Beatrycze
Początkowo nie była pewna, co
takiego powinna sądzić o tym, co działo się wokół niej. Nie bała się, aż
nazbyt świadoma, że Lawrence nie zrobiłby niczego, co mogłoby wiązać się ze
skrzywdzeniem jej, ale i tak Beatrycze wyrwał się zaskoczony okrzyk, kiedy
zorientowała się… że w ułamku sekundy znaleźli się na dachu. Co najmniej
oszołomiona sytuacją, w pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła, coraz
bardziej oszołomiona. Uświadomiła sobie, że oddycha szybko i płytko,
nerwowo napinając mięśnie nawet pomimo świadomości, że nie ma szansy, żeby
wylądowała na dole.
– W porządku?
– usłyszała, więc z wolna uniosła głowę, żeby móc spojrzeć na obejmującego
ją wampira.
– Tak
sądzę…
Zawahała
się, poniekąd dlatego, że jego twarz znajdowała się zaledwie centymetry od jej
własnej. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, wzbudzając w kobiecie
frustrację, tym bardziej, że po raz kolejny miała problem z zapanowaniem
nad emocjami. Wiedziała, że L. nie odrywa od niej wzroku, ale nie była w stanie
stwierdzić, co takiego chodziło mu po głowie, a tym bardziej czego powinna
się po nim spodziewać. Jakby tego było mało, obserwując jego bladą twarz,
mimowolnie pomyślała o momencie, w którym ich usta zetknęły się ze
sobą, a już zwłaszcza o przyjemności, którą w związku z tym
doświadczeniem poczuła. Chciała to powtórzyć, chociaż rozsądek podpowiadał jej,
że to niekoniecznie musiało być dobrym pomysłem, zwłaszcza biorąc pod uwagę
ewentualną reakcję Lawrence’a. Ostatnim razem wyraźnie się zdenerwował, więc
gdyby spróbowała czegoś podobnego, na dodatek kiedy znajdowali się w tak
dziwnym miejscu…
Mogła tylko
zgadywać, jak prezentował się wyraz jej twarz, a tym bardziej jakie wnioski
z reakcji organizmu mógł wyciągnąć L. Tym bardziej zaskoczył ją moment, w którym
wampir nagle wyprostował się, po czym bezceremonialnie odsunął ją od siebie na
tyle, by mogła swobodnie stanąć na nogi. Uświadomiła sobie, że nieznacznie się
trzęsie, nie tyle za sprawą chłodu, co przede wszystkim sprzecznych emocji,
więc pośpiesznie spróbowała nad sobą zapanować, za wszelką cenę usiłując
doprowadzić się do porządku. To okazało się co najmniej trudne, o ile
wręcz nie niemożliwe, ale nawet jeśli Lawrence miał co do jej zachowania jakieś
uwagi, ostatecznie zachował je dla siebie. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy
może wręcz przeciwnie, ale nie próbowała tego roztrząsać, próbując przekonać
samą siebie, że to w gruncie rzeczy i tak nie miało znaczenia.
Poruszając
się trochę jak w transie, z wolna wyprostowała się, po czym powiodła
wzrokiem dookoła. Próbowała udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca, a jego
dotyk wcale nie wzbudzał w niej emocji, których nie rozumiała i nad
którymi wolała zapanować. Mętlik w głowie nie pierwszy raz dawał się
Beatrycze we znaki, sprawiając, że ta czuła się jak nieporadne dziecko, które
faktycznie nie miało pojęcia o tym, co i dlaczego powinno zrobić. Nie
wiedziała, jak powinna zachowywać się w jego obecności po tym, co miało
miejsce, poza tym…
– Co ty
robisz? – zaryzykowała. Wyprostowała się, korzystając z tego, że wciąż ją
obejmował, dzięki czemu nie musiała obawiać się, że straci równowagę i przypadkiem
spadnie. Dach był lekko pochyły, poza tym pokrywała go warstwa śniegu, ale i to
była w stanie zignorować, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że stała
w jak najbardziej stabilny sposób.
– Nie wiem…
Podoba ci się? – zapytał jakby od niechcenia, nie pierwszy raz niczego nie
tłumaczącą.
Chwilami
miała wrażenie, że czuł się niewiele pewniej niż ona, tak często przecząc
samemu sobie, że ledwo była w stanie za nim nadążyć. Czuła, że co chwilę
zmieniał zdanie, najpierw próbując się do niej zbliżyć, by w następnej
sekundzie spróbować się wycofać, zupełnie jakby to, co robił, uważał za coś
niewłaściwego. Gdyby nie to, że zdążyła się przekonać, iż traktował ją i Elenę
w dwa zupełnie różne sposoby, pomyślałaby, że prawdziwy problem leżał w ich
podobieństwie, ale wszystko wskazywało na to, że chodziło o coś zupełnie
innego.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, w ostatniej chwili powstrzymując przed
zadawaniem pytań. Ten jeden raz mogła sobie darować, w zamian koncentrując
się przede wszystkim na jego pytaniu i tego, co działo się wokół niej. Na
zewnątrz było zimno, zaś bliskość Lawrence’a jedynie pogorszyła sytuację,
sprawiając, że Beatrycze zaczęła drżeć, ale zdecydowanie nie zamierzała mieć z tego
powodu pretensji. Wciąż milcząca, raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła,
ostatecznie koncentrując wzrok na zachmurzonym niebie. Z niejakim wysiłkiem
zdążyła wypatrzeć łagodną, srebrzystą poświatę księżyca. Gdzieś tam musiały być
jeszcze gwiazdy, ale ze swojej pozycji i tak nie była w stanie ich
wypatrzeć.
– Tak sądzę
– przyznała w końcu. – Chociaż… Wydaje mi się, że lubię gwiazdy –
przyznała po chwili zastanowienia, próbując zebrać myśli.
– Och, na
pewno… – mruknął, zwracając się chyba bardziej do siebie niż do niej.
Coś w jego
tonie i tej odpowiedzi sprawiło, że uniosła głowę, by móc na niego
spojrzeć. Wydawał się zamyślony, a przynajmniej takie odniosła wrażenie,
mając problem z tym, żeby nadążyć za jego błyskawicznie zmieniającymi się
nastrojami.
– Naprawdę
czy to znowu sarkazm? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. – Czasami cię nie
rozumiem.
– Nie ty
jedna – stwierdził, a Beatrycze zdołała się uśmiechnąć.
– Nie
wydajesz się szczególnie zmartwiony z tego powodu – zarzuciła mu. Nie była
pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Bo nie
jestem – przyznał, wywracając oczami. – Element zaskoczenia bywa zbawienny,
chociaż… – dodał i nagle urwał, tym samym skutecznie wystawiając jej nerwy
na próbę.
– Chociaż
co? – zniecierpliwiła się.
Jedynie
potrząsnął głową.
– Nieważne.
Po prostu tak sobie gdybam… – Znów urwał, po czym wzruszył ramionami. – Wiesz,
że cię znam, prawda? Tego nie ukrywam… I właśnie dlatego niczego ci nie
mówię.
– To nie ma
sensu – obruszyła się.
Lawrence
spojrzał na nią z zaciekawieniem. Napięła mięśnie, przez krótką chwilę
mając wrażenie, że za moment znów poprowadzi rozmowę tak, że się pokłócą, ale
nic podobnego nie miało miejsca.
– Tak
uważasz? Zastanów się trochę – zaproponował, chwytając ją za ramiona i zdecydowanym
ruchem odwracając w swoją stronę. Poczuła się nieswojo, kiedy uświadomiła
sobie, że krawędź dachu znajdowała się tuż za jej plecami, ale zmusiła się do
zaufania mu, że nie wydarzy się nic niewłaściwego. Nie pozwoliłby na to, żeby
upadła. – Jak czułabyś się, gdybym z góry powiedział ci co lubisz, a czego
nie? A tak… Sama mi o tym opowiadasz – zauważył przytomnie, ale
Beatrycze i tak się zawahała.
– A czy
chociaż w części przypadków pokrywa się to z tym, co powiedziałabym
wcześniej? – zapytała z powątpiewaniem.
– Jakie to
ma znaczenie?
Zacisnęła
usta.
– Ma, bo
szukasz swojej Beatrycze – oznajmiła, dopiero z chwilą wypowiedzenia tych
słów uświadamiając sobie, że dokładnie o to w tym wszystkim chodziło.
W gruncie rzeczy wiedziała o tym od samego początku, ale dopiero
teraz stało się to dla niej aż nazbyt oczywiste. – Przez cały czas… I to
mnie martwi. Nie wiem, czy ty… albo czy ja… – Energicznie potrząsnęła głową,
zupełnie jakby w ten sposób mogła odepchnąć od siebie niechciane myśli i łatwiej
wszystko uporządkować. – Zastanawiam się, czy w takim razie wciąż nią
jestem. Twoją Beatrycze.
Urwała, w następnej
sekundzie uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Miała wrażenie, że trafiła w sedno,
zaś wymowne milczenie, które zapadło wraz z wypowiedzianymi słowami niejako
utwierdziło ją w tym przekonaniu. Już wcześniej zwróciła uwagę na nacisk,
który w mniej lub bardziej świadomy sposób wywierali na nią wszyscy wokół.
Próbowała się w tym odnaleźć, co jednak na dłuższą metę zdawało się nie mieć
sensu, wręcz męcząc i doprowadzając Beatrycze do szaleństwa. Kolejny raz
goniła za snem, bo właśnie w ten sposób jawiła jej się przeszłość, której
nie pamiętała – coś niewyraźnego, ulotnego i niekoniecznie należącego do
niej. To sprawiało, że wciąż miała wrażenie, że za moment popełni błąd, którego
nawet nie będzie świadoma, nie wspominając o możliwości uniknięcia go.
Gdyby przynajmniej rozumiała, co takiego się działo…
Przez kilka
kolejnych sekund panowała cisza, chociaż z jej perspektywy wszystko wydawało
się ciągnąć w nieskończoność. Oddychała szybko i płytko, wciąż
podenerwowana, a przy tym zaniepokojona perspektywą tego, co w każdej
chwili mogła usłyszeć. W głowie miała mętlik, ale to też nie wydało się
kobiecie niczym nowym, tym bardziej, biorąc pod uwagę to, jak często
doświadczała tego stanu. Brak wspomnień męczył, dając jej się we znaki w najmniej
spodziewanych momentach, przez co tym trudniej mogła zrozumieć przyczyny
targających nią emocji. Powiedziała już Lawrence’owi, że życie bez wspomnień
nie miało racji bytu, ale…
– Cały czas
jesteś moją Beatrycze – usłyszała tuż przy uchu i to wystarczyło, żeby
zesztywniała, co najmniej oszołomiona tymi słowami. Było coś dziwnego w tonie
Lawrence’a; tym pełnym napięcia, nagle dziwnie zachrypniętym głosie, który… –
Nie przejmuj się tym. Wróciłaś do mnie i… To wystarczy – stwierdził, a ona
nie miała powodów, żeby mu nie uwierzyć.
– Wróciłam…
Jak powinna
to rozumieć? Co w takim razie się wydarzyło, skoro mówił tak, jakby z jakiegoś
powodu zostawiła go na długi czas? Nie rozumiała, a przynajmniej tak jej
się wydawało, bo zarazem nie mogła pozbyć się wrażenia, że przez cały ten czas
oszukiwała samą siebie. To było tak, jakby z uporem unikała przyjęcia do
świadomości czegoś jak najbardziej oczywistego, co…
Och, może
po prostu wiedziała. Wcale nie musiała sobie przypomnieć, żeby zacząć rozumieć.
Być może…
Zobaczyła
go na cmentarzu – oszołomiona, zagubiona i całkowicie naga. To było jej
pierwsze wspomnienie, które czasami wracało, niezmiennie wzbudzało w niej
wątpliwości, chociaż zarazem pozostawało jedną z niewielu kwestii, które w pełni
pojmowała. Do tej pory nie chciała zastanawiać się nad znaczeniem miejsca, z którego
zabrał ją Lawrence, ale teraz…
Była
jeszcze Joce – niezwykła pod każdym względem i obdarzona umiejętnościami,
które w znacznym stopniu odróżniały ją od innych nieśmiertelnych. O tym
również wiedziała, ale nie czuła się z tego powodu źle, podświadomie
traktując dziewczynę jak dziecko, którym ewentualne mogłaby się zająć, gdyby
tylko miała po temu okazję. Z tym, że umiejętności Jocelyne mogły okazać
się kluczowe – i również sprowadzały się do niej.
Wciąż mogła
się mylić, ale…
– Jak
umarłam?
Dopiero w chwili,
w której Lawrence drgnął, wzmagając uścisk wokół niej, zrozumiała, że
zadała to pytanie na głos. W zasadzie wyszeptała je i to tak cicho,
że sama ledwo była w stanie się zrozumieć, ale ktoś obdarzony wyostrzonymi
zmysłami nie miał z tym najmniejszego nawet problemu. Sama również zamarła
w bezruchu, walcząc z samą sobą i pragnieniem, żeby spojrzeć
wampirowi w twarz, nagle zbyt oszołomiona, by się na to zdobyć. Znowu
zaczęła się trząść, ale tym razem nie miało to najmniejszego związku z panującym
na zewnątrz chłodem. Czuła, że serce tłucze jej się w piersi, uderzając
tak mocno i szybko, że na moment zabrakło jej tchu. Wrażenie było takie,
jakby ciało chciało zaprzeczyć stwierdzeniu o śmierci, w zamian
udowadniając, że pozostawało jak najbardziej żywe – i to najdelikatniej
rzecz ujmując.
Pomyślała,
że powinna czuć strach, ale nic podobnego nie miało miejsca. Lawrence wciąż ją
obejmował, milczący i spięty, przez co poczuła się jeszcze bardziej
nieswojo. Czekała na jego reakcję, chociaż podświadomie od samego początku
wiedziała, że traci czas. Zabawne, ale chyba nawet nie miała mu tego za złe, po
chwili wahania dochodząc do wniosku, że jego reakcja była naturalna. Nie
potrzebowała słownych potwierdzeń, żeby zorientować się, że cokolwiek mogłoby
być na rzeczy. Zbyt wiele składało się w całość, niejako tłumacząc
wszystko, choć wciąż nie rozumiała wielu istotnych kwestii.
Westchnęła
cicho, po czym zamknęła oczy. Więc jednak… Nie była pewna, czy to normalne, ale
z jakiegoś powodu sama perspektywa śmierci i powrotu nie wydała jej
się przerażająca. Wręcz przeciwnie – przez krótką chwilę poczuła się tak, jakby
ktoś zdjął jej z ramion wyjątkowy ciężar, w końcu pozwalając się
rozluźnić. To było coś, czego podświadomie oczekiwała od samego początku, nawet
jeśli stanowiło zaledwie cień wyjaśnień, których mogłaby oczekiwać.
Najważniejsze
jednak pozostawało to, że teraz znajdowała się tutaj. Nieważne jak i z
jakiego powodu – przez Joce czy cokolwiek innego. Nie chciała nawet zastanawiać
się nad tym, czy to w ogóle możliwe, o ewentualnych konsekwencjach
takiej możliwości nie wspominając. Jak stwierdził Lawrence, wróciła i tylko
to się liczyło.
Chociaż
więcej żadne z nich nie odezwało się choćby słowem, przynajmniej jeden raz
cisza wydała się Beatrycze czymś właściwym.
Marissa
Bezruch zaczynał ją wykańczać,
ale wiedziała, że wszyscy wokół czuli się lepiej, kiedy zachowywała się
spokojnie. Takie przynajmniej miała wrażenie, próbując niepotrzebnie nie zwracać
na siebie uwagi, żeby dodatkowo nie sprawiać problemów. Sądziła, że tu uczciwe,
chociaż na swój sposób ją męczyło, skoro wciąż nie rozumiała bardzo wielu
kwestii. Miała dziesiątki pytań, ale nie zadawała ich, zbytnio bojąc się tego,
co mogłaby usłyszeć w odpowiedzi. Już i tak dowiedziała się za dużo,
nie potrafiąc zliczyć, jak wiele razy odrzucała od siebie prawdę albo płakała,
bezskutecznie próbując doprowadzić się do stanu używalności.
W porządku,
płacz pozostawał dość naciąganym
stwierdzeniem, skoro nie była w stanie uronić choćby łzy. To było
frustrujące i co najmniej nienaturalne, a przynajmniej takie wrażenie
odniosła Marissa, kiedy pierwszy raz odkryła, że jej ciało pod wieloma
względami działało zupełnie inaczej. Znała siebie, więc dobrze wiedziała w jaki
sposób czuła się za każdym razem, kiedy zaczynała płakać. To było dość
specyficzne uczucie, a jednak… teraz czuła jedynie nieprzyjemne pieczenie
pod powiekami, kiedy jej oczy stawały się suche – i nic ponad to. W efekcie
płacz przestał przynosić ukojenie, a ona próbowała nad sobą zapanować, aż
nazbyt świadoma, że próba trwania w iluzji i wręcz zmuszanie się do
wiary w to, że pewne rzeczy wciąż mogły ulec zmianie, pozostawały
bezcelowe.
Od dnia
balu nic nie było takie jak powinno, zaś Issie stopniowo zaczynała dochodzić do
wniosku, że wylądowała w samym środku koszmaru. Tak było już w chwili,
w której na parkingu pojawiły się te… dziwne istoty, a ona
zrozumiała, że powinna uciekać. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że tak jest,
po zachowaniu pozostałych widząc, że coś jest na rzeczy. Kiedy na dodatek
Claire zaczęła sprawiać wrażenie bliskiej omdlenia, ciągnąc ją za sobą i zachowując
się tak, jakby ktoś w każdej chwili mógł zrobić im krzywdę, była już tego
pewna. Co prawda teraz wszystkie te wydarzenia – kluczenie pomiędzy
samochodami, skradanie się i przerażenie w oczach przyjaciółki –
jawiły się jako odległy, niemalże zapomniany sen, ale Marissa wiedziała, że to
wydarzyło się naprawdę.
Pamiętała
również tamtą kobietę, Marcy, a także moment, w którym ta tak po
prostu ją ukąsiła. Zaraz po tym był przejmujący ból, ale…
Chwilami to
wciąż do niej nie docierało – i to nawet teraz, kiedy była bezpieczna i wiedziała,
w co tak naprawdę się pakowała. Chyba nawet mogłaby zaakceptować myśl o tym,
że dziewczyna, którą wybrała sobie na przyjaciółkę, nie była człowiekiem. Ba!
Była w stanie zaakceptować, że zbliżyła się do wampirów, chociaż to wciąż
brzmiało jak czyste szaleństwo. Z drugiej strony, wszyscy zawsze
powtarzali, że była porządnie szurnięta, więc chyba niczego dziwnego nie było w tym,
że ostatecznie skończyła w takim towarzystwie, ale…
Och, było
gorzej. O wiele gorzej.
Mimowolnie
zadrżała, bynajmniej nie z chłodu, bo jakiekolwiek niedogodności w związku
z temperaturą teraz już były jej obce. Teoretycznie to brzmiało jak
swoisty puls tego, kim tak po prostu się stała, a przynajmniej próbowała
uwierzyć, że istniały jakiekolwiek zalety. O, poza tym już nie potrzebowała ani
soczewek, ani okularów, które zwykle nosiła w domu, kiedy nikt nie był w stanie
jej w nich zobaczyć. Nie potrzebowała ich, zdecydowanie nie musząc już
narzekać na problemy ze wzrokiem. To też byłoby całkiem przyjemne, gdyby nie…
wszystko inne.
Hm, ale w końcu
czym się przejmowała, prawda? W końcu nic szczególnego się nie wydarzyło.
Nic, może pomijając to, że została zaatakowana przez wampirzycę, trzy dni
zwijała się z bólu, wręcz błagając w duchu o to, żeby ktoś ją
zabił i słuchając nic nieznaczących zapewnień, że wszystko będzie w porządku.
Jak przez mgłę pamiętała przede wszystkim głosy Aldero, a później głównie
Gabriela, przy którym zresztą czuła się lepiej, chociaż nie była pewna dlaczego
– po prostu miała wrażenie, że ból częściowo ustępował, choć odrobinę lżejszy.
Teraz z kolei była ni mniej, ni więcej, ale spragnioną krwi bestią,
dokładnie taką samą, jak kobieta, która ją ugryzła. Umarła, bo inaczej nie dało
się tego określić, by powrócić jako coś, czego nie rozumiała i co z łatwością
mogłoby roznieść całe Seattle, gdyby tylko puścili ją samopas albo…
Tak
przynajmniej stwierdził wampir, który pilnował ją najczęściej – Jasper.
Chwilami go nie rozumiała, niekoniecznie lubiąc, kiedy się do niej zbliżał.
Dowiedziała się co prawda, że miał do czynienia z młodymi wampirami,
takimi jak ona, dzięki czemu nabrał doświadczenia z zajmowaniu się nimi,
ale to niczego nie zmieniało. Marissa wręcz miała dość zarówno dziwnego
otępienia, którego doświadczała, gdy próbował wpływać na nią swoim darem, jak i wrażenia,
że mężczyzna przez cały czas patrzył ją na ręce, zupełnie jakby spodziewał się,
że w każdej chwili mogłaby zrobić coś głupiego. W efekcie rozluźniała
się przy Gabrielu, który wciąż czasami się pojawiał, być może dlatego, że dom, w którym
przebywała, należał do niego i jego rodziny. Przy nim czuła się pewniej,
wtedy jednak decydując się rozmawiać i słuchać, nawet jeśli wszystko
sprowadzało się do wciąż powtarzanych zapewnień, że będzie w porządku.
Och, nie mogło być – nie w tej sytuacji – ale nie miała nic przeciwko
temu, żeby okłamywał ją w ten sposób.
Z tego, co
zrozumiała, nie mogła zostać w tym miejscu w nieskończoność.
Twierdzili, że była niebezpieczna, zaś po tym, jak w przypływie frustracji
faktycznie straciła nad sobą kontrolę i – bliska płaczu, co jedynie
spotęgowało targające nią emocje – zdemolowała salon, była skłonna w to
uwierzyć. Wystarczyło też, że pomyślała o sposobie, w jaki reagowała,
kiedy czuła zapach Gabriela, o kontakcie z krwią nie wspominając. Za
każdym razem miała wyrzuty sumienia, gdy odkrywała, że po raz kolejny niemalże
rzuciła się na plastikową torebkę, by zachłannie dobrać się do jej zawartości.
To nie było ani normalne, ani przez nią pożądane, ale pewne odruchy pozostawały
od Marissy o wiele silniejsze.
W każdej
chwili mogła zrobić coś, czego później by pożałowała, a to…
Och, no i dlatego
nie widywała Claire. Ani razu nie zapytała o przyjaciółkę, świadoma, że ta
była taka jak Gabriel – a więc po części ludzka, co mogłoby się skończyć
tragicznie. Co prawda przy Licavolim jakoś sobie radziła, dostrzegając różnicę
pomiędzy sposobem, w jaki pachniał, a wonią, którą miała ludzka krew,
to jednak o niczym nie świadczyło. Czuła się zbyt niepewna, tak bardzo
roztrzęsiona i pełna wątpliwości, które przysłaniały wszystko inne. Nawet
kiedy myślała jasno, wystarczył o jeden bodziec za dużo, by ten stan
rzeczy uległ zmianie. Koncentracja z łatwością uciekała, pozostawiając
Marissę zdezorientowaną i bliską zrobienia czegoś, czego w normalnym
wypadku zdecydowanie by się nie podjęła. Nie była sobą i to przerażało ją
bardziej niż cokolwiek innego.
Tak długo,
jak nie potrafiła nad sobą panować, a na pierwszy plan raz po raz
wychodziło pragnienie krwi, to wszystko nie miało sensu.
Tak długo,
jak to się działo, Marissy Morgan nie było…
Nareszczie dotarlam do tego momentu. Odkrylam tego bloga 2 tygodnie temu i musialam co nieco nadrobic, no dobra co nieco to troche naciagana teoria. Lecz teraz postaram sie byc na biezaco. Z tego co widze to masz do pisania ogromny talent, gdyby nagle okazalo sie ze wydajesz ksiazke nie zdziwila bym sie.
OdpowiedzUsuńSory za taki tekst ale nie mam polskiej klawiatury.
Klaudia122
Hej :3
UsuńI wow. Za każdym razem, kiedy pojawia się ktoś, kto porwał się na nadrobienie całości, jestem w szoku. Naprawdę, podziwiam za samą próbę, a co dopiero dotarcie do aktualnego końca. I bardzo Ci za to dziękuję, tak jak i za to, że najwyraźniej wciąż nie masz mnie dość :D
Bardzo dziękuję za ciepłe słowa :3 Co do bycia na bieżąco, to Twoja decyzja, bo ja nigdy tego nie wymagałam. Czytanie ma być przyjemnością, a wiadomo, że nie zawsze ma się na to czas i ochotę ;)
Na koniec może zapytam o jakiś kontakt do Ciebie, bo czemu nie? Zawsze traktuję czytelników jako cudowne osoby, które zesłał mi los, więc jakbyś chciała popisać, to zapraszam ^^
Pozdrawiam,
Nessa.