Melanie
Teoretycznie nie powinna się
bać. Nie miała powodu, skoro intruzów było zaledwie dwoje, oboje należący do
tego dziwnego, po części ludzkiego gatunku, którego nie potrafiła jednoznacznie
określić. Z wahaniem spojrzała na ciemnowłosą, z zaciekawieniem rozglądającą
się dookoła kobietę, być może dlatego, że ta odezwała się jako pierwsza, tym
razem skutecznie zwracając na siebie uwagę. Z drugiej strony, równie
dobrze mogło chodzić o parę lśniących, intensywnie niebieskich oczu,
których kolor z jakiegoś powodu przyprawił Melanie o dreszcze. Było w spojrzeniu
nieznajomej coś niepokojącego, zresztą kiedy przyjrzała się dokładniej,
przekonała się, kolor tęczówek był na tyle jasny, że wręcz wpadał w srebro,
a to… Cóż, zdecydowanie było niespotykane.
Pomijając
tę kobietę, był jeszcze mężczyzna – jasnowłosy i na swój sposób… dziki,
chociaż sama nie potrafiła określić skąd brało się to wrażenie. Przeczucie, że
jego obecność nie świadczyła o niczym dobrym, nie dawało Melanie spokoju,
zresztą tak jak i świadomość tego, że jednak mieli kłopoty. Żadne z przybyszy
nie sprawiało wrażenia zaniepokojonego, wampirzyca zresztą odniosła wrażenie,
że zdecydowanie nie ma przed sobą kogoś, kto na własne życzenie pakowałby się w sam
środek walki, której nie miał szansy wygrać. Od Włochów słyszała dość, żeby
zorientować się, że rodzina, którą obserwowali, była uzdolniona, a to bez
wątpienia o czymś świadczyło. Już wcześniej zdążyła to zauważyć, kiedy
pomagała Jasonowi dostać się do Elizabeth. Musiałaby być ślepa i głupia,
żeby na podstawie tego, co wszyscy mogli zaobserwować, nie dojść do wniosku, że
powinni być czujni.
Napięła
mięśnie, dla pewności przybierając pozycję obronną. W takich sytuacjach
zazwyczaj kierowała się instynktem, nawet nie zastanawiając nad tym co i dlaczego
chciała zrobić. To zresztą chyba miało tak działać – ograniczyć zbędne bodźce
do minimum i skupić się na przetrwaniu. Nie chciała walczyć, mając
niejasne wrażenie, że i tak nie miałaby większych szans – i to pomimo
tego, że była przecież nieśmiertelna, a w żyłach przybyszów nadal
krążyła krew. Nie wiedziała, co tak naprawdę to oznaczało i chyba nie
chciała poznać odpowiedzi, w zamian marząc wyłącznie o tym, żeby się
ewakuować.
– No,
świetnie…
Coś w tych
słowach sprawiło, że zapragnęła z całej siły przyłożyć Marcy, tylko i wyłącznie
po to, żeby ta w końcu zamilkła. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści,
ledwo powstrzymując się przed gniewnym, ostrzegawczym warknięciem. Nie chciała
zwracać uwagi na siebie bardziej, niż było to koniecznie, po cichu licząc na
to, że jeśli uwaga obecnych skoncentruje się na pozostałych, wtedy będzie miała
szansę na ucieczkę. I tak nie obchodziło ją nic innego prócz tego, żeby
znaleźć Jasona, a skoro ten znajdował się gdzieś na zewnątrz, przynajmniej
tymczasowo nie musiała się nim przejmować.
Cholera, jak zawsze wszystko jest nie takie,
jak powinno…, pomyślała z irytacją. Właściwie sama nie była pewna czy
powinna się śmiać, czy może ostatecznie załamać. Ostatecznie doszła do wniosku,
że najbardziej „zdrową” reakcją będzie gniew, ale i dzięki temu nie poczuła
się lepiej. Gdyby tylko wiedziała, czy nagłe rzucenie się do wyjścia w ogóle
miało rację bytu, wtedy…
Nie radzę, padło w odpowiedzi, a Melanie
zesztywniała, kiedy usłyszała kobiecy głos… bezpośredni w głowie. Jej oczy
rozszerzył się nieznacznie, zaraz też przeniosła wzrok na nieznajomą
wampirzycę, gotowa myśleć tylko i wyłącznie o tym, że to niemożliwe,
żeby ona… No jasne, jestem tylko twoją
halucynacją, zadrwiła kobieta, tym samym skutecznie wytrącając Mel z równowagi.
Kimkolwiek
była, jakimś cudem mogła przeniknąć cudzy umysł. Teoretycznie coś takiego nie
powinno dziwić, przynajmniej kogoś, kto – tak jak Melanie – z założenia
był nieśmiertelny, a jednak…
Przyzwyczaisz się… Może, padło w odpowiedzi
i to ostatecznie sprawiło, że kobieta przestała zastanawiać się nad
czymkolwiek.
Niby jak
miała rozumieć te słowa? Jakaś jej cząstka zupełnie machinalnie uznała je za
groźbę, co bynajmniej nie poprawiło nieśmiertelnej nastroju. Czy to miało być
jednoznaczną odpowiedzią w kwestii tego, czy w ogóle mogła liczyć na
to, że uda jej się ujść z życiem? Nie chciała sobie tego wyobrażać, a tym
bardziej nie śpieszyło jej się do tego, żeby umierać. Cokolwiek się działo, nie
było ani tym, czego oczekiwała, ani tym bardziej nie na co mogłaby zasłużyć – a przynajmniej
tak sadziła, bo mimo wszystko…
Nie, wolała
się nad tym nie zastanawiać.
– Dobra… –
Tym razem kobieta odezwała się na głos. Błękitne oczy omiotły cale
pomieszczenie, ostatecznie zatrzymując się na Marcy. Melanie mimo wszystko
odetchnęła z ulgą, chociaż zarazem wciąż towarzyszyła jej co najmniej
niepokojąca świadomość tego, że przynajmniej ta wampirzyca była zdolna do
czytania w myślach. – Hej, złotko, przestań się na mnie patrzeć tak,
jakbyś była upośledzona, co? Pogadamy sobie – zaproponowała ze słodkim
uśmiechem nieznajoma, jej ton jednak wyraźnie sugerował, że nie miała na myśli
miłej, uprzejmiej wymiany zdań.
– Ja… Jak
ty śmiesz…?
Marcy
zamilkła, po czym energicznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby dopiero w tamtej
chwili dotarł do niej pełen sens słów wampirzycy. Chociaż na początku wyglądała
na zaniepokojoną, jej nastrój prawie natychmiast uległ zmianie, kiedy do głosu
doszedł gniew. Melanie ledwo powstrzymała cisnącą jej się na usta wiązankę
przekleństw, gdy ziemia pod jej stopami zadrżała, zwiastując tylko jedno – a więc
to, że Marcy zamierzała zrobić coś co najmniej szalonego. Zanim zdążyła się
choćby zastanowić, a tym bardziej cokolwiek powiedzieć, wszystko potoczyło
się bardzo szybko, chociaż zdecydowanie nie w sposób, którego wampirzyca mogłaby
oczekiwać.
Cokolwiek
planowała zrobić Marcy, ostatecznie nie miała po temu okazji. Nie, skoro w bezceremonialny
sposób została ciśnięta przez całą długość budynku, lądując na przeciwległej
ścianie i chyba jedynie cudem nie przebijając jej na wylot. Wszyscy wokół
zamarli, a przynajmniej Melanie odniosła takie wrażenie, zwłaszcza kiedy
kątem oka zauważyła, że nawet Peter nie ruszył się z miejsca, niemalże
obojętnie obserwując to, co działo się na jego oczach. Coś w jego postawie
dało Mel do zrozumienia, że widział gorsze rzeczy, ale z drugiej strony…
– Coś
jeszcze? – rzuciła chłodno kobieta, która – Mel była gotowa to przysiąc –
odpowiadała za zaistniałą sytuacją.
Cisza,
która z miejsca zapanowała, miała w sobie coś ostatecznego. Przez
krótką chwilę po prostu obserwowali, Melanie dodatkowo utwierdzona w przekonaniu,
że wtrącanie się albo próba walki zdecydowanie nie byłyby najlepszym pomysłem. W porządku,
więc to właśnie musiała być telepatia – umiejętność, o której słyszała
wystarczająco wiele, żeby wiedzieć, że ta istnieje, ale nie na tyle, by być w stanie
ją sobie wyobrazić. Cóż, teraz wszystko zaczynało być jasne.
– Nie. –
Drgnęła, kiedy Peter jednak zdecydował się odezwać. Po jego zachowaniu, a już
zwłaszcza wyraźnie bijącym od wampira napięciu, Melanie nie była w stanie
jednoznacznie stwierdzić, co takiego chodziło mu po głowie. Cóż, ta kobieta na pewno wie…, pomyślała
mimochodem, ale nie skomentowała zaistniałej sytuacji nawet słowem. – Czego
chcecie?
– Sama
mogłabym o to pytać – warknęła w odpowiedzi kobieta.
Wampir
jedynie wzruszył ramionami.
– Nie mnie
wnikać w to, ilu tak naprawdę narobiliście sobie wrogów – stwierdził
niemalże łagodnym tonem, ale jego słowa były trochę jak igranie z ogniem.
Z wahaniem
spojrzała na mężczyznę, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy poczułaby się
chociaż odrobinę pewniej, gdyby zdołała do niego dotrzeć. Jasne, nie był
Jasonem, ale jeśli miała być ze sobą szczera, powoli zaczynała wątpić w to,
czy jej partner faktycznie był gwarantem tego, że mogłaby cieszyć się bezpieczeństwem.
Jeśli miała być ze sobą szczera, coraz częściej towarzyszyły jej wątpliwości,
chociaż wątpiła, by to była najodpowiedniejsza pora na próbę ich roztrząsania.
Usłyszała
jęk, a chwilę później Marcy poderwała się na równe nogi, prostując niczym
struna i przybierając pozycję obronną. Kiedy się poruszyła, drobinki tynku
i kurzu, które w chwili uderzenia osiadły na jej ubraniu i we
włosach, ponownie wzbiły się w powietrze. Nieśmiertelna była wściekła,
natychmiast przybierając pozycję kogoś gotowego do ataku, chociaż ostatecznie
nie ruszyła się nawet o milimetr, być może jednak ciesząc się resztkami
instynktu samozachowawczego. Jakkolwiek by nie było, nie zmieniało to faktu, że
jej oczy lśniły dziko – dotychczas rubinowe tęczówki, które pociemniały przez
nadmiar emocji, przypominając trochę dwa rozżarzone węgliki.
–
Uspokójcie może koleżankę, co? – odezwała się ponownie wampirzyca. – Mam ochotę
ją zatłuc za to, co zrobiła mojej bratowej, więc jeśli choć trochę wam na niej
zależy, miło by było, gdyby przestała mnie denerwować – dodała, a Marcy
prychnęła, najwyraźniej nie będąc w stanie się powstrzymać.
I to tyle, jeśli chodzi o instynkt
samozachowawczy…
Przez
krótką chwilę była gotowa przysiąc, że niewiele brakowało, żeby telepatka
zdołała się uśmiechnąć.
– Mogła
mnie nie gonić! – Marcy zamilkła, po czym gniewnie zmrużyła oczy. – W ogólnie
nie powinniście się tutaj kręcić. To nasz teren!
– I ja
mam uwierzyć, że tylko o tereny tutaj chodzi? Nie rozśmieszaj mnie! –
warknęła nieznajoma, dosłownie taksując swoją rozmówczynię wzrokiem.
– Wierz
sobie, w co tylko chcesz – obruszyła się tamta. – To naprawdę nie jest
wasza sprawa, co ja albo… – zaczęła, jednak tym razem nie miała okazji po temu,
żeby chociaż spróbować dokończyć.
Melanie
nawet nie zarejestrowała momentu, w którym towarzyszący telepatce
mężczyzna w ogóle ruszył się z miejsca. W gruncie rzeczy zdążyła
o nim zapomnieć, tym bardziej, że z uporem milczał, wydając się
całkowicie ignorować sytuację. Teraz wiedziała, że to nie było takie proste,
najpewniej służąc tylko i wyłącznie temu, żeby uśpić ich czujność, co
zresztą wyszło nieśmiertelnemu doskonale. Inaczej nie dało się wytłumaczyć
tego, że niepostrzeżenie zmaterializował się przy Marcy, w następnej
sekundzie bezceremonialnie chwytając zaskoczoną dziewczynę za gardło.
Wampirzycy wyrwał się cichy jęk, kiedy ponownie uderzyła plecami o ścianę,
tym razem przyciśnięta przez swojego wyraźnie zagniewanego przeciwnika, któremu
najwyraźniej nie przeszkadzało to, że i tak nie miał być w stanie jej
udusić.
– Naprawdę
chcesz rozmawiać w ten sposób? Skoro tak… Cóż, uznajmy, że nie moją sprawą
jest to, co zrobiłaś przed chwilą. Swoją drogą, postaram się, żebyś osobiście
wyśpiewała mi co to było i jak działa, ale o twoim darze porozmawiamy
sobie za chwilę – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Melanie z zaskoczeniem
przekonała się, że do jego głosu wkradła się dziwna, dość specyficzna nuta,
która sprawiła, że Marcy nie przerwała mu ani razu. W zamian po prostu
spoglądała na swojego przeciwnika, a jej oczy z każdą kolejną sekundą
stawały się coraz większe. – Na początek powiesz mi, czy zdajesz sobie sprawę z tego,
że rozwaliłaś samochód, w którym znajdowała się moja córka – dokończył, dwa ostatnie słowa dosłownie cedząc, przez
co zabrzmiały jak niepokojący charkot.
Podejrzewała,
że gdyby Marcy wciąż była człowiekiem, w tamtej chwili jak nic by
pobladła. Nie trzeba było szczególnego geniuszu, żeby zorientować się, że kiedy
w grę wchodziły dzieci, a tym bardziej zemsta, wtedy sprawy zaczynały
mieć się co najmniej nieciekawie. Jeśli dodać do tego wszystkiego fakt, że
mężczyzna sprawiał wrażenie kogoś, kto nie zawahałby się nawet przed czymś
gorszym, aniżeli po prostu odebranie życia…
– Skąd ja
mam wiedzieć, że…? – zaczęła niespokojnie Marcy, głosem częściowo zdławionym
przez to, że zaczynało brakować jej powietrza.
– Jeszcze
nie skończyłem – stwierdził chłodno wampir. – Chętnie jeszcze porozmawiam o swojej
żonie, która…
– Ta ruda?
Bo jeśli chodzi o tę, z którą przyszedłeś, to jej jeszcze nic nie
zrobiłam…
Mężczyzna
zamilkł, po czym spojrzał na nią tak, jakby zastanawiał się nad tym, gdzie w pierwszej
kolejności uderzyć. Gdyby wzrok zabijał, bez wątpienia Marcy jak nic padłaby
martwa.
– Ty jesteś
taka głupia czy po prostu udajesz? – rzucił zniecierpliwionym tonem. Melanie w oszołomieniu
przekonała się, że dotychczas po prostu brązowe oczy zabłysły czerwienią. –
Zapytam raz i lepiej dla ciebie, żebyś mi odpowiedziała, bo jak nie…
– Rufus!
Wampir
nawet nie drgnął, nie wspominając o choćby poluzowaniu uścisku wokół gardła
Marcy, a tym bardziej przeniesienia wzroku na towarzyszkę. Melanie
odniosła wrażenie, że nieznajomej w gruncie rzeczy było wszystko jedno, a odzywała
się wyłącznie dla zasady, nie chcąc tracić czasu. Było coś nerwowego w jej
zachowaniu, a zwłaszcza tym, w jaki sposób niespokojnie rozglądała
się dookoła, skupiona na czymś, czego Mel mogła co najwyżej się domyślać.
Wiedziała już, że sprawy nie miały się w szczególnie ciekawy sposób, z kolei
przybyła dwójka zdecydowanie miała dość konkretne powody, dla których przybyła
do tego miejsca. Mogli przewidzieć, że prędzej czy później to skończy się
właśnie w taki sposób, a jednak…
Jason… Gdzie jest Jason?, pomyślała
nerwowo, dla pewności rozglądając się po pomieszczeniu. Próbował być dyskretna,
żeby niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi, ale i tak nie mogła pozbyć
się wrażenia, że obca wampirzyca ją obserwuje. Kto jak kto, ale ona wiedziała o wszystkim,
co działo się w głowie Melanie – o każdej myśli, chociaż to wciąż do
kobiety nie docierało. Sytuacja nie była ani trochę normalna, a jednak bez
wątpienia pozostawała prawdziwa. Po tym, jak wszyscy musieli uciekać z powodu
Claudii, tym bardziej była skłonna spodziewać się tylko i wyłącznie
kłopotów.
Obserwująca
ją kobieta nagle zesztywniała, zupełnie jakby zrozumiała coś nad wyraz
istotnego i szokującego zarazem. Zaraz po tym zwróciła się bezpośrednio ku
Melanie, przez krótką chwilę wydając się wahać nad tym, czy nie postąpić z nią
tak, jak Rufus z Marcy, by szybciej zapewnić sobie posłuch.
– Chwila…
Co takiego? – rzuciła spiętym tonem. Melanie drgnęła, kiedy nieśmiertelna z wolna
ruszyła w jej stronę. – Znasz Claudię? – wypaliła i to wystarczyło,
żeby również towarzyszący jej mężczyzna również zmienił obiekt zainteresowania.
– Co
takiego?
W gruncie
rzeczy Melanie nie obchodziło czy wydawali się bardziej rozeźleni, czy może
zszokowani z tym, że mogłaby mieć jakiś związek z Claudią. To nie
miało znaczenia, skoro tak czy inaczej była zagrożona – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Jeszcze bardziej napięła mięśnie, chociaż nie
sądziła, że to w ogóle możliwe, gdyby zaś był człowiekiem, to bez
wątpienia okazałoby się bolesne.
Otworzyła
usta, chcąc coś powiedzieć, ale w głowie miała pustkę, przez co nic nie
wydawało jej się choć po części sensowne. Och, zabiją ją! Jak nic miało do tego
dojść, podczas gdy ona nawet nie miała pewności w czym tak naprawdę leżał
problem. Gdyby chodziło o same ataki, mogłaby to zrozumieć, ale jeśli do
tego dochodziła Claudia…
– Nikt
nikogo nie zabija! – zniecierpliwiła się telepatka. Co prawda zarówno wyraz jej
twarzy, jak i napięcie, które biło od Rufusa, sugerowały coś innego, ale
Melanie nie miała innego wyboru, jak tylko spróbować zaufać, że tymczasowo
kobieta mówiła prawdę. – Co z tą Claudią? Pogadamy sobie, a wtedy
serio…
– Mów za
siebie, co Isabeau? – warknął mężczyzna, a Melanie zaczęła żałować, że nie
posiada jakiejś cudownej umiejętności, która umożliwiłaby jej wtopienie się w najbliższą
ścianę.
Isabeau… To imię brzmiało znajomo, a przynajmniej
odniosła takie wrażenie. Z drugiej strony, być może chodziło o Isobel,
ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że
kojarzyło jej się z kłopotami, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Wciąż o tym
myślała, kiedy kobieta ruszyła w jej stronę. Isabeau poruszała się szybko i na
tyle lekko, że jej postać dosłownie rozmazała się wampirzycy przed oczami, choć
nie sądziła, że przy wyostrzonych zmysłach to w ogóle możliwe. Do głowy
przyszło jej nawet, że kobieta za chwilę też spróbuje chwycić ją za gardło albo
– czego obawiała się nawet bardzo – ciśnie nią przed całe pomieszczenie, jednak
nic podobnego nie miało miejsca. Nie zmieniało to jednak faktu, że wampirzyca
wyglądała na wzburzoną – i to najdelikatniej rzecz ujmując, tym bardziej,
że wciąż wpatrywała się w Melanie tak, że gdyby wzrok zabijał, już dawno
miałaby kogoś na sumieniu.
– Po kolei –
dosłownie zażądała Isabeau. – Powoli kończy mi się cierpliwość, zresztą nigdy
nie miałam jej zbyt dużo, ale to jeszcze nie znaczy, że zamierzam cię zabić. Nie,
jeśli powiesz mi wszystko – sprostowała i już nie było wątpliwości co do
tego, że w jej słowach ukryta była groźba.
– Ja nie…
– Nic nie
mów! – wycedziła przez zaciśnięte zęby Marcy. Odezwała się pierwszy raz od
dłuższej chwili, tym samym skutecznie wytrącając wampirzycę z równowagi,
tym bardziej, że w nerwach prawie zdążyła o niej zapomnieć. –
Pozabijają nas wszystkich, a później…
– Zamknij
się w końcu, Marcy! – syknął na nią Peter.
Usłuchała,
chociaż zdecydowanie nie miała na to ochoty. W zamian wyraźnie napięła
mięśnie, wykorzystując chwilę nieuwagi swojego przeciwnika, by oswobodzić się z krępującego
ją uścisku i błyskawicznie uciec na bezpieczną odległość od dotychczas
trzymającego ją Rufusa. Mimo wszystko Melanie odniosła wrażenie, że wampir
wciąż miał sytuację pod kontrolą, z kolei to, że pozwolił dziewczynie
gdziekolwiek się ruszyć, miało związek tylko i wyłącznie z tym, że
tego chciał. Nie miała pewności, czy faktycznie tak jest, ale wszystko
wskazywało na to, że żadnemu z nich Marcy nie była potrzebna –
przynajmniej tymczasowo, skoro cała uwaga skupiała się na zastygłej w bezruchu,
coraz bardziej oszołomionej Mel.
Cholera, to
zdecydowanie nie było tym, czego chciała. Wszystko w niej aż rwało się do
tego, żeby spróbować uciec, a jednak wciąż trwała w bezruchu,
wciśnięta w ścianę i z poczuciem osaczenia. Towarzyszące jej
napięcie z każdą kolejną sekundą stawało się coraz bardziej uciążliwe, tym
samym skutecznie doprowadzając dziewczynę do szału – i to najdelikatniej
rzecz ujmując, zwłaszcza, że czuła się aż tak bardzo niespokojna. Gdyby
którekolwiek z nich jednak spróbowało ją zaatakować, nie była nawet pewna,
czy w ogóle zdołałby uciec, chociaż instynkt przetrwania i tak nie
pozwoliłby na to, żeby jak ostatnia naiwna tkwiła w miejscu.
– Więc? –
Głos Isabeau doszedł do niej jakby z oddali, na tyle stanowczy, by Melanie
nie była w stanie go zignorować. W głowie już i tak miała
mętlik, rozdarta tym bardziej, że sytuacja wydawała się co najmniej śmieszna; w sytuacji,
w której mogła albo ulec i w ten sposób ściągnąć na siebie
niebezpieczeństwo albo milczeć i jednak zginąć, nic nie mogło pójść
dobrze, przynajmniej dla niej. – Jeśli mi powiesz, pomogę ci. Jestem w stanie
to zrobić.
– Jak?
Musiała
zadać to pytanie. Nie chciała zachować się jak pierwsza naiwna, która pozwoli
zamydlić sobie oczy zapewnieniami, które przecież nie miały racji bytu. Nie
mogły! Jak miałoby być inaczej, skoro to był po prostu wampirzyca, jedna z wielu
innych, które chodziły po świecie. Co prawda z jakiegoś powodu ktoś uwziął
się na grupę, którą mieli obserwować, ale i tak…
– Mówię
poważnie – naciskała coraz bardziej spiętym tonem Isabeau. – Znam bezpieczne
miejsce, ale – do cholery – najpierw musisz zrobić coś dla mnie.
To było
kuszące – perspektywa, żeby tak po prostu ulec i w ten sposób
rozwiązać wszelakie problemy. Sęk w tym, że właśnie tak proste rozwiązanie
wydawało się czymś nierealnym, przynajmniej dla Melanie – nie po tym, jak raz
po raz wraz z Jasonem wpadali dosłownie z deszczu pod rynnę. To
ciągnęło się zbyt długo, z kolei stojąca przed nią kobieta nie miała
żadnego interesu w tym, żeby zachować ją przy życiu. Jeśli kłamała…
A jednak
coś w spojrzeniu Isabeau sprawiło, że Melanie mimo wszystko zaczęła się
wahać, tak po prostu chcąc tej wampirzycy uwierzyć. Gdyby tylko mogła mieć
pewność, że to było takie proste…
Wciąż
oszołomiona, świadoma przede wszystkim mętliku w głowie, spróbowała podjąć
decyzję, jednak i to nie było jej dane.
Zanim
zdążyła choćby się zastanowić, ściana za jej plecami dosłownie eksplodowała,
tak po prostu rozpadając się na kawałeczki, a potem po raz kolejny
zapanował chaos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz