Layla
To nie było normalne – ani ta
sytuacja, ani tym bardziej szaleństwo, w którym ostatecznie przyszło jej
trwać. Inaczej nie była w stanie tego określić, nie wspominając o tym,
że aż gotowało się w niej na samo wspomnienie tego, co działo się w tym
miejscu. Tamta dziewczyna, spokojne wyjaśnienia Simona i to, co działo się
później… Próbowała przekonać samą siebie, że to wyłącznie marny żart, który tak
naprawdę nie miał racji bytu, ale to było wierutne kłamstwo, tak jak i oczekiwanie
czegoś dobrego po tym, jak po raz kolejny została potraktowana prądem.
Właściwie
sama nie była pewna, czego spodziewała się po przebudzeniu. Chyba samotności i znajomej
celi, którą znała już aż za dobrze, skoro w ostatnim czasie okrążyła ją
tak wiele razy, że aż zaczynała mieć tego to dość. Jedynym stałym elementem,
który znała i który za każdym razem coraz bardziej dawał jej się we znaki,
okazało się pragnienie – palące, irytujące i bez wątpienia niebezpieczne,
bo już teraz czyniło Laylę o wiele podatniejszą na zmiany nastrojów. Fakt,
że wszyscy wokół wydawali się aż rwać do tego, żeby wytrącić ją z równowagi
i doprowadzić do ostateczności, jedynie pogarszał sytuację, ale starał się
o tym nie myśleć..
Skrzywiła
się, czując znajome już pulsowanie kłów. Wysuwały się same, a ona z zaskoczeniem
przekonała się, że już nawet nie jest w stanie ich przed tym powstrzymać.
Nie miała pojęcia, co takiego powinna o tym myśleć, ale nie podobało jej
się to, zwłaszcza, że w pamięci wciąż miała nienaturalnie długie kły
tamtej dziewczyny. Wiedziała, że to nic nie znaczyło, a stan
śmiertelniczki spowodowało coś zgoła innego, ale i tak na samą myśl robiło
jej się zimno. W tym miejscu działo się coś naprawdę złego i nikt nie
widział w tym najmniejszego nawet problemu, poza tym…
– Laylo?
Machinalnie
zacisnęła dłonie w pięści, słysząc ten głos. Poza tym nawet nie drgnęła,
chociaż jakaś jej cząstka pragnęła unieść głowę, odszukać wzrokiem Simona, a następnie
oznajmić mu, że był cholernym idiotą – jeśli nie gorzej. Nie była pewna, ile
czasu tym razem straciła, ale to nie miało znaczenia, bo w tym miejscu
wszystko było inne. Chwilami już nawet nie miała pewności, która godzina i czy
na zewnątrz jest jasno, czy może już dawno zapanowała noc. To zdecydowanie nie
było normalne, tym bardziej, że jako wampirzyca dotychczas bez trudu była w stanie
wyczuć coś tak błahego, jak obecność zabójczego dla niej słońca.
W porządku,
więc Simon tutaj był. To zdecydowanie nie wróżyło dobrze, chociażby biorąc pod
uwagę fakt, że miała ochotę rozerwać mu gardło, nie jako jedynemu zresztą. Nie
ręczyła za siebie, a tym bardziej za to, czy w ogóle miała być w stanie
zapanować nad własnym ciałem i odruchami. W duchu błogosławiła, że
mężczyzna najpewniej znajdował się gdzieś poza zasięgiem jej rąk, najpewniej po
drugiej stronie szyby albo…
– Nie śpi. I nie
darzy cię szczególną sympatią, więc radziłbym się nie zbliżać – doszedł ją
spokojny głos Jaquesa i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić
dziewczynę z równowagi.
– Och… To
przykre – stwierdził po chwili wahania Simon. – Ale lepiej byłoby, żebyś sama
ze mną porozmawiała, zanim Nick uzna, że powinniśmy się zamienić.
Drgnęła,
przez krótką chwilę czując się trochę tak, jakby ją uderzył. Czy to miała być
groźba? Inaczej nie była w stanie tego nazwać, nie wspominając o tym,
że sama wzmianka wystarczyła, żeby zapragnęła się przeciwstawić. Cholera, to
nie powinno być tak! Już pomijając całe to szaleństwo – to, że została porwana i to
na dodatek przez ludzi, by ostatecznie wylądować tutaj – zdecydowanie nie
chciała brać pod uwagę tego, co miało miejsce w tym miejscu. Eksperymenty z wampirzą
krwią i ta cholerna obojętność, kiedy tamta dziewczyna… najpewniej nie
jako jedyna…
Och, to
było ponad jej nerwy. Świadomość, że najpewniej tak czy inaczej nie miała
wyboru, mogąc co najwyżej ulec, jeśli nie chciała, żeby ktoś po raz kolejny
zaczął się nad nią pastwić, również nie poprawiała wampirzycy nastroju.
– O czym
ty chcesz ze mną rozmawiać? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie mogąc
powstrzymać się przed zadaniem tego pytania.
Z pewnym
wysiłkiem spróbowała się podnieść, wspierając się na rękach. Poczuła
nieprzyjemne pulsowanie napiętych do granic możliwości mięśni, ale prawie nie
zwróciła na to uwagi. Zniecierpliwionym ruchem odgarnęła jasne włosy na bok, po
czym nerwowo powiodła wzrokiem dookoła. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie,
kiedy uprzytomniła sobie, że jednak nie była w celi, ale pomieszczeniu
znacznie większym, chociaż równie surowo urządzonym. W zasięgu wzroku nie
widziała niczego, pomijając długie, ciągnące się wzdłuż ściany lustro. Z zaskoczeniem
uprzytomniła sobie, że pokój wyglądał dokładnie tak samo, jak tamten, w którym
znalazła tę dziewczynę, z tą tylko różnicą, że w tej sali nie
dostrzegła żadnego łóżka.
Poderwała
się na równe nogi, obojętna na zawroty głowy, które poczuła w pierwszym
momencie. Zamrugała energicznie, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności i jakoś
utrzymać równowagę. Chociaż była sama, wiedziała, że jest obserwowana – w końcu
zdążyła ustalić, że pomiędzy pomieszczeniami takimi jak to, a sąsiadującymi
z nimi salami znajdowało się lustro weneckie. Niemożność dostrzeżenia
ewentualnego niebezpieczeństwa doprowadzała ją do szału, ale zmusiła się do
zachowania spokoju i udawania, że sytuacja prezentowała się o wiele
lepiej, niż było w rzeczywistości.
– Laylo… –
Tym razem zorientowała się, że głos Simona brzmiał trochę inaczej, nieco
stłumiony, choć dzięki wyostrzonym zmysłom naturalnie była w stanie go
usłyszeć. – Wybacz, że musiałem ci to zrobić, ale nie wiedziałem jak inaczej
cię uspokoić.
– To jest
twój sposób na uspokajanie?! – powtórzyła z niedowierzaniem. – Trzeba było
pozwolić mi zabić tego idiotę. Wtedy na pewno bardziej bym cię lubiła! –
warknęła, już nawet nie próbując panować nad tonem głosu.
Miała
wrażenie, że pogrąża się wraz z każdym kolejnym słowem, ale to nie miało
dla wampirzycy najmniejszego znaczenia. Wciąż drżała od nadmiaru emocji,
zwłaszcza złości, chociaż zarazem w ryzach trzymała ją świadomość, że w każdej
chwili ktoś znów mógł zadać jej ból. Miała wręcz wrażenie, że obręcz na szyi
pulsuje ciepłem, będąc niczym ostrzeżenie, że lepiej będzie zbytnio się nie
wychylać. Chciała zignorować to uczucie, ale to okazało się niemożliwe, w Layli
zaś wszystko aż rwało się do tego, żeby wykrzyczeć wszystko to, co chodziło jej
po głowie. Była zła, na dodatek w stopniu, który nie zdarzał jej się na co
dzień, bo i nie zawsze miała ochotę kogokolwiek zabić. Cóż, dla Jaquesa
zamierzała zrobić wyjątek, chociaż z drugiej strony…
– To, co
widziałaś… – odezwał się ponownie Simon. Cicho westchnął, ale nie wycofał się,
najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu darować sobie tematu. – Sytuacja
jest trochę bardziej skomplikowana. Śmiem twierdzić, że będziesz w stanie
nam pomóc.
Słysząc te
słowa, zapragnęła się roześmiać – tak po prostu, histerycznie i w całkowicie
pozbawiony wesołości sposób. Żartował sobie z niej? Jeśli tak, to
zdecydowanie nie było czymś, co miało szansę poprawić jej nastrój? Chciała w to
uwierzyć, bo gdyby okazało się, że jest inaczej, wtedy naprawdę musiałaby komuś
zrobić krzywdę. Jeśli uważał, że zamierzała brać udział w tym szaleństwie…
– Niby w czym?
– Machinalnie przesunęła się bliżej lustra, niespokojnie przypatrując własnemu
odbiciu, zupełnie jakby poza nim jednak miała być w stanie dostrzec to, co
działo się po drugiej stronie. Z zaskoczeniem przekonała się, że wyglądała
co najmniej źle, chorobliwie blada, z roziskrzonymi oczami i poplątanymi
włosami. Przez twarz Layli przemknął cień, kiedy po raz pierwszy zobaczyła
przylegającą do jej szyi, metalową obręcz, która z taką łatwością mogła
sprawić jej ból. – W eksperymentowaniu na ludziach? To ma być jakiś żart,
Simon?
Chciała
wyjaśnień, a przynajmniej miała nadzieję na to, że jednak coś źle
zrozumiała. Sęk w tym, że przed utratą przytomności dowiedziała się dość,
by mieć pewność, że sprawy były aż nazbyt oczywiste i w gruncie
rzeczy proste, nawet jeśli niekoniecznie chciała dopuścić wszystkie informacje
do świadomości. W porządku, byli ciekawi wampirów, co jak najbardziej była
w stanie zrozumieć, ale eksperymentowanie na krwi…?
– Więc
nigdy nie sprawdzałaś jak działa na człowieku? – usłyszała po chwili, która
wydawała się ciągnąć w nieskończoność. – Jakie to daje możliwości?
–
Możliwości na co? Chyba tylko na zabijanie – warknęła, bo inaczej nie była w stanie
tego nazwać.
Zaczęła
niespokojnie krążyć, nie będąc w stanie ustać w miejscu. Aż ją
nosiło, nie tylko przez nadmiar emocji, ale przede wszystkim dające się we
znaki pragnienie. Podejrzewała, że gdyby ktoś akurat teraz spróbował do niej
wejść, jak nic rzuciłaby mu się do gardła, niezależnie od tego, czy faktycznie
tego chciała. Nie przypominała sobie, czy kiedykolwiek miała aż takie problemy z samokontrolą,
ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Liczyło się to, że czuła się
jak jakaś cholerna bomba z opóźnionym zapłonem, która wkrótce miała
wybuchnąć.
Jakby tego
było mało, w słowach Simona doszukała się czegoś, czego nie potrafiła
sprecyzować, choć z jakiegoś powodu przyprawiało ją o dreszcze. Gdyby
tylko mogła przynajmniej spróbować zrozumieć…
– Zastanów
się dobrze… I nie próbuj mnie okłamywać, w porządku? – zasugerował
niemalże łagodnie mężczyzna. – Twoja krew…
– Co
takiego?
Nie
pozwoliła mu dokończyć, choć być może powinna, żeby w końcu zorientować
się w czym rzecz. Chciała odpowiedzi, te jednak nie nadchodziły i nic
nie wskazywało na to, żeby ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Już nic nie
wydawało się dziewczynie choćby po części sensowne, zwłaszcza sensowne, a jakby
tego było mało…
– Jaques
powiedział nam ciekawe rzeczy – przyznał cicho Simon, starannie dobierając
słowa. Wampirzyca zesztywniała, przez krótką chwilę czując się tak, jakby ktoś
ją uderzył. Co takiego znowu ją ominęło, na dodatek w związku z nią
i…? – O tobie i twojej krwi… Jest niezwykła, tak? Inna…
– Całkiem
już tam poszaleliście? – rzuciła gniewnie, nie kryjąc frustracji.
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową, sama niepewna jak powinna się zachować –
śmiać się czy może płakać. Zaraz po tym znowu zaczęła krążyć, wciąż
nie dowierzając temu, co działo się wokół niej. Nie rozumiała zwłaszcza
zachowania Jaquesa, który – mogła się założyć – musiał mieć jakiś cel w tym,
żeby traktować ją w ten sposób. Nie rozumiała dlaczego tutaj był i co
nim kierowało, bo to po prostu nie miało sensu, ale…
– A tak
nie jest? – odezwał się wampir, jak gdyby nigdy nic wtrącając się do rozmowy. –
Twój… – zaczął, ale tym razem nie pozwoliła mu dokończyć, aż nazbyt dobrze
wiedząc do jakich wniosków zmierzała ta rozmowa.
– Mówiłam
już, że nie o to chodziło! Rufus… – Zacisnęła usta. – Rufusowi chodziło o to,
że jestem specjalna dla niego. Na początku też myślał, że to moja krew, ale
prawda jest taka, że nie różnic się niczym ani od twojej, ani niczyjej innej –
powtórzyła z naciskiem. – Do cholery, nic ponad to! A cokolwiek
próbujecie zrobić, po prostu nie jest normalne!
Nie chciała
mówić więcej niż musiała, ale ta jedna kwestia była dość istotna. Nie
pojmowała, dlaczego akurat Jaques mógłby wierzyć w coś, co tak naprawdę
nie miało racji bytu, tym bardziej, że sam całe to szaleństwo zaczął. No, może
nie bezpośrednio, ale przecież wszystko sprowadzało się właśnie do tego, że
zaczął zarażać, tym samym tworząc coraz więcej sobie podobnych. Sam zasugerował
im rozwiązanie – to, że tak naprawdę od samego początku chodziło o emocje i nic
innego. Oczywiście, że była wyjątkowa, przynajmniej zdaniem Rufusa… Bo co
innego mógł powiedzieć, skoro sam twierdził, że czuł się przy niej stabilniej?
Najprościej rzecz ujmując, uważał ją za swoje człowieczeństwo, chociaż nigdy
nie powiedział tego wprost.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie rozumiała
dokąd zmierza ta rozmowa i dlaczego wciąż tutaj jest, zresztą nic nie
wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie mogła to zrozumieć. W głowie
miała mętlik, chwilami wręcz niezdolna skoncentrować się na niczym innym, prócz
wciąż palącego gardła. Pragnienie nie ustępowało nawet na moment, coraz
bardziej dając się dziewczynie we znaki. W efekcie miała wrażenie, że czas
ciągnie się dosłownie w nieskończoność, a jakby tego było mało, przez
krótką chwilę była niemalże absolutnie pewna, że jednak została sama.
– Simon? –
rzuciła z wahaniem, ostatecznie decydując się odezwać. Wszystko wydawało
się lepsze od trwania w ciszy. – Jesteś tam jeszcze?
– Myślę –
wyjaśnił usłużnie. Wcale nie poczuła się lepiej dzięki temu, że się odezwał,
chociaż właśnie tego oczekiwała.
Nerwowo przygryzła
dolną wargę, coraz bardziej niespokojna.
– Nie wiem,
co tutaj robicie, ale musicie przestać. Tamta dziewczyną… – zaczęła i zaraz
urwała, kiedy coś ścisnęło ją w gardle.
To
zdecydowanie nie było czymś, co potrafiłaby spokojnie znosić. Ledwo dawała
radę, kiedy na jej oczach przemiano dzieci, przy których zresztą czuwała,
próbując zrobić cokolwiek, byleby jakoś ułatwić im przemianę – i to
niezależnie od tego, czy było to możliwe. Jak miała czuć się w sytuacji, w której
tak naprawdę nie była w stanie zrobić niczego, bo wszystko tak czy inaczej
sprowadzało się do jednego: do śmierci.
–
Nieszczęśliwy wypadek – stwierdził Simon, a jej z miejsca zrobiło się
zimno. Za każdym razem tłumaczyli to sobie tak samo?
– Który? –
niemalże warknęła.
Nie chciała
zadawać tego pytania, ale zarazem dosłownie musiała wiedzieć. Być może to nie
miało sensu, a ona aż prosiła się o problemy, ale jak inaczej mogła
się zachować? To zabrnęło za daleko i chociaż niewiedza wydawała się
bezpieczniejsza, Layla nie potrafiła pozwolić sobie na taki komfort. To byłoby
zbyt proste, zresztą… Och, zresztą czuła, że powinna przynajmniej spróbować się
czegoś dowiedzieć; doprowadzić tę rozmowę do końca, w nadziei na to, że to
pozwoli jej cokolwiek zdziałać.
– Tym razem
mieliśmy nadzieję, że się uda… Dopiero potem wszystko wymknęło się spod
kontroli – przyznał niechętnie mężczyzna takim tonem, jakby to cokolwiek
usprawiedliwiało. – Wciąż szukamy rozwiązania, ale…
–
Rozwiązania na co? – przerwała, nie mogąc tego słuchać. Chciała odpowiedzi, a nie
wciąż tych samych, przynajmniej z jej perspektywy całkowicie pozbawionych
sensu argumentów. – Co chcecie osiągnąć? Nasza krew nie jest po to, żeby
ludzie… Cholera, to nie ma sensu! – Zacisnęła usta, coraz bardziej
podenerwowana. – I tego akurat Jaques wam nie powiedział? Że my nigdy nie…
– zaczęła i zaraz urwała, sama niepewna tego, jak wiele powinna
powiedzieć.
Nie miała
pojęcia ile zdradził Jaques, ale nie obchodziło ją to. Nie zamierzała tłumaczyć
wszystkim wokół, że istniało więcej gatunków wampirów – i że to jad czynił
z ludzi nieśmiertelnych, a nie krew istot jej podobnych. Nie sądziła,
żeby dobrym pomysłem było rozpowiadanie o istnieniu hybryd oraz tym, że to
one reagowały na tę szczególną krew. Już nawet nie chodziło o to, że bała
się, jakie to mogło nieść konsekwencje dla pozostałych. W gruncie rzeczy
nie chciała wiedzieć dokąd to wszystko zmierzało, skupiona przede wszystkim na
ochronie tych, którzy byli dla niej ważni.
Nawet Rufus
nie wzbudzał w niej aż tak wielu wątpliwości, choć w przeszłości
zdarzało mu się robić dość niepokojących rzeczy. W pamięci miała ich
rozmowę z Lille, ale pomimo tego, że opowiadał jej o eksperymencie,
który ciągnął się za nimi aż do tej pory, nie czuła się aż tak wytrącona z równowagi,
jak słuchając Simona i obserwując, co takiego działo się tutaj. To po
prostu było dla niej nie do pojęcia – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Słodka
bogini… – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – To nie zadziała, jasne? To
po prostu nie ma prawa zadziałać, a wy z każdą próbą zabijecie
kolejne osoby – dodała z naciskiem, bo zwłaszcza to nie dawało jej
spokoju.
– Skąd
wiesz?
Coś w tym
pytaniu sprawiło, że zapragnęła się roześmiać.
– Stąd, że
mam oczy. Jestem tym kim jestem od lat, a jednak nigdy… Och, skoro żadne z nas
tego nie próbowało, jakim cudem wy możecie uważać, że rozumiecie więcej od nas?
– zniecierpliwiła się.
Może i nie
była jakoś szczególne poinformowana, ale dzięki Rufusowi wiedziała dość, by się
z nimi kłócić. Kto jak kto, ale on dawno wspomniałby o tym, gdyby
mogli doprowadzić do przemiany ludzi. Zwłaszcza od powrotu Isobel mogła
założyć, że wszelakie kwestie, które wiązały się z nowymi wampirami, konsultowała u źródła, a to chyba o czymś
świadczyło.
– Ile ty
tak naprawdę wiesz, co Laylo? – rzucił z powątpiewaniem w jej
rozmówca, kolejny raz wystawiając nerwy dziewczyny na próbę.
– To teraz
nie ma znaczenia – stwierdziła, siląc się na cierpliwość. – Simonie, mówię poważnie.
To, co się tutaj dzieje… Masz na to jakiś wpływ, prawda? Skoro mówię ci, że co
najwyżej dalej będziecie krzywdzić, uwierz mi, że tak jest. – Zamilkła, po czym
przesunęła się jeszcze bliżej lustra, licząc na to, że dzięki temu łatwiej zdoła
się na niej skupić. – Cokolwiek powiedział Jaques, to nie jest prawda. Moja
krew nie jest wyjątkowa, a przynajmniej nie w takim sensie, w jakim
potrzebujecie… Och, uznaj to po prostu za coś wyrwanego z kontekstu –
zasugerowała, coraz bardziej zdesperowana. – Rozmowy kochanków…
– Taa… W końcu
Prime zawsze był taki cudownie romantyczny… – rzucił z przekąsem Jaques.
– Zamkniesz
się w końcu?! – nie wytrzymała.
Żałowała,
że nie jest w stanie go zobaczyć i jakkolwiek skrzywdzić. Gdyby Simon
jej nie powstrzymał, już dawno zrobiłaby komuś krzywdę, co w przypadku
Jaquesa bynajmniej nie wzbudzało w niej wyrzutów sumienia. Och, wręcz
przeciwnie – ten jeden raz nie miała nic przeciwko temu, żeby komuś przyłożyć i to
niezależnie od możliwych konsekwencji. Sam ją do tego zmuszał, aż prosząc się o to,
by posunęła się aż tak daleko – z tym, że nie była w stanie niczego zdziałać.
O co w tym
wszystkim chodziło? Pomijając to, że Jaques na każdym kroku próbował ją
pogrążyć, nie dostrzegła w jego zachowaniu niczego, co świadczyłoby o tym,
że czuł się jakkolwiek zaangażowany w działania tych ludzi. Szukała w tym
sensu, niemalże gorączkowo doszukując logiki zarówno we wcześniejszych
rozmowach, jak i tym, co działo się teraz, ale to wciąż jej się nie
zgadzało. Cokolwiek robił tu Jaques, jego intencje nie były dla niej jasne,
przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Chyba że od
samego początku chodziło o to, że ich nie miał. Ta myśl pojawiła się
nagle, a Layla zamarła, dosłownie porażona samym tylko stwierdzeniem.
Wcześniej nie wzięła tego pod uwagę, o wiele bardziej przejęła tym, co
działo się wokół niej, zwłaszcza kiedy Nick zaczął ją torturować, ale kiedy
zaczęła zastanawiać się nad tym teraz… Och, to miałoby sens – to, że Jaques tak
po prostu stał obok, bierny i obojętny, przyjmując całe to szaleństwo tak,
jakby nie miał na nie wpływu. Równie sensownie nagle stało się dla dziewczyny
również to, że z takim uporem chciał zwrócić na nią uwagę, wręcz kłamiąc w żywe
oczy i próbując przekonać wszystkich wokół, że mogłaby być niezwykła –
bardziej niż on, co naturalnie było bzdurą.
Jeśli oboje
byli tutaj nie ze swojej woli, to naprawdę miałby sens. Fakt, że Jaques miałby
chcieć ją pogrążyć, tym bardziej, choć zarazem wciąż nie była w stanie
tego zaakceptować.
Z drugiej
strony, skądś musieli mieć krew, prawda? Jeśli do tej pory brali ją od niego, a wampir
aż rwał się do tego, żeby przekonać wszystkich wokół, że była o wiele
lepszą kandydatką…
– Cokolwiek
planujecie, ręce przy sobie – wycedziła pod wpływem impulsu. – Spróbujcie mnie
tknąć, a przysięgam, że puszczę to miejsce z dymem.
Odpowiedziała
jej długa, wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz