Elena
– Nie powinnaś wychodzić sama.
Błyskawicznie
obejrzała się przez ramię, początkowo sama niepewna, jak powinna zareagować na
słowa mamy. Esme wpatrywała się w nią w niemalże troskliwy sposób,
sprawiając wrażenie zaniepokojonej. Co więcej, kiedy przyjrzała się wampirzycy
uważniej, momentalnie zorientowała się, że to coś więcej, aniżeli zwykłe
przewrażliwienie, którego mogłaby spodziewać się po tym, jak już raz pozwoliła
się zabić. Nie miała pewności, czy wszystko wiązało się wyłącznie z ostatnimi
wydarzeniami, zwłaszcza atakiem na balu i później, czy może w grę
wchodziła przede wszystkim nieobecność Layli, ale to w gruncie rzeczy nie
miało znaczenia.
– Jechałam
do apartamentowca… I pewnie poproszę o to Aldero, bo jak zwykle nikt
nie dopuszcza mnie do samochodu. – Elena uśmiechnęła się, jednocześnie
podkreślając swoje słowa wymownym wywróceniem oczami. Czy naprawdę próba
nauczenia jej czegokolwiek była aż taka trudna? – Rafel na mnie czeka, więc…
– Mogę ci
potowarzyszyć? – zapytała natychmiast mama, podchodząc bliżej. – Możemy
pojechać razem, kiedy Carlisle wróci z pracy. Ja… Już od jakiegoś czasu
jestem ciekawa tego miejsca – przyznała, a Elena spojrzała na wampirzycę z powątpiewaniem.
Właściwie
nie wiedziała niczego złego w tym, że rodzice mogliby rwać się do
chronienia jej, zwłaszcza teraz, kiedy działo się tak wiele. Co więcej, Lawrence
dość jasno dał wszystkim do zrozumienia, że zamierzał odstąpić to miejsce jej i Rafie
tak szybko, jak tylko miało okazać się to możliwe. Chwilami do Eleny wciąż to
nie docierało, ale jednocześnie cieszyła się jak dziecko na samą myśl o tym,
że mogliby zamieszkać samodzielnie. Wiedziała, że zwłaszcza Rafaelowi takie
rozwiązanie było na rękę, tym bardziej, że wyraźnie irytowała go konieczność
przebywania w towarzystwie całej grupy nieśmiertelnych – i to na
dodatek takich, którzy w większości przypadków wciąż traktowali go wrogo.
Wzruszyła
ramionami, po czym wycofała się w głąb domu, nie chcąc dodatkowo Esme
martwić. Myślami wciąż była daleko, sama niepewna, czego tak naprawdę chciała.
Równie często wspominała to, co wydarzyło się ostatnio między nią a demonem,
a co wciąż nie dawało jej spokoju. Wielokrotnie zastanawiała się nad tym,
jak mogłoby wyglądać ich zbliżenie, z kolei teraz… Zdecydowanie nie
spodziewała się, że do wszystkiego dojdzie akurat w takich warunkach, ale
nie potrafiła zmusić się, żeby zacząć żałować czegokolwiek. W gruncie
rzeczy to, jak rozwijała się relacja jej i Rafy, a już zwłaszcza to,
że wszystko mogliby robić na opak, wydawało się dziewczynie najzupełniej naturalne.
Cóż, w ich przypadku tak było od samego początku; ciągły chaos, którego
żadne z nich nie było w stanie opanować. I to było dobre, a przy
tym niemalże równie naturalne, jak i konieczność oddychania albo to, że
mieliby sobie jednocześnie działać na nerwy i nade wszystko chcieć
przebywać razem.
– Nie zapytałam
cię o to wcześniej. Ja… – Głos Esme skutecznie wyrwał ją z zamyślenia,
sprawiając, że chcąc nie chcąc na powrót skoncentrowała się na mamie. –
Porozumiałaś się z Lawrence’m, prawda? Już jakiś czas temu – dodała, a Elena
zapragnęła parsknąć pozbawionym wesołości śmiechem.
– Chwilami
chce mnie zabić, ale jednocześnie daje mi mieszkanie, więc… Taa, to raczej jest
rodzaj porozumienia – stwierdziła z bladym uśmiechem.
– To chyba
dobrze… Tak mi się wydaje, chociaż to dość… trudna sytuacja – przyznała Esme po
chwili zastanowienia. – O ile wiesz, co takiego mam na myśli.
Elena
jedynie potrząsnęła głową.
– Lawrence
jest trudny – zauważyła przytomnie. – Ale zgaduję, że chodzi przede wszystkim o Beatrycze…
I to dopiero wydaje się problematyczne.
Kilka razy
mimowolnie zastanawiała się, jak tata odnajdywał się w całej zaistniałej
sytuacji. Pomijając obecność ojca, który wyraźnie go drażnił, co w przypadku
tego wampira było czymś nowym, w grę wchodziła jeszcze matka, której do
tej pory nie miał okazji poznać, a która niczego nie pamiętała. Jakby tego
było mało, ona i Beatrycze wyglądały dokładnie tak samo, co chwilami wciąż
do niej nie docierało. Och, poza tym sama również zdążyła umrzeć, a teraz
prawie na pewno była rodzajem istoty, której nie potrafiła, a przynajmniej
nie chciała nazwać. To zdecydowanie wystarczyło, żeby namieszać nie tylko w jej
życiu, ale również wszystkich tych, którzy mieli z nią związek. Tak czy
inaczej, w zupełności wystarczyło, żeby do pewnego stopnia lgnęła do
bliskich, pragnąc jakkolwiek ułatwić im sytuację, jednocześnie – jak na ironię
– wciąż mając wrażenie, że już tak naprawdę tutaj nie przynależała.
– Tak… Ale
moim zdaniem powinni przynajmniej spróbować się porozumieć. Może jestem naiwna,
ale… – Mama urwała, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Martwię
się o ciebie, wiesz? – wyznała nagle, a Elena wymownie uniosła brwi.
– O mnie?
Niby dlaczego?
Założyła
ramiona na piersiach, po czym wysiliła się na blady, uspokajający uśmiech, to
jednak przyszło jej z trudem. Chwilami miała dość ciągłego napięcia, sama
niepewna, co tak naprawdę działo się wokół niej. Cóż, jeśli ktoś miał powody,
żeby się przejmować, to zdecydowanie ona – i to nie o siebie, ale o tych,
którzy pozostawali dla niej ważni. Jak miałaby czuć się inaczej w sytuacji,
w której ktoś wyraźnie na nich polował, nie zamierzając wyjaśnić w czym
rzecz?
Esme nie
odpowiedziała, obserwując córkę w milczeniu i wydając się nad czymś
intensywnie myśleć. Elena zawahała się, przez krótką chwilę mając ochotę o coś
zapytać, ale ostatecznie się na to nie zdobyła. W zamian z wolna wyprostowała
się, po czym podeszła bliżej, pod wpływem impulsu dosłowne materializując się
przy mamie. Właściwie sama nie była pewna, co takiego ją tknęło, żeby
wampirzycę przytulić, jak gdyby nigdy nic tuląc się do jej boku, zupełnie jakby
była małą dziewczynką. Mimo wszystko poczuła się dzięki temu lepiej, nie
wspominając o tym, że nade wszystko pragnęła choć trochę mamę uspokoić.
– Więc? –
rzuciła zachęcającym, nieco zaczepnym tonem. – O co chodzi? Tak, prowadzam
się z takim jednym demonem, ale…
– Wiesz, że
nie mam na myśli Rafaela – przerwała natychmiast Esme. Zabrzmiało to szczerze,
tym bardziej, że powtarzała to nie raz. – Oddał mi cię. Niczego więcej nie
potrzebuję – stwierdziła, a Elena cicho westchnęła.
– W porządku,
nie demon jest problemem… Więc co? – zapytała wprost, chociaż podejrzewała jaka
będzie odpowiedź.
Wampirzyca
dłuższą chwilę milczała, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Wciąż tuliła ją
do siebie, raz po raz przeczesując długie włosy dziewczyny palcami. W normalnym
wypadku Elena natychmiast by się odsunęła, zwłaszcza gdyby ktoś nie wiedział,
jak powinien obchodzić się z jej lokami, ale tym razem wszystko było inne.
– Martwię
się – powtórzyła z naciskiem Esme, starannie dobierając słowa. – Tym wszystkim…
A teraz jeszcze Layla nie wróciła. – Zamilkła, po czym z niedowierzaniem
pokręciła głową. – To jest po prostu…
Cokolwiek miała
na myśli, ostatecznie zdecydowała się nie kończyć, to zresztą nie wydawało się
potrzebne, żeby zrozumieć, w czym leżał największy problem. Elena
wyprostowała się, odsuwając na tyle, żeby moc spojrzeć wampirzycy w oczy i upewnić
się, czy w grę nie wchodziło coś jeszcze. Mogła tylko zgadywać, jakie
emocje w największym stopniu nią kierowały, te zresztą wydawały się
najmniej istotne. Ważniejsze pozostawało to, że zdecydowanie miała powody, by
czuć się przygnębioną, a jakby tego było mało…
– Na razie
wiemy tylko, że Layli nie ma tam, gdzie powinna być, tak? No i Rufus
poszedł w cholerę, bo pewnie jak zwykle działa na własną rękę, więc…
– Elena.
Ledwo
powstrzymała się przed wywróceniem oczami.
–
Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie. – Ale on zwykle wie lepiej, co
robi. Skoro jest taki mądry, pewnie sam ją znajdzie przed zachodem słońca i okaże
się, że żaden problem tak naprawdę nie istnieje.
Podejrzewała,
że w tym momencie wręcz przesadzała z nadmiernym optymizmem, ale nie
była w stanie się powstrzymać. Może tak naprawdę to właśnie ona była naiwna,
ale zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że cokolwiek złego mogłoby spotkać kogoś
takiego jak Layla. Inną kwestią pozostawało to, że wciąż nie docierały do niej
problemy, które mieli. Polująca grupka wampirów w najmniejszym nawet
stopniu nie zamierzała poinformować ich, dlaczego w ogóle planowali ich
dorwać, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Jakby tego było mało,
wszystko po raz kolejny kręciło się zarówno wokół nich, jak również Liz, a to
nie powinno mieć miejsca. Biorąc pod uwagę ucieczkę Isobel oraz to, że teraz
prawie na pewno podpadli Volturi…
Nie, tego
było za dużo, przynajmniej z jej perspektywy. Nawet gdyby chciała, nie
byłaby w stanie sytuacji zrozumieć, w efekcie nie próbując choćby
szukać powiązań pomiędzy tym, co się działo, a co wciąż mogło się
wydarzyć. Miała wrażenie, że wszyscy już i tak byli przewrażliwieni,
niemalże we wszystkim doszukując się ewentualnego zagrożenia. Była wręcz
skłonna założyć się, że gdyby to w Mieście Nocy Layla zniknęła na dłużej,
nikt nie robiłby z tego powodu problemów. Takie przynajmniej miała
wrażenie, niejednokrotnie gotowa przysiąc, że wampirzyca pozostawała jedną z tych,
którzy chodzili własnymi drogami.
– Może. – Była
gotowa przysiąc, że minęła dosłownie cała wieczność, zanim Esme zdecydowała się
odezwać. – Ale to mi się nie podoba. Coś jest nie tak – stwierdziła, a Elena
prychnęła.
– Nawet
jeśli, to lepiej niech Rufus trzyma się z daleka od Liz – rzuciła, nie
kryjąc frustracji. – Jeśli przesadzi, będę o tym wiedziała… I mam
nadzieję, że wtedy Shannon zrobi użytek z tego swojego cudownego głosu –
dodała mimochodem, tym razem ignorując ostrzegawcze spojrzenie matki.
– Och, o ile
mi wiadomo, to Elizabeth potrafi się doskonale bronić – usłyszała w odpowiedzi.
Wymownie uniosła brwi, kiedy do rozmowy tak po prostu wtrącił się Edward, tym
bardziej, że wcześniej nie zwróciła na pojawienie się brata najmniejszej nawet
uwagi.
– A co
to właściwie…? – zaczęła, po czym podejrzliwie zmrużyła oczy. – Podsłuchujesz
nas?
Jedynie się
uśmiechnął, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową.
–
Przestałem słyszeć twoje myśli, nie głos – przypomniał usłużnie. – Wiesz, jak
to bywa z prywatnością.
Westchnęła,
jak najbardziej zdając sobie sprawę z tego, o czym mówił. Zwłaszcza
mieszkając pod jednym dachem, trudno było o rozmowy, które nie zwróciłyby uwagi
innych domowników. Tak czy inaczej, przynajmniej ten jeden raz nie była w stanie
o nic go obwinić, co zresztą wcale nie było takie złe. Miała wrażenie, że
oboje odetchnęli, kiedy okazało się, że jej umysł stał się całkowicie odporny
na jakże irytujący ją dar wampira. Kto wie, może teraz mieli w końcu się
porozumieć, chociaż zdecydowanie nie zamierzała o tym Edwardowi mówić.
– Nieważne
– stwierdziła na głos. – Co miałeś na myśli, kiedy wspominałeś o Liz? –
zapytała wprost, a wampir jedynie się uśmiechnął.
– Nic
takiego… Po prostu zapytaj ją kiedyś, jak wyglądało jej pierwsze spotkanie z Rufusem
– zasugerował, rzucając Elenie znaczące spojrzenie. Miała ochotę na niego
warknąć, co najmniej rozdrażniona tym, że mógłby akurat teraz próbować się z nią
droczyć. – I to koniecznie Liz. Mam wrażenie, że gdybyś zadała to samo
pytanie drugiej stronie, twój demon musiałby znowu szukać sposobu na
wskrzeszenie cię.
– Edwardzie
– westchnęła Esme, ale wydała się niemniej zdezorientowana, co i Elena.
– Tak czy
inaczej – podjął, raptownie poważniejąc – mnie też nie podoba się to, co
ostatnio się dzieje. Wysłałem za Nessie Emmetta, kiedy jechała na uczelnię –
przyznał po chwili wahania.
To było do
przewidzenia, tym bardziej że od zawsze bywał przewrażliwiony, zwłaszcza kiedy
chodziło o bezpieczeństwo córki czy żony. Biorąc pod uwagę fakt, że
ostatnio wszyscy zachowywali się w przesadnie wręcz ostrożny sposób, chyba
byłaby o wiele bardziej zaskoczona, gdyby okazało się, że Edward pozostał
względem zaistniałej sytuacji bierny. Cóż, to mimo wszystko wydawało się
lepszym i niezwykle łagodnym rozwiązaniem, skoro nie próbował
powstrzymywać dziewczyny przed wyjściem z domu, ale Elena obawiała się, że
to w każdej chwili mogło się zmienić.
Wypuściła
powietrze ze świstem, powoli zaczynając mieć dość słuchania co najwyżej podsycających
obawy rozmów. Raz jeszcze spojrzała na mamę, mimowolnie zastanawiając się nad
tym, czy ta uspokoiłaby się choć trochę, gdyby powiedziała jej, że
przynajmniej ona jedna pozostawała bezpieczna. Cóż, w teorii, ale nie
wyobrażała sobie, że Rafael miałby tak po prostu zostawić ją samą siebie, a tym
bardziej pozwolić skrzywdzić. W zasadzie na miejscu ewentualnego oprawcy
bałaby się zrobić cokolwiek, co mogłoby rozgniewać demona, który w przypływie
szalu pewnie byłby w stanie wymordować cała metropolię, gdyby zaszła taka
potrzeba.
Inną
kwestią pozostawało to, że ona również się zmieniła. Już nie była bezbronna,
nie wspominając o tym, że teraz daleko jej było od człowieka – i to
choćby w części. Skrzydła, które miała i których używania dopiero
zaczynała się uczyć, jednoznacznie o tym świadczyły, jeśli zaś wierzyć
słowom Rafaela…
Wszystko wskazywało
na to, że już nie była bezbronna. Co więcej, chwilami miała wrażenie, że gdyby
zaszła taka potrzeba, zdziałałaby równie wiele, co i Rafa, choć zarazem nie
potrafiła sobie tego wyobrazić. Z drugiej strony, kiedy myślała o stanie,
w którym trwała, kiedy jeszcze była skłonna usługiwać Isobel, a ta
tak po prostu kazała jej zabić, stopniowo utwierdzała się w przekonaniu,
że mogłaby zdziałać dosłownie wszystko.
I, cholera,
jakaś cząstka Eleny naprawdę była z takiej perspektywy zadowolona.
Sage’a nie było, ale zdążyła przywyknąć
do myśli o tym, że ten pojawiał się i znikał według uznania. Również
Lawrence’a i Beatrycze nie wyczuwała nigdzie w pobliżu, chociaż ich
ślady były wystarczająco intensywne, by zorientowała się, że musieli wyjść
całkiem niedawno. Może i lepiej,
pomyślała mimochodem, bo chwilami naprawdę wątpiła, żeby spotkanie Carlisle’a z rodzicami
sprawiało, że ten czuł się lepiej. W głowie wciąż miała to, co powiedziała
jej mama, mimowolnie zaczynając martwić się przede wszystkim o to, czego
powinna spodziewać się po tacie. Był spokojny, zresztą tak jak i zwykle,
ale obawiała się, że każdy miał swoje granice, a w ostatnim czasie
działo się wystarczająco wiele, by nawet święty zaczął mieć dość.
Stanowczo
pchnęła drzwi do mieszkania, bynajmniej niezaskoczona tym, że te mogłyby być
otwarte. Wiedziała, że choć na pierwszy rzut oka apartament wyglądał na
opustoszały, to zaledwie pozory. Rafael obiecał, że będzie na nią czekał,
zresztą już kiedy była w drodze zaczął niecierpliwić się na tyle, by
dręczyć ją SMS-ami, więc dobrze wiedziała, kogo powinna się spodziewać.
– Podoba ci
się tutaj – stwierdził niemalże pogodnym tonem Carlisle, wymownie rozglądając
się dookoła. Nawet jeśli był spięty świadomością, czyje tak naprawdę było to
miejsce, nie dał niczego po sobie poznać.
– Tak
sądzisz? – Elena jedynie wywróciła oczami. Czy to naprawdę było aż takie
oczywiste? W końcu nigdy nie ukrywała, że miała dość wysokie standardy.
Cóż, jakby nie patrzeć, częściowo sami ją tego nauczyli. – Jest cudne. No i Rafa
je lubi, a to już coś.
Poczuła na
sobie przenikliwe spojrzenie wampira, ale zdecydowała się je zignorować, bez
pośpiechu ruszając przed siebie. Chociaż tata nigdy nie powiedział jej tego
wprost, była pewna, że – w przeciwieństwie do Esme – wciąż nie ufał
demonowi. Podejrzewała, że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do
wdzięczności, co jednak nie zamazywało wcześniejszych uprzedzeń. Jak najbardziej
mogła to zrozumieć, ale wcale nie czuła się z tą świadomością lepiej,
chwilami mając wręcz ochotę prosić ich o to, żeby w końcu się
porozumieli. Podejrzewała, że to było niemożliwe do spełnienia marzenie, bo
Rafael zdecydowanie nie był osobą, która kojarzyła jej się z dużą,
szczęśliwą rodziną, ale z drugiej strony…
– Jest tutaj?
– zapytała mama, tym samym skutecznie wyrywając dziewczynę z zamyślenia.
Jedynie się
uśmiechnęła, ignorując fakt, że jej towarzysze mimo wszystko wydawali się
spięci. Podejrzewała, że to jak najbardziej sprawka Rafaela, tym bardziej, że
demony w dość jednoznaczny sposób wpływały na swoje otoczenie. Początkowo
sama czuła się w pobliżu nieśmiertelnego co najmniej dziwnie, być może
dlatego, że regularnie w rozmowach przypominał jej, jak niewiele
brakowało, by mógł zrobić jej krzywdę. Jakkolwiek by jednak nie było, to
uczucie zniknęło już dawno temu, a może po prostu to ona zdążyła się do
niego przyzwyczaić, zresztą tak jak i do dotyku albo bliskości pozornie
nieprzystępnej istoty.
– Och, na
pewno – stwierdziła z przekonaniem. Odrzuciła jasne włosy na plecy, po
czym bez pośpiechu ruszyła przed siebie. – Nawet wiem gdzie.
To był
instynkt, zresztą Rafa nie próbował ukrywać przed nią swojej obecności. Nie
sprawdzała, czy rodzice w ogóle zwracali na nią uwagę, a tym bardziej
próbowali za nią podążać. W zamian bez pośpiechu i choćby cienia
wahania skierowała się ku wyjściu na taras, ostatecznie wychodząc wprost na
przyjemnie chłodne, wieczorne powietrze. Na białych kafelkach zebrała się
pokaźna warstwa śniegu, zresztą Elena czuła, że powierzchnia była oblodzona,
ale nie miała najmniejszego problemu z utrzymaniem równowagi. Natychmiast
podeszła bliżej, stając przy barierce i zaciskając palce na lodowatej,
metalowej powierzchni. Gdyby wciąż pozostawała istotą w połowie
śmiertelną, temperatura z pewnością dawałaby jej się we znaki, ale teraz
nie musiała obawiać się jakichkolwiek niedogodności.
W milczeniu
spojrzała na pogrążone w półmroku miasto. Widok na panoramę wciąż ją
zadziwiał, choć miała okazję oglądać go tak wiele razy, że już dawno zdążyła
nauczyć się go na pamięć. Wodziła wzrokiem po różnorodnych kształtach budynków,
częściowo już rozświetlonych przez neony, lampy i bijące z okien
światła. Wyraźnie widziała przemykających ulicami pieszych oraz sunące ulicą
samochody, w pełni przyzwyczajona do odgłosów miasta. To było znajome,
zresztą tak jak i to miejsce – mieszkanie na samym szczycie
apartamentowca, w którym czuła się jak najbardziej bezpiecznie. Choć
podejrzewała, że to z jej strony dość naiwne założenie, naprawdę nie
potrafiła sobie wyobrazić, że akurat tutaj, w samym środku Seattle,
którekolwiek z nich mogłoby spotkać cokolwiek złego.
Usłyszała
cichy, łagodny szelest, a chwilę później na jej biodrach wylądowały dwie
ciepłe dłonie. Elena zesztywniała, ale nie odwróciła się, w zamian
odchylając głowę, kiedy poczuła muśnięcie warg na szyi. Natychmiast zrobiło jej
się gorąco, serce zaś jak na zawołanie zaczęło bić szybciej, ale również wtedy
zmusiła się do zachowania spokoju.
– Wiedziałam,
że tutaj będziesz – stwierdziła jakby od niechcenia, a Rafael parsknął śmiechem.
Czuła jego oddech na szyi, co przyprawiało ją o dreszcze w równie
skuteczny sposób, co i kolejne pocałunki. W zasadzie zaczynała
dochodzić do wniosku, że robił to specjalnie, najpewniej wciąż czerpiąc
przyjemność z tego, jak niewiele potrzebował, żeby móc ją rozproszyć. – No
co?
– Absolutnie
nic – zapewnił, a po jego tonie poznała, że wciąż się uśmiechał. – Cóż… W zasadzie
powiedziałbym, że nie dokonałaś żadnego szczególnego odkrycia, lilan. To miejsce jest na swój sposób idealne
i nigdy tego nie ukrywałem – przyznał, kolejny raz muskając wargami jej
kark.
Zacisnęła
usta, musząc wręcz zmuszać się do zachowania spokoju. Gdyby nie to, że nie byli
sami, bez chwili wahania odwróciłaby się w jego stronę, by móc pocałować
go jak należy – i nie tylko, o ile dopisałoby jej szczęście. Wciąż nie
była pewna, co tak naprawdę zaszło między nimi w lesie, ciesząc się jak
dziecko na samo wspomnienie. Co więcej, wcale nie poczuła się mniej spragniona
jego bliskości i ciała, skoro w końcu oddali się w sobie w ten
szczególny, ważny dla niej sposób, a skoro tak…
Demon
przesunął się bliżej, by móc swobodnie szeptać jej do ucha.
– Czuję
twoje pożądanie… Rozpraszasz mnie, wiesz? – zapytał, a w Elenie aż
się zagotowało. Zdecydowanie robił jej to specjalnie!
– Przestań!
– wycedziła przez zaciśnięte zęby. Zaraz po tym napięła mięśnie, po czym jednak
odwróciła się, dosłownie wpadając mu w ramiona. – Rafael…
Z chwilą, w której
przekonała się, że jego twarz znajduje się porażająco blisko jej własnej,
zamarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz