Beatrycze
Otworzyła oczy. Nie była
pewna, jak długo spała, ale czuła się na tyle wypoczęta, żeby zakładać, że
minęło przynajmniej kilka godzin. Chwilę leżała, nasłuchując i próbując
stwierdzić, czy wszystko jest w porządku. Co prawda nie miała pewności,
czego tak naprawdę w związku z tym oczekiwała, ale to na dłuższą metę
nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że była o wiele spokojniejsza niż
wieczorem, przynajmniej teoretycznie, o ile to w ogóle było możliwe.
Ważniejsze jednak pozostawało to, że pierwszy raz od dawna nie śniła, co samo w sobie
wydawało się równie dziwne, co i… niepokojące.
Drugie z uczuć
skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Z wolna usiadła, odrzucając
jasne włosy na plecy i próbując zrozumieć, dlaczego brak snu o domu
wydawał się aż do tego stopnia niewłaściwy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka
to wydawało się pozbawione sensu, tym bardziej, że nie istniał żadne powód, dla
którego miałaby chcieć doświadczać czegoś podobnego. Jeszcze jakiś czas temu
wręcz dałaby wszystko, byleby przynajmniej w tej jednej kwestii mieć
spokój, a jednak…
Potrząsnęła
głową, żeby łatwiej odrzucić od siebie niechciane myśli. Cokolwiek się działo,
najwyraźniej wróciło do normy, a przynajmniej chciała w to uwierzyć.
Była w apartamentowcu, względnie bezpieczna i jak najbardziej cała,
co zawdzięczała przede wszystkim darowi Damiena. Dla pewności nawet musnęła
palcami tył głowy, chociaż dobrze wiedziała, że niczego tam nie znajdzie –
żadnych śladów, które świadczyłyby o tym, że uderzyła się w głowę
albo została zaatakowana przez jakiegokolwiek wampira. To do pewnego stopnia
rozwiązywało wszelakie problemy, choć zarazem wiedziała, że nie wyjaśniało
najważniejszego.
– Nie śpisz
już?
Mimowolnie
napięła mięśnie, słysząc aż nazbyt znajomy głos. Wcześniej nie zauważyła, że
poza nią w sypialni mógłby być ktoś jeszcze, przez co głos Lawrence’a tym
bardziej wytrącił ją z równowagi. Instynktownie napięła mięśnie, po czym
spojrzała na wampira w co najmniej zaniepokojony, pełen rezerwy sposób.
Biorąc pod uwagę fakt, jak wyglądała ich ostatnia rozmowa, zdecydowanie nie
miała ochoty na kolejną, nie wspominając o tym, że sam widok L.
wystarczył, żeby cały odczuwany przez nią spokój jak na zawołanie wyparował.
– Nie –
mruknęła z opóźnieniem, chociaż przecież był w stanie doskonale to
zobaczyć. Co więcej, dosłownie nie odrywał od niej wzroku, wyraźnie na coś
czekając, choć nade wszystko próbowała ignorować samą myśl o takiej
możliwości. – Co tutaj robisz?
Musiała
zadać to pytanie, nie będąc w stanie tak po prostu zignorować jego
obecności. Wiedziała, że gdyby tylko zechciała, mogłaby poprosić, żeby wyszedł,
ale nie potrafiła się na to zdobyć. To wystarczyło, żeby zaczęła złościć się na
samą siebie, ale co tak naprawdę mogła zrobić? Prawda była taka, że kiedy w grę
wchodził Lawrence, wtedy zdecydowanie nie myślała jasno. Co więcej, wciąż miała
nadzieję, że od ostatniej rozmowy cokolwiek uległo zmianie, zwłaszcza po tym,
jak jasno dała mu do zrozumienia, co najbardziej ją dręczyło. Być może to
znaczyło, że naiwnie czekała na cud, ale nie potrafiła zdobyć się na nic innego,
podświadomie wciąż licząc na… cokolwiek, co umożliwiłoby jej porozumienie się z tym
cholernie upartym idiotą.
Czekała, w milczeniu
wodząc wzrokiem po pokoju. Próbowała stwierdzić, która jest godzina albo w jakikolwiek
inny sposób zająć czymś myśli, byleby tylko przestać zadręczać się tym, co
działo się wokół niej. W duchu odliczała kolejne sekundy, próbując przekonać
samą siebie, że przeciągająca się cisza wcale nie znaczyła, że w każdej chwili
mogłaby postradać zmysły. Nie, t zdecydowanie nie było możliwe, a ona po
prostu była przewrażliwiona i – przynajmniej do pewnego stopnia – przede
wszystkim zagubiona tym, co działo się wokół niej. Tak czy inaczej, to nie
miało aż tak wielkiego znaczenia, poza tym…
– Mam sobie
pójść? Usłyszała i to wystarczyło, żeby wyprostowała się niczym struna,
nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Żartował sobie z niej?
– Nie! –
wyrzuciła na wydechu, w o wiele zbyt gwałtowny, głośny sposób.
Prawie
natychmiast zamilkła, rumieniąc się i próbując ocenić, jak bardzo
zaskoczyła Lawrence’a swoją reakcją. Jego brwi jak na zawołanie powędrowały ku
górze, zdradzając przede wszystkim zaskoczenie, chociaż – była gotowa to
przysiąc, choć zarazem za wszelką cenę usiłowała wampira ignorować – wyraźnie
widziała, że jego oczy zabłysły, zdradzając narastające z każdą kolejną
sekundą podekscytowanie. To było tak, jakby od samego początku liczył na
podobną reakcję z jej stron, a jego oczekiwania ostatecznie znalazły
pokrycie w rzeczywistości. Jakkolwiek by jednak nie było, taki stan rzeczy
absolutnie nie był kobiecie na rękę, wręcz doprowadzając ją do szału i sprawiając,
że w tym bardziej zawzięty sposób zaczęła szukać możliwości, żeby jednak
zapanować nad sytuacją. To nie było tak, że L. mógłby mieć nad na nią
jakikolwiek w pływ, a może to po prostu ona robiła wszystko, byleby
się do takiej możliwości nie przyznać.
Och, to nie
miało być tak. Musiała być silniejsza, a jednak nie potrafiła zmusić się
do zachowywania w sposób, który podpowiadał jej rozsądek. Pragnęła być
stanowcza i utrzymywać to, co już raz powiedziała wampirowi podczas
kłótni, ale kiedy przyszło co do czego, nie potrafiła się na to zdobyć. Jak
mogłaby, skoro raz po raz ją rozpraszał, skutecznie mieszając w głowie i sprawiając,
że nie była już pewna niczego, co działo się wokół niej? Nie rozumiała,
dlaczego L. miał na nią aż wpływ, nie wspominając o emocjach, które w niej
wzbudzał, ale mimo wszystko…
Nie,
zdecydowanie nie chciała o tym myśleć. Nie po raz kolejny.
– W porządku.
– Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Lawrence zdecydował się
odezwać. Czuła na sobie jego spojrzenie, intensywne bardziej niż zazwyczaj, chociaż
nie sądziła, że to w ogóle możliwe. A jednak wszystko wskazywało na
to, że mężczyzna dosłownie taksował ją wzrokiem, przypatrując się nań w tak
irytująco przeszywający, rozpraszający sposób, że pomimo usilnych starań ledwo
była w stanie zebrać myśli. – Więc zostanę… le czy to oznacza, że
zamierzasz ze mną porozmawiać?
– To zależy
– wyrzuciła z siebie na wydechu, sama niepewna, jakim cudem zdołała
wyrzucić z siebie jakiekolwiek słowo. – Wczoraj próbowałam, a jednak
ty…
–
Zdenerwowałem się – przyznał, bez chwilowo wahania wchodząc jej w słowo.
Beatrycze
zacisnęła usta.
– Nie
zmieniłam zdania – oznajmiła z powagą, wahając się nad każdą kolejną
częścią wypowiedzi. Zamilkła, czekając na jakąkolwiek reakcję, nic jednak nie
wskazywało na to, żeby Lawrence zamierzał znowu jej przerwać. – Dalej uważam,
że mnie okłamujesz… A przynajmniej tak było do tej pory. I nie chcę,
żebyś to robił – dodała z naciskiem.
– Taak…
Zdaję sobie sprawę z tego, jak to wygląda z twojej perspektywy –
zgodził się, kolejny raz wprawiając ją w konsternację.
Wciąż
siedziała na łóżku, napinając mięśnie i właściwie bezwiednie zaciskając
palce na pościeli. Poczuła ból, kiedy zbytnio wzmocniła uścisk, ale prawie nie
zwróciła na tę niedogodność uwagę. W zamian po prostu czekała, samej sobie
nie potrafiąc wytłumaczyć, czego tak naprawdę mogłaby oczekiwać. Albo czego
raczej powinna, bo to stanowiło inną, niemniej ważną kwestię. W głowie
miała mętlik, potęgowany przez konieczność oczekiwania i wciąż
przybierające na sile wątpliwości. Milczenie doprowadzało ją do szału, a jednak
z uporem w nim trwała, próbując przekonać samą siebie, że to
najbezpieczniejsze i najlepsze, na co mogłaby się zdecydować. Cóż, do
pewnego stopnia na pewno tak było, chociaż zarazem nie potrafiła tego znosić…
Przynajmniej nie na dłuższą metę.
Dlaczego
raz po raz musieli robić sobie coś takiego? Wiedziała, że ich relacje są
skomplikowane, ale chwilami sama nie była pewna, jak daleko sięgały te
zawirowania. Co więcej, coraz częściej miała wątpliwości co do tego, czego
Lawrence mógłby od niej chcieć, próbując doszukać się logiki w ich
relacji. Próbowała zrozumieć, ale nie potrafiła, w zamian czując co
najwyżej żal, kiedy docierało do niej, jak wielu kwestii nie rozumiała. Jakby
tego było mało, bolało ją jeszcze coś innego, niekonieczne związanego z m,
że wampir mógłby w jakiejkolwiek materii ją okłamywać. To było coś innego
– bardziej złożona, trudna do opisania słowami sprawa, która mimo wszystko nie
dawała jej spokoju. Rzez jakiś czas nawet usiłowała sobie wmówić, że nie zna
odpowiednich słów i pamięta zbyt mało, żeby móc pewne rzeczy nazwać, ale
coraz częściej była gotowa przysiąc, że tak naprawdę oszukuje samą siebie.
Prawda była
taka, że chyba wiedziała, co tak naprawdę działo się z nią i jej
uczuciami. Chociaż to wydawało się wręcz niemożliwe, to jednak coraz częściej
brała pod uwag to, jakie emocje wzbudzał w niej Lawrence. Ba! Wręcz lgnęła
do niego, a jakby tego było mało, to chyba…
Och.
– Dlaczego
tak dziwie mi się przyglądasz, hm? – Jego pytane skutecznie wyrwało Beatrycze z zamyślenia,
sprawiając, że ta poczuła się jeszcze bardziej zdezorientowana. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że już dłuższą chwilę trwała w bezruchu, bezmyślnie
wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni tak długo, aż
obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Zamrugała pośpiesznie, chcąc jak
najszybciej doprowadzić się do porządku, to jednak przyszło jej równie opornie,
co i próba zebrania myśli. – Beatrycze… – Drgnęła, kiedy nagle ruszył się z miejsca,
dosłownie materializując się u jej boku. – Ja… Cholera, gdyby to było
takie proste.
Wydawał się
sfrustrowany, być może nawet bardziej, niż ona sama. Spojrzała na niego z powątpiewaniem,
usiłując zachować spokój, kiedy wyczuła, że materac łagodnie ugina się pod jego
ciężarem. Nie próbowała protestować, pozwalając, żeby przysunął się na tyle, by
aż poczuła bijący od jego ciała chłód. Mimowolnie zadrżała, ale prawda była
taka, że nawet to nie sprawiło, żeby zapragnęła się odsunąć. Wręcz przeciwnie –
prawda była taka, że wręcz do niego lgnęła, przez krótką chwilę mając ochotę
poprosić, żeby tak po prostu wziął ją w ramiona i nie puszczał.
Mocniej
zacisnęła dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana. To był jeden z tych
momentów, w których emocje i zdrowy rozsądek zdecydowanie nie szły ze
sobą w parze. Czuła, że serce tłucze się w jej piersi szybko i na
tyle mocno, by próba złapania oddechu zaczęła jawić się jako coś co najmniej
problematycznego. Czekała, chociaż już dawno przestała rozumieć, co takiego
działo się wokół niej i czego powinna się spodziewać nie tylko po swoim
towarzyszu, ale przede wszystkim samej sobie. Piekliła się z powodu tego,
że traktował ją jak dziecko, uparcie odmawiając we wszystko, co się działo, ale
prawda była taka, że zdecydowanie bardziej dręczyła ją inna, pod każdym
względem skomplikowana kwestia.
Cóż,
Lawrence miał rację – to było skomplikowane, dla każdego z nich w inny
sposób. Nie zmieniało to jednak faktu, że musieli przynajmniej spróbować
porozmawiać, ale…
– Sage
gdzieś tutaj jest? – wypaliła, próbując zyskać na czasie.
Lawrence
jedynie potrząsnął głową.
– Nie i jego
szczęście. Nie mam cierpliwości, żeby dopraszać się o cokolwiek… Również
to, żeby wyszedł na kilka godzin – dodał, a Beatrycze westchnęła.
– Czasami
zachowujesz się okropnie – stwierdziła, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
O dziwo,
wampir jedynie uśmiechnął się w gorzki, nieco wymuszony sposób.
– Tylko
czasami?
Jęknęła,
gotowa przysiąc, że znowu próbował wytrącić ją z równowagi. Nie miała
pojęcia, czy w ogóle był świadom tego, co jej robił, raz po raz
rozpraszając i wzbudzając uczucia, które w znacznym stopniu zaczynały
ją przerastać. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak właśnie było, choć zarazem miała w pamięci
to, że L. przez cały ten czas robił wszystko, co tylko uznał za dobre dla niej.
– Ja… Nie o tym
mieliśmy rozmawiać – przypomniała cicho, siląc się na spokój. Przeczesała włosy
palcami, po czym zaczęła nerwowo bawić się końcówkami, raz po raz nawijając
kosmyk na palec. Czuła, że nawet wtedy śledził każdy kolejny ruch, wydawał się
chłonąć go z uwagą zdecydowanie zbyt wielką, by mogła uwierzyć, że to
zwykły przypadek. W takich chwilach wręcz marzyła, żeby jakimś cudem
przeniknąć jego umysł i zrozumieć, co takiego myślał, ale nic nie
wskazywało, żeby coś podobnego miało być w najbliższym czasie możliwe. –
Jeśli chodzi o wczoraj, to niczego nie żałuję. Cammy był ze mną szczery, a ty…
Wy wszyscy – dodała z niedowierzaniem. – Nie jestem dzieckiem. To, że
jestem człowiekiem i wielu rzeczy nie pamiętam wciąż niczego nie zmienia.
– Możliwe –
stwierdził z rezerwą.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, bo zdecydowanie nie takiej reakcji spodziewała
się na te wszystkie słowa, które padły z jej ust. W efekcie nie miała
nawet pewności, czy wampir brał jej żale na poważnie, czy może pozwalał mówić
tylko i wyłącznie dla świętego spokoju, być może w podzięce za to, że
wciąż nie wyrzuciła go z sypialni. Z opóźnieniem uświadomiła sobie,
że teraz tym bardziej miał nad nią przewagę, nie tylko będąc w stanie
kontrolować to, czy w ogóle mogłaby wyjść, ale też w każdej chwili
mogąc spróbować na nią wpłynąć. Sam dał jej do zrozumienia, że byli sami, a skoro
tak…
– I to
wszystko? – zniecierpliwiła się, mając serdecznie dość przeciągającej się
ciszy. Rzuciła wampirowi naglące spojrzenie, bezskutecznie próbując określić,
czy w ogóle planował dodać cokolwiek.
– Nie
powiedziałaś niczego, czego nie byłbym od wczoraj świadom – oznajmił z rozbrajającą
wręcz szczerością. – To raz. Dwa, Alessia też była niezwykle uciążliwa pod tym
względem. Uważa, że jestem… nadopiekuńczy – dodał, uśmiechając się blado.
Coś w jego
tonie dało jej do zrozumienia, że najpewniej wypowiedź dziewczyny była o wiele
bardziej stanowcza, o ile w ogóle nadawała się do zacytowania. Tak
czy inaczej, mimo wszystko poczuła ulgę, mogąc przekonać się, że nie była w swoim
myśleniu odosobniona.
– Bo jesteś
– zapewniła natychmiast. – I uparty. I ciągle mnie okłamujesz.
Miała
wrażenie, że brzmi co najmniej żałośnie, trochę jak dziecko, które właśnie
próbowało żalić się swojemu opiekunowi na zbyt małą swobodę, ale nie mogła się
powstrzymać. Przecież sam L. musiał zdawać sobie sprawę z tego, że
cokolwiek mogłoby być nie tak. I tak przez długi czas próbowała znosić
sytuację, początkowo zagubiona i skupiona przede wszystkim na poczuciu
bezpieczeństwa, które zapewniał jej zarówno on, jak i wszyscy inni, którzy
z jakiegoś powodu się nią przejmowali. Od samego początku przyjmowała
wszystko to, co się działo, niemalże z uśmiechem, nie próbując zadawać
pytań, ale przecież na dłuższą metę to nie miało racji bytu. Wręcz przeciwnie –
im dłużej przebywała pośród tych, którzy w którymś momencie stali się dla
niej rodziną, tym więcej pragnęła zrozumieć. Jak mogłaby nie próbować odszukać
siebie, skoro tak naprawdę niczego nie pamiętała, nie będąc w stanie nawet
stwierdzić, kim tak naprawdę była?
Lawrence
westchnął, po czym spojrzał na nią w co najmniej bezradny sposób. Bez
słowa przesunęła się w jego stronę, instynktownie pragnąć znaleźć się
bliżej – najlepiej na tyle, na ile miało okazać się to możliwe. Wampir rzucił
jej bliżej nieokreślone, co najmniej troskliwe spojrzenie, co również skutecznie
dało Beatrycze do myślenia. Kiedy do tego wszystkiego bezceremonialnie
przygarnął ją do siebie, tak po prostu biorąc w ramiona i najwyraźniej
nie zamierzając szybko jej wypuścić, poczuła się naprawdę spokojna. To uczucie
wydawało się wręcz przysłaniać wszystkie inne – rodzaj nieopisanej wręcz ulgi;
odprężenia, którego tak bardzo potrzebowała, choć wcześniej nawet nie zdawała
sobie z tego sprawy.
– Uznajmy,
że masz rację – usłyszała tuż przy uchu i mimowolnie zadrżała, kiedy
słodki, lodowaty oddech musnął jej policzek. Mimowolnie zadrżała, ale nie
zamierzała się odsuwać, skoncentrowana przede wszystkim na wzajemnej bliskości i brzmieniu
jego głosu. – Że jesteś o wiele silniejsza, niż mi się do tej pory
wydawało… Chyba zdążyłem zapomnieć, że mogłabyś być aż tak silna – dodał tak
cicho, że początkowo miała problem ze zrozumieniem poszczególnych słów.
– Ponieważ…
znamy się już jakiś czas, prawda? – zapytała cicho, siląc się na jak
najłagodniejszy ton głosu. Zależało jej przede wszystkim na tym, żeby znowu nie
próbował wycofać się od odpowiedzi, tym bardziej teraz, kiedy oboje wydawali
się czuć aż tak dobrze. – Znasz mnie od dawna…
Była tego
świadoma właściwie już od chwili przebudzenia na cmentarzu, gdzie zobaczyła go
po raz pierwszy od chwili przebudzenia. Od tamtej pory tylko jego obecność wydawała
się tym, co tak naprawdę miało sens – to, że mogłaby mu zaufać i trwać tuż
obok, niezależnie od tego, co miałoby się wydarzyć. Tak po prostu było, a ona
rozumiała to przez cały ten czas, uważając za coś absolutnie oczywistego, co po
prostu musiało się wydarzyć.
Lawrence
nie odpowiedział, ale tak naprawdę wcale tego nie oczekiwała. Znów zadrżała,
kiedy w zamian jakby od niechcenia pogładził ją po policzku, raz po raz
muskając palcami a to jej włosy, to znów odsłonięte ramiona albo policzki.
Jego dotyk miał w sobie coś kojącego, a ona czuła się dobrze, nawet
pomimo tego, że temperatura jego ciała na swój sposób dawała jej się we znaki.
To nie miało znaczenia, równie nieistotne, co i dotychczas odczuwane gniew
oraz żal. Przez krótką chwilę liczyło się wyłącznie to, że ją trzymał i to
wszystko; niczego więcej nie było trzeba.
– Wiesz, że
jesteś dla mnie bardzo ważna, prawda? – To pytanie doszło do niej jakby z oddali,
przez co początkowo uznała je jako wytwór wyobraźni. Słuchała i nie
wierzyła, przez kilka sekund gotowa wręcz przysiąc, że znów się z niej
naigrywał albo że to kolejne kłamstwo, na dodatek takie, na które bardzo
chętnie by przystała. – Przecież w tym wszystkim nigdy nie chodziło o nic
ani nikogo innego… Tylko i wyłącznie ty, Beatrycze – dodał i przez
krótką chwilę to naprawdę wydawało się oczywiste, a przy tym bardzo, ale
to bardzo proste.
Z pewnym
wysiłkiem zmusiła się do tego, żeby się przemieścić. Ostrożnie uniosła się na
łokciach, po czym odwróciła w taki sposób, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
Zauważyła, że zazwyczaj rubinowe tęczówki nieznacznie pociemniały, zdradzać przede
wszystkim zmartwienie, ale również coś więcej, czego jednak na pierwszy rzut
oka nie była w stanie za żadne skarby sprecyzować.
– Dlaczego?
To nie był
pierwszy raz, kiedy próbowała się tego od niego dowiedzieć. Za każdym razem milczał
albo ją zbywał, raz po raz wzbudzając w kobiecie coraz silniejsze
wątpliwości – i to jak na ironię w kwestii, która wydawała jej się
nader istotna. Chciała zrozumieć, niezależnie od możliwych konsekwencji, nawet
gdyby prawda okazała się trudna. Jakby tego było mało, chwilami miała wrażenie,
że ta znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki, chociaż nawet wtedy nie
była w stanie jej dosięgnąć.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim doczekała się reakcji ze strony
Lawrence’a. Całym ciałem Beatrycze wstrząsną kolejny dreszcz, kiedy ostrożnie
powiódł wierzchem dłoni po jej policzku. Wpatrywał się w nią tak
intensywnie, że aż poczuła się nieswojo, gdy zaś głębiej zajrzała mu w oczy,
doszukała się w nich tak wielu tłumionych uczuć, że aż zawirowało jej w głowie.
Być może to pozostawało wyłącznie wrażeniem, ale czuła się wręcz gotowa
przysiąc, że poza troską dostrzegała w jego spojrzeniu coś znacznie
intensywniejszego, nie tylko w postaci nieudolnie tłumionego pożądania,
ale też…
Och, nie… To nie jest możliwe.
Nie mogło
być, a przynajmniej nie była w stanie tego ot tak przyjąć do
wiadomości. A jednak czuła całą sobą, że pomiędzy nimi jest coś więcej, aniżeli
tylko wzajemne przyciąganie – i że gdyby tylko zechciał, Lawrence mógłby
ją pocałować albo…
– Pamiętasz
o tej niespodziance, którą ci wczoraj obiecałam? – zapytał nagle, a ona
poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim
po głowie. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna odpowiedzieć. –
Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym pokazać ci, gdzie moglibyśmy
zamieszkać.
A potem po
prostu się odsunął i wzajemne przyciąganie po prostu zniknęło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz