Elizabeth
– To zaczyna być coraz
bardziej nienormalne… Rany, po prostu nie wierzę!
Słyszała
podenerwowany głos Shannon, a jednak nie była w stanie skoncentrować
się na poszczególnych słowach. Nie widziała nawet powodu, żeby wyjść z pokoju
i sprawdzić, co tak naprawdę się działo, woląc udawać, że sytuacja jej nie
dotyczy. Nie miała już cierpliwości ani do tego, co się działo, ani tym
bardziej do świadomości, że sprawy w każdej chwili mogły się skomplikować.
Już i tak było źle, Elizabeth zaś miała poczucie, że to zaledwie początek
– i że w związku z tym powinna spodziewać się dosłownie
wszystkiego.
Nie była
pewna, co powinna myśleć o rozmowie z Jocelyne i jej bliskimi.
Wiedziała już, że wydarzyło się coś niedobrego i że najpewniej Damien jej
potrzebował, ale to przecież nie było takie proste. Chciała się od tego odciąć,
chociaż podejrzewała, że zachowuje się jak cholerny, niewdzięczny tchórz, tym
bardziej, że chłopak wciąż próbował zrobić wszystko, byleby była bezpieczna. Ta
świadomość bolała, zresztą tak jak i wrażenie, że sprawy tak naprawdę
sprowadzały się do niej. Jeśli faktycznie dziewczyna, która obiecała Damienowi
się nią zająć, tak po prostu zniknęła…
W pośpiechu
odrzuciła od siebie niepokojące myśli, zbytnio wytrącona z równowagi tym,
co z nich wynikało. Nic złego się
nie dzieje, warknęła na siebie w duchu, ale to było niczym jedno
wielkie kłamstwo, w które i tak nie była w stanie uwierzyć.
Pustka w głowie jawiła się Liz jako coś nie do zniesienia, zresztą tak jak
i świadomością tego, że tak naprawdę nadal była w niebezpieczeństwie.
Jej brat wciąż gdzieś tam był, uparcie zamierzając ją dorwać, nawet jeśli teraz
wydawał się również zajmować czymś innym. To przynajmniej zasugerował podczas
balu i chociaż nie była pewna dlaczego, tak po prostu zdecydowała się mu
uwierzyć. Dlaczego miałaby zachować się inaczej, skoro Jason nie miał żadnego
powodu, żeby ją okłamać? Zdążyła się zorientować, że kiedy był obok, zwykle
rozwiązywał mu się język, a to bez wątpienia o czymś świadczyło.
Tak czy
inaczej, została wplątana w sam środek tego szaleństwa, nie mając pojęcia,
w jaki sposób powinna się zachować, żeby mieć choć cień szansy się w tym
odnaleźć. Gubiła się nie tylko we własnych emocjach, ale przede wszystkim
pewności, że to nie miało się ot tak zakończyć. Jakby tego było mało, nie
potrafiła zapomnieć o Damienie, co niejako wydawało się być odpowiedzią na
pytanie, które zadawała sobie tak długo, zastanawiając się, czy to możliwe,
żeby uczucia, którymi darzyła chłopaka, w rzeczywistości były wyłącznie
wyrazem wdzięczności. Nie, a przynajmniej coraz częściej w to
wątpiła, a jednak nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby wrócić. Po
tym, co spotkało Marissę, wszystko wydawało się o wiele zbyt
skomplikowane, wzbudzając w Elizabeth niemalże paniczny strach. Co jak co,
ale nie zamierzała zostać wampirem – nigdy, za żadne skarby. Z dwojga
złego wolała już śmierć, chociaż Jason zdecydowanie nie miał tego w planach,
niezależnie, jak bardzo dałaby mu się we znaki.
– Liz?! –
Głos Shannon skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Wzdrygnęła się, po czym
wyprostowała, pośpiesznie siadając na łóżku.
– Zaraz
przyjdę! – odkrzyknęła, chociaż zdecydowanie nie miała na to ochoty. – Ja… Po
prostu daj mi chwilę!
Shannon nie
odpowiedziała, ale to wydało się dziewczynie nieistotne. Miała ochotę
powiedzieć, że źle się czuje, co zresztą wcale nie było takie dalekie od
prawdy, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Wiedziała, że Shanny była
podenerwowana, co jak nic miało związek z powrotem Nigela. Coś się stało,
po raz kolejny zresztą, więc tym bardziej wypadało spróbować ustalić w czym
rzecz, a jednak nie potrafiła się na to zdobyć. W zmian była w stanie
co najwyżej tkwić w bezruchu, wsłuchując się w ciszę i koncentrując
na przyśpieszonym biciu serca. Przez większość czasu siedziała jak na
szpilkach, jak nic przewrażliwiona i bliska szaleństwa, o ile już nie
zdążyła w nie popaść.
Wiedziała,
że odkąd opuściła dom Licavolich, na własne życzenie wszystko skomplikowała.
Teraz nie tylko czuła się samotna i pozbawiona jakiejkolwiek kontroli nad
sytuacją, ale na dodatek nie było już nikogo, kto mógłby ją chronić – i to
nie tylko przed Jasonem, ale również konsekwencją ostatnich wydarzeń. Kiedy
przebywała w tamtym domu, to było tak, jakby faktycznie uciekła przed
światem zewnętrznym. Wtedy nie musiała martwić się niechcianymi pytaniami i policją,
bo ta trzymała się od niej z daleka. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę o tym
zadecydowała i w gruncie rzeczy nie chciała się nad tym zastanawiać,
przyjmując wszystko dokładnie takim, jakim było. Czuła się bezpieczniej, mogąc w spokoju
przeżywać żałobę i mając przynajmniej złudne wrażenie, że jest na dobrej
drodze, żeby wszystko uporządkować.
Teraz
wszystko zniknęło, Liz zaś przekonała się, że w rzeczywistości nie
osiągnęła niczego – i że w każdej chwili może zacząć być jeszcze gorzej.
Zwłaszcza zaginięcie Marissy wszystko skomplikowało, przy okazji sprawiając, że
tragedia, która ją dotknęła, kolejny raz wyszła na światło dzienne.
Podejrzewała, że gdyby to ona, a nie Shannon, otworzyła drzwi, kiedy
zapukał ten mężczyzna… Nie miała pojęcia, co zrobiłaby, zmuszona odpowiadać na
pytania, które nie tylko przywoływały złe wspomnienia, ale na dodatek zmuszały
ją do kłamstw. Przecież nie mogła powiedzieć nikomu prawdy i to nie tylko
dlatego, że wtedy jak nic ktoś uznałby ją za wariatkę. Najważniejsze
pozostawało to, że cokolwiek by się nie stało, nie mogła narazić Damiena ani
jego rodziny, a to bez wątpienia by się stało, gdyby zaczęła płakać i rozpowiadać
na prawo i lewo, że za wszystkim stały wampiry, w tym również jej
podobno od lat martwy brat, który teraz zamierzał uczynić ją kimś sobie
podobnym.
Zaklęła w duchu,
po czym błyskawicznie poderwała się na równe nogi. Bezruch jej nie służył,
zresztą tak jak i samotność, chociaż jak na ironię nie miała ochoty na
czyjekolwiek towarzystwo. Problem polegał na tym, że nie mogła kryć się w pokoju
w nieskończoność, chcąc nie chcąc musząc w końcu dołączyć do Shannon i Nigela,
żeby wyjaśnić, co się stało. Nie była pewna, czy oby na pewno chciała to
zrobić, ale to w gruncie rzeczy nie było teraz ważne. I tak nie miała
większego wyboru, aż nazbyt świadoma, że się o nią martwili, chociaż tak
bardzo tego nie chciała.
Zbiegła po
schodach, poruszając się trochę jak w transie i próbując zrozumieć,
dlaczego czuła się aż do tego stopnia zaniepokojona. Nie miała większego
problemu z odnalezieniem swoich towarzyszy w salonie, już od progu
wyczuwając, że coś zdecydowanie było nie tak. Nigel siedział na kanapie,
nerwowo pocierając skronie i wyglądając trochę jak siódme nieszczęście,
nienaturalnie wręcz blady i wyraźnie zmęczony. Jego siostra z kolei
sprawiała wrażenie kogoś, kto w każdej chwili mógłby posunąć się do
rękoczynów, nerwowo krążąc tam i z powrotem, co skutecznie przyprawiło Liz
o zawroty głowy. Dziewczyna zawahała się, chwilę jeszcze obserwując podenerwowaną
dwójkę i próbując stwierdzić, czy zadawanie jakichkolwiek pytań faktycznie
miało sens.
– Jestem –
rzuciła z opóźnieniem, zaczynając mieć dość przeciągającej się ciszy.
To Nigel
jako pierwszy na nią spojrzał. Nerwowo zaciskał usta, przez krótką chwilę
wyglądając na chętnego, żeby coś powiedzieć, ostatecznie jednak nie odezwał się
nawet słowem.
Coś w zachowaniu
chłopaka sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Cokolwiek się
działo, zdecydowanie nie było normalne, poza tym…
– Co się
stało? – zapytała wprost, nie mogąc się powstrzymać. Mogła udawać, że nic
szczególnego nie miało miejsca, ale to byłoby jednym wielkim kłamstwem,
dokładnie takim samym jak wszystkie inne, w które w ostatnim czasie
nieudolnie próbowała uwierzyć. – Nigel, do cholery…
– Wiesz,
kto przyszedł do nas ostatnio? – przerwała jej Shannon, zatrzymując się tak
gwałtownie, że Liz aż się wzdrygnęła.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, sama niepewna, co powinna im odpowiedzieć. Chwilę wodziła
wzrokiem dookoła, spoglądając to na jedno, to znów na drugie i na
podstawie ich min próbując wywnioskować, jak źle prezentowała się sytuacja, w której
się znaleźli. Czuła, że wszystko było nie tak, skomplikowane o wiele
bardziej, niż mogłaby sobie tego życzyć, a jednak wciąż nie była w stanie
jednoznacznie stwierdzić na czym tak naprawdę stali. W gruncie rzeczy nie
chciała tego wiedzieć, chociaż nie sądziła, żeby w tej sytuacji jej opinia
miała jakiekolwiek znaczenie.
– Mówisz… o tym
mężczyźnie – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – Tym,
którego stąd wyrzuciłaś – dodała, a Shannon wydała z siebie
przeciągłe, sfrustrowane westchnienie.
Och, trudno
było zapomnieć o tamtej rozmowie i gniewie, w jaki wprawił
dziewczynę zdecydowanie zbyt wścibski facet, próbujący wnikać sprawy, które go
nie dotyczyły. Liz widziała, że praca najpewniej wymagała od niego takie
zachowania, ale i tak poczuła się osaczona, niemalże paniką reagując na
perspektywę rozmowy na tematy, o których tak bardzo pragnęła zapomnieć. Co
więcej, chociaż widziała tego policjanta (albo komisarza – nie miała pewności)
zaledwie przez chwilę, to w zupełności wydarzyło, żeby nabrała
przekonania, że nie będzie w stanie go polubić. Wręcz przeciwnie – coś w nim
wręcz ją przerażało, sprawiając, że zapragnęła uciec z krzykiem i więcej
nie pokazywać mu się na oczy.
Inaczej
sprawy miały się z Shannon, która – delikatnie rzecz ujmując – wpadła w szał.
Słuchając podenerwowanego głosu dziewczyny, Elizabeth wciąż miała niepokojące
wrażenie, że ta w którymś momencie się zapędzi i zacznie krzyczeć, co
przy braku kontroli zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze. Krzyk Shannon był
niebezpieczny, poza tym mógł wpędzić ich w kłopoty równie wielkie, co i powiedzenie
prawdy o wszystkim, co w ostatnim czasie miało miejsce.
–
Wyrzuciłam… Taa, najpewniej mam przejebane – oznajmiła spiętym tonem Shannon i to
wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić Liz z równowagi. – Wszyscy
mamy.
– Co…?
Nigel cicho
jęknął, po czym w końcu wtrącił się do rozmowy.
– Słyszałaś
może kiedyś o Złym Wilku, Liz?
Uniosła brwi,
co najmniej zaskoczona. W pierwszym odruchu zapragnęła zaprzeczyć, ale nie
zdobyła się na to, w zamian usiłując wysilić umysł na tyle, by mieć szansę
cokolwiek sobie przypomnieć. Z jakiegoś powodu termin, którego użył Nigel,
wydał się Liz znajomy, chociaż za żadne skarby nie potrafiła przypomnieć sobie
kiedy i w jakich okolicznościach się z nim spotkała. Podejrzewała, że
chłopakowi zdecydowanie nie chodziło o bajkę o „Czerwonym Kapturku”,
bo to najzwyczajniej w świecie nie miałoby sensu, a skoro tak…
– Nie wiem
– dała za wygraną. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, coraz bardziej
zdezorientowana. – Co się dzieje? To, że mamy kłopoty zauważyłam dawno temu,
ale i tak… – Urwała, o czym nerwowo zacisnęła usta. – Czy Jason…?
– To akurat
nie ma nic wspólnego z twoim bratem, ale mniejsza o to – zapewnił ją
pośpiesznie Nigel. Wyczuła napięte w jego głosie, co zaniepokoiło ją w równym
stopniu, co i wrażenie, że w każdej chwili sytuacja będzie w stanie
wymknąć jej się spod kontroli. – Facet jest człowiekiem, a przynajmniej
zakładam, że żaden nieśmiertelny nie siedziałby w FBI i…
– Chwila! –
przerwała mu. Wolała nawet nie zastanawiać się, jak bardzo beznadziejnie
musiała wyglądać sytuacja, skoro tak po prostu siedzieli i roztrząsali to,
czy wampir albo jakakolwiek inna nadnaturalna istota mógłby siedzieć w jakiejkolwiek
większej organizacji. Jeszcze trochę i naprawdę
uznamy, że to najzupełniej normalne…, pomyślała w oszołomieniu. –
Wydawało mi się, że był z policji – zniecierpliwiła się, a Shannon
tylko parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Może nie
chciał wzbudzać paniki… Czy ja wiem? Też go na początku nie skojarzyłam –
przyznała, wzruszając ramionami. – Ulrich Wolfer… Nie, też nie mam pojęcia, jak
to wymówić. – Dziewczyna wywróciła oczami. – Ale gdybyś przejrzała stare
gazety, pewnie byś go znalazła. Z tego, co mi wiadomo, jest bardzo dobry w tym,
co robi. To znaczy… Może nawet aż za dobry, a to źle.
– Dalej nie
rozumiem – stwierdziła spiętym tonem.
Nigel
westchnął.
– Po
pierwsze, interesuje się nami FBI. Rozumiesz? Nie wiem, może się nie znam, ale
nawet po tym, co stało się z twoją rodziną i Issie… – Zamilkł, po
czym wzruszył ramionami. – Więc chodzi o coś więcej, tym bardziej, że nie
powiedział nam skąd jest. Może po prostu…
– Co? –
rzuciła z powątpiewaniem Shannon.
– Może
działa na własną rękę – przyznał z powątpiewaniem chłopak. – Zły Wilk – powtórzył z naciskiem –
bo jest cholernie skuteczny. Do tej pory nie było sprawy, której nie rozwiązał,
więc jeśli coś jest na rzeczy… Poza tym z tego, co mi wiadomo, facet
niekoniecznie działa tak, jak powinien. Mam na myśli… No, wiecie. Duża
skuteczność niekoniecznie w granicach prawa – wyjaśnił, a Liz wyrwał
się zdławiony jęk.
– Czyli co?
Aż tak widać, że coś jest na rzeczy? – zapytała z niedowierzaniem, coraz
bardziej zdezorientowana.
– A skąd
mam wiedzieć? Chciał rozmawiać z tobą, więc mógł oczekiwać czegokolwiek.
Poza tym nie przyszedł służbowo, bo wtedy nie dałby spławić się Shannon, a przynajmniej
tak mi się wydaje – mruknął, wymownie spoglądając na siostrę. To była zaledwie
chwila, bo jego spojrzenie prawie natychmiast przeniosło się z powrotem na
Liz. – Może powinnaś się tym zainteresować? To w twojej rodzinie ludzie
biegają z kołkami i… – Nigel natychmiast zamilkł, kiedy gwałtownie zaczerpnęła
powietrza, przez krótką chwilę czując się tak, jakby ktoś spróbował ją uderzyć.
– Rany, przepraszam. Nie to miałem…
Cokolwiek
miał do powiedzenia, nie próbowała go słuchać. Bez słowa odwróciła się na
pięcie, by w następnej sekundzie po prostu opuścić salon, nie ufając sobie
na tyle, by dalej prowadzić jakąkolwiek rozmowę. W pierwszym odruchu
zapragnęła skierować się z powrotem ku schodom, by znów zamknąć się w tymczasowym
pokoju, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Potrzebowała powietrza, zbytnio
zdenerwowana, by chociaż chwilę dłużej tkwić w czterech ścianach, zmuszona
skupiać się na własnych, coraz bardziej niespójnych myślach.
Gdzieś za
plecami usłyszała, że Shannon wypowiada jej imię, ale nawet nie odwróciła się,
żeby odpowiedzieć. Dosłownie wypadła na zewnątrz, nie dbając o to, żeby
zabrać kurtkę. Prawie natychmiast tego pożałowała, czując przejmujący chłód,
ale zmusiła się do zignorowania jakichkolwiek niedogodności. Gniew i –
przede wszystkim – stopniowo przybierający na sile strach niezmiennie dawały
się Liz we znaki, sprawiając, że dziewczyna miała coraz więcej wątpliwości co
do tego, co i z jakiego powodu robiła. W pośpiechu szła przed siebie,
obojętna na to, że aż prosiła się o to, żeby Jason albo ktokolwiek inny
spróbował się do niej zbliżyć. W gruncie rzeczy zaczynało być jej wszystko
jedno, zaś myślenie o bracie jedynie utwierdzało ją w przekonaniu, że
tak naprawdę nie wiedziała niczego ani o sobie, ani o własnej
rodzinie.
Całe lata
kłamstw… Mogli jej wmawiać, że wszystko było dla jej bezpieczeństwa, ale to
brzmiało równie beznadziejnie, co i stwierdzenie, że wyrzeczenie się
Jasona było jedynym rozwiązaniem. Prawda była taka, że już od dłuższego czasu
nic nie było takie, jakie powinno. Żyła w ciągłym napięciu, chwilami bojąc
się choćby rozejrzeć albo zamknąć oczy, w obawie przed tym, że ktoś
spróbuje ją skrzywdzić. Zwłaszcza teraz, kiedy na własne życzenie odcięła się
od Damiena i jego rodziny, była tego świadoma, ale nawet to nie było w stanie
zmusić Elizabeth do zmiany decyzji. Pewne rzeczy działy się zdecydowanie zbyt
szybko, nie wspominając o tym, że zabrnęły za daleko, przez co nie była w stanie
ich ignorować. W gruncie rzeczy mogła albo oszaleć, albo spróbować to
wszystko uporządkować i jakoś zaakceptować, jednak żadne z tych
rozwiązań nie napawało dziewczyny entuzjazmem. Wręcz przeciwnie – to, co się
działo, niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze, a jakby tego było
mało, niemalże na każdym kroku przekonywała się, że mogło być gorzej.
Jak nie
demony, to znów brat, który uwziął się na nią, bo… Och, właściwie czym mu
zawiniła? Była zaledwie pośrednikiem w zemście, chociaż i ta wydawała
się Elizabeth bezsensowna, odkąd Jason zabił wszystkich. Została sama, nie
tylko nie mając pojęcia, gdzie powinna się udać, ale też nie rozumiejąc
niczego, co działo się wokół niej. Wcześniej mogła przynajmniej liczyć, że Nina
wprowadzi ją w ten dziwny, skomplikowany świat i pokaże jakim cudem
mogłaby choć próbować bronić się przed nieśmiertelnymi, o ile to w ogóle
miało być możliwe, ale teraz…
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści. Nie, nie chciała o tym znowu myśleć, nie
wspominając o tym, jak bezsensowne wydawało się to, co działo się wokół
niej. Bez słowa ruszyła przed siebie, pod wpływem impulsu rzucając się do
biegu, nie tylko po to, żeby w ten sposób się rozgrzać, ale przede
wszystkim jakkolwiek rozładować narastającą w niej energię. Bieg zwykle
przynosił jej ukojenie, pozwalając poczuć się choć odrobinę lepiej, metoda ta
jednak coraz częściej wydawała się ją zawodzić. Chyba nawet nie była tym zaskoczona,
stopniowo dochodząc do wniosku, że działo się zdecydowanie zbyt wiele, by
przejście z tym do porządku dziennego mogło okazać się proste. W efekcie
biegała już raczej z przyzwyczajenia, nie mając wątpliwości co do tego, że
zachowanie formy mogło okazać się kluczowe, jeśli chciała mieć choć cień szansy
na przetrwanie. Co prawda nie wyobrażała sobie tego, żeby łowcy, czy jakkolwiek
inaczej nazywała się organizacja, do której kiedyś przynależała jej rodzina, mieli
jakiekolwiek szanse z tymi, na których polowali, ale dobrze było
przynajmniej próbować zachować pozory.
Jakkolwiek
by nie było, bieg sprawił, że przejmujący chłód, który odczuwała, przestał aż
tak bardzo dawać jej się we znaki. Zdołała się rozluźnić, chociaż nie sądziła,
że będzie do tego zdolna. Przez dłuższą chwilę koncentrowała się przede wszystkim
na metodycznym poruszaniu naprzód, całą sobą chłonąć sposób, w jaki
napinały się jej mięśnie. Było coś kojącego w sposobie, w jaki jej
stopy rytmicznie uderzały o chodnik. Choć przez chwilę czuła się naprawdę
pewnie, mając poczucie, że w pełni kontrolowała sytuację, a zwłaszcza
to, gdzie i dlaczego chciała się znaleźć, co wydawało się dość ironiczne,
skoro w rzeczywistości nie miała żadnej koncepcji. Wiedziała jedynie, że pragnęła
pozostać w ruchu – po prostu metodycznie poruszać się naprzód tak długo,
jak tylko miało być to możliwe, aż do chwili, w której ostatecznie
zabrakłoby jej tchu i sił na kontynuowanie biegu.
Nie była
pewna jak długo w tym trwała, zanim ostatecznie zdecydowała się zwolnić.
Zatrzymała się nagle, zgrzana pomimo chłodu i braku cieplejszego ubrania.
Dysząc ciężko, nachyliła się do przodu, opierając obie dłonie na udach, żeby
łatwiej złapać oddech. Ciemne włosy musnęły jej policzki, ale nie zwróciła na
to uwagi, dopiero po dłuższej chwili decydując się odgarnąć niesforne kosmyki
na bok. Czuła, że serce wali jej jak szalone, uderzając szybko i mocno,
ale to było zgoła odmienne uczucie, aniżeli to, którego doświadczała, kiedy się
bała. Tym razem wrażenie było znajome i jak najbardziej przyjemne – dobry
wysiłek, z którego zwykle była w stanie czerpać wyłącznie to, co
najlepsze.
Poczuła
delikatne pulsowanie pod koszulką w miejscu, w którym – ukryty pod
koszulką – jej skórę muskał wisiorek, który znalazła w domu Niny. Nie była
pewna, w którym momencie zaczęła nosić go na stałe, nie wyobrażając sobie,
że mogłaby się z nim rozstać, ale to nie miało znaczenia. Bezwiednie musnęła
placami miejsce, w którym się znajdował, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że
łagodnie pulsował ciepłem, trochę jak drugie serce, które…
– Elizabeth
Evans?
Drgnęła,
kiedy usłyszała dziwnie znajomy, męski głos. Już gdzieś go słyszała, nim jednak
zdążyła zastanowić się gdzie i dlaczego, zauważyła, że ktoś zmierza w jej
stronę.
Poruszając
się trochę jak w transie, z wolna wyprostowała się i spojrzał na
intruza.
Rozdział z podziękowaniami dla Klaudii122. Zawsze jestem pod wrażeniem, kiedy ktoś nadrobi tę historię, więc dziękuję ;) Dodam, że odpisałam na Twój komentarz ^^
OdpowiedzUsuńNessa.
Dzięki za podziękowania. Jeśli by się nad tym zastanowić, to nie było takie trudne, ponieważ twoja historia tak mnie zaciekawiła, że potrafiłam czytać po 50 rozdziałów dziennie. Już to pisałam, ale napisze jeszcze raz: masz do tego wielki talent, każdy twój blog jest świetny (a przynajmniej te z którymi zdążyłam się zapoznać) twój styl pisania sprawia, że nawet nic nie znaczące sceny są ciekawe i tajemnicze.
OdpowiedzUsuńco do kontaktu to podam pocztę: jasinska.klaudia@o2.pl
Pozdrawiam Klaudia122