24 kwietnia 2017

Sto sześćdziesiąt pięć

Layla
To nie było normalne – ani ta sytuacja, ani tym bardziej szaleństwo, w którym ostatecznie przyszło jej trwać. Inaczej nie była w stanie tego określić, nie wspominając o tym, że aż gotowało się w niej na samo wspomnienie tego, co działo się w tym miejscu. Tamta dziewczyna, spokojne wyjaśnienia Simona i to, co działo się później… Próbowała przekonać samą siebie, że to wyłącznie marny żart, który tak naprawdę nie miał racji bytu, ale to było wierutne kłamstwo, tak jak i oczekiwanie czegoś dobrego po tym, jak po raz kolejny została potraktowana prądem.
Właściwie sama nie była pewna, czego spodziewała się po przebudzeniu. Chyba samotności i znajomej celi, którą znała już aż za dobrze, skoro w ostatnim czasie okrążyła ją tak wiele razy, że aż zaczynała mieć tego to dość. Jedynym stałym elementem, który znała i który za każdym razem coraz bardziej dawał jej się we znaki, okazało się pragnienie – palące, irytujące i bez wątpienia niebezpieczne, bo już teraz czyniło Laylę o wiele podatniejszą na zmiany nastrojów. Fakt, że wszyscy wokół wydawali się aż rwać do tego, żeby wytrącić ją z równowagi i doprowadzić do ostateczności, jedynie pogarszał sytuację, ale starał się o tym nie myśleć..
Skrzywiła się, czując znajome już pulsowanie kłów. Wysuwały się same, a ona z zaskoczeniem przekonała się, że już nawet nie jest w stanie ich przed tym powstrzymać. Nie miała pojęcia, co takiego powinna o tym myśleć, ale nie podobało jej się to, zwłaszcza, że w pamięci wciąż miała nienaturalnie długie kły tamtej dziewczyny. Wiedziała, że to nic nie znaczyło, a stan śmiertelniczki spowodowało coś zgoła innego, ale i tak na samą myśl robiło jej się zimno. W tym miejscu działo się coś naprawdę złego i nikt nie widział w tym najmniejszego nawet problemu, poza tym…
– Laylo?
Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, słysząc ten głos. Poza tym nawet nie drgnęła, chociaż jakaś jej cząstka pragnęła unieść głowę, odszukać wzrokiem Simona, a następnie oznajmić mu, że był cholernym idiotą – jeśli nie gorzej. Nie była pewna, ile czasu tym razem straciła, ale to nie miało znaczenia, bo w tym miejscu wszystko było inne. Chwilami już nawet nie miała pewności, która godzina i czy na zewnątrz jest jasno, czy może już dawno zapanowała noc. To zdecydowanie nie było normalne, tym bardziej, że jako wampirzyca dotychczas bez trudu była w stanie wyczuć coś tak błahego, jak obecność zabójczego dla niej słońca.
W porządku, więc Simon tutaj był. To zdecydowanie nie wróżyło dobrze, chociażby biorąc pod uwagę fakt, że miała ochotę rozerwać mu gardło, nie jako jedynemu zresztą. Nie ręczyła za siebie, a tym bardziej za to, czy w ogóle miała być w stanie zapanować nad własnym ciałem i odruchami. W duchu błogosławiła, że mężczyzna najpewniej znajdował się gdzieś poza zasięgiem jej rąk, najpewniej po drugiej stronie szyby albo…
– Nie śpi. I nie darzy cię szczególną sympatią, więc radziłbym się nie zbliżać – doszedł ją spokojny głos Jaquesa i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić dziewczynę z równowagi.
– Och… To przykre – stwierdził po chwili wahania Simon. – Ale lepiej byłoby, żebyś sama ze mną porozmawiała, zanim Nick uzna, że powinniśmy się zamienić.
Drgnęła, przez krótką chwilę czując się trochę tak, jakby ją uderzył. Czy to miała być groźba? Inaczej nie była w stanie tego nazwać, nie wspominając o tym, że sama wzmianka wystarczyła, żeby zapragnęła się przeciwstawić. Cholera, to nie powinno być tak! Już pomijając całe to szaleństwo – to, że została porwana i to na dodatek przez ludzi, by ostatecznie wylądować tutaj – zdecydowanie nie chciała brać pod uwagę tego, co miało miejsce w tym miejscu. Eksperymenty z wampirzą krwią i ta cholerna obojętność, kiedy tamta dziewczyna… najpewniej nie jako jedyna…
Och, to było ponad jej nerwy. Świadomość, że najpewniej tak czy inaczej nie miała wyboru, mogąc co najwyżej ulec, jeśli nie chciała, żeby ktoś po raz kolejny zaczął się nad nią pastwić, również nie poprawiała wampirzycy nastroju.
– O czym ty chcesz ze mną rozmawiać? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie mogąc powstrzymać się przed zadaniem tego pytania.
Z pewnym wysiłkiem spróbowała się podnieść, wspierając się na rękach. Poczuła nieprzyjemne pulsowanie napiętych do granic możliwości mięśni, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Zniecierpliwionym ruchem odgarnęła jasne włosy na bok, po czym nerwowo powiodła wzrokiem dookoła. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy uprzytomniła sobie, że jednak nie była w celi, ale pomieszczeniu znacznie większym, chociaż równie surowo urządzonym. W zasięgu wzroku nie widziała niczego, pomijając długie, ciągnące się wzdłuż ściany lustro. Z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że pokój wyglądał dokładnie tak samo, jak tamten, w którym znalazła tę dziewczynę, z tą tylko różnicą, że w tej sali nie dostrzegła żadnego łóżka.
Poderwała się na równe nogi, obojętna na zawroty głowy, które poczuła w pierwszym momencie. Zamrugała energicznie, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności i jakoś utrzymać równowagę. Chociaż była sama, wiedziała, że jest obserwowana – w końcu zdążyła ustalić, że pomiędzy pomieszczeniami takimi jak to, a sąsiadującymi z nimi salami znajdowało się lustro weneckie. Niemożność dostrzeżenia ewentualnego niebezpieczeństwa doprowadzała ją do szału, ale zmusiła się do zachowania spokoju i udawania, że sytuacja prezentowała się o wiele lepiej, niż było w rzeczywistości.
– Laylo… – Tym razem zorientowała się, że głos Simona brzmiał trochę inaczej, nieco stłumiony, choć dzięki wyostrzonym zmysłom naturalnie była w stanie go usłyszeć. – Wybacz, że musiałem ci to zrobić, ale nie wiedziałem jak inaczej cię uspokoić.
– To jest twój sposób na uspokajanie?! – powtórzyła z niedowierzaniem. – Trzeba było pozwolić mi zabić tego idiotę. Wtedy na pewno bardziej bym cię lubiła! – warknęła, już nawet nie próbując panować nad tonem głosu.
Miała wrażenie, że pogrąża się wraz z każdym kolejnym słowem, ale to nie miało dla wampirzycy najmniejszego znaczenia. Wciąż drżała od nadmiaru emocji, zwłaszcza złości, chociaż zarazem w ryzach trzymała ją świadomość, że w każdej chwili ktoś znów mógł zadać jej ból. Miała wręcz wrażenie, że obręcz na szyi pulsuje ciepłem, będąc niczym ostrzeżenie, że lepiej będzie zbytnio się nie wychylać. Chciała zignorować to uczucie, ale to okazało się niemożliwe, w Layli zaś wszystko aż rwało się do tego, żeby wykrzyczeć wszystko to, co chodziło jej po głowie. Była zła, na dodatek w stopniu, który nie zdarzał jej się na co dzień, bo i nie zawsze miała ochotę kogokolwiek zabić. Cóż, dla Jaquesa zamierzała zrobić wyjątek, chociaż z drugiej strony…
– To, co widziałaś… – odezwał się ponownie Simon. Cicho westchnął, ale nie wycofał się, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu darować sobie tematu. – Sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana. Śmiem twierdzić, że będziesz w stanie nam pomóc.
Słysząc te słowa, zapragnęła się roześmiać – tak po prostu, histerycznie i w całkowicie pozbawiony wesołości sposób. Żartował sobie z niej? Jeśli tak, to zdecydowanie nie było czymś, co miało szansę poprawić jej nastrój? Chciała w to uwierzyć, bo gdyby okazało się, że jest inaczej, wtedy naprawdę musiałaby komuś zrobić krzywdę. Jeśli uważał, że zamierzała brać udział w tym szaleństwie…
– Niby w czym? – Machinalnie przesunęła się bliżej lustra, niespokojnie przypatrując własnemu odbiciu, zupełnie jakby poza nim jednak miała być w stanie dostrzec to, co działo się po drugiej stronie. Z zaskoczeniem przekonała się, że wyglądała co najmniej źle, chorobliwie blada, z roziskrzonymi oczami i poplątanymi włosami. Przez twarz Layli przemknął cień, kiedy po raz pierwszy zobaczyła przylegającą do jej szyi, metalową obręcz, która z taką łatwością mogła sprawić jej ból. – W eksperymentowaniu na ludziach? To ma być jakiś żart, Simon?
Chciała wyjaśnień, a przynajmniej miała nadzieję na to, że jednak coś źle zrozumiała. Sęk w tym, że przed utratą przytomności dowiedziała się dość, by mieć pewność, że sprawy były aż nazbyt oczywiste i w gruncie rzeczy proste, nawet jeśli niekoniecznie chciała dopuścić wszystkie informacje do świadomości. W porządku, byli ciekawi wampirów, co jak najbardziej była w stanie zrozumieć, ale eksperymentowanie na krwi…?
– Więc nigdy nie sprawdzałaś jak działa na człowieku? – usłyszała po chwili, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność. – Jakie to daje możliwości?
– Możliwości na co? Chyba tylko na zabijanie – warknęła, bo inaczej nie była w stanie tego nazwać.
Zaczęła niespokojnie krążyć, nie będąc w stanie ustać w miejscu. Aż ją nosiło, nie tylko przez nadmiar emocji, ale przede wszystkim dające się we znaki pragnienie. Podejrzewała, że gdyby ktoś akurat teraz spróbował do niej wejść, jak nic rzuciłaby mu się do gardła, niezależnie od tego, czy faktycznie tego chciała. Nie przypominała sobie, czy kiedykolwiek miała aż takie problemy z samokontrolą, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Liczyło się to, że czuła się jak jakaś cholerna bomba z opóźnionym zapłonem, która wkrótce miała wybuchnąć.
Jakby tego było mało, w słowach Simona doszukała się czegoś, czego nie potrafiła sprecyzować, choć z jakiegoś powodu przyprawiało ją o dreszcze. Gdyby tylko mogła przynajmniej spróbować zrozumieć…
– Zastanów się dobrze… I nie próbuj mnie okłamywać, w porządku? – zasugerował niemalże łagodnie mężczyzna. – Twoja krew…
– Co takiego?
Nie pozwoliła mu dokończyć, choć być może powinna, żeby w końcu zorientować się w czym rzecz. Chciała odpowiedzi, te jednak nie nadchodziły i nic nie wskazywało na to, żeby ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Już nic nie wydawało się dziewczynie choćby po części sensowne, zwłaszcza sensowne, a jakby tego było mało…
– Jaques powiedział nam ciekawe rzeczy – przyznał cicho Simon, starannie dobierając słowa. Wampirzyca zesztywniała, przez krótką chwilę czując się tak, jakby ktoś ją uderzył. Co takiego znowu ją ominęło, na dodatek w związku z nią i…? – O tobie i twojej krwi… Jest niezwykła, tak? Inna…
– Całkiem już tam poszaleliście? – rzuciła gniewnie, nie kryjąc frustracji.
Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, sama niepewna jak powinna się zachować – śmiać się czy może płakać. Zaraz po tym znowu zaczęła krążyć, wciąż nie dowierzając temu, co działo się wokół niej. Nie rozumiała zwłaszcza zachowania Jaquesa, który – mogła się założyć – musiał mieć jakiś cel w tym, żeby traktować ją w ten sposób. Nie rozumiała dlaczego tutaj był i co nim kierowało, bo to po prostu nie miało sensu, ale…
– A tak nie jest? – odezwał się wampir, jak gdyby nigdy nic wtrącając się do rozmowy. – Twój… – zaczął, ale tym razem nie pozwoliła mu dokończyć, aż nazbyt dobrze wiedząc do jakich wniosków zmierzała ta rozmowa.
– Mówiłam już, że nie o to chodziło! Rufus… – Zacisnęła usta. – Rufusowi chodziło o to, że jestem specjalna dla niego. Na początku też myślał, że to moja krew, ale prawda jest taka, że nie różnic się niczym ani od twojej, ani niczyjej innej – powtórzyła z naciskiem. – Do cholery, nic ponad to! A cokolwiek próbujecie zrobić, po prostu nie jest normalne!
Nie chciała mówić więcej niż musiała, ale ta jedna kwestia była dość istotna. Nie pojmowała, dlaczego akurat Jaques mógłby wierzyć w coś, co tak naprawdę nie miało racji bytu, tym bardziej, że sam całe to szaleństwo zaczął. No, może nie bezpośrednio, ale przecież wszystko sprowadzało się właśnie do tego, że zaczął zarażać, tym samym tworząc coraz więcej sobie podobnych. Sam zasugerował im rozwiązanie – to, że tak naprawdę od samego początku chodziło o emocje i nic innego. Oczywiście, że była wyjątkowa, przynajmniej zdaniem Rufusa… Bo co innego mógł powiedzieć, skoro sam twierdził, że czuł się przy niej stabilniej? Najprościej rzecz ujmując, uważał ją za swoje człowieczeństwo, chociaż nigdy nie powiedział tego wprost.
Wzięła kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie rozumiała dokąd zmierza ta rozmowa i dlaczego wciąż tutaj jest, zresztą nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie mogła to zrozumieć. W głowie miała mętlik, chwilami wręcz niezdolna skoncentrować się na niczym innym, prócz wciąż palącego gardła. Pragnienie nie ustępowało nawet na moment, coraz bardziej dając się dziewczynie we znaki. W efekcie miała wrażenie, że czas ciągnie się dosłownie w nieskończoność, a jakby tego było mało, przez krótką chwilę była niemalże absolutnie pewna, że jednak została sama.
– Simon? – rzuciła z wahaniem, ostatecznie decydując się odezwać. Wszystko wydawało się lepsze od trwania w ciszy. – Jesteś tam jeszcze?
– Myślę – wyjaśnił usłużnie. Wcale nie poczuła się lepiej dzięki temu, że się odezwał, chociaż właśnie tego oczekiwała.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, coraz bardziej niespokojna.
– Nie wiem, co tutaj robicie, ale musicie przestać. Tamta dziewczyną… – zaczęła i zaraz urwała, kiedy coś ścisnęło ją w gardle.
To zdecydowanie nie było czymś, co potrafiłaby spokojnie znosić. Ledwo dawała radę, kiedy na jej oczach przemiano dzieci, przy których zresztą czuwała, próbując zrobić cokolwiek, byleby jakoś ułatwić im przemianę – i to niezależnie od tego, czy było to możliwe. Jak miała czuć się w sytuacji, w której tak naprawdę nie była w stanie zrobić niczego, bo wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do jednego: do śmierci.
– Nieszczęśliwy wypadek – stwierdził Simon, a jej z miejsca zrobiło się zimno. Za każdym razem tłumaczyli to sobie tak samo?
– Który? – niemalże warknęła.
Nie chciała zadawać tego pytania, ale zarazem dosłownie musiała wiedzieć. Być może to nie miało sensu, a ona aż prosiła się o problemy, ale jak inaczej mogła się zachować? To zabrnęło za daleko i chociaż niewiedza wydawała się bezpieczniejsza, Layla nie potrafiła pozwolić sobie na taki komfort. To byłoby zbyt proste, zresztą… Och, zresztą czuła, że powinna przynajmniej spróbować się czegoś dowiedzieć; doprowadzić tę rozmowę do końca, w nadziei na to, że to pozwoli jej cokolwiek zdziałać.
– Tym razem mieliśmy nadzieję, że się uda… Dopiero potem wszystko wymknęło się spod kontroli – przyznał niechętnie mężczyzna takim tonem, jakby to cokolwiek usprawiedliwiało. – Wciąż szukamy rozwiązania, ale…
– Rozwiązania na co? – przerwała, nie mogąc tego słuchać. Chciała odpowiedzi, a nie wciąż tych samych, przynajmniej z jej perspektywy całkowicie pozbawionych sensu argumentów. – Co chcecie osiągnąć? Nasza krew nie jest po to, żeby ludzie… Cholera, to nie ma sensu! – Zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. – I tego akurat Jaques wam nie powiedział? Że my nigdy nie… – zaczęła i zaraz urwała, sama niepewna tego, jak wiele powinna powiedzieć.
Nie miała pojęcia ile zdradził Jaques, ale nie obchodziło ją to. Nie zamierzała tłumaczyć wszystkim wokół, że istniało więcej gatunków wampirów – i że to jad czynił z ludzi nieśmiertelnych, a nie krew istot jej podobnych. Nie sądziła, żeby dobrym pomysłem było rozpowiadanie o istnieniu hybryd oraz tym, że to one reagowały na tę szczególną krew. Już nawet nie chodziło o to, że bała się, jakie to mogło nieść konsekwencje dla pozostałych. W gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć dokąd to wszystko zmierzało, skupiona przede wszystkim na ochronie tych, którzy byli dla niej ważni.
Nawet Rufus nie wzbudzał w niej aż tak wielu wątpliwości, choć w przeszłości zdarzało mu się robić dość niepokojących rzeczy. W pamięci miała ich rozmowę z Lille, ale pomimo tego, że opowiadał jej o eksperymencie, który ciągnął się za nimi aż do tej pory, nie czuła się aż tak wytrącona z równowagi, jak słuchając Simona i obserwując, co takiego działo się tutaj. To po prostu było dla niej nie do pojęcia – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Słodka bogini… – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – To nie zadziała, jasne? To po prostu nie ma prawa zadziałać, a wy z każdą próbą zabijecie kolejne osoby – dodała z naciskiem, bo zwłaszcza to nie dawało jej spokoju.
– Skąd wiesz?
Coś w tym pytaniu sprawiło, że zapragnęła się roześmiać.
– Stąd, że mam oczy. Jestem tym kim jestem od lat, a jednak nigdy… Och, skoro żadne z nas tego nie próbowało, jakim cudem wy możecie uważać, że rozumiecie więcej od nas? – zniecierpliwiła się.
Może i nie była jakoś szczególne poinformowana, ale dzięki Rufusowi wiedziała dość, by się z nimi kłócić. Kto jak kto, ale on dawno wspomniałby o tym, gdyby mogli doprowadzić do przemiany ludzi. Zwłaszcza od powrotu Isobel mogła założyć, że wszelakie kwestie, które wiązały się z nowymi wampirami, konsultowała u źródła, a to chyba o czymś świadczyło.
– Ile ty tak naprawdę wiesz, co Laylo? – rzucił z powątpiewaniem w jej rozmówca, kolejny raz wystawiając nerwy dziewczyny na próbę.
– To teraz nie ma znaczenia – stwierdziła, siląc się na cierpliwość. – Simonie, mówię poważnie. To, co się tutaj dzieje… Masz na to jakiś wpływ, prawda? Skoro mówię ci, że co najwyżej dalej będziecie krzywdzić, uwierz mi, że tak jest. – Zamilkła, po czym przesunęła się jeszcze bliżej lustra, licząc na to, że dzięki temu łatwiej zdoła się na niej skupić. – Cokolwiek powiedział Jaques, to nie jest prawda. Moja krew nie jest wyjątkowa, a przynajmniej nie w takim sensie, w jakim potrzebujecie… Och, uznaj to po prostu za coś wyrwanego z kontekstu – zasugerowała, coraz bardziej zdesperowana. – Rozmowy kochanków…
– Taa… W końcu Prime zawsze był taki cudownie romantyczny… – rzucił z przekąsem Jaques.
– Zamkniesz się w końcu?! – nie wytrzymała.
Żałowała, że nie jest w stanie go zobaczyć i jakkolwiek skrzywdzić. Gdyby Simon jej nie powstrzymał, już dawno zrobiłaby komuś krzywdę, co w przypadku Jaquesa bynajmniej nie wzbudzało w niej wyrzutów sumienia. Och, wręcz przeciwnie – ten jeden raz nie miała nic przeciwko temu, żeby komuś przyłożyć i to niezależnie od możliwych konsekwencji. Sam ją do tego zmuszał, aż prosząc się o to, by posunęła się aż tak daleko – z tym, że nie była w stanie niczego zdziałać.
O co w tym wszystkim chodziło? Pomijając to, że Jaques na każdym kroku próbował ją pogrążyć, nie dostrzegła w jego zachowaniu niczego, co świadczyłoby o tym, że czuł się jakkolwiek zaangażowany w działania tych ludzi. Szukała w tym sensu, niemalże gorączkowo doszukując logiki zarówno we wcześniejszych rozmowach, jak i tym, co działo się teraz, ale to wciąż jej się nie zgadzało. Cokolwiek robił tu Jaques, jego intencje nie były dla niej jasne, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Chyba że od samego początku chodziło o to, że ich nie miał. Ta myśl pojawiła się nagle, a Layla zamarła, dosłownie porażona samym tylko stwierdzeniem. Wcześniej nie wzięła tego pod uwagę, o wiele bardziej przejęła tym, co działo się wokół niej, zwłaszcza kiedy Nick zaczął ją torturować, ale kiedy zaczęła zastanawiać się nad tym teraz… Och, to miałoby sens – to, że Jaques tak po prostu stał obok, bierny i obojętny, przyjmując całe to szaleństwo tak, jakby nie miał na nie wpływu. Równie sensownie nagle stało się dla dziewczyny również to, że z takim uporem chciał zwrócić na nią uwagę, wręcz kłamiąc w żywe oczy i próbując przekonać wszystkich wokół, że mogłaby być niezwykła – bardziej niż on, co naturalnie było bzdurą.
Jeśli oboje byli tutaj nie ze swojej woli, to naprawdę miałby sens. Fakt, że Jaques miałby chcieć ją pogrążyć, tym bardziej, choć zarazem wciąż nie była w stanie tego zaakceptować.
Z drugiej strony, skądś musieli mieć krew, prawda? Jeśli do tej pory brali ją od niego, a wampir aż rwał się do tego, żeby przekonać wszystkich wokół, że była o wiele lepszą kandydatką…
– Cokolwiek planujecie, ręce przy sobie – wycedziła pod wpływem impulsu. – Spróbujcie mnie tknąć, a przysięgam, że puszczę to miejsce z dymem.
Odpowiedziała jej długa, wymowna cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa