8 marca 2017

Sto dwadzieścia jeden

Gabriel
Był zdenerwowany, ale starał się trzymać nerwy na wodzy. Layla nie była dzieckiem, poza tym w przeszłości nie raz robiła im numery, za które miał ochotę porządnie nią potrząsnąć. Tak czy inaczej, wierzył w to, że doskonale wiedziałby, gdyby wydarzyło się coś złego, zresztą tak jak Isabeau i Rufus. Wieź była skomplikowana, ale w większości przypadków zbawienia, nawet jeśli chwilami jawiła się jako prawdziwe przekleństwo.
Nie był zachwycony towarzystwem szwagra, ale przez większość czasu próbował go ignorować. Podejrzewał, że w najgorszym wypadku mogli co najwyżej skoczyć sobie do gardeł, a potem zacząć działać na własną rękę, choć i takiego możliwości nie chciał brać pod uwagę. Jego siostra z jakiegoś powodu tego wampira tolerowała – i to na tyle, żeby zdecydować się na niego wyjść – więc musiał chyba założyć, że w tej sytuacji również nie pozostawało mu nic innego. Co więcej, chciał tego czy nie, nie mógł zaprzeczyć, że Rufus wyraźnie się przejmował, co nie zdarzało mu się często. Kiedy chodziło o Laylę, wszystko było inne, więc naskakiwanie na siebie nawzajem akurat w tym momencie wydawało się co najmniej szalone.
Wyczuł Jocelyne dosłownie ułamek sekundy po tym, jak wszedł do garażu. Przeoczenie słodyczy jej krwi w sytuacji, w której wciąż był świadom pragnienia, wydawało się wręcz niemożliwe, Joce zresztą nawet nie próbowała ukrywać swojej obecności, w zamian jak na zawołanie ruszając w jego stronę.
– Mogę jechać z wami? – wypaliła już na wstępie, tym samym utwierdzając go w przekonaniu, że najpewniej doskonale słyszała w czym leżał problem.
Usłyszał co najmniej sfrustrowane westchnienie Rufusa, któremu wyraźnie nie było na rękę to, że ktokolwiek mógłby opóźniać wyjście. Zignorował go, w zamian z uwagą mierząc wzrokiem córkę, co najmniej zaskoczony jej słowami. Wiedział jakie relacje łączyły go z jego siostrą i to nie jako tłumaczyło wszystko, ale z drugiej strony…
Nie zdążył się nawet odezwać, kiedy Joce wydęła usta i nieznacznie potrząsnęła głową.
– Alessię albo Damiena byś ze sobą zabrał – zauważyła niemalże urażonym tonem.
– Oj, księżniczko… – Spojrzał na nią raz jeszcze, dochodząc do wniosku, że wyglądała na zdeterminowaną. To było zdecydowanie lepsze niż jej niedawny stan, kiedy snuła się po domu niczym duch (O ironio!), unikając rozmowy z kimkolwiek. – Jasne.
Zaskoczył ją, zresztą nie jako jedyną, ale nie zamierzał się z tego tłumaczyć. Nie jechali w niebezpieczne miejsce, przynajmniej z założenia, nie wspominając już o tym, że przy nim miała być absolutnie bezpieczna. Kogo jak kogo, ale skrzywdzić córki na pewno nie zamierzał pozwolić, niezależnie od tego, co by się wydarzyło.
– Poważnie? – rzucił z wyraźną rezerwą i – Gabriel mógł się o to założyć – wywrócił oczami. – Może tobie się nie śpieszy, ale ja naprawdę…
– Idziemy się tylko rozejrzeć, tak? – przerwał zniecierpliwionym tonem. Zaraz po tym spojrzał na Joce i wysilił się na blady uśmiech. – Może coś ci pokażę, amore – zasugerował, a dziewczyna zwolna skinęła głową.
– Mogę porozmawiać z Shannon i Liz – zauważyła przytomnie.
To brzmiało sensownie, tym bardziej, że wciąż liczył na to, że Layla porozumiała się z tymi dwiema i – w najlepszym wypadku – została na noc. Tak czy inaczej, na pewno obie śmiertelniczki przyjęłyby lepiej widok Jocelyne, którą znały i która zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto mógłby zrobić krzywdę, niż przejętych obcych, z czego jeden bywał… co najmniej niecierpliwy, zwłaszcza kiedy chodziło o kontakty z kimkolwiek.
Wciąż obserwował Joce, próbując stwierdzić, w jakim była nastroju. Wydawała się zamyślona, to jednak był inny rodzaj milczenia niż ten, który miał okazję zauważyć, kiedy coś ją dręczyło. Mimochodem pomyślał, że jej obecność jak najbardziej mogła okazać się zbawienna, tym bardziej, że zdecydowanie nie miał cierpliwości do Rufusa – i to niezależnie od sytuacji. Może mając towarzystwo, a już zwłaszcza Jocelyne, jednak mieli być w stanie się powstrzymać, choć i to nie było takie oczywiste.
Machinalnie przeczesał włosy dziewczyny palcami, ostatecznie ujmując w palce przede wszystkim czerwony kosmyk, wyróżniający się na tle jej lśniących, jasnych loków. Już tak bardzo nie wrzucały się w oczy, poniekąd przez odrosty, ale ten drobiazg sprawiał, że Gabriel mimo wszystko miał wrażenie, że Joce wyglądała inaczej. Co prawda to równie dobrze mogło mieć związek z jej spojrzeniem – bardziej świadomym, jakby to, co teraz była w stanie, w dość znaczący sposób odcisnęło się na niej, tym samym częściowo zacierając to, jak bardzo przecież była niewinna – to jednak na dłuższą metę nie miało dla niego znaczenia.
– Zamierzasz coś z tym zrobić? – zapytał jakby od niechcenia, prostując się i próbując skoncentrować na odpaleniu silnika. O ile się orientował, nie mieli do przebycia jakiegoś porażająco długiego dystansu, ale i tak wolał się pośpieszyć.
– Nie wiem… Może. – Joce zawahała się, po czym wzruszyła ramionami. – Chyba mi się podobają… Albo powinnam postawić na niebieski – dodała zaczepnym tonem, zerkając na niego kątem oka.
Jej słowa sprawiły, że udało mu się uśmiechnąć.
– Wciąż byłabyś śliczna – stwierdził, a ona zaśmiała się nieco nerwowo.
– Oczywiście… Czyli mogłyby być nawet zielone, jeśli tylko bym ich nie ścięła?
Żartowała sobie z niego, być może próbując w ten sposób rozluźnić atmosferę. To też było lepsze niż milczenie, Gabriel z kolei ostatecznie doszedł do wniosku, że Jocelyne robiła wszystko, byleby uniknąć konieczności rozmowy o swoim darze. Nie miał pewności, czy wciąż widywała niepokojące rzeczy, chociaż kilka razy zdarzało mu się słyszeć, że mówiła do siebie, kiedy siedziała sama w pokoju. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy kogoś, kto nie był w stanie ani dostrzec, ani usłyszeć jej rozmówców, zaś gdyby nie to, że zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele potrafiła jego córka, zacząłby się martwić. Co prawda wciąż czuł się zaniepokojony, ale zdecydował się zostawić to dla siebie, tym bardziej, że Joce zdecydowanie nie sprawiała wrażenia chętnej do rozmowy na temat nekromancji.
Jedynie pogładził ją po policzku, po czym w pełni skoncentrował się na drodze. To było trudne, tym bardziej, że wciąż czuł irytujące pulsowanie w skroniach, coraz bardziej dające mu się we znaki. Próbował je ignorować, co zresztą wcale nie było takie trudne, nie zmieniało to jednak faktu, że ten stan zaczynał go niepokoić. Chciał przekonać samego siebie, że chodziło tylko i wyłącznie o nieprzespaną noc, tym bardziej, że po raz kolejny próbował kontrolować to, co działo się z Marissą, ale im dłużej o tym myślał, tym więcej miał wątpliwości. Co, gdyby nagle okazało się, że problem leży w Layli, ich więzi i…?
Nie, zdecydowanie wolał się nad tym nie zastanawiać.
– Jocelyne…
Nawet nie drgnął, ale zaskoczyło go to, że Rufus jednak zdecydował się przerwać panująca ciszę. Co więcej, sposób w jaki zwrócił się do dziewczyny, okazał się niemalże uprzejmy. Wiedział, że dzięki Layli chcąc nie chcąc musiał się do Joce przyzwyczaić i – tylko teoretycznie, ale jednak – zdążyć ją polubić, ze wzajemnością zresztą, ale to i tak dało mu do myślenia.
– Hm? – Jocelyne zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym wyprostowała się, wyrwana z zamyślenia. Mógł tylko zgadywać, co w tamtej chwili chodziło jej po głowie.
– Tak z czystej ciekawości… Dalej widujesz swoją… przyjaciółkę? – zapytał z naciskiem naukowiec, a Gabriel z zaskoczeniem doszukał się w jego tonie swego rodzaju napięcia.
Rufus się czymś przejmował, na dodatek nie mającego związku ani z Laylą, ani z Claire? To zdecydowanie było zastanawiające.
– Tylko czasami… Ale tak, wciąż do mnie przychodzi – oznajmiła z przekonaniem Jocelyne. – Chociaż nie ostatnio. Częściej widuje się z… cóż, Dallasem.
Machinalnie zacisnął dłonie na kierownicy, musząc wręcz zmusić się do zachowania spokoju. Miał ochotę zapytać, kogo tak naprawdę miał na myśli Rufus, ale ostatecznie powstrzymał się, podejrzewając, że w ten sposób mógłby co najwyżej doprowadzić do kolejnego spięcia. W innym wypadku zrobiłby to niemalże z czystą przyjemnością, ale wciąganie we wszystkiego Jocelyne zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
Inną kwestią pozostawał Dallas, o którym mówiła z taką niechęcią. To nie musiało o niczym świadczyć, ale Gabriel wiedział dość, żeby zorientować się, że samo wspomnienie chłopaka, któremu zabrakło szczęścia, kiedy całą grupą uciekali z ośrodka, było dla Joce trudne. Jeśli do tego wszystkiego dzieciak wciąż się pojawiał…
– Coś jest nie tak, księżniczko? – zapytał z wahaniem, próbując zabrzmieć w jak najbardziej kojący sposób.
– Nie… Dlaczego?
Mimo wszystko zabrzmiała szczerze, ale to go nie uspokoiło. Znał swoje dzieci równie dobrze, co i siostry oraz żonę, więc tym bardziej był w stanie wyczuć, że cokolwiek mogłoby być na rzeczy.
– Mówiłaś o Dallasie… – Zacisnął usta. Och, zdecydowanie prościej było wypytywać Alessię o Ariela, bo też przynajmniej…Cóż, był żywy. – Zastanawiam się tylko… – zaczął, ale Jocelyne jedynie potrząsnęła głową.
– To ma być wstęp do jakiejś poważnej rozmowy? – rzuciła niemalże spanikowanym tonem, rzucając mu co najmniej spanikowane spojrzenie.
Uniósł brwi, ostatecznie decydując się spojrzeć na nią z zaciekawieniem.
– Po prostu się martwię… I tylko pytam – zapewnił, po czym zawahał się na moment. – A ten chłopak jest materiałem na poważną rozmowę? – wypalił po chwili, a ona jęknęła.
– Tato!
Wywrócił oczami.
– Sama mi to zasugerowałaś – przypomniał usłużnie. Gdyby nie sytuacja, może nawet udałoby mu się uśmiechnąć. – Powinienem dodać coś w stylu, że nawet teraz dam radę go dorwać, jeśli spróbuje czegoś głupiego albo…?
– Nie! – zareagowała o wiele zbyt gwałtownie, by uwierzył, że to faktycznie było takie proste. – To znaczy…
– Co? – zachęcił, próbując wykorzystać fakt, że w ogóle zdecydowała się mówić.
Westchnęła, po czym energicznie potrząsnęła głową.
– Nie jesteśmy razem… Nie możemy być – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa. To było oczywiste, a przynajmniej Gabriel nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej. – Tylko że… Ehm, powiedzmy, że do niego niekoniecznie to dociera. To, że widzenie go, tak naprawdę nie rozwiązuje niczego.
Mówiła tak cicho, że ledwo był w stanie ją zrozumieć. Zaraz po tym już tylko siedziała w milczeniu, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni, wyraźnie zagubiona. Gdyby nie to, że znajdowali się w pędzącym samochodzie, bez chwili wahania zdecydowałby się objąć, to jednak musiało przynajmniej tymczasowo poczekać.
Samo zachowanie Joce jasno dało mu do zrozumienia, że nie miała ochoty ciągnąć tematu. Chcąc nie chcąc na to przystał, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że w prowadzeniu tej rozmowy zdecydowanie lepiej sprawdziłaby się Nessie. Cóż, jakoś nie miał wątpliwości, że sytuacja jak najbardziej była skomplikowana – i to zwłaszcza z perspektywy Jocelyne, co zresztą tłumaczyło jej podenerwowanie. To wystarczyło, żeby całym sobą zapragnął coś zrobić, jednak mimo usilnych starań nie był w stanie, zresztą jego uwagę raz po raz rozpraszało coś innego.
Gdzie ty jesteś, Lay?, pomyślał mimochodem, nie pierwszy raz w ostatnim czasie rzucając tę myśl w eter. Miał wrażenie, że traci czas, a rozsyłana myśl po prostu rozprasza się, nie będąc w stanie dotrzeć do celu. Już nawet nie czuł siostry, nie tyle napotykając na mentalną barierę z jej strony, ale na… pustkę, co samo w sobie wydało się Gabrielowi niepokojące. Cokolwiek się działo, nie było normalne, on zaś z każdą kolejną sekundą denerwował się coraz bardziej, dochodząc do wniosku, że problem z nieobecnością Layli było o wiele bardziej złożony, niż do tej pory mógłby przypuszczać. Z dwojga złego naprawdę wolał założyć, że dziewczyna specjalnie ich zwodziła, ale to nie wchodziło w grę.
I, cholera, ta świadomość miała w sobie coś przerażającego.
Layla
Świadomość wróciła nagle, równie gwałtownie, co i silny ból głowy. Chciała jęknąć, ale ostatecznie z jej ust wyrwało się ciche, przeciągłe westchnienie. Czuła, że leży na czymś chłodnym, wciąż oszołomiona i przez kilka pierwszych sekund niezdolna do zebrania myśli, a co dopiero próby poruszenia się. Jedynym, czego pozostawała pewna, pozostawało to, że musiało wydarzyć się co bardzo złego – i że zdecydowanie miała powody do niepokoju, chociaż zarazem nie była w stanie jednoznacznie sprecyzować, skąd brał się strach, który odczuwała.
Jakby tego było mało, nie miała pojęcia, co właśnie się wydarzyło. Pamiętała ból i ciemność – tylko to – teraz z kolei czuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Takie doświadczenie samo w sobie nie było przyjemne, utrudniając normalne funkcjonowanie, chociaż jako wampirzyca zwykle dochodziła do siebie w błyskawicznym tempie. Cóż, tym razem tak nie było, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Gdzie była? To jedno pytanie nie dawało jej spokoju, stojąc gdzieś na równi z wątpliwościami co do tego, co właśnie się wydarzyło. Spróbowała się poruszyć, by łatwiej zmusić ciało do współpracy, jednak mięśnie prawie natychmiast odmówiły jej posłuszeństwa. Wrażenie było takie, jakby jej własny organizm po prostu się poddał, nie zamierzając pod żadnym pozorem robić tego, czego mógłby oczekiwać umysł. Och, to zdecydowanie nie było normalne, a jakby tego było mało…
– Coś ty zrobił? Dlaczego ją zabrałeś?
Kobiecy, podniesiony głos doszedł do niej jakby z oddali, nieco przytłumiony, ale nie na tyle, żeby miała problem z rozpoznaniem poszczególnych słów. Zamarła w bezruchu, natychmiast przestając walczyć o wykonanie choćby najdelikatniejszego ruchu. Znieruchomiała, w zamian decydując się nasłuchiwać i za wszelką cenę próbując udawać, że wciąż pozostawała nieprzytomna. To było ryzykowne, bo wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła stracić przytomność, jednak zmusiła się do trzymania resztek świadomości. Cokolwiek się działo, musiał ustalić jakieś szczegóły, a potem zadecydować, co powinna zrobić dalej, niezależnie od tego, jak bardzo bezradna się przy tym czuła.
Przez kilka sekund nie słyszała niczego, co ją zmartwiło. Obawiała się, że kobieta i jej ewentualny rozmówca mogli odejść, tym samym zabierając jej szansę na zrozumienie czegokolwiek. Kto wie, może zauważyli, że jednak nie była aż tak nieświadoma, jak mogliby tego oczekiwać? Sama myśl o tym wywołała frustrację, Layla zaś ledwo powstrzymała się przed nerwowym zaciśnięciem dłoni w pięści. Nie teraz. Po prostu się nie ruszaj, nakazała sobie stanowczo, próbując przekonać samą siebie, że to najrozsądniejsze, co mogłaby zrobić. Nie rozumiała, dlaczego czuła się w tak dziwny sposób, a tym bardziej z jakiego powodu się nie regenerowała, ale to mogło poczekać, przynajmniej na początek.
– Przyda nam się.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim usłyszała spokojny, męski głos. Nie znała go, zresztą tak jak i tamtej kobiety, co jeszcze bardziej ją zdezorientowało. Z drugiej strony, czy to możliwe, żeby to byli ci, o których wcześniej słyszała od Claire i reszty, kiedy to spróbowali zaatakować dzieciaki? To wydawało się mało prawdopodobne, skoro dopiero co grupka uderzyła w La Push, ale z drugiej strony…
– Tak uważasz? – nie dawała za wygraną kobieta. Tym razem jej glos wydał się Layli o wiele wyraźniejszy, zupełnie jakby ta znalazła się dużo bliżej. To również nie powinno być możliwe, bo przecież wyczułaby, gdyby ktokolwiek znajdował się tuż obok niej… Prawda? – Może być niebezpieczna. Poza tym ktoś na pewno zacznie jej szukać i…
– Nie znajdzie – przerwał szorstko tamten mężczyzna. – Wiem, co robię… I wiem, z kim mam do czynienia – dodał z naciskiem. – Jak długo będziemy ostrożni, tak długo kontrolujemy sytuację. Zresztą sama musisz przyznać, że dopisało mi szczęście – stwierdził, a jego ton zabrzmiał o wiele łagodniej, niemalże pogodnie. – Mamy wampirzyce… I to nie tak zwykłą.
Chociaż jej umysł stanowczo odmawiał kojarzenia faktów, przez co musiała się bardzo wysilić, żeby nadążyć za poszczególnymi słowami, coś w tych słowach sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Dlaczego miała wrażenie, że ten mężczyzna nie tylko wiedział, że była nieśmiertelna, ale przede wszystkim… rozumiał, że istniały dwa gatunki wampirów? To brzmiało tak, jakby najbardziej cieszył się z tego, że była tym, kim była – istotną obdarzoną kłami, którą przy odrobienie szczęścia można było zabić srebrem albo odpowiednią dawką promieni słonecznych.
Nie, to nie miało sensu. To po prostu nie miało sensu, ale…
– Tym bardziej. Zdajesz sobie sprawę z tego, co ona może zrobić?
– Hm… W tym momencie niezbyt wiele, jak mniemam. – Tym razem głos mężczyzny zabrzmiał niemal pobłażliwie. – Dostała taką dawkę środków uspokajających, że to byłby prawdziwy cud, gdyby zdziałała cokolwiek – stwierdził, a w Layli aż się zagotowało.
Kimkolwiek była ta dwójka, szczerze wątpiła, żeby mieli jakikolwiek związek z tymi, którzy stanowili ich problem do tej pory. Jakkolwiek by jednak nie było, ta jedna kwestia wydawała się pozbawiona znaczenia, przynajmniej na razie, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazła. Co więcej, bez wątpienia miała do czynienia z kimś, kto przynajmniej częściowo zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo mogła być niebezpieczna, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Wiedziała jedynie, że musi wymyślić coś sensownego, a potem stąd spadać, zdecydowanie nie zamierzając sprawdzać, czego tak naprawdę mogli oczekiwać jej porywacze.
Jakby tego było mało, do głowy przyszła jej dość szalona myśl, że być może miała do czynienia z ludźmi. Kto inny uciekałby się do wykorzystywania jakichkolwiek środków, żeby otumanić istotę nieśmiertelną, jeśli miałby z nią jakąkolwiek szansę w walce wręcz? Nie miała pojęcia, czy ta dwójka zdawała sobie sprawę z możliwości telepatii, a tym bardziej ognia, który przecież bardzo łatwo mogła przywołać, ale z drugiej strony…
Mocniej zacisnęła powieki, ledwo powstrzymując sfrustrowany jęk. Chociaż próbowała, myśli raz po raz mieszały jej się ze sobą, tworząc trudną do zrozumienia, pokręconą całość. Teraz już przynajmniej wiedziała, dlaczego miała takie problemy z zachowaniem przytomności, ale to niczego nie ułatwiało. Mogła tylko zgadywać, jak długo miało działać to, co dostała, bezskutecznie usiłując sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem była pod działaniem jakichkolwiek leków. Och, całe lata temu, kiedy jeszcze nosiła pod sercem Claire, czy to po stracie dziecka, czy też później, kiedy jej ciało się zbuntowało, a Rufus zabrał ją do laboratorium. Tak czy inaczej, wtedy nie było aż tak źle, z kolei ona nie była już pewna niczego – a już zwłaszcza tego, co działo się wokół niej.
Wciąż słyszała głosy, ale te dochodziły do niej jakby z oddali, coraz bardziej przytłumione i trudne do zrozumienia. Próbowała napiąć mięśnie, licząc na to, że dzięki temu łatwiej odzyska kontrolę nad sytuacją i własnym ciałem, ale to nie działało, a Layla czuła, że niewiele brakuje, by na powrót zapadła się w pustkę. Jej zmysły już i tak były przytłumione, przez co czuła się prawie jak człowiek – zagubiona, oszołomiona i absolutnie bezbronna, do czego zdecydowanie nie przywykła. Chciała przynajmniej zawalczyć, niemalże desperacko usiłując uchwycić się resztek świadomości, ale ta po prostu jej się wymykała, podsycając odczuwane zmęczenie. Nawet sformułowanie myśli albo użycie telepatii okazało się zbyt trudne, jeśli zaś chodziło o przywołanie ognia…
Ale jego już nie było, zresztą tak jak i jej, a przynajmniej takie wrażenie miała w tamtym momencie. Czuła jedynie pustkę i przybierający na sile, dający we znaki chłód – przenikliwe zimno, którego przecież nie powinna móc doświadczyć, zwłaszcza przy ciągłej gorączce, która towarzyszyła Layli, odkąd ta tylko sięgała pamięcią. Pomijając pojedyncze incydenty, płomienie były z nią zawsze, gotowe ochronić ją zawsze wtedy, kiedy tego potrzebowała – i to niezależnie od sytuacji, w której by się znalazła.
Nie tym razem.
Chłód przybrał na sile. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem było jej zimno, ale to już nie miało znaczenia.
A potem wszystko ostatecznie zniknęło, a Layla na powrót straciła przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa