Beatrycze
– Beatrycze! – usłyszała,
ledwo tylko zbliżyła się do domu.
Uśmiechnęła
się, kiedy przy niej dosłownie zmaterializowała się Alice. Chociaż kiedy
ostatnim razem widziała dziewczynę, ta skutecznie wytrąciła ją z równowagi,
uświadamiając, że wszyscy wokół mogliby ją okłamywać, nie zaprotestowała, kiedy
wampirzyca w najzupełniej naturalnym dla siebie odruchu zdecydowała się ją
uściskać. Nie była na nią zła – już nie – w jakiś niepojęty, nie do końca
zrozumiały dla niej sposób wiedząc, że chcieli dobrze, nawet jeśli metoda,
którą wybrali, niekoniecznie była jej na rękę. No cóż, była w stanie to
przecierpieć, zwłaszcza teraz, kiedy miała Camerona, a ten niezmiennie był
z nią szczery.
Alice
odsunęła się, w zamian obdarowując Beatrycze zaciekawionym spojrzeniem lśniących,
złocistych oczu. Zauważyła, że wampirzyca kątem oka zerknęła na Lawrence’a,
jednak nawet słowem nie skomentowała jego obecności. Sam zainteresowany wydawał
się skupiony przede wszystkim na udawaniu, że nie istnieje, co też było do
przewidzenia, chociaż i tak sprawiło, że miała ochotę wywrócić oczami.
Jeśli teraz na wszystkie możliwe sposoby zamierzał dawać jej do zrozumienia,
jak bardzo „skrzywdziła” go koniecznością przebywania w tym miejscu,
zapowiadało się naprawdę ciekawie.
– Dobrze
wiedzieć, że jesteś cała – stwierdziła nieco nerwowym tonem Alice. – Mam na
myśli… Przepraszam za ostatni raz, ale naprawdę nie widziałam powodu, żeby… –
Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Przepraszam.
– W porządku.
Wampirzyca
rzuciła jej co najmniej zaskoczone spojrzenie, najwyraźniej nie spodziewając
się tak lakonicznej odpowiedzi, ale Beatrycze nie zamierzała się z czegokolwiek
tłumaczyć. Mogła próbować się kłócić, ale to wydawało się stratą czasu, Alice
zresztą miała w sobie coś, co nie pozwalało długo się na nią irytować.
Inną kwestią pozostawało to, że myślami wciąż była gdzieś przy Lawrence’ie – w tamtym
domu, raz po raz próbując uporządkować to, co się wydarzyło, choć naturalnie
nie była w stanie. To sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej
oszołomiona, pomimo usilnych prób nie potrafiąc zmusić się do pełnej
koncentracji na tym, co działo się wokół niej.
– Tak… –
Alice zawahała się zaledwie na ułamek sekundy, prawie natychmiast odzyskując
nad sobą zapanowanie. Beatrycze nie próbowała protestować, kiedy wampirzyca jak
gdyby nigdy nic chwyciła ją za rękę. – Nie wiedziałam, że przyjdziecie. Trochę,
dziwne, skoro was powinnam akurat widzieć, ale…
– Może o znak,
że najwyższa pora się ewakuować – mruknął z rezerwą Lawrence, a ona
cicho westchnęła, przez krótką chwilę mając ochotę mu przyłożyć. – Beatrycze
się uparła, co teoretycznie mnie nie dziwi, skoro mój syn wydzwaniał do niej
jak jakiś desperat, żeby upewnić się, że wciąż jest żywa. Tak, jest. I to w nienaruszonym
stanie, o ile w wolnej chwili sama nie zrobiła sobie krzywdy.
– L! –
wyrwało jej się.
Kiedy na
niego spojrzała, przekonała się, że wywrócił oczami.
– Nie było
mowy o tym, że mam być miły – przypomniał niemalże uprzejmym tonem. –
Bądźmy szczerzy: cały czas właśnie o to chodzi. Od samego początku, chociaż
też przynajmniej mają czym się zasłonić, skoro wpakowali się w kłopoty.
– Mamy kłopoty – wtrąciła spiętym tonem
Alice, rzucając wampirowi co najmniej urażone spojrzenie. – Carlisle miał swoje
powody, żeby się martwić. Beatrycze była z Cammy’m i Claire, poza tym
już raz oberwała… No i wygląda jak Elena, więc tym bardziej może być
zagrożona.
Lawrence
nie odpowiedział, co po chwili wahania uznała za najlepszy z możliwych
scenariuszy. Wciąż wyglądał na podenerwowanego, zaś po słowach Alice, Beatrycze
odniosła wrażenie, że wampir najchętniej przy pierwszej okazji zabrałby ją
gdzieś daleko, żeby mieć pewność, że oboje odcięli się od niebezpieczeństwa. W pamięci
wciąż miała to, co powiedział jej w samochodzie – o egoizmie i jego
sposobie postrzegania rodziny – ale nadal nie była w stanie przyjąć do
wiadomości, że naprawdę mógłby zachować się w tak nieprzemyślany sposób.
Wiedziała swoje, zaś jeśli się myliła, zamierzała zmusić go do zmiany decyzji.
Podejrzewała, że to wcale nie byłoby aż takie trudne, gdyby przestała go
słuchać, a w ostateczności na powrót przeniosła się do Cullenów, o ile
ci by na to pozwolili. W najgorszym wypadku musiałaby poszukać innego
rozwiązania, ale o tym przynajmniej na razie próbowała nie myśleć.
– Jakie
kłopoty? – zapytała, próbując nadążyć za rozmową i choć trochę zapanować
nad sytuacją. Alice cicho westchnęła, po czym pośpiesznie przeniosła na nią
wzrok. – Wiem, że Carlisle był zdenerwowany i że coś się stało, ale… Och,
znowu te wampiry? – drążyła, próbując zabrzmieć jak najspokojniej. Chciała
przynajmniej udawać, że radzi sobie z nadmiarem informacji, a prowadzenie
jej za rękę jest zbędne. – Ktoś ucierpiał albo…?
– Hm…
Szczerze powiedziawszy, wciąż nie wiemy – przyznała niechętnie Alice.
Uniosła
brwi, przez krótką chwilę sama niepewna, w jakim stopniu powinna zaufać
swojej rozmówczyni. Nie mogła tak po prostu zapomnieć, że ta już raz ją
okłamała, za wszelką cenę usiłując kluczyć, kiedy tylko Beatrycze zaczęła
wypytywać o to, co i z jakiego powodu się działo. Brała pod uwagę to,
że sytuacja mogłaby się powtórzyć, a jednak Alice wyglądała na zbytnio
skruszoną i zaniepokojoną, by jej słowa zabrzmiały jak kłamstwo.
– Nie
rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą. Wątpliwości zaczynały doprowadzać
ją do szaleństwa, tak jak i poczucie, że być może nie dostrzegała
prawidłowości w najprostszych nawet kwestiach.
– To
skomplikowane, tak sądzę… Chodzi o to, że od wieczoru, kiedy was
zaatakowano, nigdzie nie ma Layli. Może to nic, ale…
– Ognista
Panienka wam zaginęła? – rzucił jakby od niechcenia Lawrence, z zaciekawieniem
spoglądając na stojącą przed nim wampirzycę.
Beatrycze
wyprostowała się, nerwowo napinając mięśnie i przez krótką chwilę czując
się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Coś w słowach
Alice sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, najzwyczajniej w świecie
zaczynając się bać. Pamiętała Laylę, tak jak i to, że ta była dla niej
miła… Och, w zasadzie była taka dla wszystkich, o ile akurat nie
wytrącili jej z równowagi, tak jak tamten wilkołak z kawiarni. Tak
czy inaczej, z miejsca zaczęła się martwić, nie wyobrażając sobie, że
cokolwiek złego mogłoby spotkać tamtą kruchą, jasnowłosą dziewczynę. Jasne,
Layla była wampirem, na dodatek dysponującym zdolnościami, które z powodzeniem
mogłyby okazać się zabójcze, a jednak…
– Mówiłam
już, że nie wiemy, co się stało. To Nessie lepiej zna Laylę i… Ale ona zwykle
nie robiła niczego głupiego – stwierdziła po chwili zastanowienia Alice.
– Och,
jasne. – Lawrence zaśmiał się nerwowo. – To ostoja spokoju i zdrowego rozsądku
– dodał, wywracając oczami.
– O co
ci chodzi? – obruszyła się wampirzyca.
O dziwo, L.
tylko uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.
– O nic.
Po prostu bawi mnie to doszukiwanie się we wszystkich wokół człowieczeństwa.
Layla jest słodziutka i tak dalej, ale prawda jest taka, że gdyby trzeba
było, pierwsza nakopałaby do tyłka każdemu, kto spróbowałby ją skrzywdzić… Albo
niekoniecznie. – Lawrence urwał, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Licavoli
są cholernie charakterystyczni pod tym względem. I jeśli mam być szczery,
to bardziej bym współczuł debilowi, który się na tę dziewczynę zaczaił.
Tym razem
obie z Alice spojrzały na niego z powątpiewaniem, próbując określić,
co tak naprawdę sobie myślał. Dlaczego
mam wrażenie, że sam kiedyś podpadłeś Layli?, pomyślała mimochodem, ale nie
zadała tego pytania na głos. Pomijając to, że mieli towarzystwo, jakoś nie
miała wątpliwości, że wypytując, mogłaby co najwyżej ponowić sytuację, w której
Lawrence dostawałby szału, próbując za wszelką cenę ją spławić. Nie była pewna
czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale po dłuższej chwili wahania doszła
do wniosku, że to tak naprawdę nie ma znaczenia.
– Taak…
Wejdziecie do środka? – zapytała Alice, pośpiesznie zmieniając temat. Po jej
tonie i zachowaniu trudno było stwierdzić, co takiego myślała o podejściu
L. – Carlisle jest w domu, więc…
– Cudownie
– stwierdził Lawrence, kolejny raz wystawiając nerwy Beatrycze na próbę.
Powoli
zaczynała dochodzić do wniosku, że perspektywa porozumienia się tego wampira z rodziną
była jakąś cholerną mrzonką, w którą jak ostatnia naiwna próbowała
wierzyć.
Atmosfera w domu była
napięta – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Była w stanie to wyczuć,
przez co nawet gdyby Alice nie wyjaśniła jej w czym rzecz, bez trudu
zorientowałaby się, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Co więcej, Beatrycze była
pewna, że nieobecność Layli była zaledwie początkiem, choć równie dobrze mogła
się mylić. Inną kwestią pozostawało to, że obecność Lawrence’a wyraźnie nie
była obecnym na rękę, ale – całe szczęście – nikt nie skomentował tego nawet
słowem.
Z niejaką
ulgą przeniosła się na piętro, ostatecznie wraz z Lawrence’m lądując w przestronnym,
wypełnionym książkami pokoju, który służył synowi wampira za gabinet. Chociaż
miała już okazję widzieć ten pokój, zaczęła z zaciekawieniem rozglądać się
dookoła, próbując ignorować przeciągającą się ciszę. W zamian wolała
skupiać się na szczegółach, lustrując wzrokiem wiszące na ścianach zdjęcia,
obrazy albo wodząc wzrokiem po okładkach ustawionych na pułkach książkach.
Wszystko wydawało się lepsze od trwania w ciszy, chociaż zarazem wcale nie
była pewna, czy chciała usłyszeć więcej.
Och, poza
tym martwiła się. To było dziwne, a jednak z chwilą, w której
spojrzała na Carlisle’a, odniosła wrażenie, że ten jest zmęczony. Nie sądziła,
że w przypadku wampira to w ogóle możliwe, a jednak to była
pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy z chwilą, w której go
zobaczyła. Nieśmiertelni wsze byli bladzi, jednak w jego przypadku to
wydawało się czymś więcej. Jakby tego było mało, naszło ją irracjonalne wręcz
pragnienie, żeby zrobić… cokolwiek, chociaż sama nie była pewna w jakimś
sensie. A jednak przyłapana się na chęci, żeby podejść do wampira,
przeczesać mu jasne włosy palcami albo jakkolwiek pocieszyć i…
– I co
teraz? – zapytał z powątpiewaniem Lawrence, ledwo tylko Carlisle
potwierdził to, czego już dowiedzieli się od Alice. – Dziewczyny nie ma, a na
was ktoś poluje. Macie jakiś plan? – drążył, po jego tonie po raz kolejny
doszła do wniosku, że przejmował się o wiele bardziej, niż raczył
przyznać.
– Wciąż
myślimy – przyznał niechętnie wampir. – Nie musieliście przyjeżdżać. Chciałem
mieć po prostu pewność, że Beatrycze…
– Tak, tak…
Że jest cała. – L. z niedowierzaniem potrząsnął głową. – To zrozumiałem.
Na szczęście nikt nie próbował nas zabić, chociaż przy waszym szczęściu
najpewniej możemy spodziewać się komplikacji. Zawsze wiedziałem, że z rodziną
to tylko na zdjęciach.
Carlisle
nie odpowiedział, kwitując reakcję ojca jedynie przeciągłym westchnieniem.
Beatrycze rzuciła wampirowi przepraszające spojrzenie, przez krótką chwilę
mając ochotę kolejny raz poprosić Lawrence’a, żeby nad sobą zapanować.
Ostatecznie powstrzymała się, chcąc nie chcąc dochodząc do wniosku, że wszyscy
mieli dość powodów, by mieć wątpliwości. Sama zaczynała się martwić, już od
dłuższego czasu chcąc dowiedzieć się w czym rzecz, a potem najlepiej
do czegoś się przydać. Mogła tylko zgadywać, czego mogli się spodziewać, o podjęciu
jakichkolwiek działań nie wspominając.
Lawrence
przez dłuższą chwilę milczał, nerwowo krążąc tam i z powrotem, wyraźnie
zamyślony. Z jakiegoś powodu coś w jego zachowaniu sprawiło, że
poczuła się o wiele pewniej, już nie mając wątpliwości, że się przejmował.
Co prawda wszystko wskazywało na to, że nadal zamierzał zasłaniać się przede
wszystkim jej dobrem, ale nie miała nic przeciwko, przynajmniej tak długo, jak
mogła spodziewać się po nim jakiegokolwiek działania dla dobra reszty rodziny.
– Dobra…
Jak dla mnie sprawa jest prosta, przynajmniej na początek – stwierdził z przekonaniem
L. Rzucił synowi wymowne spojrzenie, chcąc upewnić się, że ten w ogóle
zamierzał go wysłuchać.
– Tak
uważasz?
Lawrence
wzruszył ramionami.
–
Teoretycznie – przyznał, nie tracąc entuzjazmu. – Skoro oni chcą złapać was, wy
złapcie któregoś z ich. Podejrzewam, że odpowiednio przeprowadzona rozmowa – podjął z naciskiem i coś
w jego słowach skutecznie przyprawiło Beatrycze o dreszcze –
rozwiązałaby wszelakie problemy.
– Rufus też
to sugerował… To znaczy dotarcie do problemu – wtrąciła po chwili wahania. – To
było zanim zniknęła Layla, ale…
– Pamiętam
– zapewnił doktor. Nie wyglądał na zachwyconego, co zresztą wcale nie wydało
się kobiecie dziwne. – Ale nie podoba mi się to. Skoro są uzdolnieni, dotarcie
do nich mogłoby być ryzykowne, poza tym… – zaczął i zaraz urwał, wyraźnie
czymś zaniepokojony.
– Co? –
zniecierpliwił się Lawrence.
– Co masz
na myśli przez „odpowiednio przeprowadzoną rozmowę”? – zapytał wprost, a wampir
jęknął, wyraźnie sfrustrowany.
– A jak
ci się wydaje? Raczej nie towarzyskie spotkanie nad truchłem jakiegoś pluszaka
– rzucił, nie szczędząc sobie złośliwości. – Ten twój altruizm mnie zadziwia,
ale to żadne rozwiązanie. Tak, mam na myśli tortury, jeśli przyjdzie taka
potrzeba. Oczywiście sam mógłbym się tym zająć, gdyby zaszła taka potrzeba,
ale… Och, czy użycie perswazji nie byłoby zbyt łatwe? – rzucił jakby od
niechcenia, a Carlisle mimowolnie się skrzywił.
– Nie, nie
byłoby – zapewnił pośpiesznie. – Zrobiłbyś to?
Brzmiał na
zaskoczonego, chociaż wyraźnie próbował zapanować nad tonem głosu. Z powątpiewaniem
wpatrywał się w ojca, podchodząc do słów i obecności Lawrence’a z wyraźną
rezerwą. Co prawda rozmawiali, a Beatrycze odniosła wrażenie, że Carlisle’owi
wyraźnie ulżyło, kiedy pojawiła się jakakolwiek alternatywa, nie wspominając o możliwości
zrzucenia odpowiedzialności na kogokolwiek innego, nie sądziła jednak, żeby w grę
wchodziła jakakolwiek forma zaufania. Cóż, przynajmniej nie tego oczekiwała, ale
mimowolnie pomyślała, że na dobry początek musiało wystarczyć.
– To zależy
– powiedział w końcu Lawrence. Westchnął przeciągle, nie kryjąc
frustracji. – W zasadzie dochodzę do wniosku, że i tak nie mam
wyboru… Siedzimy w tym, a przynajmniej tak jest odkąd zaatakowali
Beatrycze. Powiedzmy, że… nie miałbym nic przeciwko, jeśli mógłbym się przydać.
Tak… Bo przecież kolejny raz chodzi o mnie,
pomyślała z przekąsem, przez krótką chwilę mając ochotę wywrócić oczami.
Wiedziała, że kłamał jak z nut, a przynajmniej nie mówił całej
prawdy, ale powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy, nie chcąc wszystkiego
popsuć. Jak długo naprawdę rozmawiali, mogła chyba założyć, że wszystko było w porządku.
– Zobaczymy
jak to będzie – stwierdził po zastanowieniu Carlisle, starannie dobierając
słowa. Wciąż nie brzmiał na przekonanego, ale przynajmniej wprost nie próbował
protestować. – Na pewno potrzebujemy planu, a skoro to jedyny, który mamy…
Wiem, że Rafael już jakiś czas temu wysłał siostrę, żeby kontrolowała sytuację.
Możliwe, że będzie coś wiedział.
– Hm… Nie
słyszę specjalnego entuzjazmu w kwestii współpracy z demonem – rzucił
zaczepnym tonem Lawrence.
Carlisle
zacisnął usta.
– Jak
wspomniałem, nie podoba mi się to – powtórzył z naciskiem.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, sama również zaczynała mieć wątpliwości. Co więcej,
naprawdę się bała, chociaż za wszelką cenę usiłowała tego nie okazywać, raz po
raz powtarzając sobie, że nie ma powodów do niepokoju. Tutaj była bezpieczna,
poza tym nie mogła zaprzeczyć, że Lawrence na pewno nie pozwoliłby na to, żeby
stała się jej jakakolwiek krzywda. Inną kwestią pozostawało to, że nie chciała
przyznać się do słabości, by nie ryzykować, że jednak dojdą do wniosku, iż
powinni ją wyprosić. Za duży sukces uznała to, że w ogóle dyskutowali,
kiedy była obok, pozwalając, by miała dość jasny wzgląd na sytuacje.
– A co
z Laylą? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. – Wiem, że wszyscy są
zdenerwowani. Wiecie coś?
–
Absolutnie nic. Z tego, co się orientuję, Rufusa nosi i próbuje
szukać na własna rękę – wyjaśnił z wahaniem Carlisle. – Nie wiem, czy to
dobry pomysł, ale on jest uparty i… No cóż. Powstrzymywanie go i tak nie
przyniosłoby niczego dobrego – stwierdził, wyraźnie zmartwiony. – Gabriel chyba
kontraktował się z Isabeau. Powinna wkrótce się tutaj pojawić… I to
chyba tyle, co jestem w stanie wam powiedzieć na ten moment. Na pewno bezpieczniej
byłoby trzymać się razem, ale to też nie jest takie proste. Nie przewidzimy
wszystkiego.
Poza tym nie wszyscy chcą współpracować,
dopowiedziała w myślach, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie tak
prezentowała się sytuacja. Wystarczyło, że pomyślała o Rufusie, żeby
zorientowała się, że wampir zdecydowanie nie należał do osób, które byłyby
skłonne przyjąć czyjąkolwiek pomoc. Och, była też skłonna się założyć, że ta
uwaga dotyczyła również ich, zwłaszcza po tym, jak wyjechali bez uprzedzenia.
Co prawda miała wrażenie, że Carlisle przejmował się zbyt wieloma kwestiami
jednocześnie, ale to przynajmniej tymczasowo nie było aż takie istotne.
Westchnęła
cicho. Zaczynała dochodzić do wniosku, że tego wszystkiego jest o wiele za
dużo, przez co tym bardziej nie była w stanie odnaleźć się w tym, co
działo się wokół niej. Cisza, która na powrót zapanowała, miała w sobie
coś przenikliwego, Beatrycze zresztą nie mogła się pozbyć wrażenia, że rozmowa
skończona. Co prawda nie była pewna, czy zostawienie Carlisle’a z synem
było najlepszym pomysłem, ale z drugiej strony…
– Ja… Chyba
pójdę zobaczyć się z Joce – zasugerowała, wysilając się na blady uśmiech.
– Jeszcze tutaj jest, prawda?
– Wciąż nie
rozwiązaliśmy sprawy z Marissą – przyznał Carlisle. Zmierzył ją wzrokiem,
wydając się nad czymś zastanawiać. – Gdybyś chciała zostać do rana…
– Jasne.
– Joce ma
pokój obok sypialni Eleny… O ile pamiętasz w którym miejscu – rzucił
jeszcze, kiedy wychodziła.
Wycofała
się, jednocześnie próbując stwierdzić, czego tak naprawdę powinna spodziewać
się po Lawrence’ie. Wampir milczał, poza tym choćby słowem nie skomentował
perspektywy pozostania do rana, co ostatecznie uznała za przyzwolenie. Kiedy do
tego wszystkiego nie ruszył się z miejsca, najwyraźniej nie zamierzając
tak po prostu opuścić gabinetu, ostatecznie doszła do wniosku, że kwestię
ewentualnej współpracy mieli rozwiązaną. W jakiś pokrętny sposób
przyniosło jej to ulgę, chociaż zarazem nie gwarantowało niczego, przynajmniej w sprawie
relacji tej dwójki. Chwilami naprawdę tego nie rozumiała, ale wolała wierzyć,
że pozorny spokój sprowadzał się przede wszystkim do tego, że jednak mieli być w stanie
się porozumieć – i że powinna pozwolić sprawom toczyć się swoim rytmem.
Wypuściła
powietrze ze świstem, wciąż dziwnie spięta i niespokojna. W milczeniu
rozejrzała się dookoła, spoglądając na opustoszały korytarz i próbując
samej sobie wytłumaczyć, dlaczego czuła się aż do tego stopnia rozbita. W głowie
miała pustkę, kiedy zaś zaczęła zastanawiać się nad tym, co działo się wokół
niej, ostatecznie doszła do wniosku, że potrzebowała towarzystwa. Nie kłamała,
kiedy zaczęła wypytywać o Joce, tym bardziej, że dziewczyna wydawała się
idealną kandydatką, by pomóc jej zebrać myśli. Co więcej, zdążyła się za nią
stęsknić, jeśli zaś chodziło o to, co działo się teraz… Cóż, Layla na
pewno była dla niej bliska, co wystarczyło, żeby Beatrycze z miejsca
zapragnęła pół-wampirzycę pocieszyć.
Nie miała
większego problemu z odszukaniem odpowiedniego pokoju. Zdążyła przywyknąć do
tego domu, nawet pomimo tego, że wciąż znała go o wiele słabiej, niż ten w Mieście
Nocy albo apartament. Mimo wszystko pamiętała, gdzie mieściła się sypialnia
Eleny, po chwili wahania mijając ją i z powątpiewaniem spoglądając na
sąsiednie drzwi. Nie miała pewności, czy czegoś nie pomieszała, nim jednak
zdążyła zastanowić się nad tym, czy powinna zapukać, wyraźnie usłyszała nieco
przytłumiony, ale za to jak najbardziej znajomy głos.
Jocelyne
mówiła coś w pośpiechu, niemalże na wydechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. Brzmiała na zdenerwowaną, poza tym wydawała się zwracać do
kogoś, kogo tożsamości Beatrycze mogła co najwyżej się domyślać, tym bardziej,
że nie słyszała, żeby ktokolwiek próbował dziewczynie odpowiadać. To nie
musiało o niczym świadczyć, zaś w pierwszym odruchu kobieta
pomyślała, że Joce musiała rozmawiać przez telefon, póki nie dotarło do niej,
że to niekoniecznie musiało być tak.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, coraz bardziej zaniepokojona. Dopiero po
dłuższej chwili zdecydowała się przesunąć bliżej i zapukać, chociaż wcale
nie była pewna, czy to taki dobry pomysł.
Po drugiej
stronie jak na zawołanie zapadła długa, pełna napięcia cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz