Beatrycze
Nie była pewna, jak długo
trwała w ciszy. Początkowo po prostu uparcie milczała, próbując udawać, że
nie istnieje, co wydawało się najwygodniejszym w możliwych pomysłów. Miała
nawet ochotę wyjść pod byle pretekstem, ale podświadomie czuła, że samotność zdecydowanie
nie była tym, czego mogłaby potrzebować. Wręcz przeciwnie – czuła, że w towarzystwie
mimo wszystko jest bezpieczniejsza, chociaż nie była pewna, czy to ma
jakikolwiek sens. Cóż, stopniowo zaczynała do tego przywykać, zresztą tak jak i do
świadomości, że powinna przygotować się na wciąż dręczące ją, powracające sny.
Ten dom nie
dawał jej spokoju. Powracał raz po raz, często nawet wtedy, kiedy nie spała. O dziwo,
była w stanie przywołać odpowiednie wspomnienie bez najmniejszego
problemu, widząc budynek tak wrażenia, jakby został wypalony w umyśle. Co
więcej, za każdym razem towarzyszyły jej te same uczucia – tęsknota i lęk,
zupełnie jakby czekało tam na nią coś, co utraciła już dawno temu. Problem
polegał na tym, że te emocje różniły się od tych, które wzbudzali w niej
Cullenowie albo – przede wszystkim – Lawrence. To, co czuła przy nich, wydawało
się na swój sposób znajome, w jak najbardziej właściwym sensie. Wtedy
miała pewność, że należało do niej, ale emocje, które wywoływał dom… Z nimi
było inaczej, chociaż nie miała pojęcia w jakim sensie. W zasadzie to
było tak, jakby doświadczała czegoś, co tak naprawdę należało do kogoś innego,
chociaż takie rozwiązanie brzmiało w co najmniej szalony sposób.
–
Beatrycze, wszystko gra?
Głos
Cammy’ego wyrwał ją z zamyślenia. Wysiliła się na blady uśmiech, zanim
zdecydowała się przenieść wzrok na chłopaka. Obserwował ją już chyba od
dłuższego czasu, wydając się nad czymś intensywnie myśleć, choć to mogło być
zaledwie wrażeniem. Mogła co najwyżej zgadywać, co takiego w tamtej chwili
chodziło mu po głowie, a pewnie i tak nie zorientowałaby się w czym
rzecz. Wiedziała jedynie, że się o nią martwił, troszcząc się w sposób,
za który była mu wdzięczna, tym bardziej, że praktycznie się nie znali. Co
więcej, on jako jedyny ani na nią nie naciskał, ani nie próbował traktować jak
dziecko – i to nawet teraz, kiedy kolejny raz nie była w stanie
odnaleźć się w sytuacji, w której wszyscy tak nagle się znaleźli.
–
Oczywiście, że tak. – W gruncie rzeczy to nie było kłamstwem. Pomijając
zmartwienia, czuła się naprawdę dobrze. – Jestem po prostu zmęczona.
– Ach… –
Cameron uśmiechnął się, ale nie była pewna, jak bardzo szczery pozostawał ten
gest. – To chyba normalne… Nie boli cię głowa? – zapytał, więc tylko wzruszyła
ramionami.
Zdążyła
prawie zapomnieć o tym, że oberwała, zbytnio przejęta… Cóż, wszystkim
innym. Tym bardziej chciała wrócić do domu i zobaczyć się z Lawrence’m,
chociaż wciąż nie była pewna, w jaki sposób powinna z nim rozmawiać.
Miała wrażenie, że od ich ostatniego spotkania minęły całe wieki, a nie
zaledwie kilka godzin, nie wspominając o tym, że już nie była w stanie
cieszyć się z niespodzianki, którą jej obiecał. Teraz ważniejsze
pozostawały inne, bardziej złożone kwestie, których nawet nie była w stanie
sprecyzować, a co dopiero spróbować zrozumieć.
Cichy jęk
wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem
zwracając uwagę na Claire, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia poderwała się
na równe nogi, wyraźnie czymś podenerwowana. Dziewczyna jak na zawołanie
ściągnęła na siebie uwagę wszystkich obecnych, ale nawet nie zwróciła na to
uwagi, dziwnie spięta, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Beatrycze.
Widziała, że dziewczyna zaciskała dłonie w pięści, co najmniej jakby
spodziewała się, że nagle zostanie zaatakowana. Coś w jej zachowaniu
sprawiło, że Trycze również zaczęła się niepokoić, mimowolnie zastanawiając nad
tym, czy przypadkiem znowu jej coś nie umknęło. Nie była nieśmiertelna, zaś w porównaniu
z wampirzymi, zmysły, którymi dysponowała, pozostawały wyjątkowo wręcz
niewrażliwe na bodźce.
– Hej, co
jest? – zmartwił się Seth, spoglądając na Claire w co najmniej
zaniepokojony sposób. – Strasznie zbladłaś i…
– Claire,
kochana, chcesz coś do pisania? – wypalił w tym samym momencie Cammy,
dosłownie materializując się u boku kuzynki.
Słowa
wampira zabrzmiał co najmniej idiotycznie, przynajmniej z perspektywy
Beatrycze. Uniosła brwi, spoglądając na chłopaka z powątpiewaniem i mimowolnie
zastanawiając nad tym, czy to możliwe, żeby akurat w tym momencie zebrało
mu się na żarty. Tym bardziej zaskoczyła ją Claire, która w odpowiedzi na
słowa kuzyna krótką skinęła głową, po czym nieco drżącymi dłońmi zaczęła
majstrować przy bransoletce, którą miała na nadgarstku.
Cokolwiek
się działo, zdecydowanie nie było normalne. W zasadzie w ostatnim
czasie nic takie nie było, jednak podobne doświadczenia niezmiennie wprawiały
Beatrycze w osłupienie. Miała ochotę o coś zapytać, chcąc mieć
przynajmniej cień szansy na zrozumienie, jednak ostatecznie nie odezwała się
nawet słowem, dochodząc do wniosku, że to nienajlepszy moment. W zamian po
prostu obserwowała nieco zdezorientowanego Camerona, który ostatecznie
doskoczył do telefonu stacjonarnego, który ruchem głowy wskazał mu Billy, żeby
zabrać stamtąd cały pliczek kolorowych karteczek na notatki.
Claire
westchnęła, po czym ciężko osunęła się na podłogę tuż obok kanapy. Beatrycze
zmartwiła się, że z jakiegoś powodu zrobiło się dziewczynie słabo, jednak i tę
kwestię przemilczała, tym bardziej, że kuzynka Camerona poruszała się w co
najmniej niepokojący, na swój sposób niekontrolowany sposób. Jak w transie, przeszło jej przez
myśl i coś w samych tylko słowach skutecznie przyprawiło ją o dreszcze.
Nie, to zdecydowanie nie było normalne, ale…
W milczeniu
spoglądała, w jaki sposób Claire układa kartki na kanapie przed sobą, by
móc się nad nimi nachylić. W rękach dziewczyny zauważyła coś, co wyglądało
jak malutki, fioletowy pisak, chociaż nie miała pojęcia, skąd ta tak nagle go
wzięła. Cóż, to nie było ważne, zwłaszcza w chwili, w której
pół-wampirzyca zaczęła w pośpiechu zapisywać kolejne słowa, chyba nawet
nie zastanawiając się nad tym co i dlaczego robi. To było niepokojone, tak
jak i moment, w którym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zamarła, już
tylko spoglądając na kartkę i wydając się drżeć jeszcze bardziej niż do
tej pory. Cokolwiek tak widziała, nie spodobało jej się – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Claire…?
– zapytał z wahaniem Cammy, decydując się przerwać przeciągającą się
ciszę. – Co się dzieje? Co napisałaś? – ponaglił, ale ta tylko energicznie
potrząsnęła głową.
– Co
właściwie…? – wyrwało się Beatrycze.
Martwiła
się, a bierne obserwowanie sytuacji zdecydowanie nie było jej na rękę.
Kolejny raz doświadczała czegoś, czego nie rozumiała, przez co tym bardziej
zaczynała się denerwować, zwłaszcza widząc takie rzeczy. Miała prawo chcieć
zrozumieć, a skoro tak…
– Claire
jest wieszczką – wyjaśnił pośpiesznie Cameron. – Czasami… pisze wiersze, które
się sprawdzają. Takie ostrzeżenia, które trzeba zinterpretować i… – Urwał, po czym
na powrót przeniósł wzrok na kuzynkę. – Co tam masz? – spróbował raz jeszcze,
ale i tym razem nie doczekał się od dziewczyny odpowiedzi.
– Claire? –
dołączył się Seth, po czym przesunął się, dodatkowo chcąc otoczyć ją ramionami,
ale nie dała mu po temu okazję.
Poderwała
się gwałtownie, wcześniej stanowczo chwytając zapisaną karteczkę, by zmiąć ją w dłoni.
Wciąż była blada, poza tym oddychała tak szybko i płytko, jakby miała
problem ze złapaniem tchu. Beatrycze odniosła wrażenie, że dziewczyna mrugała
wręcz podejrzanie szybko, zupełnie jakby zbierało jej się na płacz, ale za
wszelką cenę próbowała się powstrzymać.
– Ja… –
zaczęła i zaraz urwała, energicznie potrząsając głową. – To nic ważnego.
To nie jest nic… Nie, Seth – ucięła, cofając się, kiedy chłopak spróbował do
niej podejść.
Zrezygnował,
zbyt zmartwiony, żeby próbować się z nią kłócić. Mimo wszystko wyraźnie
się rozluźniła, kiedy nabrała pewności, że nikt więcej nie będzie próbował się
do niej zbliżać, przynajmniej w tej sytuacji. W dłoni wciąż ściskała
pomiętą karteczkę, zaciskając palce tak mocno, że Beatrycze aż zaczęła wahać
się nad tym, czy dziewczyna przypadkiem nie zrobi sobie w ten sposób
krzywdy. Nie miała pojęcia, czy takie zachowanie w przypadku Claire było
czymś normalnym, ale jeśli miała być ze sobą szczera, spojrzenia Camerona i Setha
wyraźnie sugerowały, że niekoniecznie.
Przez kilka
następnych sekund panowała wręcz nieprzenikniona, niepokojąca wręcz cisza.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Cammy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
się wyprostował, nasłuchując.
– Chyba
wyczuwam Nessie – oznajmił i nie dodawszy niczego więcej, po prostu się
ewakuował.
Nie miała
pojęcia, czy mówił prawdę, to zresztą wydawało się najmniej istotne. W opóźnieniem
uświadomiła sobie, że jest napięta w niemniejszym stopniu, co i uparcie
milcząca Claire, więc spróbowała nad sobą zapanować, to jednak okazało się
trudne. Raz po raz spoglądała na tkwiącą w bezruchu dziewczynę, przez
krótką chwilę mając ochotę do niej podejść i ją uściskać, jednak
ostatecznie i na to się nie zdecydowała. Cóż, musiałaby całkiem oślepnąć,
żeby zorientować się, że w tamtej chwili ta nie miała najmniejszej ochoty,
żeby dotykał ją ktokolwiek, niezależnie od intencji, którymi by się kierował.
No, prawie,
o czym przekonała się w zaledwie kilka minut po wyjściu Cammy’ego.
Najpierw usłyszała głos wampira, który – sądząc po tonie – próbował coś komuś
pośpiesznie wytłumaczyć, najpewniej z marnym skutkiem. Zaraz po tym
Beatrycze mimowolnie się spięła, z powątpiewaniem spoglądając na Rufusa i w pamięci
wciąż mając moment, w którym ten tak po prostu na nią naskoczył. Zdążyła
zorientować się, że wampir miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że
instynktownie pragnęło się trzymać od niego na dystans, byleby tylko nie
sprawdzać, jak daleko sięgała jego cierpliwość. Co więcej, Cammy dość jasno dał
jej do zrozumienia, że taki stan rzeczy był w przypadku tego wampira
normalny, przez co tym bardziej wolała się do niego nie zbliżać, jeśli to nie
miałoby okazać się konieczne.
Rufus był
spięty, co zresztą nie wydało się jej dziwne. Zawahała się, gotowa odsunąć,
gdyby tylko zauważyła, że cokolwiek mogłoby być nie tak, to jednak okazało się
zbędne, tym bardziej, że uwaga nieśmiertelnego jak na zawołanie skupiła się na
Claire. Sądziła, że i tym razem dziewczynie zacznie protestować, kiedy
ktokolwiek spróbuje się do niej zbliżyć, a jednak nic podobnego nie miało
miejsca. W zamian Claire dosłownie wpadła ojcu w ramiona, pozwalając,
żeby ją do siebie przygarnąć i wydając się wręcz szukać poczucia bezpieczeństwa.
Beatrycze wyraźnie widziała, że wampir w pierwszym odruchu zamarł, nie do
końca entuzjastycznie reagując na jakiekolwiek oznaki bliskości, jednak – co
nie uszło jej uwadze – nie odepchnął Claire od siebie, ostatecznie jakby od
niechcenia przeczesując palcami włosy dziewczyny.
– Co się
stało? – zapytał naglącym, ale na swój sposób łagodnym tonem. Coś w jego
głosie skojarzyło się jej z perswazją, którą czasami stosował Lawrence.
– Napisała
coś, ale na razie nie chciała nam powiedzieć o co chodzi – wyjaśnił cicho
Cammy, ledwo tylko pojawił się w salonie. Nie był sam, a Beatrycze
mimowolnie rozluźniła się na widok towarzyszącego mu Carlisle’a. Powiodła
wzrokiem dookoła, spoglądając na Renesmee i Damiena, by tym samym
przekonać się, że nie było z nimi Lawrence’a. Chociaż wiedziała, że
istnieje taka możliwość, mimo wszystko poczuła się rozczarowana. – Mówiłem już,
że…
– Tak,
wiem, co takiego mówiłeś – przerwał mu z rozdrażnieniem Rufus. – Pytałem
Claire.
Cameron
wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście, decydując się wycofać.
Wampir nawet nie zwrócił na niego uwagi, wciąż skoncentrowany na wtulonej w niego,
uparcie milczącej Claire. Ostatecznie chwycił dziewczynę za ramiona,
zdecydowanym ruchem zmuszając do tego, żeby się odsunęła i chcąc nie chcąc
musiała na niego spojrzeć. Zmierzył ją wzrokiem, wyraźnie spięty, chociaż
Beatrycze nie była pewna, co tak naprawdę było tego przyczyną – zachowanie
dziewczyny, czy może fakt, że ledwo trzymała się na nogach. Tak czy inaczej,
wyraźnie nie zamierzał ot tak odpuścić, dosłownie taksując Claire wzrokiem;
czekał, chociaż zdecydowanie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto potrafił być
cierpliwy dłużej, aniżeli mogło się to okazać konieczne.
– Tato…
Wampir
jedynie potrząsnął głową.
–
Wyglądasz, jakbyś zaraz miała zemdleć – stwierdził, bardziej stanowczo
otaczając ją ramieniem. – Co napisałaś, Claire?
– Ja… – W jej
glosie pobrzmiewało wahanie, jakby wciąż ze sobą walczyła, mając coraz większe
problemy z zachowaniem spokoju. – To nie jest ważne… Nie tutaj – dodała,
po czym cicho jęknęła. – Proszę.
Coś w jej
słowach musiało dać Rufusowi do myślenia, bo po dłużej chwili skinął głową.
Mimo wszystko to nie powstrzymało go przed chwyceniem córki za rękę, w której
wciąż ściskała kawałek papieru. Beatrycze była niemalże pewna, że i tym
razem Claire zacznie protestować, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że
dziewczyna posłusznie poluzowała uścisk, decydując się oddać mu notatkę.
– Chodź –
rzucił naglącym tonem. Pociągnął ją za sobą, wciąż z uporem na nikogo nie
patrząc. – Poczekamy w samochodzie… I radzę wam się pośpieszyć, bo
naprawdę nie zamierzam czekać tutaj do rana – dodał spiętym tonem.
Zaraz po
tym po prostu wyszedł, nie czekając na jakąkolwiek reakcję. Claire bez słowa
poszła za nim, może nawet z ulgą, bo już od dłuższego czasu sprawiała
wrażenie kogoś, kto czuł się źle pod licznymi pytającymi spojrzeniami, musząc
unikać odpowiedzi na kolejne pytania. Cokolwiek wiedziała albo napisała,
najwyraźniej ją przeraziło, chociaż Beatrycze nie sądziła, że to w ogóle
możliwe w przypadku kawałka papieru. Cóż, chyba powoli zaczynała przywykać
do myśli o tym, że tak naprawdę nie wiedziała niczego.
Na dłuższą
chwilę zapanowała cisza, tym samym skutecznie wystawiając nerwy Beatrycze na
próbę. Z powątpiewaniem rozejrzała się dookoła, ostatecznie podchwyciwszy
co najmniej zatroskane spojrzenie Carlisle’a. Wpatrywał się w nią z mieszaniną
ulgi i swego rodzaju niepokoju, mimo wszyscy wydając cieszyć się z tego,
ze mogłaby być cała. Wysiliła się na uśmiech, chociaż zdecydowanie nie czuła
się na tyle dobrze, żeby udawać, że wszystko jest w porządku, skoro rzeczywistość
pozostawała zgoła inna.
–
Przepraszam za niego – powiedział w końcu wampir, ostrożnie dobierając
słowa. – Rufus jest… specyficzny.
O ile
Beatrycze się orientowała, to wciąż pozostawało sporym niedopowiedzeniem, ale postanowiła
to przemilczeć. W zamian skoncentrowała się na Damienie, który dosłownie
zmaterializował się u jej boku. Chłopak wydawał się spięty, chociaż na jej
widok uśmiechnął się blado, w dość przyjazny sposób, który z miejsca
przypadł kobiecie do gustu. Miała wrażenie, że może mu zaufać, zresztą tak jak i Cameronowi.
– W porządku?
– usłyszała, więc tylko wzruszyła ramionami. Podejrzewała, o co tak
naprawdę pytał, przynajmniej zakładając, ze chodziło mu przede wszystkim o głowę.
– To zależy
– odpowiedziała wymijająco. – Jesteście tylko we czwórkę…? – dodała po chwili
zastanowienia.
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby Carlisle jak na zawołanie przeniósł na nią wzrok.
– Dobrze
się czujesz? – upewnił się, wyraźnie zmartwiony. – Jeśli tak, zabierzemy cię do
domu. Damien uzdrawia, ale i tak mógłbym cię dla pewności obejrzeć albo… –
zaczął, ale Beatrycze tylko potrząsnęła głową.
– Nie o to
pytałam – przypomniała cicho.
Dlaczego na
każdym kroku koś próbował ją zwodzić? Taki stan rzeczy zdecydowanie nie
przypadł jej do gustu, nie wspominając o tym, że w pamięci wciąż mała
to, co wydarzyło się przed rozmową z Cameronem. Nie miała pojęcia, czy
Alice wspomniała doktorowi, w jaki sposób wyglądała ich rozmowa, ale to w gruncie
rzeczy nie miało dla Beatrycze znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, że
teraz jak najbardziej pozostawała świadoma sytuacji, ta zaś wzbudzała w niej
coraz silniejszy niepokój.
–
Beatrycze… – rzucił niemalże łagodnym tonem Carlisle, po czym cicho westchnął,
wyraźnie zmartwiony sytuacją.– Jeszcze o wszystkim porozmawiamy, w porządku?
Pewnie się wystraszyłaś, ale… – Westchnął, po czym potrząsnął głową. – Mamy
pewne problemy, ale na tę chwilę trudno mi powiedzieć coś więcej. Tak czy
inaczej, nic podobnego więcej się nie powtórzy. Nie pozwolimy na to –
stwierdził, a ona zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny
sposób.
– Cammy powiedział
mi tyle samo i to zanim ktokolwiek nas zaatakował – oznajmiła w przypływie
szczerości, dosłownie taksując wampira wzrokiem. Uniósł brwi, po czym krótko
zerknął na wnuka. – On mnie nie okłamywał… Ani nie udaje, że mam pięć lat i należy
mnie chronić – dodała cicho, starannie dobierając słowa. – Wiem, co się dzisiaj
wydarzyło. I rozumiem, że to tak czy inaczej może się powtórzyć. Nie
trzeba wmawiać mi, ze jest inaczej, bo wcale nie czuję się dzięki temu lepiej.
Musiała w końcu
to z siebie wyrzucić, już od dłuższego czasu mierząc się z emocjami,
które nie dawały jej spokoju. Mówiła cicho, ważąc każde kolejne słowo i po
cichu licząc na to, że tym samym nie wpakuje Camerona w kłopoty. Cóż, nie
wyobrażała sobie, że akurat Carlisle mógłby się na chłopaka zdenerwować, zresztą
to w tamtej chwili pozostawało dla kobiety najmniej istotne. Zależało jej
przede wszystkim na tym, by nareszcie zaczęli traktować ją jak kogoś równego
sobie, zamiast na każdym kroku mydlić oczy bajkami, w której już i tak
nie miała uwierzyć. Jak mogliby zapewnić ją, że sytuacja jest opanowana, skoro
tak naprawdę nie mieli co do tego pewności?
Milczała,
uważnie wpatrując się w Carlisle’a i próbując stwierdzić, jak bardzo
zdołała wytrącić go z równowagi swoimi słowami, nie wspominając o tym,
że zdecydowanie nie miała w planach wywołać kłótni. Pragnęła przede
wszystkim… No cóż, prawdy. A tej zdecydowanie do tej pory nie otrzymywała,
jeśli akurat nie rozmawiała z Cameronem.
– Ehm… Idę
się rozejrzeć na zewnątrz – oznajmił niespodziewanie Cammy, prostując się niczym
struna i bez pośpiechu wycofał się w stronę drzwi. – Serio, poczekam
na zewnątrz. No i… dziękujemy, tak sądzę. Mielibyśmy problem, gdybyśmy nie
mogli tutaj zostać – oznajmił, zwracając się bezpośrednio do Billy’ego.
Mniej
więcej w tamtej chwili do Beatrycze dotarło, że dom Blacków zdecydowanie
nie był najlepszym miejscem, jeśli chodziło o jakiekolwiek poważne
dyskusje. Nie miała pewności, co o całej sytuacji sądził Carlisle, jednak coś
w sposobie, w jaki wampir ją obserwował skutecznie dało jej do
zrozumienia, że był co najmniej zmartwiony. To wydawało się dość naturalne, nie
zmieniało to jednak faktu, że wciąż nie była w stanie jednoznacznie określić
relacji, które ich łączył. Z jakiegoś powodu nade wszystko pragnęła, żeby
ten z Cullenów naprawdę jej ufał, zresztą tak jak i Lawrence, bo…
Och, po
prostu pozostawali dla niej ważni – może nawet w stopniu bardziej
znaczącym, niż wszyscy inni. Nie miała pojęcia, co powinna o tym sądzić,
zresztą przyczyna wydawała się najmniej istota, przynajmniej na razie – a może
to ona nade wszystko chciała uwierzyć, że przyczyna nie ma znaczenia. Potrzebowała
zrozumienia, tak, ale niektóre kwestie pozostawały w kategorii tych, które
mogła spróbować przeczekać. Miała wrażenie, że wiele spraw pozostawało zbyt
skomplikowanych, by mogła znieść zwykłe słowne tłumaczenia. Prawda była taka,
że potrzebowała wspomnień – tego, o czym zapomniała i co rozjaśniłoby
jej sposób spoglądania na świat o wiele bardziej, aniżeli najbardziej
łagodne, wyważone słowa. Jeśli miała być ze sobą szczera, wątpiła, żeby w innym
wypadku mogła zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować prawdę – i to
niezależnie od tego, jak bardzo skomplikowana ta by się okazała.
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym z wolna odwróciła się ku Damianowi. Była świadoma
tego, że Carlisle wciąż ją obserwował, ale tym razem zmusiła się do
zignorowania wampira. W zamian zwróciła się bezpośrednio do Uzdrowiciela,
siląc się na spokój i próbując udawać, że nic wartego uwagi nie miało
miejsca… A już zwłaszcza to, że mogłaby być jednym wielkim kłębkiem
nerwów.
– Ja… Cammy
i Leah twierdzą, że trochę krwawiłam. Chyba jest lepiej, ale mógłbyś,
proszę…?
– Jasne –
zapewnił pośpiesznie chłopak.
Zamknęła
oczy, pozwalając, żeby Licavoli przesunął się bliżej, by móc jej dotknąć. Cóż,
może jeśli będzie prezentowała się względnie dobrze, Lawrence powstrzyma się
przed zabiciem kogokolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz