1 marca 2017

Sto czternaście

Beatrycze
Nie była pewna, jak długo trwała w ciszy. Początkowo po prostu uparcie milczała, próbując udawać, że nie istnieje, co wydawało się najwygodniejszym w możliwych pomysłów. Miała nawet ochotę wyjść pod byle pretekstem, ale podświadomie czuła, że samotność zdecydowanie nie była tym, czego mogłaby potrzebować. Wręcz przeciwnie – czuła, że w towarzystwie mimo wszystko jest bezpieczniejsza, chociaż nie była pewna, czy to ma jakikolwiek sens. Cóż, stopniowo zaczynała do tego przywykać, zresztą tak jak i do świadomości, że powinna przygotować się na wciąż dręczące ją, powracające sny.
Ten dom nie dawał jej spokoju. Powracał raz po raz, często nawet wtedy, kiedy nie spała. O dziwo, była w stanie przywołać odpowiednie wspomnienie bez najmniejszego problemu, widząc budynek tak wrażenia, jakby został wypalony w umyśle. Co więcej, za każdym razem towarzyszyły jej te same uczucia – tęsknota i lęk, zupełnie jakby czekało tam na nią coś, co utraciła już dawno temu. Problem polegał na tym, że te emocje różniły się od tych, które wzbudzali w niej Cullenowie albo – przede wszystkim – Lawrence. To, co czuła przy nich, wydawało się na swój sposób znajome, w jak najbardziej właściwym sensie. Wtedy miała pewność, że należało do niej, ale emocje, które wywoływał dom… Z nimi było inaczej, chociaż nie miała pojęcia w jakim sensie. W zasadzie to było tak, jakby doświadczała czegoś, co tak naprawdę należało do kogoś innego, chociaż takie rozwiązanie brzmiało w co najmniej szalony sposób.
– Beatrycze, wszystko gra?
Głos Cammy’ego wyrwał ją z zamyślenia. Wysiliła się na blady uśmiech, zanim zdecydowała się przenieść wzrok na chłopaka. Obserwował ją już chyba od dłuższego czasu, wydając się nad czymś intensywnie myśleć, choć to mogło być zaledwie wrażeniem. Mogła co najwyżej zgadywać, co takiego w tamtej chwili chodziło mu po głowie, a pewnie i tak nie zorientowałaby się w czym rzecz. Wiedziała jedynie, że się o nią martwił, troszcząc się w sposób, za który była mu wdzięczna, tym bardziej, że praktycznie się nie znali. Co więcej, on jako jedyny ani na nią nie naciskał, ani nie próbował traktować jak dziecko – i to nawet teraz, kiedy kolejny raz nie była w stanie odnaleźć się w sytuacji, w której wszyscy tak nagle się znaleźli.
– Oczywiście, że tak. – W gruncie rzeczy to nie było kłamstwem. Pomijając zmartwienia, czuła się naprawdę dobrze. – Jestem po prostu zmęczona.
– Ach… – Cameron uśmiechnął się, ale nie była pewna, jak bardzo szczery pozostawał ten gest. – To chyba normalne… Nie boli cię głowa? – zapytał, więc tylko wzruszyła ramionami.
Zdążyła prawie zapomnieć o tym, że oberwała, zbytnio przejęta… Cóż, wszystkim innym. Tym bardziej chciała wrócić do domu i zobaczyć się z Lawrence’m, chociaż wciąż nie była pewna, w jaki sposób powinna z nim rozmawiać. Miała wrażenie, że od ich ostatniego spotkania minęły całe wieki, a nie zaledwie kilka godzin, nie wspominając o tym, że już nie była w stanie cieszyć się z niespodzianki, którą jej obiecał. Teraz ważniejsze pozostawały inne, bardziej złożone kwestie, których nawet nie była w stanie sprecyzować, a co dopiero spróbować zrozumieć.
Cichy jęk wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem zwracając uwagę na Claire, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia poderwała się na równe nogi, wyraźnie czymś podenerwowana. Dziewczyna jak na zawołanie ściągnęła na siebie uwagę wszystkich obecnych, ale nawet nie zwróciła na to uwagi, dziwnie spięta, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Beatrycze. Widziała, że dziewczyna zaciskała dłonie w pięści, co najmniej jakby spodziewała się, że nagle zostanie zaatakowana. Coś w jej zachowaniu sprawiło, że Trycze również zaczęła się niepokoić, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy przypadkiem znowu jej coś nie umknęło. Nie była nieśmiertelna, zaś w porównaniu z wampirzymi, zmysły, którymi dysponowała, pozostawały wyjątkowo wręcz niewrażliwe na bodźce.
– Hej, co jest? – zmartwił się Seth, spoglądając na Claire w co najmniej zaniepokojony sposób. – Strasznie zbladłaś i…
– Claire, kochana, chcesz coś do pisania? – wypalił w tym samym momencie Cammy, dosłownie materializując się u boku kuzynki.
Słowa wampira zabrzmiał co najmniej idiotycznie, przynajmniej z perspektywy Beatrycze. Uniosła brwi, spoglądając na chłopaka z powątpiewaniem i mimowolnie zastanawiając nad tym, czy to możliwe, żeby akurat w tym momencie zebrało mu się na żarty. Tym bardziej zaskoczyła ją Claire, która w odpowiedzi na słowa kuzyna krótką skinęła głową, po czym nieco drżącymi dłońmi zaczęła majstrować przy bransoletce, którą miała na nadgarstku.
Cokolwiek się działo, zdecydowanie nie było normalne. W zasadzie w ostatnim czasie nic takie nie było, jednak podobne doświadczenia niezmiennie wprawiały Beatrycze w osłupienie. Miała ochotę o coś zapytać, chcąc mieć przynajmniej cień szansy na zrozumienie, jednak ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, dochodząc do wniosku, że to nienajlepszy moment. W zamian po prostu obserwowała nieco zdezorientowanego Camerona, który ostatecznie doskoczył do telefonu stacjonarnego, który ruchem głowy wskazał mu Billy, żeby zabrać stamtąd cały pliczek kolorowych karteczek na notatki.
Claire westchnęła, po czym ciężko osunęła się na podłogę tuż obok kanapy. Beatrycze zmartwiła się, że z jakiegoś powodu zrobiło się dziewczynie słabo, jednak i tę kwestię przemilczała, tym bardziej, że kuzynka Camerona poruszała się w co najmniej niepokojący, na swój sposób niekontrolowany sposób. Jak w transie, przeszło jej przez myśl i coś w samych tylko słowach skutecznie przyprawiło ją o dreszcze. Nie, to zdecydowanie nie było normalne, ale…
W milczeniu spoglądała, w jaki sposób Claire układa kartki na kanapie przed sobą, by móc się nad nimi nachylić. W rękach dziewczyny zauważyła coś, co wyglądało jak malutki, fioletowy pisak, chociaż nie miała pojęcia, skąd ta tak nagle go wzięła. Cóż, to nie było ważne, zwłaszcza w chwili, w której pół-wampirzyca zaczęła w pośpiechu zapisywać kolejne słowa, chyba nawet nie zastanawiając się nad tym co i dlaczego robi. To było niepokojone, tak jak i moment, w którym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zamarła, już tylko spoglądając na kartkę i wydając się drżeć jeszcze bardziej niż do tej pory. Cokolwiek tak widziała, nie spodobało jej się – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Claire…? – zapytał z wahaniem Cammy, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę. – Co się dzieje? Co napisałaś? – ponaglił, ale ta tylko energicznie potrząsnęła głową.
– Co właściwie…? – wyrwało się Beatrycze.
Martwiła się, a bierne obserwowanie sytuacji zdecydowanie nie było jej na rękę. Kolejny raz doświadczała czegoś, czego nie rozumiała, przez co tym bardziej zaczynała się denerwować, zwłaszcza widząc takie rzeczy. Miała prawo chcieć zrozumieć, a skoro tak…
– Claire jest wieszczką – wyjaśnił pośpiesznie Cameron. – Czasami… pisze wiersze, które się sprawdzają. Takie ostrzeżenia, które trzeba zinterpretować i… – Urwał, po czym na powrót przeniósł wzrok na kuzynkę. – Co tam masz? – spróbował raz jeszcze, ale i tym razem nie doczekał się od dziewczyny odpowiedzi.
– Claire? – dołączył się Seth, po czym przesunął się, dodatkowo chcąc otoczyć ją ramionami, ale nie dała mu po temu okazję.
Poderwała się gwałtownie, wcześniej stanowczo chwytając zapisaną karteczkę, by zmiąć ją w dłoni. Wciąż była blada, poza tym oddychała tak szybko i płytko, jakby miała problem ze złapaniem tchu. Beatrycze odniosła wrażenie, że dziewczyna mrugała wręcz podejrzanie szybko, zupełnie jakby zbierało jej się na płacz, ale za wszelką cenę próbowała się powstrzymać.
– Ja… – zaczęła i zaraz urwała, energicznie potrząsając głową. – To nic ważnego. To nie jest nic… Nie, Seth – ucięła, cofając się, kiedy chłopak spróbował do niej podejść.
Zrezygnował, zbyt zmartwiony, żeby próbować się z nią kłócić. Mimo wszystko wyraźnie się rozluźniła, kiedy nabrała pewności, że nikt więcej nie będzie próbował się do niej zbliżać, przynajmniej w tej sytuacji. W dłoni wciąż ściskała pomiętą karteczkę, zaciskając palce tak mocno, że Beatrycze aż zaczęła wahać się nad tym, czy dziewczyna przypadkiem nie zrobi sobie w ten sposób krzywdy. Nie miała pojęcia, czy takie zachowanie w przypadku Claire było czymś normalnym, ale jeśli miała być ze sobą szczera, spojrzenia Camerona i Setha wyraźnie sugerowały, że niekoniecznie.
Przez kilka następnych sekund panowała wręcz nieprzenikniona, niepokojąca wręcz cisza. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Cammy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia się wyprostował, nasłuchując.
– Chyba wyczuwam Nessie – oznajmił i nie dodawszy niczego więcej, po prostu się ewakuował.
Nie miała pojęcia, czy mówił prawdę, to zresztą wydawało się najmniej istotne. W opóźnieniem uświadomiła sobie, że jest napięta w niemniejszym stopniu, co i uparcie milcząca Claire, więc spróbowała nad sobą zapanować, to jednak okazało się trudne. Raz po raz spoglądała na tkwiącą w bezruchu dziewczynę, przez krótką chwilę mając ochotę do niej podejść i ją uściskać, jednak ostatecznie i na to się nie zdecydowała. Cóż, musiałaby całkiem oślepnąć, żeby zorientować się, że w tamtej chwili ta nie miała najmniejszej ochoty, żeby dotykał ją ktokolwiek, niezależnie od intencji, którymi by się kierował.
No, prawie, o czym przekonała się w zaledwie kilka minut po wyjściu Cammy’ego. Najpierw usłyszała głos wampira, który – sądząc po tonie – próbował coś komuś pośpiesznie wytłumaczyć, najpewniej z marnym skutkiem. Zaraz po tym Beatrycze mimowolnie się spięła, z powątpiewaniem spoglądając na Rufusa i w pamięci wciąż mając moment, w którym ten tak po prostu na nią naskoczył. Zdążyła zorientować się, że wampir miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że instynktownie pragnęło się trzymać od niego na dystans, byleby tylko nie sprawdzać, jak daleko sięgała jego cierpliwość. Co więcej, Cammy dość jasno dał jej do zrozumienia, że taki stan rzeczy był w przypadku tego wampira normalny, przez co tym bardziej wolała się do niego nie zbliżać, jeśli to nie miałoby okazać się konieczne.
Rufus był spięty, co zresztą nie wydało się jej dziwne. Zawahała się, gotowa odsunąć, gdyby tylko zauważyła, że cokolwiek mogłoby być nie tak, to jednak okazało się zbędne, tym bardziej, że uwaga nieśmiertelnego jak na zawołanie skupiła się na Claire. Sądziła, że i tym razem dziewczynie zacznie protestować, kiedy ktokolwiek spróbuje się do niej zbliżyć, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. W zamian Claire dosłownie wpadła ojcu w ramiona, pozwalając, żeby ją do siebie przygarnąć i wydając się wręcz szukać poczucia bezpieczeństwa. Beatrycze wyraźnie widziała, że wampir w pierwszym odruchu zamarł, nie do końca entuzjastycznie reagując na jakiekolwiek oznaki bliskości, jednak – co nie uszło jej uwadze – nie odepchnął Claire od siebie, ostatecznie jakby od niechcenia przeczesując palcami włosy dziewczyny.
– Co się stało? – zapytał naglącym, ale na swój sposób łagodnym tonem. Coś w jego głosie skojarzyło się jej z perswazją, którą czasami stosował Lawrence.
– Napisała coś, ale na razie nie chciała nam powiedzieć o co chodzi – wyjaśnił cicho Cammy, ledwo tylko pojawił się w salonie. Nie był sam, a Beatrycze mimowolnie rozluźniła się na widok towarzyszącego mu Carlisle’a. Powiodła wzrokiem dookoła, spoglądając na Renesmee i Damiena, by tym samym przekonać się, że nie było z nimi Lawrence’a. Chociaż wiedziała, że istnieje taka możliwość, mimo wszystko poczuła się rozczarowana. – Mówiłem już, że…
– Tak, wiem, co takiego mówiłeś – przerwał mu z rozdrażnieniem Rufus. – Pytałem Claire.
Cameron wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście, decydując się wycofać. Wampir nawet nie zwrócił na niego uwagi, wciąż skoncentrowany na wtulonej w niego, uparcie milczącej Claire. Ostatecznie chwycił dziewczynę za ramiona, zdecydowanym ruchem zmuszając do tego, żeby się odsunęła i chcąc nie chcąc musiała na niego spojrzeć. Zmierzył ją wzrokiem, wyraźnie spięty, chociaż Beatrycze nie była pewna, co tak naprawdę było tego przyczyną – zachowanie dziewczyny, czy może fakt, że ledwo trzymała się na nogach. Tak czy inaczej, wyraźnie nie zamierzał ot tak odpuścić, dosłownie taksując Claire wzrokiem; czekał, chociaż zdecydowanie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto potrafił być cierpliwy dłużej, aniżeli mogło się to okazać konieczne.
– Tato…
Wampir jedynie potrząsnął głową.
– Wyglądasz, jakbyś zaraz miała zemdleć – stwierdził, bardziej stanowczo otaczając ją ramieniem. – Co napisałaś, Claire?
– Ja… – W jej glosie pobrzmiewało wahanie, jakby wciąż ze sobą walczyła, mając coraz większe problemy z zachowaniem spokoju. – To nie jest ważne… Nie tutaj – dodała, po czym cicho jęknęła. – Proszę.
Coś w jej słowach musiało dać Rufusowi do myślenia, bo po dłużej chwili skinął głową. Mimo wszystko to nie powstrzymało go przed chwyceniem córki za rękę, w której wciąż ściskała kawałek papieru. Beatrycze była niemalże pewna, że i tym razem Claire zacznie protestować, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że dziewczyna posłusznie poluzowała uścisk, decydując się oddać mu notatkę.
– Chodź – rzucił naglącym tonem. Pociągnął ją za sobą, wciąż z uporem na nikogo nie patrząc. – Poczekamy w samochodzie… I radzę wam się pośpieszyć, bo naprawdę nie zamierzam czekać tutaj do rana – dodał spiętym tonem.
Zaraz po tym po prostu wyszedł, nie czekając na jakąkolwiek reakcję. Claire bez słowa poszła za nim, może nawet z ulgą, bo już od dłuższego czasu sprawiała wrażenie kogoś, kto czuł się źle pod licznymi pytającymi spojrzeniami, musząc unikać odpowiedzi na kolejne pytania. Cokolwiek wiedziała albo napisała, najwyraźniej ją przeraziło, chociaż Beatrycze nie sądziła, że to w ogóle możliwe w przypadku kawałka papieru. Cóż, chyba powoli zaczynała przywykać do myśli o tym, że tak naprawdę nie wiedziała niczego.
Na dłuższą chwilę zapanowała cisza, tym samym skutecznie wystawiając nerwy Beatrycze na próbę. Z powątpiewaniem rozejrzała się dookoła, ostatecznie podchwyciwszy co najmniej zatroskane spojrzenie Carlisle’a. Wpatrywał się w nią z mieszaniną ulgi i swego rodzaju niepokoju, mimo wszyscy wydając cieszyć się z tego, ze mogłaby być cała. Wysiliła się na uśmiech, chociaż zdecydowanie nie czuła się na tyle dobrze, żeby udawać, że wszystko jest w porządku, skoro rzeczywistość pozostawała zgoła inna.
– Przepraszam za niego – powiedział w końcu wampir, ostrożnie dobierając słowa. – Rufus jest… specyficzny.
O ile Beatrycze się orientowała, to wciąż pozostawało sporym niedopowiedzeniem, ale postanowiła to przemilczeć. W zamian skoncentrowała się na Damienie, który dosłownie zmaterializował się u jej boku. Chłopak wydawał się spięty, chociaż na jej widok uśmiechnął się blado, w dość przyjazny sposób, który z miejsca przypadł kobiecie do gustu. Miała wrażenie, że może mu zaufać, zresztą tak jak i Cameronowi.
– W porządku? – usłyszała, więc tylko wzruszyła ramionami. Podejrzewała, o co tak naprawdę pytał, przynajmniej zakładając, ze chodziło mu przede wszystkim o głowę.
– To zależy – odpowiedziała wymijająco. – Jesteście tylko we czwórkę…? – dodała po chwili zastanowienia.
Tych kilka słów wystarczyło, żeby Carlisle jak na zawołanie przeniósł na nią wzrok.
– Dobrze się czujesz? – upewnił się, wyraźnie zmartwiony. – Jeśli tak, zabierzemy cię do domu. Damien uzdrawia, ale i tak mógłbym cię dla pewności obejrzeć albo… – zaczął, ale Beatrycze tylko potrząsnęła głową.
– Nie o to pytałam – przypomniała cicho.
Dlaczego na każdym kroku koś próbował ją zwodzić? Taki stan rzeczy zdecydowanie nie przypadł jej do gustu, nie wspominając o tym, że w pamięci wciąż mała to, co wydarzyło się przed rozmową z Cameronem. Nie miała pojęcia, czy Alice wspomniała doktorowi, w jaki sposób wyglądała ich rozmowa, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla Beatrycze znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, że teraz jak najbardziej pozostawała świadoma sytuacji, ta zaś wzbudzała w niej coraz silniejszy niepokój.
– Beatrycze… – rzucił niemalże łagodnym tonem Carlisle, po czym cicho westchnął, wyraźnie zmartwiony sytuacją.– Jeszcze o wszystkim porozmawiamy, w porządku? Pewnie się wystraszyłaś, ale… – Westchnął, po czym potrząsnął głową. – Mamy pewne problemy, ale na tę chwilę trudno mi powiedzieć coś więcej. Tak czy inaczej, nic podobnego więcej się nie powtórzy. Nie pozwolimy na to – stwierdził, a ona zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny sposób.
– Cammy powiedział mi tyle samo i to zanim ktokolwiek nas zaatakował – oznajmiła w przypływie szczerości, dosłownie taksując wampira wzrokiem. Uniósł brwi, po czym krótko zerknął na wnuka. – On mnie nie okłamywał… Ani nie udaje, że mam pięć lat i należy mnie chronić – dodała cicho, starannie dobierając słowa. – Wiem, co się dzisiaj wydarzyło. I rozumiem, że to tak czy inaczej może się powtórzyć. Nie trzeba wmawiać mi, ze jest inaczej, bo wcale nie czuję się dzięki temu lepiej.
Musiała w końcu to z siebie wyrzucić, już od dłuższego czasu mierząc się z emocjami, które nie dawały jej spokoju. Mówiła cicho, ważąc każde kolejne słowo i po cichu licząc na to, że tym samym nie wpakuje Camerona w kłopoty. Cóż, nie wyobrażała sobie, że akurat Carlisle mógłby się na chłopaka zdenerwować, zresztą to w tamtej chwili pozostawało dla kobiety najmniej istotne. Zależało jej przede wszystkim na tym, by nareszcie zaczęli traktować ją jak kogoś równego sobie, zamiast na każdym kroku mydlić oczy bajkami, w której już i tak nie miała uwierzyć. Jak mogliby zapewnić ją, że sytuacja jest opanowana, skoro tak naprawdę nie mieli co do tego pewności?
Milczała, uważnie wpatrując się w Carlisle’a i próbując stwierdzić, jak bardzo zdołała wytrącić go z równowagi swoimi słowami, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie miała w planach wywołać kłótni. Pragnęła przede wszystkim… No cóż, prawdy. A tej zdecydowanie do tej pory nie otrzymywała, jeśli akurat nie rozmawiała z Cameronem.
– Ehm… Idę się rozejrzeć na zewnątrz – oznajmił niespodziewanie Cammy, prostując się niczym struna i bez pośpiechu wycofał się w stronę drzwi. – Serio, poczekam na zewnątrz. No i… dziękujemy, tak sądzę. Mielibyśmy problem, gdybyśmy nie mogli tutaj zostać – oznajmił, zwracając się bezpośrednio do Billy’ego.
Mniej więcej w tamtej chwili do Beatrycze dotarło, że dom Blacków zdecydowanie nie był najlepszym miejscem, jeśli chodziło o jakiekolwiek poważne dyskusje. Nie miała pewności, co o całej sytuacji sądził Carlisle, jednak coś w sposobie, w jaki wampir ją obserwował skutecznie dało jej do zrozumienia, że był co najmniej zmartwiony. To wydawało się dość naturalne, nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż nie była w stanie jednoznacznie określić relacji, które ich łączył. Z jakiegoś powodu nade wszystko pragnęła, żeby ten z Cullenów naprawdę jej ufał, zresztą tak jak i Lawrence, bo…
Och, po prostu pozostawali dla niej ważni – może nawet w stopniu bardziej znaczącym, niż wszyscy inni. Nie miała pojęcia, co powinna o tym sądzić, zresztą przyczyna wydawała się najmniej istota, przynajmniej na razie – a może to ona nade wszystko chciała uwierzyć, że przyczyna nie ma znaczenia. Potrzebowała zrozumienia, tak, ale niektóre kwestie pozostawały w kategorii tych, które mogła spróbować przeczekać. Miała wrażenie, że wiele spraw pozostawało zbyt skomplikowanych, by mogła znieść zwykłe słowne tłumaczenia. Prawda była taka, że potrzebowała wspomnień – tego, o czym zapomniała i co rozjaśniłoby jej sposób spoglądania na świat o wiele bardziej, aniżeli najbardziej łagodne, wyważone słowa. Jeśli miała być ze sobą szczera, wątpiła, żeby w innym wypadku mogła zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować prawdę – i to niezależnie od tego, jak bardzo skomplikowana ta by się okazała.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym z wolna odwróciła się ku Damianowi. Była świadoma tego, że Carlisle wciąż ją obserwował, ale tym razem zmusiła się do zignorowania wampira. W zamian zwróciła się bezpośrednio do Uzdrowiciela, siląc się na spokój i próbując udawać, że nic wartego uwagi nie miało miejsca… A już zwłaszcza to, że mogłaby być jednym wielkim kłębkiem nerwów.
– Ja… Cammy i Leah twierdzą, że trochę krwawiłam. Chyba jest lepiej, ale mógłbyś, proszę…?
– Jasne – zapewnił pośpiesznie chłopak.
Zamknęła oczy, pozwalając, żeby Licavoli przesunął się bliżej, by móc jej dotknąć. Cóż, może jeśli będzie prezentowała się względnie dobrze, Lawrence powstrzyma się przed zabiciem kogokolwiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa