9 kwietnia 2017

Sto pięćdziesiąt dwa

Marissa
Wiedziała, że ten wieczór będzie inny. Co prawda nie rozumiała tego przeczucia, ale od samego początku czuła, że coś jest na rzeczy. Chyba nawet na to czekała, choć równie dobrze mogła się mylić, tym bardziej, że wciąż nikt nie mówił jej wszystkiego. Issie była tego świadoma, nawet pomimo tego, że nikt wprost nie oznajmił, że jest traktowana jakkolwiek inaczej. Mogła zrozumieć, że obawiali się tego, co mogłaby zrobić, tym bardziej, że była niebezpieczna. Tak przynajmniej sądziła, próbując oswoić się z myślą o tym, że się zmieniła, ostatecznie stając kimś, kto bez wątpienia wzbudziłby w niej czyste przerażenie. Była… na swój sposób potworem, pomimo tego, że przez większość czasu czuła się po prostu sobą – bardziej roztrzęsioną, ale jednak.
Chwilami to naprawdę nie miało sensu.
Jakkolwiek by nie było, dziewczyna zorientowała się, że cokolwiek mogłoby być na rzeczy. Wiedziała, że wszyscy wokół dosłownie siedzieli jak na szpilkach, podenerwowani, co bez wątpienia o czymś świadczyło. Tamten atak podczas balu, który ostatecznie uczynił z niej nieśmiertelną, pozostawał zaledwie początkiem czegoś większego, nawet jeśli wciąż nie była pewna, co tak naprawdę mogłoby to oznaczać. Wielokrotnie pragnęła zapytać o szczegóły, ale nie miała odwagi, zresztą Jasper nie sprawiał wrażenia kogoś, z kim mogłaby dyskutować. W gruncie rzeczy nie chciała, bo coś w tym mężczyźnie ją onieśmielało, a to nie zdarzało się Marissie często. Zwykle była wygadana, a jednak teraz…
Bardziej wyczuła niż usłyszała, że ktokolwiek zbliżał się do domu. Była już wyczulona na zapach Gabriela, tym bardziej, że ten pojawiał się dość regularnie, najczęściej po to, żeby zapewnić ją, że wszystko jest w porządku albo przynieść krew. To była kolejna kwestia, która niekoniecznie do niej docierała – to, że mogłaby potrzebować akurat osoki do przetrwania. Co więcej, to również podsycało jej wątpliwości względem Jaspera, bo ten spoglądał na nią jakoś dziwnie za każdym razem, kiedy dobierała się do plastikowego woreczka. O ile Issie dobrze zrozumiało, problem leżał w tym, że krew była ludzka, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Kilka razy słyszała, że powinni przyzwyczajać ją do polowań na zwierzęta, ale nie wyobrażała sobie tego, jak miałoby to wyglądać. W ostatnim czasie nie przyjmowała do wiadomości bardzo wielu rzeczy.
Drgnęła, po czym poderwała się na równe nogi, uparcie nasłuchując. Zapach, który wyczuła tym razem, znacznie różnił się od tego, który należał od Gabriela. To nie była krew, choć co najmniej przerażającym wydawało się to, że mogłaby być w stanie rozpoznawać, czy w pobliżu znajdowała się osoka – i to na dodatek dość konkretna, choć do tej pory nie przyszło jej do głowy, by mogła skoczyć komuś do gardła, żeby się pożywić. Tak przynajmniej sobie wmawiała, bo Gabriel dość jasno dał jej do zrozumienia, że wolna wola nie miała tu nic do rzeczy, a Issie w każdej chwili mogła stracić kontrolę. Chyba nawet zaczynała oswajać się z myślą o istnieniu instynktu, który mógłby rządzić jej decyzjami – tym, co i dlaczego mogłaby zrobić. Co więcej, ten nieśmiertelny nie był taki zwyczajny, będąc w stanie trzymać ją na dystans, przynajmniej do pewnego stopnia. Przy nim pragnienie aż tak bardzo nie dawało jej się we znaki, nawet jeśli wciąż je czuła, niezmiennie próbując się z tym uczuciem oswoić. Prędzej czy później zawsze wracało, ale jak długo mogła nad sobą zapanować…
Tak czy inaczej, była niebezpieczna. To dlatego siedziała tutaj, czując się trochę jak więzień i to pomimo tego, że takie stwierdzenie w najmniejszym nawet stopniu nie oddawało faktycznego stanu rzeczy. Gdyby faktycznie przetrzymywali ją z konkretnego, egoistycznego powodu, wszystko wyglądałoby inaczej – nikt by się o nią nie troszczył, a tym bardziej nie dbał o to, by nie zrobiła czegoś, czego ostatecznie przyszłoby jej żałować. W tym, że znajdowała się w tym domu, był konkretny cel, co wbrew wszystkiemu rozumiała, zwłaszcza kiedy uspokajała się na tyle, by myśleć logicznie. Nikt nie robił jej na złość, niezależnie od tego, co mogłaby uważać, kiedy sprawy zaczynały wyglądać naprawdę źle. Czuła, że samo myślenie o tym, iż ktokolwiek mógłby próbować ją skrzywdzić, nie było uczciwe… Nie, skoro podświadomie czuła, jak daleko mogłaby się posunąć, gdyby puścili ją wolno, pozwalając żyć na własny rachunek.
Marissa nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie, że mogłaby kogokolwiek zabić. To brzmiało jak czysta abstrakcja, choć śmierć bez wątpienia pozostawała czymś prawdziwym, co prędzej czy później mogło dotknąć każdego. Sęk w tym, że sama kwestia pozbawienia kogoś życia pozostawała dla dziewczyny czymś, co przewijało się przez filmy i książki, pozostając co najwyżej fikcją – i nic ponadto. Nie była naiwna, dobrze wiedząc, że takie rzeczy działy się również w rzeczywistości, ale mimo wszystko…
To po prostu nie było czymś, co mogłaby uznać za cząstkę własnej codzienności. Tym bardziej nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek jej ręce mogłaby splamić krew, a jednak właśnie do czegoś takiego by doszło, gdyby została bez opieki. Jakaś jej cząstka była w pełni tej możliwości świadoma, nawet jeśli Marissa nie dopuszczała do siebie takiej świadomości – tego, że pozostawała kimś na tyle silnym i niestabilnym, by dla odrobinki krwi zamienić się w potwora.
Początkowo wciąż wmawiała sobie, że takie rzeczy nie mają racji bytu, ale już jakiś czas temu przestała próbować. Nie, skoro oszukiwała samą siebie, zresztą…
Och, tutaj nie było miejsca na wątpliwości.
Musiała dorosnąć, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Choć ostatnie dni jawiły jej się jak jakiś niepojęty, nierealny sen – koszmar, który rozpoczął się w dniu balu i od tamtej chwili nie chciał skończyć – prędzej czy później musiała w końcu zaakceptować, że chodzi o coś więcej. Bez znaczenia było to, czego tak naprawdę chciała, jedynym zaś, co tak naprawdę jej pozostało, było zaakceptowanie wszystkiego, co działo się wokół niej.
Napięła mięśnie, nasłuchując i z zaciekawieniem spoglądając w stronę przedpokoju. Wcześniej nie zarejestrowała momentu, w którym zwykle obserwujący ją z przesadną wręcz uwagą Jasper zniknął, to jednak wydało się dziewczynie najmniej istotne. Wyraźnie słyszała jego głos, kiedy ze spokojem zapytał o to, czy chodziło o nią i czy przybysz jest oby na pewno zdecydowany na to, co zamierzał zrobić. Drgnęła niespokojnie, kiedy usłyszała swoje imię, tym bardziej, że to wciąż brzmiało tak, jakby rozmawiali o kimś co najmniej niebezpiecznym – istocie względem której należało zachować absolutną ostrożność, nawet jeśli była spokojna. To była kolejna kwestia, której nie -potrafiła znieść w sposobie, w jaki zachowywał się Jasper. Co prawda wiedziała, że miał do czynienia z nowo narodzonymi, więc i nią potrafił się zając tak, by nie zrobiła niczego głupiego, ale… czy to znaczyło, że od razu powinien zakładać, że okaże się równie niestabilna, co wszyscy inni? Okej, czasami miewała gorsze momenty, ale mimo wszystko…
Wciąż jestem Marissą… Tak?
Dlaczego to wciąż brzmiało jak kłamstwo…?
– Trudno mi stwierdzić – przyznał z wahaniem Jasper, a ona drgnęła, przez krótką chwilę mając wrażenie, że jakimś cudem również i on był w stanie przeniknąć jej umysł. Wiedziała, że to niemożliwe, a jednak… – Jest… pobudzona, tak sądzę – dodał po chwili zastanowienia wampir. – Nie wiem, czy ty…?
– Jakoś sobie poradzę – rzucił niemalże pogodnym tonem ktoś, kogo głosu Issie zdecydowanie wcześniej nie słyszała.
Ta krótka wymiana zdań wystarczyła, żeby z miejsca poczuła się jak w potrzasku, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Wiedziała już, że ktoś przyszedł w związku z nią, co nawet jej nie zaskoczyło, bo już od dłuższego czasu słyszała, że prędzej czy później do tego dojdzie – w końcu nie mogła tutaj zostać w nieskończoność. Sęk w tym, że nie potrafiła tak po prostu rozluźnić się i z entuzjazmem przyjąć perspektywę spotkania z kimś, kogo nawet nie znała, a później… opuszczenia Seattle, bo przecież właśnie do tego wszystko się sprowadzało.
Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy po raz kolejny zaczęła zastanawiać się nad tym, jak wiele się zmieniło. Teraz była tutaj, ale być może jeszcze tej nocy… I jeśli miała być ze sobą szczera, na samą myśl robiło jej się niedobrze, choć nie sądziła, że w przypadku wampira coś podobnego w ogóle jest możliwe. Zamarła w bezruchu, przez krótką chwilę niemalże pewna, że za chwilę poczuje, jak serce w jej piersi trzepoce się w niebezpieczny, energiczny sposób, tym samym pozbawiając ją tchu. Problem polegał na tym, że przecież tak naprawdę była martwa – jej serce nie biło, z kolei ona…
Zbędny normalnego funkcjonowania oddech przyśpieszył, nagle urywany i zdradzający bliskość paniki. Marissa nerwowo napięła mięśnie, po czym z wolna wycofała się w głąb pokoju, przez ułamek sekundy pragnąc się gdzieś schować, najpewniej na zawsze, by nikt nie miał szansy jej odszukać. Wiedziała, że najpewniej nie istniało takie miejsce, co jedynie podsyciło odczuwaną przez dziewczynę frustrację. Z zaskoczeniem poczuła pieczenie pod powiekami, choć naturalnie płacz nie okazał się czymś, co miało zostać jej dane. Wręcz przeciwnie – tkwiła w bezruchu czekając na łzy i mając do siebie pretensje o to, że pozostawała na tyle nienormalna, by nie być w stanie sobie choćby częściowo ulżyć.
Omal nie wyszła z siebie, kiedy wyczuła, że ktoś obcy jednak zmierzał ku pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Z braku lepszych pomysłów, właściwie pod wpływem impulsu, w pośpiechu przybrała pozycję obronną, gotowa w każdej chwili skoczyć na ewentualnego wroga. Nieznacznie pochyliła się do przodu, by w następnej sekundzie dosłownie wystrzelić przed siebie. Zaraz po tym – choć nawet nie sądziła, że okaże się do tego zdolna – zdołała bezceremonialnie powalić intruza na ziemię, przy okazji zaskakując samą siebie gniewnym charkotem, który wyrwał się z jej piersi.
– Aj… Dobra, chwila! – usłyszała ponownie ten sam, wciąż obcy jej głos. Czyjeś palce z siłą zacisnęły się na ramionach Marissy, próbując zmusić dziewczynę do tego, żeby się odsunęła. Dla pewności bardziej stanowczo napięła mięśnie, nie chcąc ryzykować, że zostanie zrzucona, nic jednak nie wskazywało na to, żeby intruz zamierzał potraktować ją w gwałtowny sposób. – Poradzę sobie, serio – odezwał się ponownie mężczyzna, a do Issie z opóźnieniem dotarło, że musiał zwracać się do Jaspera.
Zdążyła zapomnieć o drugim wampirze, zbytnio rozproszona sytuacją, by analizować, czy faktycznie znajdowała się w niebezpieczeństwie. Mimowolnie skrzywiła się, po czym niespokojnie rozejrzała, z niejaką ulgą przekonując, że Cullen faktycznie zamierzał usłuchać i nie próbował się do niej zbliżyć. Ze świstem wypuściła powietrze, dopiero po kilku następnych sekundach zwracając uwagę na to, że dość dziwne wydawało się, że wampir, którego zaatakowała, nie chciał pomocy. Nie była pewna, czy to o czymkolwiek świadczyło, a tym bardziej czy powinna się takim stanem rzeczy przejąć, ale z jakiegoś powodu ta kwestia dała jej do myślenia.
Wciąż oszołomiona i pod wpływem silnych emocji, Issie z wolna spuściła wzrok na swoją ofiarę. To określenie brzmiało dziwnie, a jednak było pierwszym, które przyszło jej do głowy podsycając już i tak dające się dziewczynie we znaki wątpliwości. Cokolwiek się działo, nie było normalne, z kolei ona…
– Cześć.
Uniosła brwi, co najmniej wytrącona z równowagi wręcz pogodnym powitaniem. W niejakim oszołomieniu spojrzała wprost na bladą twarz leżącego tuż pod nią, w pełni rozluźnionego mężczyzny. Ciemne włosy mocno kontrastowały z jego bladą cerą, chyba nawet w bardziej spektakularny sposób niż w przypadku Gabriela. To również wydało się Issie zastanawiające, sprawiając, że ta zawahała się, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej bezmyślnie obserwować i zastanawiać nad tym, czego tak naprawdę powinna spodziewać się po tym nieśmiertelnym. Nie mogła się skupić, nie pierwszy raz zresztą zmuszona walczyć z mętlikiem w głowie, a już zwłaszcza z wrażeniem, że odbiera zdecydowanie zbyt wiele bodźców jednocześnie. Gdyby przynajmniej potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę to oznaczało…
Odezwij się!, ponaglił ją cichy głosik w głowie. Bezmyślnym wpatrywaniem się w rozmówcę zdecydowanie nie miała być w stanie niczego osiągnąć, a jednak…
– Hej…? – wypaliła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie robiła z siebie idiotkę. To zdecydowanie nie było normalne, przynajmniej z jej perspektywy, a jednak…
Och, poza tym mimo wszystko zabrzmiało jak pytanie, choć ta kwestia wydawała się akurat najmniej istotna. Dlaczego zresztą miałaby przejmować się akurat tym, skoro jak skończona idiotka tępo wpatrywała się w mężczyznę, któremu dopiero co skoczyła do gardła, gotowa jak gdyby nigdy nic wejść z nim w dyskusję?
Zdecydowanie coś jest ze mną nie tak…, przeszło jej przez myśl. Inaczej nie była w stanie tego wytłumaczyć, chociaż z drugiej strony… Czy to było aż takie złe?
Biorąc pod uwagę to, co działo się wokół niej w ostatnim czasie, wszystko wydawało się równie dobrą alternatywą. I to łącznie z szaleństwem, bo w przeszłości wielokrotnie słyszała, że nie była aż taka normalna. Nieco walnięta Issie, która…
Jęknęła, po czym spróbowała się odsunąć. Choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe, niewiele brakowało, żeby straciła równowagę i wylądowała na powalonym na podłogę wampirze. Tym razem to on spróbował przejąć kontrolę nad sytuacją, bezceremonialnie chwytając ją za ramię, by pomóc jej wstać. Zaraz po tym sam również się przemieścił, dosłownie się przed nią materializując i tym samym sprawiając, że niewiele brakowało, by dosłownie wyszła z siebie.
– No… – rzucił z przesadnym entuzjazmem, spoglądając na nią tak, jakby wcale chwilę wcześniej nie spróbowała go zaatakować. – Jesteś Marissa, tak? – dodał, a ona z niedowierzaniem potrząsnęła głową, w gruncie rzeczy chyba spodziewając się tego, że tym razem to on spróbuje jej przyłożyć.
– Wolę Issie – poprawiła machinalnie.
O dziwo wampir tylko się uśmiechnął.
– A ja po prostu Matt… Matthew brzmi zbyt… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Już w porządku?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez dłuższą chwilę sama niepewna, co takiego powinna mu powiedzieć. Pytał, czy cokolwiek było w porządku i to na dodatek chwilę po tym, jak skoczyła mu do gardła? A mnie się wydawało, że to ze mną jest coś nie tak, stwierdził w oszołomieniu, ledwo powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Miała ochotę zapytać czy kpił, czy o drogę pytał, ale wszystko wskazywało na to, że ten mężczyzna – Matt, o ile nie próbował jej oszukiwać – naprawdę nie miał jej niczego za złe. Co więcej, coś w jego spojrzeniu sprawiło, że poczuła się spokojniejsza i to pomimo tego, że wręcz porażał czerwienią oczu. Wiedziała, co to oznacza, a jednak wcale nie miała wrażenia, że mógłby ją skrzywdzić, być może dlatego, że sama teraz wyglądała podobnie – a przynajmniej tak sądziła, bo pierwsze doświadczenie z lustrem i czerwienią własnych tęczówek omal nie przyprawiło jej o zawał serca.
O, no właśnie. Najwyraźniej była też winna domownikom nowe wyposażenie łazienki, ale mimo wszystko…
– Dobra, w porządku. Bez pośpiechu, nie? – odezwał się ponownie Matt, najwyraźniej nie mając nic przeciwko przeciągającemu się milczeniu. Spojrzała na niego z opóźnieniem, próbując zapanować nad sobą na tyle, by przestać sprawiać wrażenie bezmyślnego zombie, które nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co dzieje się dookoła. Co prawda takie stwierdzenie było aż nazbyt bliskie rzeczywistości, ale z drugiej strony… – Wystraszyłem cię – nie tyle zapytał, co wręcz stwierdził fakt jej rozmówca. Uniosła brwi, sama niepewna, co takiego powinna sądzić o jego słowach. – Zdarza się… Tak sądzę. To nic, że na mnie skoczyłaś i…
– Wcale nie jestem przestraszona – niemalże warknęła, co najmniej porażona samym tylko stwierdzeniem.
W głowie miała mętlik, ale nie czuła się z tego powodu źle. Wręcz przeciwnie – z jakiegoś powodu Marissa czuła się bardziej stabilna, być może dlatego, że wampir całym sobą wydawał się komunikować, że a) nie zamierzał zrobić jej krzywdy i b) wcale nie uważał, że ona mogłaby zranić jego. Chyba właśnie tego potrzebowała, żeby mieć szansę się rozluźnić – poczucia, że nie była tutaj ani intruzem, ani tym bardziej potencjalnym zagrożenie, niezależnie od tego, co byłaby w stanie zrobić, gdyby emocje wymknęły jej się spod kontroli.
Wciąż o tym myślała, kiedy w końcu zdołała stanąć na równe nogi. Z wolna wycofała się, dla pewności zwiększając dzielący ją od Matta dystans. Czuła, że wciąż ją obserwował, ale nie aż tak intensywnie, by stało się to uciążliwe, co przyjęła z ulgą. W zasadzie zaczynała dochodzić do wniosku, że niepotrzebnie aż tak ostro zareagowała na jego pojawienia się. Co prawda pozory lubiły mylić, ale obserwując przybysza, stopniowo zaczynała dochodzić do wniosku, że ma przed sobą kogoś, kto z powodzeniem mógłby być jej rówieśnikiem… Przynajmniej teoretycznie, bo sama zawsze wyglądała na o wiele młodszą, aniżeli była w rzeczywistości, o tym jednak przynajmniej tymczasowo usiłowała nie myśleć. O tym, że teraz niejako została uwięziona w ciele nastolatki, tym bardziej, bo perspektywa trwania i niestarzenia się wciąż pozostawała dla dziewczyny czymś co najmniej nieprawdopodobnym,
– Gabriel powiedział mi, że prędzej czy później ktoś przyjdzie – przyznała po chwili wahania, starannie dobierając słowa. – Ja po prostu… – zaczęła i zaraz zamilkła, nagle speszona.
Chciała jakkolwiek się wytłumaczyć, by mieć szansę choć po części usprawiedliwić własną reakcję, ale nic sensownego nie przychodziło Issie do głowy. Niby co miałaby mu powiedzieć? „Przepraszam za to, że gdybyś był człowiekiem, pewnie bym cię zabiła” brzmiało źle, ale z drugiej strony…
– Trochę nam zeszło z organizacją, nie? – rzucił Matt z nieco nerwowym uśmiechem. – Małe komplikacje, ale…
– Nieszczególnie mnie to martwi – przyznała, a wampir spojrzał na nią z zaciekawieniem.
Spuściła wzrok, coraz bardziej speszona. Niby co miała mu w obecnej sytuacji powiedzieć? Że była przerażona? Cóż, takie stwierdzenie bez wątpienia nie byłoby dalekie od rzeczywistości, tym bardziej że wciąż obawiała się… w zasadzie wszystkiego – a już zwłaszcza perspektywy wyjazdu z Seattle. To nie było takie proste ot tak przyjąć do wiadomości, że cokolwiek uległo zmianie – że pewien etap dobiegł końca, a ona powinna pogodzić się z tym, że jakaś jej cząstka była martwa. Co więcej, to najpewniej miało skończyć się właśnie w taki sposób – uznaniem, że zaginęła albo umarła, poza tym…
Nie, nie, nie…
Cisza znów zaczęła się przeciągać, ale prawie nie była tego świadoma. Poruszając się trochę jak w transie, z wolna odwróciła się do Matthew plecami, chociaż instynkt podpowiadał jej, że to nie było najrozsądniejszym posunięciem. Zignorowała to uczucie, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno, czy ktoś przypadkiem nie postanowi dokończyć tego, co zaczęła Marce. Co prawda myśl o samobójstwie wręcz ją poraziła, ale z drugiej strony… Chyba tak naprawdę zaczynało być jej wszystko jedno – a może przede wszystkim usiłowała wmówić sobie, że tak właśnie jest. Gdyby do tego wszystkiego potrafiła cofnąć czas albo stwierdzić dokąd to wszystko zmierzało, to może wtedy…
– Hej, Issie… Chcesz porozmawiać? – usłyszała za plecami. Drgnęła niespokojnie, coraz bardziej wytrącona z równowagi, tym bardziej, że Matt wciąż brzmiał na spokojnego. – Nigdzie nam się nie śpieszy, jasne? Mam na myśli…
– To nie jest takie proste – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Zresztą od kiedy ja mam tutaj cokolwiek do powiedzenia? – dodała, samą siebie zaskakując nutką goryczy, która wkradła się do jej głosu.
– W zasadzie…
Matt urwał, ale to na dłuższą metę i tak nie miało znaczenia. Zaraz po tym Marissa – wciąż niepewna i dziwnie oderwana od rzeczywistości – z wolna się odwróciła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa