23 kwietnia 2017

Sto sześćdziesiąt cztery

Isabeau
Zaklęła, sama niepewna w jaki sposób powinna zareagować. Zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie przyjście tutaj. Już nawet nie chodziło o zamieszanie i konieczność walki, bo żaden z obecnych wampirów nie wydawał się godnym walki przeciwnikiem. Co więcej, nikt nie sprawiał wrażenia chętnego, by choćby próbować mierzyć się z nią albo Rufusem, o czym przekonała się z chwilą, w której jedna ze ścian dosłownie eksplodowała, a dookoła na powrót zapanowało zamieszanie. Chwilę później zauważyła, że dziewczyna, którą przepytywała, po prostu uciekła, wykorzystując okazję, żeby wydostać się na zewnątrz i popędzić w noc, z uporem podążając za mężczyzną, który po nią przyszedł.
Isabeau zacisnęła usta. Wiedziała już, że miała do czynienia z Melanie – wampirzycą, która najpewniej była partnerką nieśmiertelnego, który polował na ukochaną Damiena. Najwyraźniej wszystko było o wiele bardziej złożone, niż mogłoby się wydawać do tej pory. Tych kilka sekund, które spędziła na lustrowaniu umysłu dziewczyny, w zupełności wystarczyło, by uświadomić kapłance, że w grę mogliby wchodzić zarówno Volturi, jak i Claudia, a to… Och, to zdecydowanie nie prezentowało się dobrze – i to nie tylko dlatego, że na samą wzmiankę o stwórczyni Dimitra miała ochotę zabić kogoś gołymi rękami. Liczył się trop, który mógł okazać się kluczowy, a jednak…
Och, to teraz nie było istotne.
Skrzywiła się, po czym z wolna zaczęła wycofywać, wstrzymując oddech, by nie katować się koniecznością oddychania wypełnionym pyłem powietrzem. W jakimś stopniu była na siebie zła za to, że pozwoliła uciec Melanie, ale z drugiej strony, miała wrażenie, że to najrozsądniejsze, go mogłaby zrobić. Gdyby spróbowała naciskać, efekt mógłby być naprawdę różny, a tak…
– Isabeau, do cholery!
Wywróciła oczami, słysząc poirytowany głos Rufusa. Nie od razu zdecydowała się przenieść na niego wzrok, po czym wymownie uniosła brwi, od razu orientując się, że wampir był w co najmniej podłym nastroju. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że sam przemieści się, by z wprawą zablokować drogę ucieczki drugiej z kobiet – Marcy, która irytowała go właściwie od chwili, w której pojawili się w tym miejscu. Zdążyła poznać Rufusa na tyle dobrze, by wiedzieć, że mało kiedy przebierał w środkach, zwłaszcza kiedy był zdenerwowany, ale i tak zaskoczył ją tym, jak ostatecznie zareagował, początkowo blokując nieśmiertelnej drogę, by w następnej sekundzie – poruszając się tak szybko, że nawet ona nie od razu zauważyła, że miał przy sobie zapalniczkę – sprawić, że kobieta tak po prostu stanęła w płomieniach.
Nieźle go wzięło, pomyślała mimochodem, ale mimo wszystko nie poczuła się jakość szczególnie zszokowana. Wzdrygnęła się jedynie z chwilą, w której usłyszała wrzask Marcy – przeszywający i ostatecznie ucięty, co wydało się Beau nawet gorsze, niż gdyby wampirzyca krzyczała dalej. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, obserwując płonące, przez kilka następnych sekund utrzymujące się jeszcze w pinie ciało, zanim to ciężko osunęło się na posadzkę. Fioletowy, wręcz przyprawiający o mdłości przez swoją słodycz dym jak na zawołanie wypełnił całe pomieszczenie, rozprzestrzeniając się równie gwałtownie, co i płomienie, które prawie natychmiast wymknęły się spod kontroli. Co prawda ostatnim, czego potrzebowali, było pożar, ale po chwili wahania Isabeau ostatecznie doszła do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie.
– Zamierzasz tutaj tak stać? – rzucił naglącym tonem Rufus, przynajmniej tymczasowo powstrzymując się od jakichkolwiek dodatkowych uwag.
Wzruszyła ramionami, po czym w końcu ruszyła się z miejsca. Nie śpieszyła się, chociaż instynkt podpowiadał jej, że powinna i że o wiele bezpieczniej jest trzymać się z daleka od niebezpiecznego ognia. Gdyby była tutaj Layla, nie miałabyś żadnych wątpliwości, odezwał się cichy głosik jej w głowie. To wystarczyło, żeby coś dosłownie przewróciło się wampirzycy w żołądku, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jaka jest prawda. Fakt, że tak naprawdę nie dowiedzieli się niczego praktycznego, również potęgował to, jak bardzo czuła się przygnębiona sytuacją.
Nerwowo obejrzała się przez ramię, ale przez ogień i dym nie widziała niczego – i to łącznie z mężczyzną, który towarzyszył Marcy. Nie miała pojęcia, co się z nim stało i czy zdążył uciec, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać, ostatecznie koncentrując się na dotarciu do wyjścia. Poczuła ulgę, kiedy znalazła się na chłodnym, nocnym powietrzu, spokój jednak prawie natychmiast ustąpił miejsca rozdrażnieniu, kiedy poczuła na sobie przenikliwe, wręcz irytujące spojrzenie wyraźnie sfrustrowanego Rufusa. Nie od razu zdecydowała się przenieść wzrok na szwagra, już od dłuższego czasu mając wrażenie, że przebywanie z nim sam na sam nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza teraz. Co prawda w najgorszym wypadku mogli się co najwyżej pozabijać, ale…
– No co? – zniecierpliwiła się, chociaż aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co i dlaczego usłyszy.
– Jeszcze się pytasz? – Wampir z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Dałaś jej uciec. Nawet się nie starałaś, chociaż przebiegła tuż obok ciebie i…
– A co, powinnam ją spalić, tak jak ty tą dziewczynę? – przerwała mu chłodno.
Przez twarz wampira przemknął cień. Chociaż jego oczy miały całkowicie naturalny, czekoladowy kolor, Isabeau wiedziała, że Rufus wcale nie był spokojny, nawet jeśli właśnie takie sprawiał wrażenie. Cóż, zwłaszcza w przypadku tego wampira, taki stan rzeczy nie wróżył niczego dobrego.
– Nie patrz na mnie w ten sposób, co? Tak tylko ci przypomnę, że ona jakoś się nie wahała, kiedy zaatakowała Renesmee… A wcześniej Claire. Och, poza tym – o ile mi wiadomo – w tamtym samochodzie znajdował się też twój syn, więc…
– Zarzucasz mi, że jestem złą matką?
Natychmiast zamilkł, spoglądając na nią w sposób na tyle obojętny, że sama nie była pewna, jakie w tamtej chwili targały nim emocje. Był spięty i to jedno wydawało się aż nazbyt oczywiste, chociaż zarazem niczego nie tłumaczyło. Zwłaszcza po Rufusie była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego – i to łącznie z tym, że w którymś momencie trafi go szlag. Bez Layli bywał uciążliwy i to najdelikatniej rzecz ujmując, chociaż i tak od dawna wydawał się Isabeau o wiele bardziej zrównoważony, niż kiedy jeszcze był sam.
– Nie robię tego – obruszył się. Mimo wszystko jego głos zabrzmiał łagodniej, pomimo tego, że nawet nie przypuszczała, iż to właśnie względem niej Rufus mógłby zachować się w ten sposób. Nie miała pojęcia jak wygląda, ale zaczynała dochodząc do wniosku, że musiała sprawiać wrażenie co najmniej zdesperowanej. – Miałem na myśli… Cholera, nieważne – zniecierpliwił się. – Tak czy inaczej, miałem powody, żeby pozbyć się tamtej dziewczyny.
– Tak jak i ja, żeby wypuścić Melanie – ucięła, a Rufus uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.
– Och, więc już znasz jej imię, tak? – Po jego tonie trudno było stwierdzić, czy ta informacja faktycznie miała dla niego jakiekolwiek znaczenie. – Nie wierzę, że musze o to pytać, ale… uświadom mnie gdzie tu logika, bo niekoniecznie dostrzegam powiązanie.
– Miło, że właśnie przyznałeś się do niewiedzy – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Wampir gniewnie zmrużył oczy, wyraźnie poirytowany. Nie pierwszy raz miała poczucie, że gdyby wzrok mógł zabijać, szwagier już dawno miałby ją na sumieniu.
– Do rzeczy – ponaglił.
Miała ochotę jeszcze go podręczyć, chociażby domagając się magicznego słowa „proszę”, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że zdecydowanie nie sprawiał wrażenie na tyle cierpliwego, by do tego wszystkiego znosić złośliwości z jej strony. Westchnęła, po czym z wolna ruszyła przed siebie, już nawet nie oglądając się na budynek, który chwilę wcześniej opuścili. Czuła dym i jakoś nie miała wątpliwości, że ogień zdążył opanować całe to miejsce, ale to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione znaczenia. Pożar nie był czymś, czym chciała się interesować, świadoma tylko i wyłącznie tego, że powinni jak najszybciej się ewakuować. Podejrzewała, że tylko kwestią czasu jest, aż ktokolwiek zauważy płomienie, a potem wezwie odpowiednie służby, więc o wiele bezpieczniej było trzymać się na dystans.
Rufus nie zaprotestował, bez słowa ruszając za nią. Cisza jej odpowiadała, chociaż Isabeau doskonale wiedziała, że to jedynie tymczasowy stan, bo wampir nie odpuści Westchnęła cicho, po czym sama zdecydowała się odezwać, bez chwili wahania przechodząc do rzeczy:
– Ta dziewczyna… Hm, dawno nie widziałam kogoś aż tak zagubionego i przerażonego zarazem – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Ona ma związek z bratem Elizabeth… To znaczy tą dziewczyną, którą interesuje się Damien.
– Trudno, żebym nie zapamiętał Elizabeth – rzucił z wyraźną rezerwą Rufus.
Isabeau spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale w ostatniej chwili powstrzymała się od jakichkolwiek pytań. Bezpieczniej było nie zbaczać z tematu, przynajmniej na razie.
– Tak czy inaczej, ona nie chciała tutaj być. Nie wiem jak ta pozostawała dwójka, ale Melanie nie zachowywała się jak ktoś, kto ma jakiekolwiek powody, żeby nas nienawidzić.
– To cudownie! Nie miała umysłu potencjalnego zabójcy, więc pozwoliłaś jej uciec, chociaż do tej pory razem z resztą polowała na nasze dzieciaki – zadrwił Rufus, nie szczędząc sobie złośliwości. Wywróciła oczami, nie mogąc się powstrzymać. Gdyby sytuacja była inna, a jego frustracja nie pozostawała czymś, co jak najbardziej była w stanie zrozumieć, już dawno by na niego warknęła. – To naprawdę logiczne, Isabeau.
– Owszem, logiczne, bo żadne z nich nie jest tutaj z własnej woli… Teoretycznie – dodała po chwili zastanowienia, bo intencje kogoś takiego jak Marcy zdecydowanie były kwestią dyskusyjną. – Melanie się czegoś bała. Albo raczej kogoś, kto ma coś do nas wszystkich… Hm, powiedzmy, że łatwiej jest nasłać przypadkową grupę wampirów, których śmierć nikogo nie obejdzie, niż samemu brudzić ręce – wyjaśniła usłużnie.
– Mówisz teraz o Volturi? – Nie wydawał się zaskoczony, Isabeau zresztą wiedziała, że jego uwaga skoncentrowana była na czymś zgoła odmiennym. Albo raczej kimś. – Konflikty z rodziną Renesmee naprawdę mnie nie obchodzą, ale…
– Layla kiedyś mieszkała w Volterze – przypomniała, a Rufus warknął.
– Wiem o tym! – zniecierpliwił się. – I to mnie martwi… Dlatego nie rozumiem, dlaczego nie zatrzymałaś tej dziewczyny. Skoro tyle wiedziała… – Zamilkł, po czym zmierzył Isabeau wzrokiem. – Wspominałaś też o Claudii.
Isabeau westchnęła, z zaskoczeniem przekonując się, że była nie tylko zmartwiona, ale przede wszystkim zmęczona całą tą sytuacją. Dzięki Melanie dowiedziała się dość, by uznać, że jednak nie stracili czasu, kiedy zdecydowali się tutaj przyjść. Volturi byli jakimś punktem zaczepienia, co przecież powinno ją cieszyć, a jednak tak nie było. Wciąż miała wrażenie, że umyka jej coś istotnego, a to zdecydowanie nie było normalne.
– Znały się. Rany… Mam wrażenie, że przez Claudię w ogóle tutaj trafili. Sama nie wiem, co o tym myśleć – przyznała niechętnie. – Wiem jedynie, że naciskanie na tę dziewczynę nie ma sensu. Jasne, mogłam ją zatrzymać, ale co potem? Tak bardziej może się przydać.
Nie doczekała się odpowiedzi, ale to i tak nie miało dla niej znaczenia. Wiedziała jedynie, że Rufus dość sceptycznie podchodził do jej słów, wciąż rozeźlony – nie na tyle, by zrobić coś głupiego, ale jednak. Z jakiegoś powodu jednak wciąż jej towarzyszył, milczący i napięty, co mogło oznaczać dosłownie wszystko. Isabeau miała nawet ochotę go o to zapytać, ale nie zrobiła tego, aż nazbyt świadoma, że wampir nie powiedziałby jej prawdy – i to zwłaszcza w kwestii tego, czy darzył ją choćby szczątkowym zaufaniem.
– Ustalmy sobie jeszcze jedną rzecz, dobrze? – zasugerował nagle. Skinęła głową, chociaż nie miała pewności, czy przypadkiem nie przyjdzie jej jeszcze żałować tak pochopnej decyzji. – Co z Laylą?
Jedynie wzruszyła ramionami.
– To pierwsze na czym się skoncentrowałam, kiedy badałam jej umysł. Mogłabym przysiąc, że nigdy nawet jej nie widziała – przyznała niechętnie. Zaraz po tym, nie zastanawiając się nad sensem własnej wypowiedzi, wyrzuciła z siebie to, co już od dłuższego czasu nie dawało jej spokoju: – Mam złe przeczucia. Ja… I to za każdym razem, kiedy myślę o Lay. Mam wrażenie, że Volturi to tak naprawdę sprawa drugorzędna, chociaż sama nie wierze, że to mówię. Kto inni, jeśli nie oni?
– Szczerze powiedziawszy, chyba wolałbym, żeby chodziło o nich – stwierdził Rufus, tym samym ucinając jakiekolwiek dyskusje. – A teraz pośpiesz się, dziewczyno. Tutaj i tak niczego już nie znajdziemy.
Nie zaprotestowała, bez słowa przyśpieszając. W głowie wciąż miała mętlik, mimowolnie zastanawiając się zarówno nad tym, co chwyciła w umyśle Melanie, jak i nad przeczuciami, które przywiodły ją aż do tego miejsca. Czuła, że coś jest na rzeczy i że powinni skupić się na Volturi, bo ci mogli okazać się problematyczni, ale z drugiej strony…
Cholera, coś tutaj nie pasowało. Największy problem leżał jednak w tym, że nie miała pojęcia co i dlaczego.

Nie odzywali się do siebie przez resztę drogi, ale Isabeau czuła, że taki stan rzeczy jak najbardziej był Rufusowi na rękę. Cóż, dokładnie tak jak i jej, chociaż zarazem cisza zaczynała doprowadzać wampirzycę do szału. Miała ochotę z kimś porozmawiać, najlepiej szczerze, a to zdecydowanie nie zdarzało się Beau często. Zaczęła nawet żałować, że nigdzie w pobliżu nie było już ani Gabriela, ani Renesmee, od brata zaś dowiedziała się, że razem z Damienem bezpiecznie wrócili do domu.
Poczuła niewysłowioną wręcz ulgę, kiedy w końcu znalazła się na znajomym podjeździe. Dostrzegła światło w oknach, co utwierdziło ją w przekonaniu, że większość domowników jak zwykle była na nogach, co zwłaszcza w przypadku wampirów było do przewidzenia. Bez słowa ruszyła do drzwi, nie sprawdzając nawet, czy Rufus wciąż jej towarzyszył, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co wampir sądził o jakimkolwiek towarzystwie. Nie byłaby nawet zdziwiona, gdyby okazało się, że przy pierwszej okazji spróbowałby znów się ewakuować, by szukać Layli na własna rękę, ale nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał to zrobić.
– W końcu, sis – usłyszała niemalże od razu po przekroczeniu progu. Gabriel dosłownie zmaterializował się przed nią, wyraźnie uspokojony tym, że mógł nabrać pewności, że była bezpieczna. Uniosła brwi, ale nie skomentowała jego zachowania nawet słowem, jak najbardziej będąc w stanie taką reakcję zrozumieć. – Znaleźliście coś? Nie rozumiem, dlaczego wcześniej nie chciałaś mi nic powiedzieć, ale…
– Wyluzuj braciszku – przerwała mu pośpiesznie. Niechętnie zamilkł, spoglądając na nią w sposób wystarczająco wymowny, żeby pojęła, że najpewniej oczekiwała niemożliwe. – Nie stało się nic wartego uwagi. Znaleźliśmy kilka osób i… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Pan zdesperowany puścił z dymem i kryjówkę, i pewną problematyczną wampirzycę.
Problematyczną wampirzycę? – powtórzył z powątpiewaniem Gabriel.
Isabeau rzuciła mu wymowne spojrzenie.
– Tę, która odpowiadała za to, co spotkało twoją pannę – wyjaśniła usłużnie. Nie musiała nawet szczególnie się wysilać, żeby zauważyć, że drgnął, wyraźnie podenerwowany, ostatecznie jednak powstrzymał się od jakichkolwiek uwag. Jasne, że tak. Obaj będziecie udawać, że wcale nie mieliście ochoty się pozabijać… – Lepiej mi powiedz, co z Nessie. Oczywiście wiem, że Damien pewnie jak zwykle zdziałał cuda, ale zawsze lepiej się upewnić.
Doszukała się w spojrzeniu brata wdzięczności, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Tak czy inaczej, wyraźnie ulżyło mu, kiedy zmieniła temat, zaraz też chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę schodów, chcąc znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce. Co prawda oboje wiedzieli, że wszyscy w domu są w stanie usłyszeć ich wymianę zdań, ale przynajmniej względne poczucie prywatności zawsze wydawało się lepsze niż nic.
– Zasnęła przy Joce. Mała trochę się przejęła… – Po wyrazie twarzy brata Isabeau bez trudu pojęła, że chodzi o coś więcej. – Cóż, Damien pomógł… A przynajmniej Renesmee twierdzi, że nic jej nie jest.
– To świetnie.
Gabriel potrząsnął głową.
– Co konkretnie znaleźliście, Isabeau? – zapytał tonem na tle stanowczym, by próba wykręcenia się od odpowiedni nie wchodziła w grę.
Wzruszyła ramionami, z braku lepszych pomysłów dopuszczając Gabriela do swojego umysłu. Nie miała ani ochoty, ani cierpliwości, żeby tłumaczyć mu wszystko od podstaw, to zresztą wydawało się zbędne w sytuacji, w której oboje potrafili skorzystać z mocy. Wyraźnie poczuła jego obecność, kiedy w niemalże delikatny – przypominający muśnięcie ciepłego wiatru – sposób przeniknął jej umysł. Tym razem o wiele łatwiej przyszło jej uporządkowanie poszczególnych przypuszczeń i przekazanie bratu dokładnie tego, co chciała i czym zdążyła podzielić się już z Rufusem. Wyczuła, że Gabriel również się spiął, początkowo podenerwowany tym, że mogłaby pozwolić Melanie uciec, jednak ostatecznie skinął głową, wyraźnie wahając nad tym, co wynikało z jej rozważań.
– Więc Volturi… I ta cała Claudia – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Tylko mnie martwi, że znów chodzi o… cóż, dotychczasowe towarzystwo Isobel?
– Dalej nie wiemy co z Laylą – przypomniała mu cicho. – Szukaliśmy na dokach, a tam nie ma warunków, żeby poradzić sobie z kimś takim jak ona. Mam na myśli… Nie czujesz jej i ja też. Tamte wampiry wydawały się zszokowane samym działaniem telepatii, więc naprawdę nie sądzę, żeby…
– Więc co proponujesz? – przerwał Gabriel.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, sama niepewna, co powinna mu powiedzieć. Gdyby miała jakikolwiek plan, nie uganiałaby się po porcie w poszukiwaniu informacji, a tym bardziej nie czekała na znak ze strony Miriam albo kogokolwiek innego. Czuła się jak dziecko we mgle, krążąc wokół ewentualnego rozwiązania, ale nie mając pojęcia co i dlaczego tak naprawdę powinna zrobić. Gdyby było inaczej, zdecydowanie by się nie zadręczała, nie wspominając o tym, że…
Nie, nie chciała o tym myśleć.
W milczeniu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, przekonując się, że nie jest w stanie ot tak ignorować przenikliwego spojrzenia lśniących, ciemnych oczu Gabriela. Czuła, że wciąż ją obserwował, ale nawet jeśli miał jakieś uwagi, ostatecznie zachował je dla siebie. W następnej chwili zrobił coś, czego może i mogła się po nim spodziewać, ale i tak zesztywniała, co najmniej osaczona, kiedy tak po prostu otoczył ją ramionami, stanowczo przyciągając ją do siebie. W pierwszym odruchu zamarła w jego objęciach, dopiero po chwili decydując się odwzajemnić uścisk, którego – jak nagle do niej dotarło – podświadomie od samego początku potrzebowała.
– W porządku, Beau… Coś wymyślimy. Wiem, że zrobiłaś ile mogłaś – zapewnił pośpiesznie. – Ja… Wszystko w porządku, sis? Może to tylko moje wrażenie, ale wydajesz się jakaś dziwna…
– Jestem zmęczona. To chyba nie takie dziwne, skoro dopiero co spędziłam dwie godziny sam na sam z Rufusem, prawda? – zauważyła przytomnie.
Parsknął nieco wymuszonym śmiechem, bynajmniej nieprzekonany. Zmówili się z Marco na mnie. Jak jasna cholera, pomyślała i coś ścisnęło ją w gardle, chociaż sama nie była pewna dlaczego. W głowie nie pierwszy raz miała mętlik, a jakby tego wszystkiego było mało…
– Och, widziałeś może Allegrę? – zapytała jakby od niechcenia, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
– Wyszła się przejść… Jak zwykle zresztą – stwierdził, a Isabeau ledwo powstrzymała się od wzdrygnięcia. – Marco z nią poszedł. – Gabriel zacisnął usta. – Tak czy inaczej, znów chodzi o zioła, chociaż nie sadzę, żeby znalazła coś akurat tutaj. Obiecała przygotować coś dla Nessie, tak na wszelki wypadek.
Isabeau pośpiesznie oswobodziła się z jego uścisku, nie chcąc żeby zauważył, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Wysiliła się na uśmiech, mając nadzieję, że wyszło jej to tak wiarygodnie, jak miała wrażenie.
– Nie bądź ignorantem, co Gabrielu? Dobra kapłanka zawsze wie, gdzie znaleźć zioła – stwierdziła niemalże pogodnym tonem. – No i dobrze, że nie poszła sama… Teraz zdecydowanie bezpieczniej się nie rozdzielać – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
Przeznaczenia nie da się zmienić…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, ledwo panując nad własnym ciałem. Zaraz po tym bez słowa wyminęła Gabriela i nie czekając aż spróbuje ją zatrzymać, w pośpiechu oddaliła się w swoją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa