24 marca 2017

Sto trzydzieści sześć

Layla
Niespokojnie wpatrywała się w Nicka, samej sobie próbując wytłumaczyć, dlaczego coś w jego zachowaniu wzbudziło jej wątpliwości. Być może wszystko sprowadzało się do sposobu, w jaki ją traktował, niemalże na każdym kroku podkreślając, że z jego perspektywy pozostawała co najwyżej dzikim zwierzęciem, względem którego należało zachować ostrożność, ale nie miała pewności. W gruncie rzeczy Layli było wszystkiego jedno, tym bardziej, że panowanie nad emocjami wydawało się wręcz niemożliwe, przynajmniej w tamtej chwili. W głowie miała pustkę, jeśli zaś chodziło o to, co i dlaczego czuła… Strach i irytacja mieszały się ze sobą, potęgując gniew oraz wciąż towarzyszące wampirzycy pragnienie, tym samym dodatkowo wszystko komplikując. Miała wrażenie, że jeśli natychmiast czego nie wymyśli, choćby tylko po to, żeby móc się posilić, wtedy naprawdę wydarzy się coś niedobrego, a na to nie mogła sobie pozwolić.
Wyprostowała się, ledwo panując nad kolejnymi ruchami. Chociaż instynkt podpowiadał jej, że powinna zachować ostrożność, zignorowała wątpliwości, zmuszając się do spojrzenia na swojego rozmówcę w niemalże wyzywający sposób. Z dwojga złego wolała już nawet rozmawiać z Simonem, który – najdelikatniej rzecz ujmując – zdążył zaufać jej w o wiele większym stopniu, niż z założenia powinien. Tak przynajmniej było na początku, kiedy zdołała omamić go na tyle, żeby zdołać się wydostać. Pomijając alarm, cała tę techniczną otoczkę i pojawienie się Jaquesa, początkowo naprawdę wszystko wydawało się iść w jak najlepszym kierunku, dając Layli nadzieję na ucieczkę. Podejrzewała, że kolejna próba nie miała być aż taka prosta, ale i tak zamierzała spróbować, na początek chcąc przynajmniej wybadać na czym stała.
W porządku, więc wiedzieli z kim mają do czynienia – nie tylko z własnych obserwacji, ale przede wszystkim od Jaquesa. Nie rozumiała, jaki cel w tym wszystkim miał ten wampir, tym bardziej, że wciąż nie docierało do niej jego pojawienie się, ale to pozostawało najmniej istotną kwestią. O wiele ważniejsze pozostawało dla Layli to, czego mogliby chcieć od niej, tym bardziej, że trzymanie w zamknięciu zdecydowanie nie sugerowało niczego dobrego. Simon dał jej do zrozumienia, że w grę wchodziły przede wszystkim ciekawość oraz „zapewnienie jej bezpieczeństwa” (cokolwiek powinna przez to stwierdzenie rozumieć), ale biorąc pod uwagę fakt, że próbowali ją zastrzelić, ledwo tylko znalazła się na korytarzu, obawiała się, że opieka pozostawała w tym miejscu pojęciem względnym.
Cóż, na pewno potrzebowali jej żywej. Pomijając to, że w przypadku wampira to pojęcie pozostawało dość mylące, obawiała się, że niekoniecznie musiało iść w parze z dobrym staniem. Jeśli choć podejrzewali, jak trudne było faktyczne zabicie istoty nieśmiertelnej, tym bardziej mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego.
– Dobra… O co tutaj chodzi? – zapytała wprost, nie mogąc się powstrzymać. Z uwagą wpatrywała się zwłaszcza w mężczyznę, który – była gotowa przysiąc– miał w tym miejscu do powiedzenia najwięcej. Podejrzewała wręcz, że jego decyzja pozostawała o wiele ważniejsza, aniżeli te, które mógł podjąć Simon. – Jestem tutaj, tak? I słyszę, o czym rozmawiacie. Pomijając, że bardzo nieuprzejmym jest rozmawiać o kimś, zwłaszcza kiedy ta osoba stoi obok, to mam imię, którego wypadałoby zacząć używać. To tak na dobry początek – wyrzuciła z siebie na wydechu, nie mogąc się powstrzymać.
Być może była przewrażliwiona, ale nie dbała o to. Layla wręcz nie była w stanie sobie wyobrazić, że ktokolwiek dalej miałby traktować ją w ten sposób – jak przedmiot albo zwierzę, które należało ignorować, bo i tak nie było w stanie zrozumieć powagi sytuacji. W tamtej chwili ostatecznie doszła do wniosku, że nie wzgardziłaby nawet nieco wzgardliwym „dziewczyn”, które czasami słyszała od Rufusa, zwłaszcza kiedy miał gorszy humor. W gruncie rzeczy wszystko wydawało się lepszą alternatywą, jeśli tylko na każdym kroku nie byłaby określona jako „to”.
Po jej słowach zapanowała długa, wymowna cisza. Kątem oka zauważyła, że Jaques uśmiechnął się pod nosem, w niemalże pobłażliwy sposób, zupełnie jakby był świadom czegoś, czego ona mogła co najwyżej się domyślać. Mimo wszystko nie próbowała koncentrować wzroku na wampirze, w zamian dosłownie taksując wzrokiem Nicka. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że Simon westchnął cicho, wydając się sugerować, że jednak rozsądniej postąpiłaby, gdyby milczała, zanim próbować kogokolwiek prowokować.
Milczenie miało w sobie coś niepokojącego, długie i ciężkie, przez co poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, przez krótką chwilę sama niepewna, co powinna zrobić z rękoma, tym bardziej, że miała wielką ochotę unieść je ponownie do gardła. Wciąż dręczyło ją przeznaczenie obręczy, którą miała na szyi – i to do tego stopnia, że w pewnej chwili naszło ją irracjonalne wrażenie, że ta nieprzyjemnie się nagrzała, być może za sprawą jak zwykle podwyższonej temperatury jej ciała. Obecność ognia do pewnego stopnia przynosiła dziewczynie ukojenie, dając pewność, że gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli, wciąż mogła wykorzystać go do obrony. Miała wrażenie, że prędzej czy później jednak będzie musiała się na to zdobyć, zwłaszcza gdyby rozmowy przybrały co najmniej niewłaściwy obrót. Chciała przynajmniej wierzyć, że z pomocą płomieni, wydostanie się było co najwyżej kwestią czasu, ale jakaś jej cząstka wydawała się to negować, niezmiennie wzbudzając w Layli wątpliwości.
– Co wiesz? – usłyszała nagle, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że to pytanie wcale nie było skierowane do niej, ale do Simona.
– Niewiele, bo i nie była chętna rozmawiać – wyjaśnił lakonicznie mężczyzna. – To znaczy… Ma obrączkę, więc jest w związku. A to oznacza, że…
– Że jest ich więcej. Tak, tego akurat sam się domyśliłem. – Nick z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Konkrety.
– W zasadzie… – zaczął z wahaniem Simon i zaraz urwał, po minie swojego rozmówcy orientując się, że lepiej będzie się wycofać.
Layla napięła mięśnie, coraz bardziej rozeźlona. Już kiedy za pierwszym razem musiała słuchać pytań, które – najdelikatniej rzecz ujmując – zapowiadały się na zdecydowanie zbyt osobiste, miała ochotę kogoś wyśmiać. Skoro sprawy miały się w ten sposób, zdecydowanie nie zamierzała się komukolwiek zwierzać. Początkowo do głowy nie przyszło jej, żeby zacząć martwić się o resztę, a po tym, jak łatwo zdołała wykiwać Simona, była wręcz skłonna założyć, że próba zbliżenia się do jej najbliższych zakrawałaby na misję samobójczą, jednak teraz wcale nie byłą tego taka pewna. Cóż, nie po tym, co zobaczyła, mogąc przekonać się, że zarówno to miejsce, jak i obecni tu ludzie, wydawali się wystarczająco świadomi i przygotowani, by jednak okazać się potencjalnym zagrożeniem. To sprawiło, że w tym bardziej gorączkowy sposób zaczęła szukać sposobu, żeby zdziałać cokolwiek, woląc nie zastanawiać się nad tym, jak poważne było faktyczne niebezpieczeństwo. Musiała się stąd wydostać albo przynajmniej kogoś ostrzec, żeby mieli przynajmniej względne pojęcie, że Seattle jak najbardziej nie było bezpieczne – i że w grę wchodziło coś więcej, aniżeli tamte wampiry, Volturi albo nawet sama Isobel.
Och, cudownie. Dopiero co przejmowaliśmy się matką wampirów, ale kiedy przyszło co do czego… największym problemem okazali się ludzie, pomyślała w niejakim oszołomieniu. To nawet nie brzmiało dobrze, jawiąc jej się jako swego rodzaju ironia losu. Nigdy nie uważała, że śmiertelnicy są jakkolwiek gorsi, nie wyobrażając sobie, że ma do czynienia ze zwierzyną łowną, a jednak teraz czuła się traktowana właśnie jak jakiś inny, niebezpieczny gatunek, który należało tępić. Zwłaszcza po tym, czego zdążyła przyzwyczaić się w Mieście Nocy, taki stan rzeczy wydawał się co najmniej nienaturalny.
– Więc niech ona odpowie – zadecydował w końcu Nick, przenosząc na nią wzrok. Tym razem przynajmniej nie nazwał jej w ten bezosobowy sposób, ale i tak wyczuła wyraźną niechęć w jego głosie. – Ilu was jest? – zapytał wprost, a Layla po raz kolejny zapragnęła się histerycznie roześmiać. Żartował sobie z niej?
– A może by tak… proszę? – zasugerowała pozbawionym oznak wesołości tonem.
Tym razem nawet nie próbowała ukrywać frustracji. Gniewnie zmrużyła oczy, dosłownie taksując mężczyznę wzrokiem, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby jej działania robiły na nim jakiekolwiek wrażenie. W pewnym momencie pokusił się o spojrzenie jej w oczy, jednak prawie natychmiast uciekł wzrokiem gdzieś w bok, co najmniej jakby podejrzewał, że w każdej chwili mogłaby spróbować namieszać mu w głowie. Nie była w stanie tego dokonać, przynajmniej tak długo, jak znajdowali się po dwóch przeciwnych stronach, ale oczywiście nie zamierzała mu tego uświadamiać. I bez pytania była w stanie wyczuć, że mogła wzbudzić w obecnych lęk, co ostatecznie zdecydowała się wykorzystać. Skoro wyraźnie rwali się do tego, żeby uznać, że mieli do czynienia z potworem, równie dobrze mogła nie wyprowadzać ich z błędu.
Nie była pewna, jak długo tym razem trwali w ciszy. Miała wrażenie, że czas wręcz ciągnie się w nieskończoność, co zresztą stopniowo zaczynało doprowadzać ją do szaleństwa. Chciała nad sobą panować, próbując przekonać samą siebie, że rzucanie się i tak nie miało przynieść żadnych efektów, ale to zaczynało być coraz trudniejsze, zwłaszcza kiedy do głosu doszły głód i instynkt. Jeśli w obecnej sytuacji nie miała prawa się denerwować, nie była w stanie wyobrazić sobie, co w takim razie musiałoby się stać, żeby sytuacja uległa zmianie.
Inną kwestią pozostawało to, że im dłużej wpatrywała się w Nicka, tym silniejsze miała wrażenie, że był podobny do kogoś, kogo znała. To był zaledwie cień podobieństwa, które zresztą równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni, a jednak wciąż miała wrażenie, że nie dostrzega czegoś istotnego – i że gdyby zrozumiała, wtedy bardzo wiele rzeczy stałoby się jasne. Kimkolwiek był ten mężczyzna, musiał mieć jakiś powód; Simonem bez wątpienia kierowała ciekawość, ale on…
– Sam widzisz. – Nick wyprostował się, po czym z wolna wycofał. Wciąż ją obserwował, chociaż słowa bez wątpienia kierował do swojego towarzysza. – Ten sam problem, co zwykle. Nigdy nie chcą współpracować – dodał, kolejny raz wzbudzając w Layli wątpliwości. Miała przez to rozumieć, że nie była jedna…?
– Wydaje ci się tylko. Daj mi z nią porozmawiać i… – zaczął natychmiast Simon, ale jego rozmówca tylko potrząsnął głową.
– Żeby znowu ktoś ucierpiał, jeśli wymknie nam się spod kontroli? – zapytał retorycznie. – To nie jest człowiek, żeby próbować normalnej rozmowy. Najlepiej będzie od razu postawić sprawę jasno.
– O czym wy znowu…? – zaczęła, ale tym razem nie miała okazji dokończyć pytania.
To było nagłe i tak gwałtowne, że początkowo sama nie była pewna, co takiego się wydarzyło. Wiedziała jedynie, że coś dosłownie przeniknęło ją ciało, w następnej sekundzie ścinając ją z nóg. Ból ją oszołomił, początkowo kojarząc się Layli raczej z przejmującym, nieprzyjemnym ciepłem, które błyskawicznie rozeszło się po całym jej ciele. Wrażenie było takie, jakby żyły po raz kolejny wypełniły się mocą, ale w bardziej gwałtowny, niszczycielki sposób. To wystarczyło, żeby ją oszołomić, problem jednak polegał na tym, że dziwne wrażenie zdecydowanie nie zamierzało zniknąć, wręcz przybierając na sile i sprawiając, że przez krótką chwilę miała wrażenie, że coś za moment rozerwie ją od środka.
Wylądowała na kolanach, oddychając spazmatycznie i ledwo będąc w stanie złapać oddech. Jej dłonie ponowie powędrowały do gardła, machinalnie zaciskając się wokół obręczy, chociaż nie od razu dotarło do niej, że ta wydawała się wręcz pulsować, być może będąc źródłem tego dziwnego stanu, którego doświadczyła. Obraz zamazał jej się przed oczami, pod powiekami zaś jak na zawołanie poczuła zbierające się łzy, choć zdecydowanie nie zamierzała pozwolić sobie na płacz. Ból albo ciepło – cokolwiek to było – wciąż wydawało się wypełniać jej ciało, wycofując się dopiero po chwili. W efekcie pozostawało zaledwie echo, choć i to wystarczyło, żeby instynktownie skuliła się, obawiając, że coś podobnego mogłoby stać się raz jeszcze. Czuła, że drży, chociaż próbowała nad sobą zapanować, to jednak okazało się niemożliwe. Jej ciało stanowczo protestowało, napięte do granic możliwości – i to do tego stopnia, że aż zaczęło pulsować bólem.
Spokój nastał nagle, równie nagle, co wcześniej doświadczyła bólu. Mimo wszystko nadal miała wrażenie, że coś nieprzyjemnie rozchodzi się po całym jej ciele – tym razem odległe i pozornie niegroźne, ale i tak ją zaniepokoiło. Czuła nieprzyjemne mrowienie, niemalże bolesne zwłaszcza w okolicy szyi, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że metal oplatający jej gardło musiał mieć z tym jakiś związek. Pomyślała, że jak najszybciej powinna to ściągnąć, ale ręce raz po raz odmawiały jej posłuszeństwa, trzęsąc się tak bardzo, że musiała położyć je na udach, by mieć szansę opanować kolejne dreszcze.
– Pierwsze ostrzeżenie – usłyszała, a jej oczy rozszerzyły się nieznacznie ze strachu i swego rodzaju niedowierzania. W głowie wciąż miała pustkę, niezdolna za żadne skarby uporządkować tego, co działo się wokół niej.
– Nie… n-nie rozumiem… – przyznała, ale i tym razem nie miała okazji, by choćby spróbować dokończyć myśl.
Tym razem krzyknęła, kiedy znów poczuła to dziwne, oszałamiające uczucie, na dodatek w większym natężeniu, choć to równie dobrze mogło być jej wrażeniem. Choć miała wrażenie, że wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, z jej perspektywy minęła chyba cała wieczność, zanim ból ustąpił, a ona uświadomiła sobie, że leży na posadzce, wręcz przyciskając policzek do chłodnej posadzki. Czuła, że serce rozpaczliwie tłucze jej się w piersi, waląc tak mocno i szybko, jakby chciało połamać żebra i wyrwać się na zewnątrz. W doświadczeniu tym nie byłoby niczego dziwnego, tym bardziej, że czuła się przerażona, Layla jednak miała wrażenie, że działo się coś o wiele więcej – i że powinna to rozumieć, ale…
– Więcej nie! – doszedł ją jakby z oddali wyraźnie spięty głos Simona. – Na pierwszy raz wystarczy. Jest nawet za dużo, ale…
– Większe natężenie ją zabije? – przerwał mu Nick.
– Nie… Ale to miało być ostrzeżenie – przypomniał z naciskiem pierwszy z mężczyzn. – Przecież niczego nie zrobiła i…
Być może mówił coś jeszcze, ale już nie była w stanie skupić się na poszczególnych sowach. W zamian dosłownie zamarła, w końcu zaczynając pojmować coś, co od samego początku powinno być dla niej oczywiste. Chociaż bała się poruszyć, z pewnym wysiłkiem uniosła wciąż drżącą dłoń do gardła, by palcami niepewnie musnąć gładką powierzchnię obręczy. Czuła, że ta była nagrzana, zresztą tak jak i całe jej ciało, wciąż roztrzęsione i ogarnięte dziwnym, przybierającym na sile mrowieniem. Oddychała szybko i płytko, wciąż oszołomiona, ale nie na tyle, by nie zrozumieć, co takiego się działo. Wyraźnie to zasugerowali, a jednak… to wciąż do niej nie docierało, wydając się zbyt abstrakcyjne, by mogło być prawdziwe.
A jednak wszystko wskazywało na to, że tak właśnie było. Razili ją prądem, co uświadomiła sobie nagle, przez krótką chwilę zdolna co najwyżej leżeć i bezmyślnie wpatrywać się w przestrzeń. Jak przez mgłę pamiętała, że kiedyś w laboratorium też dotknęła czegoś, czego nie powinna, więc jak najbardziej znała nieprzyjemne uczucie, towarzyszce przepływowi energii, to jednak było niczym w porównaniu z tym, czego doświadczyła tym razem. Mogła tylko zgadywać, jakiego natężenia używali, to zresztą nie miało dla niej znaczenia. Gdyby była człowiekiem…
A jednak pozostawała nieśmiertelna, więc porcje, które skrzywdziłyby ludzi, jej nie były w stanie tak po prostu skrzywdzić. Mogły za to zadać ból – o wiele silniejszy, aniżeli kiedykolwiek przypuszczała – a jakby tego było mało…
Mniej więcej w tamtej chwili uświadomiła sobie, że obręcz, którą miała na szyi, równie dobrze mogła uznać za obrożę, choć takie stwierdzenie samo w sobie wydawało się co najmniej niedorzeczne. Jeśli dotychczas miała wrażenie, że spoglądali na nią jak na zwierzę, teraz już nie miała co do tego najmniejszej wątpliwości. W ten sposób niektórzy traktowali psy, próbując wymusić na nich posłuszeństwo, choć i to wydawało się co najmniej abstrakcyjne. Spróbowała napiąć mięśnie, za wszelką cenę usiłując zmusić ciało do współpracy, wciąż jednak była zbyt oszołomiona, żeby się na to zdobyć. Z drugiej strony, być może instynktownie unikała zrobienia czegokolwiek, co mogłoby narazić ją na kolejną dawkę bólu. Nie miała pewności, chociaż przecież powinna, przynajmniej teoretycznie mając kontrolę nad sobą i własnym ciałem. Tak przynajmniej było w większości przypadków, bo w tamtej chwili zdecydowanie nie czuła się jak ktoś, kto mógłby zapanować nad jakąkolwiek sytuacją – i to w choćby cząstkowy sposób.
Gdzieś w jej wnętrzu wciąż tlił się ogień, w niemalże gniewny sposób reagując na to, że ktokolwiek mógłby spróbować ją skrzywdzić. Miała wrażenie, że gdyby tylko zechciała, mogłaby go uwolnić, pozwalając żeby zniszczył wszystko, co tylko spotkałby na swojej drodze, ale nie odważyła się posunąć aż tak daleko. Jej ciało wciąż drżało, serce zaś dosłownie podchodziło do gardła, ledwo tylko pomyślała o tym, że mogłaby spróbować zrobić cokolwiek, co rozpętałoby całe to szaleństwo na nowo. Nie chciała na to pozwolić, przynajmniej teraz, kiedy czuła się aż do tego stopnia bezradna, nie będąc w stanie wyobrazić sobie, że mogłaby zdołać zapanować nad żywiołem. W zamian była gotowa przysiąc, że dosłownie wszystko wymyka jej się spod kontroli, raz po raz sprawiając, że już niczego nie była pewna. Nie chciała tutaj być, ciągnąć tej rozmowy, a jednak…
Gabrielu, proszę, pomyślała w niemalże rozgorączkowany sposób. Wiedziała, że tak naprawdę słała kolejne słowa w pustkę, nie będąc w stanie wykorzystać ani telepatii, ani więzi, żeby dotrzeć do bliźniaka, ale i tak chciała przynajmniej spróbować. To było od niej silniejsze, stanowiąc swego rodzaju przejaw desperacji, nad którym nie chciała się zastanawiać. Braciszku…
Kiedyś powiedział, że będzie ją chronił niezależnie od tego, co się wydarzy. Od zawsze negowała tę obietnicę, pragnąć zwolnić go z niej przy pierwszej możliwej okazji, tym bardziej, że żadne z nich nie było pewne, co takiego mogło jeszcze się wydarzyć. Gdyby myślała choć odrobinę jaśniej, nawet nie wzięłaby pod uwagę tego, że Gabriel miałby aż tak ryzykować, żeby pojawić się w tym miejscu. W gruncie rzeczy pragnęła chronić go równie mocno, co i on ją, nie zmieniało to jednak faktu, że zaczynała być przerażona – i że przez krótką chwilę naprawdę pragnęła, żeby ktoś przyszedł, gotowa zrobić wszystko, byleby mieć szansę uciec. Gabriel nie był głupi, o Rufusie nie wspominając, gdyby zaś wiedzieli gdzie i z jakiego powodu powinni jej szukać, wszystko momentalnie stałoby się łatwiejsze.
Gdyby przynajmniej wiedziała, że prędzej czy później ktoś przyjdzie…
– Zostawcie ją na razie – usłyszała i pierwszy raz poczuła, że kamień dosłownie spada jej z serca. Mimo wszystko nie poruszyła się, żeby sprawdzić, czy którykolwiek z obserwujących ją mężczyzn faktycznie zamierzał się wycofać. Mocno zacisnęła powieki, nie mogąc pozbyć się wrzenia, że jej oczy jarzą się niepokojącym, czerwonym blaskiem, który z łatwością mógłby wpakować ją w kłopoty. Mogła co najwyżej zgadywać, czego jeszcze mogłaby się spodziewać, tym bardziej, że dość jasno dali jej do zrozumienia, że to wciąż tylko i wyłącznie zwykłe ostrzeżenie. – Spróbujemy potem.
Chociaż wyraźnie usłyszała kroki, nie od razu odważyła się poruszyć czy choćby odetchnąć. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy nabrała absolutnej pewności, że w pobliżu nie ma nikogo, niepewnie zamrugała, po czym z wolna rozejrzała się dookoła. Tym razem nie miała problemu z tym, żeby usiąść, mimo wszystko szybko dochodząc do siebie, obawiała się jednak, że przez wzgląd na przybierające na sile pragnienie i brak krwi, taki stan rzeczy nie miał szans utrzymywać się wiecznie. Co prawda wiedziała, że nie dało się zagłodzić wampira na śmierć, ale…
Cokolwiek się działo, nie było normalne, ona z kolei coraz bardziej wątpiła w to, czy będzie miała szansę w tym miejscu przetrwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa