2 marca 2017

Sto piętnaście

Claire
Chłodne, nocne powietrze sprawiło, że zdołała się rozluźnić. Co prawda w pierwszym odruchu zadrżała, ogarnięta nieprzyjemnym chłodem, jednak to uczucie zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez wciąż odczuwane podenerwowane. Dla pewności wzięła kilka głębszych wdechów, żeby łatwiej się uspokoić i przynajmniej spróbować zebrać myśli. W głowie jej wirowało, poza tym czuła się zmęczona w stopniu, którego nie doświadczyła od bardzo dawna, przez co tym bardziej nie była pewna, co o zaistniałej sytuacji myśleć.
Właściwie nie zastanawiała się nad tym, co i dlaczego robi. Pozwoliła, żeby Rufus ją prowadził, mimo wszystko czując się przy nim spokojnie, przynajmniej tak długo, jak nie próbował o nic pytać. Nie była pewna, co tak naprawdę podkusiło ją do oddania wampirowi wiersza, ale również to nie miało większego znaczenia… A może po prostu nie chciała zamartwiać się kwestią tego, jak wielka istniała szansa, że ojciec mógłby próbować użyć na niej wpływu. Cóż, zwykle była w stanie to wyczuć, a tym razem była gotowa przysiąc, że jak najbardziej miała pełną kontrolę nad swoimi decyzjami. Jedyną komplikacją pozostawało to, że nie była w stanie żadnej podjąć, zbyt oszołomiona, by chociaż spróbować się na podobne działanie zdobyć. Już i tak ledwo panowała nad myślami, a skoro tak…
– W porządku?
Nie od razu zdecydowała się przenieść wzrok na Rufusa, przez kilka pierwszych sekund niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Właściwie sama nie była pewna, co takiego chciała albo powinna mu powiedzieć, bynajmniej nie dlatego, że planowała cokolwiek ukrywać. Problem leżał w tym, że działo się zdecydowanie zbyt wiele, by mogła pozostać względem tego obojętna, ledwo radząc sobie z kolejnymi wydarzeniami. W głowie miała mętlik, co jedynie pogarszało sytuację, czyniąc milczenie najlepszą perspektywą, przynajmniej do czasu. Już wcześniej ledwo panowała nad emocjami, zamartwiając się Marissą i wydarzeniami z balu, z kolei teraz…
A jakby tego było mało, napisała kolejny wiersz. Czy może drugi raz powieliła haiku, które już raz przecież widziała – jakiś czas temu, na lustrze w tym nieprzyjemnym śnie, którego doświadczyła. Już wtedy zapisane krwią słowa nie dawały jej spokoju, teraz z kolei wyszły spod jej ręki w tym specyficznym, niepozostawiającym najmniejszych wątpliwości co do ich znaczenia stanie, którego czasami naprawdę nienawidziła. Co więcej, wraz z kolejnymi linijkami powrócił niepokój tak silny, że zaczynało jej się robić niedobrze, chociaż jak na ironię nie miała czym zwymiotować.
– Claire… – ponaglił ją zniecierpliwionym tonem Rufus. Mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia chwycił ją za ramiona, po czym okręcił w taki sposób, że chcąc nie chcąc musiała na niego spojrzeć. – Na pewno jesteś cała? Zaczynam wątpić, z kolei jeśli jednak gdzieś się uderzyłaś… – zaczął, ale ona tylko potrząsnęła głową. – W takim razie chodzi o to – stwierdził, podsuwając jej kartkę, którą chwilę wcześniej sama mu podała.
– Martwię się – przyznała niechętnie. – I… trochę źle czuję.
Wampir spojrzał na nią z powątpiewaniem, w sposób jednoznacznie znaczący, że sam również zaczynał się niepokoić. Mimo wszystko po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić, co takiego myślał, ale do tego zdążyła się przyzwyczaić, nawet jeśli wciąż niezmiernie ją tym irytował. Zwłaszcza kiedy była zdenerwowana, nie miała cierpliwości zastanawiać się nad tym, czego powinna się po nim spodziewać.
Tym razem nie doczekała się żadnej odpowiedzi na swoje słowa. W zamian Rufus bez słowa chwycił ją za ramię, po czym pociągnął za sobą, ostatecznie dając do zrozumienia, że ma wsiąść do zaparkowanego przed domem Blacków samochodu. Bez trudu rozpoznała czarnego lexusa Nessie, ostatecznie zajmując miejsce z tyłu, chociaż sama nie była pewna, czy ma na to ochotę. Mimowolnie napięła mięśnie, w pamięci wciąż mając to, co wydarzyło się w lesie – moment uderzenia i całe zamieszanie, które zapoczątkowało pojawienie się tamtej wampirzycy na drodze. Chociaż nie wyobrażała sobie, że i w drodze powrotnej miałoby wydarzyć się coś podobnego, nerwowo wyjrzała na zewnątrz, w ciemnościach próbując wypatrzeć cokolwiek, co mogłoby ją zaniepokoić.
– Jesteś na mnie zły? – zapytała pod wpływem impulsu, powoli zaczynając mieć dość przeciągającej się ciszy.
– Hm?
Drgnęła, po czym chcąc nie chcąc spojrzała z powrotem na ojca. Siedział tuż obok niej, jakby od niechcenia przypatrując się wierszowi, który napisała, chociaż – mogła się o to założyć – bardziej przejmował się tym, że wyglądała na bliską histerii, a nie treścią niepokojących ją słów.
– Pytałam, czy jesteś…? – zaczęła raz jeszcze, ostrożnie dobierając słowa, ale tym razem nie pozwolił jej dokończyć.
– Słyszałem – zapewnił tym irytująco spokojnym, trudnym do rozszyfrowania tonem. Zawsze miała problem z tym, żeby ocenić, jakie emocje targały nim w danym momencie. – I właśnie dlatego próbuję stwierdzić, na czym opierasz swoje podejrzenia.
Wypuściła powietrze ze świstem, coraz bardziej zdezorientowana. W tamtej chwili zdecydowanie nie czuła się na tyle dobrze, by chcieć bawić się w podchody, a tym bardziej próbować łączyć fakty.
– Przyjechałam tutaj – odezwała się w końcu. – I skończyło się jak skończyło, ale…
– I naprawdę uważasz, że o tym nie wiedziałem? – Jedynie wywrócił oczami, co najmniej urażony. – Znam Laylę, moja mała. Wiem, kiedy próbuje odwrócić moją uwagę, zresztą… Gdybym naprawdę wierzył, że ten dzieciak cię skrzywdzi, już dawno miałbym go na sumieniu i problem by się rozwiązał. Niestety, na tę chwilę pewnie byś się na mnie za to obraziła, więc teoretycznie nie mam wyboru.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, nie pierwszy raz mając problem ze stwierdzeniem czy żartował, czy może mówił poważnie. Wiedziała, że nie był zachwycony, kiedy spotkała się z Setem, chociaż – poniekąd za sprawą mamy – w większości przypadków tego nie okazywał. Nie zmieniało to jednak faktu, że spodziewała się dosłownie wszystkiego, skoro wszyscy byli świadomi, że działo się coś złego – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Zamknęła oczy, coraz bardziej oszołomiona. Miała wrażenie, że niewiele brakuje, żeby głowa pękła jej z bólu, a to zdecydowanie nie było normalne. W gruncie rzeczy marzyła przede wszystkim o natychmiastowym powrocie do domów, chociaż to zdecydowanie nie rozwiązałoby żadnego problemu. Z drugiej strony, w tamtej chwili dosłownie wszystko wydawało się lepszą perspektywą, niż trwanie w tym miejscu i rozpamiętywanie tego, co się wydarzyło. Chciała przynajmniej na chwilę uciec w sen, zwłaszcza kiedy jej myśli raz po raz powracały do wiersza – haiku, które pamiętała na tyle dobrze, że nawet gdyby nie zapisała go na kartce, byłaby w stanie bezbłędnie przytoczyć poszczególne słowa.
– Cóż… Nie obraziłbym się, gdybyś powiedziała mi wszystko po kolei. – Coś w tonie Rufusa dało jej do zrozumienia, że nie zamierzał tak po prostu odpuścić, przynajmniej do czasu uzyskania satysfakcjonujących odpowiedzi. Rzuciła mu nieco oszołomione, nieco udręczone spojrzenie, sama niepewna, co takiego powinna powiedzieć. – Co tak naprawdę się stało? Teraz nie pytam o ten twój wiersz, tylko ten… wypadek – dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowo, przez co zabrzmiało w co najmniej ironiczny sposób.
– Nie jestem pewna – przyznała zgodnie z prawdą. – Wiem tylko, że znów chodzi o te same wampiry, co ostatnim razem i… – Urwała, po czym zacisnęła powieki, chcąc łatwiej się skoncentrować. – Marce i Peter. Ona… To w zasadzie przez nią wypadliśmy z drogi. Poza tym prawie na pewno jest uzdolniona.
Zwłaszcza ostatnie słowa sprawiły, że Rufus z uwagą zmierzył ją wzrokiem, wydając się wręcz przenikać spojrzeniem.
– Co masz na myśli?
Tym razem nie powstrzymała sfrustrowanego jęku, coraz bardziej zniechęcona. Z równym powodzeniem mógł przecież porozmawiać z Cameronem albo nawet Beatrycze, chociaż wątpiła, żeby ta druga miała na to ochotę. Bała się, poza tym wciąż czuła się zmęczona, z każdą kolejną minutą bardziej, przez co koncentracja przychodziła jej z trudem, z czasem zaczynając jawić jako coś co najmniej niemożliwego.
– Marce… Sama nie wiem – powiedziała po dłuższej chwili wahania. – Robiła coś podobnego, co mama z ogniem, ale… w jej przypadku chodziło o ziemię? Przynajmniej takie miałam wrażenie. – Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że to ważne, ale nie sądziła, by mieli cokolwiek ustalić na podstawie jednej rozmowy. – W zasadzie to mogło być cokolwiek. Na pewno chodziło o jakąś większą, nadnaturalną siłę i… Tak, mam wrażenie, że wszystko sprowadzało się do panowania nad ziemią. Albo roślinami. Zaraz stamtąd uciekliśmy, więc nie mogłam się przyjrzeć, ale…
– Ale co?
– Peter powiedział Marcy, żeby nie przesadzała, bo nie chodzi o zabicie kogokolwiek. To wyglądało tak, jakby mieli któreś z nas złapać, ale równie dobrze mogłam coś pomieszać.
Jakkolwiek by nie było, sytuacja prezentowała się źle i była tego w coraz większym stopniu świadoma. W zasadzie nie wyobrażała sobie choćby swobodnego wyjścia do szkoły, a co dopiero kolejnej wycieczki do La Push, skoro w każdej chwili mogło wydarzyć się… dosłownie wszystko. Nie chciała znowu popadać w paranoję i doprowadzić do sytuacji, w której bałaby się własnego cienia, ale trudno było zachować spokój, skoro dwukrotnie w ciągu zaledwie kilku dni ktoś próbował zrobić krzywdę nie tylko jej, ale również tym, którzy byli dla niej ważni.
Tym razem Rufus zesztywniał, co również w niej wzbudziło jeszcze silniejszy niepokój. Trudno było swobodnie przebywać w zamkniętym samochodzie z wampirem, który – najdelikatniej rzecz ujmując – okazyjnie bywał nieprzewidywalny. Kiedy na dodatek zauważała czerwony, ledwo kontrolowany błysk w jego oczach, tym bardziej poczuła się zaniepokojona. Wiedziała, że powstrzymywał się przede wszystkim przez wzgląd na nią, jednak instynkt był silny, jasno dając Claire do zrozumienia, że powinna zachować ostrożność.
– Nie wiem, co się tutaj dzieje, ale to zdecydowanie nie jest normalne – stwierdził gniewnym tonem Rufus. Drgnęła, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnął rękę w jej stronę, by móc ująć ją pod brodę. – Nie zostaniesz tutaj. Nie w tej sytuacji – stwierdził, nie odrywając od niej wzroku.
Wpatrywał się w nią uważnie, być może spodziewając się protestów albo jakiejkolwiek gwałtowniejszej reakcji, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Jedynie spoglądała na ojca, zbytnio zmęczona i zniechęcona, by próbować się kłócić albo wchodzić w dyskusję. Prawda była taka, że nawet tego nie chciała, w pewnym stopniu wręcz chcąc znaleźć się gdzieś z daleka od pogłębiającego się szaleństwa. Co więcej, wcale nie chodziło przede wszystkim o niebezpieczeństwo, które wydawało się grozić jej niemalże na każdym kroku, ale wciąż powracający wiersz – to oraz przenikliwy lęk i wrażenie, że powinna znaleźć się gdzieś daleko, nawet jeśli Seth nie miał być z takiego stanu rzeczy zadowolony.
Rufus wpatrywał się w nią przez jeszcze kilka następnych sekund, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Mimowolnie zadrżała, kiedy – wcześniej spojrzawszy na nią z powątpiewaniem – w następnej sekundzie muskając wierzchem dłoni jej czoło. Mogła tylko zgadywać, jak wyglądała, po zachowaniu wampira od razu orientując się, że najpewniej co najmniej źle. Rufus zdecydowanie nie należał do osób, które przejmowały się bez powodu, a skoro ty razem wpatrywał się w nią niemalże w troskliwy sposób, nawet pomimo odczuwanej złości, coś zdecydowanie było na rzeczy.
– Wracając do twojego wiersza… – zaczął, ale sama wzmianka wystarczyła, żeby niespokojnie napięła mięśnie i spróbowała się odsunąć.
– To nie jest coś, o czym chcę mówić.
Tym razem jej głos zabrzmiał co najmniej błagalnie, drżąc w sposób, którego zdecydowanie by się nie spodziewała. Przełknęła z trudem, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. Mimo wszystko czuła, że serce wali jej jak szalone, zdradzając narastające z każda kolejną sekundą zdenerwowanie. Już nie rozumiała własnych emocji, a już zwłaszcza tych, które wzbudzały w niej kolejne linijki haiku. Teoretycznie nie napisała niczego, co mogłoby wzbudzić aż tak gwałtowną reakcję, ale…
Chciała uciec wzrokiem gdzieś w bok, jednak ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian przesunęła się bliżej ojca, bez słowa się w niego wtulają, chociaż nie była pewna, czy to najlepszy pomysł, zwłaszcza, że wciąż był rozdrażniony. Wyczuła, że się zawahał, zresztą tak jak i za każdym razem, kiedy w grę wchodziły jak najbardziej ludzkie ucząca, ale przynajmniej nie próbował jej od siebie odpychać. Ostatecznie bez słowa przygarnął ją do siebie, być może dochodząc do wniosku, że wyglądała na tyle źle, że najlepiej będzie się wycofać. Jeśli miała być ze sobą szczera, zaczynała marzyć przede wszystkim o śnie, zniechęcona i zmęczona wciąż odczuwanym, dającym jej się we znaki pulsowaniem w skroniach.
– Co ci jest? I w tym momencie nie pytam o zdenerwowanie, bo zdecydowanie nie o to chodzi – usłyszała tuż przy uchu. – Słabo ci?
– Nie jestem pewna… – przyznała zgodnie z prawdą. Dotychczas sądziła, że to oszołomienie, ale z drugiej strony…
– Nie podoba mi się to – stwierdził z powątpiewaniem. Zaraz po tym jednak zachęcił ją, żeby odsunęła się na tyle, by móc zlustrować wzrokiem jej twarz. – Na pewno jesteś przerażona, ale jeśli mam być ze sobą szczery… Napisałaś tylko to? – zapytał po chwili wahania, dla podkreślenia swoich słów podsuwając jej kartkę z wierszem.
– Dzisiaj tak. – Potrząsnęła głową. – Dlaczego…?
– Ty mi powiedz – zasugerował, po czym westchnął, bez trudu wyczuwając jej dezorientację. – Twoja ciotka nie raz wspominała o wizjach i wysiłku psychicznym. Ale nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem źle czułaś się z powodu swoich wierszy, więc…
Urwał, a może to po prostu ona nie była w stanie skoncentrować się na poszczególnych słowach. Znowu zaczęła się wahać, jak na zawołanie myśląc nie tylko o targających nią uczuciach, ale przede wszystkim o wciąż żywym śnie, gdzie po raz pierwszy zobaczyła słowa ostatecznie zapisanego haiku. Co więcej, przez krótką chwilę naprawdę chciała mu o wszystkim powiedzieć, zbytnio wytrącona z równowagi, by mierzyć się w tym w pojedynkę. Co prawda przez większość czasu miała wrażenie, że tata w przesadnie wręcz sceptyczny sposób podchodził do daru, którym dysponowała, ale chyba tego potrzebowała – chociażby fałszywego potwierdzenia, że tak naprawdę zamartwiała się bez przyczyny.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Dla zyskania na czasie pod wpływem impulsu sięgnęła po kartkę z wierszem, pomimo obaw decydując się ją wygładzić. Potem już tylko bezmyślnie wpatrywała się w poszczególne słowa, tak długo, aż te zaczęły rozmazywać jej się przed oczami. Znała je dobrze, może nawet lepiej, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć, zupełnie jakby zostały wypalone w jej umyśle albo…
A potem uprzytomniła sobie dość istotny szczegół, który pierwotnie jej umknął, chociaż wydawał się być aż nadto ważny. Jeśli do tej pory odczuwała strach, z chwilą, w której raz jeszcze przyjrzała się starannie zapisanym linijkom, poczuła prawdziwe przerażenie – i to niemniej silne, co i lęk, który zwykle towarzyszył jej, kiedy na swojej drodze spotykała wilkołaki.
Ostatni oddech
Śmierć zbiera żniwo
Na moich oczach
Wzięła kilka głębszych wdechów, przez krótką chwilę mając problem ze złapaniem oddechu. Zaraz po tym wyprostowała się niczym struna, sama niepewna, jakim cudem w ogóle była w stanie utrzymać się w pionie. Ręce jej zadrżały, przez co tym trudniej było odczytać tekst na karteczce, ale to nie było istotne, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze wiedziała, w czym rzecz – i gdzie leżała różnica pomiędzy napisem na lustrze a tym, który przed oczami miała teraz.
„Moich”, nie „twoich”. To był szczegół, a jednak sprawił, że poczuła się trochę jak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuch. Tym razem nie miała poczucia, że powinna oddać wiersz komuś konkretnemu. Wręcz przeciwnie – to ostrzeżenie było dla niej, teraz z kolei nie miała co do tego wątpliwości; nie, skoro słowa, których użyła, wydawały się mówić same za siebie.
– Claire… Claire, do cholery!
Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że Rufus musiał próbować zwrócić na siebie jej uwagę już od dłuższej chwili. Zareagowała dopiero z chwilą, w której nie po raz pierwszy ujął jej twarz w dłonie, tym samym zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Tym razem już nie miała złudzeń co do tego, czy próbował na nią wpłynąć, aż nazbyt świadoma, że spokój – czy też może raczej otępienie – który nagle poczuła, zdecydowanie nie był czymś naturalnym. Zawahała się, ale nie próbowała oponować, próbując skoncentrować się na bardziej pozytywnych uczuciach, byleby tylko łatwiej się uspokoić. Chciała wierzyć, że przynajmniej tymczasowo wszystko jest w porządku, ale zdecydowanie nie było, poza tym…
Nie mogło być.
Zadrżała mimowolnie, przez kilka kolejnych sekund walcząc ze sobą oraz narastającymi z każdą kolejną sekundą uczuciami. Nic nie było takie, jak mogłaby tego oczekiwać, a jakby tego było mało, podświadomie czuła, że może być jeszcze gorzej. Wiersze, które pisała, zawsze się sprawdzały – prędzej czy później, dokładnie tak, jak wizje Isabeau. Ta perspektywa ją przerażała, zresztą tak jak i świadomość tego, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie zareagować. Tak działo się za każdym razem, ona zaś wciąż czuła się z tym okropnie, nawet pomimo licznych zapewnień, że to normalne – i że to pozostawało jedną z konsekwencji możliwości poznania przyszłości.
Och, to nie miało sensu. Po co więc pisała te wszystkie ostrzeżenia, skoro kiedy przychodziło co do czego…?
– Zacznij oddychać, dziewczyno, bo za chwilę mi tu odlecisz. – Głos ojca skutecznie przywołał ją do porządku. Spojrzała na niego w oszołomieniu, początkowo sama niepewna, co i dlaczego do niej mówił. – Clairie… Dobrze się czujesz, dziecko? – zapytał, chociaż po jego tonie poznała, że wiedział swoje. Trudno, żeby było inaczej, skoro właściwie przelewała mu się w rękach. – Co z tym wierszem? Bo chodzi o to, tak…?
Jednie potrząsnęła głową, sama niepewna jak i od czego zacząć. Jak miała choć spróbować wytłumaczyć mu coś, czego sama nie rozumiała? Gdyby mogła, wtedy wszystko stało się prostsze, ale oczywiście takie nie był. Wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą rozumiała coraz mniej, ostatecznie zdolna marzyć już tylko o jednym.
– Możemy wracać do domu? Ja…
Urwała, żeby złapać oddech. Miała wrażenie, że samochód jest zdecydowanie zbyt mały, by miała szansę choćby zaczerpnąć tchu, a co dopiero dłużej w nim usiedzieć. To było wręcz klaustrofobiczne pragnienie ucieczki, choć paradoksalnie nie wyobrażała sobie wyjścia na zewnątrz. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, czego tak naprawdę potrzebowała, może pomijając możliwość ciśnięcia zapisanym wierszem gdzieś daleko, by potem móc udawać, że nigdy nie istniał. Wiedziała, że to żadne rozwiązanie, ale może gdyby wciąż mogła trwać w przekonaniu, że to tylko sen – wytwór wyobraźni, który tak naprawdę nie miał większego znaczenia…
To zdecydowanie było zbyt skomplikowane, a może to ona zaczynała tracić zmysły. Działo się zdecydowanie zbyt wiele, by mogła ot tak sytuację zignorować, o jakiejkolwiek formie zachowania spokoju nie wspominając. Miała wrażenie, że wszystko po raz kolejny wymyka jej się spod kontroli, tym samym wzmagając odczuwany przez cały ten czas lęk. Teraz to uczucie wydawało się niemalże namacalne – tak prawdziwe, jak tylko mogło okazać się to możliwe. Właściwie sama nie była pewna, jakim cudem do tej pory udawało jej się zachować przynajmniej względny spokój, ale to nie miało znaczenia. To było tak, jakby wszystkie targające nią przez ostatnie godziny emocje zgrupowały się, podsyciły i ostatecznie uderzyły z nią z całą mocą – w sposób zdecydowanie zbyt gwałtowny, by po czymś takim mogła pozostać obojętna.
Jęknęła, po czym przesunęła się na tyle, że aż wpadła plecami na drzwiczki po swojej stronie, właściwie nie zastanawiając się nad tym co i dlaczego robi. Kiedy w ułamek sekundy później ktoś bezceremonialnie zastukał w okno, ostatecznie wytrącając ją z równowagi, gwałtownie wyprostowała się i zaczęła krzyczeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa