14 marca 2017

Sto dwadzieścia siedem

Renesmee
– Ładnie tutaj.
Zaśmiałam się nieco nerwowo, nie mogąc się powstrzymać. Czułam się co najmniej dziwnie z tym, że Emmett mógłby chodzić za mną krok w krok, ale nie byłam w stanie tak po prostu go odesłać. W zasadzie nawet sama nie byłam pewna, co przekonywało mnie do trwania w takim stanie rzeczy bardziej – entuzjazm wujka czy może świadomość, że ani Gabriel, ani tata nie byliby zadowoleni, gdybym została sama.
– Też tak sądzę – przyznałam, uśmiechając się blado. – Chociaż dla ciebie to pewnie nic takiego. Ile uczelni już widzieliście, co? – zapytałam, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
Kolejną z zalet Emmetta było to, że z łatwością mogłam zacząć jakikolwiek temat, mając przy tym nadzieję, że to wystarczy, żebym choć na chwilę zapomniała o faktycznych problemach. Próbowałam wmówić samej sobie, że przejmuję się absolutnie bez powodu, ale to wcale nie było takiego proste, jak mogłabym tego oczekiwać. Już nawet nie chodziło o ostatnie wydarzenia, ale o Laylę – a więc dziewczynę, która była dla mnie jak siostra i za którą sama skoczyłabym w ogień, gdyby zaszła taka potrzeba. Co prawda podejrzewałam, że przejmuję się bez powodu, a po powrocie do domu sama przekonam się, że wampirzyca miała się dobrze, ale do tego czasu nie byłam w stanie tak po prostu wyrzucić z głowy myśli o tym, że mogłoby spotkać ją coś złego.
– Wiesz, to zależy… W większości przypadków moja przygoda z systemem edukacji kończyła się na liceum – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością Emmett, posyłając mi uśmiech. – Zrozumiałabyś to, gdybyś kilkanaście razy z rzędu przerabiała klasę maturalną. Za którymś razem ma się dość wszystkiego.
– I dlatego Alice ma teraz dziwne pomysły? – Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, mimo wszystko chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
– Już ci się pochwaliła? – mruknął, a ja wzruszyłam ramionami.
– Uważa, że będę w stanie jej pomóc, skoro kiedyś pracowałam na Michaela – przyznałam, po czym zawahałam się na moment. Nie, zdecydowanie nie czułam się ekspertem w jakiejkolwiek dziedzinie, wiążącej się z prowadzeniem lokalu pokroju kawiarni, chyba że chciałaby ze mną porozmawiać na temat zastosowania ściereczek do przecierania blatów. – Ale klub to nie kawiarnia. Chociaż sam pomysł jest… interesujący – dodałam, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że to słowo nawet po części nie oddawało tego, co faktycznie o planach ciotki myślałam.
– Dla Alice na pewno – stwierdził z przekonaniem Emmett, nie tracąc entuzjazmu. – Ale, hej! Mnie to się nawet podoba. Wiesz, zwłaszcza w Seattle aż tak nie zwracamy na siebie uwagi, a gdyby pozwolić sobie na coś więcej… Po jakimś czasie zarabianie pieniędzy na giełdzie, robi się nudne – przyznał, ale w odpowiedzi na jego słowa jedynie wywróciłam oczami.
– To Alice zarabiała – przypomniałam mu usłużnie. – Swoimi wizjami, ale jednak gdyby nie ona, to nie byłoby takie proste.
Cóż, być może do pewnego stopnia była to dość naciągana teoria, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać. Byłam przyzwyczajona, że pomimo całych dekad wampirzego życia, które zapewniły moim bliskim dość pieniędzy, byśmy nie musieli przejmować się tą kwestią, zwłaszcza moi wujkowie i ciotki wciąż szukali sposobu, żeby biernie nie siedzieć w domu. Tak czy inaczej, nie byłam szczególnie zaskoczona zapałem Alice, choć pomysł z klubem okazał się na tyle nowy, że początkowo miałam wątpliwości. Z drugiej strony, odkąd prócz mniej pojawiło się więcej osób, przez które dar wampirzycy zaczął szwankować, niczym dziwnym wydawało się, że dziewczyna szukała innego sposobu, żeby się przydać.
– Dobra, dobra… Hej, jeśli chcesz, możemy się później przejechać do miasta. Pokażę ci, co ona tam wymyśliła – zaproponował Emmett, skutecznie wyrywając mnie z zamyślenia.
Wzruszyłam ramionami, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę jest mi wszystko jedno. Może nawet tego potrzebowałam, choć zarazem wątpiłam, żeby tacie chodziło o przedłużenie momentu, w którym wrócę do domu, kiedy zdecydował się wysłać za mną akurat Emmett'a.
Sama myśl o tym wystarczyła, żebym znowu zaczęła wahać się nad znaczeniem nieobecności Layli i tym, co działo się w ostatnim czasie. Bezwiednie wyciągnęłam telefon, nie pierwszy raz od momentu wyjścia z domu decydując się sprawdzić, czy przypadkiem nie dostałam jakiejś wiadomości. Po cichu liczyłam na to, że Lay się do mnie odezwie, tym bardziej, że zwykle kiedy miała gorszy humor, prędzej czy później i tak pojawiała się, żeby porozmawiać. To prawda nie miałam poczucia, żeby Rufus nas okłamał w kwestii tego, czy mogliby się pokłócić, ale z drugiej strony… Cóż, w przypadku tego wampira wszystko wydawało się równie prawdopodobne.
– Hej… Ziemia do Ness – usłyszałam i tych kilka słów, zwłaszcza w połączeniu z nielubianą przeze mnie formą tego skrótu, w zupełności wystarczyły, żebym przeniosła wzrok z powrotem na wujka.
– Tak… Mówiłeś coś? – zapytałam, a on westchnął.
– Dzięki, Nessie – rzucił z przekąsem. – Zawsze wiedziałem, że na uwagę z twojej strony mogę liczyć – mruknął, ale nie wydawał się rozeźlony. Wręcz przeciwnie – do głowy nawet przyszło mi to, że mógłby się martwić.
Zawahałam się, przez krótką chwilę sama niepewna, w jaki sposób powinnam zareagować. Nic nie mogłam poradzić na to, że nie potrafiłam się skupić, myślami raz po raz uciekając gdzieś daleko. Przejmowałam się, co zresztą wydawało mi się dość naturalne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio działo się wystarczająco wiele, by przewrażliwienie wydało mi się czymś naturalnym. W porównaniu z problemami z Volturi, obcymi wampirami czy Isobel, rozmowa na temat otwarcia klubu albo konieczność przesiadywania na uczelni, jawiły mi się w absolutnie przyziemny, paradoksalnie wręcz nierealny sposób.
– Przepraszam – zreflektowałam się pośpiesznie. Mocniej zacisnęłam palce na telefonie, po czym przystanęłam, by móc oprzeć się plecami o ścianę. Miałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia kolejnych zajęć, zresztą zaczynało być mi wszystko jedno, czy przypadkiem się nie spóźnię. – Ja po prostu… – Wzruszyłam ramionami, sama niepewna, w jaki sposób powinnam mu to wszystko wytłumaczyć.
– Jest aż tak źle? – zapytał mnie wprost, wręcz zaskakując tym, jak poważny w tamtej chwili się wydawał.
Nieznacznie potrząsnęłam głową.
– Nie jestem pewna… Ale znam Laylę – powiedziałam w końcu, nie zamierzając udawać, że moje zachowanie mogłoby wiązać się z czymkolwiek albo kimkolwiek innym. – Gdyby to było Miasto Nocy, pewnie aż tak bardzo bym się nie przejmowała. Może to głupie, bo tam łatwiej o kłopoty, ale ona jest… Och, miała swoje miejsca. Poza tym Gabriel by nie szalał, gdyby chodziło tylko o to, że ona nie chce z nami rozmawiać – dodałam, po czym skrzywiłam się, bo kiedy wypowiedziałam tych kilka słów na głos, poczułam się jeszcze bardziej zmartwiona niż do tej pory.
Być może faktycznie zaczynałam zachowywać się w przewrażliwiony sposób, ale im bardziej o tym myślałam, próbując uporządkować sobie wszystko to, co się działo, tym więcej nieścisłości dostrzegałam. To z kolei sprawiało, że przejmowałam się bardziej niż do tej pory, wręcz złoszcząc się na siebie za to, że nie potrafiłam nic z zaistniałą sytuacją zrobić. Cholera, coś było nie tak, prawda? Wiedzieliśmy o tym już od dłuższego czasu, a jednak…
– Chcesz wracać do domu? – Poderwałam głowę, co najmniej zaskoczona tym pytaniem. – Serio… To mi wygląda na jeden z tych przypadków, kiedy wagary wydają się jak najbardziej uzasadnione. Lekcja trzymania kredek może poczekać – dodał Emmett, jak zwykle próbując żartować, żeby rozluźnić atmosferę, ale szło mu to co najmniej marnie.
– Zajęcia z rysunku to nie zabawa kredkami – obruszyłam się i chciałam dodać coś jeszcze, ale mimo wszystko zaczęłam się wahać.
Propozycja była kusząca, tym bardziej, że zdecydowanie nie miałam głowy do siedzenia na uczelni. Poniekąd martwiłam się bardziej, zwłaszcza kiedy Gabriel poinformował mnie, że gdziekolwiek zabrał ze sobą Jocelyne. Co prawda wiedziałam już, że od dawna oboje byli w domu i tylko Rufus na własną rękę zdecydował się rozejrzeć po mieście, ale wcale nie czułam się lepiej. Zmęczenie i wątpliwości dodatkowo potęgował fakt, że na zewnątrz już dawno zrobiło się ciemno, pomimo tego, że wcale nie było aż tak późno. Zimowa pora robiła swoje, zaś panująca na zewnątrz aura miała w sobie coś przygnębiającego, co sprawiło, że zaczęłam czuć się tym gorzej. Wciąż chciałam wierzyć w to, że tak naprawdę nie działo się nic wartego uwagi, ale mimo wszystko…
Westchnęłam, po czym z wahaniem spojrzałam na Emmett'a. Sama nie byłam pewna, czy powinnam mu za reakcję podziękować, czy może jednak uprzeć się i zostać, trzymając się nikłej nadziei na to, że zachowywanie się „normalnie”, przyniesie mi choć odrobinę spokoju. Miałam wrażenie, że marnuję czas, chociaż w rzeczywistości powinnam być w zupełnie innym miejscu. Nie miałam pojęcia, jak moja obecność w domu mogłaby cokolwiek ułatwić, ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie?
Przez dłuższą chwilę obserwowałam zmierzających w swoje strony studentów, mając wrażenie, że panujący w korytarzu gwar w rzeczywistości mnie nie dotyczy. Wrażenie było takie, jakby wszystko działo się gdzieś poza mną, odległe i pozbawione znaczenia. Takie uczucie samo w sobie okazało się dziwne, ja zaś zaczęłam dochodzić do wniosku, że nie wytrzymam choćby minuty dłużej w tym miejscu. Kiedy do tego wszystkiego poczułam przytłumiony, ale dający mi się we znaki ból głowy, ostatecznie podjęłam decyzję, o czym zresztą chciałam natychmiast poinformować Emmett'a, jednak nie miałam okazji, żeby odezwać się chociaż słowem.
– Zostaw mnie… Powiedziałam już, że masz mnie zostawić!!!
Aż wzdrygnęłam się, słysząc krzyk. Na korytarzu z oczywistych względów już i tak panowało zamieszenie, to jednak było coś więcej, niż przekrzykiwanie się studentów. Również obecność innych osób nie była w stanie rozproszyć mnie na tyle, bym nie zauważyła wyraźnie roztrzęsionej, stojącej na samym środku, wyraźnie roztrzęsionej dziewczyny. Stała do mnie plecami, więc byłam w stanie zobaczyć wyłącznie jej smukłą sylwetkę i sięgające do głowy pleców, czarne włosy, to jednak wydawało się najmniej istotne. Bardziej przejęłam się tym, że zwracała się do jak najbardziej znajomej mi osoby, wyglądając na chętną rozszarpać ją na kawałeczki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Od pierwszego spotkania z Castielem w tym miejscu byłam przyzwyczajona, że czasami go widywałam. Co prawda wciąż nie miałam pewności, jakie miał zadanie, skoro wciąż pojawiał się na uczelni, ale nie próbowałam dopytywać. W tamtej chwili stał w niewielkim oddaleniu od dziewczyny, rękę trzymając na klamce znajdujących się w pobliżu drzwi – być może gabinetu, w którym dotychczas oboje byli. Przenikliwe, na swój sposób zatroskane spojrzenie utkwił w dziewczynie, wydając się wręcz błagać ją o to, żeby nad sobą zapanowała.
– Cassandro… – udało mi się wychwycić w ogólnym zamieszaniu, dzięki wyostrzonym zmysłom nie mając problemu ze zrozumieniem wypowiedzianych przez mężczyznę słów.
– Stój tam, gdzie stoisz! – zażądała niemniej histerycznym tonem dziewczyna. Gdyby nie to, że jej reakcja wydawała mi się wręcz niedorzeczna, pomyślałabym, że naprawdę mogłaby bać się Castiela. – Ja nie… – Urwała i już tylko energicznie potrząsała głową, zupełnie jakby za wszelką cenę chciała odrzucić od siebie jakaś niechcianą myśl.
Odwróciła się – tylko nieznacznie – dzięki czemu mogłam dostrzec jej twarz. Była blada i zapłakana, wyglądając dosłownie jak przysłowiowe siódme nieszczęście. Widziałam, że jej ciemne oczy były nienaturalnie wręcz rozszerzone, zdradzając tak wiele emocji, zwłaszcza tych negatywnych, że aż zakręciło mi się w głowie.
– Och, Cassie… Spokojnie – spróbował raz jeszcze Castiel. Wyprostował się, po czym z wolna ruszył ku dziewczynie, wydając się przesadnie wręcz kontrolować każdy swój kolejny ruch. – Może nie powinienem był tego mówić, ale chcę dla ciebie dobrze. Ja po prostu…
Właściwie nie byłam pewna, w którym momencie popełnił błąd. Istotne było to, że z gardła dziewczyny wydobył się przyprawiający o dreszcze, zdławiony wrzask – coś z pogranicza szlochu i sfrustrowanego okrzyku. W następnej sekundzie po prostu odwróciła się na pięcie, zostawiając swojego wyraźnie rozczarowanego rozmówcę i cały korytarz zdezorientowanych uczniów. Sama potrzebowałam dłuższej chwili, żeby otrząsnąć się na tyle, by w ogóle móc ruszyć się z miejsca i zdecydować się podejść do Castiela, przez krótką chwilę sama niepewna, czy pytanie go o cokolwiek miało sens.
– Cholera… – usłyszałam jego gniewny pomruk. Z cichym westchnieniem oparł czoło o drzwi, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Świetnie mi poszło – stwierdził, nie szczędząc sobie sarkazmu.
– Castielu? – zaryzykowałam.
Przeniósł na mnie wzrok, bynajmniej niezaskoczony moim pojawieniem się. Być może zauważył mnie wcześniej, co zresztą wcale nie byłoby takie dziwne.
– Narobiliśmy niezłego zamieszania, nie? – zauważył, prostując się, by móc na mnie spojrzeć. Zaśmiał się nieco nerwowo, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Nie tak to miało wyglądać – przyznał, chociaż to akurat zdążyłam zaobserwować.
– Problemy z dziewczyną? – zagaił Emmett, wciąż podążając za mną niczym cień.
Castiel zacisnął usta, przez krótką chwilę wyglądając na urażonego samą tylko sugestią.
– Oczywiście, że nie – żachnął się, a ja westchnęłam.
– To Castiel – wyjaśniłam pośpiesznie, chcąc postawić sprawę jasno. – A to mój… hm, przybrany brat, Emmett – dodałam, w ostatniej chwili przypominając sobie, że powinnam się trzymać oficjalnej wersji, zwłaszcza, że miałam przed sobą kogoś niewtajemniczonego w sytuację. – Castiel jest znajomym Carlisle'a… I chyba pracują razem? – rzuciłam i mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie. Cóż, w końcu przez większość czasu widywałam go tutaj.
Mężczyzna wyprostował się, w roztargnieniu przeczesując ciemne włosy palcami. Wyglądał na zmęczonego, co zresztą wcale nie wydało mi się dziwne.
– Można tak powiedzieć – przyznał, wzruszając ramionami. – Albo raczej to, że właśnie zostałem kimś na kształt szkolnego psychologa – wywrócił oczami – chociaż to też naciągana teoria. Ach… Pamiętasz o czym rozmawialiśmy ostatnim razem, Nessie? – dodał, a ja mimo wszystko się zawahałam.
– O tym, co dzieje się na uczelni? – upewniłam się, bo choć pamiętałam naszą rozmowę, nie miałam do tej pory okazji zaobserwować niczego dziwnego.
– Właśnie… To teraz sama widzisz – zauważył przytomnie, ruchem głowy wskazując na głąb korytarza, którym oddaliła się ta dziewczyna.
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, wciąż niepewna, co powinnam sądzić o tym, co właśnie miałam okazję zaobserwować. Wiedziałam już, że coś zdecydowanie było na rzeczy, nie zmieniało to jednak faktu, że nadal miałam wątpliwości. Jasne, to wszystko było dziwne, ale z drugiej strony…
– Co się stało? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać. – Ta dziewczyna…
– Nie tutaj – przerwał mi nieco spiętym tonem. Zaraz po tym uśmiechnął się w przepraszający, nieco wymuszony sposób. – Jeśli masz chwilę, możemy porozmawiać, chociaż być może nie powinienem… Ale jeśli zaraz się komuś nie wygadam, trafi mnie szlag.
Zawahałam się, aż nazbyt świadoma tego, że najpewniej nie powinnam się zgodzić – i to nie tylko dlatego, że Gabriel zdecydowanie mojemu znajomemu nie ufał. Z drugiej strony, Castiel sprawiał wrażenie zdesperowanego, ja z kolei sama chwilę wcześniej doszłam do wniosku, że absolutnie nie mam ochoty na dalsze przesiadywanie na uczelni. W takim wypadku oboje mogliśmy sobie pomóc, a może to po prostu ja chciałam znaleźć jakikolwiek konkretny sposób na zrezygnowanie z reszt zajęć.
– Emmett?
Wujek jedynie się uśmiechnął, najpewniej doskonale wiedząc, co takiego chodziło mi po głowie.
– Dokąd tyko sobie zażyczysz, mała – zapewnił, a ja wyjątkowo nie poczułam potrzeby, żeby zabić go za to, w jaki sposób się do mnie zwracał.
Castielowi najwyraźniej było wszystko jedno, czy ktokolwiek będzie nam towarzyszyć, bo nie próbował protestować. Ostatecznie stanęło na tym, że zdecydowaliśmy się odwieźć go do domu, tym bardziej, że zmierzaliśmy w jednym kierunku. Dowiedziałam się przy okazji, że przynajmniej tymczasowo nie miał samochodu, chociaż nie próbował szczególnie rozwodzić się nad tym, co było tego przyczyną. Nie pytałam, bardziej przejęta tym, co wydarzyło się na uczelni, tym bardziej, że wszystko wskazywało, że chodzi o coś ważnego. Mogłam tylko zgadywać, w czym tak naprawdę leżał problem, próbując doszukać się logiki w zachowaniu Cassandry. Wiedziałam już, że to zdecydowanie nie było normalne, choć może nie powinno mnie to dziwić, biorąc pod uwagę to, czym znajdował się Castiel.
Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w milczeniu, ale nie próbowałam naciskać. Byłam w stanie wyczuć podenerwowanie swojego towarzysza, ten z kolei wydawał się przesadnie wręcz zapatrzony na to, co działo się za szybą, bezmyślnie obserwując przemykający za oknem krajobraz. Mimo wszystko zawahałam się, mając ochotę zadać jakiekolwiek, choć po części sensowne pytanie, ale i przed tym się powstrzymałam. Jeśli naprawdę chciał rozmawiać, wtedy najpewniej i tak wszystko by mi powiedział, tak zresztą było lepiej. Cóż, zwykle kiedy chciałam się zwierzyć, nie lubiłam, kiedy ktokolwiek próbował na mnie naciskać.
– Trochę przerażające, nie? – zapytał w końcu, a ja mimo wszystko się zawahałam. – Tak mi się przynajmniej wydaje… Nie na co dzień widzi się takie rzeczy – stwierdził, a ja cicho westchnęłam. Doświadczyłam o wiele gorszych, aniżeli krzyczące dziko uczennice, chociaż z drugiej strony… – Teoretycznie powinienem milczeć. Wiesz jak to jest – zauważył, więc chcąc nie chcąc skinęłam głową. Trudno, żebym mieszkając z lekarzem nie zorientowała się, jakie obowiązywały ich zasady.
– Nie musisz – zapewniłam pośpiesznie. – Ale… to mimo wszystko wyglądało dziwnie. Wydawała się wściekła – przyznałam, a Castiel zaśmiał się bez wesołości.
– Szkoda, że bez powodu. Mam wrażenie, że wyszedłem na jakiegoś zboczeńca. – Urwał, po czym wywrócił oczami. – Dziewczyna ma swoje problemy. Rozmawialiśmy, a potem nagle zaczęła na mnie krzyczeć… Och, nie po raz pierwszy, bo nastroje zmieniają jej się ot tak, ale do tej pory nie było aż tak źle. Może niepotrzebnie powiedziałem jej, że mam swoje podejrzenia, ale mimo wszystko… – Urwał, po czym potrząsnął głową. – Wspominałem ci już, że na tej uczelni ostatnio nie dzieje się dobrze. Cassandra nie jest pierwsza – stwierdził po chwili wahania.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, sama niepewna, co powinnam o tym wszystkim myśleć. To brzmiało źle, zwłaszcza kiedy mówił o tym w taki sposób. Dzieciaki, które miały problem z zapanowaniem nad nerwami? Dla mnie brzmiało to wręcz przerażająco znajomo, ale… tym razem przecież chodziło o ludzi! Co jak co, ale zorientowałabym się, gdybym przebywała w otoczeniu istot podobnych do mnie, które mogłyby nieświadomie przechodzić ten szczególny rodzaj przemiany. Podejrzewałam, że to zwykły przypadek, ale i tak nie podobało mi się to, co w mniej lub bardziej świadomy sposób sugerował mi Castiel.
– Ja… Masz jakieś podejrzenia? – zapytałam po chwili wahania, nie chcąc trwać w przeciągającej się w nieskończoność ciszy. Wyraźnie czułam, że czekał na moją reakcję.
– Nie wiem… Może. – Castiel wzruszył ramionami, po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok. – Narkotyki?
Pokiwałam głową, bynajmniej nieprzekonana. Miałam wrażenie, że działo się coś o wiele istotniejszego, ale samej sobie nie potrafiłam wytłumaczyć, w czym rzecz. Co więcej chcąc nie chcąc zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak wielkie szanse istniały na to, żeby dziwne rzeczy zaczęły dziać się akurat na uczelni, którą dopiero co wybrałam. To wyglądało po prostu źle, niezależnie od tego, czy faktycznie dało się wytłumaczyć sytuację w jakkolwiek sensowny sposób.
Dyskretnie zerknęłam na Castiela, po czym sama zaczęłam wpatrywać się w ciemność za oknem. Gdyby sytuacja była inna, zapytałabym Rufusa, ot tak dla zasady, chociaż szczerze wątpiłam, żeby interesowały go problemy ludzi. Teraz z kolei miałam pewność, że zbliżanie się do wampira, kiedy ten martwił się o Laylę, było złym pomysłem. Doskonale to rozumiałam, sama najbardziej przejmując się tym, co działo się z moją szwagierką, ale z drugiej strony… Chciałam tego czy nie, nie potrafiłam ot tak zignorować sytuacji na uczelni.
Nie miałam pojęcia skąd to wiem, ale czułam, że to nie przypadek. I choć to wydało się niedorzeczne, byłam gotowa przysiąc, że wszystko tak czy inaczej sprawdzało się do mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa