Gabriel
Był zdenerwowany, ale starał
się trzymać nerwy na wodzy. Layla nie była dzieckiem, poza tym w przeszłości
nie raz robiła im numery, za które miał ochotę porządnie nią potrząsnąć. Tak
czy inaczej, wierzył w to, że doskonale wiedziałby, gdyby wydarzyło się coś
złego, zresztą tak jak Isabeau i Rufus. Wieź była skomplikowana, ale w większości
przypadków zbawienia, nawet jeśli chwilami jawiła się jako prawdziwe
przekleństwo.
Nie był
zachwycony towarzystwem szwagra, ale przez większość czasu próbował go
ignorować. Podejrzewał, że w najgorszym wypadku mogli co najwyżej skoczyć
sobie do gardeł, a potem zacząć działać na własną rękę, choć i takiego
możliwości nie chciał brać pod uwagę. Jego siostra z jakiegoś powodu tego
wampira tolerowała – i to na tyle, żeby zdecydować się na niego wyjść –
więc musiał chyba założyć, że w tej sytuacji również nie pozostawało mu
nic innego. Co więcej, chciał tego czy nie, nie mógł zaprzeczyć, że Rufus
wyraźnie się przejmował, co nie zdarzało mu się często. Kiedy chodziło o Laylę,
wszystko było inne, więc naskakiwanie na siebie nawzajem akurat w tym
momencie wydawało się co najmniej szalone.
Wyczuł
Jocelyne dosłownie ułamek sekundy po tym, jak wszedł do garażu. Przeoczenie
słodyczy jej krwi w sytuacji, w której wciąż był świadom pragnienia,
wydawało się wręcz niemożliwe, Joce zresztą nawet nie próbowała ukrywać swojej
obecności, w zamian jak na zawołanie ruszając w jego stronę.
– Mogę
jechać z wami? – wypaliła już na wstępie, tym samym utwierdzając go w przekonaniu,
że najpewniej doskonale słyszała w czym leżał problem.
Usłyszał co
najmniej sfrustrowane westchnienie Rufusa, któremu wyraźnie nie było na rękę
to, że ktokolwiek mógłby opóźniać wyjście. Zignorował go, w zamian z uwagą
mierząc wzrokiem córkę, co najmniej zaskoczony jej słowami. Wiedział jakie
relacje łączyły go z jego siostrą i to nie jako tłumaczyło wszystko,
ale z drugiej strony…
Nie zdążył
się nawet odezwać, kiedy Joce wydęła usta i nieznacznie potrząsnęła głową.
– Alessię
albo Damiena byś ze sobą zabrał – zauważyła niemalże urażonym tonem.
– Oj,
księżniczko… – Spojrzał na nią raz jeszcze, dochodząc do wniosku, że wyglądała
na zdeterminowaną. To było zdecydowanie lepsze niż jej niedawny stan, kiedy
snuła się po domu niczym duch (O ironio!), unikając rozmowy z kimkolwiek.
– Jasne.
Zaskoczył
ją, zresztą nie jako jedyną, ale nie zamierzał się z tego tłumaczyć. Nie
jechali w niebezpieczne miejsce, przynajmniej z założenia, nie
wspominając już o tym, że przy nim miała być absolutnie bezpieczna. Kogo
jak kogo, ale skrzywdzić córki na pewno nie zamierzał pozwolić, niezależnie od
tego, co by się wydarzyło.
– Poważnie?
– rzucił z wyraźną rezerwą i – Gabriel mógł się o to założyć –
wywrócił oczami. – Może tobie się nie śpieszy, ale ja naprawdę…
– Idziemy
się tylko rozejrzeć, tak? – przerwał zniecierpliwionym tonem. Zaraz po tym
spojrzał na Joce i wysilił się na blady uśmiech. – Może coś ci pokażę, amore – zasugerował, a dziewczyna zwolna
skinęła głową.
– Mogę
porozmawiać z Shannon i Liz – zauważyła przytomnie.
To brzmiało
sensownie, tym bardziej, że wciąż liczył na to, że Layla porozumiała się z tymi
dwiema i – w najlepszym wypadku – została na noc. Tak czy inaczej, na
pewno obie śmiertelniczki przyjęłyby lepiej widok Jocelyne, którą znały i która
zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto mógłby zrobić krzywdę, niż
przejętych obcych, z czego jeden bywał… co najmniej niecierpliwy,
zwłaszcza kiedy chodziło o kontakty z kimkolwiek.
Wciąż
obserwował Joce, próbując stwierdzić, w jakim była nastroju. Wydawała się
zamyślona, to jednak był inny rodzaj milczenia niż ten, który miał okazję
zauważyć, kiedy coś ją dręczyło. Mimochodem pomyślał, że jej obecność jak
najbardziej mogła okazać się zbawienna, tym bardziej, że zdecydowanie nie miał
cierpliwości do Rufusa – i to niezależnie od sytuacji. Może mając
towarzystwo, a już zwłaszcza Jocelyne, jednak mieli być w stanie się
powstrzymać, choć i to nie było takie oczywiste.
Machinalnie
przeczesał włosy dziewczyny palcami, ostatecznie ujmując w palce przede
wszystkim czerwony kosmyk, wyróżniający się na tle jej lśniących, jasnych
loków. Już tak bardzo nie wrzucały się w oczy, poniekąd przez odrosty, ale
ten drobiazg sprawiał, że Gabriel mimo wszystko miał wrażenie, że Joce
wyglądała inaczej. Co prawda to równie dobrze mogło mieć związek z jej
spojrzeniem – bardziej świadomym, jakby to, co teraz była w stanie, w dość
znaczący sposób odcisnęło się na niej, tym samym częściowo zacierając to, jak
bardzo przecież była niewinna – to jednak na dłuższą metę nie miało dla niego
znaczenia.
–
Zamierzasz coś z tym zrobić? – zapytał jakby od niechcenia, prostując się i próbując
skoncentrować na odpaleniu silnika. O ile się orientował, nie mieli do
przebycia jakiegoś porażająco długiego dystansu, ale i tak wolał się
pośpieszyć.
– Nie wiem…
Może. – Joce zawahała się, po czym wzruszyła ramionami. – Chyba mi się
podobają… Albo powinnam postawić na niebieski – dodała zaczepnym tonem,
zerkając na niego kątem oka.
Jej słowa
sprawiły, że udało mu się uśmiechnąć.
– Wciąż
byłabyś śliczna – stwierdził, a ona zaśmiała się nieco nerwowo.
–
Oczywiście… Czyli mogłyby być nawet zielone, jeśli tylko bym ich nie ścięła?
Żartowała
sobie z niego, być może próbując w ten sposób rozluźnić atmosferę. To
też było lepsze niż milczenie, Gabriel z kolei ostatecznie doszedł do
wniosku, że Jocelyne robiła wszystko, byleby uniknąć konieczności rozmowy o swoim
darze. Nie miał pewności, czy wciąż widywała niepokojące rzeczy, chociaż kilka
razy zdarzało mu się słyszeć, że mówiła do siebie, kiedy siedziała sama w pokoju.
Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy kogoś, kto nie był w stanie
ani dostrzec, ani usłyszeć jej rozmówców, zaś gdyby nie to, że zdawał sobie
sprawę z tego, jak wiele potrafiła jego córka, zacząłby się martwić. Co
prawda wciąż czuł się zaniepokojony, ale zdecydował się zostawić to dla siebie,
tym bardziej, że Joce zdecydowanie nie sprawiała wrażenia chętnej do rozmowy na
temat nekromancji.
Jedynie
pogładził ją po policzku, po czym w pełni skoncentrował się na drodze. To
było trudne, tym bardziej, że wciąż czuł irytujące pulsowanie w skroniach,
coraz bardziej dające mu się we znaki. Próbował je ignorować, co zresztą wcale
nie było takie trudne, nie zmieniało to jednak faktu, że ten stan zaczynał go
niepokoić. Chciał przekonać samego siebie, że chodziło tylko i wyłącznie o nieprzespaną
noc, tym bardziej, że po raz kolejny próbował kontrolować to, co działo się z Marissą,
ale im dłużej o tym myślał, tym więcej miał wątpliwości. Co, gdyby nagle
okazało się, że problem leży w Layli, ich więzi i…?
Nie,
zdecydowanie wolał się nad tym nie zastanawiać.
– Jocelyne…
Nawet nie
drgnął, ale zaskoczyło go to, że Rufus jednak zdecydował się przerwać panująca
ciszę. Co więcej, sposób w jaki zwrócił się do dziewczyny, okazał się
niemalże uprzejmy. Wiedział, że dzięki Layli chcąc nie chcąc musiał się do Joce
przyzwyczaić i – tylko teoretycznie, ale jednak – zdążyć ją polubić, ze
wzajemnością zresztą, ale to i tak dało mu do myślenia.
– Hm? –
Jocelyne zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym wyprostowała się, wyrwana z zamyślenia.
Mógł tylko zgadywać, co w tamtej chwili chodziło jej po głowie.
– Tak z czystej
ciekawości… Dalej widujesz swoją… przyjaciółkę?
– zapytał z naciskiem naukowiec, a Gabriel z zaskoczeniem
doszukał się w jego tonie swego rodzaju napięcia.
Rufus się
czymś przejmował, na dodatek nie mającego związku ani z Laylą, ani z Claire?
To zdecydowanie było zastanawiające.
– Tylko
czasami… Ale tak, wciąż do mnie przychodzi – oznajmiła z przekonaniem
Jocelyne. – Chociaż nie ostatnio. Częściej widuje się z… cóż, Dallasem.
Machinalnie
zacisnął dłonie na kierownicy, musząc wręcz zmusić się do zachowania spokoju.
Miał ochotę zapytać, kogo tak naprawdę miał na myśli Rufus, ale ostatecznie
powstrzymał się, podejrzewając, że w ten sposób mógłby co najwyżej
doprowadzić do kolejnego spięcia. W innym wypadku zrobiłby to niemalże z czystą
przyjemnością, ale wciąganie we wszystkiego Jocelyne zdecydowanie nie było
dobrym pomysłem.
Inną kwestią
pozostawał Dallas, o którym mówiła z taką niechęcią. To nie musiało o niczym
świadczyć, ale Gabriel wiedział dość, żeby zorientować się, że samo wspomnienie
chłopaka, któremu zabrakło szczęścia, kiedy całą grupą uciekali z ośrodka,
było dla Joce trudne. Jeśli do tego wszystkiego dzieciak wciąż się pojawiał…
– Coś jest
nie tak, księżniczko? – zapytał z wahaniem, próbując zabrzmieć w jak
najbardziej kojący sposób.
– Nie…
Dlaczego?
Mimo
wszystko zabrzmiała szczerze, ale to go nie uspokoiło. Znał swoje dzieci równie
dobrze, co i siostry oraz żonę, więc tym bardziej był w stanie
wyczuć, że cokolwiek mogłoby być na rzeczy.
– Mówiłaś o Dallasie…
– Zacisnął usta. Och, zdecydowanie prościej było wypytywać Alessię o Ariela,
bo też przynajmniej…Cóż, był żywy. – Zastanawiam się tylko… – zaczął, ale
Jocelyne jedynie potrząsnęła głową.
– To ma być
wstęp do jakiejś poważnej rozmowy? – rzuciła niemalże spanikowanym tonem,
rzucając mu co najmniej spanikowane spojrzenie.
Uniósł
brwi, ostatecznie decydując się spojrzeć na nią z zaciekawieniem.
– Po prostu
się martwię… I tylko pytam – zapewnił, po czym zawahał się na moment. – A ten
chłopak jest materiałem na poważną rozmowę? – wypalił po chwili, a ona
jęknęła.
– Tato!
Wywrócił
oczami.
– Sama mi
to zasugerowałaś – przypomniał usłużnie. Gdyby nie sytuacja, może nawet udałoby
mu się uśmiechnąć. – Powinienem dodać coś w stylu, że nawet teraz dam radę
go dorwać, jeśli spróbuje czegoś głupiego albo…?
– Nie! –
zareagowała o wiele zbyt gwałtownie, by uwierzył, że to faktycznie było takie
proste. – To znaczy…
– Co? –
zachęcił, próbując wykorzystać fakt, że w ogóle zdecydowała się mówić.
Westchnęła,
po czym energicznie potrząsnęła głową.
– Nie
jesteśmy razem… Nie możemy być – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa.
To było oczywiste, a przynajmniej Gabriel nie wyobrażał sobie, że mogłoby
być inaczej. – Tylko że… Ehm, powiedzmy, że do niego niekoniecznie to dociera.
To, że widzenie go, tak naprawdę nie rozwiązuje niczego.
Mówiła tak
cicho, że ledwo był w stanie ją zrozumieć. Zaraz po tym już tylko
siedziała w milczeniu, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony
punkt w przestrzeni, wyraźnie zagubiona. Gdyby nie to, że znajdowali się w pędzącym
samochodzie, bez chwili wahania zdecydowałby się objąć, to jednak musiało
przynajmniej tymczasowo poczekać.
Samo
zachowanie Joce jasno dało mu do zrozumienia, że nie miała ochoty ciągnąć
tematu. Chcąc nie chcąc na to przystał, po chwili wahania dochodząc do wniosku,
że w prowadzeniu tej rozmowy zdecydowanie lepiej sprawdziłaby się Nessie.
Cóż, jakoś nie miał wątpliwości, że sytuacja jak najbardziej była skomplikowana
– i to zwłaszcza z perspektywy Jocelyne, co zresztą tłumaczyło jej
podenerwowanie. To wystarczyło, żeby całym sobą zapragnął coś zrobić, jednak
mimo usilnych starań nie był w stanie, zresztą jego uwagę raz po raz rozpraszało
coś innego.
Gdzie ty jesteś, Lay?, pomyślał mimochodem,
nie pierwszy raz w ostatnim czasie rzucając tę myśl w eter. Miał
wrażenie, że traci czas, a rozsyłana myśl po prostu rozprasza się, nie będąc
w stanie dotrzeć do celu. Już nawet nie czuł siostry, nie tyle napotykając
na mentalną barierę z jej strony, ale na… pustkę, co samo w sobie
wydało się Gabrielowi niepokojące. Cokolwiek się działo, nie było normalne, on
zaś z każdą kolejną sekundą denerwował się coraz bardziej, dochodząc do
wniosku, że problem z nieobecnością Layli było o wiele bardziej
złożony, niż do tej pory mógłby przypuszczać. Z dwojga złego naprawdę
wolał założyć, że dziewczyna specjalnie ich zwodziła, ale to nie wchodziło w grę.
I, cholera,
ta świadomość miała w sobie coś przerażającego.
Layla
Świadomość wróciła nagle,
równie gwałtownie, co i silny ból głowy. Chciała jęknąć, ale ostatecznie z jej
ust wyrwało się ciche, przeciągłe westchnienie. Czuła, że leży na czymś
chłodnym, wciąż oszołomiona i przez kilka pierwszych sekund niezdolna do
zebrania myśli, a co dopiero próby poruszenia się. Jedynym, czego
pozostawała pewna, pozostawało to, że musiało wydarzyć się co bardzo złego – i że
zdecydowanie miała powody do niepokoju, chociaż zarazem nie była w stanie
jednoznacznie sprecyzować, skąd brał się strach, który odczuwała.
Jakby tego
było mało, nie miała pojęcia, co właśnie się wydarzyło. Pamiętała ból i ciemność
– tylko to – teraz z kolei czuła się tak, jakby ktoś z całej siły
zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Takie doświadczenie samo w sobie nie
było przyjemne, utrudniając normalne funkcjonowanie, chociaż jako wampirzyca
zwykle dochodziła do siebie w błyskawicznym tempie. Cóż, tym razem tak nie
było, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Gdzie była?
To jedno pytanie nie dawało jej spokoju, stojąc gdzieś na równi z wątpliwościami
co do tego, co właśnie się wydarzyło. Spróbowała się poruszyć, by łatwiej
zmusić ciało do współpracy, jednak mięśnie prawie natychmiast odmówiły jej
posłuszeństwa. Wrażenie było takie, jakby jej własny organizm po prostu się
poddał, nie zamierzając pod żadnym pozorem robić tego, czego mógłby oczekiwać
umysł. Och, to zdecydowanie nie było normalne, a jakby tego było mało…
– Coś ty
zrobił? Dlaczego ją zabrałeś?
Kobiecy,
podniesiony głos doszedł do niej jakby z oddali, nieco przytłumiony, ale
nie na tyle, żeby miała problem z rozpoznaniem poszczególnych słów.
Zamarła w bezruchu, natychmiast przestając walczyć o wykonanie choćby
najdelikatniejszego ruchu. Znieruchomiała, w zamian decydując się
nasłuchiwać i za wszelką cenę próbując udawać, że wciąż pozostawała
nieprzytomna. To było ryzykowne, bo wciąż czuła się tak, jakby w każdej
chwili mogła stracić przytomność, jednak zmusiła się do trzymania resztek
świadomości. Cokolwiek się działo, musiał ustalić jakieś szczegóły, a potem
zadecydować, co powinna zrobić dalej, niezależnie od tego, jak bardzo bezradna
się przy tym czuła.
Przez kilka
sekund nie słyszała niczego, co ją zmartwiło. Obawiała się, że kobieta i jej
ewentualny rozmówca mogli odejść, tym samym zabierając jej szansę na
zrozumienie czegokolwiek. Kto wie, może zauważyli, że jednak nie była aż tak
nieświadoma, jak mogliby tego oczekiwać? Sama myśl o tym wywołała
frustrację, Layla zaś ledwo powstrzymała się przed nerwowym zaciśnięciem dłoni w pięści.
Nie teraz. Po prostu się nie ruszaj,
nakazała sobie stanowczo, próbując przekonać samą siebie, że to
najrozsądniejsze, co mogłaby zrobić. Nie rozumiała, dlaczego czuła się w tak
dziwny sposób, a tym bardziej z jakiego powodu się nie regenerowała, ale
to mogło poczekać, przynajmniej na początek.
– Przyda
nam się.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim usłyszała spokojny, męski głos. Nie
znała go, zresztą tak jak i tamtej kobiety, co jeszcze bardziej ją
zdezorientowało. Z drugiej strony, czy to możliwe, żeby to byli ci, o których
wcześniej słyszała od Claire i reszty, kiedy to spróbowali zaatakować
dzieciaki? To wydawało się mało prawdopodobne, skoro dopiero co grupka uderzyła
w La Push, ale z drugiej strony…
– Tak
uważasz? – nie dawała za wygraną kobieta. Tym razem jej glos wydał się Layli o wiele
wyraźniejszy, zupełnie jakby ta znalazła się dużo bliżej. To również nie
powinno być możliwe, bo przecież wyczułaby, gdyby ktokolwiek znajdował się tuż
obok niej… Prawda? – Może być niebezpieczna. Poza tym ktoś na pewno zacznie jej
szukać i…
– Nie
znajdzie – przerwał szorstko tamten mężczyzna. – Wiem, co robię… I wiem, z kim
mam do czynienia – dodał z naciskiem. – Jak długo będziemy ostrożni, tak
długo kontrolujemy sytuację. Zresztą sama musisz przyznać, że dopisało mi
szczęście – stwierdził, a jego ton zabrzmiał o wiele łagodniej,
niemalże pogodnie. – Mamy wampirzyce… I to nie tak zwykłą.
Chociaż jej
umysł stanowczo odmawiał kojarzenia faktów, przez co musiała się bardzo
wysilić, żeby nadążyć za poszczególnymi słowami, coś w tych słowach
sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Dlaczego miała
wrażenie, że ten mężczyzna nie tylko wiedział, że była nieśmiertelna, ale
przede wszystkim… rozumiał, że istniały dwa gatunki wampirów? To brzmiało tak,
jakby najbardziej cieszył się z tego, że była tym, kim była – istotną
obdarzoną kłami, którą przy odrobienie szczęścia można było zabić srebrem albo
odpowiednią dawką promieni słonecznych.
Nie, to nie
miało sensu. To po prostu nie miało sensu, ale…
– Tym bardziej.
Zdajesz sobie sprawę z tego, co ona może zrobić?
– Hm… W tym
momencie niezbyt wiele, jak mniemam. – Tym razem głos mężczyzny zabrzmiał
niemal pobłażliwie. – Dostała taką dawkę środków uspokajających, że to byłby
prawdziwy cud, gdyby zdziałała cokolwiek – stwierdził, a w Layli aż
się zagotowało.
Kimkolwiek
była ta dwójka, szczerze wątpiła, żeby mieli jakikolwiek związek z tymi, którzy
stanowili ich problem do tej pory. Jakkolwiek by jednak nie było, ta jedna
kwestia wydawała się pozbawiona znaczenia, przynajmniej na razie, biorąc pod
uwagę sytuację, w jakiej się znalazła. Co więcej, bez wątpienia miała do
czynienia z kimś, kto przynajmniej częściowo zdawał sobie sprawę z tego,
jak bardzo mogła być niebezpieczna, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Wiedziała jedynie, że musi wymyślić coś sensownego, a potem stąd spadać,
zdecydowanie nie zamierzając sprawdzać, czego tak naprawdę mogli oczekiwać jej
porywacze.
Jakby tego
było mało, do głowy przyszła jej dość szalona myśl, że być może miała do
czynienia z ludźmi. Kto inny uciekałby się do wykorzystywania
jakichkolwiek środków, żeby otumanić istotę nieśmiertelną, jeśli miałby z nią
jakąkolwiek szansę w walce wręcz? Nie miała pojęcia, czy ta dwójka zdawała
sobie sprawę z możliwości telepatii, a tym bardziej ognia, który
przecież bardzo łatwo mogła przywołać, ale z drugiej strony…
Mocniej
zacisnęła powieki, ledwo powstrzymując sfrustrowany jęk. Chociaż próbowała,
myśli raz po raz mieszały jej się ze sobą, tworząc trudną do zrozumienia,
pokręconą całość. Teraz już przynajmniej wiedziała, dlaczego miała takie
problemy z zachowaniem przytomności, ale to niczego nie ułatwiało. Mogła
tylko zgadywać, jak długo miało działać to, co dostała, bezskutecznie usiłując
sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem była pod działaniem jakichkolwiek
leków. Och, całe lata temu, kiedy jeszcze nosiła pod sercem Claire, czy to po
stracie dziecka, czy też później, kiedy jej ciało się zbuntowało, a Rufus
zabrał ją do laboratorium. Tak czy inaczej, wtedy nie było aż tak źle, z kolei
ona nie była już pewna niczego – a już zwłaszcza tego, co działo się wokół
niej.
Wciąż
słyszała głosy, ale te dochodziły do niej jakby z oddali, coraz bardziej
przytłumione i trudne do zrozumienia. Próbowała napiąć mięśnie, licząc na
to, że dzięki temu łatwiej odzyska kontrolę nad sytuacją i własnym ciałem,
ale to nie działało, a Layla czuła, że niewiele brakuje, by na powrót
zapadła się w pustkę. Jej zmysły już i tak były przytłumione, przez
co czuła się prawie jak człowiek – zagubiona, oszołomiona i absolutnie bezbronna,
do czego zdecydowanie nie przywykła. Chciała przynajmniej zawalczyć, niemalże
desperacko usiłując uchwycić się resztek świadomości, ale ta po prostu jej się
wymykała, podsycając odczuwane zmęczenie. Nawet sformułowanie myśli albo użycie
telepatii okazało się zbyt trudne, jeśli zaś chodziło o przywołanie ognia…
Ale jego
już nie było, zresztą tak jak i jej, a przynajmniej takie wrażenie
miała w tamtym momencie. Czuła jedynie pustkę i przybierający na
sile, dający we znaki chłód – przenikliwe zimno, którego przecież nie powinna
móc doświadczyć, zwłaszcza przy ciągłej gorączce, która towarzyszyła Layli,
odkąd ta tylko sięgała pamięcią. Pomijając pojedyncze incydenty, płomienie były
z nią zawsze, gotowe ochronić ją zawsze wtedy, kiedy tego potrzebowała – i to
niezależnie od sytuacji, w której by się znalazła.
Nie tym razem.
Chłód
przybrał na sile. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem było jej zimno, ale to
już nie miało znaczenia.
A potem
wszystko ostatecznie zniknęło, a Layla na powrót straciła przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz