29 marca 2017

Sto czterdzieści jeden

Beatrycze
– Beatrycze! – usłyszała, ledwo tylko zbliżyła się do domu.
Uśmiechnęła się, kiedy przy niej dosłownie zmaterializowała się Alice. Chociaż kiedy ostatnim razem widziała dziewczynę, ta skutecznie wytrąciła ją z równowagi, uświadamiając, że wszyscy wokół mogliby ją okłamywać, nie zaprotestowała, kiedy wampirzyca w najzupełniej naturalnym dla siebie odruchu zdecydowała się ją uściskać. Nie była na nią zła – już nie – w jakiś niepojęty, nie do końca zrozumiały dla niej sposób wiedząc, że chcieli dobrze, nawet jeśli metoda, którą wybrali, niekoniecznie była jej na rękę. No cóż, była w stanie to przecierpieć, zwłaszcza teraz, kiedy miała Camerona, a ten niezmiennie był z nią szczery.
Alice odsunęła się, w zamian obdarowując Beatrycze zaciekawionym spojrzeniem lśniących, złocistych oczu. Zauważyła, że wampirzyca kątem oka zerknęła na Lawrence’a, jednak nawet słowem nie skomentowała jego obecności. Sam zainteresowany wydawał się skupiony przede wszystkim na udawaniu, że nie istnieje, co też było do przewidzenia, chociaż i tak sprawiło, że miała ochotę wywrócić oczami. Jeśli teraz na wszystkie możliwe sposoby zamierzał dawać jej do zrozumienia, jak bardzo „skrzywdziła” go koniecznością przebywania w tym miejscu, zapowiadało się naprawdę ciekawie.
– Dobrze wiedzieć, że jesteś cała – stwierdziła nieco nerwowym tonem Alice. – Mam na myśli… Przepraszam za ostatni raz, ale naprawdę nie widziałam powodu, żeby… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Przepraszam.
– W porządku.
Wampirzyca rzuciła jej co najmniej zaskoczone spojrzenie, najwyraźniej nie spodziewając się tak lakonicznej odpowiedzi, ale Beatrycze nie zamierzała się z czegokolwiek tłumaczyć. Mogła próbować się kłócić, ale to wydawało się stratą czasu, Alice zresztą miała w sobie coś, co nie pozwalało długo się na nią irytować. Inną kwestią pozostawało to, że myślami wciąż była gdzieś przy Lawrence’ie – w tamtym domu, raz po raz próbując uporządkować to, co się wydarzyło, choć naturalnie nie była w stanie. To sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej oszołomiona, pomimo usilnych prób nie potrafiąc zmusić się do pełnej koncentracji na tym, co działo się wokół niej.
– Tak… – Alice zawahała się zaledwie na ułamek sekundy, prawie natychmiast odzyskując nad sobą zapanowanie. Beatrycze nie próbowała protestować, kiedy wampirzyca jak gdyby nigdy nic chwyciła ją za rękę. – Nie wiedziałam, że przyjdziecie. Trochę, dziwne, skoro was powinnam akurat widzieć, ale…
– Może o znak, że najwyższa pora się ewakuować – mruknął z rezerwą Lawrence, a ona cicho westchnęła, przez krótką chwilę mając ochotę mu przyłożyć. – Beatrycze się uparła, co teoretycznie mnie nie dziwi, skoro mój syn wydzwaniał do niej jak jakiś desperat, żeby upewnić się, że wciąż jest żywa. Tak, jest. I to w nienaruszonym stanie, o ile w wolnej chwili sama nie zrobiła sobie krzywdy.
– L! – wyrwało jej się.
Kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że wywrócił oczami.
– Nie było mowy o tym, że mam być miły – przypomniał niemalże uprzejmym tonem. – Bądźmy szczerzy: cały czas właśnie o to chodzi. Od samego początku, chociaż też przynajmniej mają czym się zasłonić, skoro wpakowali się w kłopoty.
Mamy kłopoty – wtrąciła spiętym tonem Alice, rzucając wampirowi co najmniej urażone spojrzenie. – Carlisle miał swoje powody, żeby się martwić. Beatrycze była z Cammy’m i Claire, poza tym już raz oberwała… No i wygląda jak Elena, więc tym bardziej może być zagrożona.
Lawrence nie odpowiedział, co po chwili wahania uznała za najlepszy z możliwych scenariuszy. Wciąż wyglądał na podenerwowanego, zaś po słowach Alice, Beatrycze odniosła wrażenie, że wampir najchętniej przy pierwszej okazji zabrałby ją gdzieś daleko, żeby mieć pewność, że oboje odcięli się od niebezpieczeństwa. W pamięci wciąż miała to, co powiedział jej w samochodzie – o egoizmie i jego sposobie postrzegania rodziny – ale nadal nie była w stanie przyjąć do wiadomości, że naprawdę mógłby zachować się w tak nieprzemyślany sposób. Wiedziała swoje, zaś jeśli się myliła, zamierzała zmusić go do zmiany decyzji. Podejrzewała, że to wcale nie byłoby aż takie trudne, gdyby przestała go słuchać, a w ostateczności na powrót przeniosła się do Cullenów, o ile ci by na to pozwolili. W najgorszym wypadku musiałaby poszukać innego rozwiązania, ale o tym przynajmniej na razie próbowała nie myśleć.
– Jakie kłopoty? – zapytała, próbując nadążyć za rozmową i choć trochę zapanować nad sytuacją. Alice cicho westchnęła, po czym pośpiesznie przeniosła na nią wzrok. – Wiem, że Carlisle był zdenerwowany i że coś się stało, ale… Och, znowu te wampiry? – drążyła, próbując zabrzmieć jak najspokojniej. Chciała przynajmniej udawać, że radzi sobie z nadmiarem informacji, a prowadzenie jej za rękę jest zbędne. – Ktoś ucierpiał albo…?
– Hm… Szczerze powiedziawszy, wciąż nie wiemy – przyznała niechętnie Alice.
Uniosła brwi, przez krótką chwilę sama niepewna, w jakim stopniu powinna zaufać swojej rozmówczyni. Nie mogła tak po prostu zapomnieć, że ta już raz ją okłamała, za wszelką cenę usiłując kluczyć, kiedy tylko Beatrycze zaczęła wypytywać o to, co i z jakiego powodu się działo. Brała pod uwagę to, że sytuacja mogłaby się powtórzyć, a jednak Alice wyglądała na zbytnio skruszoną i zaniepokojoną, by jej słowa zabrzmiały jak kłamstwo.
– Nie rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą. Wątpliwości zaczynały doprowadzać ją do szaleństwa, tak jak i poczucie, że być może nie dostrzegała prawidłowości w najprostszych nawet kwestiach.
– To skomplikowane, tak sądzę… Chodzi o to, że od wieczoru, kiedy was zaatakowano, nigdzie nie ma Layli. Może to nic, ale…
– Ognista Panienka wam zaginęła? – rzucił jakby od niechcenia Lawrence, z zaciekawieniem spoglądając na stojącą przed nim wampirzycę.
Beatrycze wyprostowała się, nerwowo napinając mięśnie i przez krótką chwilę czując się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Coś w słowach Alice sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, najzwyczajniej w świecie zaczynając się bać. Pamiętała Laylę, tak jak i to, że ta była dla niej miła… Och, w zasadzie była taka dla wszystkich, o ile akurat nie wytrącili jej z równowagi, tak jak tamten wilkołak z kawiarni. Tak czy inaczej, z miejsca zaczęła się martwić, nie wyobrażając sobie, że cokolwiek złego mogłoby spotkać tamtą kruchą, jasnowłosą dziewczynę. Jasne, Layla była wampirem, na dodatek dysponującym zdolnościami, które z powodzeniem mogłyby okazać się zabójcze, a jednak…
– Mówiłam już, że nie wiemy, co się stało. To Nessie lepiej zna Laylę i… Ale ona zwykle nie robiła niczego głupiego – stwierdziła po chwili zastanowienia Alice.
– Och, jasne. – Lawrence zaśmiał się nerwowo. – To ostoja spokoju i zdrowego rozsądku – dodał, wywracając oczami.
– O co ci chodzi? – obruszyła się wampirzyca.
O dziwo, L. tylko uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.
– O nic. Po prostu bawi mnie to doszukiwanie się we wszystkich wokół człowieczeństwa. Layla jest słodziutka i tak dalej, ale prawda jest taka, że gdyby trzeba było, pierwsza nakopałaby do tyłka każdemu, kto spróbowałby ją skrzywdzić… Albo niekoniecznie. – Lawrence urwał, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Licavoli są cholernie charakterystyczni pod tym względem. I jeśli mam być szczery, to bardziej bym współczuł debilowi, który się na tę dziewczynę zaczaił.
Tym razem obie z Alice spojrzały na niego z powątpiewaniem, próbując określić, co tak naprawdę sobie myślał. Dlaczego mam wrażenie, że sam kiedyś podpadłeś Layli?, pomyślała mimochodem, ale nie zadała tego pytania na głos. Pomijając to, że mieli towarzystwo, jakoś nie miała wątpliwości, że wypytując, mogłaby co najwyżej ponowić sytuację, w której Lawrence dostawałby szału, próbując za wszelką cenę ją spławić. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale po dłuższej chwili wahania doszła do wniosku, że to tak naprawdę nie ma znaczenia.
– Taak… Wejdziecie do środka? – zapytała Alice, pośpiesznie zmieniając temat. Po jej tonie i zachowaniu trudno było stwierdzić, co takiego myślała o podejściu L. – Carlisle jest w domu, więc…
– Cudownie – stwierdził Lawrence, kolejny raz wystawiając nerwy Beatrycze na próbę.
Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że perspektywa porozumienia się tego wampira z rodziną była jakąś cholerną mrzonką, w którą jak ostatnia naiwna próbowała wierzyć.

Atmosfera w domu była napięta – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Była w stanie to wyczuć, przez co nawet gdyby Alice nie wyjaśniła jej w czym rzecz, bez trudu zorientowałaby się, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Co więcej, Beatrycze była pewna, że nieobecność Layli była zaledwie początkiem, choć równie dobrze mogła się mylić. Inną kwestią pozostawało to, że obecność Lawrence’a wyraźnie nie była obecnym na rękę, ale – całe szczęście – nikt nie skomentował tego nawet słowem.
Z niejaką ulgą przeniosła się na piętro, ostatecznie wraz z Lawrence’m lądując w przestronnym, wypełnionym książkami pokoju, który służył synowi wampira za gabinet. Chociaż miała już okazję widzieć ten pokój, zaczęła z zaciekawieniem rozglądać się dookoła, próbując ignorować przeciągającą się ciszę. W zamian wolała skupiać się na szczegółach, lustrując wzrokiem wiszące na ścianach zdjęcia, obrazy albo wodząc wzrokiem po okładkach ustawionych na pułkach książkach. Wszystko wydawało się lepsze od trwania w ciszy, chociaż zarazem wcale nie była pewna, czy chciała usłyszeć więcej.
Och, poza tym martwiła się. To było dziwne, a jednak z chwilą, w której spojrzała na Carlisle’a, odniosła wrażenie, że ten jest zmęczony. Nie sądziła, że w przypadku wampira to w ogóle możliwe, a jednak to była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy z chwilą, w której go zobaczyła. Nieśmiertelni wsze byli bladzi, jednak w jego przypadku to wydawało się czymś więcej. Jakby tego było mało, naszło ją irracjonalne wręcz pragnienie, żeby zrobić… cokolwiek, chociaż sama nie była pewna w jakimś sensie. A jednak przyłapana się na chęci, żeby podejść do wampira, przeczesać mu jasne włosy palcami albo jakkolwiek pocieszyć i…
– I co teraz? – zapytał z powątpiewaniem Lawrence, ledwo tylko Carlisle potwierdził to, czego już dowiedzieli się od Alice. – Dziewczyny nie ma, a na was ktoś poluje. Macie jakiś plan? – drążył, po jego tonie po raz kolejny doszła do wniosku, że przejmował się o wiele bardziej, niż raczył przyznać.
– Wciąż myślimy – przyznał niechętnie wampir. – Nie musieliście przyjeżdżać. Chciałem mieć po prostu pewność, że Beatrycze…
– Tak, tak… Że jest cała. – L. z niedowierzaniem potrząsnął głową. – To zrozumiałem. Na szczęście nikt nie próbował nas zabić, chociaż przy waszym szczęściu najpewniej możemy spodziewać się komplikacji. Zawsze wiedziałem, że z rodziną to tylko na zdjęciach.
Carlisle nie odpowiedział, kwitując reakcję ojca jedynie przeciągłym westchnieniem. Beatrycze rzuciła wampirowi przepraszające spojrzenie, przez krótką chwilę mając ochotę kolejny raz poprosić Lawrence’a, żeby nad sobą zapanować. Ostatecznie powstrzymała się, chcąc nie chcąc dochodząc do wniosku, że wszyscy mieli dość powodów, by mieć wątpliwości. Sama zaczynała się martwić, już od dłuższego czasu chcąc dowiedzieć się w czym rzecz, a potem najlepiej do czegoś się przydać. Mogła tylko zgadywać, czego mogli się spodziewać, o podjęciu jakichkolwiek działań nie wspominając.
Lawrence przez dłuższą chwilę milczał, nerwowo krążąc tam i z powrotem, wyraźnie zamyślony. Z jakiegoś powodu coś w jego zachowaniu sprawiło, że poczuła się o wiele pewniej, już nie mając wątpliwości, że się przejmował. Co prawda wszystko wskazywało na to, że nadal zamierzał zasłaniać się przede wszystkim jej dobrem, ale nie miała nic przeciwko, przynajmniej tak długo, jak mogła spodziewać się po nim jakiegokolwiek działania dla dobra reszty rodziny.
– Dobra… Jak dla mnie sprawa jest prosta, przynajmniej na początek – stwierdził z przekonaniem L. Rzucił synowi wymowne spojrzenie, chcąc upewnić się, że ten w ogóle zamierzał go wysłuchać.
– Tak uważasz?
Lawrence wzruszył ramionami.
– Teoretycznie – przyznał, nie tracąc entuzjazmu. – Skoro oni chcą złapać was, wy złapcie któregoś z ich. Podejrzewam, że odpowiednio przeprowadzona rozmowa – podjął z naciskiem i coś w jego słowach skutecznie przyprawiło Beatrycze o dreszcze – rozwiązałaby wszelakie problemy.
– Rufus też to sugerował… To znaczy dotarcie do problemu – wtrąciła po chwili wahania. – To było zanim zniknęła Layla, ale…
– Pamiętam – zapewnił doktor. Nie wyglądał na zachwyconego, co zresztą wcale nie wydało się kobiecie dziwne. – Ale nie podoba mi się to. Skoro są uzdolnieni, dotarcie do nich mogłoby być ryzykowne, poza tym… – zaczął i zaraz urwał, wyraźnie czymś zaniepokojony.
– Co? – zniecierpliwił się Lawrence.
– Co masz na myśli przez „odpowiednio przeprowadzoną rozmowę”? – zapytał wprost, a wampir jęknął, wyraźnie sfrustrowany.
– A jak ci się wydaje? Raczej nie towarzyskie spotkanie nad truchłem jakiegoś pluszaka – rzucił, nie szczędząc sobie złośliwości. – Ten twój altruizm mnie zadziwia, ale to żadne rozwiązanie. Tak, mam na myśli tortury, jeśli przyjdzie taka potrzeba. Oczywiście sam mógłbym się tym zająć, gdyby zaszła taka potrzeba, ale… Och, czy użycie perswazji nie byłoby zbyt łatwe? – rzucił jakby od niechcenia, a Carlisle mimowolnie się skrzywił.
– Nie, nie byłoby – zapewnił pośpiesznie. – Zrobiłbyś to?
Brzmiał na zaskoczonego, chociaż wyraźnie próbował zapanować nad tonem głosu. Z powątpiewaniem wpatrywał się w ojca, podchodząc do słów i obecności Lawrence’a z wyraźną rezerwą. Co prawda rozmawiali, a Beatrycze odniosła wrażenie, że Carlisle’owi wyraźnie ulżyło, kiedy pojawiła się jakakolwiek alternatywa, nie wspominając o możliwości zrzucenia odpowiedzialności na kogokolwiek innego, nie sądziła jednak, żeby w grę wchodziła jakakolwiek forma zaufania. Cóż, przynajmniej nie tego oczekiwała, ale mimowolnie pomyślała, że na dobry początek musiało wystarczyć.
– To zależy – powiedział w końcu Lawrence. Westchnął przeciągle, nie kryjąc frustracji. – W zasadzie dochodzę do wniosku, że i tak nie mam wyboru… Siedzimy w tym, a przynajmniej tak jest odkąd zaatakowali Beatrycze. Powiedzmy, że… nie miałbym nic przeciwko, jeśli mógłbym się przydać.
Tak… Bo przecież kolejny raz chodzi o mnie, pomyślała z przekąsem, przez krótką chwilę mając ochotę wywrócić oczami. Wiedziała, że kłamał jak z nut, a przynajmniej nie mówił całej prawdy, ale powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy, nie chcąc wszystkiego popsuć. Jak długo naprawdę rozmawiali, mogła chyba założyć, że wszystko było w porządku.
– Zobaczymy jak to będzie – stwierdził po zastanowieniu Carlisle, starannie dobierając słowa. Wciąż nie brzmiał na przekonanego, ale przynajmniej wprost nie próbował protestować. – Na pewno potrzebujemy planu, a skoro to jedyny, który mamy… Wiem, że Rafael już jakiś czas temu wysłał siostrę, żeby kontrolowała sytuację. Możliwe, że będzie coś wiedział.
– Hm… Nie słyszę specjalnego entuzjazmu w kwestii współpracy z demonem – rzucił zaczepnym tonem Lawrence.
Carlisle zacisnął usta.
– Jak wspomniałem, nie podoba mi się to – powtórzył z naciskiem.
Jeśli miała być ze sobą szczera, sama również zaczynała mieć wątpliwości. Co więcej, naprawdę się bała, chociaż za wszelką cenę usiłowała tego nie okazywać, raz po raz powtarzając sobie, że nie ma powodów do niepokoju. Tutaj była bezpieczna, poza tym nie mogła zaprzeczyć, że Lawrence na pewno nie pozwoliłby na to, żeby stała się jej jakakolwiek krzywda. Inną kwestią pozostawało to, że nie chciała przyznać się do słabości, by nie ryzykować, że jednak dojdą do wniosku, iż powinni ją wyprosić. Za duży sukces uznała to, że w ogóle dyskutowali, kiedy była obok, pozwalając, by miała dość jasny wzgląd na sytuacje.
– A co z Laylą? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. – Wiem, że wszyscy są zdenerwowani. Wiecie coś?
– Absolutnie nic. Z tego, co się orientuję, Rufusa nosi i próbuje szukać na własna rękę – wyjaśnił z wahaniem Carlisle. – Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale on jest uparty i… No cóż. Powstrzymywanie go i tak nie przyniosłoby niczego dobrego – stwierdził, wyraźnie zmartwiony. – Gabriel chyba kontraktował się z Isabeau. Powinna wkrótce się tutaj pojawić… I to chyba tyle, co jestem w stanie wam powiedzieć na ten moment. Na pewno bezpieczniej byłoby trzymać się razem, ale to też nie jest takie proste. Nie przewidzimy wszystkiego.
Poza tym nie wszyscy chcą współpracować, dopowiedziała w myślach, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie tak prezentowała się sytuacja. Wystarczyło, że pomyślała o Rufusie, żeby zorientowała się, że wampir zdecydowanie nie należał do osób, które byłyby skłonne przyjąć czyjąkolwiek pomoc. Och, była też skłonna się założyć, że ta uwaga dotyczyła również ich, zwłaszcza po tym, jak wyjechali bez uprzedzenia. Co prawda miała wrażenie, że Carlisle przejmował się zbyt wieloma kwestiami jednocześnie, ale to przynajmniej tymczasowo nie było aż takie istotne.
Westchnęła cicho. Zaczynała dochodzić do wniosku, że tego wszystkiego jest o wiele za dużo, przez co tym bardziej nie była w stanie odnaleźć się w tym, co działo się wokół niej. Cisza, która na powrót zapanowała, miała w sobie coś przenikliwego, Beatrycze zresztą nie mogła się pozbyć wrażenia, że rozmowa skończona. Co prawda nie była pewna, czy zostawienie Carlisle’a z synem było najlepszym pomysłem, ale z drugiej strony…
– Ja… Chyba pójdę zobaczyć się z Joce – zasugerowała, wysilając się na blady uśmiech. – Jeszcze tutaj jest, prawda?
– Wciąż nie rozwiązaliśmy sprawy z Marissą – przyznał Carlisle. Zmierzył ją wzrokiem, wydając się nad czymś zastanawiać. – Gdybyś chciała zostać do rana…
– Jasne.
– Joce ma pokój obok sypialni Eleny… O ile pamiętasz w którym miejscu – rzucił jeszcze, kiedy wychodziła.
Wycofała się, jednocześnie próbując stwierdzić, czego tak naprawdę powinna spodziewać się po Lawrence’ie. Wampir milczał, poza tym choćby słowem nie skomentował perspektywy pozostania do rana, co ostatecznie uznała za przyzwolenie. Kiedy do tego wszystkiego nie ruszył się z miejsca, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu opuścić gabinetu, ostatecznie doszła do wniosku, że kwestię ewentualnej współpracy mieli rozwiązaną. W jakiś pokrętny sposób przyniosło jej to ulgę, chociaż zarazem nie gwarantowało niczego, przynajmniej w sprawie relacji tej dwójki. Chwilami naprawdę tego nie rozumiała, ale wolała wierzyć, że pozorny spokój sprowadzał się przede wszystkim do tego, że jednak mieli być w stanie się porozumieć – i że powinna pozwolić sprawom toczyć się swoim rytmem.
Wypuściła powietrze ze świstem, wciąż dziwnie spięta i niespokojna. W milczeniu rozejrzała się dookoła, spoglądając na opustoszały korytarz i próbując samej sobie wytłumaczyć, dlaczego czuła się aż do tego stopnia rozbita. W głowie miała pustkę, kiedy zaś zaczęła zastanawiać się nad tym, co działo się wokół niej, ostatecznie doszła do wniosku, że potrzebowała towarzystwa. Nie kłamała, kiedy zaczęła wypytywać o Joce, tym bardziej, że dziewczyna wydawała się idealną kandydatką, by pomóc jej zebrać myśli. Co więcej, zdążyła się za nią stęsknić, jeśli zaś chodziło o to, co działo się teraz… Cóż, Layla na pewno była dla niej bliska, co wystarczyło, żeby Beatrycze z miejsca zapragnęła pół-wampirzycę pocieszyć.
Nie miała większego problemu z odszukaniem odpowiedniego pokoju. Zdążyła przywyknąć do tego domu, nawet pomimo tego, że wciąż znała go o wiele słabiej, niż ten w Mieście Nocy albo apartament. Mimo wszystko pamiętała, gdzie mieściła się sypialnia Eleny, po chwili wahania mijając ją i z powątpiewaniem spoglądając na sąsiednie drzwi. Nie miała pewności, czy czegoś nie pomieszała, nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, czy powinna zapukać, wyraźnie usłyszała nieco przytłumiony, ale za to jak najbardziej znajomy głos.
Jocelyne mówiła coś w pośpiechu, niemalże na wydechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Brzmiała na zdenerwowaną, poza tym wydawała się zwracać do kogoś, kogo tożsamości Beatrycze mogła co najwyżej się domyślać, tym bardziej, że nie słyszała, żeby ktokolwiek próbował dziewczynie odpowiadać. To nie musiało o niczym świadczyć, zaś w pierwszym odruchu kobieta pomyślała, że Joce musiała rozmawiać przez telefon, póki nie dotarło do niej, że to niekoniecznie musiało być tak.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, coraz bardziej zaniepokojona. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowała się przesunąć bliżej i zapukać, chociaż wcale nie była pewna, czy to taki dobry pomysł.
Po drugiej stronie jak na zawołanie zapadła długa, pełna napięcia cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa