Alessia
Wyprostowała się i odsunęła,
przez krótką chwile niepewna, jak powinna się zachować. Och, świetnie – w końcu
marzyła, żeby musieć tłumaczyć Lawrence’owi coś, co jak nic miało doprowadzić
go do szału. Pomijając to, że zdecydowanie nie przywykła do widoku tego wampira
aż tak zmartwionego o kogokolwiek, jakoś nie miała złudzeń co o tego, jak
mogłaby wyglądać jego reakcja na samą tylko wzmiankę o tym, gdzie podziewała
się Beatrycze.
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym z uwagą zmierzyła stojącego przed nią
nieśmiertelnego wzrokiem. Czuła, że ją obserwował, wyraźnie czekając na
jakąkolwiek sensowną reakcję, co zdecydowanie nie poprawiło Alessi nastroju.
– Więc? –
rzucił naglącym tonem. – Tylko bez kręcenia, bo trafi mnie szlag. Znam tę minę,
moja droga – stwierdził, a ona wywróciła oczami.
– Jaką
minę?
– Alessia!
Potrząsnęła
z niedowierzaniem głową. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później usłyszy
swoje pełne imię, na dodatek wypowiedziane takim
tonem.
–
Wspominałam już, że dobrze cię widzieć? – zapytała jakby od niechcenia,
podejrzewając, że igra z ogniem.
Lawrence
spojrzał na nią trochę tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Uśmiechnęła się
niewinnie, nie mając wątpliwości, że w ten sposób na pewno nie zdoła zamydlić
mu oczu. W gruncie rzeczy spodziewała się dosłownie wszystkiego, łącznie z tym,
że jednak pokusi się o to, żeby jej przyłożyć. Kto jak kto, ale ona dobrze
wiedziała, w jaki sposób tego wampira zirytować, mając wręcz swego rodzaju talent
do wytrącania go z równowagi – w mniej lub bardziej świadomy sposób.
Usłyszała
przeciągłe westchnienie, co na powrót ściągnęło jej uwagę na Rosalie.
Wampirzyca ostatecznie wyrzuciła obie ręce ku górze, chcąc nie chcąc decydując
się wycofać.
– Rób z
nim, co tylko zechcesz, byleby tylko nie zrobił nic głupiego – rzuciła na
odchodne. – Zdążyłam przyzwyczaić się do tego domu, jeśli wiesz, co takiego mam
na myśli, Ali.
Bardzo dziękuję za wsparcie!, pomyślała
z niedowierzaniem. Irytację dodatkowo wzmógł fakt, że Lawrence spojrzał na nią
z zaciekawieniem, w równym stopniu rozdrażniony, co i odrobinę rozbawiony, choć
to drugie równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem jej wyobraźni.
– No
dobrze… Co cudownego masz mi do zakomunikowania, że ta miła panienka – wywrócił oczami – zaczyna martwić się o dom?
– Hm, to
zależy… – Zawahała się, ostatecznie chcąc nie chcąc dochodząc do wniosku, że
nie ma większego wyboru, jak tylko spróbować z nim porozmawiać. – Coś się
stało, ale za dużo nie wiem. Tylko tyle, że mój brat wparował do domu
twierdząc, że Claire i Cammy mieli problem z wampirami – dodała, ostrożnie
dobierając słowa.
L.
podejrzliwe zmrużył oczy.
– To
znaczy? – ponaglił, nie odrywając od niej wzroku. – Alessia, do cholery…
Westchnęła,
po czym wzruszyła ramionami. Mimo wszystko uznała za sukces to, że w pierwszej
kolejności jednak nie zapytał o Beatrycze.
– Są cali,
tak przynajmniej sądzę. Mam wrażenie, że znowu chodzi o tych samych, którzy
zaatakowali ostatnim razem. – Zamilkła, po czym założyła ramiona na piersiach.
Och, gdyby to faktycznie było aż takie proste… – Zresztą to stało się na
terenach zmiennokształtnych, więc nie byli sami. Mama i Carlisle pojechali się
tym zająć – wyjaśniła lakonicznie.
– Robi się
coraz ciekawiej… – stwierdził z wyraźną rezerwą wampir.
Obserwowała
go, kiedy odsunął się, wyraźnie nad czymś myśląc. Dłuższą chwilę milczał,
krążąc niespokojnie i być może w ten sposób próbując łatwej się skoncentrować i
zebrać myśli. Trudno jej było jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie
myślał, a tym bardziej czego powinna się po nim spodziewać, ale to nie było
ważne. Nie miała też pewności, czy postępowała słusznie, wtajemniczając we
wszystko tego wampira, ale jaki tak naprawę miała wybór? Zwłaszcza teraz
pojawiał się często, niezależnie od tego, czy reszta mieszkańców pozytywnie
reagowała na jego obecność, czy może wręcz przeciwnie. Sama z kolei jak
najbardziej mu ufała, czym zresztą zaskakiwała wszystkich już od dłuższego
czasu. Cóż, nie potrafiła inaczej, tym bardziej, że wcale nie uważała, żeby
Lawrence był niebezpieczny – a przynajmniej nie dla tych, których traktował
jako ewentualnych sprzymierzeńców. Dla niej od zawsze był dobry, nie
wspominając o tym, że gdyby irytowała go na tyle, żeby chciał ją zabić, pewnie
już dawno by to zrobił, zamiast z uporem chronić ją przed niebezpieczeństwem.
Zacisnęła
usta, mimo wszystko niepewna, czego powinna spodziewać się za chwilę. Prawda
była przecież taka, że krążyła wokół najważniejszego tematu, po cichu licząc na
to, że Lawrence od razu nie zapyta ją o to, co dręczyło go najbardziej.
Atmosfera już i tak była napięta na tyle, by poczuła się naprawdę nieswojo.
Pewnie sama zamartwiałaby się w równym stopniu, gdyby w grę wchodziło
bezpieczeństwo Ariela albo kogokolwiek, kto pozostawałby dla niej ważny. W
przypadku L. kwestia relacji rodzinnych pozostawała dość skomplikowana, nie
zmieniało to jednak faktu, że na pewno się przejmował. Mniej więcej to
wystarczyło jej, żeby doszła do wniosku, że jak najbardziej miał prawo
wiedzieć, co takiego było na rzeczy, zwłaszcza, że ktoś wyraźnie się na nich uwziął.
Usłyszała
ciche kroki, więc poderwała głowę, żeby spojrzeć wprost na Elenę. Dziewczyna
przystanęła, po czym wymownie rozejrzała się dookoła, ostatecznie zatrzymując
wzrok na Lawrence’ie. Brwi z wolna powędrowały ku górze; oczy wydawały się
lśnić, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Alessia. Chwilami wciąż nie
docierało do niej, że kuzynka nie tylko umarła na oczach wszystkich, ale na
dodatek wróciła. Co więcej, czasami czuła, że spogląda na kogoś zupełnie innego
– istotę obcą i jakby nierzeczywistą, choć na pierwszy rzut oka to wydało się
pozbawione sensu. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że zarówno w wyglądzie, jak i
ruchach Eleny jest w stanie doszukać się czegoś, czego nie było w niej
wcześniej; rodzaju gracji, który czynił dziewczynę jeszcze bardziej eteryczną
niż do tej pory. Być może miało to związek z obecnością Rafaela, bo demony
zawsze roztaczały wokół siebie specyficzną aurę, ale to i tak wydawało się
Alessi co najmniej dziwne.
– Hm… Już
wie, co się stało? – zapytała z wahaniem Elena, spoglądając to na kuzynkę, to
znów na Lawrence’a. Mniej więcej w tamtej chwili Ali doszła do wniosku, że nie
miałaby nic przeciwko, żeby osobiście Cullenównie przyłożyć.
– Nie –
wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Skoro przyszłaś, sama to zrobisz.
Dziewczyna
jedynie wywróciła oczami, po części tylko zmieszana. L. jak na zawołanie
przeniósł na nią wzrok, nie tyle zaciekawiony, co przede wszystkim poirytowany,
tym bardziej, że żadna z nich nie próbowała ukrywać, że cokolwiek mogłoby być
na rzeczy.
– Dobra… O
co znowu chodzi? – zniecierpliwił się. Alessia drgnęła, kiedy to akurat ją
zdecydował się chwycić za rękę, by przypadkiem nie próbowała się oddalić. –
Cameron i Claire… Tak, co jeszcze chciałaś mi powiedzieć?
– Mówił ci
ktoś dzisiaj, że wyglądasz na spiętego? – wypaliła, spoglądając wampirowi w
oczy.
Prychnął,
po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową, nie pierwszy raz wydając się
zastanawiać nad tym, dlaczego w ogóle miał cierpliwość z nią przebywać. Ali
westchnęła, wciąż się wahając i podświadomie czując, że tak naprawdę nie miała
większego wyboru, przynajmniej w kwestii wyjaśnień.
– Oj,
księżniczko… – Lawrence zacisnął usta. – To teraz do rzeczy, moje panienki.
Gdzie, do diabła…? – zaczął, ale nie było mu dane dokończyć.
Alessia spojrzała
na wampira z powątpiewaniem, kiedy ten nagle zesztywniał, prostując się niczym
struna i nasłuchując. Wypuściła powietrze ze świstem, sama również wychwytując
charakterystyczny dźwięk pracującego silnika. Nie miała większego problemu z
tym, żeby rozpoznać samochód mamy, nie wspominając o tym, że również na
odległość była w stanie wyczuć obecność poszczególnych członków rodziny.
Zwłaszcza słodycz krwi Beatrycze pozostawała dość łatwa do wychwycenia,
wyróżniając się na tle charakterystycznej dla nieśmiertelnych woni.
Lawrence
cicho warknął, po czym przeniósł wzrok najpierw na Elenę, a dopiero później na
wciąż stojącą u jego boku Alessię. Ostatecznie skoncentrował się na tej
drugiej, dosłownie taksując ją wzrokiem.
– Powiedz
mi, że ona po prostu z nimi pojechała – wyrzucił z siebie na wydechu. –
Oczywiście powiedziałabyś mi, gdyby Beatrycze była… Hm, no nie wiem? Chociażby
z twoim kuzynostwem, kiedy zaatakowały ich wampiry, prawda? – dodał przesadnie
wręcz słodkim tonem, który zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.
– W
zasadzie… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Ale są cali, prawda? Damien
też tam pojechał i…
– Jasna
cholera!
Mimo
wszystko ulżyło jej, kiedy jednak zdecydował się ją puścić. Nie potrafiła sobie
wyobrazić, że mógłby ją skrzywdzić, ale mimo wszystko instynkt sprawiał, że
wolała trzymać się na dystans od zdenerwowanego wampira. Otworzyła usta, chcąc
coś powiedzieć, ale Lawrence zdecydowanie nie wyglądał na chętnego ciągnąć
rozmowę, tym bardziej, że dosłownie wypadł z domu, zdecydowanie zbyt mocno
zatrzaskując za sobą drzwi. Mimowolnie wzdrygnęła się, po czym spojrzała na
Elenę, tym samym przekonując się, że kuzynka wyglądała na niemniej zmartwiona,
co i ona sama się czuła.
– Cóż…
Zawsze był nerwowy, nie? – zapytała po chwili wahania, a Alessia zaśmiała się
nerwowo.
– Nie
widziałaś go, kiedy został człowiekiem – zauważyła mimochodem.
Elena
jedynie potrząsnęła głową.
– Chyba nie
żałuję, chociaż… Chodź – zasugerowała, ruszając w ślad za dziadkiem. – Mam
wrażenie, że będzie ciekawie.
Zdaniem
Alessi zapowiadała się raczej wielka awantura, ale powstrzymała się od jakichkolwiek
uwag. W zamian popędziła za Eleną, chociaż sama nie była pewna, czy wchodzenie
L. w drogę akurat teraz było najlepszym pomysłem. Co jak co, ale ten wampir w
niczym nie przypominał swojego przesadnie wręcz spokojnego syna, przez co mogli
spodziewać się dosłownie wszystkiego. Co prawda nie miała poczucia, żeby
którekolwiek z nich zrobiło cokolwiek złego, ale z drugiej strony… Biorąc pod
uwagę fakt, że od powrót Beatrycze zmieniło się naprawdę wiele, a teraz sama
mogła zaobserwować, że Lawrence zachowywał się niemal jak cholery, kiedy w grę
wchodziła ta kobieta, wolała nie zakładać niczego z góry.
W najgorszym wypadku dom jednak ucierpi,
pomyślała pod wpływem impulsu, ale nie było jej do śmiechu.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, powoli zaczynała się obawiać, że niepokój Rosalie okaże
się słuszny, a to zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Beatrycze
Atmosfera była napięta. Czuła
to aż nazbyt wyraźnie, próbując unikać spoglądania na skupionego na drodze
Carlisle’a i z uporem wpatrując się w ciemność za oknem. Słyszała spokojny
oddech Claire, która w którymś momencie po prostu zasnęła, wtulona w Rufusa. Po
wyrazie twarzy wampira trudno było stwierdzić, co takiego o sytuacji myślał,
nie wspominając o tym, że jakiekolwiek pytania o samopoczucie córki zbył
wyraźnie zniecierpliwionym, niechętny jakimkolwiek rozmowom. Sądząc po tym, że
od samego początku dawał im do zrozumienia, że zamierza po prostu zabrać
dziewczynę do domu, taka reakcja była do przewidzenia.
Poza nimi,
był jeszcze Cammy, ale ten przede wszystkim milczał, z racji położenia
najwyraźniej woląc udawać, że nie istnieje. Beatrycze nie miała pewności, czy
fakt, że chłopak powiedział jej prawdę, miał się na nim odbić, ale to w gruncie
rzeczy nie miało znaczenia. Sama pozostawała mu wdzięczna, choć zarazem zaczynała
źle czuć się z tym, jak musiała zachować się względem Carlisle’a. Wszelakie to,
co powiedziała, decydując się wyrzucić z siebie wszelakie żale, sprawiało, że
zaczynała odczuwać wyrzuty sumienia, choć zarazem nie potrafiła zmusić się do
wycofania tych słów. Czuła, że prędzej czy później musiało do tego dojść,
zwłaszcza, że już od dłuższego czasu miała serdecznie dość traktowania jej jak
nic nierozumiejące, bezbronne dziecko. Jeśli tylko w ten sposób mogła wymóc, by
zaczęli postępować z nią jak z kimś równym sobie, niech i tak będzie.
Samochód był
zbyt mały, by wszyscy razem mogli wrócić do Seattle, ale to nie okazało się
problemem. Renesmee wydawała się nawet zadowolona z możliwości zostania w domu
Blacków, bez chwili wahania przystając na sugestię Billy’ego. Beatrycze nie
była pewna, jakie relacje łączyły wnuczkę Carlisle’a z tą rodziną, ale po
swobodnym zachowaniu dziewczyny szybko zorientowała się, że ta była w
rezerwacie równie miło widziana, co i Claire. Ostatecznie też Damien zdecydował
się dotrzymać matce towarzystwa, ledwo tylko upewnił się, że nikt więcej go nie
potrzebuje. Musiała przyznać, że jego umiejętności były wręcz niesamowite, zresztą
tak jak i uczucie rozchodzącego się po całym ciepła którego doświadczyła, kiedy
chłopak zdecydował się zająć jej głową.
Wciąż o tym
myślała, próbując skoncentrować się na czymkolwiek, co wydawało się dość mało
znaczące. Prawda była taka, że usiłowała nie myśleć o Lawrence’ie, ale to wcale
nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Była w stanie co najwyżej
zgadywać, czego powinna się po reakcji wampira spodziewać, nie wspominając o
rozmowie, którą tak czy inaczej musieli przeprowadzić. W głowie wciąż miała wspomnienie
domu ze snu, majaczące gdzieś na krawędzi jej świadomości i o wiele bardziej
uciążliwe, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Dręczyło ją niemalże przy każdej
możliwej okazji, przez co chcąc nie chcąc zaczęła zastanawiać się, czy jednak
nie powinna wspomnieć również o tym. Być może istniał szansa, że L. wiedział,
gdzie znajdował się ten dom, sen zaś stanowił swego rodzaju wstęp do odzyskania
pamięci. Nade wszystko chciała, żeby tak właśnie było, niemalże desperacko
pragnąć przekonać samą siebie, że miało to przynajmniej odrobinę sensu. Gdyby
do tego wszystkiego przekonała tego cholernie upartego wampira do powiedzenia
prawdy.
To nie
miało być proste i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W zasadzie to
bardziej prawdopodobnym wydawało się, że Lawrence ją wyśmieje, choć zarazem nie
potrafiła sobie takiej sytuacji wyobrazić. Z drugiej strony podejrzewała, że na
pewno nie miał z entuzjazmem przyjąć tego, co zamierzała mu zakomunikować. W
takim wypadku mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego, a skoro tak…
– W porządku?
– Wzdrygnęła się, słysząc spokojny, aczkolwiek wyraźnie zatroskany głos
Carlisle’a. Spojrzała na niego, tym samym przekonując się, że już dłuższy czas
musiał dyskretnie ją obserwować. – Jeśli chodzi o to, co mi powiedziałaś…
– Nic mi
nie jest – przerwała, nie zamierzając wdawać się w szczegóły.
Coś w jej
tonie musiało dać wampirowi do zrozumienia, że najprościej będzie nie drążyć
tematu. Beatrycze poczuła ulgę, kiedy ograniczył się wyłącznie do skinięcia
głową, chcąc nie chcąc decydując się wycofać. Obawiała się tego, co mogłaby
usłyszeć albo – co gorsza – zdecydować się powiedzieć, tym bardziej, że już
teraz miała wrażenie, że wszystko wymyka jej się spod kontroli. Potrzebowała
czasu, żeby zebrać myśli, poza tym sama nie była pewna, czego tak naprawdę w
obecnej sytuacji chciała – i to nie tylko w związku z tym, że mogłaby oczekiwać
od wszystkich wokół przynajmniej pozorów tego, że traktowali ją jak kogoś
równego sobie.
Wciąż o tym
myślała, kiedy wyczuła, że samochód zwalnia i to wystarczyło, żeby zorientowała
się, że musieli dotrzeć na miejsce. Z powątpiewaniem spojrzała na dom,
mimowolnie zastanawiając nad tym, czy to oznaczało, że miała spędzić tutaj noc.
Było późno, a ona czuła się zmęczona, nawet jeśli przez większość czasu
próbowała to uczucie ignorować. Co więcej, nie miała pojęcia, co takiego
zamierzał L. albo…
Drzwi po
jej stronie otworzyły się nagle i tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła. Zdążyła
zaledwie napiąć mięśnie, kiedy na poczuła silny uścisk na ramieniu, kiedy ktoś
bezceremonialnie zmusił ją do tego, żeby wysiadła. Z wrażenia aż się zatoczyła,
wpadając wprost w znajome, lodowate ramiona, co skutecznie wytrąciło ją z
równowagi. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, po czym poderwała głowę, by
móc spojrzeć wprost w parę lśniących, skoncentrowanych na niej rubinowych
tęczówek. Przynajmniej zazwyczaj te oczy były czerwone, chociaż kiedy spojrzała
w nie w tamtej chwili, przekonała się, że tęczówki pociemniały – czy to za
sprawą zmartwienia, czy ledwo hamowanego gniewu, którego jak najbardziej mogła
się po Lawrence’ie spodziewać. Coś w tym widoku sprawiło, że w pierwszym
odruchu zapragnęła się odsunąć, instynktownie napinając mięśnie, co najmniej jakby
obawiała się, że mężczyzna spróbuje ją skrzywdzić.
– L…
Jej głos
był cichy i drżący, ale to nie przeszkadzało komuś obdarzonemu wyostrzonymi
zmysłami. Natychmiast spojrzał na nią w nieznacznie tylko łagodniejszy,
wyraźnie poirytowany sposób.
– Jeśli
chcesz jakimś cudem doprowadzić mnie do grobu, idzie ci świetnie – oznajmił z
wyraźną rezerwą. Zaraz po tym z niedowierzaniem potrząsnął głową, intensywnie
nad czymś myśląc. – Beatrycze, do cholery!
O dziwo w
tym jednym zdaniu, a już zwłaszcza sposobie, w jaki wypowiadał jej imię,
wyczuła tak wiele sprzecznych, również pozytywnych emocji, że aż
nieprawdopodobnym wydawało się, by tak mieszanka była możliwa. Już nie miała wątpliwości,
że się martwił – najdelikatniej rzecz ujmując, bo była gotowa przysiąc, że
chodziło o coś więcej. Czuła to całą sobą, świadoma takiego stanu rzeczy
zwłaszcza dzięki sposobowi, w jaki ją trzymał, kiedy to w niemalże zaborczy
sposób zdecydował się na przygarnięcie jej do siebie. Pozwoliła mu na to, nie
pierwszy raz zdezorientowana takim zachowaniem i wątpliwościami, które w niej
wzbudzało. Wiedziała już, że była dla niego ważna, ale wciąż nie rozumiała
najważniejszego – a więc tego, co mogłoby być tego powodem. Co więcej, całą
samą sobą również do niego lgnęła, co dodatkowo wszystko komplikowało,
sprawiając, że pragnęła czegoś więcej, aniżeli uścisku, wzajemnej bliskości i…
Nie, to
zdecydowanie nie był najodpowiedniejszy moment, żeby o tym myśleć.
Wyczuła
ruch za plecami, co jednoznacznie dało jej do zrozumienia, że ktoś wysiadł z
samochodu. Coś w sposobie, w jaki Lawrence niespokojnie drgnął, dało jej do
zrozumienia, że to musiał być Carlisle, przypuszczenia te z kolei prawie że
natychmiast potwierdził wyraźnie spięty głos doktora:
– Nic jej
się nie stało – zapewnił pośpiesznie, starannie dobierając słowa. – Chyba
wszyscy bardziej się przestraszyliśmy, ale…
– A dlaczego
ja nic o tym nie wiedziałem? – przerwał prawie natychmiast Lawrence, w końcu
odsuwając ją od siebie na tyle, by swobodnie móc spojrzeć na syna.
Mimo
wszystko wydał się Beatrycze spokojniejszy, być może dlatego, że miał już
pewność, że była cała. Wciąż trzymał ją za ramię, wpijając palce tak mocno, że
aż zaczęła się martwić, czy przypadkiem nie zamierzał połamać jej kości. Musiał
zorientować się, co takiego robi, kiedy spróbowała się oswobodzić, bo
natychmiast poluzował uścisk, wciąż jednak trzymał ją na tyle blisko siebie,
jakby sądził, że mogłaby potrzebować ochrony, bo ktoś w każdej chwili będzie
skłonny ją zaatakować.
– Cóż,
dokładnie o to samo pytałem, ledwo tylko wróciłem do domu. Najwyraźniej to u
nich norma – rzucił jakby od niechcenia Rufus. Nie szczędził sobie sarkazmu, wciąż
poirytowany. Kiedy zdecydowała się na niego spojrzeć, przekonała się, że
trzymał śpiącą Claire na rękach, najwyraźniej mając w planach się ewakuować tak
szybko, jak tylko miało okazać się to możliwe. – Biorę ją do środka… Więc
bądźcie tacy dobrzy i jeśli już musicie się pozabijać, zróbcie to tutaj, jasne?
Dobrej zabawy – dodał, a Beatrycze z niedowierzaniem pomyślała, że to były
całkiem miłe życzenia, przynajmniej jak na możliwości tego wampira.
Nie
odezwała się nawet słowem, odprowadzając nieśmiertelnego wzrokiem. Próbowała zachować
spokój i udawać, że wszystko jest w porządku, ale to okazało się co najmniej
trudne, tym bardziej, że pozostawała aż nazbyt świadoma bliskości Lawrence’a. Czuła
na sobie jego przenikliwe spojrzenie, a jakby tego było mało, jakoś nie miała wątpliwości,
że nie zamierzał tak po prostu zignorować ostatnich wydarzeń. Co prawda wciąż
nie miała pewności, dokąd to wszystko zmierzało, ale…
– Dobra. –
Gdyby nie to, że samą tylko postawą wampir komunikował coś zupełnie odwrotnego,
być może uwierzyłaby, że faktycznie był spokojny. – To teraz do rzeczy… Tylko
szczerze – dodał i coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła się roześmiać.
Najwyraźniej nie miała innego wyboru, jak tylko skorzystać z okazji, by
powiedzieć mu to, co najbardziej ją dręczyło.
Poruszając
się trochę jak w transie, z wolna odwróciła się w jego stronę.
– Dobrze
się składa, bo właśnie miałam poprosić cię dokładnie o to samo…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz