Renesmee
Gabriel był zmęczony, co nie tylko
wyczułam, ale przede wszystkim zobaczyłam z chwilą, w której w ogóle
zdecydował się wejść do domu. Natychmiast zmaterializowałam się u jego
boku, bez chwili wahania decydując się wpaść mu w ramiona, co zresztą
przyjął z entuzjazmem, natychmiast mnie obejmując i przygarniając do
siebie.
– Mi amore…
Mimowolnie
się uśmiechnęłam, chociaż prawda była taka, że czułam się co najmniej
zmartwiona. Nawet jeśli rozumiałam, dlaczego znikał spędzając czas w naszym
domu, żeby mieć oko na Marissę, nie byłam zachwycona myślą o tym, że
mógłby ryzykować i kręcić się w pobliżu nowo narodzonej wampirzycy.
Jasne, był jeszcze Jasper, ale wcale nie czułam się dzięki temu lepiej,
poniekąd dlatego, że to wszystko trwało zdecydowanie za długo. W efekcie
już nie tylko zaczynałam się przejmować, ale wręcz niecierpliwości, sama już
niepewna, co powinniśmy zrobić z zamieszkującą w naszym domu
dziewczyną.
Ostatecznie
nie skomentowałam sytuacji nawet słowem, tym bardziej, że Gabriel nachylił się
ku mnie na tyle, bym mogła go pocałować. Mimo wszystko poczułam się bezpieczniejsza,
co w ostatnim czasie było dla mnie nader ważne, biorąc pod uwagę to, co
się działo.
– W porządku?
– zapytał mnie cicho, na swój sposób spięty. – Wczoraj… Sama wiesz –
przypomniał, a ja mimowolnie westchnęłam.
– Chyba tak
– zapewniłam pośpiesznie, bo jakby nie patrzeć wszyscy byliśmy cali. –
Rozmawiałam z Jacobem. Twierdzi, że niczego nie znaleźli, ale mają oko na
okolicę… No i nikomu nic się nie stało, a to dobrze – dodałam, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś w stylu „Przynajmniej
tym razem”.
Wyczułam,
że Gabriel napiął mięśnie, podenerwowany o wiele bardziej, aniżeli raczył
przyznać. Znałam go już na tyle dobrze, by rozpoznawanie targających nim emocji
przychodziło mi w dość prosty sposób, ale nie byłam pewna czy to dobrze,
czy może wręcz przeciwnie.
– Może, ale
to mi się nie podoba. Najpierw ten bal, a teraz… – Zamilkł, po czym z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Trzeba coś zrobić z Marissą i zastanowić się, co
robimy dalej. Nie wiem czy to przypadek, że te ataki zaczęły się akurat z chwilą,
w której w okolicy pojawili się Volturi, ale to może być jakiś trop –
powiedział w zamyśleniu, a przez jego twarz przemknął cień. – Mam
ochotę porozmawiać sobie z… Och,
chociażby Jane – oznajmił nagle, a ja zesztywniałam.
– Chyba
żartujesz!
Spojrzał na
mnie w o wiele łagodniejszy sposób, ale w pamięci i tak
miałam przede wszystkim jego ostrzegawczy, wręcz przyprawiający o dreszcze
ton. Gabriel rzadko bywał w aż tak marnym nastroju, o ile akurat nie
chodziło o jego rodzinę, a tym razem właśnie tak przecież było. Co
więcej, jakaś cząstka mnie zdawała sobie sprawę z tego, że szukanie
Volturi jest jedną z nielicznych rzeczy, które faktycznie mogliśmy zrobić,
tym bardziej, że trwanie w letargu i czekanie na kolejny atak było
jak prośba o nieszczęście. Nie podobało mi się to, ale prawda była taka,
że znałam Gabriela i podejrzewałam, że jak najbardziej miał być zdolny do
zrobienia tego, o czym mówił.
Mimowolnie
pomyślałam, że zwłaszcza od wydarzeń z Miasta Nocy – prawie wieku niepamięci,
kiedy pozwalał sobie na rzeczy, które niezmiennie przyprawiały mnie o dreszcze
– potrafił zachowywać się w sposób co najmniej niepokojący. Przez
większość czasu usiłowałam o tym nie myśleć, ale nie mogłam zaprzeczyć, że
pewne cechy po prostu w nim były, niezależnie od tego, co sobie myślałam.
Może i przez większość czasu kontrolował tę cząstkę, ale w sytuacjach
takie jak te, ta wyraźnie rwała się, żeby się ujawnić – i to wydawało mi
się bardziej niepokojące, aniżeli cokolwiek innego, tym bardziej, że wiedziałam,
że Gabriel już raz wyżył się właśnie na Jane. Wtedy jak najbardziej miał powód,
z kolei teraz…
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że mnie nawet nie było wampirzycy żal. Jedyne, o co się
martwiłam, to sytuacja, w której cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
– Tylko
gdybam – zapewnił mnie pośpiesznie Gabriel, zdecydowanym ruchem ujmując moją
twarz w obie dłonie. Zadrżałam, kiedy delikatnie przesunął kciukami po
policzkach. – Ale coś będziemy musieli zrobić. Nie zamierzam czekać aż wydarzy
się coś, czego wszyscy pożałujemy.
Westchnęłam,
po czym chcąc nie chcąc skinęłam głową, aż nazbyt świadoma, że sytuacja
prezentowała się co najmniej źle. Jak najbardziej musieliśmy coś zrobić, jednak
problem polegał na tym, że sama nie wiedziałam od czego zacząć. Najgorsze w tym
wszystkim było to, że nawet nie znaliśmy zamiarów tych wampirów, o jakiejkolwiek
logice w ich działaniu nie wspominając.
Przestałam o tym
myśleć z chwilą, w której Gabriel znów mnie pocałował, by łatwiej
rozproszyć moją uwagę. Poddałam mu się, mimo wszystko stęskniona, tym bardziej,
że mieliśmy dla siebie bardzo mało czasu. To był jeden z nielicznych
momentów, kiedy przynajmniej tymczasowo mogliśmy cieszyć się opustoszałym
salonem, co zresztą przyjęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia, gdzie podziała
się reszta, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że kilka osób wciąż
przebywało na piętrze, ale to nie miało dla mnie większego znaczenia.
Usłyszałam
przeciągłe westchnienie, po czym Gabriel z wolna odsunął się ode mnie.
Uniosłam brwi, spoglądając na męża z powątpiewaniem i walcząc z przeczuciem,
że cokolwiek mogłoby być nie tak. Zdążyłam już zauważyć, że sprawiał wrażenie
zmęczonego, to jednak mnie nie dziwiło, zresztą tak jak i porażająca wręcz
bladość jego skóry. Potrafiłam rozpoznać, kiedy w grę wchodził ten
szczególny rodzaj głodu, a przynajmniej zawsze miałam poczucie, że jestem
do tego zdolna. Tak czy inaczej, nie sądziłam, żeby akurat w tamtej chwili
chodziło właśnie o energię, wciąż jednak czułam, że coś jest nie tak.
– Ehm… W porządku?
– zapytałam po chwili wahania, siląc się na stanowczy ton. Nie chciałam, żeby
cokolwiek przede mną ukrywał. – Trochę blado wyglądasz – stwierdziłam, a on
zaśmiał się w nieco wymuszony sposób.
– Jak
zawsze – zauważy przytomnie, ale przynajmniej nie próbował protestować. – Och,
nie przejmuj się, mi amore… Boli mnie
głowa. – Wywrócił oczami. – Za długo nie śpię.
To brzmiał
sensownie, z miejsca pozwalając mi się uspokoić. Tym razem i ja
zdołałam się uśmiechnąć, po czym z wolna przekrzywiłam głowę, aż nazbyt
świadoma tego, że z uwagą przypatrywał się mojemu odsłoniętemu gardłu.
Cóż, to właściwie tłumaczyło wszystko, a może to po prostu ja chciałam
wierzyć w to, że w tamtej chwili naprawdę potrzebował mnie.
– Chodź.
Właściwie
nawet nie czekałam na odpowiedź, o jakiejkolwiek próbie protestu nie
wspominając. Nie byłam pewna, które z nas zareagowało jako pierwsze – ja
czy on – to zresztą nie było ważne, zwłaszcza, że dosłownie chwilę później
oboje wylądowaliśmy na kanapie. Pozwoliłam, żeby Gabriel przyciągnął mnie do
siebie, sadzając sobie na kolanach, dzięki czemu łatwiej było mi się do niego
zbliżyć. Natychmiast nachyliłam się w jego stronę, czekając, aż zdecyduje
się skorzystać z okazji i mnie ukąsić, bo w tym akurat żadne z nas
nie widziało niczego złego. Wiedziałam, że zawsze miał opór przed wzięciem ode
mnie energii, jednak w przypadku krwi sytuacja wydawała się aż nazbyt
naturalna, dzięki czemu nie musiałam obawiać się protestów.
Cóż, tak
było przynajmniej w przypadku Licavolich, bo do mojej rodziny wzajemne
picie krwi wciąż nie docierało. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że
mieli dość mieszane uczucie do praktyki wykorzystywania banków krwi jako swego
rodzaju alternatywnego rozwiązania dla „wegetarianizmu”, ale przynajmniej nie
dochodziło z tego powodu do kłótni. To było raczej tak, że każde z nas
postępowało według uznania, próbuj nie wchodzić sobie nawzajem w drogę.
Wywróciłam
oczami, kiedy ciepłe wargi Gabriela kolejny raz wylądowały na moich ustach.
Droczył się ze mną, nie pierwszy raz zresztą, ale nie miałam nic przeciwko,
spragniona bliskości w równym stopniu, co i on. Czułam się dobrze w jego
objęciach, choć przez chwilę mając poczucie, że wszystko jak najbardziej było
na swoim miejscu. Potrzebowałam tego, zresztą jak i poczucia, że sytuacja
mogłaby być pod kontrolą, nawet jeśli w rzeczywistości pozostawałoby to
nie do końca zgodne z prawdą.
– Co ty
robisz? – żachnęłam się, czując jego dłonie na moich biodrach.
– Witam się
z żoną – rzucił pogodnym tonem, sprawiając, że tych kilka słów zabrzmiało
jako coś najbardziej oczywistego na świecie, o co zdecydowanie nie
powinnam pytać. – Aż tak śpieszysz się otwierać sobie dla mnie żyły, amore? – dodał, a ja prychnęłam.
– Może… –
Wydęłam usta. – Cokolwiek robisz, to jest złe miejsce.
Gabriel
jedynie wywrócił oczami.
– Jesteśmy
sami –oznajmił z naciskiem. Zaraz po tym bezceremonialnie zrzucił mnie z siebie,
sprawiając, że wylądowałam na plecach, podczas gdy on w ułamku sekundy
znalazł się na mnie. – Daj mi się nacieszyć.
Przymknęłam
oczy, mając problem ze sformułowaniem odpowiedzi – i to zwłaszcza takiej,
która sprowadzałaby się do tego, bym kazała mu się odsunąć. Co więcej, trudno
było mi myśleć, kiedy jego usta jedynak wylądowały na moim gardle, choć i wtedy
nie próbował mnie ugryźć. Serce jak na zawołanie zabiło mi szybciej, tłukąc się
tak mocno, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie go zignorować.
– Lubię ten
dźwięk – stwierdził cicho Gabriel. Znów musnął wargami moje gardło, tym razem
niby to przypadkowo zahaczając o skórę zębami. Najwyraźniej za punkt
honoru wziął sobie doprowadzenie mnie do szaleństwa, co zresztą szło mu wręcz
znakomicie. – Nawet bardzo… To nie ze strachu, prawda? – dodał, a ja
spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Żartujesz
sobie? – obruszyłam się. – Gabrielu…
Zamilkłam,
kiedy znowu się nade mną nachylił, tym razem już pewna, że w końcu
zdecyduje się na to, czego tak bardzo potrzebował. Pomimo tego, co działo się
pomiędzy nami, wciąż wydawał mi się spięty, co z miejsca dało mi do
myślenia, sprawiając, że mimo wszystko zaczęłam się martwić. Znałam Gabriela
zbyt dobrze, żeby uwierzyć, że naprawdę z nim w porządku, poza tym…
– Och, na
litość bogini, naprawdę? – Znajomy głos sprawił, że zamarłam, a wciąż
dociskający mnie do kanapy Gabriel wydał z siebie przeciągłe, ostrzegawcze
warknięcie. – Mam wrażenie, że trochę pomyliły wam się miejsca.
– My wcale
nie… Aniele, pozwól mi go zabić. Proszę – wyszeptał mi wprost do ucha Gabriel, a ja
jedynie westchnęłam, sama niepewna czy powinnam się śmiać, czy może płakać.
Rozdrażniona
i zażenowana zarazem, stanowczo zmusiłam Gabriela, żeby się odsunąć, by
móc przenieść wzrok na przypatrującego nam się Rufusa. Mogłam przewidzieć, że
prędzej czy później ktoś zdecyduje nam się przerwać, tym bardziej, że w tym
domu o prywatność było trudno, a salon faktycznie nie stanowił
najlepszego wyboru, ale coś w widoku akurat tego wampira sprawiło, że mimo
wszystko się spięłam. Właściwie sama nie byłam dlaczego – być może spodziewałam
się kłótni w związku z tym, co spotkało z Claire – jednak kiedy
zmierzyłam naukowca wzrokiem, odniosłam wrażenie, że był bardziej zmartwiony
niż zdenerwowany, a to w jego przypadku zdecydowanie nie było normą.
– Nie
śpisz? – wypaliłam, bo poranek zdecydowanie nie służył istotom takim jak on. To
też mogło wyjaśniać, dlaczego po dłużej chwili zastanowienia doszłam do wniosku,
że wyglądał marnie.
Uniósł
brwi, po czym spojrzał na mnie w niemalże pobłażliwy sposób.
– To teraz
bez znaczenia – stwierdził, tym samym dając mi do zrozumienia, że zamartwianie
się o niego jest głupotą, przynajmniej jego zdaniem. – A teraz, jeśli
już skończyli się zajmować sobą…
– Kto
powiedział, że skończyliśmy? – rzucił z przekąsem Gabriel, ale Rufus wyjątkowo
zignorował fakt, że ktoś mu przerwał.
– …to może
powiecie mi, czy widzieliście Laylę – dokończył i coś w tych słowach
dało mi do myślenia.
Z wolna usiadłam,
nerwowo przeczesując włosy palcami i próbując doprowadzić się do porządku.
Gabriel również ustąpił, pozwalając mi się wyprostować. Co więcej, wyraźnie
spiął się na samą wzmiankę o bliźniaczce, co najmniej słowami Rufusa
zaniepokojony.
– Nie ma
jej w domu?
Naukowiec
jedynie uśmiechnął się w nieco pobłażliwy, pozbawiony wesołości sposób.
– Pytałbym,
gdyby była? – zniecierpliwił się, nie kryjąc rozdrażnienia.
– Skąd mam
wiedzieć? Dopiero wróciłem – zauważył przytomnie.
Zacisnęłam
usta, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na ich wymianę zdań.
Wiedziałam, że przy pierwszej możliwej okazji rzuciliby się sobie do gardeł, ot
tak dla zasady, nawet jeśli przez większość czasu próbowali się powstrzymać.
Już dawno przestałam próbować to zrozumieć, a tym bardziej starać się
doprowadzić do sytuacji, w których przynajmniej spróbowaliby się
porozumieć.
– Layla
obiecała Damienowi, że będzie miała oko na Liz – powiedziałam w końcu,
starannie dobierając słowa. – Wczoraj, zanim pojechaliśmy do La Push… Nie
wróciła od tego czasu? – zapytałam zaskoczona.
Rufus
rzucił mi poirytowane spojrzenie, jednoznacznie świadczące o tym, że
powoli zaczynał mieć dość wypytywania go o oczywistości. Chyba nawet nie
byłam tym zaskoczona, przez jego zachowanie stopniowo dochodząc do wniosku, że
faktycznie coś mogło być nie tak.
– Wiem,
gdzie poszła Layla – zapewnił mnie w końcu. – Ona nie jest głupia, a ja
przewrażliwiony – dodał, a Gabriel prychnął, jak nic mając na myśli
zachowanie wampira względem Claire. – Zazwyczaj
– poprawił się niechętnie – ale to, ile czasu jej nie ma, zdecydowanie mi się
nie podoba.
– Może po
prostu dłużej jej zeszło – zasugerował chłopak, ostrożnie dobierając słowa.
Mimo wszystko jego głos zabrzmiał niemal uprzejmie, kiedy skoncentrował się na
nieobecności siostry. – Nie raz znikała na noc… A teraz w grę wchodziło
pilnowanie człowieka, więc pewnie się przy okazji wynudziła.
Brzmiał na
przekonanego, ale wyczułam w jego głosie nutkę ledwo hamowanego niepokoju.
Cokolwiek się działo, pytania Rufusa wzbudziły w nim wątpliwości,
sprawiając, że zaczął się martwić, a to zdecydowanie o czymś
świadczyło. Dobrze wiedziałam, jakie relacje łączyły mojego męża z bliźniaczką,
nie wspominając o tym, że w ostatnim czasie działo się wystarczająco
dużo, by zamartwianie wydało mi się czymś naturalnym.
–
Teoretycznie tak… Ale to nie wyjaśnia, dlaczego nie mam z nią żadnego
kontaktu – stwierdził z rezerwą wampir. – Wierz mi, dzwoniłem i to
już kiedy wróciliśmy z Claire. Raczej chciałaby wiedzieć, że wszystko jest
w porządku – zauważył przytomnie.
– Tak… Z drugiej
strony, to przecież Layla, nie? – Gabriel z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Znikała tyle razy, że naprawdę… No, chyba że czegoś nam nie mówisz – dodał
nieoczekiwanie, a Rufus skrzywił się i wysunął kły.
– A to
niby co miało znaczyć?
Spięłam
się, po czym poderwałam na równe nogi, niespokojnie spoglądając to na jednego,
to znów na drugiego. Ostatnim, czego potrzebowałam, to nie pierwszy raz
powstrzymywać ich od naskakiwania na siebie, nie wspominając o tym, że
obaj byli na tyle podenerwowani, by z łatwością móc wytrącić siebie
nawzajem z równowagi. Nie podobało mi się to, najdelikatniej rzecz
ujmując, a jakby tego było mało…
– Tylko
gdybam – stwierdził Gabriel, ostrożnie dobierając słowa. – Layla zawsze lubiła
znikać, zwłaszcza jeśli coś ją dręczyło. Zwykle wtedy, kiedy się o coś
pokłóciliście – dodał z naciskiem, a Rufus jedynie wywrócił oczami.
– Nie tym
razem – rzucił niemalże gniewnym tonem.
Gabriel potrząsnął
głową.
– Na pewno?
– nie dawał za wygraną. – Nie rozmawiałem z nią o tym, ale oboje z Beau
mieliśmy wrażenie, że była jakaś inna, odkąd wróciliście z Lille. Tam
stało się coś więcej, nie? – zapytał i tym razem wyraźnie widziałam, że
Rufus się spiął, co chyba znaczyło, że chłopakowi udało się trafić w sedno.
– Co takiego? Zwykle, kiedy Layla nam czegoś nie mówi, tak czy inaczej
sprowadza się to do ciebie, więc…
– To są
akurat nasze sprawy – oznajmił z naciskiem
– więc radzę ci od razu się wycofać.
Coś w tonie
wampira sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej zaniepokojona, chociaż sama
nie byłam pewna dlaczego. Już nawet nie chodziło o to, że przejmowałam
się, że tych dwóch mogłoby zrobić coś wybitnie głupiego, jednak decydując się
na siebie naskoczyć. Prawda była taka, że przejmowałam się przede wszystkim
tym, co było pozostawało przyczyną takiego stanu, a wręcz nieobecnością
Layli. To wciąż nie musiało o niczym świadczyć, ale mimo wszystko w ostatnim
czasie…
Ciche kroki
wyrwały mnie z zamyślenia, sprawiając, że chcąc nie chcąc przeniosłam
wzrok w stronę schodów. Kamień dosłownie spadł mi z serca na widok
Claire, tym bardziej, że pojawienie się wpłynęło zarówno na jej ojca, jak i wujka,
dzięki czemu obaj wyraźnie nad sobą zapanowali.
– Lepiej
się czujesz, moja mała? – zapytał cicho Rufus, brzmiąc przy tym niemalże
normalnie. Dziewczyna zwykle tak na niego działała, co w większości
przypadków bywało wręcz zbawienne.
– Tak
sądzę… – Claire zawahała się, po czym w milczeniu rozejrzała się po
pomieszczeniu. W pośpiechu pokonała kilka ostatnich stopni, po czym
ruszyła w naszą stronę, ostatecznie materializując się u boku Rufusa.
Pozwolił, żeby się w niego wtuliła, niemalże w roztargnieniu
przeczesując ciemne włosy córki palcami. – Coś się stało?
Wampir
zacisnął usta, ale nie próbował protestować, po chwili zastanowienia z wolna
kiwając głową.
– Nie
jestem pewien… Możliwe – przyznał niechętnie, po czym na powrót przeniósł wzrok
na Gabriela. – Więc? Musi wystarczyć ci tyle, że absolutnie nie pokłóciliśmy się
z Laylą – oznajmił z naciskiem – więc nie miała powodów, żeby
uciekać. Przynajmniej nie w związku ze mną.
Gabriel
westchnął, po czym odsunął się, wyraźnie zamyślony. Obserwowałam go chwilę,
kiedy z wolna przesunął się w stronę zasłoniętego okna, ostatecznie
przystając i – wciąż wpatrzony w przestrzeń – wydając się koncentrować
na czymś, czego sama mogłam się co najwyżej domyślać. Po kilku sekundach
wyraźnie poczułam powiew mocy, bardziej subtelny niż w chwilach, w których
gromadził energię, żeby móc zaatakować. Podejrzewałam, że próbował jakkolwiek
dotrzeć do bliźniaczki, zwykle nie mając problemu z tym, żeby móc się z siostrą
porozumieć, o ile ta akurat nie była w nastroju na tyle podłym, żeby
próbować się przed kimkolwiek blokować.
Wystarczyło
zaledwie kilka sekund, żebym zrozumiała, że coś jak najbardziej było na rzeczy.
Więź sprawiła, że tym bardziej mogłam wyczuć targające Gabrielem emocje, bez
trudu pojmując, że był podenerwowany – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Nie
odpowiada mi – powiedział w końcu, nerwowo zaciskając dłonie w pięści.
– I wcale nie mam wrażenia, żeby się blokowała. To… coś innego – dodał, po
czym spoważniał, wyraźnie zaniepokojony. – Jadę tam. Jeśli to nic takiego,
zabiję ją – stwierdził, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Świetnie.
Więc jadę z tobą – nie tyle zapytał, co po prostu stwierdził Rufus.
Sądziłam,
że chłopak zaprotestuje, ale najwyraźniej był zbyt skoncentrowany na Layli, by przejmować
się czymkolwiek innym.
– Jak
uważasz – zgodził się spiętym tonem. – Nessie, mi amore, wiem, że masz zajęcia – zwrócił się do mnie, a ja zamrugałam
nieco nieprzytomnie, kiedy przypomniałam sobie, że jak najbardziej miałam
pojawić się na uczelni – ale nie obraziłbym się, gdybym mógł wziąć twój
samochód.
– Jasne.
Poradzę sobie – zapewniłam, zdecydowanie nie mając głowy do przejmowania się
studiami. – Gabrielu… – dodałam, muskając palcami gardło. Martwiłam się, była
tym byłam aż nazbyt świadoma tego, że wciąż był zmęczony.
– Później –
rzucił w pośpiechu, w następnej sekundzie materializując się na tyle
blisko mnie, by móc mnie pocałować. – Ja… Gdybyś jednak jechała na uczelnię,
poproś kogoś, żeby cię zawiózł dobrze? Zrób dla mnie chociaż tyle, że nie
wyjdziesz sama… Och, uważajcie na siebie, angelo
– poprosił, a potem po prostu wyszedł, nie dając mi nawet czasu na to,
żeby spróbowała zaprotestować.
Zamrugałam,
co najmniej oszołomiona i zmartwiona o wiele bardziej niż do tej
pory. W milczeniu spojrzałam na niemniej zaskoczoną Claire, ostatecznie
dochodząc do wniosku, że coś zdecydowanie było na rzeczy – i że być może
jak najbardziej mieliśmy powody, żeby się przejmować.
Cokolwiek
wiązało się z nieobecnością Layli, zaczynałam mieć naprawdę złe
przeczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz