28 marca 2017

Sto czterdzieści

Elizabeth
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby skoncentrować wzrok na nieznajomym i mieć szansę mu się przyjrzeć. Machinalnie napięła mięśnie, próbując zrozumieć, dlaczego sama jego obecność wystarczyła, żeby poczuła się tak bardzo podenerwowana. Dopiero kilka następnych sekund później zrozumiała, dlaczego głos, który słyszała, wydał jej się znajomy. Oczywiście, że już go słyszała, chociaż przez krzyki Shannon trudno było skoncentrować się na poszczególnych słowach.
O ironio, przeszło dziewczynie przez myśl. Serce jak na zawołanie zabiło jej jeszcze mocniej, już nie tylko za sprawą zmęczenia. Jak wielkie szczęście musiało mieć, skoro zaledwie chwilę po rozmowie z Shannon i Nigelem wpadła na obiekt ich frustracji. O wilku mowa, dopowiedziała, ale nawet to nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej. Wręcz przeciwnie, bo Liz zdecydowanie nie było do śmiechu.
Wypuściła powietrze ze świstem, bezskutecznie próbując zapanować nad nerwami. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy gdyby zamiast na niego zaczekać, rzuciła się do ucieczki, próbowałby ją gonić. Nie wyglądał jak ktoś, kto właśnie jest na służbie, ale równie dobrze mogła się mylić. Ba! Po tym, jak Nigel stwierdził, że mężczyzna niekoniecznie działał zgodnie z prawem, niczego nie była tak naprawdę pewna, wręcz spodziewając się komplikacji.
– Czego pan ode mnie chce? – wypaliła, ledwo tylko jej niechciany towarzysz znalazł się na tyle blisko, by poczuła się niemalże osaczona.
Raz jeszcze zmierzyła go wzrokiem, próbując ocenić, czy przezwisko, które podobno mu przypisywano, miało sens. Nie wyglądał na groźnego, przynajmniej teoretycznie, bo wiedziała już, że kierowanie się pozorami jest najgorszym, na co mogłaby się zdecydować. Cóż, gdyby było inaczej, na pewno nie doszłaby do wniosku, że jej najlepsza przyjaciółka niekoniecznie jest człowiekiem, o całej rodzinie Eleny nie wspominając. Tak czy inaczej, przez ostatnie tygodnie doświadczyła i nauczyła się dość, by przez większość czasu siedzieć niemalże jak na szpilkach, powoli zaczynając bać się własnego cienia. W efekcie również teraz z uwagą przyjrzała się stojącemu przed nią mężczyźnie, próbując doszukać się w jego wyglądzie czegoś, co w choć niewielkim stopniu powinno ją zaniepokoić.
Zabawne, ale nic podobnego nie miało miejsca. Podejrzewała, że do tego wszystkiego już całkiem oszalała, ale czegokolwiek nie powiedziałaby o tym mężczyźnie, zdecydowanie nie sprowadzałoby się do stwierdzenia, że wyglądał jakkolwiek niebezpiecznie. Podejrzewała, że wszystko mogło sprowadzać się do tego, jak przez świadomość istnienia wampirów spoglądała na rzeczywistość, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Ulrich Wolfer jawił jej się jako najzwyczajniejszy w świecie człowiek – zwykły facet, któremu dałaby przynajmniej czterdzieści lat. Zawahała się, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego wydawał jej się taki normalny, zwłaszcza po tym, czego dowiedziała się na jego temat. Teoretycznie po tym, co powiedzieli jej Shannon i Nigel, powinna poczuć się co najmniej zagrożona, dla pewności woląc trzymać się z daleka, a jednak…
Nawet nie drgnęła, kiedy mężczyzna przesunął się bliżej. Obserwował ją w uważny, ale zadziwiająco łagodny sposób, dzięki czemu mogła zauważyć, że miał zadziwiająco łagodne, niebieskie oczy. Również w jego rysach twarzy nie doszukała się niczego niewłaściwego, chociaż te okazały się na tyle surowe, by z łatwością zapadły dziewczynie w pamięć. Jakby tego było mało, kiedy przyjrzała się dokładniej, odniosła wrażenie, że jednak istniała szansa, że mogła już Ulricha widzieć, ale za żadne skarby nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy i gdzie. W gazecie? W telewizji? Nagle wszystko wydało się Elizabeth równie prawdopodobne, zresztą tak jak i to, że w grę wchodziła jej wyjątkowo podatna od jakiegoś czasu wyobraźnia.
Wciąż milczała, ale cisza, która pomiędzy nimi zapadła, nie wydała się Liz niczym niewłaściwym. Dla pewności powiodła wzrokiem dookoła, żeby upewnić się, że faktycznie są sami. Chociaż nie potrafiła tego wytłumaczyć, wcale nie zaniepokoił ją fakt, że ona i ten mężczyzna wydawali się być jedynymi osobami w zasięgu wzroku. Jeszcze jakiś czas temu sądziła, że perspektywa rozmowy z kimś, kto mógłby chcieć ją wypytywać, powinna napawać ją przerażeniem, a jednak…
– Nie musisz się mnie obawiać, Elizabeth. Nie zamierzam cię skrzywdzić – zapewnił pośpiesznie Ulrich, źle interpretując jej zachowanie.
Skinęła głową, wciąż niepewna tego, co powinna powiedzieć. Za wszelką cenę usiłowała uporządkować to, co wiedziała i czuła, ale zebranie myśli nagle okazało się czymś co najmniej trudnym, ile w ogóle możliwym. Chyba powinna przyzwyczaić się do takiego stanu, od czasu poznania prawdy o własnej rodzinie niemalże przez cały czas mając wątpliwości co do tego, co działo się wokół niej, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – powoli zaczynała mieć tego wszystkiego dość, wręcz marząc, żeby w końcu wszystko stało się jasne, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Ulrich jeszcze przez krótką chwilę lustrował ją wzrokiem, być może czekając na jakaś reakcję z jej strony. Dopiero później dał za wygraną, cicho wzdychając i w roztargnieniu przeczesując ciemne włosy palcami. Wyglądał dość dobrze jak na swój wiek, a przynajmniej takie odniosła wrażenie, mimowolnie porównując go ze swoim ojcem. On też zawsze wydawał jej się dobrze zbudowany i sprawny, chociaż dopiero teraz zaczynała rozumieć skąd to wynikało. Co więcej, choć tego nie rozumiała, Ulrich miał w sobie coś, co z miejsca wzbudziło w niej zaufanie.
Och, to nie miało sensu. Nie miało go, a jednak…
– Wiesz kim jestem? – odezwał się ponownie mężczyzna, decydując się przerwać przenikliwą ciszę. Po chwili wahania doszła do wniosku, że chyba jest mu za to wdzięczna.
– Podejrzewam – wykrztusiła z siebie ze znacznym opóźnieniem. Skinął głową, zupełnie jakby dokładnie takiej odpowiedzi od samego początku się spodziewał. – Przepraszam za Shannon, ale… Och, takie najście żadnej z nas nie było na rękę – dodała pod wpływem impulsu.
W gruncie rzeczy samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego próbowała się mu spowiadać. Możliwe, że właśnie to sprawiało, że ten mężczyzna był tak dobry w tym, co robił – to, że nawet nie wysilając się, potrafił wpłynąć na rozmówcę w taki sposób, by ten chciał z nim rozmawiać. Co prawda to najwyraźniej nie działało na wszystkich, co zdążyła udowodnić Shannon, ale to nie miało dla Liz większego znaczenia. Nie bała się, a przecież o to chodziło, prawda? Gdyby jeszcze zaczęła to rozumieć…
– W porządku. Mogłem się tego spodziewać – zapewnił pośpiesznie mężczyzna. – Przyszedłem prywatnie, chociaż… Hm, może niepotrzebnie powoływałem się na policję – stwierdził, a Liz niespokojnie drgnęła.
– Prywatnie – powtórzyła z powątpiewaniem. – Do mnie… – ciągnęła dalej, coraz bardziej zdezorientowana.
– To dłuższa rozmowa, Elizabeth – oznajmił i coś w tym stwierdzeniu sprawiło, że z miejsca mu uwierzyła. Chyba nawet podobało jej się to, w jaki sposób wypowiadał jej pełne imię. Nie była w stanie tego sprecyzować, ale po prostu czuła się dobrze. – O ile będziesz na tyle dobra, żeby poświęcić mi chwilkę.
– A mam wybór? – wypaliła pod wpływem impulsu.
Brwi Ulricha jak na zawołanie powędrowały ku górze.
– Oczywiście, że tak – stwierdził, nie kryjąc zaskoczenia. – Powiedziałem już, że jestem tutaj prywatnie, chociaż… – zaczął i urwał, co bynajmniej nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej.
– Co takiego? – niemalże warknęła, nagle zaniepokojona.
Wahanie pojawiło się nagle, stojąc w kontrze do zaufania, którym zdążyła obdarować swojego rozmówcę. W efekcie w głowie miała mętlik o wiele większy niż do tej pory, niczego już niepewna w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. To wystarczyło, żeby z miejsca zapragnęła się wycofać, chociaż zarazem ucieczka wydawała się najgorszym, na co mogłaby się z jakiegokolwiek powodu zdecydować.
– Po prostu ze mną porozmawiaj – zasugerował łagodnie mężczyzna. – Chodzi o twoją rodzinę, tak, ale…
– Nie zamierzam rozmawiać o tym, co się wydarzyło! – jęknęła, odskakując od niego jak oparzona. – Skoro jest pan tutaj prywatnie, tym bardziej nie mam takiego obowiązku. A zresztą… Dlaczego dopiero teraz, co? To, co się wydarzyło… – rzuciła spiętym tonem, plącząc się i przez dłuższą chwilę mając problem ze sformułowaniem sensownego zdania. – Ja nie zamierzam…
– Liz – przerwał jej. Fakt, że tak po prostu zaczął skracać jej imię, skutecznie zamknął dziewczynie usta. – Zdajesz sobie sprawę z tego, jak trudno do tej pory było do ciebie dotrzeć? Zresztą chciałem dać ci czas, ale teraz to już niestety nie wchodzi w grę. Dzieje się bardzo dużo rzeczy, a ty jesteś w niebezpieczeństwie… Zresztą nie jako jedyna – stwierdził, a dziewczyna nerwowo napięła mięśnie.
– Nie rozumiem…
Ulrich nieznacznie potrząsnął głową.
– I dlatego tutaj jestem, żeby wszystko ci wytłumaczyć. Nie wątpię, że masz bardzo wiele pytań – stwierdził ze spokojem. A potem dodał ostatnią rzecz, którą spodziewała się usłyszeć: – Zawsze mówiłem Emmie, że trzymacie cię pod kloszem nie przyniesie niczego dobrego. Gdybym tylko wiedział… To robota Jasona, prawda?
Z wrażenia omal nie zakrztusiła się powietrzem, przez krótką chwilę mając wrażenie, że ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Oczy dziewczyny jak na zawołanie rozszerzyły się aż do granic możliwości, Liz zaś aż zatoczyła się do tyłu, chyba jedynie cudem nie potykając o własne nogi. Czuła, że serce tłucze jej się w piersi, coraz mocniej i mocniej, uderzając z taką siłą, że przez moment miała wrażenie, że za moment połamie jej żebra. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że się trzęsie, coraz bardziej niespokojna i wręcz przerażona, chociaż za wszelką cenę próbowała nad sobą zapanować.
– J-jak…?
To nie miało sensu, a przynajmniej do tego próbowała samą siebie przekonać. Pomijając to, że wszystko wskazywało na to, iż miała przed sobą kogoś, kto znał jej rodziców – zwłaszcza mamę – Ulrich wydawał się o wiele bardziej świadomy, niż mogłaby do tej pory sądzić. Od śmierci rodziców i Niny nie zastanawiała się nad tym, czy w Seattle albo gdziekolwiek indziej istnieli inni łowcy, a tym bardziej jak powinna ich szukać, chociaż to bez wątpienia byłoby sensownie. Gdzie indziej miałaby szukać odpowiedzi, jeśli nie u ludzi, którzy mogli wytłumaczyć jej równie wiele, co i rodzice, a może nawet więcej. Nie zdobyła się na to, a jednak…
Och, w jakiś pokrętny sposób to wydało się Liz sensowne – to, że mogłaby mieć przed sobą kogoś, kto wiedział o tak nienaturalnych sprawach. W końcu czemu nie, prawda? Chociaż Ulrich nie powiedział tego wprost, w tamtej chwili całą sobą czuła, że mógłby okazać się łowcą. To wyjaśniałoby też, dlaczego jednoznacznie nie był w stanie powiedzieć jej, czy faktycznie przyszedł służbową, czy też może nie. Co prawda nie miała pojęcia, w jaki sposób to wszystko funkcjonowało, ale…
Chyba, że zaczynała bredzić od rzeczy, próbując doszukać się prawidłowości tam, gdzie faktycznie jej nie było. W gruncie rzeczy jakie to miało znaczenie?
– Wszystko w porządku? Och, Elizabeth… – Tym razem nie drgnęła, kiedy mężczyzna nagle znalazł się przy niej, bez słowa chwytając ją pod ramię. – Porozmawiasz ze mną?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, sama niepewna, co powinna zrobić. Tak było przynajmniej początkowo, bo w następnej sekundzie – właściwie bezwiednie, kierując się pragnieniami, których nawet nie potrafiła określić – po prostu skinęła głową.
Beatrycze
Milczenie miało w sobie coś przyjemnego, nawet jeśli zwykle doprowadzało ją do szaleństwa. Wpatrywała się w przemykający za oknem krajobraz, próbując zająć czymś myśli i powstrzymać przed każdorazowym zerkaniem na Lawrence’a. To okazało się trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać, ale starała się o tym nie myśleć, w zamian usiłując przekonać samą siebie, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. Co prawda wiedziała, że ostatnie godziny zmieniły wszystko, ale i nad tym próbowała się nie zastanawiać. W jakiś pokrętny sposób czuła się lepiej, nawet jeśli nadal nie rozumiała bardzo wielu kwestii, o Lawrence’ie nie wspominając.
Myślała zwłaszcza o pytaniu, które zadała mu na dachu, a na które ostatecznie jej nie odpowiedział. Nie musiał tego robić, bo i tak wiedziała swoje, już od dłuższego czasu podejrzewają, jaka jest prawda. Zwłaszcza po tym, jak dowiedziała się, że Elena doświadczyła czegoś podobnego – umarła, żeby powrócić, choć to przecież nie powinno być możliwe – elementy układanki zaczęły łączyć się w jedną całość. Obraz wciąż nie był skończony, a Beatrycze zdawała sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości dostrzega zaledwie część rzeczywistości, ale to na dłuższą metę nie było dla niej aż tak uciążliwe, jak całkowity brak informacji. Wciąż brakowało jej wspomnień, a im dłuższej próbowała L. wypytywać, tym pewniejsza była, że ich powrót rozwiązałby wszystko – i że najpewniej w równym stopniu zdołałby wszystko skomplikować.
Na ułamek sekundy przymknęła oczy, chcąc odrzucić od siebie niechciane myśli. Ciągłe roztrząsanie tych samych kwestii i tak nie miało niczego zmienić, więc zamartwianie się tym bardziej nie miało racji bytu. Teraz z kolei ważniejsze wydawało się to, co mogli zastać u Cullenów, bo Beatrycze nie miała wątpliwości, że działo się coś niedobrego. Carlisle nie powiedział jej tego wprost i choć nie miała pewności, czy będzie chciał rozmawiać z Lawrence’m, chciała przynajmniej spróbować się czegoś dowiedzieć. Zdążyła zorientować się, że wampir nie był szczególnie mile widziany w domu syna, ale zakładała, że ich relacje były na tyle… poprawne, by mogli postarać się dojść do porozumienia. Inaczej Cullen nie próbowałby dzwonić, a skoro tak…
A może po prostu była naiwnie ufna i wierzyła w cuda. Nie wiedziała, ale to i tak nie miało większego znaczenia. W najgorszym wypadku mogła porozmawiać z Cameronem, o ile chłopak wciąż nie miał jej dość.
Jakkolwiek by nie było, z jakiegoś powodu zależało jej, żeby to Carlisle i Lawrence doszli do porozumienia. Całą sobą czuła, że obaj troszczyli się o nią, co przy odrobinie szczęścia mogła spróbować wykorzystać. Nie była pewna, czy to uczciwe, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, w zamian przekonując samą siebie, że zmuszenie ich do rozmowy wcale nie było aż tak wielką próbą ingerencji. Mogła przynajmniej spróbować, prawda? Skoro na każdym kroku pokazywano jej, że rodzina była ważna, tym bardziej czuła się usprawiedliwiona, by dążyć do tego, żeby ta dwójka spróbowała się porozumieć. Wciąż nie była w pełni świadoma, jak sprawy miały się między L. a Cullenami, ale starała się nad tym nie zastanawiać. Przecież nie mogło być aż tak źle, a przynajmniej nie potrafiła wyobrazić sobie Lawrence’a w roli potwora, któremu nie dałoby się wybaczyć. Dla niej był dobry, poza tym nie tylko troszczył się o wiele bardziej, niż raczył przyznać. Ktoś, kto zachowywał się w ten sposób zdecydowanie nie mógł być zły, tylko… co najwyżej zagubiony.
Coś w tym myśleniu sprawiło, że przez krótką chwilę zapragnęła się nerwowo roześmiać. Och, na pewno! Już była w stanie wyobrazić sobie reakcję Lawrence’a, gdyby uświadomiła go, w jaki sposób postrzegała zaistniałą sytuację. Wiedziała, że najpewniej próbowałby się wypierać i irytował za samą tylko sugestię. Jakoś nie miała co do tego wątpliwości, aż nazbyt świadoma, że miała do czynienia z wyjątkowo upartą jednostką. Gdyby było inaczej, nie miałaby aż takich problemów z wyciągnięciem od niego jakichkolwiek informacji.
Cóż, jakkolwiek by nie było, chciała przynajmniej spróbować. Czuła, że powinna, chociaż zarazem nie wiedziała skąd brało się to przekonanie. Z jakiegoś powodu czuła się za tę dwójkę odpowiedzialna – zarówno za Lawrence’a, jak i Carlisle’a – nie wspominając o tym, że nade wszystko jej na nich zależało. Tak było od samego początku, a Beatrycze już dawno przestała doszukiwać się w tym jakiegoś głębszego znaczenia.
– Już czuję jak ucieszą się na mój widok – usłyszała i przez krótką chwilę miała ochotę wywrócić oczami, słysząc przesadnie wręcz pogodny głos L. Nie była pewna, czy cieszyło ją to, że mógłby sobie żartować. – Jak zawsze zresztą.
– Przesadzasz – stwierdziła zgodnie z prawdą. Tak przynajmniej sądziła, chociaż Lawrence oczywiście wydawał się wiedzieć swoje. – Zaraz pewnie powiesz, że przejmujesz się tylko przez wzgląd na mnie – dodała, a Lawrence zaśmiał się nerwowo.
– Bo tak jest. – Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Wydawało mi się, że to jedno mamy ustalone. Fatyguję się gdziekolwiek, bo tego chcesz – oznajmił z naciskiem.
– Do tej pory jakoś nie zastanawiałeś się nad tym, czy jesteś u nich mile widziany – zauważyła przytomnie. – Chociażby wtedy, kiedy mnie do nich podrzucałeś i…
– To była zupełnie inna sprawa – przerwał stanowczym tonem. – Rany, Beatrycze… Gdybym faktycznie przejmował się tym, co myślą, pewnie trzymałbym się z daleka. Myśl sobie, co tylko chcesz, ale to czysty egoizm z mojej strony – oznajmił, a ona uniosła brwi.
– Egoizm?
Wampir jęknął. Kątem oka zauważyła, że mocniej zacisnął palce na kierownicy.
– Owszem. Jeśli do tej pory niczego nie wyciągnęłaś z rozmów z Carlisle’m i resztą, to powiem ci o tym wprost: nie jestem materiałem na ojca, wujka czy cholera wie kogo jeszcze… – Wywrócił oczami. – Pojawiam się, bo tak mi wygodnie. Powtarzam: dla wygody – ciągnął, coraz bardziej zniecierpliwiony. – Miałem interes, żeby cię u nich zostawić… Bo byłaś z nimi bezpieczna. Poza tym tak trzeba, skoro dl nich też jesteś ważna.
– Przeczysz sam sobie, wiesz?
Zacisnął usta.
– Wcale nie – obruszył się. Przez krótką chwilę wyglądał na chętnego, żeby dodać coś jeszcze, ale ostatecznie się na to nie zdobył, w zamian z niedowierzaniem potrząsając głową. – Tak czy inaczej, nie interesuje mnie to, że mogliby mieć problemy. Wręcz przeciwnie… Wolałbym się nie mieszać, jeśli faktycznie coś jest na rzeczy.
– I dlaczego zgodziłeś się tam pojechać? – nie dawała za wygraną. Wiedziała, że igra z ogniem, ale coś w sposobie, w jaki Lawrence się denerwował, sprawiało, że czuła się lepiej. A może raczej wszystko sprowadzało się do wniosków, które dzięki temu była w stanie wysnuć. – Jasne, poprosiłam cię, ale…
– Tak, a teraz skończmy ten temat – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Naprawdę chcesz mnie w ten sposób dręczyć? Nie wierzę, że to mówię, ale chwilami bywasz równie trudna, co i Elena.
Posłusznie zamilkła, bynajmniej nie urażona jego słowami. Taka reakcja wręcz utwierdziła ją w przekonaniu, że jak najbardziej miała racje co do tego, jak na całą sytuację spoglądał Lawrence. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że się martwił, nawet jeśli wmawiał jej coś innego. Mogła to zauważyć choćby po sposobie w jaki traktował Elenę albo Joce, bo te dwie na pewno dopuściły go do siebie. Była również Alessia, o której mówił w taki sposób, że jakoś nie miała wątpliwości, że dla dziewczyny zrobiłby wszystko. Podejrzewała, że gdyby reszta rodziny dopuściła go do siebie, nawet by się nie zawahał, chociaż oczywiście usiłowałby udawać, że mu nie zależy. Nie rozumiała tego, ale nie chciała tracić czasu na rozważanie czegoś, co w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. W zamian za to pragnęła zrobić wszystko, by mieć szanse ich relacje poprawić, choć zarazem sama nie była pewna, w jaki sposób powinna się do tego zabrać. To wszystko było skomplikowane, ale na pewno nie niemożliwe, tym bardziej, że Lawrence wyraźnie liczył się z jej zdaniem – i to nie jako jedyny.
Och, chciała tego. Może gdyby trochę się postarała, wszyscy przestaliby być tacy uparci i…
Przestała o tym myśleć z chwilą, w której wyczuła, że samochód zaczyna zwalniać. Chwilę później zatrzymał się na znajomym jej już podjeździe, więc bez chwili wahania wysiadła, nie chcąc czekać aż L. postanowi zmienić zdanie. Usłyszała, że wampir wydał z siebie przeciągłe westchnienie, po czym chcąc nie chcąc ruszył za nią, co w znacznym stopniu ją uspokoiło. Gdyby jeszcze wiedziała, czego tak naprawdę powinna się spodziewać…
– Wykończysz mnie kiedyś.
Jedynie wzruszyła ramionami. Jeśli miała być ze sobą szczera, sądziła, że będzie odwrotnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa