Jocelyne
Obudziła się z bólem
głowy. Przez dłuższą chwilę leżała w bezruchu, próbując zrozumieć, co tak
naprawdę działo się wokół niej. Potrzebowała kilku minut, żeby uprzytomnić
sobie, że leżała na czymś miękkim i że ktoś jej dotyka. Chwilę później
uderzył ją słodki, znajomy zapach, a potem poczuła coś słodkiego na
wargach i dosłownie zesztywniała, kiedy pojęła, że to krew.
– Cii,
malutka… Pij – rzucił kojącym tonem aż nazbyt znajomy głos. Mimo wszystko nie
od razu zdecydowała się dostosować do polecenia, wciąż zdezorientowana.
Ostatecznie głód jednak wygrał i choć w pierwszym odruchu była gotowa
wzbraniać się przed koniecznością wgryzienia się w podsunięty jej
nadgarstek, ostatecznie to zrobiła. – Grzeczna dziewczyna – mruknął cicho
Gabriel, wyraźnie nie mając nic przeciwko temu, żeby ją nakarmić.
Tato…?, pomyślała z wahaniem,
próbując zwrócić jego uwagę przynajmniej telepatycznie, ale nie zareagował. W zamian
bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie, jednocześnie pomagając dziewczynie
usiąść, by mogła wygodniej ułożyć się w jego objęciach. Westchnęła w duchu,
po czym skupiła się na krwi – przyjemnie słodkiej i ciepłej, która
sprawiła, że po całym jej ciele błyskawicznie rozeszło się ciepło. Czuła, że
tak jak i po powrocie z Londynu Gabriel oferował jej również energię,
nawet nie próbując się przed tym bronić. Nie mogła zaprzeczyć, że dzięki takiej
mieszance czuła się lepiej, nawet jeśli zarazem miała wrażenie, że powinna nad
sobą zapanować i nie pozwolić mu oddać za dużo.
– Nic się
nie dzieje… Wiem ile mogę ci oddać – zapewnił pośpiesznie, bez trudu orientując
się, czego tak naprawdę się obawiała. Miała wrażenie, że to dość naciągana
teoria, bo kiedy chodziło o bezpieczeństwo najbliższych, tata zwykle
pozwalał sobie na więcej niż powinien, ale nie skomentowała tego nawet słowem.
– Po prostu pij, księżniczko.
Chciała
skinąć głową, ale przez to, że usta wciąż przyciskała do jego nadgarstka,
okazało się to problematyczne. Przynajmniej dzięki krwi poczuła się na tyle
pewnie, by w miarę samodzielnie usiąść i już nie mieć wrażenia, że
niewiele brakuje, żeby straciła przytomność. To wiele ułatwiało, nie tylko
rozjaśniając dziewczynie w głowie, ale przede wszystkim ułatwiając przełykanie.
Co prawda tata wciąż ją obejmował, najwyraźniej nie ufając jej zmysłowi
równowagi na tyle, żeby poluzować uścisk, ale to w najmniejszym stopniu
Joce nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – czuła się dużo bezpieczniej.
Wyczuła
ruch, po chwili uświadamiając sobie, że nie tylko Gabriel przy niej siedział.
Mama wyglądała na zmartwioną, co zresztą nie wydało się Joce niczym dziwny,
zwłaszcza w obecnej sytuacji. Mimo wszystko Renesmee wyraźnie się
rozluźniła, kiedy ich spojrzenia się spotkały i przekonała się, że
sytuacja opanowana. Jocelyne z wolna wyprostowała się, w końcu chcąc
odsunąć od rany, ale trzymające ją ramiona nie od razu jej na to pozwoliły, nic
zresztą nie wskazywało na to, żeby tata tak po prostu planował wpuścić ją ze
swoich objęć.
– Już w porządku?
– usłyszała tuż przy uchu. Krótko skinęła głową, po czym lekko zadrżała, kiedy
Gabriel ucałował ją we włosy. – Odpocznij sobie, co księżniczko? – zasugerował,
pomagając jej z powrotem ułożyć na łóżku.
Była senna,
ale właściwie sama nie miała pewności, co takiego to powodowało – fakt, że
wciąż w pełni nie doszła do siebie, czy może sam Gabriel, który
niejednokrotnie pomagał jej zasypiać. Nie zaprotestowała, kiedy pogładził ją po
policzku, ostatecznie wplatając palce w jej włosy i raz po raz je
przeczesując. Z wolna rozluźniła się, znacznie uspokojona i bliska
tego, żeby jednak zasnąć, chociaż nie chciała tego robić. W głowie miała
mętlik, z kolei perspektywa snu ją niepokoiła.
– Co się
stało? – wykrztusiła z trudem, zmuszając się do tego, żeby jednak
spróbować coś powiedzieć. Przełknęła, żeby łatwiej oczyścić gardło. – To
znaczy… Ale Damien też dał mi energię.
To nie
miało sensu, przynajmniej teoretycznie. Nie rozumiała zwłaszcza tego, dlaczego
tym razem w ogóle czuła się źle. To było coś zgoła innego od tego, czego
doświadczała za każdym razem, kiedy jednak chorowała. Wszystko w niej aż
krzyczało, że teraz jest inaczej, ale to w żaden sposób nie tłumaczyło
tego, co tak naprawdę się działo. W efekcie marzyła już tylko o tym,
żeby jednak zamknąć oczy i odpłynąć, niezależnie od tego, czy faktycznie
miała powody, żeby się tego bać.
Och, no i ten
głos… Przed zaśnięciem słyszała szepty, tak?
Miałam komuś pomóc…
– Dobre
pytanie. – Głos ojca skutecznie przywołał ją do porządku. Natychmiast skupiła
na nim wzrok, próbując się skoncentrować. – Alessia mówiła mi, o co ją
pytałaś… Ten głód wygląda inaczej – przyznał i odniosła wrażenie, że w tamtej
chwili próbował przekonać samego siebie, że taka jest prawda. Spiął się, a ona
bez pytania zorientowała się, że zrobiłby dosłownie wszystko, jeśli tylko
miałby pewność, że nie odziedziczyła po niej tej słabości. – Lepiej się
czujesz, Joce? – dodał, rzucając jej przenikliwe, wręcz badawcze spojrzenie.
– Tak
sądzę…
To była
prawda, przynajmniej do pewnego stopnia, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę
fizyczny stan. Och, pod tym względem na pewno było lepiej, ale nic ponad to – a przynajmniej
tak sądziła. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się co najmniej
zaniepokojona. Zaczynała się bać, aż nazbyt świadoma, że działo się coś
niedobrego, czego nie potrafiła nazwać.
– W porządku.
– Po słowach i tonie ojca trudno jej było określić czy stwierdzał fakt,
czy może próbował ją do czegoś przekonać, reagując na same tylko myśli. –
Chcesz się jeszcze napić, amore?
– Wystarczy
mi woda – zapewniła pośpiesznie, wiedząc, że miał na myśli krew.
Zerknął na
nią z powątpiewaniem, ale nie próbował protestować. Zanim ruszył się z miejsca,
rzucił jeszcze znaczące spojrzenie Nessie. Mama jak na zawołanie znalazła się
przy niej, zajmując wcześniejsze miejsce Gabriela i stanowczo
przygarniając ją do siebie.
–
Wystraszyłaś nas… I Damiena, a to coś znaczy – przyznała z wahaniem.
Joce mimowolnie pomyślała o tym, że najwyraźniej miały do tego talent, bo
dopiero co jej również Uzdrowiciel musiał pomóc dojść do siebie. – Ma jakieś
podejrzenia, ale pewnie dopiero sprawdzimy ile w tym prawdy. Carlisle
mógłby cię obejrzeć, ale… – zaczęła i zaraz urwała, myślami wydając się
być gdzieś daleko.
– Coś jest
nie tak?
Nie miała
pojęcia na ile odpłynęła, a tym bardziej czy w tym czasie wydarzyło
się coś niedobrego, to jednak na dłuższą metę i tak nie było istotne. W ostatnim
czasie działo się tak wiele rzeczy, że chyba nawet nie byłaby zaskoczona, gdyby
okazało się, że coś jest nie tak.
– Sama nie
wiem – przyznała z wahaniem Renesmee. – Dziadek wydawał się zdenerwowany, a to
zdarza mu się rzadko. Chyba coś się stało, bo przyjedzie tutaj dopiero
wieczorem… – Westchnęła, po czym wzruszyła ramionami. – Ewentualnie jestem
przewrażliwiona. Chociaż może powinniśmy byli zabrać cię do lekarza już po tym,
co stało się w Londynie… Sama nie wiem.
– Więc to
przez to, co robię – nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła fakt.
To wydawało
się oczywiste, zresztą sama to podejrzewała. Niemalże na każdym kroku wszystko w niej
aż krzyczało, że wszystko sprowadzało się właśnie do jej umiejętności.
Próbowała doszukać się w tym logiki i zrozumieć, gdzie tak naprawdę
leżał problem, ale nie była w stanie. Co prawda w pamięci kołatało
jej się, że Rosa mówiła o energii, którą wyczuwały duchy, a przy
odrobinie szczęścia może nawet mogły ją wykorzystywać, ale…
Cholera, to
nie było możliwe. Nie, skoro przebywali przy niej przede wszystkim Dallas i właśnie
Rosa, a przecież żadne z nich nie byłoby w stanie jej
skrzywdzić. W co jak co, ale takie rozwiązanie na pewno nie byłaby skłonna
uwierzyć – i to niezależnie od tego, co jeszcze by się z nią działo.
– Isabeau
ma wątpliwości… Może w końcu powinniśmy skupić się na szukaniu informacji o nekromancji.
To mogłoby ci pomóc, bo jest faktycznie masz co chwilę lądować w takim
stanie… – Mama zamilkł, po czym bez słowa znów wplotła palce w jasne włosy
Jocelyne. – Zobaczymy, co powie Carlisle, chociaż Beau oczywiście twierdzi, że
prościej byłoby od razu postawić na zioła. Jeśli to anemia, na pewno coś ci
przygotuje – zapewniła, ale Joce już nie była tym zaineresowana.
– Ciocia
zawsze stawia na zioła – zauważyła mimochodem, tym samym sprawiając, że Nessie w końcu
wysiliła się na blady uśmiech.
– Pewnie
jak zwykle Carlisle będzie miał problem. Ona i Allegra prędzej zabiją niż
pozwolą na zwykłe leki, chociaż może to i lepiej… – Zawahała się, wydając intensywnie
nad czymś zastanawiać. – Jeśli to faktycznie ma związek z twoim darem, tym
bardziej powinniśmy uważać. Może to normalne… Damien też szybko się męczył,
kiedy dopiero zaczynał uzdrawiać.
Brzmiała
tak, jakby bardzo chciała w to wierzyć, co zresztą nie wydało się Jocelyne
niczym dziwnym. Sama miała ochotę przynajmniej spróbować zaufać samym tylko
stwierdzeniom, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby do
tej pory sądzić.
Spojrzała
na mamę, po wyrazie jej twarzy próbując określić, czy poza tym miała
jakiekolwiek powody do niepokoju, Nessie jednak wydawała się spokojna. Zdążyła
przywyknąć, że niemalże na każdym kroku działo się coś co najmniej
niepokojącego, jednak wszystko wskazywało na to, że tym razem sytuacja była
opanowana – i że poza nią, nie istniał żaden nowy powód do tego, żeby
zacząć się martwić. To pozwoliło jej się rozluźnić na tyle, by posłusznie
ułożyła się na łóżku, kiedy mama zaczęła zachęcać ją do tego, żeby znów
spróbowała zasnąć.
Poczuła
niewysłowioną wręcz ulgę, kiedy tym razem po zamknięciu oczu nie doświadczyła
niczego, co mogłoby wydawać się choć odrobinę niepokojące. Nie pojawiły się
żadne niepokojące szepty, a tym bardziej poczucie, że w każdej chwili
mogłoby wydarzyć się coś niedobrego.
Chwilę
jeszcze trwała w bezruchu, zaciskając powieki, zanim ostatecznie wszystko
zniknęło, a jej jednak udało się zasnąć.
Nie była pewna jak długo spała
tym razem, ale to nie było istotne. Ważniejsze okazało się to, że już nie było
jej aż tak słabo, zaś przebudzenie przyszło w łagodny, absolutnie
naturalny sposób. Otworzyła oczy, po czym z wolna spróbowała usiąść, co
również przyszło dziewczynie o wiele łatwiej niż wcześniej. Przynajmniej
nie miała już poczucia, że bardzo niewiele brakuje, by zapadła się w ciemność,
a to o czymś świadczyło, przynajmniej zdaniem Jocelyne. Mogła
przewidzieć, że krew oraz energia, którą oddali jej Damien i Gabriel,
pomogą, ostatecznie pozwalając jej dość do siebie.
Powiodła
wzrokiem dookoła, chociaż wszystko wskazywało na to, że była w pokoju
sama. Jasne włosy na krótką chwilę opadły dziewczynie na twarz, więc odgarnęła
je zniecierpliwionym ruchem, chcąc lepiej widzieć. Problem z nią oraz
umiejętnościami, którymi dysponowała, polegał na tym, że nigdy nie mogła być
absolutnie pewna tego, co podsuwały jej zmysły. Innymi słowy, Joce chwilami
wątpiła w to, czy kiedykolwiek mogła choćby poważnie myśleć o przebywaniu
w samotności, skoro w każdej chwili mógł pojawić się ktoś nieproszony
– a przy tym niekoniecznie żywy.
Zabawne,
ale chociaż taka perspektywa powinna ją przerażać, chyba naprawdę zdążyła się
do tego stwierdzenia przyzwyczajać.
Zawahała
się, przez krótką chwilę mając ochotę wstać z łóżka, by upewnić się, czy
dobre samopoczucie było czymś więcej, niż tylko chwilowym wrażeniem. Kiedy
chorowała, zawsze denerwowało ją to, że czasami samej sobie nie potrafiła
wyjaśnić jak się czuła, po odpoczynku zwykle mając wrażenie, że dysponuje
siłami większymi niż w rzeczywistości. Cóż, zwykle weryfikowała to bardzo
szybko, gdy tylko próbowała się podnieść i zaraz przy pierwszej okazji
wracała pod przykrycie, przejęta myślą o tym, że ruszanie się z miejsca
było absolutnie złym pomysłem.
Z tym, że
ten przypadek wydawał się inny. Naprawdę czuła się lepiej, co prawda wciąż
senna, ale nie aż tak, by to okazało się problematycznym doświadczeniem.
Podejrzewała, że gdyby tylko zechciała, mogłaby jednak wyjść i samodzielnie
zejść na dół, ale instynkt podpowiadał jej, że to nie był najlepszy pomysł.
Mama obiecała, że obudzi ją, kiedy tylko pojawi się Carlisle, a skoro do
tej pory nie przyszła, najwyraźniej nie było powodu, dla którego miałaby chcieć
ruszać się z łóżka. Z drugiej strony…
Westchnęła,
po czym odrzuciła kołdrę, dochodząc do wniosku, że najwyżej ktoś za chwilę
wygoni ją z powrotem do łóżka. Machinalnie napięła mięśnie, licząc się z tym,
że jednak za chwilę upadnie, zbytnio wymęczona, by utrzymać się w pionie,
ale uchwycenie równowagi przyszło jej właściwie ot tak, co przyjęła z ulgą.
Mimo wszystko nie śpieszyła się, aż nazbyt świadoma tego, jak w jej
przypadku łatwo było o upadek – w końcu chyba jako jedyna potrafiła
potknąć się na prostej drodze. Co prawda obyło się bez wypadków, kiedy z wolna
ruszyła w stronę drzwi, ale i tak nie ufała sobie na tyle, by
poruszać się pewniej.
Przed
wyjściem przelotnie spojrzała w lustro, ale nic nie wskazywało na to, żeby
wciąż krwawiła. Zauważyła, że wciąż wyglądała blado, ale nic ponadto… A może
po prostu chciała w to uwierzyć, oczekując od siebie o wiele więcej
niż powinna.
Zawahała
się w korytarzu, nasłuchując. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że tak
naprawdę obudziły ją dochodzące z parteru głosy – nie na tyle głośne, by
zaczęły być uciążliwe, ale jednak wystarczająco słyszane, by zwrócić uwagę
dziewczyny. Bez pośpiechu ruszyła w ich stronę, mimo obaw decydując się
zejść do po schodach. Palce mocno zacisnęła na poręczy, woląc nie ryzykować, że
przypadkiem zakręci jej się w głowie i jednak spadnie. Do pewnego
stopnia wciąż czuła się jak we śnie, do pewnego stopnia oderwana od
rzeczywistości i absolutnie niepewna, co takiego działo się wokół niej.
– Joce!
Och, malutka, właśnie miałam po ciebie iść.
Aż
wzdrygnęła się, kiedy tuż przed nią dosłownie zmaterializowała się Allegra.
Zesztywniała, po czym w co najmniej oszołomiony sposób spojrzała na
ciotkę, rozluźniając się dopiero z chwilą, w której zauważyła, że
kobieta się uśmiecha. Pozwoliła, żeby ta chwyciła ją za rękę, przyciągając do
siebie w taki sposób, by móc otoczyć dziewczynę ramieniem i tym samym
pomóc jej utrzymać w pionie. To dało jej do zrozumienia, że pół-wampirzyca
najpewniej doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszystko było w porządku,
co jednak nie powstrzymało jej przed pociągnięciem Jocelyne w stronę
salonu.
– Coś się
stało? – zapytała z wahaniem Joce, nagle zmartwiona. Co prawda zachowanie
Allegry na to nie wskazywało, ale równie dobrze to mogły być wyłącznie pozory.
–
Absolutnie nie. Po prostu mam coś dla ciebie – zapewniła pośpiesznie kobieta
wysilając się na blady uśmiech. – Dobrze się czujesz, amore? Wciąż źle wyglądasz, ale…
– Prowadzę
sobie.
Allegra
skinęła głową. Co prawda po jej wyrazie twarzy trudno było stwierdzić, co tak
naprawdę myślała albo czuła, jednak nawet jeśli miała jakiekolwiek uwagi,
powstrzymała się od komentarzy. Myślami zresztą wydawała się być gdzieś daleko,
skupiona na czymś, czego dziewczyna mogła co najwyżej próbować się domyślić.
W salonie
było więcej osób, co zresztą mogła przewidzieć, bo zwłaszcza teraz rodzice nie
zostawiliby jej samej. Gabriel krótko spojrzał w ich stronę, po czym
wzniósł oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość.
– Allegro…
– Joce sama
wstała – wyjaśniła ze spokojem kobieta. – Nie męczyłabym jej… Zresztą to jest
ważne, tak? – dodała, jednak mina taty sugerowała, że niekoniecznie się z tym
zgadzał.
– Och,
oczywiście… To na pewno postawi ją na nogi – zadrwił Rufus.
Joce
dopiero w tamtej chwili zwróciła na wampira uwagę. Większość czasu i tak
spędzał poza domem, szukając albo po prostu korzystając z okazji, żeby
pobyć w pojedynkę. Jakkolwiek by nie było, takie zachowanie w jego
wypadku nie wydawało się niczym nowym, a tym bardziej dziwnym. Nie była
nawet zaskoczona tym, że wujek mógłby być złośliwy, bo zazwyczaj nie szczędził
sobie sarkazmu, zwłaszcza w nerwach. W tamtej chwili wydał się
Jocelyne wyjątkowo wzburzony, a przynajmniej takie odniosła wrażenie,
kiedy mimochodem zaczęła go obserwować. Trzymał się na uboczu, względnie
spokojny, jednak coś w jego postawie dało dziewczynie do zrozumienia, że
wampir najchętniej by komuś przyłożył – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Przestała o tym
myśleć, kiedy Allegra zachęciła ją do tego, żeby usiadła na kanapie.
Natychmiast przeniosła wzrok na ciotkę, pozwalając, żeby ta ujęła ją za ręce.
Uścisk miała silny i przyjemnie ciepły, zaś w spojrzeniu lśniących,
błękitnych oczu, Jocelyne doszukała się przede wszystkim troski.
– Później
przygotuję ci coś, co powinno trochę cię wzmocnić… Jesteś bladziutka, chociaż
to nie jest takie dziwne… Robisz rzeczy, które szokują nas wszystkich –
stwierdziła cicho, starannie dobierając słowa. – To nie jest nic złego,
oczywiście, ale na pewno sporo od ciebie wymaga. Już od jakiegoś czasu
zastanawiałam się nad tym, jak ci pomóc, a po tym, co stało się dzisiaj…
Mam dla ciebie coś, moja malutka, żebyś nie czuła się taka samotna –
zapowiedziała, a Joce zamarła.
– Ale…
Niby jak
miała rozumieć te słowa? Wpatrywała się w Allegrę, sama niepewna, co
powinna jej powiedzieć, a tym bardziej jak zareagować na stwierdzenie,
które – jeśli miała być ze sobą szczera – jak najbardziej wydało się
dziewczynie sensowne. Do tej pory nie mówiła nikomu o tym, jak czuła się z tym
wszystkim, próbując zrozumieć niezmiennie przytłaczające ją zdolności, ale to
nie zmieniało faktu, że zadanie samo w sobie okazało się trudne. Chwilami
sama nie była pewna, co powinna zrobić, powoli zaczynając bać się dosłownie
wszystkiego, co działo się wokół niej – każdego cienia czy choćby samotności,
bo zwłaszcza wtedy miał wrażenie, że coś kryje się poza zasięgiem jej wzroku.
To wszystko
ją dręczyło, kiedy zaś przyjrzała się Allegrze, odniosła wrażenie, że ta jak
najbardziej była w stanie ją zrozumieć. Sama myśl o tym wydała się
Jocelyne kojąca, znacząc dla niej równie wiele, co i świadomość, że nikt
nie traktował jej tak, jakby postradała zmysły. Machinalnie rozejrzała się
dookoła, bez trudu odnajdując wzrokiem rodziców. Renesmee z wolna podeszła
bliżej, zmartwiona, ale nie na tyle, żeby próbować przerywać. Poniekąd wydawała
się zaciekawiona, wpatrując się w Allegrę w niemniej zaciekawiony
sposób, co i czekająca na rozwój wypadków Joce.
– Poczekaj
chwilę – rzuciła kobieta, prostując się. Błyskawicznie przemknęła przez pokój, na
krótką chwilę znikając w przedpokoju. – Może mnie z tym nie wyrzucicie!
– stwierdziła jeszcze, ale jej ton sugerował, że nawet nie brała takiej
możliwości pod uwagę.
– Och… Ja
wciąż się zastanawiam – mruknął jakby od niechcenia Rufus.
– Na całe
szczęście dom jest mój – niemalże warknął w odpowiedzi Gabriel. Zaraz po
tym z westchnieniem przesunął się bliżej kanapy, ostatecznie zwracając bezpośrednio
do Jocelyne. – Na pewno w porządku, księżniczko? Nie powinnaś sama
wstawać…
– Lepiej
się czuję – zapewniła pośpiesznie. Lekko przechyliła się, bezskutecznie
próbując wypatrzeć Allegrę. – O co jej chodzi? I dlaczego mielibyście
ją wyrzucić?
– Za chwilę
sama zobaczysz – stwierdził z bladym uśmiechem Gabriel. Wywrócił oczami,
bynajmniej nie rozeźlony. – Pewnie ci się spodoba, chociaż…
Cokolwiek
miał na myśli, nie dokończył. Joce ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk, nim
jednak choćby spróbowała oznajmić wszystkim wokół, że takie niedopowiedzenia są
nieuczciwe, w pokoju na powrót pojawiła się Allegra. Tym razem kobieta nie
odezwała się nawet słowem, w zaledwie ułamek sekundy materializując się
przy kanapie. Dziewczyna dopiero po chwili zorientowała się, że ciotka coś
obejmuje, tuląc do piersi malutkie zawiniątko – wyjątkowo ruchliwe, a przynajmniej
takie wrażenie odniosła Jocelyne, bezmyślnie wpatrując się w kucającą przy
niej pół-wampirzycę…
Albo raczej
to, co znajdowało się w jej ramionach.
– No, weź
go… – rzuciła zachęcającym tonem Allegra.
Jocelyne
się zawahała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz