4 marca 2017

Sto siedemnaście

Alessia
Wyprostowała się i odsunęła, przez krótką chwile niepewna, jak powinna się zachować. Och, świetnie – w końcu marzyła, żeby musieć tłumaczyć Lawrence’owi coś, co jak nic miało doprowadzić go do szału. Pomijając to, że zdecydowanie nie przywykła do widoku tego wampira aż tak zmartwionego o kogokolwiek, jakoś nie miała złudzeń co o tego, jak mogłaby wyglądać jego reakcja na samą tylko wzmiankę o tym, gdzie podziewała się Beatrycze.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym z uwagą zmierzyła stojącego przed nią nieśmiertelnego wzrokiem. Czuła, że ją obserwował, wyraźnie czekając na jakąkolwiek sensowną reakcję, co zdecydowanie nie poprawiło Alessi nastroju.
– Więc? – rzucił naglącym tonem. – Tylko bez kręcenia, bo trafi mnie szlag. Znam tę minę, moja droga – stwierdził, a ona wywróciła oczami.
– Jaką minę?
– Alessia!
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później usłyszy swoje pełne imię, na dodatek wypowiedziane takim tonem.
– Wspominałam już, że dobrze cię widzieć? – zapytała jakby od niechcenia, podejrzewając, że igra z ogniem.
Lawrence spojrzał na nią trochę tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Uśmiechnęła się niewinnie, nie mając wątpliwości, że w ten sposób na pewno nie zdoła zamydlić mu oczu. W gruncie rzeczy spodziewała się dosłownie wszystkiego, łącznie z tym, że jednak pokusi się o to, żeby jej przyłożyć. Kto jak kto, ale ona dobrze wiedziała, w jaki sposób tego wampira zirytować, mając wręcz swego rodzaju talent do wytrącania go z równowagi – w mniej lub bardziej świadomy sposób.
Usłyszała przeciągłe westchnienie, co na powrót ściągnęło jej uwagę na Rosalie. Wampirzyca ostatecznie wyrzuciła obie ręce ku górze, chcąc nie chcąc decydując się wycofać.
– Rób z nim, co tylko zechcesz, byleby tylko nie zrobił nic głupiego – rzuciła na odchodne. – Zdążyłam przyzwyczaić się do tego domu, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli, Ali.
Bardzo dziękuję za wsparcie!, pomyślała z niedowierzaniem. Irytację dodatkowo wzmógł fakt, że Lawrence spojrzał na nią z zaciekawieniem, w równym stopniu rozdrażniony, co i odrobinę rozbawiony, choć to drugie równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem jej wyobraźni.
– No dobrze… Co cudownego masz mi do zakomunikowania, że ta miła panienka – wywrócił oczami – zaczyna martwić się o dom?
– Hm, to zależy… – Zawahała się, ostatecznie chcąc nie chcąc dochodząc do wniosku, że nie ma większego wyboru, jak tylko spróbować z nim porozmawiać. – Coś się stało, ale za dużo nie wiem. Tylko tyle, że mój brat wparował do domu twierdząc, że Claire i Cammy mieli problem z wampirami – dodała, ostrożnie dobierając słowa.
L. podejrzliwe zmrużył oczy.
– To znaczy? – ponaglił, nie odrywając od niej wzroku. – Alessia, do cholery…
Westchnęła, po czym wzruszyła ramionami. Mimo wszystko uznała za sukces to, że w pierwszej kolejności jednak nie zapytał o Beatrycze.
– Są cali, tak przynajmniej sądzę. Mam wrażenie, że znowu chodzi o tych samych, którzy zaatakowali ostatnim razem. – Zamilkła, po czym założyła ramiona na piersiach. Och, gdyby to faktycznie było aż takie proste… – Zresztą to stało się na terenach zmiennokształtnych, więc nie byli sami. Mama i Carlisle pojechali się tym zająć – wyjaśniła lakonicznie.
– Robi się coraz ciekawiej… – stwierdził z wyraźną rezerwą wampir.
Obserwowała go, kiedy odsunął się, wyraźnie nad czymś myśląc. Dłuższą chwilę milczał, krążąc niespokojnie i być może w ten sposób próbując łatwej się skoncentrować i zebrać myśli. Trudno jej było jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślał, a tym bardziej czego powinna się po nim spodziewać, ale to nie było ważne. Nie miała też pewności, czy postępowała słusznie, wtajemniczając we wszystko tego wampira, ale jaki tak naprawę miała wybór? Zwłaszcza teraz pojawiał się często, niezależnie od tego, czy reszta mieszkańców pozytywnie reagowała na jego obecność, czy może wręcz przeciwnie. Sama z kolei jak najbardziej mu ufała, czym zresztą zaskakiwała wszystkich już od dłuższego czasu. Cóż, nie potrafiła inaczej, tym bardziej, że wcale nie uważała, żeby Lawrence był niebezpieczny – a przynajmniej nie dla tych, których traktował jako ewentualnych sprzymierzeńców. Dla niej od zawsze był dobry, nie wspominając o tym, że gdyby irytowała go na tyle, żeby chciał ją zabić, pewnie już dawno by to zrobił, zamiast z uporem chronić ją przed niebezpieczeństwem.
Zacisnęła usta, mimo wszystko niepewna, czego powinna spodziewać się za chwilę. Prawda była przecież taka, że krążyła wokół najważniejszego tematu, po cichu licząc na to, że Lawrence od razu nie zapyta ją o to, co dręczyło go najbardziej. Atmosfera już i tak była napięta na tyle, by poczuła się naprawdę nieswojo. Pewnie sama zamartwiałaby się w równym stopniu, gdyby w grę wchodziło bezpieczeństwo Ariela albo kogokolwiek, kto pozostawałby dla niej ważny. W przypadku L. kwestia relacji rodzinnych pozostawała dość skomplikowana, nie zmieniało to jednak faktu, że na pewno się przejmował. Mniej więcej to wystarczyło jej, żeby doszła do wniosku, że jak najbardziej miał prawo wiedzieć, co takiego było na rzeczy, zwłaszcza, że ktoś wyraźnie się na nich uwziął.
Usłyszała ciche kroki, więc poderwała głowę, żeby spojrzeć wprost na Elenę. Dziewczyna przystanęła, po czym wymownie rozejrzała się dookoła, ostatecznie zatrzymując wzrok na Lawrence’ie. Brwi z wolna powędrowały ku górze; oczy wydawały się lśnić, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Alessia. Chwilami wciąż nie docierało do niej, że kuzynka nie tylko umarła na oczach wszystkich, ale na dodatek wróciła. Co więcej, czasami czuła, że spogląda na kogoś zupełnie innego – istotę obcą i jakby nierzeczywistą, choć na pierwszy rzut oka to wydało się pozbawione sensu. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że zarówno w wyglądzie, jak i ruchach Eleny jest w stanie doszukać się czegoś, czego nie było w niej wcześniej; rodzaju gracji, który czynił dziewczynę jeszcze bardziej eteryczną niż do tej pory. Być może miało to związek z obecnością Rafaela, bo demony zawsze roztaczały wokół siebie specyficzną aurę, ale to i tak wydawało się Alessi co najmniej dziwne.
– Hm… Już wie, co się stało? – zapytała z wahaniem Elena, spoglądając to na kuzynkę, to znów na Lawrence’a. Mniej więcej w tamtej chwili Ali doszła do wniosku, że nie miałaby nic przeciwko, żeby osobiście Cullenównie przyłożyć.
– Nie – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Skoro przyszłaś, sama to zrobisz.
Dziewczyna jedynie wywróciła oczami, po części tylko zmieszana. L. jak na zawołanie przeniósł na nią wzrok, nie tyle zaciekawiony, co przede wszystkim poirytowany, tym bardziej, że żadna z nich nie próbowała ukrywać, że cokolwiek mogłoby być na rzeczy.
– Dobra… O co znowu chodzi? – zniecierpliwił się. Alessia drgnęła, kiedy to akurat ją zdecydował się chwycić za rękę, by przypadkiem nie próbowała się oddalić. – Cameron i Claire… Tak, co jeszcze chciałaś mi powiedzieć?
– Mówił ci ktoś dzisiaj, że wyglądasz na spiętego? – wypaliła, spoglądając wampirowi w oczy.
Prychnął, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową, nie pierwszy raz wydając się zastanawiać nad tym, dlaczego w ogóle miał cierpliwość z nią przebywać. Ali westchnęła, wciąż się wahając i podświadomie czując, że tak naprawdę nie miała większego wyboru, przynajmniej w kwestii wyjaśnień.
– Oj, księżniczko… – Lawrence zacisnął usta. – To teraz do rzeczy, moje panienki. Gdzie, do diabła…? – zaczął, ale nie było mu dane dokończyć.
Alessia spojrzała na wampira z powątpiewaniem, kiedy ten nagle zesztywniał, prostując się niczym struna i nasłuchując. Wypuściła powietrze ze świstem, sama również wychwytując charakterystyczny dźwięk pracującego silnika. Nie miała większego problemu z tym, żeby rozpoznać samochód mamy, nie wspominając o tym, że również na odległość była w stanie wyczuć obecność poszczególnych członków rodziny. Zwłaszcza słodycz krwi Beatrycze pozostawała dość łatwa do wychwycenia, wyróżniając się na tle charakterystycznej dla nieśmiertelnych woni.
Lawrence cicho warknął, po czym przeniósł wzrok najpierw na Elenę, a dopiero później na wciąż stojącą u jego boku Alessię. Ostatecznie skoncentrował się na tej drugiej, dosłownie taksując ją wzrokiem.
– Powiedz mi, że ona po prostu z nimi pojechała – wyrzucił z siebie na wydechu. – Oczywiście powiedziałabyś mi, gdyby Beatrycze była… Hm, no nie wiem? Chociażby z twoim kuzynostwem, kiedy zaatakowały ich wampiry, prawda? – dodał przesadnie wręcz słodkim tonem, który zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.
– W zasadzie… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Ale są cali, prawda? Damien też tam pojechał i…
– Jasna cholera!
Mimo wszystko ulżyło jej, kiedy jednak zdecydował się ją puścić. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mógłby ją skrzywdzić, ale mimo wszystko instynkt sprawiał, że wolała trzymać się na dystans od zdenerwowanego wampira. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale Lawrence zdecydowanie nie wyglądał na chętnego ciągnąć rozmowę, tym bardziej, że dosłownie wypadł z domu, zdecydowanie zbyt mocno zatrzaskując za sobą drzwi. Mimowolnie wzdrygnęła się, po czym spojrzała na Elenę, tym samym przekonując się, że kuzynka wyglądała na niemniej zmartwiona, co i ona sama się czuła.
– Cóż… Zawsze był nerwowy, nie? – zapytała po chwili wahania, a Alessia zaśmiała się nerwowo.
– Nie widziałaś go, kiedy został człowiekiem – zauważyła mimochodem.
Elena jedynie potrząsnęła głową.
– Chyba nie żałuję, chociaż… Chodź – zasugerowała, ruszając w ślad za dziadkiem. – Mam wrażenie, że będzie ciekawie.
Zdaniem Alessi zapowiadała się raczej wielka awantura, ale powstrzymała się od jakichkolwiek uwag. W zamian popędziła za Eleną, chociaż sama nie była pewna, czy wchodzenie L. w drogę akurat teraz było najlepszym pomysłem. Co jak co, ale ten wampir w niczym nie przypominał swojego przesadnie wręcz spokojnego syna, przez co mogli spodziewać się dosłownie wszystkiego. Co prawda nie miała poczucia, żeby którekolwiek z nich zrobiło cokolwiek złego, ale z drugiej strony… Biorąc pod uwagę fakt, że od powrót Beatrycze zmieniło się naprawdę wiele, a teraz sama mogła zaobserwować, że Lawrence zachowywał się niemal jak cholery, kiedy w grę wchodziła ta kobieta, wolała nie zakładać niczego z góry.
W najgorszym wypadku dom jednak ucierpi, pomyślała pod wpływem impulsu, ale nie było jej do śmiechu.
Jeśli miała być ze sobą szczera, powoli zaczynała się obawiać, że niepokój Rosalie okaże się słuszny, a to zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Beatrycze
Atmosfera była napięta. Czuła to aż nazbyt wyraźnie, próbując unikać spoglądania na skupionego na drodze Carlisle’a i z uporem wpatrując się w ciemność za oknem. Słyszała spokojny oddech Claire, która w którymś momencie po prostu zasnęła, wtulona w Rufusa. Po wyrazie twarzy wampira trudno było stwierdzić, co takiego o sytuacji myślał, nie wspominając o tym, że jakiekolwiek pytania o samopoczucie córki zbył wyraźnie zniecierpliwionym, niechętny jakimkolwiek rozmowom. Sądząc po tym, że od samego początku dawał im do zrozumienia, że zamierza po prostu zabrać dziewczynę do domu, taka reakcja była do przewidzenia.
Poza nimi, był jeszcze Cammy, ale ten przede wszystkim milczał, z racji położenia najwyraźniej woląc udawać, że nie istnieje. Beatrycze nie miała pewności, czy fakt, że chłopak powiedział jej prawdę, miał się na nim odbić, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Sama pozostawała mu wdzięczna, choć zarazem zaczynała źle czuć się z tym, jak musiała zachować się względem Carlisle’a. Wszelakie to, co powiedziała, decydując się wyrzucić z siebie wszelakie żale, sprawiało, że zaczynała odczuwać wyrzuty sumienia, choć zarazem nie potrafiła zmusić się do wycofania tych słów. Czuła, że prędzej czy później musiało do tego dojść, zwłaszcza, że już od dłuższego czasu miała serdecznie dość traktowania jej jak nic nierozumiejące, bezbronne dziecko. Jeśli tylko w ten sposób mogła wymóc, by zaczęli postępować z nią jak z kimś równym sobie, niech i tak będzie.
Samochód był zbyt mały, by wszyscy razem mogli wrócić do Seattle, ale to nie okazało się problemem. Renesmee wydawała się nawet zadowolona z możliwości zostania w domu Blacków, bez chwili wahania przystając na sugestię Billy’ego. Beatrycze nie była pewna, jakie relacje łączyły wnuczkę Carlisle’a z tą rodziną, ale po swobodnym zachowaniu dziewczyny szybko zorientowała się, że ta była w rezerwacie równie miło widziana, co i Claire. Ostatecznie też Damien zdecydował się dotrzymać matce towarzystwa, ledwo tylko upewnił się, że nikt więcej go nie potrzebuje. Musiała przyznać, że jego umiejętności były wręcz niesamowite, zresztą tak jak i uczucie rozchodzącego się po całym ciepła którego doświadczyła, kiedy chłopak zdecydował się zająć jej głową.
Wciąż o tym myślała, próbując skoncentrować się na czymkolwiek, co wydawało się dość mało znaczące. Prawda była taka, że usiłowała nie myśleć o Lawrence’ie, ale to wcale nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Była w stanie co najwyżej zgadywać, czego powinna się po reakcji wampira spodziewać, nie wspominając o rozmowie, którą tak czy inaczej musieli przeprowadzić. W głowie wciąż miała wspomnienie domu ze snu, majaczące gdzieś na krawędzi jej świadomości i o wiele bardziej uciążliwe, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Dręczyło ją niemalże przy każdej możliwej okazji, przez co chcąc nie chcąc zaczęła zastanawiać się, czy jednak nie powinna wspomnieć również o tym. Być może istniał szansa, że L. wiedział, gdzie znajdował się ten dom, sen zaś stanowił swego rodzaju wstęp do odzyskania pamięci. Nade wszystko chciała, żeby tak właśnie było, niemalże desperacko pragnąć przekonać samą siebie, że miało to przynajmniej odrobinę sensu. Gdyby do tego wszystkiego przekonała tego cholernie upartego wampira do powiedzenia prawdy.
To nie miało być proste i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W zasadzie to bardziej prawdopodobnym wydawało się, że Lawrence ją wyśmieje, choć zarazem nie potrafiła sobie takiej sytuacji wyobrazić. Z drugiej strony podejrzewała, że na pewno nie miał z entuzjazmem przyjąć tego, co zamierzała mu zakomunikować. W takim wypadku mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego, a skoro tak…
– W porządku? – Wzdrygnęła się, słysząc spokojny, aczkolwiek wyraźnie zatroskany głos Carlisle’a. Spojrzała na niego, tym samym przekonując się, że już dłuższy czas musiał dyskretnie ją obserwować. – Jeśli chodzi o to, co mi powiedziałaś…
– Nic mi nie jest – przerwała, nie zamierzając wdawać się w szczegóły.
Coś w jej tonie musiało dać wampirowi do zrozumienia, że najprościej będzie nie drążyć tematu. Beatrycze poczuła ulgę, kiedy ograniczył się wyłącznie do skinięcia głową, chcąc nie chcąc decydując się wycofać. Obawiała się tego, co mogłaby usłyszeć albo – co gorsza – zdecydować się powiedzieć, tym bardziej, że już teraz miała wrażenie, że wszystko wymyka jej się spod kontroli. Potrzebowała czasu, żeby zebrać myśli, poza tym sama nie była pewna, czego tak naprawdę w obecnej sytuacji chciała – i to nie tylko w związku z tym, że mogłaby oczekiwać od wszystkich wokół przynajmniej pozorów tego, że traktowali ją jak kogoś równego sobie.
Wciąż o tym myślała, kiedy wyczuła, że samochód zwalnia i to wystarczyło, żeby zorientowała się, że musieli dotrzeć na miejsce. Z powątpiewaniem spojrzała na dom, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy to oznaczało, że miała spędzić tutaj noc. Było późno, a ona czuła się zmęczona, nawet jeśli przez większość czasu próbowała to uczucie ignorować. Co więcej, nie miała pojęcia, co takiego zamierzał L. albo…
Drzwi po jej stronie otworzyły się nagle i tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła. Zdążyła zaledwie napiąć mięśnie, kiedy na poczuła silny uścisk na ramieniu, kiedy ktoś bezceremonialnie zmusił ją do tego, żeby wysiadła. Z wrażenia aż się zatoczyła, wpadając wprost w znajome, lodowate ramiona, co skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, po czym poderwała głowę, by móc spojrzeć wprost w parę lśniących, skoncentrowanych na niej rubinowych tęczówek. Przynajmniej zazwyczaj te oczy były czerwone, chociaż kiedy spojrzała w nie w tamtej chwili, przekonała się, że tęczówki pociemniały – czy to za sprawą zmartwienia, czy ledwo hamowanego gniewu, którego jak najbardziej mogła się po Lawrence’ie spodziewać. Coś w tym widoku sprawiło, że w pierwszym odruchu zapragnęła się odsunąć, instynktownie napinając mięśnie, co najmniej jakby obawiała się, że mężczyzna spróbuje ją skrzywdzić.
– L…
Jej głos był cichy i drżący, ale to nie przeszkadzało komuś obdarzonemu wyostrzonymi zmysłami. Natychmiast spojrzał na nią w nieznacznie tylko łagodniejszy, wyraźnie poirytowany sposób.
– Jeśli chcesz jakimś cudem doprowadzić mnie do grobu, idzie ci świetnie – oznajmił z wyraźną rezerwą. Zaraz po tym z niedowierzaniem potrząsnął głową, intensywnie nad czymś myśląc. – Beatrycze, do cholery!
O dziwo w tym jednym zdaniu, a już zwłaszcza sposobie, w jaki wypowiadał jej imię, wyczuła tak wiele sprzecznych, również pozytywnych emocji, że aż nieprawdopodobnym wydawało się, by tak mieszanka była możliwa. Już nie miała wątpliwości, że się martwił – najdelikatniej rzecz ujmując, bo była gotowa przysiąc, że chodziło o coś więcej. Czuła to całą sobą, świadoma takiego stanu rzeczy zwłaszcza dzięki sposobowi, w jaki ją trzymał, kiedy to w niemalże zaborczy sposób zdecydował się na przygarnięcie jej do siebie. Pozwoliła mu na to, nie pierwszy raz zdezorientowana takim zachowaniem i wątpliwościami, które w niej wzbudzało. Wiedziała już, że była dla niego ważna, ale wciąż nie rozumiała najważniejszego – a więc tego, co mogłoby być tego powodem. Co więcej, całą samą sobą również do niego lgnęła, co dodatkowo wszystko komplikowało, sprawiając, że pragnęła czegoś więcej, aniżeli uścisku, wzajemnej bliskości i…
Nie, to zdecydowanie nie był najodpowiedniejszy moment, żeby o tym myśleć.
Wyczuła ruch za plecami, co jednoznacznie dało jej do zrozumienia, że ktoś wysiadł z samochodu. Coś w sposobie, w jaki Lawrence niespokojnie drgnął, dało jej do zrozumienia, że to musiał być Carlisle, przypuszczenia te z kolei prawie że natychmiast potwierdził wyraźnie spięty głos doktora:
– Nic jej się nie stało – zapewnił pośpiesznie, starannie dobierając słowa. – Chyba wszyscy bardziej się przestraszyliśmy, ale…
– A dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem? – przerwał prawie natychmiast Lawrence, w końcu odsuwając ją od siebie na tyle, by swobodnie móc spojrzeć na syna.
Mimo wszystko wydał się Beatrycze spokojniejszy, być może dlatego, że miał już pewność, że była cała. Wciąż trzymał ją za ramię, wpijając palce tak mocno, że aż zaczęła się martwić, czy przypadkiem nie zamierzał połamać jej kości. Musiał zorientować się, co takiego robi, kiedy spróbowała się oswobodzić, bo natychmiast poluzował uścisk, wciąż jednak trzymał ją na tyle blisko siebie, jakby sądził, że mogłaby potrzebować ochrony, bo ktoś w każdej chwili będzie skłonny ją zaatakować.
– Cóż, dokładnie o to samo pytałem, ledwo tylko wróciłem do domu. Najwyraźniej to u nich norma – rzucił jakby od niechcenia Rufus. Nie szczędził sobie sarkazmu, wciąż poirytowany. Kiedy zdecydowała się na niego spojrzeć, przekonała się, że trzymał śpiącą Claire na rękach, najwyraźniej mając w planach się ewakuować tak szybko, jak tylko miało okazać się to możliwe. – Biorę ją do środka… Więc bądźcie tacy dobrzy i jeśli już musicie się pozabijać, zróbcie to tutaj, jasne? Dobrej zabawy – dodał, a Beatrycze z niedowierzaniem pomyślała, że to były całkiem miłe życzenia, przynajmniej jak na możliwości tego wampira.
Nie odezwała się nawet słowem, odprowadzając nieśmiertelnego wzrokiem. Próbowała zachować spokój i udawać, że wszystko jest w porządku, ale to okazało się co najmniej trudne, tym bardziej, że pozostawała aż nazbyt świadoma bliskości Lawrence’a. Czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie, a jakby tego było mało, jakoś nie miała wątpliwości, że nie zamierzał tak po prostu zignorować ostatnich wydarzeń. Co prawda wciąż nie miała pewności, dokąd to wszystko zmierzało, ale…
– Dobra. – Gdyby nie to, że samą tylko postawą wampir komunikował coś zupełnie odwrotnego, być może uwierzyłaby, że faktycznie był spokojny. – To teraz do rzeczy… Tylko szczerze – dodał i coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła się roześmiać. Najwyraźniej nie miała innego wyboru, jak tylko skorzystać z okazji, by powiedzieć mu to, co najbardziej ją dręczyło.
Poruszając się trochę jak w transie, z wolna odwróciła się w jego stronę.
– Dobrze się składa, bo właśnie miałam poprosić cię dokładnie o to samo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa