7 kwietnia 2017

Sto pięćdziesiąt

Jocelyne
Czuła, że mama przez cały czas ją obserwuje. Nie miała pewności jak wygląda, ale podejrzewała, że nie najlepiej, skoro Renesmee spoglądała na nią tak, jakby spodziewała się, że za moment będzie musiała dla pewności ją pochwycić. Co prawda nie skomentowała tego stanu rzeczy nawet słowem, ale dla Jocelyne aż nazbyt oczywistym pozostawało to, że prezentowała się dość marnie. W gruncie rzeczy tak właśnie się czuła, wciąż przesadnie wręcz spięta i zaniepokojona. Myślami była gdzieś daleko, bezskutecznie próbując uporządkować mętlik w głowie i przekonać samą siebie, że nic wartego uwagi nie miało miejsca. Skoro do tego wszystkiego była tutaj Isabeau, teraz tym bardziej musiało być dobrze, prawda?
Nie musiała pytać, a tym bardziej szczególnie wnikliwie rozglądać się po salonie, żeby zorientować się, że panująca w domu atmosfera nie zmieniła się w najmniejszym nawet stopniu. W zasadzie to gdyby miała oceniać, powiedziałaby, że jest jeszcze gorzej, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Mimowolnie zadrżała, kiedy tuż obok niej dosłownie przemknął Rufus, nie pierwszy raz bez słowa wyjaśnienia decydując się ewakuować. Akurat jego zachowanie już dawno przestało robić na Joce wrażenie, tym bardziej, że naukowiec przez większość czasu ich unikał, próbując działać na własną rękę. Dość bezskutecznie, bo gdyby było inaczej, pewnie już dawno mieliby jakiś konkretny plan, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że sama wolałaby przynajmniej udawać, że jest w stanie działać, zamiast tkwić w miejscu.
– Co…? – zaczęła z wahaniem Nessie, ale Gabriel tylko potrząsnął głową, wyraźnie niechętny wnikać w szczegóły.
– Ma pretensje, bo powiedziałam, że chyba widziałam w wizji Laylę – wyjaśniła usłużnie Isabeau. Joce dostrzegła wampirzycę na jednym z foteli, po wyrazie jej twarzy bez trudu orientując się, że była zmęczona. – Bardzo mi przykro, że bogini nie zsyła mi gotowych instrukcji. Następnym razem postaram się o współrzędne na mapie i gotowy plan działania na karteczce – rzuciła z przekąsem.
Była podminowana, co zwłaszcza w przypadku Isabeau nie zdarzało się często. Jocelyne nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem widziała wampirzycę aż do tego stopnia wtrąconą z równowagi, może pomijając niedawny okres, kiedy wszystko kręciło się wokół Dimitra, Claudii i związanego z nimi szaleństwa. Beau zdecydowanie nie należała do osób, które zamartwiały się bez powodu, zresztą tak jak i Rufus, a jednak Jocelyne była gotowa przysiąc, że oboje dosłownie wychodzili z siebie.
– Wciąż nie powiedziałaś, co konkretnie zobaczyłaś – przypomniał cicho Gabriel. – To znaczy… Obudziłaś się, krzycząc imię Layli. Tylko tyle, czy potem było coś jeszcze? – drążył, a Isabeau cicho westchnęła.
– To wszystko… A ona do tej pory nie wróciła. Moim zdaniem nie ma nic dziwnego w tym, że teraz jestem tutaj, braciszku – stwierdziła z pozornym spokojem, ale coś w jej tonie dało Joce do myślenia.
Być może naprawdę zaczynała zachowywać się w przewrażliwiony sposób, ale coś w zachowaniu Isabeau nie dawało jej spokoju. W zasadzie przez krótką chwilę czuła się wręcz gotowa przysiąc, że kiedy tata zapytał o wizję, przez twarz wieszczki przemknął cień. Co prawda to były zaledwie ułamki sekund, które ostatecznie zrzuciła na zmęczenie i ogóle zmartwienia, które dotyczyły ich wszystkich, ale z drugiej strony…
– W porządku. Przecież wiesz, że nikt na ciebie nie naciska – zapewnił pośpiesznie Gabriel.
Isabeau wysiliła się na blady, pozbawiony wesołości uśmiech.
– Poza Rufusem – poprawiła go machinalnie. – Zresztą to teraz nieistotne, tym bardziej, że wyszedł. Najwyżej nas poniesie – stwierdziła, tym samym sprawiając, że jej brat wymownie wywrócił oczami.
– Nie sądzę, żeby Esme była zachwycona, jeśli uszkodzisz jej dom – rzucił jakby od niechcenia, ale Beau tylko zaśmiała się w nieco nerwowy sposób.
– Dlatego poczekamy aż przeniesiemy się do was – stwierdziła niemalże pogodnym tonem.
Było w nim coś wymuszonego, ale samo słuchanie tej rozmowy sprawiło, że Joce poczuła się lepiej. Co prawda to nie sprawiło, że nagle wszystkie wątpliwości odeszły w zapomnienie, ale z drugiej strony…
– Wracamy do domu? – zapytała cicho.
Nie była pewna, czy dobrze zrozumiał, tym bardziej, że wciąż czuła się co najmniej nieswojo. Gabriel jak na zawołanie przeniósł na nią wzrok, zaraz po tym dosłownie materializując się u jej boku. Zawahała się, dopiero po chwili decydując się spojrzeć mu w oczy i nie mogąc pozbyć się wrażenia, że był co najmniej zatroskany – i to nie tylko nieobecnością siostry, ale przede wszystkim nią.
– O ile wszystko dobrze pójdzie. Beau ma obstawę, więc… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Matt i Lucas mają przy okazji zając się Issie. Marco ma im pokazać drogę, więc…
– Marco też jest tutaj? – przerwała, w końcu zaczynając rozumieć, dlaczego tata wydawał się aż do tego stopnia poirytowany.
– Mhm… I Allegra – dodał, pośpiesznie zmieniając temat. – To teraz nieistotne, amore, tym bardziej, że nic złego się nie dzieje. Lepiej mi powiesz, czy dobrze się czujesz – zaproponował, przesuwając się na tyle, by móc wziąć ją w ramiona.
– Po prostu się martwię – zapewniła pośpiesznie, po czym spróbowała wysilić się na blady uśmiech, ale czuła, że wyszło jej to co najmniej marnie. – Ja tylko…
– Co takiego? – zachęcił, ale nie od razu zdecydowała się mu odpowiedzieć, właściwie sama niepewna, w jaki sposób powinna ubrać w słowa to, co chodziło jej po głowie.
Wzruszyła ramionami, chcąc nie chcąc decydując się na milczenie. Gdzieś za plecami wyczuła ruch, a chwilę później poczuła muśnięcie ciepłych palców, kiedy mama zdecydowała się pogładzić ją po głowie.
– Joce jest nieswoja… I może to nic, ale twierdzi, że ma złe przeczucia – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa.
– Wszyscy mamy – rzuciła ze swojego miejsca Isabeau. Zaraz po tym wyprostowała się, jednocześnie rzucając Jocelyne spojrzenie wystarczająco przenikliwe, by dziewczyna poczuła się nieswojo. Było coś niepokojącego w tych lśniących, intensywnie niebieskich oczach, odniosła zresztą wrażenie, że Beau intensywnie się nad czymś zastanawiała, wciąż z uporem nie mówiąc wszystkiego. – Ach, właśnie… Joce, kochana, mama będzie miała dla ciebie niespodziankę – zapowiedziała, a na jej twarzy jak na zawołanie pojawił się czarujący uśmiech. Kto jak kto, ale Isabeau potrafiła zapanować zarówno nad sobą, jak i targającymi ją emocjami.
– Allegra…?
Zawahała się, co najmniej zaskoczona. Spojrzała na Beau, oczekując choćby szczątkowych wyjaśnień, nic jednak nie wskazywało na to, by wampirzyca zamierzała rozwinąć temat.
– Zobaczysz – stwierdziła w zamian, po czym jak gdyby nigdy nic poderwała się na równe nogi, ostatecznie zwracając bezpośrednio do brata: – Gdzie jest ulubiony zięć doktorka, co? Mam sprawę i chętnie podyskutowałabym sobie z demonem – zapowiedziała, a jej oczy zabłysły, zupełnie jakby wiedziała coś, czego inni mogli co najwyżej się domyślać.
Cóż, zwłaszcza w przypadku Isabeau taki stan rzeczy wydawał się co najmniej prawdopodobny.
Raz jeszcze obrzuciła ciotkę pełnym wątpliwości spojrzeniem, czując, że wypytywanie jej i tak nie ma sensu. Inną kwestią pozostawało to, że Beau rzadko działała bez planu, a skoro tym razem się na to zdecydowała, bez wątpienia coś konkretnego chodziło jej po głowie. Co prawda Joce nie była pewna, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, a tym bardziej co do tego wszystkiego miał Rafael, ale powstrzymała się od jakichkolwiek pytań. Wiedziała jedynie, że tymczasowo tkwili w miejscu, zadręczając się i nie będąc w stanie stwierdzić niczego konkretnego. W takim wypadku każde rozwiązanie wydawało się równie dobre, a skoro tak…
Pomóżcie jej, pomyślała mimochodem, machinalnie przywołując do siebie słowa, które w ostatnim czasie dręczyły ją nade wszystko. To była tylko luźna myśl, która w najmniejszym nawet stopniu nie rozwiązywała problemu, ale z jakiegoś powodu świadomość tego, że zamierzali jakkolwiek działać sprawiała, że Jocelyne czuła się lepiej.
Cóż, na dobry początek musiało wystarczyć.
Claire
Wyczuła, kiedy Isabeau pojawiła się w domu, ale nie zmusiła się do tego, by choć spróbować dołączyć do rozmawiającej na parterze grupki. Kiedy wkrótce po tym zorientowała się, że Rufus wyszedł – nie pierwszy raz zresztą – tym bardziej nie widziała powodu, dla którego miałaby ruszać się z pokoju. Do głowy przyszło jej nawet, że mogłaby ruszyć za ojcem i spróbować przekonać go, by przynajmniej raz pozwolił jej sobie towarzyszyć, ale ostatecznie nawet nie drgnęła. Dobrze wiedziała, jakiej reakcji najpewniej powinna się spodziewać, zresztą czuła, że nawet gdyby przeszukiwali Seattle aż do rana, nie mieliby szans na to, żeby coś zdziałać. Gdyby było inaczej, najpewniej już pierwszego dnia Rufus i Gabriel wpadliby na jakiś trop, poza tym…
Energicznie potrząsnęła głową, próbując odgonić od siebie niechciane myśli. Powiedzieć, że po prostu się martwiła, byłoby niedopowiedzeniem, tym bardziej, że jakby nie patrzeć chodził o mamę. Nie miała pojęcia, co się stał, ale była pewna, że Layla nie zrobiłaby im czegoś takiego z czystej złośliwości, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie miała po temu powodów. Sama myśl o tym, że dręczenie wszystkich wokół mogłoby być celowe, wydawała się śmieszna, choć z dwojga złego Claire wolała, żeby w grę jednak wchodził głupi żart, niż by nagle okazało się, że działo się cokolwiek złego.
Śmierć zbiera żniwo na moich oczach….
Nie była pewna, jak wiele razy wracała pamięcią do tych słów, za każdym razem co najmniej przerażona – i to zwłaszcza wtedy, gdy próbowała uprzytomnić sobie ich znaczenie. Czy to był przypadek, że napisała je akurat tamtej nocy? Mieli dość problemów, by złożyć, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego, niekoniecznie związanego z nieobecnością mamy, ale i tak samo wspomnienie haiku sprawiało, że zaczynało robić jej się niedobrze. Tata zabrał kartkę, a przynajmniej tak sądziła, bo nie widziała tamtego skrawka od chwili ich rozmowy w samochodzie, to jednak nie miało znaczenia. To, że nie miała przy sobie gotowego wiersza, wcale nie znaczyło, że go nie pamiętała; wręcz przeciwnie – wracała do niego raz po raz, tak często i intensywnie, by w pewnym momencie być w stanie wręcz przysiąc, że poszczególne wersy dosłownie wypaliły się w jej umyśle.
Co więcej, musiała przysiąc, że to naprawdę zaczynało być przerażające. Fakt, że z jakiegoś powodu haiku wcale nie podsycało niepokoju o Laylę, również, a przynajmniej tak było do pewnego stopnia. Z drugiej strony miała wrażenie, że zapisane linijki wcale nie dotyczyły mamy i to do pewnego stopnia przynosiło jej ukojenie, nawet jeśli nie tłumaczyło wszystkiego. Prawda była taka, że miała mętlik w głowie, chwilami wręcz niepewna, co takiego działo się wokół niej. Chciała to zrozumieć, próbując na wszystkiego możliwe sposoby znaleźć jakiekolwiek sensowne rozwiązanie, ale nie była w stanie.
Wiersz wcale nie dotyczył mamy… Chciała w to uwierzyć, tym bardziej, że zazwyczaj instynktownie wiedziała komu i dlaczego powinna przekazać treść poszczególnych przepowiedni. Kiedy ostatnim razem chodziło o Laylę, nie miała co do tego złudzeń, zresztą wtedy aż rwała się do tego, żeby spróbować porozmawiać z ojcem. Tym razem było inaczej, a Claire chyba po raz pierwszy czuła, że przepowiednia tak naprawdę została przeznaczona dla niej, stanowiąc coś w pełni osobistego i… bardzo ważnego, nawet jeśli zarazem ją przerażało. Słowa, które wyszły spod jej ręki, były adresowane do niej i to ona powinna je zrozumieć, a jednak… nie potrafiła.
To było zbyt skomplikowane – sytuacja, ten wiersz, kolejne problemy. Całą sobą była świadoma tego, jak wiele mogła stracić i to dosłownie w każdej chwili, praktycznie nie mając kontroli nad tym, co i z jakiego powodu doświadczała. Nadmiar bodźców dosłownie ją przytłaczał, nie pierwszy raz zresztą, chociaż nigdy dotąd to uczucie aż tak bardzo jej nie ciążyło. Zwłaszcza w tamtym momencie potrzebowała Layli, nade wszystko pragnąc z nią porozmawiać, przytulić się i poczekać na radę, to jednak nie było możliwe. Nie rozumiała, dlaczego sama myśl o tym tak bardzo bolała, tym bardziej, że lata temu musiała sobie radzić pomimo tego, że mama była gdzieś daleko, ale… Cóż, ewentualnie w tym leżał problem – w przekonaniu, że mogłaby być sama. Od samego czasu zmieniło się dość, ona zaś pozwoliła sobie na wiarę w to, że po odejściu Isobel już nic nie będzie w stanie sprawić, by znowu poczuła się samotna. Musiała wziąć się w garść, ale nie potrafiła i właśnie to w tym wszystkim pozostawało najgorsze.
Był jeszcze tata, ale jego zdecydowanie nie zamierzała dręczyć, tym bardziej, że w ostatnim czasie chodził podminowany. Nie chciała, by do tego wszystkiego przejmował się nią, miała zresztą wrażenie, że z tym, co ją dręczyło, wampir i tak nie byłby w stanie jej pomóc. Wiedziała, że powinna przynajmniej spróbować nad sobą zapanować, tym bardziej, że przez cały czas próbowała przekonywać wszystkich wokół, że była silna. Skoro tak, chciała przynajmniej udawać, że tak jest, a skoro tak…
Chwilę jeszcze wahała się, coraz bardziej niespokojna. Chciała się na coś przydać, ale nie była w stanie, mogąc co najwyżej siedzieć w pokoju, rozpamiętywać wiersz, którego nie rozumiała, a także załamywać ręce. To zdecydowanie nie prowadziło do niczego sensownego, a już na pewno nie pomagało jej, ale nawet wiedząc to nie od razu zdecydowała się na działanie.
Przecież wiesz, kogo tak naprawdę potrzebujesz…
Wahała się zaledwie przez ułamek sekundy, w gruncie rzeczy od samego początku wiedząc co i dlaczego zamierzała zrobić. Nie zastanawiając się nad niczym więcej, bez słowa wyjęła telefon, w pośpiechu odszukując znajomy już numer. Przycisnęła komórkę do ucha, w duchu odliczając kolejne sygnały i mając wrażenie, że czas ciągnie się w nieskończoność. W efekcie była niemalże całkowicie pewna, że minęła cała wieczność, zanim ktokolwiek zdecydował się odebrać telefon.
– Taa…? – usłyszała i to wystarczyło, żeby ostudzić jej zapał, tym bardziej, że po drugiej stronie zdecydowanie nie usłyszała głosu Setha. Leah brzmiała na co najmniej rozdrażnioną albo po prostu zmęczoną, choć to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. – Twój Romeo padł. Coś ważnego i mam go obudzić, czy jednak wytrzymasz bez niego do rana?
– Ja… – Urwała, po czym cicho westchnęła, co najmniej rozczarowana. Potrzebowała kilku następnych sekund, żeby zebrać myśli i zmusić się do odpowiedzi. – Wszystko w porządku… Po prostu chciałam z nim porozmawiać – wyjaśniła lakonicznie, siląc się na obojętny ton. – Niech śpi. Gdybyś przynajmniej mogła mu powiedzieć, że dzwoniłam… – dodała i chciała się rozłączyć.
– Jasne – zapewniła cicho Leah i choć Claire nie miała pewności na ile może jej zaufać, ostatecznie postanowiła przynajmniej spróbować uwierzyć, że dziewczyna zachowa się jak trzeba.
Po drugiej ciszy zapanowała cisza, co jasno dało Claire do zrozumienia, że rozmowa zakończona. Nie była tym zaskoczona, aż nazbyt świadoma, co takiego Leah sądziła o wpojeniu, wampirach i tym, co spotkało jej brata.
Tak przynajmniej uważała do momentu, w którym od rozłączenia się powstrzymało ją ciche, niemalże sfrustrowane westchnienie oraz to, że siostra Setha odezwała się ponownie:
– Na pewno wszystko gra? – zapytała i tym razem zabrzmiało to co najmniej troskliwe. Claire zawahała się, unosząc brwi, chociaż jej rozmówczyni naturalnie nie miała prawa tego zobaczyć. – Nie obraź się, ale brzmisz… źle – wyjaśniła z rozbrajającą wręcz szczerością. – Seth by mnie zabił, gdybym przynajmniej nie spytała, więc…
Po drugiej stronie na powrót zapanowało wymowne milczenie, jednak tym razem Claire nie odebrała go jako coś niewłaściwego. To był dobry rodzaj ciszy, chociaż nie sądziła, że w przypadku Lei coś podobnego w ogóle okaże się możliwe. Co więcej, choć dziewczyna próbowała się przed nią tłumaczyć, była gotowa przysiąc, że chodziło o coś więcej niż tylko ewentualną irytację Setha. Co prawda nie wyobrażała sobie, że mogłaby o to zapytać, a tym bardziej otrzymać potwierdzenie, ale mimo wszystko…
– Tak… Tak, ze mną w porządku. Po prostu przejmuję się dużo bardziej niż powinnam – wyjaśniła z opóźnieniem. – To trochę skomplikowane… Z pewnych powodów wciąż jestem w Seattle, ale to inna kwestia. Pomyślałam, że Seth powinien o tym wiedzieć – dodała, starannie dobierając słowa.
– Na pewno się ucieszy. – Po tonie Lei trudno było stwierdzić, co ona sama o tym myślała. Przynajmniej nie próbowała naciskać, co Claire mimo wszystko przyjęła z ulgą. – Jak coś to daj znać, okej? Znaczy gdyby ktoś cię mordował albo coś, bo inaczej wolałabym nie budzić Setha. Mamy trochę problemów u nas i…
– Zrozumiałam – przerwała pośpiesznie.
Leah mrugnęła coś pod nosem, po czym ostatecznie zakończyła połączenie. Claire jeszcze dłuższą chwilę tkwiła w bezruchu, zaciskając palce wokół komórki i próbując zrozumieć, dlaczego czuła się tak dziwnie oderwana od rzeczywistości. Była… pusta, poza tym naprawdę zaczynała się bać, bardziej niż wcześniej pragnąc, żeby ktoś ją objął. Wiedziała, że w każdej chwili może zejść na dół, ale wciąż nie była w stanie się na to zdobyć. To nie było to, czego mogłaby oczekiwać, w gruncie rzeczy sama niepewna, czego tak naprawdę chciała. Jakaś jej cząstka sprawiała, że Claire raz po raz myślała o Secie – jego ramionach, przyjemnym cieple i poczuciu bezpieczeństwa, które jej dawał. To wystarczyło, ale nie była na tyle samolubna, by tak po prostu zmusić chłopaka, żeby tutaj przyjechał, zwłaszcza jeśli był zmęczony. Co prawda nie miała wątpliwości, że nawet nie zawahałby się, gdyby Leah go obudziła, ale to zdecydowanie nie byłoby uczciwe, tym bardziej, że martwiła się o niego w równym stopniu, co i on o nią.
Musiała sobie poradzić. Teraz była bezpieczna, a przecież o to chodziło, tym bardziej, że…
Ciche pukanie skutecznie wytrąciło Claire z równowagi, tym bardziej, że… dobiegło od strony okna. Cała zesztywniała, w pierwszym odruchu zamierając i – bezmyślnie wpatrując się przy tym w jakiś bliżej nieokreślony punkt przestrzeni – spróbowała zrozumieć, skąd dochodził dźwięk. Kiedy w końcu to do niej dotarło, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze zdenerwowania, przez krótką chwilę waląc tak mocno, że miała wrażenie, iż niewiele brakuje, żeby wyrwało się na zewnątrz. Drgnęła, w pierwszym odruchu pragnąć rzucić się biegiem do drzwi, by jak najszybciej wydostać się na zewnątrz i wezwać pomoc, coś jednak podpowiedziało jej, żeby tego nie robiła.
Poruszając się trochę jak w transie, z wolna odwróciła się, by móc spojrzeć na zamknięte okno. Cicho jęknęła, kiedy po drugiej stronie szyby wyraźnie dostrzegła ciemny kształt, a potem…
– Claire! – Znajomy głos skutecznie wyrwał ją z osłupienia. Ulga, którą chwilę później poczuła, okazała się czymś nie do opisania, zresztą tak jak i niedowierzanie, które nastąpiło zaraz po niej. – Hej, byłabyś taka dobra i mnie wpuściła? – rzucił naglącym tonem jej głos, tym samym skutecznie zmuszając dziewczynę do reakcji.
Wciąż niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa, w pośpiechu dopadła do okna, by móc otworzyć je na całą szerokość. Mimowolnie zadrżała, kiedy do pokoju wdarło się lodowate, zimowe powietrze, ale prawie nie zwróciła na niedogodności uwagi, zdecydowanie bardziej przejęta tym, że do sypialni niemalże z gracją wślizgnęła się aż nazbyt znajoma osoba. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co i dlaczego robi, jej ciało zareagowało w najzupełniej instynktowny sposób, z kolei ona bezceremonialnie skoczyła na przybysza, dosłownie wpadając mu w ramiona i chyba jedynie cudem nie zwalając swojego gościa z nóg. Poraził ją chłód wampirzego ciała, jakże różnego od przyjemnie ciepłych objęć Setha, to jednak nie miało dla niej znaczenia, tym bardziej, że choć przez moment poczuła się naprawdę bezpieczna.
– Lucas… – wyrwała jej się.
Zaraz po tym po prostu zamilkła i, wcześniej zamknąwszy oczy, po prostu się w niego wtuliła.
W tamtej chwili ostatecznie doszła do wniosku, że jednak może być w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa