Claire
Chłodne, nocne powietrze
sprawiło, że zdołała się rozluźnić. Co prawda w pierwszym odruchu zadrżała,
ogarnięta nieprzyjemnym chłodem, jednak to uczucie zeszło gdzieś na dalszy
plan, wyparte przez wciąż odczuwane podenerwowane. Dla pewności wzięła kilka
głębszych wdechów, żeby łatwiej się uspokoić i przynajmniej spróbować
zebrać myśli. W głowie jej wirowało, poza tym czuła się zmęczona w stopniu,
którego nie doświadczyła od bardzo dawna, przez co tym bardziej nie była pewna,
co o zaistniałej sytuacji myśleć.
Właściwie
nie zastanawiała się nad tym, co i dlaczego robi. Pozwoliła, żeby Rufus ją
prowadził, mimo wszystko czując się przy nim spokojnie, przynajmniej tak długo,
jak nie próbował o nic pytać. Nie była pewna, co tak naprawdę podkusiło ją
do oddania wampirowi wiersza, ale również to nie miało większego znaczenia… A może
po prostu nie chciała zamartwiać się kwestią tego, jak wielka istniała szansa,
że ojciec mógłby próbować użyć na niej wpływu. Cóż, zwykle była w stanie
to wyczuć, a tym razem była gotowa przysiąc, że jak najbardziej miała
pełną kontrolę nad swoimi decyzjami. Jedyną komplikacją pozostawało to, że nie
była w stanie żadnej podjąć, zbyt oszołomiona, by chociaż spróbować się na
podobne działanie zdobyć. Już i tak ledwo panowała nad myślami, a skoro
tak…
– W porządku?
Nie od razu
zdecydowała się przenieść wzrok na Rufusa, przez kilka pierwszych sekund
niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Właściwie sama nie była
pewna, co takiego chciała albo powinna mu powiedzieć, bynajmniej nie dlatego,
że planowała cokolwiek ukrywać. Problem leżał w tym, że działo się
zdecydowanie zbyt wiele, by mogła pozostać względem tego obojętna, ledwo radząc
sobie z kolejnymi wydarzeniami. W głowie miała mętlik, co jedynie
pogarszało sytuację, czyniąc milczenie najlepszą perspektywą, przynajmniej do
czasu. Już wcześniej ledwo panowała nad emocjami, zamartwiając się Marissą i wydarzeniami
z balu, z kolei teraz…
A jakby
tego było mało, napisała kolejny wiersz. Czy może drugi raz powieliła haiku,
które już raz przecież widziała – jakiś czas temu, na lustrze w tym
nieprzyjemnym śnie, którego doświadczyła. Już wtedy zapisane krwią słowa nie
dawały jej spokoju, teraz z kolei wyszły spod jej ręki w tym
specyficznym, niepozostawiającym najmniejszych wątpliwości co do ich znaczenia
stanie, którego czasami naprawdę nienawidziła. Co więcej, wraz z kolejnymi
linijkami powrócił niepokój tak silny, że zaczynało jej się robić niedobrze,
chociaż jak na ironię nie miała czym zwymiotować.
– Claire… –
ponaglił ją zniecierpliwionym tonem Rufus. Mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia chwycił ją za ramiona, po czym okręcił w taki
sposób, że chcąc nie chcąc musiała na niego spojrzeć. – Na pewno jesteś cała?
Zaczynam wątpić, z kolei jeśli jednak gdzieś się uderzyłaś… – zaczął, ale
ona tylko potrząsnęła głową. – W takim razie chodzi o to –
stwierdził, podsuwając jej kartkę, którą chwilę wcześniej sama mu podała.
– Martwię
się – przyznała niechętnie. – I… trochę źle czuję.
Wampir
spojrzał na nią z powątpiewaniem, w sposób jednoznacznie znaczący, że
sam również zaczynał się niepokoić. Mimo wszystko po wyrazie jego twarzy nie
była w stanie stwierdzić, co takiego myślał, ale do tego zdążyła się
przyzwyczaić, nawet jeśli wciąż niezmiernie ją tym irytował. Zwłaszcza kiedy
była zdenerwowana, nie miała cierpliwości zastanawiać się nad tym, czego
powinna się po nim spodziewać.
Tym razem
nie doczekała się żadnej odpowiedzi na swoje słowa. W zamian Rufus bez
słowa chwycił ją za ramię, po czym pociągnął za sobą, ostatecznie dając do
zrozumienia, że ma wsiąść do zaparkowanego przed domem Blacków samochodu. Bez
trudu rozpoznała czarnego lexusa Nessie, ostatecznie zajmując miejsce z tyłu,
chociaż sama nie była pewna, czy ma na to ochotę. Mimowolnie napięła mięśnie, w pamięci
wciąż mając to, co wydarzyło się w lesie – moment uderzenia i całe
zamieszanie, które zapoczątkowało pojawienie się tamtej wampirzycy na drodze.
Chociaż nie wyobrażała sobie, że i w drodze powrotnej miałoby
wydarzyć się coś podobnego, nerwowo wyjrzała na zewnątrz, w ciemnościach
próbując wypatrzeć cokolwiek, co mogłoby ją zaniepokoić.
– Jesteś na
mnie zły? – zapytała pod wpływem impulsu, powoli zaczynając mieć dość przeciągającej
się ciszy.
– Hm?
Drgnęła, po
czym chcąc nie chcąc spojrzała z powrotem na ojca. Siedział tuż obok niej,
jakby od niechcenia przypatrując się wierszowi, który napisała, chociaż – mogła
się o to założyć – bardziej przejmował się tym, że wyglądała na bliską
histerii, a nie treścią niepokojących ją słów.
– Pytałam,
czy jesteś…? – zaczęła raz jeszcze, ostrożnie dobierając słowa, ale tym razem
nie pozwolił jej dokończyć.
– Słyszałem
– zapewnił tym irytująco spokojnym, trudnym do rozszyfrowania tonem. Zawsze
miała problem z tym, żeby ocenić, jakie emocje targały nim w danym
momencie. – I właśnie dlatego próbuję stwierdzić, na czym opierasz swoje
podejrzenia.
Wypuściła
powietrze ze świstem, coraz bardziej zdezorientowana. W tamtej chwili
zdecydowanie nie czuła się na tyle dobrze, by chcieć bawić się w podchody,
a tym bardziej próbować łączyć fakty.
–
Przyjechałam tutaj – odezwała się w końcu. – I skończyło się jak
skończyło, ale…
– I naprawdę
uważasz, że o tym nie wiedziałem? – Jedynie wywrócił oczami, co najmniej
urażony. – Znam Laylę, moja mała. Wiem, kiedy próbuje odwrócić moją uwagę,
zresztą… Gdybym naprawdę wierzył, że ten dzieciak cię skrzywdzi, już dawno
miałbym go na sumieniu i problem by się rozwiązał. Niestety, na tę chwilę
pewnie byś się na mnie za to obraziła, więc teoretycznie nie mam wyboru.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, nie pierwszy raz mając problem ze
stwierdzeniem czy żartował, czy może mówił poważnie. Wiedziała, że nie był
zachwycony, kiedy spotkała się z Setem, chociaż – poniekąd za sprawą mamy
– w większości przypadków tego nie okazywał. Nie zmieniało to jednak
faktu, że spodziewała się dosłownie wszystkiego, skoro wszyscy byli świadomi,
że działo się coś złego – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Zamknęła
oczy, coraz bardziej oszołomiona. Miała wrażenie, że niewiele brakuje, żeby
głowa pękła jej z bólu, a to zdecydowanie nie było normalne. W gruncie
rzeczy marzyła przede wszystkim o natychmiastowym powrocie do domów,
chociaż to zdecydowanie nie rozwiązałoby żadnego problemu. Z drugiej
strony, w tamtej chwili dosłownie wszystko wydawało się lepszą
perspektywą, niż trwanie w tym miejscu i rozpamiętywanie tego, co się
wydarzyło. Chciała przynajmniej na chwilę uciec w sen, zwłaszcza kiedy jej
myśli raz po raz powracały do wiersza – haiku, które pamiętała na tyle dobrze,
że nawet gdyby nie zapisała go na kartce, byłaby w stanie bezbłędnie
przytoczyć poszczególne słowa.
– Cóż… Nie
obraziłbym się, gdybyś powiedziała mi wszystko po kolei. – Coś w tonie
Rufusa dało jej do zrozumienia, że nie zamierzał tak po prostu odpuścić, przynajmniej
do czasu uzyskania satysfakcjonujących odpowiedzi. Rzuciła mu nieco
oszołomione, nieco udręczone spojrzenie, sama niepewna, co takiego powinna
powiedzieć. – Co tak naprawdę się stało? Teraz nie pytam o ten twój
wiersz, tylko ten… wypadek – dodał, kładąc
nacisk na ostatnie słowo, przez co zabrzmiało w co najmniej ironiczny
sposób.
– Nie
jestem pewna – przyznała zgodnie z prawdą. – Wiem tylko, że znów chodzi o te
same wampiry, co ostatnim razem i… – Urwała, po czym zacisnęła powieki, chcąc
łatwiej się skoncentrować. – Marce i Peter. Ona… To w zasadzie przez
nią wypadliśmy z drogi. Poza tym prawie na pewno jest uzdolniona.
Zwłaszcza
ostatnie słowa sprawiły, że Rufus z uwagą zmierzył ją wzrokiem, wydając
się wręcz przenikać spojrzeniem.
– Co masz
na myśli?
Tym razem
nie powstrzymała sfrustrowanego jęku, coraz bardziej zniechęcona. Z równym
powodzeniem mógł przecież porozmawiać z Cameronem albo nawet Beatrycze,
chociaż wątpiła, żeby ta druga miała na to ochotę. Bała się, poza tym wciąż
czuła się zmęczona, z każdą kolejną minutą bardziej, przez co koncentracja
przychodziła jej z trudem, z czasem zaczynając jawić jako coś co
najmniej niemożliwego.
– Marce…
Sama nie wiem – powiedziała po dłuższej chwili wahania. – Robiła coś podobnego,
co mama z ogniem, ale… w jej przypadku chodziło o ziemię?
Przynajmniej takie miałam wrażenie. – Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że to
ważne, ale nie sądziła, by mieli cokolwiek ustalić na podstawie jednej rozmowy.
– W zasadzie to mogło być cokolwiek. Na pewno chodziło o jakąś
większą, nadnaturalną siłę i… Tak, mam wrażenie, że wszystko sprowadzało się do
panowania nad ziemią. Albo roślinami. Zaraz stamtąd uciekliśmy, więc nie mogłam
się przyjrzeć, ale…
– Ale co?
– Peter
powiedział Marcy, żeby nie przesadzała, bo nie chodzi o zabicie
kogokolwiek. To wyglądało tak, jakby mieli któreś z nas złapać, ale równie
dobrze mogłam coś pomieszać.
Jakkolwiek
by nie było, sytuacja prezentowała się źle i była tego w coraz
większym stopniu świadoma. W zasadzie nie wyobrażała sobie choćby
swobodnego wyjścia do szkoły, a co dopiero kolejnej wycieczki do La Push,
skoro w każdej chwili mogło wydarzyć się… dosłownie wszystko. Nie chciała
znowu popadać w paranoję i doprowadzić do sytuacji, w której
bałaby się własnego cienia, ale trudno było zachować spokój, skoro dwukrotnie w ciągu
zaledwie kilku dni ktoś próbował zrobić krzywdę nie tylko jej, ale również tym,
którzy byli dla niej ważni.
Tym razem
Rufus zesztywniał, co również w niej wzbudziło jeszcze silniejszy
niepokój. Trudno było swobodnie przebywać w zamkniętym samochodzie z wampirem,
który – najdelikatniej rzecz ujmując – okazyjnie bywał nieprzewidywalny. Kiedy
na dodatek zauważała czerwony, ledwo kontrolowany błysk w jego oczach, tym
bardziej poczuła się zaniepokojona. Wiedziała, że powstrzymywał się przede
wszystkim przez wzgląd na nią, jednak instynkt był silny, jasno dając Claire do
zrozumienia, że powinna zachować ostrożność.
– Nie wiem,
co się tutaj dzieje, ale to zdecydowanie nie jest normalne – stwierdził
gniewnym tonem Rufus. Drgnęła, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnął rękę
w jej stronę, by móc ująć ją pod brodę. – Nie zostaniesz tutaj. Nie w tej
sytuacji – stwierdził, nie odrywając od niej wzroku.
Wpatrywał
się w nią uważnie, być może spodziewając się protestów albo jakiejkolwiek
gwałtowniejszej reakcji, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Jedynie
spoglądała na ojca, zbytnio zmęczona i zniechęcona, by próbować się kłócić
albo wchodzić w dyskusję. Prawda była taka, że nawet tego nie chciała, w pewnym
stopniu wręcz chcąc znaleźć się gdzieś z daleka od pogłębiającego się szaleństwa.
Co więcej, wcale nie chodziło przede wszystkim o niebezpieczeństwo, które wydawało
się grozić jej niemalże na każdym kroku, ale wciąż powracający wiersz – to oraz
przenikliwy lęk i wrażenie, że powinna znaleźć się gdzieś daleko, nawet
jeśli Seth nie miał być z takiego stanu rzeczy zadowolony.
Rufus
wpatrywał się w nią przez jeszcze kilka następnych sekund, wydając się nad
czymś intensywnie myśleć. Mimowolnie zadrżała, kiedy – wcześniej spojrzawszy na
nią z powątpiewaniem – w następnej sekundzie muskając wierzchem dłoni
jej czoło. Mogła tylko zgadywać, jak wyglądała, po zachowaniu wampira od razu orientując
się, że najpewniej co najmniej źle. Rufus zdecydowanie nie należał do osób, które
przejmowały się bez powodu, a skoro ty razem wpatrywał się w nią
niemalże w troskliwy sposób, nawet pomimo odczuwanej złości, coś
zdecydowanie było na rzeczy.
– Wracając
do twojego wiersza… – zaczął, ale sama wzmianka wystarczyła, żeby niespokojnie
napięła mięśnie i spróbowała się odsunąć.
– To nie
jest coś, o czym chcę mówić.
Tym razem
jej głos zabrzmiał co najmniej błagalnie, drżąc w sposób, którego zdecydowanie
by się nie spodziewała. Przełknęła z trudem, bezskutecznie próbując
doprowadzić się do porządku. Mimo wszystko czuła, że serce wali jej jak
szalone, zdradzając narastające z każda kolejną sekundą zdenerwowanie. Już
nie rozumiała własnych emocji, a już zwłaszcza tych, które wzbudzały w niej
kolejne linijki haiku. Teoretycznie nie napisała niczego, co mogłoby wzbudzić
aż tak gwałtowną reakcję, ale…
Chciała
uciec wzrokiem gdzieś w bok, jednak ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian
przesunęła się bliżej ojca, bez słowa się w niego wtulają, chociaż nie była
pewna, czy to najlepszy pomysł, zwłaszcza, że wciąż był rozdrażniony. Wyczuła,
że się zawahał, zresztą tak jak i za każdym razem, kiedy w grę
wchodziły jak najbardziej ludzkie ucząca, ale przynajmniej nie próbował jej od
siebie odpychać. Ostatecznie bez słowa przygarnął ją do siebie, być może
dochodząc do wniosku, że wyglądała na tyle źle, że najlepiej będzie się wycofać.
Jeśli miała być ze sobą szczera, zaczynała marzyć przede wszystkim o śnie,
zniechęcona i zmęczona wciąż odczuwanym, dającym jej się we znaki
pulsowaniem w skroniach.
– Co ci
jest? I w tym momencie nie pytam o zdenerwowanie, bo
zdecydowanie nie o to chodzi – usłyszała tuż przy uchu. – Słabo ci?
– Nie
jestem pewna… – przyznała zgodnie z prawdą. Dotychczas sądziła, że to
oszołomienie, ale z drugiej strony…
– Nie
podoba mi się to – stwierdził z powątpiewaniem. Zaraz po tym jednak
zachęcił ją, żeby odsunęła się na tyle, by móc zlustrować wzrokiem jej twarz. –
Na pewno jesteś przerażona, ale jeśli mam być ze sobą szczery… Napisałaś tylko
to? – zapytał po chwili wahania, dla podkreślenia swoich słów podsuwając jej
kartkę z wierszem.
– Dzisiaj
tak. – Potrząsnęła głową. – Dlaczego…?
– Ty mi
powiedz – zasugerował, po czym westchnął, bez trudu wyczuwając jej
dezorientację. – Twoja ciotka nie raz wspominała o wizjach i wysiłku
psychicznym. Ale nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem źle czułaś się z powodu
swoich wierszy, więc…
Urwał, a może
to po prostu ona nie była w stanie skoncentrować się na poszczególnych
słowach. Znowu zaczęła się wahać, jak na zawołanie myśląc nie tylko o targających
nią uczuciach, ale przede wszystkim o wciąż żywym śnie, gdzie po raz
pierwszy zobaczyła słowa ostatecznie zapisanego haiku. Co więcej, przez krótką
chwilę naprawdę chciała mu o wszystkim powiedzieć, zbytnio wytrącona z równowagi,
by mierzyć się w tym w pojedynkę. Co prawda przez większość czasu
miała wrażenie, że tata w przesadnie wręcz sceptyczny sposób podchodził do
daru, którym dysponowała, ale chyba tego potrzebowała – chociażby fałszywego
potwierdzenia, że tak naprawdę zamartwiała się bez przyczyny.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Dla zyskania na czasie pod wpływem
impulsu sięgnęła po kartkę z wierszem, pomimo obaw decydując się ją
wygładzić. Potem już tylko bezmyślnie wpatrywała się w poszczególne słowa,
tak długo, aż te zaczęły rozmazywać jej się przed oczami. Znała je dobrze, może
nawet lepiej, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć, zupełnie jakby zostały
wypalone w jej umyśle albo…
A potem
uprzytomniła sobie dość istotny szczegół, który pierwotnie jej umknął, chociaż wydawał
się być aż nadto ważny. Jeśli do tej pory odczuwała strach, z chwilą, w której
raz jeszcze przyjrzała się starannie zapisanym linijkom, poczuła prawdziwe
przerażenie – i to niemniej silne, co i lęk, który zwykle towarzyszył
jej, kiedy na swojej drodze spotykała wilkołaki.
Ostatni
oddech
Śmierć
zbiera żniwo
Na
moich oczach
Wzięła kilka
głębszych wdechów, przez krótką chwilę mając problem ze złapaniem oddechu.
Zaraz po tym wyprostowała się niczym struna, sama niepewna, jakim cudem w ogóle
była w stanie utrzymać się w pionie. Ręce jej zadrżały, przez co tym
trudniej było odczytać tekst na karteczce, ale to nie było istotne, tym
bardziej, że aż nazbyt dobrze wiedziała, w czym rzecz – i gdzie
leżała różnica pomiędzy napisem na lustrze a tym, który przed oczami miała
teraz.
„Moich”,
nie „twoich”. To był szczegół, a jednak sprawił, że poczuła się trochę
jak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuch. Tym razem nie
miała poczucia, że powinna oddać wiersz komuś konkretnemu. Wręcz przeciwnie –
to ostrzeżenie było dla niej, teraz z kolei nie miała co do tego wątpliwości;
nie, skoro słowa, których użyła, wydawały się mówić same za siebie.
– Claire…
Claire, do cholery!
Z
opóźnieniem uświadomiła sobie, że Rufus musiał próbować zwrócić na siebie jej
uwagę już od dłuższej chwili. Zareagowała dopiero z chwilą, w której
nie po raz pierwszy ujął jej twarz w dłonie, tym samym zmuszając do
spojrzenia sobie w oczy. Tym razem już nie miała złudzeń co do tego, czy
próbował na nią wpłynąć, aż nazbyt świadoma, że spokój – czy też może raczej
otępienie – który nagle poczuła, zdecydowanie nie był czymś naturalnym.
Zawahała się, ale nie próbowała oponować, próbując skoncentrować się na
bardziej pozytywnych uczuciach, byleby tylko łatwiej się uspokoić. Chciała
wierzyć, że przynajmniej tymczasowo wszystko jest w porządku, ale
zdecydowanie nie było, poza tym…
Nie mogło
być.
Zadrżała
mimowolnie, przez kilka kolejnych sekund walcząc ze sobą oraz narastającymi z każdą
kolejną sekundą uczuciami. Nic nie było takie, jak mogłaby tego oczekiwać, a jakby
tego było mało, podświadomie czuła, że może być jeszcze gorzej. Wiersze, które
pisała, zawsze się sprawdzały – prędzej czy później, dokładnie tak, jak wizje
Isabeau. Ta perspektywa ją przerażała, zresztą tak jak i świadomość tego,
że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie zareagować. Tak działo się za
każdym razem, ona zaś wciąż czuła się z tym okropnie, nawet pomimo
licznych zapewnień, że to normalne – i że to pozostawało jedną z konsekwencji
możliwości poznania przyszłości.
Och, to nie
miało sensu. Po co więc pisała te wszystkie ostrzeżenia, skoro kiedy przychodziło
co do czego…?
– Zacznij
oddychać, dziewczyno, bo za chwilę mi tu odlecisz. – Głos ojca skutecznie
przywołał ją do porządku. Spojrzała na niego w oszołomieniu, początkowo
sama niepewna, co i dlaczego do niej mówił. – Clairie… Dobrze się czujesz, dziecko? – zapytał, chociaż po jego
tonie poznała, że wiedział swoje. Trudno, żeby było inaczej, skoro właściwie
przelewała mu się w rękach. – Co z tym wierszem? Bo chodzi o to,
tak…?
Jednie potrząsnęła
głową, sama niepewna jak i od czego zacząć. Jak miała choć spróbować
wytłumaczyć mu coś, czego sama nie rozumiała? Gdyby mogła, wtedy wszystko stało
się prostsze, ale oczywiście takie nie był. Wręcz przeciwnie – z każdą
kolejną sekundą rozumiała coraz mniej, ostatecznie zdolna marzyć już tylko o jednym.
– Możemy
wracać do domu? Ja…
Urwała,
żeby złapać oddech. Miała wrażenie, że samochód jest zdecydowanie zbyt mały, by
miała szansę choćby zaczerpnąć tchu, a co dopiero dłużej w nim
usiedzieć. To było wręcz klaustrofobiczne pragnienie ucieczki, choć
paradoksalnie nie wyobrażała sobie wyjścia na zewnątrz. W gruncie rzeczy
sama nie była pewna, czego tak naprawdę potrzebowała, może pomijając możliwość
ciśnięcia zapisanym wierszem gdzieś daleko, by potem móc udawać, że nigdy nie
istniał. Wiedziała, że to żadne rozwiązanie, ale może gdyby wciąż mogła trwać w przekonaniu,
że to tylko sen – wytwór wyobraźni, który tak naprawdę nie miał większego
znaczenia…
To
zdecydowanie było zbyt skomplikowane, a może to ona zaczynała tracić
zmysły. Działo się zdecydowanie zbyt wiele, by mogła ot tak sytuację
zignorować, o jakiejkolwiek formie zachowania spokoju nie wspominając.
Miała wrażenie, że wszystko po raz kolejny wymyka jej się spod kontroli, tym
samym wzmagając odczuwany przez cały ten czas lęk. Teraz to uczucie wydawało
się niemalże namacalne – tak prawdziwe, jak tylko mogło okazać się to możliwe.
Właściwie sama nie była pewna, jakim cudem do tej pory udawało jej się zachować
przynajmniej względny spokój, ale to nie miało znaczenia. To było tak, jakby
wszystkie targające nią przez ostatnie godziny emocje zgrupowały się, podsyciły
i ostatecznie uderzyły z nią z całą mocą – w sposób
zdecydowanie zbyt gwałtowny, by po czymś takim mogła pozostać obojętna.
Jęknęła, po
czym przesunęła się na tyle, że aż wpadła plecami na drzwiczki po swojej
stronie, właściwie nie zastanawiając się nad tym co i dlaczego robi. Kiedy
w ułamek sekundy później ktoś bezceremonialnie zastukał w okno, ostatecznie
wytrącając ją z równowagi, gwałtownie wyprostowała się i zaczęła
krzyczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz