Jocelyne
Gabriel był podenerwowany, a przynajmniej
takie odniosła wrażenie. To wystarczyło, żeby tym szybciej spróbowała wziąć się
w garść i spróbować oswobodzić z objęć wciąż trzymającego ją
ojca.
– Już w porządku
– zapewniła pośpiesznie. Spróbowała wysilić się na uśmiech, ale nie była pewna,
jak bardzo prawdziwie jej to wyszło. – Mogę iść sama – dodała z przekonaniem.
– Na pewno?
– Spojrzał na nią z powątpiewaniem, wyraźnie mając wątpliwości. – Dalej
nie powiedziałaś mi, czy coś jest nie tak. Zobaczyłaś coś albo… – zaczął, ale
Jocelyne jedynie potrząsnęła głową.
– Nie… Nie
jestem pewna.
Właściwie
sama nie była pewna, dlaczego ostatecznie zdecydowała się poprawić, a tym
bardziej powstrzymać przed powiedzeniem mu wszystkiego. Wciąż czuła się
oszołomiona, co w coraz bardziej znaczącym stopniu dawało się dziewczynie
we znaki, sprawiając, że ta już sama nie była pewna, czy powinna sobie ufać.
Miała wrażenie, że być może popełnia błąd, unikając wytłumaczenia wszystkiego,
ale co tak naprawdę miałaby wytłumaczyć Gabrielowi? Że znowu słyszała szepty –
bezcielesne głosy, które mówiły do niej dokładnie w tym samym czasie,
przez co i tak nie była w stanie skoncentrować się na żadnym z nich?
To brzmiało źle, nawet pomimo tego, że już dawał sobie sprawę z tego,
jakimi zdolnościami dysponowała. Problem polegał na tym, że również wtedy czuła
się jak jakaś cholerna wariatka, niezależnie od szczerości słów, które podczas
tłumaczeń padłyby z jej ust.
Musisz jej pomóc…, przypomniała sobie
cichy szept i z jakiegoś powodu znowu poczuła przenikliwy, mający
swoje źródło gdzieś jej wnętrzu chłód. Jocelyne skrzywiła się nieznacznie,
próbując zrobić wszystko, byleby nie dać po sobie poznać, że cokolwiek mogłoby
być nie tak. Chciała wierzyć, że to tylko przewrażliwienie i wytwór
wyobraźni, tym bardziej, że z oczywistych względów martwiła się o kogoś,
kto był dla niej ważny.
– Ach, tak…
– usłyszała i to wystarczyło, żeby zamrugała nieco nieprzytomnie.
Natychmiast poderwała głowę, przenosząc wzrok na dotychczas milczącego,
obserwującego ją w co najmniej niepokojący sposób Rufusa. – Nie jesteś
pewna? – powtórzył z rezerwą, tym samym będąc na dobrej drodze, żeby
wytrącić ją z równowagi, kiedy uprzytomniła sobie, że najpewniej był świadom,
że nie powiedziała wszystkiego.
– O co
mnie pytasz, wujku? – zapytała jakby od niechcenia, siląc się na spokojny ton
głosu.
Gdyby
faktycznie wiedziała o czymś praktycznym, co mogłoby im pomóc, wtedy nawet
by się nie zawahała, ale w tej sytuacji… Cóż, zemdlała i to
wystarczyło, żeby całkowicie straciła cierpliwość do odpowiadania na
jakiekolwiek pytania. Jakby tego było mało, w głowie miała kompletną pustkę,
co również komplikowało sytuację. Wciąż czuła pulsowanie w skroniach, to
jednak zeszło gdzieś na dalszy plan, przynajmniej tymczasowo pozbawione
znaczenia.
– O nic
– stwierdził po dłuższej chwili zastanowienia Rufus. – Po prostu mam takie
wrażenie, że… – Urwał i już tylko patrzył na nią w wymowny, niemalże
naglący sposób.
– Daj sobie
spokój – rzucił chłodno Gabriel, gniewnie mrużąc oczy. Jego spojrzenie wyraźnie
złagodniało, kiedy na powrót przeniósł wzrok na Jocelyne. – Na pewno wszystko w porządku?
Jeśli chcesz wrócić do domu, po prostu mi powiedz – powiedział, jednocześnie
pomagając jej jednak stanąć na nogi.
Zachwiała
się lekko, ale nie straciła równowagi. Cokolwiek miało miejsce, nie czuła się
źle, a przynajmniej nie w sposób, którego doświadczyła, kiedy wróciła
Beatrycze. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwne, ale to nie
miało dla niej znaczenia, tym bardziej, że nie po to chciała jechać, żeby teraz
wszystko utrudniać. Już i tak miała wrażenie, że mocno skomplikowała
sytuację, nie tylko opóźniając możliwość rozejrzenia się dookoła, ale przede
wszystkim dodatkowo absorbując uwagę tym, że mogłaby się źle czuć.
– Nie, nie…
– zapewniła pośpiesznie, dla podkreślenia swoich słów energicznie potrząsając
głową. – Dom Shannon – przypomniała. – Wciąż mogę tam pójść i zapytać.
To brzmiało
jak dobry plan, a przynajmniej chciała uwierzyć, że w ten sposób
zdoła rozwiązać wszelakie problemy. Chciała się na coś przydać, raz po raz
przekonując samą siebie, że rozmowa z Shannon albo Elizabeth cokolwiek
ułatwią. Co prawda podejrzewała, że Gabriel bez trudu owinąłby sobie obie
dziewczyny wokół palca, nie wspominając o tym, co najpewniej byłby w stanie
zrobić w przypływie desperacji Rufus, ale i tak miała wrażenie, że
lepiej będzie, jeśli to ona spróbuje tam pójść. Jakby nie patrzeć, nikt do tej
pory nie traktował jej jak potencjalnego zabójcę, Joce zaś była gotowa
przysiąc, że sama wzmianka o tym, że mogłaby być w połowie wampirem,
bardziej wszystkich wokół szokowała albo bawiła, aniżeli wzbudzała chociażby
cień strachu.
Tym razem
nie doczekała się protestów, co przyjęła z ulgą. Co prawda żaden z nich
nie puścił jej w pojedynkę, ale to dziewczynie nie przeszkadzało. Wciąż była
nieco oszołomiona, musząc więcej wysiłku niż zazwyczaj włożyć w swobodne
poruszanie się, żeby przypadkiem jakimś cudem nie potknąć się o własne
nogi, ale była w stanie to zignorować. We znaki dawał jej się wyłącznie
wciąż odczuwany chłód oraz to, że w którymś momencie zasnute chmurami
niebo otworzyły się, a na ziemię spadły pierwsze, łagodnie wirujące płatki
śniegu.
W porządku… W końcu wszystko jest
takie, jakie powinno, prawda?, zapytała samą siebie, ale z jakiegoś
powodu nie była w stanie we własne zapewnienia uwierzyć.
Wahała się
zaledwie przez chwilę, nie chcąc dawać sobie czasu na kolejne wątpliwości.
Dopiero wtedy odważyła się zapukać, po kilku pierwszych sekundach dostrzegając ulokowany
tuż obok drzwi dzwonek. Wywróciła oczami i – nieco tylko zażenowana – wyciągnęła
rękę, żeby go wcisnąć, jednak jej plany pokrzyżował dźwięk zamka oraz to, że
tuż przed nią bez jakiegokolwiek ostrzeżenia pojawiła się Shannon.
– Mówiłam
już, że my nie…! – zaczęła dziewczyna gniewnym tonem, otwierając drzwi tak
gwałtownie, że zaskoczona Joce musiała wręcz ratować się błyskawicznym
odskokiem w tył. Stojąca w progu Shannon zawahała się, prawie
natychmiast uświadamiając sobie pomyłkę. – Och… Hej, Joce – zreflektowała się
pośpiesznie.
– Cześć…
Przełknęła z trudem,
ledwo powstrzymując grymas, kiedy zorientowała się jak słabo i żałośnie
brzmiał jej głos. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, a jednak zawahała
się i przez dłuższą chwilę tylko patrzyła na stojącą tuż przed nią
dziewczynę, sama niepewna od czego powinna zacząć. Och, tak… To faktycznie znakomity plan, pomyślała z przekąsem,
przez krótką chwilę mając ochotę roześmiać się histerycznie. Zdecydowanie nie w ten
sposób zaplanowała sobie to wszystko, ale to teraz już nie miało znaczenia.
– Hm…
Wybacz takie powitanie. – To Shannon odezwała się jako pierwsza, nagle zaczynając
wyrzucać z siebie słowa z zawrotną wręcz prędkością. Z drugiej
strony, być może to ból głowy potęgował wrażenie, że wszelakie bodźce dochodzą
do niej jakby zza grubej szyby, przez co tym bardziej nie była w stanie
się skoncentrować. – Mam wrażenie, że dzisiaj wszyscy próbują doprowadzić mnie
do szału, wiesz? Dopiero co mieliśmy nieciekawe przeżycia z wyjątkowo
irytującym gościem i… Wszystko w porządku? – upewniła się po chwili
wahania.
– W zasadzie…
Nie zdążyła
odpowiedzieć, rozproszona ruchem gdzieś za plecami. Wzdrygnęła się, kiedy
ciepłe dłonie wylądowały na jej ramionach, chociaż przecież doskonale
wiedziała, że należały do Gabriela.
– Nie
chcieliśmy nikomu przeszkadzać, ale akurat byliśmy w pobliżu, a Joce
źle się poczuła… Bardzo wielkim problemem byłoby, gdybyś na chwilkę nas
wpuściła, Shannon? – zapytał cichym, niemalże hipnotyzującym tonem, tym samym
sprawiając, że przez dłuższą chwilę dziewczyna wpatrywała się w niego w co
najmniej oszołomiony sposób.
– No pewnie
– powiedziała w końcu. Shannon wycofała się w pośpiechu, żeby zrobić
im miejsce. – Zapraszam.
Wypuściła
powietrze ze świstem, sama niepewna, co powinna sądzić o zaistniałej
sytuacji. No cóż, na pewno się przydała, chociaż zdecydowanie nie wyobrażała
sobie tego w ten sposób.
Krótko
obejrzała się przez ramię, by zerknąć na Rufusa i określić, czego powinna
się po nim spodziewać. Milczał, względnie spokojny, choć to równie dobrze mogło
być wyłącznie wrażeniem, zwłaszcza w przypadku tego wampira. Mimochodem
pomyślała, że gdyby Shannon zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie
wpuściła do siebie kogoś, kto ot tak potrafił zrobić się niebezpieczny,
zawahałaby się przed jakimkolwiek zaproszeniem, ale teraz nie było czasu na
jakiekolwiek ostrzeżenia.
Z
zaciekawieniem rozejrzała się dookoła, nasłuchując i mimowolnie próbując
stwierdzić, czy istniał choć cień szansy na to, że Layla była gdzieś w pobliżu.
Ba! Że w ogóle znalazła się w tym domu, niezależnie od powodów,
którymi by się kierowała. Niestety, nie czuła niczego, wciąż mając wrażenie, że
wszystko sprowadzało się do tamtego opustoszałego zaułka – a także do
świadomości, że musiało wydarzyć się coś niedobrego. Chociaż nie chciała w to
uwierzyć, raz po raz powtarzając sobie, że jest przewrażliwiona, podświadomie
czuła, że to jak oszukiwanie samej siebie.
Shannon
skinęła głową w stronę pomieszczenia, które okazało się salonem, po czym
sama bez zniknęła gdzieś w głębi domu. Nawet jeśli była spięta, nie dała
niczego po sobie poznać, zachowując się tak, jakby obecność istot nieśmiertelnych
nie robiła na niej wrażenia. Co prawda to mogło być jedynie wrażeniem – grą pozorów,
co zresztą wydawało się dość prawdopodobne – Jocelyne i tak mimowolnie
pomyślała o Dallasie. Chwilami do tej pory nie rozumiała, dlaczego
zachowywał się w aż tak otwarty sposób, ale nie chciała się nad tym
zastanawiać. Może po prostu łatwiej było udawać, że jest w porządku,
aniżeli zadręczać, że ktoś w każdej chwili mógłby zamienić się w potencjalnego
mordercę.
– W porządku,
księżniczko? – zapytał cicho Gabriel, nakłaniając ją do tego, żeby usiadła na
kanapie.
Pozwoliła
mu na to, wciąż uważnie rozglądając się dookoła, wciąż jednak nie była w stanie
skoncentrować się na niczym, łącznie z wystrojem pomieszczenia, w którym
się znajdowała. Skinęła głową, chociaż wcale nie była taka pewna, czy jej
własne słowa są prawdziwe. Teoretycznie nie miała powodów do niepokoju, bo już
nawet nie było jej słabo, ale…
– Nie wiem
– przyznała cicho. – Co robisz, tato? Miałam z nimi tylko porozmawiać i… –
zaczęła, ale coś w jego spojrzeniu wystarczyło, żeby na powrót zamilkła.
Z opóźnieniem
usłyszała kroki, kiedy zaś poderwała głowę, przekonała się, że w progu
pojawiła się Liz. Oczy dziewczyny rozszerzyły się nieznacznie, kiedy ich
zauważyła, zaraz też powiodła wzrokiem dookoła, wyraźnie kogoś szukając.
– Coś się
stało? – zapytała cicho, wyraźnie zaniepokojona. – Czy Damien…? – zaczęła, ale
nie miała okazji, żeby chociaż spróbować skończyć.
– Twój Romeo
ma się dobrze, nie przejmuj się – zniecierpliwił się Rufus, tak po prostu
wchodząc dziewczynie w słowo. – Dobrze, do rzeczy, bo zaczynam mieć dość tej
farsy. Widziałyście Laylę? – zapytał wprost, nawet nie próbując kryć
rozdrażnienia.
– Laylę…?
–
Blondynka, która zachowuje się jakby przedawkowała cukier – przerwał ponownie,
potrząsając z niedowierzaniem głową. – Była tutaj? Powinna, a przynajmniej
istnieje szansa, że przyszła, skoro miała cię pilnować.
Liz
otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej zaskoczona. Z rezerwą
spojrzała na naukowca, dla pewności cofając się o krok, co najmniej jakby
podejrzewała, że ten w wolnej chwili spróbuje rzucić jej się do gardła.
Napięła mięśnie, wyraźnie podenerwowana, chociaż starała się tego nie okazywać.
Joce zauważyła, że Rufus wywraca oczami, ostatecznie jednak nie skomentował
zachowania dziewczyny nawet słowem, w zamian dosłownie taksując ją
wzrokiem.
– Więc? –
ponaglił. Jocelyne była pewna, że gdyby przyszedł sam, zachowywałby się w o wiele
mniej subtelny sposób albo od razu trzasnął drzwiami i ponowił
poszukiwania na własna rękę.
– Damien
kazał mnie pilnować? – zapytała z wahaniem Elizabeth, a wampir
jęknął, wyraźnie poirytowany.
– Nie o to
pytałem – przypomniał chłodno, ale przynajmniej jeden raz darował sobie
jakiekolwiek uwagi na temat odpowiadania pytaniem na pytanie.
Liz
zacisnęła usta, przez chwilę sprawiając wrażenie chętnej, żeby rzucić coś złośliwego.
– Nie –
powiedziała w zamian. – Nie było u nas żadnej kobiety, a przynajmniej
ja o tym nie wiem. Może Nigel… – Wzruszyła ramionami. – Od wczoraj byliśmy
w domu, więc raczej zorientowalibyśmy się, gdyby pojawił się ktokolwiek.
Zauważyła,
że wujek zacisnął usta, chyba jedynie cudem powstrzymując przekleństwo. Sama
również poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, choć od samego początku
brała pod uwagę to, że Layli tutaj nie będzie, nie zmieniało to jednak faktu,
że miała nadzieję – tylko trochę, ale to wystarczyło, żeby poczuła się gorzej
niż do tej pory, kiedy ta zniknęła.
– Więc nie
mamy czego tutaj szukać – stwierdził z irytacją wampir, w następnej
sekundzie bezceremonialnie decydując się wycofać. – Znakomicie zmarnowany czas…
Idę się rozejrzeć. Tak, sam trafię do domu – dodał, nawet nie spoglądając na
nią czy Gabriela.
Zaraz po
tym po prostu wyszedł, ale nawet nie poczuła się tym zaskoczona. Z powątpiewaniem
spojrzała na ojca, po czym bez słowa wtuliła się w niego, kiedy przygarnął
ją do siebie. Czuła, że był podenerwowany, może nawet niemniej od Rufusa,
chociaż w przeciwieństwie do wampira przynajmniej próbował trzymać nerwy
na wodzy, o ile to w ogóle miało okazać się możliwe.
– Wybacz…
On jest cholernie trudny – powiedział cicho, niemalże przepraszająco
spoglądając na Liz. – Może nie powinniśmy byli przychodzić… Podziękuj Shannon.
– Dzieje się
coś niedobrego? – zapytała cicho Elizabeth. – Po tym na balu… Powinnam była porozmawiać
z Damienem, ale do tej pory… jakoś nie było okazji – przyznała, ostrożnie
dobierając słowa. – Jeśli mogę jakoś pomóc…
– Po prostu
martwię się o siostrę – wyjaśnił z bladym uśmiechem Gabriel – ale
pewnie niepotrzebnie. Layla sobie poradzi.
– Dam znać,
jeśli by się pojawiła – zapewniła pośpiesznie Liz. – Gdybym mogła się na coś
przydać… No i zastanawiam się, co z Damienem – przyznała po chwili
wahania.
Tym razem
to Jocelyne udało się zebrać myśli na tyle, by przynajmniej spróbować się
odezwać:
– Mój brat
za tobą tęskni – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością, obojętna na
to, że chłopak jak nic chciałby ją zabić, gdyby mógł usłyszeć o czym
rozmawiała z Liz.
Wyraźnie
widziała, że na dotychczas blade policzki dziewczyny jak na zawołanie wstąpiły rumieńce.
W zamyśleniu pokiwała głową, być może poruszona, choć to równie dobrze mogło
być jedynie wrażeniem. Rozpoznawanie uczuć nigdy nie było mocną stroną
Jocelyne, Liz zresztą wydawała się przede wszystkim bardzo przygnębiona.
– Postaram
się odezwać – powiedziała po dłuższej chwili wahania. – Ostatnio sporo się
dzieje, również tutaj.
– Co masz
na myśli? – zapytał jakby od niechcenia Gabriel. Mimo wszystko napiął mięśnie,
wyraźnie czymś zaniepokojony.
– O Marissę…
I o mnie, a przynajmniej tak sądzę – przyznała niechętnie
dziewczyna. Westchnęła, po czym energicznie pokręciła głową. – W jednej i tej
samej szkole jedna uczennica zaginęła, a druga straciła całą rodzinę. No i jeszcze
wcześniej ta sprawa z Jess… Trochę źle wygląda, jeśli się zastanowić. –
Zamilkła, przez krótką chwilę po prostu trwając w ciszy. – Shannon dopiero
co musiała stąd wyrzucić faceta, który zadawał dziwne pytania… Zbyt osobiste –
powiedziała, gniewnie mrużąc oczy. Wciąż wydawała się poruszona. – Nie ma
nastroju. Ja zresztą też… No i obie czułybyśmy się pewniej, gdyby wrócić Nigel.
Joce z wahaniem
spojrzała najpierw na dziewczynę, a później na tatę, zastanawiając się,
czy to możliwe, żeby ten pokusił się o telepatię, żeby nakłonić Liz do
zwierzeń. Nie czuła mocy, zresztą podobne sztuczki nie były czymś, o co by
Gabriela podejrzewała, ale sytuacja i tak wydawała się dziwna. W gruncie
rzeczy wszystko takie było, łącznie ze słowami, które ostatecznie padły z ust
Liz. Co więcej, choć dziewczyna tego nie powiedziała, Joce była gotowa wręcz
przysiąc, że sama również była we wszystko zamieszana. W końcu to, że
ktokolwiek mógłby „próbować skakać” z dachu szkoły, również nie mogło
pozostać bez echa – nie tak po prostu, nawet jeśli od tego czasu minęły całe
tygodnie.
O, tak.
Jeśli spojrzeć na sytuację w ten sposób, sprawy zdecydowanie wyglądały
źle. Jakby tego było mało, sama nie była w stanie zrobić w związku z tym
niczego, a jakby tego było mało…
– Kto
pytał? – drąży dalej Gabriel. – Dziennikarz?
– Dużo
gorzej! – Tym razem to Shannon zdecydowała się włączyć do rozmowy. Jocelyne aż wzdrygnęła
się słysząc głos dziewczyny, tym bardziej, że nie wychwyciła momentu, w którym
ta w ogóle się pojawiła. – Powiedziałabym raczej, że ktoś z policji…
Albo skądś wyżej, sama nie wiem.
– Nie
przedstawiał wam się? – zapytał z powątpiewaniem tata. – Mam na myśli…
Gdyby to było służbowe spotkanie, musiałby się wylegitymować – zauważył
przytomnie.
– Myśli
pan, że dlaczego go wyrzuciłam? Miałam wrażenie, że zaraz będę musiała zacząć
na niego krzyczeć, a to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze… – Shannon
westchnęła, po czym wzruszyła ramionami. – Nieważne. Proszę bardzo, Joce –
zreflektowała się, tym razem zwracając bezpośrednio do dziewczyny.
Nie
zaprotestowała, bez wahania przyjmując szklankę wody. Z wolna uniosła ją
do ust, po czym wzięła kilka łyków, wciąż na tyle oszołomiona, by nie ufać ani
sobie, ani swojej koncentracji. W głowie miała pustkę, co zresztą nie
wydawało się niczym dziwnym po wszystkim, czego zdążyła doświadczyć. Teraz na
dodatek próbowała uporządkować w głowie to, czego dowiedziała się od
Shannon i Liz, ale choć czuła, że te informacje mogłyby być istotne, wciąż
nie była w stanie się na nich skoncentrować. Cokolwiek się działo, nie
pierwszy raz nie potrafiła dostrzec tego, co najważniejsze, mając wrażenie, że
błądzi, bezskutecznie próbując doszukać logiki w czymś, co z założenia
powinno być oczywiste.
Poza tym… „Musisz
jej pomóc”. Tych kilka słów wciąż nie dawało jej spokoju, dręcząc niemalże na
każdym kroku, przez co czuła się jeszcze gorszej niż do tej pory. Teraz nie
miała już wątpliwości, że coś jest na rzeczy, to jednak w najmniejszym
nawet stopniu nie rozwiązywało problemów, które mieli. Gdyby przynajmniej mieli
mgliste pojęcie, gdzie powinni szukać Layli, wszystko stałoby się dużo
prostsze, ale do tej pory…
– Wiecie,
że zawsze możecie przyjść do nas, gdyby coś się działo, prawda? – Głos Gabriela
skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. – Jeśli będziecie mieli jakiekolwiek
problemy… Zwłaszcza ty, Liz – dodał niemalże łagodnym tonem. – Już u nas
mieszkałaś. Wkrótce znów będzie to możliwe.
– Dziękuję
bardzo. – Po tonie i wypowiedzi dziewczyny trudno było stwierdzić, czy w ogóle
brała taką możliwość pod uwagę.
Gabriel
skinął głową, bynajmniej nie próbując naciskać.
– Jesteście
tutaj same? – zapytał po chwili wahania, wymownie rozglądając się dookoła. – To
pewnie nic takiego, ale ostatnio tyle się dzieje, że nie wyobrażam sobie
zostawienia dwóch kobiet bez opieki.
– Nigel
niedługo tutaj będzie. Poza tym wciąż mieszkamy z rodzicami – wyjaśniła
pośpiesznie Shannon. – Jakoś dajemy sobie radę… I nie zamierzamy nikomu
powiedzieć o… pewnych kwestiach –
dodała z naciskiem, spoglądając na nieśmiertelnego w znaczący sposób.
– Ale dziękuję. Na razie nic złego się nie działo i może tak pozostanie.
Po jej
tonie dało się wyczuć, że nie do końca w to wierzyła. Nawet jeśli tak
było, to ani Gabriel, ani Jocelyne nie próbowali naciskać, ostatecznie chcąc
nie chcąc zaczynając zbierać się do wyjścia. Joce wciąż trzymała się blisko
ojca, raz po raz wahając nad tym, czy powinna powiedzieć mu o tym, co
usłyszała. Jeśli to jednak nie było ważenie, ale słowa, które dotyczyły Layli…
Ale co tak
naprawdę mogłaby w ten sposób zmienić? Nie mieli pojęcia, gdzie była
wampirzyca, zaś jakakolwiek forma ostrzeżenia albo ponaglenia mogłaby co
najwyżej pogorszyć sytuację.
– Ach,
Shannon… – Gabriel wysilił się na blady uśmiech, przed wyjściem rzucając
dziewczynie znaczące spojrzenie. – Na przyszłość weź pod uwagę to, że z zaproszeniami
do domu bywa różnie. To, co mówi się o wampirach i przekraczaniu
progu… W przypadku części z nas się sprawdza – rzucił na odchodne.
Jocelyne
wyraźnie widziała, że dziewczyna pobladła, jeszcze bardziej zaniepokojona.
Zaraz po tym drzwi domu zamknęły się za nimi, a oni na powrót znaleźli się
w pobliżu opustoszałej, niepokojącej uliczki.
Z zasnutego
ciemnymi chmurami nieba wciąż padał śnieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz