Isabeau
Zaklęła, sama niepewna w jaki
sposób powinna zareagować. Zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie
przyjście tutaj. Już nawet nie chodziło o zamieszanie i konieczność
walki, bo żaden z obecnych wampirów nie wydawał się godnym walki przeciwnikiem.
Co więcej, nikt nie sprawiał wrażenia chętnego, by choćby próbować mierzyć się z nią
albo Rufusem, o czym przekonała się z chwilą, w której jedna ze
ścian dosłownie eksplodowała, a dookoła na powrót zapanowało zamieszanie.
Chwilę później zauważyła, że dziewczyna, którą przepytywała, po prostu uciekła,
wykorzystując okazję, żeby wydostać się na zewnątrz i popędzić w noc,
z uporem podążając za mężczyzną, który po nią przyszedł.
Isabeau
zacisnęła usta. Wiedziała już, że miała do czynienia z Melanie –
wampirzycą, która najpewniej była partnerką nieśmiertelnego, który polował na
ukochaną Damiena. Najwyraźniej wszystko było o wiele bardziej złożone, niż
mogłoby się wydawać do tej pory. Tych kilka sekund, które spędziła na
lustrowaniu umysłu dziewczyny, w zupełności wystarczyło, by uświadomić
kapłance, że w grę mogliby wchodzić zarówno Volturi, jak i Claudia, a to…
Och, to zdecydowanie nie prezentowało się dobrze – i to nie tylko dlatego,
że na samą wzmiankę o stwórczyni Dimitra miała ochotę zabić kogoś gołymi
rękami. Liczył się trop, który mógł okazać się kluczowy, a jednak…
Och, to
teraz nie było istotne.
Skrzywiła
się, po czym z wolna zaczęła wycofywać, wstrzymując oddech, by nie katować
się koniecznością oddychania wypełnionym pyłem powietrzem. W jakimś
stopniu była na siebie zła za to, że pozwoliła uciec Melanie, ale z drugiej
strony, miała wrażenie, że to najrozsądniejsze, go mogłaby zrobić. Gdyby
spróbowała naciskać, efekt mógłby być naprawdę różny, a tak…
– Isabeau,
do cholery!
Wywróciła
oczami, słysząc poirytowany głos Rufusa. Nie od razu zdecydowała się przenieść na
niego wzrok, po czym wymownie uniosła brwi, od razu orientując się, że wampir
był w co najmniej podłym nastroju. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na
pewno nie tego, że sam przemieści się, by z wprawą zablokować drogę
ucieczki drugiej z kobiet – Marcy, która irytowała go właściwie od chwili,
w której pojawili się w tym miejscu. Zdążyła poznać Rufusa na tyle
dobrze, by wiedzieć, że mało kiedy przebierał w środkach, zwłaszcza kiedy
był zdenerwowany, ale i tak zaskoczył ją tym, jak ostatecznie zareagował,
początkowo blokując nieśmiertelnej drogę, by w następnej sekundzie –
poruszając się tak szybko, że nawet ona nie od razu zauważyła, że miał przy
sobie zapalniczkę – sprawić, że kobieta tak po prostu stanęła w płomieniach.
Nieźle go wzięło, pomyślała mimochodem,
ale mimo wszystko nie poczuła się jakość szczególnie zszokowana. Wzdrygnęła się
jedynie z chwilą, w której usłyszała wrzask Marcy – przeszywający i ostatecznie
ucięty, co wydało się Beau nawet gorsze, niż gdyby wampirzyca krzyczała dalej.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, obserwując płonące, przez kilka
następnych sekund utrzymujące się jeszcze w pinie ciało, zanim to ciężko osunęło
się na posadzkę. Fioletowy, wręcz przyprawiający o mdłości przez swoją
słodycz dym jak na zawołanie wypełnił całe pomieszczenie, rozprzestrzeniając
się równie gwałtownie, co i płomienie, które prawie natychmiast wymknęły
się spod kontroli. Co prawda ostatnim, czego potrzebowali, było pożar, ale po
chwili wahania Isabeau ostatecznie doszła do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie.
–
Zamierzasz tutaj tak stać? – rzucił naglącym tonem Rufus, przynajmniej
tymczasowo powstrzymując się od jakichkolwiek dodatkowych uwag.
Wzruszyła
ramionami, po czym w końcu ruszyła się z miejsca. Nie śpieszyła się,
chociaż instynkt podpowiadał jej, że powinna i że o wiele
bezpieczniej jest trzymać się z daleka od niebezpiecznego ognia. Gdyby była tutaj Layla, nie miałabyś żadnych
wątpliwości, odezwał się cichy głosik jej w głowie. To wystarczyło,
żeby coś dosłownie przewróciło się wampirzycy w żołądku, tym bardziej, że
aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jaka jest prawda. Fakt, że
tak naprawdę nie dowiedzieli się niczego praktycznego, również potęgował to,
jak bardzo czuła się przygnębiona sytuacją.
Nerwowo obejrzała
się przez ramię, ale przez ogień i dym nie widziała niczego – i to
łącznie z mężczyzną, który towarzyszył Marcy. Nie miała pojęcia, co się z nim
stało i czy zdążył uciec, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać,
ostatecznie koncentrując się na dotarciu do wyjścia. Poczuła ulgę, kiedy
znalazła się na chłodnym, nocnym powietrzu, spokój jednak prawie natychmiast
ustąpił miejsca rozdrażnieniu, kiedy poczuła na sobie przenikliwe, wręcz
irytujące spojrzenie wyraźnie sfrustrowanego Rufusa. Nie od razu zdecydowała
się przenieść wzrok na szwagra, już od dłuższego czasu mając wrażenie, że
przebywanie z nim sam na sam nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza
teraz. Co prawda w najgorszym wypadku mogli się co najwyżej pozabijać,
ale…
– No co? –
zniecierpliwiła się, chociaż aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego,
co i dlaczego usłyszy.
– Jeszcze
się pytasz? – Wampir z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Dałaś jej
uciec. Nawet się nie starałaś, chociaż przebiegła tuż obok ciebie i…
– A co,
powinnam ją spalić, tak jak ty tą dziewczynę? – przerwała mu chłodno.
Przez twarz
wampira przemknął cień. Chociaż jego oczy miały całkowicie naturalny,
czekoladowy kolor, Isabeau wiedziała, że Rufus wcale nie był spokojny, nawet
jeśli właśnie takie sprawiał wrażenie. Cóż, zwłaszcza w przypadku tego
wampira, taki stan rzeczy nie wróżył niczego dobrego.
– Nie patrz
na mnie w ten sposób, co? Tak tylko ci przypomnę, że ona jakoś się nie
wahała, kiedy zaatakowała Renesmee… A wcześniej Claire. Och, poza tym – o ile
mi wiadomo – w tamtym samochodzie znajdował się też twój syn, więc…
– Zarzucasz
mi, że jestem złą matką?
Natychmiast
zamilkł, spoglądając na nią w sposób na tyle obojętny, że sama nie była
pewna, jakie w tamtej chwili targały nim emocje. Był spięty i to
jedno wydawało się aż nazbyt oczywiste, chociaż zarazem niczego nie tłumaczyło.
Zwłaszcza po Rufusie była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego – i to
łącznie z tym, że w którymś momencie trafi go szlag. Bez Layli bywał
uciążliwy i to najdelikatniej rzecz ujmując, chociaż i tak od dawna
wydawał się Isabeau o wiele bardziej zrównoważony, niż kiedy jeszcze był
sam.
– Nie robię
tego – obruszył się. Mimo wszystko jego głos zabrzmiał łagodniej, pomimo tego,
że nawet nie przypuszczała, iż to właśnie względem niej Rufus mógłby zachować
się w ten sposób. Nie miała pojęcia jak wygląda, ale zaczynała dochodząc
do wniosku, że musiała sprawiać wrażenie co najmniej zdesperowanej. – Miałem na
myśli… Cholera, nieważne – zniecierpliwił się. – Tak czy inaczej, miałem
powody, żeby pozbyć się tamtej dziewczyny.
– Tak jak i ja,
żeby wypuścić Melanie – ucięła, a Rufus uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.
– Och, więc
już znasz jej imię, tak? – Po jego tonie trudno było stwierdzić, czy ta
informacja faktycznie miała dla niego jakiekolwiek znaczenie. – Nie wierzę, że
musze o to pytać, ale… uświadom mnie gdzie tu logika, bo niekoniecznie
dostrzegam powiązanie.
– Miło, że
właśnie przyznałeś się do niewiedzy – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Wampir
gniewnie zmrużył oczy, wyraźnie poirytowany. Nie pierwszy raz miała poczucie,
że gdyby wzrok mógł zabijać, szwagier już dawno miałby ją na sumieniu.
– Do rzeczy
– ponaglił.
Miała
ochotę jeszcze go podręczyć, chociażby domagając się magicznego słowa „proszę”,
ale po chwili wahania doszła do wniosku, że zdecydowanie nie sprawiał wrażenie
na tyle cierpliwego, by do tego wszystkiego znosić złośliwości z jej
strony. Westchnęła, po czym z wolna ruszyła przed siebie, już nawet nie
oglądając się na budynek, który chwilę wcześniej opuścili. Czuła dym i jakoś
nie miała wątpliwości, że ogień zdążył opanować całe to miejsce, ale to działo
się jakby poza nią, odległe i pozbawione znaczenia. Pożar nie był czymś,
czym chciała się interesować, świadoma tylko i wyłącznie tego, że powinni
jak najszybciej się ewakuować. Podejrzewała, że tylko kwestią czasu jest, aż
ktokolwiek zauważy płomienie, a potem wezwie odpowiednie służby, więc o wiele
bezpieczniej było trzymać się na dystans.
Rufus nie
zaprotestował, bez słowa ruszając za nią. Cisza jej odpowiadała, chociaż
Isabeau doskonale wiedziała, że to jedynie tymczasowy stan, bo wampir nie
odpuści Westchnęła cicho, po czym sama zdecydowała się odezwać, bez chwili
wahania przechodząc do rzeczy:
– Ta
dziewczyna… Hm, dawno nie widziałam kogoś aż tak zagubionego i przerażonego
zarazem – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Ona ma związek z bratem
Elizabeth… To znaczy tą dziewczyną, którą interesuje się Damien.
– Trudno,
żebym nie zapamiętał Elizabeth – rzucił z wyraźną rezerwą Rufus.
Isabeau
spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale w ostatniej chwili
powstrzymała się od jakichkolwiek pytań. Bezpieczniej było nie zbaczać z tematu,
przynajmniej na razie.
– Tak czy
inaczej, ona nie chciała tutaj być. Nie wiem jak ta pozostawała dwójka, ale
Melanie nie zachowywała się jak ktoś, kto ma jakiekolwiek powody, żeby nas
nienawidzić.
– To
cudownie! Nie miała umysłu potencjalnego zabójcy, więc pozwoliłaś jej uciec,
chociaż do tej pory razem z resztą polowała na nasze dzieciaki – zadrwił
Rufus, nie szczędząc sobie złośliwości. Wywróciła oczami, nie mogąc się
powstrzymać. Gdyby sytuacja była inna, a jego frustracja nie pozostawała
czymś, co jak najbardziej była w stanie zrozumieć, już dawno by na niego warknęła.
– To naprawdę logiczne, Isabeau.
– Owszem,
logiczne, bo żadne z nich nie jest tutaj z własnej woli… Teoretycznie
– dodała po chwili zastanowienia, bo intencje kogoś takiego jak Marcy
zdecydowanie były kwestią dyskusyjną. – Melanie się czegoś bała. Albo raczej
kogoś, kto ma coś do nas wszystkich… Hm, powiedzmy, że łatwiej jest nasłać
przypadkową grupę wampirów, których śmierć nikogo nie obejdzie, niż samemu
brudzić ręce – wyjaśniła usłużnie.
– Mówisz
teraz o Volturi? – Nie wydawał się zaskoczony, Isabeau zresztą wiedziała,
że jego uwaga skoncentrowana była na czymś zgoła odmiennym. Albo raczej kimś. –
Konflikty z rodziną Renesmee naprawdę mnie nie obchodzą, ale…
– Layla
kiedyś mieszkała w Volterze – przypomniała, a Rufus warknął.
– Wiem o tym!
– zniecierpliwił się. – I to mnie martwi… Dlatego nie rozumiem, dlaczego
nie zatrzymałaś tej dziewczyny. Skoro tyle wiedziała… – Zamilkł, po czym
zmierzył Isabeau wzrokiem. – Wspominałaś też o Claudii.
Isabeau westchnęła,
z zaskoczeniem przekonując się, że była nie tylko zmartwiona, ale przede
wszystkim zmęczona całą tą sytuacją. Dzięki Melanie dowiedziała się dość, by
uznać, że jednak nie stracili czasu, kiedy zdecydowali się tutaj przyjść.
Volturi byli jakimś punktem zaczepienia, co przecież powinno ją cieszyć, a jednak
tak nie było. Wciąż miała wrażenie, że umyka jej coś istotnego, a to
zdecydowanie nie było normalne.
– Znały
się. Rany… Mam wrażenie, że przez Claudię w ogóle tutaj trafili. Sama nie
wiem, co o tym myśleć – przyznała niechętnie. – Wiem jedynie, że
naciskanie na tę dziewczynę nie ma sensu. Jasne, mogłam ją zatrzymać, ale co
potem? Tak bardziej może się przydać.
Nie
doczekała się odpowiedzi, ale to i tak nie miało dla niej znaczenia.
Wiedziała jedynie, że Rufus dość sceptycznie podchodził do jej słów, wciąż rozeźlony
– nie na tyle, by zrobić coś głupiego, ale jednak. Z jakiegoś powodu
jednak wciąż jej towarzyszył, milczący i napięty, co mogło oznaczać
dosłownie wszystko. Isabeau miała nawet ochotę go o to zapytać, ale nie
zrobiła tego, aż nazbyt świadoma, że wampir nie powiedziałby jej prawdy – i to
zwłaszcza w kwestii tego, czy darzył ją choćby szczątkowym zaufaniem.
– Ustalmy
sobie jeszcze jedną rzecz, dobrze? – zasugerował nagle. Skinęła głową, chociaż
nie miała pewności, czy przypadkiem nie przyjdzie jej jeszcze żałować tak
pochopnej decyzji. – Co z Laylą?
Jedynie
wzruszyła ramionami.
– To
pierwsze na czym się skoncentrowałam, kiedy badałam jej umysł. Mogłabym
przysiąc, że nigdy nawet jej nie widziała – przyznała niechętnie. Zaraz po tym,
nie zastanawiając się nad sensem własnej wypowiedzi, wyrzuciła z siebie
to, co już od dłuższego czasu nie dawało jej spokoju: – Mam złe przeczucia. Ja…
I to za każdym razem, kiedy myślę o Lay. Mam wrażenie, że Volturi to
tak naprawdę sprawa drugorzędna, chociaż sama nie wierze, że to mówię. Kto
inni, jeśli nie oni?
– Szczerze
powiedziawszy, chyba wolałbym, żeby chodziło o nich – stwierdził Rufus,
tym samym ucinając jakiekolwiek dyskusje. – A teraz pośpiesz się, dziewczyno.
Tutaj i tak niczego już nie znajdziemy.
Nie
zaprotestowała, bez słowa przyśpieszając. W głowie wciąż miała mętlik,
mimowolnie zastanawiając się zarówno nad tym, co chwyciła w umyśle
Melanie, jak i nad przeczuciami, które przywiodły ją aż do tego miejsca.
Czuła, że coś jest na rzeczy i że powinni skupić się na Volturi, bo ci
mogli okazać się problematyczni, ale z drugiej strony…
Cholera,
coś tutaj nie pasowało. Największy problem leżał jednak w tym, że nie
miała pojęcia co i dlaczego.
Nie odzywali się do siebie
przez resztę drogi, ale Isabeau czuła, że taki stan rzeczy jak najbardziej był
Rufusowi na rękę. Cóż, dokładnie tak jak i jej, chociaż zarazem cisza
zaczynała doprowadzać wampirzycę do szału. Miała ochotę z kimś
porozmawiać, najlepiej szczerze, a to zdecydowanie nie zdarzało się Beau
często. Zaczęła nawet żałować, że nigdzie w pobliżu nie było już ani
Gabriela, ani Renesmee, od brata zaś dowiedziała się, że razem z Damienem
bezpiecznie wrócili do domu.
Poczuła
niewysłowioną wręcz ulgę, kiedy w końcu znalazła się na znajomym
podjeździe. Dostrzegła światło w oknach, co utwierdziło ją w przekonaniu,
że większość domowników jak zwykle była na nogach, co zwłaszcza w przypadku
wampirów było do przewidzenia. Bez słowa ruszyła do drzwi, nie sprawdzając
nawet, czy Rufus wciąż jej towarzyszył, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze
zdawała sobie sprawę z tego, co wampir sądził o jakimkolwiek
towarzystwie. Nie byłaby nawet zdziwiona, gdyby okazało się, że przy pierwszej
okazji spróbowałby znów się ewakuować, by szukać Layli na własna rękę, ale nic
nie wskazywało na to, żeby zamierzał to zrobić.
– W końcu,
sis – usłyszała niemalże od razu po
przekroczeniu progu. Gabriel dosłownie zmaterializował się przed nią, wyraźnie
uspokojony tym, że mógł nabrać pewności, że była bezpieczna. Uniosła brwi, ale
nie skomentowała jego zachowania nawet słowem, jak najbardziej będąc w stanie
taką reakcję zrozumieć. – Znaleźliście coś? Nie rozumiem, dlaczego wcześniej
nie chciałaś mi nic powiedzieć, ale…
– Wyluzuj
braciszku – przerwała mu pośpiesznie. Niechętnie zamilkł, spoglądając na nią w sposób
wystarczająco wymowny, żeby pojęła, że najpewniej oczekiwała niemożliwe. – Nie
stało się nic wartego uwagi. Znaleźliśmy kilka osób i… – Urwała, po czym
wzruszyła ramionami. – Pan zdesperowany puścił z dymem i kryjówkę, i pewną
problematyczną wampirzycę.
– Problematyczną wampirzycę? – powtórzył z powątpiewaniem
Gabriel.
Isabeau
rzuciła mu wymowne spojrzenie.
– Tę, która
odpowiadała za to, co spotkało twoją pannę – wyjaśniła usłużnie. Nie musiała
nawet szczególnie się wysilać, żeby zauważyć, że drgnął, wyraźnie
podenerwowany, ostatecznie jednak powstrzymał się od jakichkolwiek uwag. Jasne, że tak. Obaj będziecie udawać, że
wcale nie mieliście ochoty się pozabijać… – Lepiej mi powiedz, co z Nessie.
Oczywiście wiem, że Damien pewnie jak zwykle zdziałał cuda, ale zawsze lepiej się
upewnić.
Doszukała
się w spojrzeniu brata wdzięczności, a przynajmniej takie odniosła
wrażenie. Tak czy inaczej, wyraźnie ulżyło mu, kiedy zmieniła temat, zaraz też
chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę schodów, chcąc znaleźć jakieś
spokojniejsze miejsce. Co prawda oboje wiedzieli, że wszyscy w domu są w stanie
usłyszeć ich wymianę zdań, ale przynajmniej względne poczucie prywatności
zawsze wydawało się lepsze niż nic.
– Zasnęła
przy Joce. Mała trochę się przejęła… – Po wyrazie twarzy brata Isabeau bez
trudu pojęła, że chodzi o coś więcej. – Cóż, Damien pomógł… A przynajmniej
Renesmee twierdzi, że nic jej nie jest.
– To
świetnie.
Gabriel potrząsnął
głową.
– Co konkretnie
znaleźliście, Isabeau? – zapytał tonem na tle stanowczym, by próba wykręcenia
się od odpowiedni nie wchodziła w grę.
Wzruszyła
ramionami, z braku lepszych pomysłów dopuszczając Gabriela do swojego
umysłu. Nie miała ani ochoty, ani cierpliwości, żeby tłumaczyć mu wszystko od
podstaw, to zresztą wydawało się zbędne w sytuacji, w której oboje
potrafili skorzystać z mocy. Wyraźnie poczuła jego obecność, kiedy w niemalże
delikatny – przypominający muśnięcie ciepłego wiatru – sposób przeniknął jej
umysł. Tym razem o wiele łatwiej przyszło jej uporządkowanie poszczególnych
przypuszczeń i przekazanie bratu dokładnie tego, co chciała i czym
zdążyła podzielić się już z Rufusem. Wyczuła, że Gabriel również się
spiął, początkowo podenerwowany tym, że mogłaby pozwolić Melanie uciec, jednak
ostatecznie skinął głową, wyraźnie wahając nad tym, co wynikało z jej
rozważań.
– Więc
Volturi… I ta cała Claudia – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając
słowa. – Tylko mnie martwi, że znów chodzi o… cóż, dotychczasowe towarzystwo Isobel?
– Dalej nie
wiemy co z Laylą – przypomniała mu cicho. – Szukaliśmy na dokach, a tam
nie ma warunków, żeby poradzić sobie z kimś takim jak ona. Mam na myśli…
Nie czujesz jej i ja też. Tamte wampiry wydawały się zszokowane samym
działaniem telepatii, więc naprawdę nie sądzę, żeby…
– Więc co
proponujesz? – przerwał Gabriel.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, sama niepewna, co powinna mu powiedzieć. Gdyby miała jakikolwiek
plan, nie uganiałaby się po porcie w poszukiwaniu informacji, a tym
bardziej nie czekała na znak ze strony Miriam albo kogokolwiek innego. Czuła
się jak dziecko we mgle, krążąc wokół ewentualnego rozwiązania, ale nie mając
pojęcia co i dlaczego tak naprawdę powinna zrobić. Gdyby było inaczej,
zdecydowanie by się nie zadręczała, nie wspominając o tym, że…
Nie, nie
chciała o tym myśleć.
W milczeniu
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, przekonując się, że nie jest w stanie
ot tak ignorować przenikliwego spojrzenia lśniących, ciemnych oczu Gabriela.
Czuła, że wciąż ją obserwował, ale nawet jeśli miał jakieś uwagi, ostatecznie
zachował je dla siebie. W następnej chwili zrobił coś, czego może i mogła
się po nim spodziewać, ale i tak zesztywniała, co najmniej osaczona, kiedy
tak po prostu otoczył ją ramionami, stanowczo przyciągając ją do siebie. W pierwszym
odruchu zamarła w jego objęciach, dopiero po chwili decydując się
odwzajemnić uścisk, którego – jak nagle do niej dotarło – podświadomie od
samego początku potrzebowała.
– W porządku,
Beau… Coś wymyślimy. Wiem, że zrobiłaś ile mogłaś – zapewnił pośpiesznie. – Ja…
Wszystko w porządku, sis? Może
to tylko moje wrażenie, ale wydajesz się jakaś dziwna…
– Jestem
zmęczona. To chyba nie takie dziwne, skoro dopiero co spędziłam dwie godziny
sam na sam z Rufusem, prawda? – zauważyła przytomnie.
Parsknął
nieco wymuszonym śmiechem, bynajmniej nieprzekonany. Zmówili się z Marco na mnie. Jak jasna cholera, pomyślała i coś
ścisnęło ją w gardle, chociaż sama nie była pewna dlaczego. W głowie
nie pierwszy raz miała mętlik, a jakby tego wszystkiego było mało…
– Och,
widziałeś może Allegrę? – zapytała jakby od niechcenia, chcąc jak najszybciej
zmienić temat.
– Wyszła
się przejść… Jak zwykle zresztą – stwierdził, a Isabeau ledwo powstrzymała
się od wzdrygnięcia. – Marco z nią poszedł. – Gabriel zacisnął usta. – Tak
czy inaczej, znów chodzi o zioła, chociaż nie sadzę, żeby znalazła coś
akurat tutaj. Obiecała przygotować coś dla Nessie, tak na wszelki wypadek.
Isabeau
pośpiesznie oswobodziła się z jego uścisku, nie chcąc żeby zauważył, że
cokolwiek mogłoby być nie tak. Wysiliła się na uśmiech, mając nadzieję, że
wyszło jej to tak wiarygodnie, jak miała wrażenie.
– Nie bądź
ignorantem, co Gabrielu? Dobra kapłanka zawsze wie, gdzie znaleźć zioła –
stwierdziła niemalże pogodnym tonem. – No i dobrze, że nie poszła sama…
Teraz zdecydowanie bezpieczniej się nie rozdzielać – dodała, nie mogąc się
powstrzymać.
Przeznaczenia nie da się zmienić…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści, ledwo panując nad własnym ciałem. Zaraz po tym
bez słowa wyminęła Gabriela i nie czekając aż spróbuje ją zatrzymać, w pośpiechu
oddaliła się w swoją stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz