28 kwietnia 2017

Sto sześćdziesiąt osiem

Jocelyne
Z wahaniem wyciągnęła ręce, początkowo sama niepewna tego, co sugerowała jej Allegra. Oczy Joce rozszerzyły się nieznacznie, kiedy spojrzała na trzymany przez trzymany przez ciotkę drobiazg – coś małego, żywego i jak najbardziej ruchliwego, w czym dopiero po chwili rozpoznała czarne jak smoła kociątko. Uniosła brwi, po czym pytająco spojrzała na pół-wampirzycę, ta jednak ograniczyła się wyłącznie do bladego, zachęcającego uśmiechu.
– Co…? – Jocelyne zamilkła, coraz bardziej zdezorientowana. – O co chodzi, ciociu? – zapytała, wciąż nie do końcu rozumiejąc, co takiego sugerowała jej nieśmiertelna.
– Pomyślałam, że ci się spodoba – wyjaśniła lakonicznie Allegra. – Jeśli się pomyliłam…
To wystarczyło, żeby w końcu zdecydowała się na jakąkolwiek reakcję. Chociaż wciąż niepewna, pośpiesznie przejęła zwierzątko, ostrożnie układając je w swoich ramionach. Ciepłe ciałko zaciążyło jej tylko nieznacznie, po chwili zaś poczuła jak drobniutkie pazurki wbijają się w jej ubranie. Usłyszała miauknięcie – cichutkie, ale nie na tyle, by mogło je umknąć. Zaraz po tym do głowy przyszła jej pozornie pozbawiona logiki myśl, że kot właśnie zaakceptował zmianę otaczających go ramion, niejako wyrażając na nią zgodę. Właściwie sama nie była pewna, dlaczego zaczęła myśleć właśnie takimi kategoriami, ale z drugiej strony wielokrotnie słyszała, że te zwierzęta chadzają własnymi ścieżkami – i że są bardzo kapryśne, chociaż to maleństwo na takie nie wyglądało.
Zawahała się, sama niepewna, co tak naprawdę czuła. Bijące od drobnego ciałka ciepło miało w sobie coś kojącego, kiedy zaś stworzoną uniosło łepek, by po chwili zacząć mruczeć i ocierać się o jej pierś, Joce z zaskoczeniem nabrała pewności, że czuje się dużo lepiej. Wiedziała, że to tylko wrażenie – nic innego nie wchodziło w grę – a jednak coś w ruchach kocięcia wydało jej się bardzo przyjemne. Machinalnie wzmogła uścisk wokół zwierzęcia, obawiając się, że to mogłoby chcieć oswobodzić się z jej uścisku, ale nic nie wskazywało na to, by coś podobnego mogło mieć miejsca. Wręcz przeciwnie – kotek jak gdyby nic znieruchomiał, by w następnej chwili zacząć mruczeć. W gruncie rzeczy przypominało to raczej pracujący silnik, a przynajmniej takie odniosła wrażenie, wciąż oszołomiona sytuacją.
Usłyszała melodyjny śmiech i to wystarczyło, żeby na powrót przeniosła wzrok na Allegrę. Kobieta obserwowała ją z uśmiechem, wyraźnie usatysfakcjonowana tym, co widziała. Joce odniosła wręcz wrażenie, że ciotka od samego początku tego oczekiwała, nie biorąc pod uwagę innego scenariusza. Od samego początku wiedziała, że istniała dość specyficzna więź między Allegrą a naturą – zwłaszcza zwierzętami – ale do tej pory nie zastanawiała się, co tak naprawdę to oznaczało.
– Jest jeszcze malutki… Nawet bardzo, więc będziesz musiała na niego uważać – odezwała się cicho Allegra. Wyciągnęła rękę, by móc pogładzić czarne futerko. Kot natychmiast zareagował na jej dotyk, prężąc się i zaczynając łasić, wyraźnie lgnąc do wcześniej trzymającej go kobiety, choć nie na tyle, by próbować wyrywać się Jocelyne. – To mądre stworzenia… I bardzo czułe, zwłaszcza na zjawiska nadnaturalne. Tak jak ty – dodała po chwili zastanowienia.
– Nie rozumiem…
Joce zawahała się, coraz bardziej zdezorientowana. Z powątpiewaniem spojrzała na ułożonego w jej ramionach kociaka, bezskutecznie próbując zebrać myśli. Być może wciąż była na tyle zmęczona, by nie dostrzegać najistotniejszych kwestii, ale jeśli dobrze zrozumiała Allegrę, to ta właśnie sugerowała, że… koty również widziały to co ona?
– Nie bez powodu często wspomina się o nich w historiach o wiedźmach – stwierdziła ze spokojem Allegra. Wywróciła oczami, wyraźnie jakąś myślą rozbawiona. – Wyczuwają energię, zwłaszcza tę złą… I potrafią ją neutralizować. A ciebie w ostatnim czasie otaczało to, co najgorsze, moja kochana… Wybranki śmierci zwykle muszą się z tym liczyć. – Westchnęła cicho, raptownie poważniejąc. – Zobacz jak się do ciebie tuli. Koty mają intuicję.
– Taa… I przez tę twoją intuicję – wtrącił ze swojego miejsca wyraźnie sfrustrowany Rufus – ciągałaś mnie po całym mieście?
Allegra uśmiechnęła się słodko.
– Mam wrażenie, że jesteś bardzo zestresowany – oznajmiła niemalże uprzejmym, troskliwym tonem.
– Myślisz? – Rufus gniewnie zmrużył oczy. – Ciekawe dlaczego…
– Fakt. W końcu zazwyczaj jesteś pozytywnie nastawiony do świata, a zły humor miewasz naprawdę sporadycznie i tylko z konkretnego powodu – sarknął Gabriel, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
Wampir warknął cicho, wysuwając kły. Chociaż Jocelyne wiedziała, że nie był w aż na tyle podłym nastroju, by spróbować kogoś skrzywdzić, mimowolnie się wzdrygnęła.
– Mój nastrój zwykle ma związek z wami… Zauważ, że ostatnio widujemy się codziennie – dodał z pozbawionym wesołości uśmiechem. – Resztę sobie dopowiedz… Och, pomińmy, że wciąż nie mamy pojęcia co dzieje się z Laylą, a ona – skinął na Allegrę – ciągała mnie tam i z powrotem tylko po to, żeby okazało się, że przez cały ten czas szukała kota!
– Powiedziałam ci po prostu, że coś wyczuwam i muszę to sprawdzić – sprostowała machinalnie Allegra. – To ty byleś na tyle uprzejmy, żeby mi potowarzyszyć.
– Tak! Bo dałaś mi do zrozumienia, że to coś ważnego, zresztą wcześniej sama ciągle powtarzałaś, że bezpieczniej będzie trzymać się razem. Nie żebym potrzebował towarzystwa, ale skoro już uparłaś się przy mnie kręcić…
– To bardzo miłe, że jednak cenisz moją przyjaźń na tyle, żeby się o mnie troszczysz – przerwała mu łagodnie.
Sądząc po sposobnie, w który na nią spojrzał, w tamtej chwili miał ochotę osobiście ją zabić. Co prawda nie ruszył się z miejsca, bardziej sfrustrowany niż faktycznie zły, ale coś w samym tylko wyrazie twarz wampira sprawiło, że zapragnęła się wycofać – i to nawet pomimo tego, że jego frustracja nie była skierowana przeciwko niej.
– Możecie sobie przynajmniej na razie darować? – rzuciła Renesmee. Chwilę później mama przemieściła się, dosłownie materializując przy kanapie. Joce nie zaprotestowała, kiedy zachęcająco wyciągnęła ku niej ręce, ostatecznie decydując się dziewczynę objąć. – Proszę, Rufus.
– Dlaczego do razu zwracasz się z tym do mnie? – zapytał sam zainteresowany, ale nie oczekiwał odpowiedzi.
Mimo wszystko zamilkł, ostatecznie decydując się nad sobą zapanować. Wcześniej obrzucił jeszcze Nessie wymownym, przenikliwym spojrzeniem, wydając się nad czymś zastanawiać. Jocelyne wiedziała, że nie tak dawno temu mamę spotkało coś nie do końca dobrego, co prawie na pewno miało związek z wujkiem, ale nie była pewna o co tak naprawdę chodziło. Nie wypytywała ich o szczegóły, zresztą podejrzewała, że żadne z nich niczego by nie powiedziało – a przynajmniej nie wprost.
Przestała o tym myśleć, w zamian skupiając się na ruszającym się w jej ramionach stworzonku. W zamyśleniu przeczesała czarną sierść palcami, przez krótką chwilę skoncentrowana przede wszystkim na tym, jak miękka w dotyku się okazała. Wciąż czuła przyjemne ciepło, które w znacznym stopniu przynosiło jej ulgę. Nie była pewna czy to przez to, co powiedziała Allegra, czy może koty faktycznie miały w sobie coś, co dla kogoś takiego jak ona miało okazać się zbawienne, ale to i tak nie miało dla dziewczyny znaczenia.
– Chcesz wrócić do pokoju, księżniczko? – doszedł ją spokojny głos Gabriela. Przeniosła na niego wzrok, jedynie odrobinę oszołomiona.
– A on? – zapytała z powątpiewaniem, wymownie spoglądając na prezent, który podarowała jej Allegra.
Tata wysilił się na blady uśmiech.
– Jest twój. Jeśli faktycznie chcesz go zatrzymać… – Jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku Renesmee. – Możesz zapytać mamę o doświadczenia z kotami. Allegra ma najzwyczajniej w zwyczaju obdarowywać nimi wszystkich wokół.
– Absolutnie nie wiem, co w tym momencie mi zarzucasz – stwierdziła sama zainteresowana, ale coś w wyrazie twarzy ciotki dało Joce do zrozumienia, że prawda była zgoła inna.
Nie rozumiała, co takiego mieli na myśl, ale to i tak nie miało dla niej znaczenia. Bez słowa ruszyła się z miejsca, wciąż tuląc do siebie wczepione w jej ubraniu zwierzątko. Właściwie nie miała pewności skąd brało się wrażenie, że jak najbardziej powinna je zatrzymać, ale nie widziała powodu, dla którego miałaby z tym walczyć. Potrzebowała jakiegokolwiek towarzystwa i choć wcześniej nie brała tego pod uwagę, to właśnie wtulona w nią kuleczka futra okazała się idealna do tej roli.
– Będę na górze – rzuciła cicho, właściwie nie zastanawiając się nad tym, czy ktokolwiek jej słucha. – Gdyby coś się działo…
– Wszystko jest w porządku – zapewnił pośpiesznie Gabriel. – Idź odpocząć, co księżniczko?
Skinęła głową, uspokojona. Zaraz po tym po prostu wyszła, aż nazbyt świadoma tego, że tata obserwował ją aż do momentu, w którym zniknęła mu z oczu. Co więcej, wiedziała, że kontrolował jej ruchy również później, chcąc upewnić się, że nie zrobi jej się słabo zanim dotrze do pokoju. W efekcie sama również zaczęła się o to martwić, jednak nic podobnego nie miało miejsca, co przyjęła z ulgą. Co prawda wciąż sobie nie ufała, ale na pewno czuła się lepiej – z tym, że wciąż nie była pewna co stanowiło przyczynę takiego stanu rzeczy.
W milczeniu usadowiła się na łóżku, układając kota na materacu tuż obok siebie. Z wolna ułożyła się na brzuchu, po czym z zaciekawieniem przyjrzała się zwierzęciu, wciąż co najmniej skonsternowana jego obecnością. Czuła słodki zapach krążącej w małym ciałku krwi, ale zdecydowanie nie miała ochoty na to, żeby jej skosztować. Cóż, w zasadzie polowanie na zwierzęta nigdy nie wydawało się Jocelyne do końca normalne, nawet jeśli rozumiała intencje, dlatego tym bardziej nie brała pod uwagę tego, że mogłaby kotka jakkolwiek skrzywdzić. Po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że również Allegrze nie miała za złe tego, że ta mogłaby choćby w niewielkim stopniu sugerować, że potrzebowała towarzystwa. Jakby nie patrzeć, to jak najbardziej była prawda.
Jakby cię tu nazwać…?, pomyślała mimochodem, ale w głowie wciąż miała pustkę. Nigdy nie była dobra w wymyślaniu czegokolwiek, nie snując choćby planów dotyczących tego, jak mogłaby nazwać ewentualne dzieci, więc również w kwestii zajmowania się zwierzęciem czuła się co najmniej niedoświadczona. Skoro problem pojawił się już na samym początku…
– Jaki słodki!
Aż wzdrygnęła się, kiedy tuż przy uchu usłyszała głos Rosy. Natychmiast poderwała się na łóżku, w następnej sekundzie w co najmniej urażony sposób spoglądając na przyjaciółkę. Dziewczyna nie wiadomo kiedy zmaterializowała się tuż obok łóżka, właściwie częściowo je przenikając. Rude włosy opadły jej na twarz, kiedy pochyliła się do przodu, roziskrzonymi oczami wpatrując w ułożone na materacu zwierzę. W tamtej chwili Jocelyne nie pierwszy raz pomyślała o Rosie jak o małej, rozentuzjazmowanej dziewczynce, w gruncie rzeczy sama niepewna, co powinna o takiej reakcji myśleć. Na pewno w takich chwilach dziewczyna wydawała się wręcz rozkoszna, ale…
– Nie strasz mnie w ten sposób – rzuciła urażonym tonem. Zaraz po tym westchnęła cicho i jednak wysiliła się na blady uśmiech. – Przyszłaś…
– Wiesz, że staram się wpadać tak często, jak tylko mogę… Ale to skomplikowane – przyznała po chwili zastanowienia Rosa.
Joce potrząsnęła głową.
– Wciąż tego nie rozumiem – przyznała i zawahała się na moment. – Powiedziałaś, że przy mnie łatwiej ci tutaj przebywać, więc… – zaczęła, ale Rosa nie pozwoliła jej dokończyć.
– Tak i w tym problem. Nie mogę wysysać z ciebie energii za każdym razem, kiedy tutaj jestem. – Dziewczyna urwał, po czym westchnęła przeciągle. – Nawet teraz mnie do ciebie ciągnie, chociaż wiem, że nie powinnam. Ale uczucie człowieczeństwa jest… bardzo kuszące – przyznała z przepraszającym uśmiechem.
– Więc… to prawda, że wysysacie ze mnie energię, tak? – upewniła się, chcąc postawić sprawę jasno.
Przez warz Rosy przemknął cień. Podejrzliwie rozejrzała się dookoła, zupełnie jakby w każdej chwili spodziewała się zobaczyć coś albo kogoś, kogo być nie powinno. Wyraźnie się spięła, co prawda zaledwie na chwilę, to jednak wystarczyło, żeby dać Jocelyne do myślenia.
– Coś jest nie tak, Joce? – zmartwiła się. W jej oczach pojawiło się wahanie, zaraz też wyprostowała się o nieznacznie odsunęła. – Mam nadzieję, że cię tym nie wystraszyłam. Naprawdę nad sobą panuję, ale…
– Wszystko w porządku – przerwała pośpiesznie. Westchnęła, uświadamiając sobie, że jej słowa faktycznie mogły zabrzmieć źle. – Nie chciałam, żebyś pomyślała, że ja… – Urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Po prostu… bardzo źle się dzisiaj poczuła. Wiem, że wszystkich wystraszyłam… I próbuję zrozumieć, co się stało – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. Dla zajęcia czymś rąk, wyciągnęła dłoń w stronę kotka, wracając do przeczesywania ciemnego futerka palcami. – Damien martwi się, że mogę mieć anemię, ale nie wiem, czy to jest możliwe. Przecież nie straciłam krwi, przynajmniej ostatnio.
Zamilkła, przez kilka następnych sekund unikając spoglądania na przyjaciółkę. Dopiero kiedy milczenie zaczęło się przeciągać, w pośpiechu przeniosła wzrok na siedzącego przy niej ducha. Jeden rzut oka na bladą twarz Rosy wystarczył, żeby zorientować się, że mimo wszystko dziewczynę zmartwiła – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Dallas wciąż do ciebie przychodzi? – zapytała natychmiast. – Ostatni nad nim nie panuję. Powtarzam mu, że to nie jest takie proste, ale…
Rosa gwałtownie urwała, po czym niespokojnie rozejrzała się po pokoju. Z chwilą, w której spojrzenie dziewczyny spoczęło na wejściu, Joce zorientowała się, że ktokolwiek mógłby znajdować się w pobliżu. Zaraz po tym drzwi bezceremonialnie się otworzyły, a do sypialni jak gdyby nigdy nic wślizgnął się Rufus, tym samym skutecznie wytrącając Joce z równowagi. Spodziewała się naprawdę wielu osób, zwłaszcza Carlisle’a, którzy przecież miał pojawił się przede wszystkim przez wzgląd na nią, ale na pewno nie wujka. Zaraz też pojęła dlaczego Rosa się spięła, przez krótką chwilę wyglądając na chętną, żeby jak zwykle zniknąć, ostatecznie jednak się na to nie zdobyła. Co z wami jest nie tak?, pomyślała mimochodem Joce, ale dobrze wiedziała, że i tak nie otrzymałaby satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie.
Z wolna usiadła, prostując się niczym struna i z wahaniem spoglądając na stojącego przed nią wampira. Po wyrazie jego twarzy próbowała stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się po nim spodziewać, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać.
– Mogłem zapukać, ale mogłaś spać, więc… – Rufus zamilkł, bynajmniej nie sprawiając wrażenia, że mógłby mieć wyrzuty sumienia z powodu braku zaproszenia. Joce wręcz była gotowa się założyć, iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie spała. Cóż, zwłaszcza przy wyostrzonych zmysłach musiał wiedzieć, że najpewniej właśnie przerwał jej rozmowę… A może nawet o to mu chodziło. – Możemy chwilę porozmawiać?
Chociaż to było pytanie, jego ton jasno sugerował, że odmowy nawet nie brał pod uwagę. Jak najbardziej była skłonna się tego po nim spodziewać, ale i tak zawahała się, nagle spięta. Jeśli akurat z nią chciał pomówić, coś zdecydowanie było na rzeczy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wujek właściwie mało kiedy lgnął do jakiegokolwiek towarzystwa z własnej woli, nie miała wątpliwości, że sytuacja musi być wyjątkowa – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Spojrzała na Rosę, niemalże całkowicie pewna, że dziewczyna ewakuuje się przy pierwszej okazji, a jednak ta nadal tkwiła w tym samym miejscu. W zamian po prostu obserwowała wampira, wydając się zastanawiać nad czymś, czego Joce co najwyżej mogła się domyśleć. Zawahała się, przez krótką chwilę mając ochotę zapytać czy wszystko w porządku, ale powstrzymała się przez wzgląd na Rufusa. Zdecydowanie nie czułą się swobodnie, kiedy ktoś ją obserwował, gdy próbowała zrobić użytek ze swojego daru. W takich chwilach zwykle czuła się jak wariatka, skupiona przede wszystkim na tym, że ktokolwiek mógłby nie dostrzegać tego, co dla niej było oczywiste. To po prostu nie było normalne, nawet jeśli rozumiała co i z jakiego powodu potrafiła zrobić.
– Ja… nie jestem sama – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Jeszcze kiedy mówiła, w pośpiechu zwróciła się z powrotem do pozostawionego na materacu kociątka, z dwojga złego woląc skupić się na nim i przeczesywaniu jego futerka. Dopiero w tamtej chwili zwróciła uwagę na to, że zwierzę z zaciekawieniem wpatrywało się w Rosę, na dodatek w sposób wystarczająco świadomy, bo Joce pojęła, że najpewniej zdawało sobie sprawę z obecności ducha. To wyjaśniało to, co powiedziała jej Allegra, jednocześnie sprawiając, że poczuła się przynajmniej odrobinę lepiej. Co prawda nie wszystko się dzięki temu rozwiązywało, ale dobry początek musiało wystarczyć. Przynajmniej chciała w to wierzyć, mimo wszystko podświadomie pragnąc jakiegokolwiek potwierdzenia na to, że nie oszalała – i to niezależnie od tego, jak chwilami się czuła.
– Tak… Powiedzmy, że zdaję sobie z tego sprawę – stwierdził Rufus, tym samym potwierdzenia co do tego, że musiał słyszeć jej głos. – Czy… Czy przypadkiem to Rosa tutaj jest? – dodał, a sama zainteresowana drgnęła niespokojnie.
– Chcesz czegoś ode mnie? – zapytała wyraźnie zaskoczona dziewczyna, chociaż wampir ni miał prawa jej usłyszeć.
Mniej więcej w tamtej chwili Jocelyne poczuła się jeszcze bardziej osaczona niż do tej pory. Nie lubiła zabawy w pośrednika, czując się dziwnie ze świadomością, że tylko ona była w stanie usłyszeć obie strony. Co prawda właśnie na tym polegał jej dar, ale i tak nie poczuła się dzięki temu lepiej. Cóż, to zdecydowanie nie stanowiło szczytu jej marzeń, chociaż z drugiej strony…
– Jest – odezwała się, uznając reakcję Rosy za przyzwolenie. – I zastanawia się o chodzi, wujku – wyjaśniła usłużnie. Przynajmniej tym razem nie musiała zastanawiać się nad tym, co i w jaki sposób powinna przekazać.
– Świetnie. – Miała wrażenie, że Rufus mówił bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Tym bardziej zaskoczył ją tym, że nagle ruszył się z miejsca, dosłownie materializując tuż przed nią. Mimowolnie zadrżała, ale nie próbowała się odsuwać, mając wrażenie, że zbyt pochopna reakcja byłaby naprawdę złym pomysłem. – Skup się, Joce… Możesz to dla mnie zrobić? – zapytał, a ona spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Nie rozumiem…
Wampir cicho westchnął. Wydał jej się zmęczony, chociaż to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem. W większości przypadków nadążenie za Rufusem w każdym wypadku było dla niej co najmniej problematyczne.
– Dobrze się czujesz? To ważne, skoro wcześniej było tyle zamieszania… Ale słyszałem, że rozmawiasz z Rosą, więc chyba możesz zrobić dla mnie tyle, by przekazać mi jej odpowiedź na moją… małą prośbę, tak? – upewnił się i chociaż wciąż czuła, że odmowa zdecydowanie by go nie usatysfakcjonowała, jednocześnie odniosła wrażenie, że znacznie złagodniał, kiedy zorientował się, że mógłby ją wystraszyć.
– Tak sądzę… – przyznała, po czym dla pewności przeniosła wzrok na przyjaciółkę. – Rosa?
Jedynie wzruszyła ramionami. Wyglądała na spiętą, ale to nie było niczym nowym, zwłaszcza kiedy tuż obok znajdował się Rufus. Joce wręcz odniosła wrażenie, że Rosa najzwyczajniej w świecie się o wampira martwiła – czy to narzekając na jego opór przed okazywaniem emocji, czy też teraz, wyraźnie zaintrygowana tym, czego mógłby od niej oczekiwać. Ich relacja zdecydowanie nie byłą prosta i przypadkowa, a przynajmniej Jocelyne nie potrafiła doszukać się w niej żadnej prawidłowości. Czuła, że coś jej unika, ale to wciąż nie wystarczyło, żeby doszukać się jakichkolwiek konkretnych wniosków.
– Więc? – ponaglił Rufus.
Joce wyprostowała się, po czym nerwowo potarła skronie. Dlaczego to ona za każdym razem musiała robić za mediatora i to na dodatek w sytuacjach, których nawet nie rozumiała?
– Chyba nie ma nic przeciwko – zapewniła, a nie doszukawszy się jakichkolwiek oznak protestu, zdecydowała się ciągnąć dalej: – O co chodzi? Rosa wszystko słyszy, więc…
– Wiem, na litość bogini… – zniecierpliwił się Rufus. – Na to liczyłem… I nie zdziwię się, jeśli teraz się na mnie obrazi za to, że tak zaczynam tę rozmowę, ale nie ma czasu na uprzejmości. Chcę wiedzieć tylko jedną rzecz, więc obie się skupcie. – Skrzywił się, wyraźnie niezadowolony z tego, że do pewnego stopnia musiał mówić w pustkę. – Rosa, prosta sprawa… Jesteś w stanie odnaleźć Laylę?
Wraz z tymi słowami, w pokoju zapanowała długa, wymowna cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa