Renesmee
– Ładnie tutaj.
Zaśmiałam
się nieco nerwowo, nie mogąc się powstrzymać. Czułam się co najmniej dziwnie z tym,
że Emmett mógłby chodzić za mną krok w krok, ale nie byłam w stanie
tak po prostu go odesłać. W zasadzie nawet sama nie byłam pewna, co
przekonywało mnie do trwania w takim stanie rzeczy bardziej – entuzjazm
wujka czy może świadomość, że ani Gabriel, ani tata nie byliby zadowoleni,
gdybym została sama.
– Też tak
sądzę – przyznałam, uśmiechając się blado. – Chociaż dla ciebie to pewnie nic
takiego. Ile uczelni już widzieliście, co? – zapytałam, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
Kolejną z zalet
Emmetta było to, że z łatwością mogłam zacząć jakikolwiek temat, mając
przy tym nadzieję, że to wystarczy, żebym choć na chwilę zapomniała o faktycznych
problemach. Próbowałam wmówić samej sobie, że przejmuję się absolutnie bez
powodu, ale to wcale nie było takiego proste, jak mogłabym tego oczekiwać. Już
nawet nie chodziło o ostatnie wydarzenia, ale o Laylę – a więc
dziewczynę, która była dla mnie jak siostra i za którą sama skoczyłabym w ogień,
gdyby zaszła taka potrzeba. Co prawda podejrzewałam, że przejmuję się bez
powodu, a po powrocie do domu sama przekonam się, że wampirzyca miała się
dobrze, ale do tego czasu nie byłam w stanie tak po prostu wyrzucić z głowy
myśli o tym, że mogłoby spotkać ją coś złego.
– Wiesz, to
zależy… W większości przypadków moja przygoda z systemem edukacji
kończyła się na liceum – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością
Emmett, posyłając mi uśmiech. – Zrozumiałabyś to, gdybyś kilkanaście razy z rzędu
przerabiała klasę maturalną. Za którymś razem ma się dość wszystkiego.
– I dlatego
Alice ma teraz dziwne pomysły? – Spojrzałam na niego z zaciekawieniem,
mimo wszystko chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
– Już ci
się pochwaliła? – mruknął, a ja wzruszyłam ramionami.
– Uważa, że
będę w stanie jej pomóc, skoro kiedyś pracowałam na Michaela – przyznałam,
po czym zawahałam się na moment. Nie, zdecydowanie nie czułam się ekspertem w jakiejkolwiek
dziedzinie, wiążącej się z prowadzeniem lokalu pokroju kawiarni, chyba że
chciałaby ze mną porozmawiać na temat zastosowania ściereczek do przecierania
blatów. – Ale klub to nie kawiarnia. Chociaż sam pomysł jest… interesujący –
dodałam, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że to słowo nawet po
części nie oddawało tego, co faktycznie o planach ciotki myślałam.
– Dla Alice
na pewno – stwierdził z przekonaniem Emmett, nie tracąc entuzjazmu. – Ale,
hej! Mnie to się nawet podoba. Wiesz, zwłaszcza w Seattle aż tak nie
zwracamy na siebie uwagi, a gdyby pozwolić sobie na coś więcej… Po jakimś
czasie zarabianie pieniędzy na giełdzie, robi się nudne – przyznał, ale w odpowiedzi
na jego słowa jedynie wywróciłam oczami.
– To Alice
zarabiała – przypomniałam mu usłużnie. – Swoimi wizjami, ale jednak gdyby nie
ona, to nie byłoby takie proste.
Cóż, być
może do pewnego stopnia była to dość naciągana teoria, ale nie chciałam się nad
tym zastanawiać. Byłam przyzwyczajona, że pomimo całych dekad wampirzego życia,
które zapewniły moim bliskim dość pieniędzy, byśmy nie musieli przejmować się
tą kwestią, zwłaszcza moi wujkowie i ciotki wciąż szukali sposobu, żeby
biernie nie siedzieć w domu. Tak czy inaczej, nie byłam szczególnie
zaskoczona zapałem Alice, choć pomysł z klubem okazał się na tyle nowy, że
początkowo miałam wątpliwości. Z drugiej strony, odkąd prócz mniej
pojawiło się więcej osób, przez które dar wampirzycy zaczął szwankować, niczym
dziwnym wydawało się, że dziewczyna szukała innego sposobu, żeby się przydać.
– Dobra,
dobra… Hej, jeśli chcesz, możemy się później przejechać do miasta. Pokażę ci,
co ona tam wymyśliła – zaproponował Emmett, skutecznie wyrywając mnie z zamyślenia.
Wzruszyłam
ramionami, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę jest mi wszystko jedno. Może
nawet tego potrzebowałam, choć zarazem wątpiłam, żeby tacie chodziło o przedłużenie
momentu, w którym wrócę do domu, kiedy zdecydował się wysłać za mną akurat
Emmett'a.
Sama myśl o tym
wystarczyła, żebym znowu zaczęła wahać się nad znaczeniem nieobecności Layli i tym,
co działo się w ostatnim czasie. Bezwiednie wyciągnęłam telefon, nie
pierwszy raz od momentu wyjścia z domu decydując się sprawdzić, czy
przypadkiem nie dostałam jakiejś wiadomości. Po cichu liczyłam na to, że Lay
się do mnie odezwie, tym bardziej, że zwykle kiedy miała gorszy humor, prędzej
czy później i tak pojawiała się, żeby porozmawiać. To prawda nie miałam
poczucia, żeby Rufus nas okłamał w kwestii tego, czy mogliby się pokłócić,
ale z drugiej strony… Cóż, w przypadku tego wampira wszystko wydawało
się równie prawdopodobne.
– Hej…
Ziemia do Ness – usłyszałam i tych kilka słów, zwłaszcza w połączeniu
z nielubianą przeze mnie formą tego skrótu, w zupełności wystarczyły,
żebym przeniosła wzrok z powrotem na wujka.
– Tak…
Mówiłeś coś? – zapytałam, a on westchnął.
– Dzięki,
Nessie – rzucił z przekąsem. – Zawsze wiedziałem, że na uwagę z twojej
strony mogę liczyć – mruknął, ale nie wydawał się rozeźlony. Wręcz przeciwnie –
do głowy nawet przyszło mi to, że mógłby się martwić.
Zawahałam
się, przez krótką chwilę sama niepewna, w jaki sposób powinnam zareagować.
Nic nie mogłam poradzić na to, że nie potrafiłam się skupić, myślami raz po raz
uciekając gdzieś daleko. Przejmowałam się, co zresztą wydawało mi się dość
naturalne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio działo się
wystarczająco wiele, by przewrażliwienie wydało mi się czymś naturalnym. W porównaniu
z problemami z Volturi, obcymi wampirami czy Isobel, rozmowa na temat
otwarcia klubu albo konieczność przesiadywania na uczelni, jawiły mi się w absolutnie
przyziemny, paradoksalnie wręcz nierealny sposób.
–
Przepraszam – zreflektowałam się pośpiesznie. Mocniej zacisnęłam palce na
telefonie, po czym przystanęłam, by móc oprzeć się plecami o ścianę.
Miałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia kolejnych zajęć, zresztą zaczynało
być mi wszystko jedno, czy przypadkiem się nie spóźnię. – Ja po prostu… –
Wzruszyłam ramionami, sama niepewna, w jaki sposób powinnam mu to wszystko
wytłumaczyć.
– Jest aż
tak źle? – zapytał mnie wprost, wręcz zaskakując tym, jak poważny w tamtej
chwili się wydawał.
Nieznacznie
potrząsnęłam głową.
– Nie
jestem pewna… Ale znam Laylę – powiedziałam w końcu, nie zamierzając
udawać, że moje zachowanie mogłoby wiązać się z czymkolwiek albo
kimkolwiek innym. – Gdyby to było Miasto Nocy, pewnie aż tak bardzo bym się nie
przejmowała. Może to głupie, bo tam łatwiej o kłopoty, ale ona jest… Och,
miała swoje miejsca. Poza tym Gabriel by nie szalał, gdyby chodziło tylko o to,
że ona nie chce z nami rozmawiać – dodałam, po czym skrzywiłam się, bo
kiedy wypowiedziałam tych kilka słów na głos, poczułam się jeszcze bardziej
zmartwiona niż do tej pory.
Być może
faktycznie zaczynałam zachowywać się w przewrażliwiony sposób, ale im
bardziej o tym myślałam, próbując uporządkować sobie wszystko to, co się
działo, tym więcej nieścisłości dostrzegałam. To z kolei sprawiało, że
przejmowałam się bardziej niż do tej pory, wręcz złoszcząc się na siebie za to,
że nie potrafiłam nic z zaistniałą sytuacją zrobić. Cholera, coś było nie
tak, prawda? Wiedzieliśmy o tym już od dłuższego czasu, a jednak…
– Chcesz
wracać do domu? – Poderwałam głowę, co najmniej zaskoczona tym pytaniem. –
Serio… To mi wygląda na jeden z tych przypadków, kiedy wagary wydają się
jak najbardziej uzasadnione. Lekcja trzymania kredek może poczekać – dodał
Emmett, jak zwykle próbując żartować, żeby rozluźnić atmosferę, ale szło mu to
co najmniej marnie.
– Zajęcia z rysunku
to nie zabawa kredkami – obruszyłam się i chciałam dodać coś jeszcze, ale
mimo wszystko zaczęłam się wahać.
Propozycja
była kusząca, tym bardziej, że zdecydowanie nie miałam głowy do siedzenia na
uczelni. Poniekąd martwiłam się bardziej, zwłaszcza kiedy Gabriel poinformował
mnie, że gdziekolwiek zabrał ze sobą Jocelyne. Co prawda wiedziałam już, że od
dawna oboje byli w domu i tylko Rufus na własną rękę zdecydował się
rozejrzeć po mieście, ale wcale nie czułam się lepiej. Zmęczenie i wątpliwości
dodatkowo potęgował fakt, że na zewnątrz już dawno zrobiło się ciemno, pomimo
tego, że wcale nie było aż tak późno. Zimowa pora robiła swoje, zaś panująca na
zewnątrz aura miała w sobie coś przygnębiającego, co sprawiło, że zaczęłam
czuć się tym gorzej. Wciąż chciałam wierzyć w to, że tak naprawdę nie
działo się nic wartego uwagi, ale mimo wszystko…
Westchnęłam,
po czym z wahaniem spojrzałam na Emmett'a. Sama nie byłam pewna, czy
powinnam mu za reakcję podziękować, czy może jednak uprzeć się i zostać,
trzymając się nikłej nadziei na to, że zachowywanie się „normalnie”, przyniesie
mi choć odrobinę spokoju. Miałam wrażenie, że marnuję czas, chociaż w rzeczywistości
powinnam być w zupełnie innym miejscu. Nie miałam pojęcia, jak moja
obecność w domu mogłaby cokolwiek ułatwić, ale jakie to tak naprawdę miało
znaczenie?
Przez
dłuższą chwilę obserwowałam zmierzających w swoje strony studentów, mając
wrażenie, że panujący w korytarzu gwar w rzeczywistości mnie nie dotyczy.
Wrażenie było takie, jakby wszystko działo się gdzieś poza mną, odległe i pozbawione
znaczenia. Takie uczucie samo w sobie okazało się dziwne, ja zaś zaczęłam
dochodzić do wniosku, że nie wytrzymam choćby minuty dłużej w tym miejscu.
Kiedy do tego wszystkiego poczułam przytłumiony, ale dający mi się we znaki ból
głowy, ostatecznie podjęłam decyzję, o czym zresztą chciałam natychmiast
poinformować Emmett'a, jednak nie miałam okazji, żeby odezwać się chociaż
słowem.
– Zostaw
mnie… Powiedziałam już, że masz mnie zostawić!!!
Aż
wzdrygnęłam się, słysząc krzyk. Na korytarzu z oczywistych względów już i tak
panowało zamieszenie, to jednak było coś więcej, niż przekrzykiwanie się
studentów. Również obecność innych osób nie była w stanie rozproszyć mnie
na tyle, bym nie zauważyła wyraźnie roztrzęsionej, stojącej na samym środku,
wyraźnie roztrzęsionej dziewczyny. Stała do mnie plecami, więc byłam w stanie
zobaczyć wyłącznie jej smukłą sylwetkę i sięgające do głowy pleców, czarne
włosy, to jednak wydawało się najmniej istotne. Bardziej przejęłam się tym, że
zwracała się do jak najbardziej znajomej mi osoby, wyglądając na chętną
rozszarpać ją na kawałeczki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Od
pierwszego spotkania z Castielem w tym miejscu byłam przyzwyczajona,
że czasami go widywałam. Co prawda wciąż nie miałam pewności, jakie miał
zadanie, skoro wciąż pojawiał się na uczelni, ale nie próbowałam dopytywać. W tamtej
chwili stał w niewielkim oddaleniu od dziewczyny, rękę trzymając na klamce
znajdujących się w pobliżu drzwi – być może gabinetu, w którym
dotychczas oboje byli. Przenikliwe, na swój sposób zatroskane spojrzenie utkwił
w dziewczynie, wydając się wręcz błagać ją o to, żeby nad sobą
zapanowała.
–
Cassandro… – udało mi się wychwycić w ogólnym zamieszaniu, dzięki wyostrzonym
zmysłom nie mając problemu ze zrozumieniem wypowiedzianych przez mężczyznę
słów.
– Stój tam,
gdzie stoisz! – zażądała niemniej histerycznym tonem dziewczyna. Gdyby nie to,
że jej reakcja wydawała mi się wręcz niedorzeczna, pomyślałabym, że naprawdę
mogłaby bać się Castiela. – Ja nie… – Urwała i już tylko energicznie
potrząsała głową, zupełnie jakby za wszelką cenę chciała odrzucić od siebie
jakaś niechcianą myśl.
Odwróciła
się – tylko nieznacznie – dzięki czemu mogłam dostrzec jej twarz. Była blada i zapłakana,
wyglądając dosłownie jak przysłowiowe siódme nieszczęście. Widziałam, że jej
ciemne oczy były nienaturalnie wręcz rozszerzone, zdradzając tak wiele emocji,
zwłaszcza tych negatywnych, że aż zakręciło mi się w głowie.
– Och,
Cassie… Spokojnie – spróbował raz jeszcze Castiel. Wyprostował się, po czym z wolna
ruszył ku dziewczynie, wydając się przesadnie wręcz kontrolować każdy swój
kolejny ruch. – Może nie powinienem był tego mówić, ale chcę dla ciebie dobrze.
Ja po prostu…
Właściwie
nie byłam pewna, w którym momencie popełnił błąd. Istotne było to, że z gardła
dziewczyny wydobył się przyprawiający o dreszcze, zdławiony wrzask – coś z pogranicza
szlochu i sfrustrowanego okrzyku. W następnej sekundzie po prostu
odwróciła się na pięcie, zostawiając swojego wyraźnie rozczarowanego rozmówcę i cały
korytarz zdezorientowanych uczniów. Sama potrzebowałam dłuższej chwili, żeby
otrząsnąć się na tyle, by w ogóle móc ruszyć się z miejsca i zdecydować
się podejść do Castiela, przez krótką chwilę sama niepewna, czy pytanie go o cokolwiek
miało sens.
– Cholera…
– usłyszałam jego gniewny pomruk. Z cichym westchnieniem oparł czoło o drzwi,
wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Świetnie mi poszło – stwierdził,
nie szczędząc sobie sarkazmu.
– Castielu?
– zaryzykowałam.
Przeniósł
na mnie wzrok, bynajmniej niezaskoczony moim pojawieniem się. Być może zauważył
mnie wcześniej, co zresztą wcale nie byłoby takie dziwne.
–
Narobiliśmy niezłego zamieszania, nie? – zauważył, prostując się, by móc na
mnie spojrzeć. Zaśmiał się nieco nerwowo, po czym z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Nie tak to miało wyglądać – przyznał, chociaż to akurat
zdążyłam zaobserwować.
– Problemy z dziewczyną?
– zagaił Emmett, wciąż podążając za mną niczym cień.
Castiel
zacisnął usta, przez krótką chwilę wyglądając na urażonego samą tylko sugestią.
–
Oczywiście, że nie – żachnął się, a ja westchnęłam.
– To
Castiel – wyjaśniłam pośpiesznie, chcąc postawić sprawę jasno. – A to mój…
hm, przybrany brat, Emmett – dodałam, w ostatniej chwili przypominając
sobie, że powinnam się trzymać oficjalnej wersji, zwłaszcza, że miałam przed
sobą kogoś niewtajemniczonego w sytuację. – Castiel jest znajomym
Carlisle'a… I chyba pracują razem? – rzuciłam i mimo wszystko
zabrzmiało to jak pytanie. Cóż, w końcu przez większość czasu widywałam go
tutaj.
Mężczyzna
wyprostował się, w roztargnieniu przeczesując ciemne włosy palcami.
Wyglądał na zmęczonego, co zresztą wcale nie wydało mi się dziwne.
– Można tak
powiedzieć – przyznał, wzruszając ramionami. – Albo raczej to, że właśnie
zostałem kimś na kształt szkolnego psychologa – wywrócił oczami – chociaż to
też naciągana teoria. Ach… Pamiętasz o czym rozmawialiśmy ostatnim razem,
Nessie? – dodał, a ja mimo wszystko się zawahałam.
– O tym,
co dzieje się na uczelni? – upewniłam się, bo choć pamiętałam naszą rozmowę,
nie miałam do tej pory okazji zaobserwować niczego dziwnego.
– Właśnie…
To teraz sama widzisz – zauważył przytomnie, ruchem głowy wskazując na głąb
korytarza, którym oddaliła się ta dziewczyna.
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, wciąż niepewna, co powinnam sądzić o tym, co właśnie
miałam okazję zaobserwować. Wiedziałam już, że coś zdecydowanie było na rzeczy,
nie zmieniało to jednak faktu, że nadal miałam wątpliwości. Jasne, to wszystko
było dziwne, ale z drugiej strony…
– Co się
stało? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać. – Ta dziewczyna…
– Nie tutaj
– przerwał mi nieco spiętym tonem. Zaraz po tym uśmiechnął się w przepraszający,
nieco wymuszony sposób. – Jeśli masz chwilę, możemy porozmawiać, chociaż być
może nie powinienem… Ale jeśli zaraz się komuś nie wygadam, trafi mnie szlag.
Zawahałam
się, aż nazbyt świadoma tego, że najpewniej nie powinnam się zgodzić – i to
nie tylko dlatego, że Gabriel zdecydowanie mojemu znajomemu nie ufał. Z drugiej
strony, Castiel sprawiał wrażenie zdesperowanego, ja z kolei sama chwilę
wcześniej doszłam do wniosku, że absolutnie nie mam ochoty na dalsze
przesiadywanie na uczelni. W takim wypadku oboje mogliśmy sobie pomóc, a może
to po prostu ja chciałam znaleźć jakikolwiek konkretny sposób na zrezygnowanie z reszt
zajęć.
– Emmett?
Wujek
jedynie się uśmiechnął, najpewniej doskonale wiedząc, co takiego chodziło mi po
głowie.
– Dokąd
tyko sobie zażyczysz, mała – zapewnił, a ja wyjątkowo nie poczułam
potrzeby, żeby zabić go za to, w jaki sposób się do mnie zwracał.
Castielowi
najwyraźniej było wszystko jedno, czy ktokolwiek będzie nam towarzyszyć, bo nie
próbował protestować. Ostatecznie stanęło na tym, że zdecydowaliśmy się odwieźć
go do domu, tym bardziej, że zmierzaliśmy w jednym kierunku. Dowiedziałam
się przy okazji, że przynajmniej tymczasowo nie miał samochodu, chociaż nie
próbował szczególnie rozwodzić się nad tym, co było tego przyczyną. Nie
pytałam, bardziej przejęta tym, co wydarzyło się na uczelni, tym bardziej, że
wszystko wskazywało, że chodzi o coś ważnego. Mogłam tylko zgadywać, w czym
tak naprawdę leżał problem, próbując doszukać się logiki w zachowaniu
Cassandry. Wiedziałam już, że to zdecydowanie nie było normalne, choć może nie
powinno mnie to dziwić, biorąc pod uwagę to, czym znajdował się Castiel.
Przez
dłuższą chwilę trwaliśmy w milczeniu, ale nie próbowałam naciskać. Byłam w stanie
wyczuć podenerwowanie swojego towarzysza, ten z kolei wydawał się
przesadnie wręcz zapatrzony na to, co działo się za szybą, bezmyślnie obserwując
przemykający za oknem krajobraz. Mimo wszystko zawahałam się, mając ochotę
zadać jakiekolwiek, choć po części sensowne pytanie, ale i przed tym się
powstrzymałam. Jeśli naprawdę chciał rozmawiać, wtedy najpewniej i tak
wszystko by mi powiedział, tak zresztą było lepiej. Cóż, zwykle kiedy chciałam
się zwierzyć, nie lubiłam, kiedy ktokolwiek próbował na mnie naciskać.
– Trochę
przerażające, nie? – zapytał w końcu, a ja mimo wszystko się
zawahałam. – Tak mi się przynajmniej wydaje… Nie na co dzień widzi się takie
rzeczy – stwierdził, a ja cicho westchnęłam. Doświadczyłam o wiele
gorszych, aniżeli krzyczące dziko uczennice, chociaż z drugiej strony… –
Teoretycznie powinienem milczeć. Wiesz jak to jest – zauważył, więc chcąc nie
chcąc skinęłam głową. Trudno, żebym mieszkając z lekarzem nie zorientowała
się, jakie obowiązywały ich zasady.
– Nie
musisz – zapewniłam pośpiesznie. – Ale… to mimo wszystko wyglądało dziwnie.
Wydawała się wściekła – przyznałam, a Castiel zaśmiał się bez wesołości.
– Szkoda,
że bez powodu. Mam wrażenie, że wyszedłem na jakiegoś zboczeńca. – Urwał, po
czym wywrócił oczami. – Dziewczyna ma swoje problemy. Rozmawialiśmy, a potem
nagle zaczęła na mnie krzyczeć… Och, nie po raz pierwszy, bo nastroje zmieniają
jej się ot tak, ale do tej pory nie było aż tak źle. Może niepotrzebnie
powiedziałem jej, że mam swoje podejrzenia, ale mimo wszystko… – Urwał, po czym
potrząsnął głową. – Wspominałem ci już, że na tej uczelni ostatnio nie dzieje
się dobrze. Cassandra nie jest pierwsza – stwierdził po chwili wahania.
Spojrzałam
na niego z powątpiewaniem, sama niepewna, co powinnam o tym wszystkim
myśleć. To brzmiało źle, zwłaszcza kiedy mówił o tym w taki sposób. Dzieciaki,
które miały problem z zapanowaniem nad nerwami? Dla mnie brzmiało to wręcz
przerażająco znajomo, ale… tym razem przecież chodziło o ludzi! Co jak co,
ale zorientowałabym się, gdybym przebywała w otoczeniu istot podobnych do
mnie, które mogłyby nieświadomie przechodzić ten szczególny rodzaj przemiany.
Podejrzewałam, że to zwykły przypadek, ale i tak nie podobało mi się to,
co w mniej lub bardziej świadomy sposób sugerował mi Castiel.
– Ja… Masz
jakieś podejrzenia? – zapytałam po chwili wahania, nie chcąc trwać w przeciągającej
się w nieskończoność ciszy. Wyraźnie czułam, że czekał na moją reakcję.
– Nie wiem…
Może. – Castiel wzruszył ramionami, po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
– Narkotyki?
Pokiwałam
głową, bynajmniej nieprzekonana. Miałam wrażenie, że działo się coś o wiele
istotniejszego, ale samej sobie nie potrafiłam wytłumaczyć, w czym rzecz.
Co więcej chcąc nie chcąc zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak wielkie szanse
istniały na to, żeby dziwne rzeczy zaczęły dziać się akurat na uczelni, którą
dopiero co wybrałam. To wyglądało po prostu źle, niezależnie od tego, czy
faktycznie dało się wytłumaczyć sytuację w jakkolwiek sensowny sposób.
Dyskretnie zerknęłam
na Castiela, po czym sama zaczęłam wpatrywać się w ciemność za oknem.
Gdyby sytuacja była inna, zapytałabym Rufusa, ot tak dla zasady, chociaż
szczerze wątpiłam, żeby interesowały go problemy ludzi. Teraz z kolei
miałam pewność, że zbliżanie się do wampira, kiedy ten martwił się o Laylę,
było złym pomysłem. Doskonale to rozumiałam, sama najbardziej przejmując się
tym, co działo się z moją szwagierką, ale z drugiej strony… Chciałam
tego czy nie, nie potrafiłam ot tak zignorować sytuacji na uczelni.
Nie miałam
pojęcia skąd to wiem, ale czułam, że to nie przypadek. I choć to wydało
się niedorzeczne, byłam gotowa przysiąc, że wszystko tak czy inaczej sprawdzało
się do mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz