13 marca 2017

Sto dwadzieścia sześć

Elena
Demon przesunął się bliżej, ani na moment nie odrywając od niej wzroku. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że poczuła się dziwnie, w równym stopniu zafascynowana, co i na swój sposób zażenowana, być może dlatego, że nie byli sami. Spróbowała odchylić się do tyłu, chcąc przynajmniej udawać, że wciąż ma coś do powiedzenia, ale to okazało się trudne, skoro za plecami miała barierkę balkonu, a pod sobą – całe metry niżej – wciąż tętniące życiem Seattle.
– Coś nie tak? – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, żeby zapragnęła się roześmiać. Och, jemu zdecydowanie sprawiało to przyjemność.
– Ależ skąd – zapewniła, po czym wywróciła oczami. – Odsuń się, Rafa – dodała ze słodkim uśmiechem.
Nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał jej posłuchać. Wręcz przeciwnie – odniosła wrażenie, że nagle znalazł się jeszcze bliżej, ostatecznie kładąc obie dłonie na barierce po obu jej stronach, przez co tym bardziej poczuła się jak w potrzasku.
Elena wydęła usta, po chwili bez pośpiechu wyciągając ręce, by móc ułożyć dłonie na jego torsie. Zadrżała, kiedy otoczyły ją czarne skrzydła, raz po raz muskając jej ramiona, ale zmusiła się do zachowania spokoju. W każdym innym wypadku byłaby zachwycona, ale teraz…
– Nie przyszłam sama – niemalże na niego warknęła, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby jednak sobie darował. Tym bardziej zapragnęła porządnie mu przyłożyć, kiedy zauważyła, że się uśmiecha.
– Wiem – stwierdził z rozbrajająca wręcz szczerością. – Ale co w związku z tym? Jesteś moja – przypomniał usłużnie, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu odpuścić.
Świetnie, właśnie to chciała usłyszeć – i to na dodatek nie po raz pierwszy, chociaż to akurat miało najmniejsze znaczenie. Tym razem wywróciła oczami, po czym nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, przez krótką chwilę mając ochotę mu przyłożyć. Takie zachowanie mogłoby być całkiem urocze, gdyby nie sytuacja, ale najwyraźniej demon nie widział najmniejszego choćby problemu.
– Ehm… To co z tym tarasem? – zapytała jakby od niechcenia, zadając pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy. – Jest idealny, bo tutaj przyszłam?
Wyprostował się, po czym spojrzał na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Teoretycznie poczuła ulgę, ale z drugiej strony…
– Skądże – obruszył się, wyraźnie rozbawiony jej tokiem rozumowania. – Jest idealny, bo dobrze widać niebo. Wiesz, zanim przyszłaś, nawet byłem w stanie się skoncentrować – dodał i choć wiedziała, że w tamtej chwili się z nią drażnił, to i tak zapragnęła na niego warknąć.
– Jesteś okropny.
Miała wrażenie, że dostanie szału, kiedy w odpowiedzi jedynie się uśmiechnął, na dodatek w niemalże wyzywający, złośliwy sposób.
– To miała być z twojej strony próba obrażenia mnie?
Bynajmniej nie oczekiwał odpowiedzi, co zresztą rozpoznała po sposobie, w jaki ją trzymał. Kiedy na dodatek przeniósł dłonie na jej ramiona, przy okazji muskając palcami włosy, całkiem zapomniała o pytaniu, które zadał. Lekko przekrzywiła głowę, raz po raz lustrując nieśmiertelnego wzrokiem i próbując stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Wiedziała jedynie, że jeszcze kilka miesięcy temu nie przyszłoby mu do głowy, żeby z niej żartować – przynajmniej nie w taki sposób, a gdyby faktycznie go irytowała, przy pierwszej okazji próbowałby wypchnąć ją przez barierkę. Co prawda jakoś nie wątpiła, że wciąż mógłby okazać się do tego zdolny, zwłaszcza gdyby ktoś wyjątkowo dał mu się we znaki, ale teraz o wiele trudniej było jej sobie taką możliwość wyobrazić.
Cóż, przynajmniej teoretycznie. Jakby nie patrzeć, kiedy rozmawiała z Alice, a ta wspomniała o reakcji demona na to, co stało się w Volterze, bez trudu przyjęła za prawdziwą możliwość, że Rafa mógłby kogokolwiek zabić. Jakby tego było mało, chociaż coś w tej myśli ją przerażało, zarazem była w stanie go zrozumieć – i to może nawet lepiej, niż na początku ich znajomość albo… przed swoją śmiercią. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale kiedy zaczęła o tym myśleć…
– Coś nie tak, lilan? – Tym razem nawet nie drgnęła, kiedy jego dłonie wylądowały na jej policzkach. Z wolna uniosła głowę, lekko odchylając ją do tyłu, żeby łatwiej móc na niego spojrzeć. – Jesteś taka… milcząca – stwierdził, a ona wywróciła oczami.
– Wydawało mi się, że lubisz, kiedy nie plotę od rzeczy – zauważyła przytomnie, siląc się na uśmiech.
Wzniósł oczy ku górze, ale nie zaprotestował.
– Bo to prawda – przyznał, nachylając się w jej stronę. – Milczenie ma dużo więcej plusów… – dodał i jakby na podkreślenie swoich słów, musnął wargami jej usta.
Przyjęła pocałunek z entuzjazmem, choć na chwilę chcąc zapomnieć o tym, że w tym momencie nie mogli sobie pozwolić na zbyt wiele. Nie miała pojęcia, czy Rafael robił to specjalnie, chcąc w ten sposób przypomnieć, że faktycznie mogłaby należeć do niego, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to w gruncie rzeczy i tak nie ma znaczenia. Co więcej, skoro byli małżeństwem, chyba tym bardziej miał prawo ją dotykać, niezależnie od sytuacji i…
– Och, cholera, ja was proszę!
Właściwie nie miała okazji zastanowić się ani nad znaczeniem słów, które tak nagle usłyszała, a tym bardziej cichym szelestem, który ostatecznie zidentyfikowała jako dźwięk zagarniających powietrze skrzydeł. W zamian przejęła się tym, że coś nieprzyjemnie mokrego dosłownie spadło jej na głowę, drażniąc skórę zadziwiająco wręcz niską temperaturą. Niewiele myśląc pisnęła i jednak wyrwała się z objęć Rafaela, energicznie potrząsając głową, żeby wytrząsnąć z loków… śnieg? To odkrycie ją zaskoczyło, jednocześnie wzbudzając silniejszą niż do tej pory irytację, tym bardziej, że po raz kolejny wszystko wydawało się być przeciwko jej włosom.
– Zwariowałaś?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, podrywając głowę, żeby jak najszybciej odszukać wzrokiem Miriam.
Demonica przystanęła na dachu, zaledwie kilka metrów nad nimi, najpewniej doskonale się bawiąc. Skrzydła wciąż miała rozłożone, niby to przypadkowo raz po raz muskając wciąż zalegający na gładkiej powierzchni śnieg i z wolna przesuwając go ku krawędzi.
– Ups? – Mira przesadnie wręcz dramatycznym gestem przyłożyła dłoń do ust. – Ale, hej! W oklapniętych ci do twarzy – stwierdziła z przymilnym uśmiechem.
Tym razem Elena nie powstrzymała się przed gniewnym warknięciem, jednocześnie bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Zrobiła krok naprzód, nie odrywając wzroku od przyczajonej na dachu demonicy.
– Zabiję cię – wycedziła przez zaciśnięte zęby, ale jej słowa jedynie jeszcze bardziej rozbawiły nieśmiertelną.
– Aha, tak… Jeśli dosięgniesz – stwierdziła, wywracając oczami.
Właściwie sama nie była pewna, co bardziej wytrąciło ją z równowagi. Gniew pojawił się nagle, dodatkowo podsycony przez narastającą z każdą kolejna sekundą frustrację. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co i dlaczego robi, jeszcze mocniej napięła mięśnie, jednocześnie wyobrażając sobie, że jest w stanie rozerwać Mirze gardło. Oczami wyobraźni niemalże widziała moment, w którym dopadłaby do nieśmiertelnej, by w następnej sekundzie zaatakować ją albo najlepiej zepchnąć z tego dachu, byleby tylko zetrzeć jej ten złośliwy uśmieszek z ust. Nie rozumiała, dlaczego zareagowała aż tak gwałtownie, tym bardziej, że siostra Rafaela nie pierwszy raz próbowała bawić się jej kosztem, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać. Wiedziała jedynie, że była zła, a jakby tego było mało…
Poczuła rozchodzące się po całym jej ciele ciepło, mające swoje źródło przede wszystkim gdzieś na plecach. Serce Eleny zabiło mocniej, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, zbytnio skoncentrowana na targających nią emocjach. Nie miała pewności, co powinna sądzić o wszystkim tym, co czuła, ale miała wrażenie, że coś jest nie tak. Równie pewna siebie była, kiedy Isobel posłała ją do walki, również wtedy kierując się przede wszystkim instynktem i tymi najbardziej skrajnymi, negatywnymi uczuciami, które na krótką chwilę wydawały się przysłaniać wszystko inne.
– Mira, wystarczy! – usłyszała głos Rafaela. Aż wzdrygnęła się, kiedy demon nagle znalazł się tuż za nią, bezceremonialnie obejmując ją ramionami w pasie. Wypuściła powietrze ze świstem, przez krótką chwilę mając wrażenie, że dotyk nieśmiertelnego zadziałał na nią niemalże jak kubeł lodowatej wody, sprawiając, że z miejsca zaczęła się uspokajać, teraz co najwyżej zdezorientowana i na swój sposób oszołomiona tym, czego doświadczyła chwilę wcześniej. – Jeszcze słowo, a przysięgam, że sam się tam do ciebie pofatyguję… A teraz złaź!
Tym razem demonica nie próbowała nawet protestować, w zamian posłusznie dołączając do nich na tarasie. Z powątpiewaniem spojrzała na Elenę, sprawiając wrażenie co najmniej zaciekawionej, poza tym jednak nawet słowem nie skomentowała reakcji dziewczyny. W zamian spojrzała na brata, najwyraźniej obawiając się tego, jak ten mógłby zareagować, gdyby jednak nie zdecydowała się podporządkować.
– Masz wyjątkowo nerwową pannę, bracie – stwierdziła, po czym wzruszyła ramionami. – Ale denerwuje się uroczo i…
– Do rzeczy – przerwał jej zniecierpliwionym tonem. – Masz dla mnie jakieś konkretne wiadomości, czy przyszłaś podenerwować nas tak dla zasady?
Miriam spoważniała, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że żarty nie są najlepszym pomysłem, przynajmniej w tamtej chwili. Cicho westchnęła, wciąż skoncentrowana na stojącym przed nią demonie, chociaż również Elena spojrzała na nią w pytający sposób. Gniew, który do tej pory odczuwała, zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił, pozostawiając po sobie przede wszystkim narastająca z każdą kolejną sekundą dezorientację. Cokolwiek się działo, najwyraźniej nie po raz pierwszy ominęło ją coś ważnego.
– W okolicy nic się nie dzieje, przynajmniej na razie – stwierdziła wymijająco Miriam, starannie dobierając słowa.
– Więc co tutaj robisz? – warknął cicho Rafa, dosłownie taksując siostrę wzrokiem. – Dałem ci dość jasne zadanie, którego jak na razie nie wypełniłaś.
Przez twarz Miriam przemknął cień.
– Mam jak głupia latać nad miastem i szukać czegoś podejrzanego? – zapytała, tym razem nie kryjąc frustracji. – Przecież to…
– Jakie? – przerwał chłodno demon. – Głupie? Strata czasu? – podsunął, nie odrywając od siostry wzroku. – Możliwe, ale to tym bardziej idealne zadanie dla ciebie, droga siostro. Twój poziom, sądząc po poczuciu humoru – dodał, uśmiechając się cierpko.
– O czym wy mówicie? – zniecierpliwiła się Elena.
Zdołała jakoś oswobodzić się z ramion nieśmiertelnego, odsuwając się na tyle, by swobodnie móc spojrzeć na stojące tuż przed nią rodzeństwo. Założyła ramiona na piersiach, rzucając im niemalże wyzywające, co najmniej poirytowane spojrzenie.
– Na tę chwilę o niczym szczególnym, lilan, co zresztą sama możesz wywnioskować. – Rafael westchnął, po czym wzruszył ramionami. – Mira jak zwykle nie ma nam nic ciekawego do powiedzenia.
– Ale powinna być? – naciskała, coraz bardziej rozdrażniona. – Chodzi o to, co się dzieje? Jeśli tak, to może po prostu chodźmy do środka i… – zaczęła, ale demonica tylko potrząsnęła głową.
– Nie zamierzam znowu spowiadać się przed jakimikolwiek wampirami – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Szukam, bo Rafael uważa, że powinnam. Ale na razie to strata czasu, bo nie trafiłam ani na obce wampiry, ani Volturi, ani Isobel… Huntera też nie widziałam – dodała po chwili, a Elena zesztywniała.
– Hunter jest w Seattle?
Prawie zdążyła zapomnieć o tym demonie, bardziej przejęta tym, że umarła i wróciła. Zaraz po tym pojawiły się inne problemy, dzięki czemu kwestia chętnego ją zabić nieśmiertelnego zeszła gdzieś na dalszy plan. Podejrzewała, że to ignorancja z jej strony, tym bardziej, że tacy jak ten demon tak łatwo nie odpuszczali, ale co innego miałaby w obecnej sytuacji zrobić?
– Dobre pytanie – stwierdził z rezerwą Rafael. – Ale zakładamy, że gdzieś musi być. Zniknął po balu, ale lepiej być ostrożnym.
– Jest coś jeszcze, o czym nie wiem? – zapytała niemalże z wyrzutem, wręcz porażona tym, że Rafa mógłby podjąć jakiekolwiek działania, nie wspomniawszy jej o tym nawet słowem. Jasne, to jak najbardziej było do niego podobne, ale i tak poczuła się co najmniej oszołomiona.
– Masz kołtun we włosach – rzuciła niemalże pogodnym tonem Mira. Zaraz po tym cofnęła się o krok, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Okej, nie było tematu! – mruknęła, podchwyciwszy spojrzenie brata.
Rafael gniewnie zacisnął usta, dosłownie taksując nieśmiertelną wzrokiem.
– Zejdź mi z oczu – nakazał i to wystarczyło, żeby bez chwili wahania zdecydowała się go usłuchać.
– Jasne – rzuciła z niechęcią, rozkładając skrzydła.
Elena odprowadziła kobietę wzrokiem, kiedy ta bez chwili wahania wzbiła się w powietrze, wkrótce znikając im z oczu. Położyła ręce na dłoniach Rafaela, tym bardziej, że ten wciąż obejmował ją w pasie. Z wahaniem spojrzała mu w oczy, przez krótką chwilę mając ochotę zapytać, czy to był sposób na powstrzymanie jej przed zrobieniem czegoś głupiego. Co prawda nie wyobrażała sobie, że faktycznie mogłaby ulec pokusie rzucenie się Miriam do gardła, ale z drugiej strony…
– To nie było uprzejme – zauważyła cicho, nie będąc w stanie wytrwać w przeciągającym się milczeniu.
– Daj spokój. – Była wręcz gotowa przysiąc, że w odpowiedzi demon wywrócił oczami. – Miriam też nie jest wzorem uprzejmości… Zresztą zasłużyła sobie – dodał, co mogłoby być całkiem miłe, gdyby nie to, że wyraźnie próbował rozproszyć jej uwagę.
Zacisnęła usta, po czym bez słowa ruszyła ku drzwiom, zamierzając wrócić do apartamentu. Wiedziała, że podążył za nią, nieznośnie wręcz spokojny i rozluźniony, zupełnie jakby sytuacja, w której oboje się znajdowali, pozostawała czymś najoczywistszym na świecie. Mogła co najwyżej zgadywać, co takiego sobie myślał, nie wspominając o jego faktycznych relacjach z siostrą. Czasami sama nie była pewna, czego powinna się spodziewać, zresztą nie na tym koncentrowała się w tamtej chwili. Najważniejszą, dającą jej się we znaki kwestią pozostawało to, jak czuła się zaledwie chwilę wcześniej – ten gniew, sprzeczne pragnienia i…
Och, wciąż czuła rozchodzące się po plecach ciepło. Co prawda tym razem uczucie samo w sobie wydało się dziewczynie przyjemne, ale nie zmieniało to faktu, że zaczynała się martwić. Miała wręcz ochotę spróbować o to Rafaela zapytać, ale powstrzymała się, zwłaszcza kiedy po przekroczeniu progu usłyszała znajomy głos.
– O, właśnie o tym mówiłem… Potwierdź, że się znamy, w porządku, bella?– rzucił niemalże pogodnym tonem Sage, ledwo tylko ją zauważył.
Machnęła mu ręką, początkowo zdezorientowana, że nie zauważyła jego nadejścia. Nie była również zaskoczona rezerwą, z jaką do wampira podchodzili jej rodzice, przynajmniej na pierwszy rzut oka sprawiając wrażenie chętnych, żeby trzymać się na dystans. Natychmiast podeszła bliżej, samej sobie próbując wytłumaczyć, jakim cudem nie zorientowała się, że w apartamencie pojawił się ktokolwiek jeszcze. Co prawda zdążyła przywyknąć, że ten wampir pojawiał się i znikał, zależnie od własnego uznania, ale mimo wszystko wyostrzone zmysły powinny wystarczyć, by przestała popełniać takie głupie błędy.
– Sage. – Uśmiechnęła się promiennie. Nie była w stanie zareagować inaczej, tym bardziej, że niezmiennie zadziwiał ją tym, jak uprzejmy potrafił być. – To znaczy… Hm, nie mam pojęcia, co tutaj robisz – rzuciła zaczepnym tonem.
Rubinowe tęczówki nieśmiertelnego zabłysły, kiedy obdarował ją co najmniej rozbawionym spojrzeniem.
– Ej – rzucił z wyrzutem. – Jak zwykle jesteś czarująca Eleno – stwierdził, a ona prychnęła.
– To oczywiście jest komplement? – zapytała z powątpiewaniem, jakby od niechcenia spoglądając na Rafaela. – Jemu czasami nie wychodzą, więc mam wątpliwości.
– Prowokujesz mnie, lilan – stwierdził sam zainteresowany, ale z czystym sumieniem postanowiła go zignorować.
– Tak czy inaczej, to właśnie Sage – powtórzyła, tym razem o wiele poważniejszy ton głosu. Wysiliła się na blady uśmiech, chociaż wciąż była podenerwowana, tym bardziej, że dzięki Rafaelowi wiedziała już, że wciąż istniał temat, który jak najszybciej musieli omówić. – Wspominałam wam o nim, tak? – dodała, a wampir spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– W pozytywnym sensie?
Wywrócił a oczami.
– I tak sam się obronisz – stwierdziła z przekonaniem.
Chciała dodać coś jeszcze, ale nie miała po temu okazji, tym bardziej, że ubiegł ją tata.
– Więc… wychodziłoby na to, że to ty przemieniłeś Lawrence’a? – zapytał, starannie dobierając słowa.
Chociaż jego głos brzmiał spokojnie, nie zdradzając choćby cienia wrogości, Elena bez trudu wyczuła pobrzmiewające w wypowiedzi nieśmiertelnego napięcie. Spojrzała na Sage’a, ale ten tylko uśmiechnął się, najwyraźniej nie mając nic przeciwko udzieleniu odpowiedzi.
– Na to by wychodziło – przyznał, uśmiechając się blado. – Ale nie mam pojęcia, gdzie wybyli z Beatrycze. Nie niańczę go.
– Oczywiście – zreflektował się pośpiesznie Carlisle. Wydawał się spięty, co zresztą nie uszło uwadze Esme, bo ta natychmiast przesunęła się bliżej męża. Z zaciekawieniem obserwowała stojącego przed nimi wampira, być może próbując ocenić, czego powinna się po nim spodziewać. To też nie było dziwne, tym bardziej, że oboje od samego początku wyraźnie nie ufali Lawrence’owi, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie rozumieli jego ewentualnego stwórcy. – Chociaż może ktoś powinien. Ostatnio nie jest bezpiecznie – dodał po chwili wahania tata.
– Taak… Coś na ten temat słyszałem – stwierdził cicho Sage.
To wystarczyło, żeby przypomnieć Elenie o wątpliwościach, które wciąż odczuwała. Natychmiast zwróciła się ku milczącemu, wycofanemu przez większość czasu Rafaelowi. Spojrzała na demona w niemalże naglący sposób, w ten sposób przypomnieć mu o rozmowie, którą zaczęli jeszcze na tarasie.
– Właśnie… Ty i Mira – rzuciła naglącym tonem. – O co tak naprawdę chodziło? – zapytała wprost, a demon jedynie cicho westchnął.
– Wysłałem Miriam, żeby kontrolowała sytuację. Czy to takie złe? – usłyszała w odpowiedzi.
Zawahała się, tym bardziej, że to naprawdę brzmiało niewinnie. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego wcześniej nie zająknął się na ten temat choćby słowem, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie sądziła, że zrobi cokolwiek dla jej rodziny.
Och, chyba, że w tym wszystkim właśnie o to chodziło – o jakiekolwiek ludzkie uczucia, które w najmniejszym nawet stopniu nie były Rafaelowi na rękę. W takim wypadku jego milczenie wydawało się sensowne, chociaż zarazem nie miała pewności, w jakim stopniu jej podejrzenia miały sens.
– Tylko kontrolowała sytuację? – zapytał cicho Carlisle.
Rafael poderwał głowę, po czym spojrzał na wampira w co najmniej rozdrażniony sposób.
– Nie planuję masowego mordu, jeśli to masz na myśli – zniecierpliwił się. – Wciąż chodzi o Elenę, więc to mi wystarczy. Poza tym wszyscy jesteście tak spięci, że zaczynam dochodzić d wniosku, że wydarzyło się coś jeszcze, chociaż nikt mnie o tym nie poinformował – dodał, a dziewczyna mimo wszystko się zawahała.
– Może – przyznała niechętnie. – Albo po prostu wszyscy są przewrażliwieni. Sama nie jestem pewna – przyznała, to jednak wystarczyło, żeby Rafael skoncentrował się na niej.
– Mów dalej, lilan – wręcz zażądał.
Zdążyła już przyzwyczaić się, że czasem wciąż pozwalał sobie na taki ton, dzięki czemu dużo łatwiej mogła go zignorować. Westchnęła cicho, mimowolnie zastanawiając się od czego zacząć, jednak jakiekolwiek wyjaśnienia okazały się zbędne, kiedy odezwała się mama:
– Możliwe, że coś złego przytrafiło się Layli – powiedziała cicho, nie kryjąc zmartwienia.
Już wcześniej na ten temat rozmawiały, więc nie była zaskoczona ani słowami, ani emocjami, które mogłyby targać wampirzycą. Wręcz spodziewała się tego, na swój sposób sama również przejmując się dużo bardziej, aniżeli przez większość czasu chciała przyznać. Coś jak najbardziej mogło być na rzeczy, choć wolała udawać, że w grę faktycznie wchodziło co najwyżej przewrażliwienie.
Jakkolwiek by jednak nie było, zdecydowanie nie przewidziała, że w odpowiedzi na tych kilka słów, Sage gwałtownie nabierze powietrza do płuc, prostując się niczym struna. Natychmiast przeniosła na niego wzrok, co najmniej zdezorientowana.
– Layli? – powtórzył, potrząsając z niedowierzaniem głową. Znają się?, przeszło Elenie przez myśl, ale ostatecznie nie zadała tego pytania na głos. – Co macie na myśli? – rzucił spiętym, naglącym tonem.
– Chodzi o szwagierkę mojej wnuczki – wyjaśnił lakonicznie Carlisle. – Długo jej nie ma, więc zaczynamy się martwić i… – Urwał, tym bardziej, że Sage wyraźnie się spiął. – Wszystko w porządku? Co…? – zaczął, ale wampir nie pozwolił mu skończyć.
– Nie – oznajmił w roztargnieniu, bezceremonialnie wycofując się w stronę drzwi. – Zdecydowanie nie jest w porządku.
Wraz z tymi słowami po prostu wyszedł, zostawiając zdezorientowane towarzystwo bez jakichkolwiek dodatkowych wyjaśnień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa