Jocelyne
Z wahaniem wyciągnęła ręce,
początkowo sama niepewna tego, co sugerowała jej Allegra. Oczy Joce rozszerzyły
się nieznacznie, kiedy spojrzała na trzymany przez trzymany przez ciotkę
drobiazg – coś małego, żywego i jak najbardziej ruchliwego, w czym
dopiero po chwili rozpoznała czarne jak smoła kociątko. Uniosła brwi, po czym
pytająco spojrzała na pół-wampirzycę, ta jednak ograniczyła się wyłącznie do
bladego, zachęcającego uśmiechu.
– Co…? –
Jocelyne zamilkła, coraz bardziej zdezorientowana. – O co chodzi, ciociu?
– zapytała, wciąż nie do końcu rozumiejąc, co takiego sugerowała jej
nieśmiertelna.
–
Pomyślałam, że ci się spodoba – wyjaśniła lakonicznie Allegra. – Jeśli się
pomyliłam…
To
wystarczyło, żeby w końcu zdecydowała się na jakąkolwiek reakcję. Chociaż
wciąż niepewna, pośpiesznie przejęła zwierzątko, ostrożnie układając je w swoich
ramionach. Ciepłe ciałko zaciążyło jej tylko nieznacznie, po chwili zaś poczuła
jak drobniutkie pazurki wbijają się w jej ubranie. Usłyszała miauknięcie –
cichutkie, ale nie na tyle, by mogło je umknąć. Zaraz po tym do głowy przyszła
jej pozornie pozbawiona logiki myśl, że kot właśnie zaakceptował zmianę
otaczających go ramion, niejako wyrażając na nią zgodę. Właściwie sama nie była
pewna, dlaczego zaczęła myśleć właśnie takimi kategoriami, ale z drugiej
strony wielokrotnie słyszała, że te zwierzęta chadzają własnymi ścieżkami – i że
są bardzo kapryśne, chociaż to maleństwo na takie nie wyglądało.
Zawahała
się, sama niepewna, co tak naprawdę czuła. Bijące od drobnego ciałka ciepło
miało w sobie coś kojącego, kiedy zaś stworzoną uniosło łepek, by po
chwili zacząć mruczeć i ocierać się o jej pierś, Joce z zaskoczeniem
nabrała pewności, że czuje się dużo lepiej. Wiedziała, że to tylko wrażenie –
nic innego nie wchodziło w grę – a jednak coś w ruchach kocięcia
wydało jej się bardzo przyjemne. Machinalnie wzmogła uścisk wokół zwierzęcia,
obawiając się, że to mogłoby chcieć oswobodzić się z jej uścisku, ale nic
nie wskazywało na to, by coś podobnego mogło mieć miejsca. Wręcz przeciwnie –
kotek jak gdyby nic znieruchomiał, by w następnej chwili zacząć mruczeć. W gruncie
rzeczy przypominało to raczej pracujący silnik, a przynajmniej takie
odniosła wrażenie, wciąż oszołomiona sytuacją.
Usłyszała
melodyjny śmiech i to wystarczyło, żeby na powrót przeniosła wzrok na
Allegrę. Kobieta obserwowała ją z uśmiechem, wyraźnie usatysfakcjonowana
tym, co widziała. Joce odniosła wręcz wrażenie, że ciotka od samego początku
tego oczekiwała, nie biorąc pod uwagę innego scenariusza. Od samego początku
wiedziała, że istniała dość specyficzna więź między Allegrą a naturą –
zwłaszcza zwierzętami – ale do tej pory nie zastanawiała się, co tak naprawdę
to oznaczało.
– Jest
jeszcze malutki… Nawet bardzo, więc będziesz musiała na niego uważać – odezwała
się cicho Allegra. Wyciągnęła rękę, by móc pogładzić czarne futerko. Kot
natychmiast zareagował na jej dotyk, prężąc się i zaczynając łasić,
wyraźnie lgnąc do wcześniej trzymającej go kobiety, choć nie na tyle, by
próbować wyrywać się Jocelyne. – To mądre stworzenia… I bardzo czułe,
zwłaszcza na zjawiska nadnaturalne. Tak jak ty – dodała po chwili
zastanowienia.
– Nie
rozumiem…
Joce
zawahała się, coraz bardziej zdezorientowana. Z powątpiewaniem spojrzała
na ułożonego w jej ramionach kociaka, bezskutecznie próbując zebrać myśli.
Być może wciąż była na tyle zmęczona, by nie dostrzegać najistotniejszych
kwestii, ale jeśli dobrze zrozumiała Allegrę, to ta właśnie sugerowała, że…
koty również widziały to co ona?
– Nie bez
powodu często wspomina się o nich w historiach o wiedźmach –
stwierdziła ze spokojem Allegra. Wywróciła oczami, wyraźnie jakąś myślą
rozbawiona. – Wyczuwają energię, zwłaszcza tę złą… I potrafią ją
neutralizować. A ciebie w ostatnim czasie otaczało to, co najgorsze,
moja kochana… Wybranki śmierci zwykle muszą się z tym liczyć. – Westchnęła
cicho, raptownie poważniejąc. – Zobacz jak się do ciebie tuli. Koty mają
intuicję.
– Taa… I przez
tę twoją intuicję – wtrącił ze swojego miejsca wyraźnie sfrustrowany Rufus –
ciągałaś mnie po całym mieście?
Allegra
uśmiechnęła się słodko.
– Mam
wrażenie, że jesteś bardzo zestresowany – oznajmiła niemalże uprzejmym,
troskliwym tonem.
– Myślisz?
– Rufus gniewnie zmrużył oczy. – Ciekawe dlaczego…
– Fakt. W końcu
zazwyczaj jesteś pozytywnie nastawiony do świata, a zły humor miewasz
naprawdę sporadycznie i tylko z konkretnego powodu – sarknął Gabriel,
najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
Wampir
warknął cicho, wysuwając kły. Chociaż Jocelyne wiedziała, że nie był w aż
na tyle podłym nastroju, by spróbować kogoś skrzywdzić, mimowolnie się
wzdrygnęła.
– Mój
nastrój zwykle ma związek z wami… Zauważ, że ostatnio widujemy się
codziennie – dodał z pozbawionym wesołości uśmiechem. – Resztę sobie
dopowiedz… Och, pomińmy, że wciąż nie mamy pojęcia co dzieje się z Laylą, a ona
– skinął na Allegrę – ciągała mnie tam i z powrotem tylko po to, żeby
okazało się, że przez cały ten czas szukała kota!
–
Powiedziałam ci po prostu, że coś wyczuwam i muszę to sprawdzić –
sprostowała machinalnie Allegra. – To ty byleś na tyle uprzejmy, żeby mi potowarzyszyć.
– Tak! Bo
dałaś mi do zrozumienia, że to coś ważnego, zresztą wcześniej sama ciągle
powtarzałaś, że bezpieczniej będzie trzymać się razem. Nie żebym potrzebował
towarzystwa, ale skoro już uparłaś się przy mnie kręcić…
– To bardzo
miłe, że jednak cenisz moją przyjaźń na tyle, żeby się o mnie troszczysz –
przerwała mu łagodnie.
Sądząc po
sposobnie, w który na nią spojrzał, w tamtej chwili miał ochotę
osobiście ją zabić. Co prawda nie ruszył się z miejsca, bardziej
sfrustrowany niż faktycznie zły, ale coś w samym tylko wyrazie twarz
wampira sprawiło, że zapragnęła się wycofać – i to nawet pomimo tego, że
jego frustracja nie była skierowana przeciwko niej.
– Możecie
sobie przynajmniej na razie darować? – rzuciła Renesmee. Chwilę później mama
przemieściła się, dosłownie materializując przy kanapie. Joce nie
zaprotestowała, kiedy zachęcająco wyciągnęła ku niej ręce, ostatecznie
decydując się dziewczynę objąć. – Proszę, Rufus.
– Dlaczego
do razu zwracasz się z tym do mnie? – zapytał sam zainteresowany, ale nie
oczekiwał odpowiedzi.
Mimo
wszystko zamilkł, ostatecznie decydując się nad sobą zapanować. Wcześniej
obrzucił jeszcze Nessie wymownym, przenikliwym spojrzeniem, wydając się nad
czymś zastanawiać. Jocelyne wiedziała, że nie tak dawno temu mamę spotkało coś
nie do końca dobrego, co prawie na pewno miało związek z wujkiem, ale nie
była pewna o co tak naprawdę chodziło. Nie wypytywała ich o szczegóły,
zresztą podejrzewała, że żadne z nich niczego by nie powiedziało – a przynajmniej
nie wprost.
Przestała o tym
myśleć, w zamian skupiając się na ruszającym się w jej ramionach
stworzonku. W zamyśleniu przeczesała czarną sierść palcami, przez krótką
chwilę skoncentrowana przede wszystkim na tym, jak miękka w dotyku się
okazała. Wciąż czuła przyjemne ciepło, które w znacznym stopniu przynosiło
jej ulgę. Nie była pewna czy to przez to, co powiedziała Allegra, czy może koty
faktycznie miały w sobie coś, co dla kogoś takiego jak ona miało okazać
się zbawienne, ale to i tak nie miało dla dziewczyny znaczenia.
– Chcesz
wrócić do pokoju, księżniczko? – doszedł ją spokojny głos Gabriela. Przeniosła
na niego wzrok, jedynie odrobinę oszołomiona.
– A on?
– zapytała z powątpiewaniem, wymownie spoglądając na prezent, który
podarowała jej Allegra.
Tata
wysilił się na blady uśmiech.
– Jest
twój. Jeśli faktycznie chcesz go zatrzymać… – Jego spojrzenie jak na zawołanie
powędrowało ku Renesmee. – Możesz zapytać mamę o doświadczenia z kotami.
Allegra ma najzwyczajniej w zwyczaju obdarowywać nimi wszystkich wokół.
–
Absolutnie nie wiem, co w tym momencie mi zarzucasz – stwierdziła sama
zainteresowana, ale coś w wyrazie twarzy ciotki dało Joce do zrozumienia,
że prawda była zgoła inna.
Nie
rozumiała, co takiego mieli na myśl, ale to i tak nie miało dla niej
znaczenia. Bez słowa ruszyła się z miejsca, wciąż tuląc do siebie
wczepione w jej ubraniu zwierzątko. Właściwie nie miała pewności skąd
brało się wrażenie, że jak najbardziej powinna je zatrzymać, ale nie widziała
powodu, dla którego miałaby z tym walczyć. Potrzebowała jakiegokolwiek
towarzystwa i choć wcześniej nie brała tego pod uwagę, to właśnie wtulona w nią
kuleczka futra okazała się idealna do tej roli.
– Będę na
górze – rzuciła cicho, właściwie nie zastanawiając się nad tym, czy ktokolwiek
jej słucha. – Gdyby coś się działo…
– Wszystko
jest w porządku – zapewnił pośpiesznie Gabriel. – Idź odpocząć, co
księżniczko?
Skinęła
głową, uspokojona. Zaraz po tym po prostu wyszła, aż nazbyt świadoma tego, że
tata obserwował ją aż do momentu, w którym zniknęła mu z oczu. Co
więcej, wiedziała, że kontrolował jej ruchy również później, chcąc upewnić się,
że nie zrobi jej się słabo zanim dotrze do pokoju. W efekcie sama również
zaczęła się o to martwić, jednak nic podobnego nie miało miejsca, co
przyjęła z ulgą. Co prawda wciąż sobie nie ufała, ale na pewno czuła się
lepiej – z tym, że wciąż nie była pewna co stanowiło przyczynę takiego
stanu rzeczy.
W milczeniu
usadowiła się na łóżku, układając kota na materacu tuż obok siebie. Z wolna
ułożyła się na brzuchu, po czym z zaciekawieniem przyjrzała się
zwierzęciu, wciąż co najmniej skonsternowana jego obecnością. Czuła słodki
zapach krążącej w małym ciałku krwi, ale zdecydowanie nie miała ochoty na
to, żeby jej skosztować. Cóż, w zasadzie polowanie na zwierzęta nigdy nie
wydawało się Jocelyne do końca normalne, nawet jeśli rozumiała intencje, dlatego
tym bardziej nie brała pod uwagę tego, że mogłaby kotka jakkolwiek skrzywdzić.
Po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że również Allegrze nie miała za złe
tego, że ta mogłaby choćby w niewielkim stopniu sugerować, że potrzebowała
towarzystwa. Jakby nie patrzeć, to jak najbardziej była prawda.
Jakby cię tu nazwać…?, pomyślała
mimochodem, ale w głowie wciąż miała pustkę. Nigdy nie była dobra w wymyślaniu
czegokolwiek, nie snując choćby planów dotyczących tego, jak mogłaby nazwać
ewentualne dzieci, więc również w kwestii zajmowania się zwierzęciem czuła
się co najmniej niedoświadczona. Skoro problem pojawił się już na samym
początku…
– Jaki
słodki!
Aż wzdrygnęła
się, kiedy tuż przy uchu usłyszała głos Rosy. Natychmiast poderwała się na
łóżku, w następnej sekundzie w co najmniej urażony sposób spoglądając
na przyjaciółkę. Dziewczyna nie wiadomo kiedy zmaterializowała się tuż obok
łóżka, właściwie częściowo je przenikając. Rude włosy opadły jej na twarz,
kiedy pochyliła się do przodu, roziskrzonymi oczami wpatrując w ułożone na
materacu zwierzę. W tamtej chwili Jocelyne nie pierwszy raz pomyślała o Rosie
jak o małej, rozentuzjazmowanej dziewczynce, w gruncie rzeczy sama
niepewna, co powinna o takiej reakcji myśleć. Na pewno w takich
chwilach dziewczyna wydawała się wręcz rozkoszna, ale…
– Nie
strasz mnie w ten sposób – rzuciła urażonym tonem. Zaraz po tym westchnęła
cicho i jednak wysiliła się na blady uśmiech. – Przyszłaś…
– Wiesz, że
staram się wpadać tak często, jak tylko mogę… Ale to skomplikowane – przyznała
po chwili zastanowienia Rosa.
Joce potrząsnęła
głową.
– Wciąż tego
nie rozumiem – przyznała i zawahała się na moment. – Powiedziałaś, że przy
mnie łatwiej ci tutaj przebywać, więc… – zaczęła, ale Rosa nie pozwoliła jej
dokończyć.
– Tak i w tym
problem. Nie mogę wysysać z ciebie energii za każdym razem, kiedy tutaj
jestem. – Dziewczyna urwał, po czym westchnęła przeciągle. – Nawet teraz mnie do
ciebie ciągnie, chociaż wiem, że nie powinnam. Ale uczucie człowieczeństwa jest…
bardzo kuszące – przyznała z przepraszającym uśmiechem.
– Więc… to
prawda, że wysysacie ze mnie energię, tak? – upewniła się, chcąc postawić
sprawę jasno.
Przez warz
Rosy przemknął cień. Podejrzliwie rozejrzała się dookoła, zupełnie jakby w każdej
chwili spodziewała się zobaczyć coś albo kogoś, kogo być nie powinno. Wyraźnie
się spięła, co prawda zaledwie na chwilę, to jednak wystarczyło, żeby dać
Jocelyne do myślenia.
– Coś jest
nie tak, Joce? – zmartwiła się. W jej oczach pojawiło się wahanie, zaraz
też wyprostowała się o nieznacznie odsunęła. – Mam nadzieję, że cię tym
nie wystraszyłam. Naprawdę nad sobą panuję, ale…
– Wszystko w porządku
– przerwała pośpiesznie. Westchnęła, uświadamiając sobie, że jej słowa
faktycznie mogły zabrzmieć źle. – Nie chciałam, żebyś pomyślała, że ja… –
Urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Po prostu… bardzo źle się
dzisiaj poczuła. Wiem, że wszystkich wystraszyłam… I próbuję zrozumieć, co
się stało – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. Dla zajęcia czymś rąk,
wyciągnęła dłoń w stronę kotka, wracając do przeczesywania ciemnego
futerka palcami. – Damien martwi się, że mogę mieć anemię, ale nie wiem, czy to
jest możliwe. Przecież nie straciłam krwi, przynajmniej ostatnio.
Zamilkła,
przez kilka następnych sekund unikając spoglądania na przyjaciółkę. Dopiero
kiedy milczenie zaczęło się przeciągać, w pośpiechu przeniosła wzrok na
siedzącego przy niej ducha. Jeden rzut oka na bladą twarz Rosy wystarczył, żeby
zorientować się, że mimo wszystko dziewczynę zmartwiła – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Dallas
wciąż do ciebie przychodzi? – zapytała natychmiast. – Ostatni nad nim nie
panuję. Powtarzam mu, że to nie jest takie proste, ale…
Rosa
gwałtownie urwała, po czym niespokojnie rozejrzała się po pokoju. Z chwilą,
w której spojrzenie dziewczyny spoczęło na wejściu, Joce zorientowała się,
że ktokolwiek mógłby znajdować się w pobliżu. Zaraz po tym drzwi
bezceremonialnie się otworzyły, a do sypialni jak gdyby nigdy nic
wślizgnął się Rufus, tym samym skutecznie wytrącając Joce z równowagi.
Spodziewała się naprawdę wielu osób, zwłaszcza Carlisle’a, którzy przecież miał
pojawił się przede wszystkim przez wzgląd na nią, ale na pewno nie wujka. Zaraz
też pojęła dlaczego Rosa się spięła, przez krótką chwilę wyglądając na chętną,
żeby jak zwykle zniknąć, ostatecznie jednak się na to nie zdobyła. Co z wami jest nie tak?, pomyślała
mimochodem Joce, ale dobrze wiedziała, że i tak nie otrzymałaby
satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie.
Z wolna
usiadła, prostując się niczym struna i z wahaniem spoglądając na
stojącego przed nią wampira. Po wyrazie jego twarzy próbowała stwierdzić, czego
tak naprawdę powinna się po nim spodziewać, ale to okazało się o wiele
trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać.
– Mogłem
zapukać, ale mogłaś spać, więc… – Rufus zamilkł, bynajmniej nie sprawiając
wrażenia, że mógłby mieć wyrzuty sumienia z powodu braku zaproszenia. Joce
wręcz była gotowa się założyć, iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
nie spała. Cóż, zwłaszcza przy wyostrzonych zmysłach musiał wiedzieć, że
najpewniej właśnie przerwał jej rozmowę… A może nawet o to mu
chodziło. – Możemy chwilę porozmawiać?
Chociaż to
było pytanie, jego ton jasno sugerował, że odmowy nawet nie brał pod uwagę. Jak
najbardziej była skłonna się tego po nim spodziewać, ale i tak zawahała
się, nagle spięta. Jeśli akurat z nią chciał pomówić, coś zdecydowanie
było na rzeczy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wujek właściwie mało kiedy
lgnął do jakiegokolwiek towarzystwa z własnej woli, nie miała wątpliwości,
że sytuacja musi być wyjątkowa – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Spojrzała
na Rosę, niemalże całkowicie pewna, że dziewczyna ewakuuje się przy pierwszej
okazji, a jednak ta nadal tkwiła w tym samym miejscu. W zamian
po prostu obserwowała wampira, wydając się zastanawiać nad czymś, czego Joce co
najwyżej mogła się domyśleć. Zawahała się, przez krótką chwilę mając ochotę
zapytać czy wszystko w porządku, ale powstrzymała się przez wzgląd na
Rufusa. Zdecydowanie nie czułą się swobodnie, kiedy ktoś ją obserwował, gdy
próbowała zrobić użytek ze swojego daru. W takich chwilach zwykle czuła
się jak wariatka, skupiona przede wszystkim na tym, że ktokolwiek mógłby nie
dostrzegać tego, co dla niej było oczywiste. To po prostu nie było normalne,
nawet jeśli rozumiała co i z jakiego powodu potrafiła zrobić.
– Ja… nie
jestem sama – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Jeszcze
kiedy mówiła, w pośpiechu zwróciła się z powrotem do pozostawionego
na materacu kociątka, z dwojga złego woląc skupić się na nim i przeczesywaniu
jego futerka. Dopiero w tamtej chwili zwróciła uwagę na to, że zwierzę z zaciekawieniem
wpatrywało się w Rosę, na dodatek w sposób wystarczająco świadomy, bo
Joce pojęła, że najpewniej zdawało sobie sprawę z obecności ducha. To
wyjaśniało to, co powiedziała jej Allegra, jednocześnie sprawiając, że poczuła
się przynajmniej odrobinę lepiej. Co prawda nie wszystko się dzięki temu
rozwiązywało, ale dobry początek musiało wystarczyć. Przynajmniej chciała w to
wierzyć, mimo wszystko podświadomie pragnąc jakiegokolwiek potwierdzenia na to,
że nie oszalała – i to niezależnie od tego, jak chwilami się czuła.
– Tak…
Powiedzmy, że zdaję sobie z tego sprawę – stwierdził Rufus, tym samym
potwierdzenia co do tego, że musiał słyszeć jej głos. – Czy… Czy przypadkiem to
Rosa tutaj jest? – dodał, a sama zainteresowana drgnęła niespokojnie.
– Chcesz
czegoś ode mnie? – zapytała wyraźnie zaskoczona dziewczyna, chociaż wampir ni
miał prawa jej usłyszeć.
Mniej więcej
w tamtej chwili Jocelyne poczuła się jeszcze bardziej osaczona niż do tej
pory. Nie lubiła zabawy w pośrednika, czując się dziwnie ze świadomością,
że tylko ona była w stanie usłyszeć obie strony. Co prawda właśnie na tym
polegał jej dar, ale i tak nie poczuła się dzięki temu lepiej. Cóż, to
zdecydowanie nie stanowiło szczytu jej marzeń, chociaż z drugiej strony…
– Jest – odezwała
się, uznając reakcję Rosy za przyzwolenie. – I zastanawia się o chodzi,
wujku – wyjaśniła usłużnie. Przynajmniej tym razem nie musiała zastanawiać się
nad tym, co i w jaki sposób powinna przekazać.
– Świetnie.
– Miała wrażenie, że Rufus mówił bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Tym
bardziej zaskoczył ją tym, że nagle ruszył się z miejsca, dosłownie
materializując tuż przed nią. Mimowolnie zadrżała, ale nie próbowała się odsuwać,
mając wrażenie, że zbyt pochopna reakcja byłaby naprawdę złym pomysłem. – Skup
się, Joce… Możesz to dla mnie zrobić? – zapytał, a ona spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Nie
rozumiem…
Wampir
cicho westchnął. Wydał jej się zmęczony, chociaż to równie dobrze mogło być
wyłącznie wrażeniem. W większości przypadków nadążenie za Rufusem w każdym
wypadku było dla niej co najmniej problematyczne.
– Dobrze
się czujesz? To ważne, skoro wcześniej było tyle zamieszania… Ale słyszałem, że
rozmawiasz z Rosą, więc chyba możesz zrobić dla mnie tyle, by przekazać mi
jej odpowiedź na moją… małą prośbę, tak? – upewnił się i chociaż wciąż czuła,
że odmowa zdecydowanie by go nie usatysfakcjonowała, jednocześnie odniosła wrażenie,
że znacznie złagodniał, kiedy zorientował się, że mógłby ją wystraszyć.
– Tak
sądzę… – przyznała, po czym dla pewności przeniosła wzrok na przyjaciółkę. –
Rosa?
Jedynie
wzruszyła ramionami. Wyglądała na spiętą, ale to nie było niczym nowym,
zwłaszcza kiedy tuż obok znajdował się Rufus. Joce wręcz odniosła wrażenie, że
Rosa najzwyczajniej w świecie się o wampira martwiła – czy to
narzekając na jego opór przed okazywaniem emocji, czy też teraz, wyraźnie
zaintrygowana tym, czego mógłby od niej oczekiwać. Ich relacja zdecydowanie nie
byłą prosta i przypadkowa, a przynajmniej Jocelyne nie potrafiła
doszukać się w niej żadnej prawidłowości. Czuła, że coś jej unika, ale to wciąż
nie wystarczyło, żeby doszukać się jakichkolwiek konkretnych wniosków.
– Więc? –
ponaglił Rufus.
Joce
wyprostowała się, po czym nerwowo potarła skronie. Dlaczego to ona za każdym
razem musiała robić za mediatora i to na dodatek w sytuacjach,
których nawet nie rozumiała?
– Chyba nie
ma nic przeciwko – zapewniła, a nie doszukawszy się jakichkolwiek oznak
protestu, zdecydowała się ciągnąć dalej: – O co chodzi? Rosa wszystko
słyszy, więc…
– Wiem, na
litość bogini… – zniecierpliwił się Rufus. – Na to liczyłem… I nie zdziwię
się, jeśli teraz się na mnie obrazi za to, że tak zaczynam tę rozmowę, ale nie
ma czasu na uprzejmości. Chcę wiedzieć tylko jedną rzecz, więc obie się
skupcie. – Skrzywił się, wyraźnie niezadowolony z tego, że do pewnego
stopnia musiał mówić w pustkę. – Rosa, prosta sprawa… Jesteś w stanie
odnaleźć Laylę?
Wraz z tymi
słowami, w pokoju zapanowała długa, wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz