Elizabeth
Potrzebowała dłuższej chwili,
żeby skoncentrować wzrok na nieznajomym i mieć szansę mu się przyjrzeć.
Machinalnie napięła mięśnie, próbując zrozumieć, dlaczego sama jego obecność
wystarczyła, żeby poczuła się tak bardzo podenerwowana. Dopiero kilka następnych
sekund później zrozumiała, dlaczego głos, który słyszała, wydał jej się
znajomy. Oczywiście, że już go słyszała, chociaż przez krzyki Shannon trudno
było skoncentrować się na poszczególnych słowach.
O ironio, przeszło dziewczynie przez
myśl. Serce jak na zawołanie zabiło jej jeszcze mocniej, już nie tylko za
sprawą zmęczenia. Jak wielkie szczęście
musiało mieć, skoro zaledwie chwilę po rozmowie z Shannon i Nigelem
wpadła na obiekt ich frustracji. O wilku mowa, dopowiedziała, ale nawet to
nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej. Wręcz przeciwnie, bo Liz
zdecydowanie nie było do śmiechu.
Wypuściła
powietrze ze świstem, bezskutecznie próbując zapanować nad nerwami. Mimowolnie zaczęła
zastanawiać się nad tym, czy gdyby zamiast na niego zaczekać, rzuciła się do
ucieczki, próbowałby ją gonić. Nie wyglądał jak ktoś, kto właśnie jest na
służbie, ale równie dobrze mogła się mylić. Ba! Po tym, jak Nigel stwierdził,
że mężczyzna niekoniecznie działał zgodnie z prawem, niczego nie była tak
naprawdę pewna, wręcz spodziewając się komplikacji.
– Czego pan
ode mnie chce? – wypaliła, ledwo tylko jej niechciany towarzysz znalazł się na
tyle blisko, by poczuła się niemalże osaczona.
Raz jeszcze
zmierzyła go wzrokiem, próbując ocenić, czy przezwisko, które podobno mu
przypisywano, miało sens. Nie wyglądał na groźnego, przynajmniej teoretycznie,
bo wiedziała już, że kierowanie się pozorami jest najgorszym, na co mogłaby się
zdecydować. Cóż, gdyby było inaczej, na pewno nie doszłaby do wniosku, że jej
najlepsza przyjaciółka niekoniecznie jest człowiekiem, o całej rodzinie
Eleny nie wspominając. Tak czy inaczej, przez ostatnie tygodnie doświadczyła i nauczyła
się dość, by przez większość czasu siedzieć niemalże jak na szpilkach, powoli
zaczynając bać się własnego cienia. W efekcie również teraz z uwagą
przyjrzała się stojącemu przed nią mężczyźnie, próbując doszukać się w jego
wyglądzie czegoś, co w choć niewielkim stopniu powinno ją zaniepokoić.
Zabawne,
ale nic podobnego nie miało miejsca. Podejrzewała, że do tego wszystkiego już
całkiem oszalała, ale czegokolwiek nie powiedziałaby o tym mężczyźnie,
zdecydowanie nie sprowadzałoby się do stwierdzenia, że wyglądał jakkolwiek
niebezpiecznie. Podejrzewała, że wszystko mogło sprowadzać się do tego, jak
przez świadomość istnienia wampirów spoglądała na rzeczywistość, ale to w gruncie
rzeczy nie miało znaczenia. Ulrich Wolfer jawił jej się jako najzwyczajniejszy w świecie
człowiek – zwykły facet, któremu dałaby przynajmniej czterdzieści lat. Zawahała
się, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego wydawał jej się taki normalny,
zwłaszcza po tym, czego dowiedziała się na jego temat. Teoretycznie po tym, co
powiedzieli jej Shannon i Nigel, powinna poczuć się co najmniej zagrożona,
dla pewności woląc trzymać się z daleka, a jednak…
Nawet nie
drgnęła, kiedy mężczyzna przesunął się bliżej. Obserwował ją w uważny, ale
zadziwiająco łagodny sposób, dzięki czemu mogła zauważyć, że miał zadziwiająco
łagodne, niebieskie oczy. Również w jego rysach twarzy nie doszukała się
niczego niewłaściwego, chociaż te okazały się na tyle surowe, by z łatwością
zapadły dziewczynie w pamięć. Jakby tego było mało, kiedy przyjrzała się
dokładniej, odniosła wrażenie, że jednak istniała szansa, że mogła już Ulricha
widzieć, ale za żadne skarby nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy i gdzie.
W gazecie? W telewizji? Nagle wszystko wydało się Elizabeth równie
prawdopodobne, zresztą tak jak i to, że w grę wchodziła jej wyjątkowo
podatna od jakiegoś czasu wyobraźnia.
Wciąż milczała,
ale cisza, która pomiędzy nimi zapadła, nie wydała się Liz niczym niewłaściwym.
Dla pewności powiodła wzrokiem dookoła, żeby upewnić się, że faktycznie są
sami. Chociaż nie potrafiła tego wytłumaczyć, wcale nie zaniepokoił ją fakt, że
ona i ten mężczyzna wydawali się być jedynymi osobami w zasięgu wzroku.
Jeszcze jakiś czas temu sądziła, że perspektywa rozmowy z kimś, kto mógłby
chcieć ją wypytywać, powinna napawać ją przerażeniem, a jednak…
– Nie
musisz się mnie obawiać, Elizabeth. Nie zamierzam cię skrzywdzić – zapewnił
pośpiesznie Ulrich, źle interpretując jej zachowanie.
Skinęła
głową, wciąż niepewna tego, co powinna powiedzieć. Za wszelką cenę usiłowała
uporządkować to, co wiedziała i czuła, ale zebranie myśli nagle okazało
się czymś co najmniej trudnym, ile w ogóle możliwym. Chyba powinna
przyzwyczaić się do takiego stanu, od czasu poznania prawdy o własnej
rodzinie niemalże przez cały czas mając wątpliwości co do tego, co działo się
wokół niej, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – powoli
zaczynała mieć tego wszystkiego dość, wręcz marząc, żeby w końcu wszystko stało
się jasne, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Ulrich
jeszcze przez krótką chwilę lustrował ją wzrokiem, być może czekając na jakaś
reakcję z jej strony. Dopiero później dał za wygraną, cicho wzdychając i w
roztargnieniu przeczesując ciemne włosy palcami. Wyglądał dość dobrze jak na
swój wiek, a przynajmniej takie odniosła wrażenie, mimowolnie porównując
go ze swoim ojcem. On też zawsze wydawał jej się dobrze zbudowany i sprawny,
chociaż dopiero teraz zaczynała rozumieć skąd to wynikało. Co więcej, choć tego
nie rozumiała, Ulrich miał w sobie coś, co z miejsca wzbudziło w niej
zaufanie.
Och, to nie
miało sensu. Nie miało go, a jednak…
– Wiesz kim
jestem? – odezwał się ponownie mężczyzna, decydując się przerwać przenikliwą
ciszę. Po chwili wahania doszła do wniosku, że chyba jest mu za to wdzięczna.
–
Podejrzewam – wykrztusiła z siebie ze znacznym opóźnieniem. Skinął głową,
zupełnie jakby dokładnie takiej odpowiedzi od samego początku się spodziewał. –
Przepraszam za Shannon, ale… Och, takie najście żadnej z nas nie było na
rękę – dodała pod wpływem impulsu.
W gruncie
rzeczy samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego próbowała się mu
spowiadać. Możliwe, że właśnie to sprawiało, że ten mężczyzna był tak dobry w tym,
co robił – to, że nawet nie wysilając się, potrafił wpłynąć na rozmówcę w taki
sposób, by ten chciał z nim rozmawiać. Co prawda to najwyraźniej nie
działało na wszystkich, co zdążyła udowodnić Shannon, ale to nie miało dla Liz
większego znaczenia. Nie bała się, a przecież o to chodziło, prawda?
Gdyby jeszcze zaczęła to rozumieć…
– W porządku.
Mogłem się tego spodziewać – zapewnił pośpiesznie mężczyzna. – Przyszedłem
prywatnie, chociaż… Hm, może niepotrzebnie powoływałem się na policję –
stwierdził, a Liz niespokojnie drgnęła.
– Prywatnie
– powtórzyła z powątpiewaniem. – Do mnie… – ciągnęła dalej, coraz bardziej
zdezorientowana.
– To
dłuższa rozmowa, Elizabeth – oznajmił i coś w tym stwierdzeniu
sprawiło, że z miejsca mu uwierzyła. Chyba nawet podobało jej się to, w jaki
sposób wypowiadał jej pełne imię. Nie była w stanie tego sprecyzować, ale
po prostu czuła się dobrze. – O ile będziesz na tyle dobra, żeby poświęcić
mi chwilkę.
– A mam
wybór? – wypaliła pod wpływem impulsu.
Brwi
Ulricha jak na zawołanie powędrowały ku górze.
–
Oczywiście, że tak – stwierdził, nie kryjąc zaskoczenia. – Powiedziałem już, że
jestem tutaj prywatnie, chociaż… – zaczął i urwał, co bynajmniej nie
sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej.
– Co
takiego? – niemalże warknęła, nagle zaniepokojona.
Wahanie
pojawiło się nagle, stojąc w kontrze do zaufania, którym zdążyła obdarować
swojego rozmówcę. W efekcie w głowie miała mętlik o wiele
większy niż do tej pory, niczego już niepewna w takim stopniu, jak mogłaby
tego oczekiwać. To wystarczyło, żeby z miejsca zapragnęła się wycofać,
chociaż zarazem ucieczka wydawała się najgorszym, na co mogłaby się z jakiegokolwiek
powodu zdecydować.
– Po prostu
ze mną porozmawiaj – zasugerował łagodnie mężczyzna. – Chodzi o twoją
rodzinę, tak, ale…
– Nie
zamierzam rozmawiać o tym, co się wydarzyło! – jęknęła, odskakując od niego
jak oparzona. – Skoro jest pan tutaj prywatnie, tym bardziej nie mam takiego obowiązku.
A zresztą… Dlaczego dopiero teraz, co? To, co się wydarzyło… – rzuciła
spiętym tonem, plącząc się i przez dłuższą chwilę mając problem ze
sformułowaniem sensownego zdania. – Ja nie zamierzam…
– Liz –
przerwał jej. Fakt, że tak po prostu zaczął skracać jej imię, skutecznie
zamknął dziewczynie usta. – Zdajesz sobie sprawę z tego, jak trudno do tej
pory było do ciebie dotrzeć? Zresztą chciałem dać ci czas, ale teraz to już
niestety nie wchodzi w grę. Dzieje się bardzo dużo rzeczy, a ty
jesteś w niebezpieczeństwie… Zresztą nie jako jedyna – stwierdził, a dziewczyna
nerwowo napięła mięśnie.
– Nie
rozumiem…
Ulrich
nieznacznie potrząsnął głową.
– I dlatego
tutaj jestem, żeby wszystko ci wytłumaczyć. Nie wątpię, że masz bardzo wiele
pytań – stwierdził ze spokojem. A potem dodał ostatnią rzecz, którą
spodziewała się usłyszeć: – Zawsze mówiłem Emmie, że trzymacie cię pod kloszem
nie przyniesie niczego dobrego. Gdybym tylko wiedział… To robota Jasona,
prawda?
Z wrażenia
omal nie zakrztusiła się powietrzem, przez krótką chwilę mając wrażenie, że
ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Oczy dziewczyny jak
na zawołanie rozszerzyły się aż do granic możliwości, Liz zaś aż zatoczyła się
do tyłu, chyba jedynie cudem nie potykając o własne nogi. Czuła, że serce
tłucze jej się w piersi, coraz mocniej i mocniej, uderzając z taką
siłą, że przez moment miała wrażenie, że za moment połamie jej żebra. Z opóźnieniem
uprzytomniła sobie, że się trzęsie, coraz bardziej niespokojna i wręcz
przerażona, chociaż za wszelką cenę próbowała nad sobą zapanować.
– J-jak…?
To nie miało
sensu, a przynajmniej do tego próbowała samą siebie przekonać. Pomijając
to, że wszystko wskazywało na to, iż miała przed sobą kogoś, kto znał jej
rodziców – zwłaszcza mamę – Ulrich wydawał się o wiele bardziej świadomy,
niż mogłaby do tej pory sądzić. Od śmierci rodziców i Niny nie
zastanawiała się nad tym, czy w Seattle albo gdziekolwiek indziej istnieli
inni łowcy, a tym bardziej jak powinna ich szukać, chociaż to bez
wątpienia byłoby sensownie. Gdzie indziej miałaby szukać odpowiedzi, jeśli nie u ludzi,
którzy mogli wytłumaczyć jej równie wiele, co i rodzice, a może nawet
więcej. Nie zdobyła się na to, a jednak…
Och, w jakiś
pokrętny sposób to wydało się Liz sensowne – to, że mogłaby mieć przed sobą
kogoś, kto wiedział o tak nienaturalnych sprawach. W końcu czemu nie,
prawda? Chociaż Ulrich nie powiedział tego wprost, w tamtej chwili całą
sobą czuła, że mógłby okazać się łowcą. To wyjaśniałoby też, dlaczego
jednoznacznie nie był w stanie powiedzieć jej, czy faktycznie przyszedł
służbową, czy też może nie. Co prawda nie miała pojęcia, w jaki sposób to
wszystko funkcjonowało, ale…
Chyba, że
zaczynała bredzić od rzeczy, próbując doszukać się prawidłowości tam, gdzie
faktycznie jej nie było. W gruncie rzeczy jakie to miało znaczenie?
– Wszystko w porządku?
Och, Elizabeth… – Tym razem nie drgnęła, kiedy mężczyzna nagle znalazł się przy
niej, bez słowa chwytając ją pod ramię. – Porozmawiasz ze mną?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, sama niepewna, co powinna zrobić. Tak było przynajmniej
początkowo, bo w następnej sekundzie – właściwie bezwiednie, kierując się
pragnieniami, których nawet nie potrafiła określić – po prostu skinęła głową.
Beatrycze
Milczenie miało w sobie
coś przyjemnego, nawet jeśli zwykle doprowadzało ją do szaleństwa. Wpatrywała
się w przemykający za oknem krajobraz, próbując zająć czymś myśli i powstrzymać
przed każdorazowym zerkaniem na Lawrence’a. To okazało się trudniejsze, aniżeli
mogłaby przypuszczać, ale starała się o tym nie myśleć, w zamian
usiłując przekonać samą siebie, że wszystko jest w najzupełniejszym
porządku. Co prawda wiedziała, że ostatnie godziny zmieniły wszystko, ale i nad
tym próbowała się nie zastanawiać. W jakiś pokrętny sposób czuła się
lepiej, nawet jeśli nadal nie rozumiała bardzo wielu kwestii, o Lawrence’ie
nie wspominając.
Myślała
zwłaszcza o pytaniu, które zadała mu na dachu, a na które ostatecznie
jej nie odpowiedział. Nie musiał tego robić, bo i tak wiedziała swoje, już
od dłuższego czasu podejrzewają, jaka jest prawda. Zwłaszcza po tym, jak
dowiedziała się, że Elena doświadczyła czegoś podobnego – umarła, żeby
powrócić, choć to przecież nie powinno być możliwe – elementy układanki zaczęły
łączyć się w jedną całość. Obraz wciąż nie był skończony, a Beatrycze
zdawała sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości dostrzega zaledwie
część rzeczywistości, ale to na dłuższą metę nie było dla niej aż tak
uciążliwe, jak całkowity brak informacji. Wciąż brakowało jej wspomnień, a im
dłuższej próbowała L. wypytywać, tym pewniejsza była, że ich powrót rozwiązałby
wszystko – i że najpewniej w równym stopniu zdołałby wszystko
skomplikować.
Na ułamek
sekundy przymknęła oczy, chcąc odrzucić od siebie niechciane myśli. Ciągłe
roztrząsanie tych samych kwestii i tak nie miało niczego zmienić, więc
zamartwianie się tym bardziej nie miało racji bytu. Teraz z kolei ważniejsze
wydawało się to, co mogli zastać u Cullenów, bo Beatrycze nie miała
wątpliwości, że działo się coś niedobrego. Carlisle nie powiedział jej tego
wprost i choć nie miała pewności, czy będzie chciał rozmawiać z Lawrence’m,
chciała przynajmniej spróbować się czegoś dowiedzieć. Zdążyła zorientować się,
że wampir nie był szczególnie mile widziany w domu syna, ale zakładała, że
ich relacje były na tyle… poprawne, by mogli postarać się dojść do porozumienia.
Inaczej Cullen nie próbowałby dzwonić, a skoro tak…
A może po
prostu była naiwnie ufna i wierzyła w cuda. Nie wiedziała, ale to i tak
nie miało większego znaczenia. W najgorszym wypadku mogła porozmawiać z Cameronem,
o ile chłopak wciąż nie miał jej dość.
Jakkolwiek
by nie było, z jakiegoś powodu zależało jej, żeby to Carlisle i Lawrence
doszli do porozumienia. Całą sobą czuła, że obaj troszczyli się o nią, co
przy odrobinie szczęścia mogła spróbować wykorzystać. Nie była pewna, czy to
uczciwe, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, w zamian przekonując
samą siebie, że zmuszenie ich do rozmowy wcale nie było aż tak wielką próbą ingerencji.
Mogła przynajmniej spróbować, prawda? Skoro na każdym kroku pokazywano jej, że
rodzina była ważna, tym bardziej czuła się usprawiedliwiona, by dążyć do tego,
żeby ta dwójka spróbowała się porozumieć. Wciąż nie była w pełni świadoma,
jak sprawy miały się między L. a Cullenami, ale starała się nad tym nie
zastanawiać. Przecież nie mogło być aż tak źle, a przynajmniej nie
potrafiła wyobrazić sobie Lawrence’a w roli potwora, któremu nie dałoby
się wybaczyć. Dla niej był dobry, poza tym nie tylko troszczył się o wiele
bardziej, niż raczył przyznać. Ktoś, kto zachowywał się w ten sposób
zdecydowanie nie mógł być zły, tylko… co najwyżej zagubiony.
Coś w tym
myśleniu sprawiło, że przez krótką chwilę zapragnęła się nerwowo roześmiać.
Och, na pewno! Już była w stanie wyobrazić sobie reakcję Lawrence’a, gdyby
uświadomiła go, w jaki sposób postrzegała zaistniałą sytuację. Wiedziała,
że najpewniej próbowałby się wypierać i irytował za samą tylko sugestię.
Jakoś nie miała co do tego wątpliwości, aż nazbyt świadoma, że miała do
czynienia z wyjątkowo upartą jednostką. Gdyby było inaczej, nie miałaby aż
takich problemów z wyciągnięciem od niego jakichkolwiek informacji.
Cóż, jakkolwiek
by nie było, chciała przynajmniej spróbować. Czuła, że powinna, chociaż zarazem
nie wiedziała skąd brało się to przekonanie. Z jakiegoś powodu czuła się
za tę dwójkę odpowiedzialna – zarówno za Lawrence’a, jak i Carlisle’a –
nie wspominając o tym, że nade wszystko jej na nich zależało. Tak było od
samego początku, a Beatrycze już dawno przestała doszukiwać się w tym
jakiegoś głębszego znaczenia.
– Już czuję
jak ucieszą się na mój widok – usłyszała i przez krótką chwilę miała
ochotę wywrócić oczami, słysząc przesadnie wręcz pogodny głos L. Nie była
pewna, czy cieszyło ją to, że mógłby sobie żartować. – Jak zawsze zresztą.
–
Przesadzasz – stwierdziła zgodnie z prawdą. Tak przynajmniej sądziła,
chociaż Lawrence oczywiście wydawał się wiedzieć swoje. – Zaraz pewnie powiesz,
że przejmujesz się tylko przez wzgląd na mnie – dodała, a Lawrence zaśmiał
się nerwowo.
– Bo tak
jest. – Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Wydawało mi się, że to jedno
mamy ustalone. Fatyguję się gdziekolwiek, bo tego chcesz – oznajmił z naciskiem.
– Do tej
pory jakoś nie zastanawiałeś się nad tym, czy jesteś u nich mile widziany
– zauważyła przytomnie. – Chociażby wtedy, kiedy mnie do nich podrzucałeś i…
– To była
zupełnie inna sprawa – przerwał stanowczym tonem. – Rany, Beatrycze… Gdybym
faktycznie przejmował się tym, co myślą, pewnie trzymałbym się z daleka.
Myśl sobie, co tylko chcesz, ale to czysty egoizm z mojej strony –
oznajmił, a ona uniosła brwi.
– Egoizm?
Wampir
jęknął. Kątem oka zauważyła, że mocniej zacisnął palce na kierownicy.
– Owszem.
Jeśli do tej pory niczego nie wyciągnęłaś z rozmów z Carlisle’m i resztą,
to powiem ci o tym wprost: nie jestem materiałem na ojca, wujka czy
cholera wie kogo jeszcze… – Wywrócił oczami. – Pojawiam się, bo tak mi
wygodnie. Powtarzam: dla wygody –
ciągnął, coraz bardziej zniecierpliwiony. – Miałem interes, żeby cię u nich
zostawić… Bo byłaś z nimi bezpieczna. Poza tym tak trzeba, skoro dl nich
też jesteś ważna.
– Przeczysz
sam sobie, wiesz?
Zacisnął
usta.
– Wcale nie
– obruszył się. Przez krótką chwilę wyglądał na chętnego, żeby dodać coś
jeszcze, ale ostatecznie się na to nie zdobył, w zamian z niedowierzaniem
potrząsając głową. – Tak czy inaczej, nie interesuje mnie to, że mogliby mieć
problemy. Wręcz przeciwnie… Wolałbym się nie mieszać, jeśli faktycznie coś jest
na rzeczy.
– I dlaczego
zgodziłeś się tam pojechać? – nie dawała za wygraną. Wiedziała, że igra z ogniem,
ale coś w sposobie, w jaki Lawrence się denerwował, sprawiało, że
czuła się lepiej. A może raczej wszystko sprowadzało się do wniosków,
które dzięki temu była w stanie wysnuć. – Jasne, poprosiłam cię, ale…
– Tak, a teraz
skończmy ten temat – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Naprawdę chcesz mnie w ten
sposób dręczyć? Nie wierzę, że to mówię, ale chwilami bywasz równie trudna, co i Elena.
Posłusznie
zamilkła, bynajmniej nie urażona jego słowami. Taka reakcja wręcz utwierdziła
ją w przekonaniu, że jak najbardziej miała racje co do tego, jak na całą
sytuację spoglądał Lawrence. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że się
martwił, nawet jeśli wmawiał jej coś innego. Mogła to zauważyć choćby po
sposobie w jaki traktował Elenę albo Joce, bo te dwie na pewno dopuściły
go do siebie. Była również Alessia, o której mówił w taki sposób, że
jakoś nie miała wątpliwości, że dla dziewczyny zrobiłby wszystko. Podejrzewała,
że gdyby reszta rodziny dopuściła go do siebie, nawet by się nie zawahał, chociaż
oczywiście usiłowałby udawać, że mu nie zależy. Nie rozumiała tego, ale nie
chciała tracić czasu na rozważanie czegoś, co w gruncie rzeczy nie miało
znaczenia. W zamian za to pragnęła zrobić wszystko, by mieć szanse ich
relacje poprawić, choć zarazem sama nie była pewna, w jaki sposób powinna
się do tego zabrać. To wszystko było skomplikowane, ale na pewno nie
niemożliwe, tym bardziej, że Lawrence wyraźnie liczył się z jej zdaniem – i to
nie jako jedyny.
Och,
chciała tego. Może gdyby trochę się postarała, wszyscy przestaliby być tacy uparci
i…
Przestała o tym
myśleć z chwilą, w której wyczuła, że samochód zaczyna zwalniać.
Chwilę później zatrzymał się na znajomym jej już podjeździe, więc bez chwili
wahania wysiadła, nie chcąc czekać aż L. postanowi zmienić zdanie. Usłyszała,
że wampir wydał z siebie przeciągłe westchnienie, po czym chcąc nie chcąc
ruszył za nią, co w znacznym stopniu ją uspokoiło. Gdyby jeszcze
wiedziała, czego tak naprawdę powinna się spodziewać…
–
Wykończysz mnie kiedyś.
Jedynie wzruszyła
ramionami. Jeśli miała być ze sobą szczera, sądziła, że będzie odwrotnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz