Beatrycze
Obudziła się dziwnie
oszołomiona i z niejasnym poczuciem, że po raz kolejny śniła coś,
czego nie powinna. Gdzieś w jej umyśle wciąż majaczyło znajome już
wspomnienie domu, tkwienia tuż przed nim i walki z samą sobą o to,
czy powinna wejść do środka, czy może uciekać jak najdalej od tajemniczego
miejsca. Finalnie jak zwykle otworzyła oczy, nie będąc w stanie
odpowiedzieć sobie na pozornie tak podstawowe pytanie, jak chociażby to, jaką
decyzję podjęła albo przynajmniej byłaby skłonna wziąć pod uwagę.
Beatrycze
skrzywiła się, nie pierwszy raz zdezorientowana tym, co działo się wokół niej.
Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywała się w ginący w ciemnościach
sufit, próbując przekonać samą siebie, że przejmowanie się raz po raz
powracającym snem w rzeczywistości nie ma sensu. Być może to było
wspomnienie, ale w gruncie rzeczy jakie to miało znaczenie? Tamto miejsce
ją przyciągało, ale i tak nie była w stanie stwierdzić, gdzie się
znajdowało i jakie mogłoby mieć dla niej znaczenie. Chyba do pewnego
stopnia nawet zaczynało ją przerażać, przez co tym bardziej nie chciała
przejmować się jego znaczeniem. Wręcz przeciwnie – im dłużej się nad tym
zastanawiała, tym pewniejsza konieczności wycofania się czuła.
Problem
polegał na tym, że sen wciąż powracał, przez co nawet gdyby chciała, nie byłaby
w stanie się od niego odciąć. Po chwili zastanowienia doszła do wniosku,
że taki stan rzeczy w gruncie rzeczy bardziej ją irytuje, aniżeli
faktycznie martwi. Chciała pamiętać, ale nie była w stanie, przez co nawet
gdyby ktoś rzucił jej w twarz nawet najbardziej oczywistymi szczegółami z przeszłości,
to pewnie i tak nie byłaby w stanie właściwie ich zinterpretować.
Zacisnęła
powieki, próbując oczyścić umysł i rozluźnić się na tyle, by mieć choć
cień szansy na ponowne zaśnięcie, to jednak niczego nie ułatwiło. Prawda była
taka, że wcale nie czuła się senna, wręcz nie wyobrażając sobie tego, że
mogłaby tak po prostu znowu zasnąć. Ostatecznie z wolna usiadła,
przeciągając się i mimowolnie krzywiąc, kiedy uświadomiła sobie, jak
bardzo odrętwiała się czuła. W porządku, spanie na podłodze zdecydowanie
nie było najlepszym pomysłem, ale nie zamierzała informować o tym Lawrence’a.
Nadal upierała się, że chciała spędzić tutaj noc, trzymając się tego kaprysu i poczucia
tego, że L. chociaż ten jeden raz był skłonny spełnić jej oczekiwania. To było
przyjemne, zresztą jak i jego obecność, nawet jeśli od chwili powrotu
wciąż pozostawał spięty i patrzył na nią w dziwny, pełen napięcia
sposób. Podejrzewała, że faktyczną przyczyną wcale nie było pragnienie, ale
przede wszystkim ten pocałunek, jednak i nad tym wolała się nie
zastanawiać, w zamian woląc trwać w przekonaniu, że wszystko samo się
ułoży – prędzej czy później.
Powiodła
wzrokiem dookoła, nie mając wątpliwości co do tego, że była w pokoju sama.
Cicho westchnęła, po czym z wolna usiadła, dopiero w tamtej chwili
uświadamiając sobie, że kiedy odpłynęła, wampir zarzucił na nią swoją kurtkę. Z zaciekawieniem
spojrzała na materiał, przez krótką chwilę koncentrując się przede wszystkim na
znajomym, słodkim zapachu, który tak bardzo lubiła. Gest sam w sobie wydał
się kobiecie co najmniej uroczy, chociaż nie pierwszy raz Lawrence okazywał jej
troskę. Miała wrażenie, że pod tym względem była dla niego wręcz wyjątkowa,
może pomijając Elenę czy Jocelyne, bo nawet nim nie okazywał tyle czułości.
Ewentualnie wciąż ma cię za dziecko. One są
nieśmiertelne, prawda?, przyszło jej do głowy i aż skrzywiła się, bo
taka perspektywa nie brzmiała zachęcająco. W porządku, była człowiekiem,
poza tym niczego nie pamiętała, ale czy to naprawdę znaczyło, że pozostawała
całkowicie bezradna, aż prosząc się o to, żeby ktokolwiek spróbował zrobić
jej krzywdę…?
Hm, z perspektywy
nieśmiertelnego wampira na pewno tak było.
Odrzuciła
jasne włosy na plecy, próbując zająć czymś ręce. Miała ochotę zawołać Lawrence’a,
żeby upewnić się, że nie zostawił ją samej, ale powstrzymała się, ni chcąc
pogorszyć sytuacji, gdyby zasugerowała mu, że jakkolwiek obawiała się
samotności i ciemności. Co więcej, przecież widziała, że nie było aż tak
ciemno. Przez nieprzysłonięte niczym okna do malutkiego pokoju na piętrze
wpadał srebrzysty blask księżyca, dzielnie przebijając się przez warstwę jak
zwykle zasnuwających chmur niebo. Była tutaj krótko, ale zdążyła zaobserwować,
że z pogodą w tej okolicy bywało ciężko i to nie tylko przez
wzgląd na porę roku. Lubiła śnieg, a przynamniej tak jej się wydawało, bo
jak najbardziej podobała jej się warstwa białego, przysłaniającego ziemię
puchu, ale również to miało swoje wady. Na pewno nie podobało jej się to, jak
bardzo było zimno, tym bardziej, że temperatura niezmiennie dawała jej się we
znaki. W apartamentowcu nie musiała martwić się o ogrzewanie, jednak w tym
domu kwestia jakichkolwiek działających mediów wciąż pozostawała sprawą, którą
dopiero trzeba było załatwić.
Mimowolnie
zadrżała, dla pewności obejmując się ramionami, żeby choć trochę powstrzymać
utratę ciepła. Ostatecznie zdecydowała się podnieść, z wolna stając na
równe nogi. Nie miała ochotę na sens, zwłaszcza gdyby miało się to równać
powrotowi do okolic tamtego dziwnego domu. Powoli zaczynała być zmęczona
pytaniami i wątpliwościami, które wzbudzał w niej pozornie pozbawiony
znaczenia sen, zresztą nieobecność Lawrence’a również dawała jej się we znaki.
Wiedziała, że nie pozwoliłby na to, żeby została całkiem sama, najpewniej
kręcąc gdzieś się w pobliżu, ale Beatrycze i tak nie podobało się to,
że nie miła go obok. Mimowolnie pomyślała o rozmowie z Carlisle’m,
który dość jasno zasugerował, że coś mogłoby być nie tak, co dodatkowo wzmogło
jej wątpliwości. L. nie wydawał się szczególnie przejęty, kiedy powtórzyła mu
słowa syna, ale i tak nie była w stanie pozbyć się przeświadczenia,
że to ze strony wampira ignorancja. Doszła również do wniosku, że zamiast do
domu, w pierwszej kolejności powinni pojechać bezpośrednio do Cullenów i przynajmniej
spróbować dowiedzieć się, co znów się stało.
Delikatny
ruch przykuł jej uwagę, sprawiając, że wyprostowała się, natychmiast odwracając
w stronę drzwi balkonowych. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że były
uchylone, co w pierwszym odruchu przyprawiło Beatrycze o szybsze
bicie serca. Dopiero po dłuższej chwili pomyślała, że czyjakolwiek obecność nie
powinna jej dziwić, tym bardziej, że w pobliżu mogła znajdować się tylko
jedna osoba. Natychmiast podeszła bliżej, rozluźniając się z chwilą, w której
przez szybę dostrzegła znajomą sylwetkę. Co prawda zmartwiło ją to, że Lawrence
mógłby po raz kolejny ograniczać się do przesiadywania na zewnątrz, najpewniej z winy
jej krwi, ale zmusiła się, żeby przynajmniej tymczasowo o tym nie myśleć. W zamian
bez pośpiechu ruszyła w jego stronę, po chwili zastanowienia decydując się
do niego dołączyć. Nie była pewna, czy ją zauważył, chociaż podejrzewała, że to
co najmniej prawdopodobne, zwłaszcza przy wyostrzonych zmysłach. Nawet nie drgnął,
kiedy znalazła się tuż za nim, zwrócony do niej plecami i na pierwszy rzut
oka zamyślony.
– Nie
śpisz, moja radości?
Zawahała
się, o najmniej zaskoczona pytaniem, które jej zadał. W gruncie
rzeczy chodziło przede wszystkim o sposób, w jaki się do niej
zwracał, w równym stopniu czuły, co i zastanawiający. Z jakiegoś
powodu poczuła się co najmniej zafascynowana perspektywą, w której mógłby
tak po prostu twierdzić, że należała do niego, poza tym…
– Radość? –
powtórzyła po chwili zastanowienia.
Podeszła
bliżej, zajmując miejsce u jego boku. Obserwowała go z zaciekawieniem,
przynajmniej do momentu, w którym ich spojrzenia się spotkały, a Beatrycze
uciekła wzrokiem gdzieś w bok, udając zainteresowanie czymś, co kryło się w ciemnościach.
Okolica, w której się znajdowali, miała w sobie coś urokliwego,
chociaż przez wzgląd na późną poprę sprawiała wrażenie uśpionej i jakby
oderwanej od rzeczywistości. W efekcie Była gotowa przysiąc, że przez
przeciągające się milczenie dosłownie dzwoni jej w uszach, zaś skupienie
na czymkolwiek konkretnym dosłownie graniczy z cudem.
– To
oznacza twoje imię… Niosąca radość.
Możliwe, że już ci o tym wspominałem… – Wampir przesunął się, jak gdyby
nigdy nic zwiększając dzielącą ich odległość. Z jakiegoś powodu gest sam w sobie
sprawił, że poczuła się co najmniej urażona. Co prawda nie dała niczego po sobie
poznać, ale sama myśl o tym, że miałby się odsunąć, mała w sobie coś,
co ją raniło. – Zawsze sądziłem, że do ciebie pasuje.
– Zawsze… To znaczy jak długo? – zapytała z powątpiewaniem,
nie mogąc się powstrzymać.
Lawrence
westchnął, po czym spojrzał na nią w bliżej nieokreślony sposób. Chociaż
panował nad emocjami, bez trudu zorientowała się, że był sfrustrowany, co
zresztą było do przewidzenia. Już od jakiegoś czasu męczyła go kolejnymi
pytaniami, coraz częściej zaczynając tematy, których wyraźnie nie chciał
poruszać. Wiedziała o tym, a jednak kolejne pytania wydawały się
pojawiać same z siebie, podczas gdy ona nie była w stanie się
powstrzymywać. Co prawda wątpiła, żeby to kiedykolwiek przyniosło skutki, ale…
– Właściwie
od zawsze – usłyszała i sam fakt jakichkolwiek wyjaśnień w równym
stopniu ją zaskoczył, co i rozdrażnił.
– To nie
jest odpowiedź – stwierdziła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Nie miała
być. – Lawrence wyprostował się, po czym ustawił w taki sposób, by jak
gdyby nigdy nic móc oprzeć się plecami o barierkę. – Czego tak naprawdę
ode mnie oczekujesz, co? Za każdym razem wydaje mi się, że temat skończony, a potem
ty znów go zaczynasz i… – Urwał, po czym wzruszył ramionami, najwyraźniej
dochodząc do wniosku, że dalsze tłumaczenia są zbędne.
– Sama
chciałabym to wiedzieć – stwierdziła z rozbrajającą wręcz szczerością.
L. westchnął,
ale – co ją zaskoczyło – jakimś cudem zdołał wysilić się na uśmiech.
- To takie
typowe… – mruknął, ale nie rozwinął tematu nawet pomimo tego, że rzuciła mu
pytające spojrzenie. – Nieważne. Co z tym snem, hm? Jest zimno,
niewygodnie czy…?
– Nie
narzekam – przerwała mu pośpiesznie.
Tym razem
bez wątpienia się uśmiechnął, nie tylko szczerze, ale przede wszystkim w rozbawiony,
nieco złośliwy sposób.
– Jasne.
Beatrycze
wydęła usta. Dlaczego miała wrażenie, że jej nie wierzył?
–
Powiedziałam już, że jest w porządku. Naprawdę – niemalże jęknęła. – Ja po
prostu… Powiedzmy, że coś mi się śniło – przyznała w końcu, nie
zamierzając wnikać w szczegóły.
Skoro on
miał swoje tajemnice, ona też mogła. Dom ze snu od samego początku był jej
małym sekretem, którego jak do tej pory nie próbowała nikomu zdradzać. Nie
rozumiała dlaczego tak jest, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać.
Wystarczyło, że miała poczucie, że postępowała w jak najbardziej właściwy,
sensowny sposób. Cokolwiek by się nie wydarzyło, przynajmniej w tej jednej
kwestii podjęcie decyzji tak czy inaczej zależało od niej.
– Zły sen…
– stwierdził w zamyśleniu Lawrence, a ona instynktownie napięła
mięśnie.
– Nie
powiedziałam, że to koszmar – obruszyła się.
Wampir
zmierzył ją uważnym, badawczym spojrzeniem. Zauważyła, że jego tęczówki były
intensywnie czerwone, co z miejsca dało jej do myślenia, bo mogło oznaczać
tylko jedno – a więc to, że polował i to nie tak dawno temu. Z jakiegoś
powodu sama perspektywa tego, że miałby znaleźć sobie ofiarę – niczego
nieświadomego, niewinnego człowieka – z miejsca przyprawiła kobietę o dreszcze.
Być może powinna się do tego przyzwyczaić, ale świadomość niektórych wydarzeń
niezmiennie wzbudzała w niej niepokój.
– Możliwe,
ale nie trudno się domyślić. Jesteś podenerwowana – powiedział cicho Lawrence.
Ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk, aż nazbyt świadoma tego, że po samych
tylko reakcjach jej ciała był w stanie stwierdzić, jakie targały nią
emocje. – Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, wcale nie musimy – dodał, bo
nerwowo zacisnęła usta.
– Nie
musimy rozmawiać o bardzo wielu rzeczach – stwierdziła z nutką
rezerwy.
Była pewna,
że zrozumiał aluzję, tym bardziej, że przez jego twarz przemknął ledwo
zauważalny cień. To mogło być równie dobrze wyłącznie jej wyobrażeniem, ale
zdążyła poznać tego wampira na tyle dobrze, żeby wiedzieć, iż w rzeczywistości
chodziło o coś więcej. Uznała to za dość jednoznaczną sugestię,
ostatecznie chcąc nie chcąc wycofują ci się, chociaż wcale nie była pewna, czy
tego chce. W rzeczywistości miała ochotę się komuś zwierzyć, nawet jeśli
kwestia snu pozostawała czymś, co wolała zachować dla siebie. To było na swój sposób
paradoksalne, poza tym skutecznie mieszało jej w głowie, sprawiając, że
Beatrycze sama nie była pewna, czego tak naprawdę powinna spodziewać się p
sobie i własnej podświadomości, ale próbowała o tym nie myśleć.
– Jesteś na
mnie zła? – zapytał po chwili zastanowienia L. – Chwilami sam nie wiem. Jesteś…
czasami naprawdę trudna, Beatrycze.
– To nie
zabrzmiało miło.
Parsknął
nieco wymuszonym śmiechem.
– Ale za to
było szczere, a chyba o to chodzi, prawda? Bynajmniej nie czekał na odpowiedź
z jej strony. – Nieważne. Cały czas zależy mi na tym, żebyś czuła się przy
mnie swobodnie.
Westchnęła
cicho, sama niepewna, gdzie tak naprawdę zmierzała ich rozmowa. Odkąd wróciła w La
Push, raz po raz zbaczali na tematy, które Lawrence’owi zdecydowanie nie były
na rękę. Nie była pewna czy to dobrze, ale nie mogła powstrzymać się przed
próbą wyciągnięcia od niego jakichkolwiek sensownych, bardziej konkretnych informacji.
Teraz na dodatek miała mętlik w głowie, wywołany tym, co zaszło między
nimi, a co wciąż nie dawało jej spokoju. Nie była w stanie nawet
jednoznacznie stwierdzić, czy kłócili się, czy może to wciąż była w pełni
normalna, chociaż nieco bardziej skomplikowana rozmowa. Coś się zmieniło, ale…
– Ja…
Szczerze powiedziawszy, chyba się boję – wyrzuciła z siebie na wydechu.
– Boisz
się…? – L. spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Zaskoczyła go
i już nie miała co do tego najmniejszych nawet wątpliwości. – Teraz chyba
nie bardzo rozumiem… – przyznał, a Beatrycze mimowolnie się zawahała.
No to cudownie, bo ja też nie…
Nie
zaprotestowała, kiedy wampir nagle znalazł się tuż obok niej, wręcz z ulgą
przyjmując to, że wciąż chciał przy niej przebywać. Nie zaprotestowała, kiedy
wyciągnął dłoń ku jej twarzy, by móc ująć ją pod brodę, z przyzwyczajenia
już chyba nakłaniając ją do spojrzenia sobie w oczy. Było coś niepokojącego
w tych rubinowych tęczówkach, ale spoglądały na nią w tak łagodny,
troskliwy sposób, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby zacząć niepokoić się z powodu
jego bliskości.
Dopiero
kiedy o tym pomyślała, uprzytomniła sobie, że Lawrence mógł źle zinterpretować
jej słowa. Poznała to po jego spojrzeniu, a zwłaszcza towarzyszącym im na
każdym kroku, wyraźnym napięciu. Kiedy do tego wszystkiego zamarł z dłonią
na jej twarzy, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie chętnego się wycofać,
tym bardziej zapragnęła jak najszybciej się wytłumaczyć, byleby tylko
wyprowadzić nieśmiertelnego z błędu.
– Chodzi mi
o ten telefon Carlisle’a – wyjaśniła w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. – Był podenerwowany, poza tym wyraźnie coś się działo, kiedy ze
mną rozmawiał – dodała, a Lawrence cicho westchnął.
– Ach… To –
rzucił jakby od niechcenia, pozornie obojętny, ale Beatrycze bez trudu
zorientowała się, że to z jego strony wyłącznie rodzaj maski. Zwykle tak
reagował, kiedy próbowała rozmawiać z nim o rodzinie.
– Nie
przejmujesz się? – zapytała wprost, pomimo tego, że wiedziała jaka będzie
odpowiedź – i to zarówno prawdziwa, jak i ta, którą tak czy inaczej
miała usłyszeć.
–
Nieszczególnie. Ze mną jesteś bezpieczna i to wystarczy, chociaż oni
naturalnie mają wątpliwości.
Beatrycze
ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Pytała o coś zupełnie
innego i on doskonale o tym wiedział.
– Tak,
jestem bezpieczna – przyznała, starannie dobierając słowa. – Nie siebie miałam
na myśli.
–
Oczywiście. Ponieważ przejmujesz się wszystkim i wszystkimi wokół, chociaż
doskonale sobie radzą – stwierdził z powątpiewaniem Lawrence. – Pomijając
to, że właściwie nie powinno dotyczyć mnie to, co się dzieje… – Urwał, po czym
wzruszył ramionami, podchwyciwszy jej niedowierzające spojrzenie. – No co?
Nigdy nie byłem osobą, której się zwierzali. Skoro nie chcą, żeby to była moja
sprawa, to dlaczego miałbym się mieszać?
– Carlisle
zadzwonił – zauważyła przytomnie.
L. wzniósł
oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość.
– Tak, do
ciebie. Bo pewnie podejrzewa, że wywiozłem cię po to, żeby pożreć w samotności.
Tak od samego początku mi to wygląda – stwierdził, nie szczędząc sobie
złośliwości.
– Nie
myślisz tak – oznajmiła z uporem, który – mogła się założyć – w równym
stopniu go bawił, co i chwilami zaczynał męczyć.
– Skąd to
podejrzenie?
Wzruszyła
ramionami.
– Z jakiegoś
powodu chciałeś, żebym miała z nim i jego rodziną kontakt. Poza tym
chwilami miałam wrażenie, że możecie się dogadać – stwierdziła i tym razem
to wystarczyło, by rozbawić go na tyle, żeby się roześmiać.
– Och,
Beatrycze… – westchnął, tym samym sprawiając, że po raz kolejny poczuła się jak
naiwne, nic nierozumiejące dziecko, które tak naprawdę nie miał pojęcia, co
takiego działo się wokół niego.
Założyła
ramiona na piersiach, próbując sprawiać wrażenie choć odrobinę pewniejszej
siebie. Ne lubiła, kiedy traktował ją w taki sposób, zwłaszcza w sytuacjach,
w których to raczej on postępował jak uparte dziecko, nie odwrotnie. Jaka
inaczej mogła opisać sytuacje, w której miała wrażenie, że tak naprawdę na
każdym kroku przeczył samemu sobie? Jak na ironie była w stanie taki stan
rzeczy zrozumieć, doświadczając go niemal równie często, co i on. Chwilami
sama nie była pewna, czego i dlaczego chciała, jeśli zaś chodziło o Lawrence’a…
Cóż, mogła się założyć, że zależało mu o wiele bardziej, aniżeli raczył
przyznać. Bardzo wiele kwestii wskazywało, że tak właśnie jest, ona zaś jak
najbardziej była w stanie je dostrzec.
Jakkolwiek
by nie było, zachowała wszelakie uwagi dla siebie, więcej niż pewna, że prędzej
znów by ją wyśmiał, niż faktycznie przyznał prawdę. Skoro tak, równie dobrze
mogła udawać, że wierzy w to, że pozostawała jedyną wrażliwą, zmartwiona
tym, co w każdej chwili mogło się wydarzyć.
– W porządku
– dała za wygraną. – Poradzą sobie, tak… A ty nie martwisz się o nikogo
prócz mnie – dodała, chociaż zdecydowanie w to nie wierzyła.
– Zgadza
się.
– Nawet
Eleną? – zapytała jakby od niechcenia, a wampir jedynie wywrócił oczami.
– Prowadza
się z demonem. Jeśli może być gorzej, daj mi znać – mruknął z przekąsem.
– Joce i Alessia
nie… – zaczęła, ale tym razem nie pozwolił jej dokończyć.
– Moja
księżniczka jest na tyle nieostrożna, że prędzej czy później zawsze wpada w kłopoty…
Co nie zmienia faktu, że jeśli będzie chciała, bez trudu skopie komuś tyłek,
więc nie muszę za nią chodzić krok w krok. Za jej siostrą też zresztą nie
i… Och, o czym my właściwie rozmawiamy? – zniecierpliwił się. –
Ustaliliśmy już, że na tę chwilę martwię się tylko o ciebie.
Zacisnęła
usta, tym razem nie próbując odpowiadać. Nie zaprotestował, kiedy jak gdyby
nigdy nic otoczył ją ramionami, przygarniając do siebie i zamykając w silnym
uścisku, ale też nie próbowała go odwzajemniać. W zamian po prostu stała,
wciąż spięta i na swój sposób niespokojna, co naturalnie nie uszło uwadze
Lawrence’a.
Wampir
westchnął, wyraźnie sfrustrowany. Zaraz po tym zdecydowanym ruchem odsunął ją
od siebie, zaciskając dłonie na jej ramionach. Mimowolnie zadrżała od różnicy
temperatur, jednak jego dotyk nie wzbudzał w niej żadnych negatywnych
emocji.
– Cudownie…
Dobra, niech ci będzie, że tam pojedziemy – powiedział z wyraźną
niechęcią, tym samym dając za wygraną. Uśmiechnęła się z wdzięcznością,
znacznie uspokojona. – Wykończysz mnie… Ale niech ci będzie. – Zamilkł, po czym
zmierzył Beatrycze uważnym, przenikliwym spojrzeniem. – Chodź, na razie mam
ochotę zrobić coś innego.
Nie zdążyła
nawet zapytać, o co tym razem mu chodziło. Zanim choćby zaczerpnęła
powietrze, wampir bezceremonialnie porwał ją na ręce.
W następnej
sekundzie poczuła na twarzy powiew chłodnego powietrza, kiedy bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszył się z miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz