Jocelyne
Widziała, że Rosa się spina.
Krótko spojrzała na Rufusa, chociaż ten nie mógł tego wiedzieć – przynajmniej
teoretycznie, bo jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku miejscu, gdzie
tkwiła Rosa, zupełnie jakby podejrzewał, że ktoś znajduje się akurat w tamtym
miejscu. Joce powstrzymała się od komentarza, uciekając wzrokiem gdzieś w bok
i przez krótką chwilę marząc o tym, żeby posiąść umiejętności
Camerona i po prostu stać się niewidzialną. Cholera, zdecydowanie nie
chciała bawić się w mediatora, ale jaki miała wybór, skoro Rufus mało
kiedy ustępował, jeśli już raz coś sobie założył?
Zawahała
się, wciąż pełna wątpliwości. Wiedziała, że coś jest nie tak z relacją tej
dwójki, chociaż wciąż nie miała pojęcia w czym rzecz. Sęk w tym, że
nawet bez tej wiedzy poczuła się niemal jak intruz, przez krótką chwilę marząc
wyłącznie o tym, żeby się ewakuować i to najlepiej tak szybko, jak
tylko miało być to możliwe.
– Rosa? –
ponaglił Rufus.
Mimo
wszystko głos wujka zabrzmiał łagodniej, a przynajmniej takie wrażenie odniosła
Jocelyne. W tamtej chwili wydawał jej się przede wszystkim zmęczony i –
poniekąd, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem – zmęczony, co
zdecydowanie okazało się dla Joce czymś nowym. Ten wampir rzadko okazywał
emocje, a już zwłaszcza te, które wiązały się ze słabościami. Tym bardziej
zaczęła unikać spoglądania na niego, w zamian woląc udawać, że nie
istnieje, Rufus jednak i tak nie zwracał na nią większej uwagi, myślami
wydając się być gdzieś daleko.
Usłyszała
westchnienie i to wystarczyło, żeby mimo wszystko skupiła się na
przyjaciółce. Z zaskoczeniem przekonała się, że Rosa drży, jakimś cudem
bledsza niż do tej pory, chociaż Joce nie sądziła, że to w ogóle możliwe w przypadku
ducha. W głowie miała mętlik, tym bardziej, że jakaś jej cząstka naprawdę
zaczęła mieć nadzieje na powodzenie rozmowy, którą chciał przeprowadzić Rufus.
Właściwie sama nie była pewna, dlaczego nie pomyślała o tym, żeby zacząć
szukać pomocy w ten sposób – jakkolwiek się przydać, choćby właśnie
wykorzystując zdolności, którymi dysponowała. Duchy często wiedziały więcej niż
umarli, a Rosa już raz naprowadziła ją na odpowiedni trop, tak jak wtedy,
kiedy wskazała Projekt Beta jako
potencjalne źródło zagrożenia albo…
A jednak
tym razem milczała, bardziej nerwowa niż Jocelyne byłaby skłonna podejrzewać.
To zdecydowanie nie była normalna, przypadkowa reakcja, tym bardziej, że
dziewczyna chwilę wcześniej wydawała się naprawdę zainteresowana tym, co mógłby
chcieć powiedzieć jej Rufus.
– Rosa? –
Tym razem sama postanowiła się odezwać. Z wolna wyprostowała się, po czym
nachyliła w stronę dziewczyny, próbując uważać na bawiącego się tuż obok
niej kociaka. Kątem oka zauważyła, że stworzonko przeciągnęło się, by w następnej
chwili spróbować skoczyć na znajdującego się tuż obok ducha, choć naturalnie
nie miało szansy Rosy dotknąć. – Co się dzieje? Coś jest nie tak czy…?
– Powiedz
mu, że nie mogę pomóc, Joce – przerwała cicho.
Jocelyne
uniosła brwi, coraz bardziej zaniepokojona. Było w tonie Rosy coś, co nie
dawało jej spokoju, tym bardziej, że do tej pory nie widziała dziewczyny aż
tak… oschłej? Nie była pewna, czy to określenie miało jakikolwiek sens, ale nie
dbała o to. Wiedziała jedynie, że coś jest nie tak, ale za żadne skarby
nie potrafiła stwierdzić w jakim sensie.
– Co ona
mówi? – Rufus rzucił jej naglące spojrzenie. – To jest dziwne, ale mniejsza o to.
Zawsze byłaś taka blada czy…?
Cokolwiek
miał do powiedzenia, ostatecznie nie dokończył albo to po prostu Joce nie była w stanie
skoncentrować się na jego słowach. Aż wzdrygnęła się, kiedy Rosa nagle
przemknęła przez pokój, materializując się w bezpiecznej odległości. Nawet
wtedy Joce była w stanie usłyszeć jej przyśpieszony, urywany oddech –
idealny dowód na to, że cokolwiek mogłoby być nie tak, bo duch zdecydowanie nie
potrzebował powietrza, żeby normalnie funkcjonować.
Chciała się
odezwać, ale ostatecznie nie wykrztusiła z siebie nawet słowa. Zanim
zdążyła choćby zastanowić się nad tym, co i dlaczego powinna powiedzieć,
Rosa energicznie potrząsnęła głową, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Rude włosy opadły jej na twarz, jednak nawet to nie powstrzymało Joce przed
zauważeniem grymasu, który na chwilę pojawił się na ustach dziewczyny. To było
tak, jakby zwracał się do niej ktoś jeszcze, chociaż Jocelyne nie była pewna,
czy to w ogóle możliwe. Wiedziała jedynie, że nagle zrobiło jej się zimno,
zupełnie jakby temperatura w pokoju spadła o kilka znaczących stopni.
Nie była pewna czy to w ogóle możliwe, ale też nie doświadczała tego
dziwnego uczucia po raz pierwszy.
– Daj
spokój – wycedziła przez zaciśnięte zęby Rosa. – Wiesz, że nie mogę – dodała
niemalże gniewnym tonem.
Jocelyne…
Drgnęła, po
czym wyprostowała się niczym struna, słysząc ten szept – dziwnie znajomy,
wyraźniejszy niż do tej pory, chociaż wciąż nie widziała swojego rozmówcy.
Wszystko dochodziło do niej jakby z oddali, zupełnie jakby osoba, która
się do niej zwracała, znajdowała się gdzieś daleko, bezskutecznie próbując do
niej dotrzeć.
–
Powiedziałam: nie!
Cokolwiek
się działo, Rosa zdecydowanie była zła. Do kogokolwiek się zwracała, musiało
podziałać, bo głos urwał się równie nagle, co wcześniej się pojawił. Zaraz po
tym ustąpił również chłód, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej, tym
bardziej, że wciąż czuła, że coś jest nie tak. Przecież wyraźnie widziała, że tak
jest, nie wspominając o tym, że wszystko w niej aż krzyczało, że
powinna mieć się na baczności – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Rosa
westchnęła, po czym w pośpiechu zwróciła się ku niej. Krótko zerknęła na
Rufusa, a coś w jej spojrzeniu wyraźnie złagodniało.
– Muszę iść
i… Och, nie mogę pomóc, Joce. Powiedz mu to i przeproś, ale to po prostu
tak nie działa – wyjaśniła pośpieszni. – Nie wolno nam ingerować. Po prostu…
pośpieszcie się, okej? Martwicie się i to jest jak najbardziej słuszne.
– Ale…
Samo tylko
spojrzenie wystarczyło, żeby zamilkła. Pierwszy raz czuła się naprawdę
zaniepokojona nie tylko tym, co mówiła Rosa, ale przede wszystkim jej
zachowaniem.
– Nie wolno
nam ingerować i to nawet dla ciebie, kochanie. – Wysiliła się na blady
uśmiech. – Ja… zajrzę później, okej? Jakoś źle się poczułam…
Wraz z tymi
słowami, najzwyczajniej w świecie rozpłynęła się w powietrzu.
Jocelyne potrząsnęła z niedowierzaniem głową, coraz bardziej
skonsternowana. Aż wzdrygnęła się, kiedy coś ciepłego szturchnęło ją w rękę,
dopiero po chwili przypominając sobie o kociaku. Bez słowa wzięła go na
ręce, przytulając go do piersi i próbując stwierdzić, czy i tym razem
bijące od zwierzaka ciepło miało szansę chociaż trochę ją uspokoić. Gdyby
przynajmniej miała pewność, że to faktycznie było takie proste, wtedy
przynajmniej mogłaby spróbować w to uwierzyć i przy odrobinie
szczęścia przestać się martwić, ale…
Cóż, nie
tym razem.
Coś było
nie tak, a ona po raz kolejny nie była w stanie stwierdzić co i dlaczego.
– Jocelyne,
do cholery!
Aż
wzdrygnęła się, słysząc podniesiony głos Rufusa. Z opóźnieniem spojrzała
na wujka, uświadamiając sobie, że najpewniej już wcześniej musiał próbować
zwrócić na siebie jej uwagę. Bezskutecznie, przynajmniej do pewnego stopnia,
ale to nie miało dla dziewczyny znaczenia. Natychmiast energicznie potrząsnęła głową,
próbując zapanować nad sobą na tyle, by skupić na nim wzrok, ale również to
przyszło Joce z trudem.
– Rosa
zniknęła – powiedziała tylko, bo to wydawało się najbardziej istotne w zaistniałej
sytuacji.
Skrzywiła
się, kiedy zaklął, chociaż mogła się tego spodziewać. Czuła się co najmniej
oszołomiona i zesztywniała, zdolna co najwyżej tkwić w bezruchu i raz
po raz przeczesywać palcami futerko ułożonego na jej kolanach kota. Było w tym
coś kojącego, co do pewnego stopnia pozwoliło jej się uspokoić, chociaż i tak
czuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po
głowie. Wiedziała, że nic nie jest takie jakie powinno, jeśli zaś wziąć pod
uwagę to, że Rufus wyglądał tak, jakby miał ochotę coś rozwalić…
– Co
konkretnie ci powiedziała? – zapytał w końcu, wyraźnie powstrzymując się
przed zrobieniem czegoś, czego później mógłby żałować. – Jocelyne…
–
Powiedziała, że nie wolno jej się mieszać – wyjaśniła i zawahała się na
moment. – Już wcześniej mówiła mi takie rzeczy. Powtarzała, że może co najwyżej
obserwować… Michael i Isabeau też tak czasami mówią – dodała po chwili
zastanowienia.
Rufus
jedynie potrząsnął głową. Przez jego twarz przemknął cień, zupełnie jakby
podejrzewał, że zachowanie dziewczyny miało związek z czymś innym. Joce
nie miała pojęcia czy to możliwe i czy Rosa miała jakikolwiek powód, żeby
celowo odmawiać pomocy. To nie miało sensu, skoro wydawała się naprawdę zmartwiona,
ale…
Och, poza
tym ten głos. Szept, który powracał raz po raz, najczęściej w chwilach, w których
najmniej się go spodziewała. Co prawda tym razem przynajmniej nie odpłynęła,
ani nie czuła się tak, jakby głowa za chwilę miała pęknąć jej z bólu, ale
to zdecydowanie nie poprawiło dziewczynie nastroju. Wręcz przeciwnie – im
dłużej o tym myślała, tym pewniejsza była, że nie wszystko jest takie,
jakie powinno.
– Rosa…
powiedziała mi coś jeszcze, ale nie wiem, co powinnam o tym myśleć –
dodała po chwili zastanowienia.
Nie miała
okazji, żeby spróbować dodać coś jeszcze. Zesztywniała, kiedy Rufus
zmaterializował się tuż przed nią, bezceremonialnie zaciskając palce na
ramionach. Jęknęła, po czym spojrzała na niego rozszerzonymi oczami, ani trochę
nie czując się lepiej dzięki temu, że zachowywał się tak gwałtownie. Usłyszała
prychnięcie, a potem poczuła, że kot, które wciąż przytulała, w pośpiechu
oswobadza się z jej uścisku, żeby uciec. Pozwoliła mu na to, zbyt
oszołomiona, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję – mniej lub bardziej sensowną
– tym bardziej, że po Rufusie była gotowa spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Wampir
musiał wyczuć jej nastawienie, bo westchnął przeciągle, po czym zajrzał jej w oczy.
Mimowolnie rozluźniła się, wręcz porażona intensywnością spojrzenia lśniących,
brązowych oczu. Wiedziała, że najpewniej próbował na nią wpłynąć, żeby jednak
się uspokoiła, ale nie dbała o to, bo w gruncie rzeczy było jej
wszystko jedno.
– Nie patrz
na mnie w tak przerażony sposób, jakbym próbował zrobić ci krzywdę –
zniecierpliwił się naukowiec. – Joce, skup się. Co takiego powiedziała ci Rosa?
Przełknęła z trudem,
próbując oczyścić gardło. Była gotowa wręcz założyć się o to, że Rufus nie
byłby zadowolony, gdyby nagle zaczęła się jąkać, zresztą tak jak i zawsze,
kiedy emocje zaczynały ją przerastać. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby
przynajmniej spróbować zebrać myśli, poniekąd dzięki zdolnościom wampira, bo
wiedziała, że wciąż mieszał jej w głowie. Jakkolwiek by jednak nie było,
dla dziewczyny najważniejsze pozostawało to, że moc zadziałała, choć po części
przynosząc jej ukojenie.
– Ja… Ale
to nie jest nic konkretnego, wujku – rzuciła niemalże przepraszającym tonem.
Wiedziała, że to nie jest jej wina, ale wampir spoglądał na nią w taki
sposób, że naprawdę zaczynała czuć się niemalże osaczona. – A ja nie wiem,
co powinnam o tym myśleć, więc…
– Na litość
bogini, dzieciaku, po prostu powiedz mi o co chodzi – przerwał jej,
wyraźnie zniecierpliwiony. Czuła, że zachowanie spokoju kosztowało go mnóstwo
wysiłku. – Sam uznam na ile to pomocne, więc się nie przejmuj. Chcę tylko,
żebyś powiedziała mi tyle, ile wiesz.
Westchnęła,
ale nie próbowała protestować. Wiedziała, że nie zamierzał odpuścić, w gruncie
rzeczy nie pozostawało jej nic innego, jak tylko mu się podporządkować.
–
Powiedziała coś takiego, że słusznie martwimy się o Laylę. A potem
zniknęła.
Mimowolnie
napięła mięśnie, chociaż te już i tak w nieprzyjemny sposób pulsowały
z tego powodu bólem. Z niejaką obawą spojrzała na swojego rozmówcę,
sama niepewna, czego tak naprawdę powinna się po wampirze spodziewać. W efekcie
aż wzdrygnęła się, kiedy ten nagle po prostu od niej odskoczył, by w następnej
sekundzie po prostu zdecydować się ewakuować. Uniosła brwi, niemalże spodziewając
się tego, że trzaśnie drzwiami, ale ostatecznie nie zamknął ich, w progu
niemalże wpadając na Carlisle’a. Bez słowa przemknął tuż obok wampira, w następnej
chwili ostatecznie znikając dziewczynie z oczu. Mogła się założyć, że znów
zamierzał wyjść z domu, choćby po to, żeby rozejrzeć się po okolicy, nawet
jeśli to nie miało żadnego sensu.
Świetnie,
więc teraz wszyscy zamierzali traktować ją w ten sposób – jak ewentualne
źródło informacji, a może po prostu jakiś cholerny dekoder, bo wszystko
tak naprawdę sprowadzało się do tego, że była w stanie przekazywać innym
to, czego ci nie słyszeli. Gdyby nie to, że czuła się tak bardzo oszołomiona, a w grę
wchodziła próba porozumienia się z Rufusem, może nawet byłaby tym stanem
rzeczy sfrustrowana.
Wypuściła
powietrze ze świstem, uświadamiając sobie, że już od dłuższej chwili
wstrzymywała oddech. Serce wciąż biło jej jak szalone, zdradzając nie
ustępujące nawet na chwilę podenerwowanie. Nie miała pojęcia, co powinna myśleć
o tym, co miało miejsce chwilę wcześniej, ale nie chciała się nad tym
zastanawiać, zbyt spięta, by dodatkowo chcieć zawracać sobie tym głowę. Już
wcześniej czuła się zmęczona, teraz z kolei mętlik w głowie dawał jej
się we znaki bardziej niż do tej pory.
– Joce… Kochanie,
wszystko w porządku? – usłyszała, więc poderwała głowę, żeby przenieść
wzrok na Carlisle. Jeden rzut oka wystarczył jej, żeby zorientować się, że
dziadek był zmartwiony. – Czego chciał od ciebie Rufus?
– Nie
próbował mnie skrzywdzić – zapewniła pośpieszne, bo podejrzewała, że właśnie
tak to musiało wyglądać. Westchnęła, po czym wzruszyła ramionami. – On… pytał o coś.
Tak jakby – dodała wymijająco.
Nie była
nawet pewna, czy takie stwierdzenie w ogóle miało sens. Cóż, jakby nie
patrzeć, wszystko sprowadzało się właśnie do tego – a więc do pytania,
które miała zadać Rosie. Myśląc o tym w zasadzie po raz kolejny i próbując
zebrać myśli, ostatecznie doszła do wniosku, że pomysł nie był zły. Martwiła
się, w zasadzie teraz bardziej niż wcześniej, bo przyjaciółka jasno dała
jej do zrozumienia, że coś jest nie tak. Martwiła się o Laylę, a jakby
tego było mało…
Wyczuła
ruch, kiedy Carlisle zdecydował się podejść bliżej. Nie słyszała, kiedy
właściwie pojawił się w domu, a tym bardziej czy rozmawiał o czymkolwiek
z resztą, ale to nie miało znaczenia. W tamtej chwili jego uwaga
koncentrowała się na niej, co mogła przewidzieć, biorąc pod uwagę to, dlaczego
wampir w ogóle miał przyjechać.
– To
znaczy? Co się dzieje, Joce? – Przykucnął przy niej, żeby móc zmierzyć ją
wzrokiem. – Jesteś przestraszona – nie tyle zapytał, co najzwyczajniej w świecie
stwierdził fakt.
– A jaka
mam być, skoro robię… różne rzeczy? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Samą siebie
zaskoczyła pobrzmiewającą w jej tonie goryczą. Carlisle dodatkowo zmierzył
ją wzrokiem, przypatrując się zwłaszcza bladej twarzy wnuczki. Trudno jej było
określić jakie wyciągnął wnioski, to zresztą nie miało dla Joce najmniejszego
znaczenia. Zaczynała być zmęczona tym wszystkim, tym bardziej, że niezmiennie
lądowała w samym środku czegoś, czego nawet nie potrafiła zrozumieć, a co
z wolna doprowadzało ją do szału. Gdyby przynajmniej mogła się przydać,
nie protestowałaby, ale w obecnej sytuacji czuła się najzwyczajniej w świecie
bezradna.
– Znów coś
widziałaś? – zmartwił się Carlisle, ale jego oczy zabłysły w dość charakterystyczny
sposób. Wiedziała, że dar, którym dysponowała, mimo wszystko go intrygował. Co
prawda nie próbował na nią naciskać, a może po prostu nie miał okazji
pytać, skoro przez większość czasu dystansowała się, woląc spędzać czas w pojedynkę,
ale to nie zmieniało faktu, że go intrygowała. – Joce…
–
Przychodzą do mnie różne osoby. W zasadzie głównie te same, bo chronią
mnie przed innymi – oznajmiła, decydując się postawić sprawę jasno. Było jej
wszystko jedno, czy tym samym nakłoni Carlisle’a do tego, żeby jednak pytać. –
Rufus pomyślał, że może będę mogła pomóc w znalezieniu Layli… Albo raczej
ci, których widzę – wyjaśniła, powstrzymując się przed wnikaniem w szczegóły.
– Sama mogłam o tym pomyśleć, ale… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami.
Doktor
spojrzał na nią w co najmniej zaskoczony sposób. Dłuższą chwilę milczał,
wydając się nad czymś zastanawiać i dopiero po chwili jednak decydując się
odezwać.
– Czy to
możliwe, żeby Rufus… właśnie poszedł zrobić coś bardzo głupiego? – zapytał w końcu,
ostrożnie dobierając słowa.
– Nie wiem –
przyznała zgodnie z prawdą. – Ale Rosa nie powiedziała mi niczego
szczególnego. Jedynie tyle, że nie wolno jej ingerować… Ale też dała nam do
zrozumienia, że dzieje się coś niedobrego i powinniśmy martwic się o Laylę
– dodała po chwili zastanowienia.
Carlisle
uniósł brwi.
– Rosa? –
powtórzył.
– Moja
przyjaciółka – wyjaśniła pośpiesznie, chociaż podejrzewała, że to brzmiało co
najmniej źle. – Znasz to imię, dziadku?
– Nie
jestem pewien – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Na pewno je słyszałem,
ale… Zresztą to teraz nie jest istotne – stwierdził, prostując się. – Lepiej
powiedz mi, jak się czujesz. Wiem, że wcześniej zasłabłaś – przypomniał
łagodnie, przybierając znajomy jej już, profesjonalny ton, którym zwykle
zwracał się do niej wtedy, gdy skupiał się na jej zdrowiu.
– Tak… Ale
to nic takiego – powiedziała z wahaniem, chociaż tak przecież było. Jeśli
wierzyć Rosie, jak najbardziej mogła spodziewać się takiej reakcji organizmu,
jeśli nie zacznie uważać. Potrzebowała więcej informacji, ale teraz
przynajmniej miała punkt zaczepienia, a przynajmniej coś, co mogła za
niego uznać. – Teraz chyba rozumiem – dodała w zamyśleniu.
– Co
takiego rozumiesz, Joce? – Carlisle rzucił jej troskliwe spojrzenie. –
Chciałbym cię tylko dla pewności zbadać. Wciąż jesteś bardzo blada i… – Urwał,
po czym wyciągnął rękę ku niej. Nie zaprotestowała, kiedy położył dłoń na jej
policzku, być może chcąc dla pewności sprawdzić, czy nie była rozpalona. – Nie
musimy o niczym rozmawiać, jeśli nie chcesz. Teraz ważne jest, żeby
sprawdzić, czy jesteś zdrowa – dodał uspokajającym tonem.
Skinęła
głową, aż nazbyt świadoma, że jego reakcja miała związek przede wszystkim tym,
że kiedy ostatni raz była chora, obawiała się przede wszystkim pytań, które
mógłby jej zadawać w związku z nekromancją. Później wszystko się
skomplikowało, kiedy weszła za Beatrycze do lasu, gdzie zresztą znalazł ją
Lawrence, ale to stanowiło sprawę drugorzędną. Od tamtego czasu zmieniło się
wiele, a ona już dawno przestała przejmować się tym, czy ktoś przypadkiem
nie spojrzy na nią jak na wariatkę. Podświadomie wręcz spodziewała się tego, że
Carlisle może chcieć porozmawiać, zwłaszcza po tym, co zrobiła w Londynie.
– Rosa
ciągle mi powtarza, że mam w sobie coś, co przyciągnął takich jak ona…
Damien ma dużo energii, którą oddaje innym, kiedy uzdrawia, tak? – Zamilkła,
czekając na potwierdzenie. Carlisle skinął głową, wciąż uważnie ją obserwując. –
Moja z kolei… jest podobno charakterystyczna. Rosa mówi, że czuje się przy
mnie żywa i musi uważać żeby… nie zabrać mi tego, co nie powinna.
Mimowolnie
zadrżała, uświadamiając sobie, że to brzmiało źle – i to bardzo. W którymś
momencie mógł pojawić się ktoś, kto nie miałby oporów przed wyssaniem z niej
wszystkiego, a wtedy…
– Wszystko w porządku
– powiedział pośpiesznie Carlisle, ale wyczuła w jego głosie napięcie. On
też to rozumiał… I najpewniej się martwił. – Jednak cię obejrzę, dobrze?
Tak… dla pewności.
– Tak… –
Zawahała się na moment. – Mama mówiła, że coś jest nie tak… Coś się dzieje,
dziadku? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. To była marna zmiana tematu,
ale nagle wszystko wydało jej się lepsze od drążenia kwestii nekromancji.
– Nic
takiego – zapewnił wymijającym tonem Carlisle. Jakoś nie miała wątpliwości, że
nie mówił jej wszystkiego. – Niedługo po prostu będziemy gości… Połóż się i rozluźnij,
dobrze?
Westchnęła,
chcąc nie chcąc decydując się podporządkować. Chociaż wciąż miała dziesiątki
pytań, nie zadała żadnego, ostatecznie dochodząc do wniosku, że to i tak
bez sensu.
Nie miała
pojęcia, co powinna rozumieć przez gości,
ale czuła, że wydarzy się coś niedobrego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz