Beatrycze
Wyczuła, że Lawrence sztywnieje, co najmniej wytrącony słowami,
które wypowiedziała. Widziała, że jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy w pośpiechu
odsunął się na tyle, by – wciąż trzymając obie dłonie na jej ramionach – móc z uwagą
zlustrować ją wzrokiem. Cokolwiek się działo, jego reakcja i wyraźne napięcie
jasno dały Beatrycze do zrozumienia, że nie tylko doświadczyła czegoś
nietypowego, ale przede wszystkim powiedziała coś, co zdecydowanie nie było
normalne.
– Ja… Co takiego powiedziałaś?
Jedynie potrząsnęła głową, sama
niepewna, w jaki sposób powinna interpretować jego pytanie. W głowie
miała pustkę, zaś sama perspektywa zebrania myśli i udzielenia odpowiedzi,
jawiła jej się jako coś skomplikowanego. Gdyby przynajmniej wiedziała, co
powinna o tym wszystkim sądzić, wtedy…
Drgnęła, kiedy L. chwycił ją za
rękę. Instynktownie oswobodziła się z jego uścisku, w następnej
chwili gwałtownie podrywając na równe nogi. Wciąż czuła się dziwnie, zaś w pierwszym
odruchu nieprzyjemnie zawirowało jej w głowie, ale nie straciła równowagi,
wręcz zmuszając do utrzymania pionu. Oddychała szybko i płytko, mając
wrażenie, że chwilę wcześniej faktycznie doświadczyła szaleńczego biegu przez
różany ogród, nade wszystko pragnąc chronić istotę, która była dla niej
najważniejsza. Niewiele brakowało, żeby machinalnie położyła obie dłonie na
płaskim brzuchu, nagle czując się w niemalże bezużyteczny sposób. Była…
pusta i bardziej niż do tej pory świadoma tego, że coś jej odebrano, choć
zarazem nie mogła się pozbyć wrażenia, że te wspomnienia nie należały do niej.
W tamtej chwili nic nie miało
sensu, łącznie z tym, że wciąż odczuwała przenikliwy chłód, ledwo
powstrzymując dreszcze. Przynajmniej próbowała, bo i tak trzęsła się, choć
to zdecydowanie nie miało związku z temperaturą, ale emocjami, które
dosłownie rozrywały ją od środka. Czuła się dziwnie oszołomiona, wręcz
roztrzęsiona i niezdolna do tego, żeby tak po prostu stać w miejscu,
nawet jeśli jednocześnie nie miała pojęcia, gdzie i dlaczego powinna się
udać. Chyba nawet sny, których regularnie doświadczała, nie wytrącały jej z równowagi
aż do tego stopnia, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Teraz już
nie tylko niczego nie rozumiała, ale wręcz miała ochotę uderzyć w coś w przypływie
frustracji i wciąż odczuwanego strachu, który nie tak dawno wydawał się ją
wypełniać. Miała wrażenie, że śni, balansując gdzieś na granicy rzeczywistości i snu,
jakąś cząstka wciąż będąc przy tamtej uciekającej kobiecie – przy Ophelii, kimkolwiek
ta by się nie okazała. Pragnęła wprost zapytać Lawrence’a o znaczenie tego
imienia, a jednak nie była w stanie się na to zdobyć, zbytnio
wytrącona z równowagi, by podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję.
– Beatrycze – usłyszała, ale
nawet na wampira nie spojrzała. W zamian energicznie pokręciła głową,
próbując dać mu do zrozumienia, żeby przynajmniej tymczasowo odpuścił. – Co się
stało? Czy ty…?
– Nie wiem! – przerwała, nie
mogąc się powstrzymać. Skrzywiła się, samą siebie zaskakując tym, że mogłaby podnieść
głos. – Nie wiem… – powtórzyła już łagodniej. Nerwowym ruchem przeczesała
włosy, wplatając w nie palce w nadziei, że w ten sposób łatwiej
zdoła nad sobą zapanować. – Niczego nie rozumiem.
– To znaczy? – drążył dalej
wampir. Przemieścił się, błyskawicznie podrywając na równe nogi i dosłownie
materializując u jej boku. – Jesteś przerażona. Poza tym zemdlałaś, ale to
teraz najmniej istotne – stwierdził, raptownie poważniejąc. Wciąż wpatrywał się
w nią w dziwny, przenikliwy sposób, czymś podenerwowany i zmartwiony
zarazem. – Jak mam ci pomóc, skoro nie mówisz mi, co się dzieje? – dodał po
dłuższej chwili wahania, nie doczekawszy się jakiejkolwiek konkretnej reakcji z jej
strony.
Znów energicznie potrząsnęła
głową, coraz bardziej podenerwowana. Niby co miała mu powiedzieć? Kolejny raz
doświadczała czegoś, co nie tylko było dla niej niezrozumiałe, ale przede
wszystkim wydawało się tak osobiste, że instynktownie wolała zdecydować się na
milczenie. Jakby tego było mało, nie mogła pozbyć się wrażenia, że Lawrence’a
niepokoiło coś konkretnego, choć nic nie wskazywało na to, by zamierzał jej
uświadomić w czym rzecz. Wiedziała jedynie, że był podenerwowany,
niespokojnie obserwując ją i każdy kolejny ruch, który wykonywała.
Usłyszała cichy jęk, z opóźnieniem
przypominając sobie o Jocelyne. Dziewczyna wciąż siedziała na łóżku,
wystraszona i najpewniej pobudzona tym bardziej, że zamieszanie skutecznie
wyrwało ją ze snu. Kiedy Beatrycze przeniosła wzrok na pół-wampirzycę,
przekonała się, że ta siedziała na materacu, w niemalże kurczowy sposób
tuląc do siebie notes. Z jakiegoś powodu widok tej cieniutkiej, obitej
skórą książeczki sprawił, że serce dosłownie podjechało kobiecie do gardła,
dodatkowo podsycając odczuwane przez nią zdenerwowanie. Wiedziała, że pamiętnik
miał jakiś związek z tym, czego doświadczyła, ale w żaden sensowny
sposób nie potrafiła stwierdzić, co takiego powinna o tym wszystkim myśleć.
– Przepraszam – wyszeptała z opóźnieniem,
starannie dobierając słowa. Wzięła kilka głębszych wdechów, chociaż próby
zachowania równowagi już dawno przestały przynosić jakikolwiek skutek. – Ja po
prostu… Ale to nie ma sensu – stwierdziła cicho, zwracając się bardziej do
siebie niż kogokolwiek innego. Energicznie potrząsnęła głową, chociaż i w ten
sposób nie miała być w stanie opędzić się od niechcianych myśli. – To po
prostu… – zaczęła raz jeszcze, ale i tym razem nie dokończyła, w zamian
bezceremonialnie ruszając w stronę drzwi.
Lawrence cicho zaklął i natychmiast
popędził za nią, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi. W progu prawie
wpadła na Carlisle’a, na sam jego widok wzdrygając się i odsuwając, z jakiegoś
powodu nie będąc w stanie znieść jego bliskości. Moje dziecko…, tłukło jej się w głowie – odległy szept, jakże
podobny do tego Ophelii, chociaż równie dobrze mógłby należeć do niej. Nie
rozumiała, dlaczego czuła się tak dziwnie, ogarnięta przejmującą wręcz
tęsknotą, która sprawiła, że z wrażenia aż zabrakło jej tchu. W efekcie
tylko spojrzała z niedowierzaniem na stojącego tuż przed nią wampira,
obojętna na to, że chyba próbował coś do niej mówić. W następnej chwili po
prostu go wyminęła, żeby w końcu wydostać się na korytarz i –
roztrzęsiona przy tym tak, że chyba jedynie cudem nie potykała się przy tym o własne
nogi – popędzić ku schodom.
Musiała stąd wyjść, najlepiej
tak szybko, jak tylko miało być to możliwe. Potrzebowała świeżego powietrza i przynajmniej
chwili spokoju, choć i to wcale nie musiało sprawić, by poczuła się
jakkolwiek lepiej. Czuła, że się trzęsie, ale nie przejmowała się tym, próbując
wmówić sobie, że to po prostu chłód – nic ponadto. Co więcej, przez krótką chwilę
naprawdę była w stanie w to uwierzyć, zwłaszcza kiedy znalazła się
przed domem, wystawiona na działanie nieprzyjemnego, przenikającego jej ubranie
chłodu. Patrząc na zalegający na podjeździe śnieg i łagodnie wirujące, ledwo
widoczne w blasku padającego z okien domu światła płatki, miała
wrażenie, że znów trwa w tej wizji. Myśl o tym jedynie pogorszyła
sytuację, sprawiając, że Beatrycze jeszcze mocniej napięła już i tak
obolałe mięśnie, pragnąc rzucić się do biegu, bezmyślnie podążając przed
siebie, choć przez wzgląd na okoliczności to zdecydowanie nie było najlepszym
pomysłem. Może gdyby przynajmniej wiedziała, gdzie chciała się znaleźć, wtedy
wszystko stałoby się prostsze, ale teraz…
– Beatrycze!
Omal nie wyszła z siebie,
kiedy na jej ramionach wylądowały lodowate dłonie. Wzdrygnęła się, po czym
błyskawicznie okręciła na pięcie, niemalże wpadając Lawrence’owi w ramiona.
Spojrzała na niego w oszołomieniu, przez krótką chwilę bezmyślnie
wpatrując w bladą twarz wampira i próbując zrozumieć, dlaczego ta
dosłownie rozmazywała jej się przed oczami. Drgnęła, po czym spróbowała się
odsunąć, ale z równym powodzeniem mogłaby szamotać się ze ścianą, nie
wspominając o tym, że nagle naszła ją myśl, iż bez obejmujących ją ramion
jak nic osunęłaby się na ziemię.
– Puść – wyrzuciła z siebie
na wydechu. Zdawała sobie sprawę z tego, że traci czas, a jednak to
było silniejsze od niej. Mówiła, właściwie tego nieświadoma, impulsywnie
wyrzucając z siebie kolejne słowa. – L… Lawrence, proszę…
– Co się stało? – ponowił
pytanie, które próbował zadawać jej, kiedy jeszcze oboje byli w domu. Jego
dłonie mocniej zacisnęły się na ramionach Beatrycze, chociaż uścisk nie był na
tyle silny, by zrobić kobiecie krzywdę. – Odpowiedz mi, bo naprawdę… – Zamilkł,
po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Tylko nie mów, że nic, bo i tak
ci nie uwierzę. Trycze, czy ty… coś sobie przypomniałaś? – drążył i to
wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta,
co najmniej zaskoczona wnioskami, które mógłby wysnuć. Chociaż w głowie
miała pustkę, nawet w tym stanie nie była w stanie uwierzyć, że
wszystko to, co zobaczyła, mogłoby mieć jakikolwiek związek z jej
przeszłością. Nie była Ophelią, a przynajmniej zakładała, że nie istniał
żaden powód, dla którego ktokolwiek mógłby okłamywać ją w kwestii imienia,
które nosiła. Jakaś jej cząstka wiedziała, że tak jest – i że to nie ona
uciekała tamtej zimowej nocy, być może bardzo dawno temu, chociaż…
– Dlaczego? – zapytała tak
cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć. Lawrence oczywiście
nie miał z tym najmniejszego problemu, ale i tak wpatrywał się w nią
tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. – To, co powiedziałam… Dlaczego?
Nie była pewna z jakiego
powodu akurat ta kwestia była dla niej aż tak ważna. To było niczym przeczucie,
którego nie potrafiła zignorować, przed oczami wciąż mając wyraz jego twarzy z chwili,
w której w ogóle wspomniała o dziecku. Moje dziecko… Ta jedna myśl wciąż tłukła jej się w głowie,
niezmiennie dając we znaki i wzbudzając emocje, których zdecydowanie by
się nie spodziewała. Pustka przybrała na sile, to jednak wydawało się dziać
gdzieś poza nią, przytłumione i pozbawione większego znaczenia. Próbowała
zrozumieć, ale to było równie trudne, co i wszystko to, co działo się
wokół niej. Nie pierwszy raz czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła
się rozpaść, nie wspominając o wrażeniu, że umykało jej coś nader
istotnego. To było tak, jakby spoglądała na gotową układankę przez zamgloną
szybę, dobrze widząc zarys, ale nie będąc w stanie stwierdzić, co ta
mogłaby przedstawiać.
– Co takiego…?
– Dlaczego miałabym sobie
przypomnieć? – odezwała się ponownie, bez chwili wahania decydując się wejść
wampirowi w słowo. – Skąd takie podejrzenie?
– Stąd, że zachowujesz się
dziwnie – stwierdził takim tonem, jakby to było najoczywistszą z kwestii.
Teoretycznie jego wyjaśnienia
brzmiały sensownie, a jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że kolejny raz
serwowano jej kłamstwa. Możliwe, że zaczynała być przewrażliwiona, a jednak
nie była w stanie ot tak zapomnieć, że L. jak najbardziej zdołałby ją
oszukać. Już wcześniej zdążył to udowodnić, niezmiennie mieszając jej w głowie
i sprawiając, że czuła się jak pierwsza naiwna – tak bardzo zagubiona we
własnych emocjach, a już zwłaszcza relacjach, które mogłyby wytworzyć się
pomiędzy nimi. Co więcej ufała mu, trochę jak na ironię, skoro zarazem bez
chwili wahania była w stanie oskarżyć go o to, co najgorsze. Nie
miała pojęcia, czy coś podobnego w ogóle powinno mieć miejsca, ale i te
wahania zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez wciąż przybierające na sile
wątpliwości.
To mógł być przypadek, a jednak
nie potrafiła ot tak w to uwierzyć. Dlaczego akurat w ten sposób zareagował
na wzmiankę o dziecku? Podejrzewała, że mogła go zszokować, a jednak
wszystko w niej aż krzyczało, że chodzi o coś więcej – z tym, że
wampir jak zwykle nie zamierzał wytłumaczyć w czym rzecz.
Przez krótką chwilę jeszcze
wpatrywała się w jego twarz, wręcz błagając o… W zasadzie o cokolwiek,
co sprawiłoby, że poczułaby się choć odrobinę lepiej. Dopiero później
odpuściła, w zamian z cichym jękiem wtulając twarz w tors
obejmującego ją mężczyzny. Pozwoliła, żeby przygarnął ją do siebie, aż nazbyt
świadoma, że raz po raz przeczesywał jej włosy palcami, tym samym próbując choć
trochę ją uspokoić. Z wolna wzięła kilka głębszych wdechów, stopniowo się
rozluźniając, chociaż nie sądziła, że to w ogóle okaże się możliwe.
Och, to i tak nie miało
znaczenia. Cokolwiek się działo, przynajmniej tego wieczoru nie mogła liczyć na
jakiekolwiek sensowne odpowiedzi – a przynajmniej nie od niego, to jednak
wcale nie sprawiało, że czuła się źle. W gruncie rzeczy w tamtej
chwili nie liczyły się żadne emocje; była jedynie pustka, która z miejsca
zaczęła ustępować przede wszystkim wszechogarniającemu zmęczeniu. Pragnęła
zamknąć oczy i ot tak się od tego wszystkiego odciąć, niezależnie od
możliwych konsekwencji i tego, czy takie postępowanie miało sens.
Zamknęła oczy, wciąż uparcie
milcząc, zresztą tak jak i Lawrence, co ostatecznie przyjęła z ulgą.
Cisza miała w sobie coś kojącego, zaś jak długo wampir powstrzymywał się
przed zadawaniem kolejnych pytań, była skłonna w tym trwać.
– Chodź zanim się przeziębisz –
usłyszała tuż przy uchu i choć w pierwszym odruchu miała ochotę
zaprotestować, ostatecznie tego nie zrobiła, w zamian po prostu
pozwalając, żeby Lawrence pociągnął ją w stronę domu.
Czuła, że w tamtej chwili
oboje oszukiwali siebie nawzajem, unikając tematów, które prędzej czy później
mogły zmienić wszystko, ale przynajmniej tamtego wieczora to wciąż nie miało dla
niej znaczenia.
Jocelyne
Siedziała na łóżku w swoim pokoju, bezmyślnie wpatrując
się w przestrzeń. Powiedzieć, że czuła się po prostu zdenerwowana, byłoby
niedopowiedzeniem stulecia, tym bardziej, że w grę wchodziło również
czyste przerażenie. Do tej pory nie była pewna, co tak naprawdę poczuła z chwilą,
w której z letargu wyrwał ją krzyk Beatrycze – i nie tylko,
chociaż o tym za wszelką cenę próbowała nie myśleć.
– Wszystko w porządku,
Joce?
Drgnęła, co najmniej zaskoczona
tym, że Carlisle dosłownie zmaterializował się u jej boku. Praktycznie nie
zarejestrowała jego obecności, bardziej przejęta tym, co na jej oczach
wyprawiali Lawrence i Beatrycze. W efekcie omal nie wyszła z siebie,
kiedy dziadek przykucnął przed nią, próbując zachęcić, żeby na niego spojrzała.
Zareagowała z opóźnieniem, po samym wyrazie twarzy wampira orientując się,
że był zmartwiony – czy to przez nią, czy też dopiero co odbytą scenę albo
wszystko na raz. Sama czuła się niewiele pewniej, dodatkowo niespokojna i na
tyle zdezorientowana, że nawet nie drgnęła, kiedy Carlisle wyciągnął doń, by
machinalnie przeczesać jej włosy palcami.
– Nic mi nie jest – zapewniła
pośpiesznie. – Wystraszyłam się, ale… już wszystko dobrze.
Mimo wszystko zabrzmiało to jak
kłamstwo, tym bardziej, że teoria jak najbardziej była naciągną. Już wcześniej
była przygnębiona, zwłaszcza kolejną rozmową z Dallasem, ale to przynajmniej
tymczasowo nie miało znaczenia. Starała się nie myśleć o tym, jak po
prostu puściły jej nerwy, kiedy chłopak zaczął ją pocieszać – zapewniać, że
będzie w porządku, podczas gdy sama czuła, że jest inaczej. Martwiła się o Laylę,
wszystkich wokół i samą siebie, zadręczając również tym, co działo się
między nią a wciąż powracającym do niej duchem. To ją męczyło, a jednak
wciąż nie była w stanie zmusić się do postawienia sprawy jasno i uświadomienia
Dallasowi, że jego śmierć jak najbardziej zmieniła wszystko. Być może w rzeczywistości
nie chciała, czując opór za każdym razem, kiedy myślała, że mogłaby kazać mu
odejść. Chociaż nie chciała tego przyznać, wciąż obwiniała się o to, co
wydarzyło się w ośrodku, ciągnąc za nimi aż do tej pory, a jakby tego
było mało…
Napięła mięśnie, po czym
nieznacznie potrząsnęła głową, próbując odepchnąć niechciane myśli. Nie, przynajmniej
tymczasowo nie chciała się tym zadręczać. Wystarczyło, że nerwy już raz
wymknęły jej się spod kontroli, kiedy zmęczenie dało o sobie znać na tyle
intensywnie, by wyładowała się na Dallasie. Wiedziała, że zaskoczyła go, gdy w dość
nieprzyjemny sposób zdecydowała się dać mu do zrozumienia, żeby zostawił ją
samą, ale nie była w stanie się powstrzymać. To po prostu ją przerastało,
zresztą z uporem wmawiała sobie, że tak naprawdę pragnęła zostać sama,
przynajmniej do momentu, w którym pojawiła się Beatrycze. Prawda była
taka, że potrzebowała towarzystwa – z tym, że w grę zdecydowanie nie
wchodziło przesiadywanie z Dallasem.
Musisz
w końcu coś zrobić… Zakończyć to, zanim…
Mimowolnie zadrżała, coraz
bardziej niespokojna. Gdyby faktycznie była w stanie to zrobić, może
poczułaby się choć odrobinę lepiej, ale przynajmniej tymczasowo nic nie
wskazywało, żeby podobne wyjście miało rację bytu. Wręcz przeciwnie – im dłużej
się nad tym zastanawiała, tym pewniejsza była, że nie znajdzie odwagi, żeby
zdziałać cokolwiek.
– Jesteś pewna, Joce? – zapytał
cicho Carlisle, tym samym skutecznie wyrywając ją z zamyślenia. – Mam
zawołać Nessie? Wciąż wyglądasz na zdenerwowaną – wyjaśnił, kiedy spojrzała na
niego w co najmniej skonsternowany sposób.
– Ja…
Skinęła głową, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed próbą jakichkolwiek wyjaśnień. Nie chciała być
sama, przynajmniej na razie, a towarzystwo mamy jak najbardziej jej
odpowiadało. Chciała poczuć się bezpieczniej i – przy odrobinie szczęścia
– być może mieć szansę na opowiedzenie Renesmee o tym, co ją dręczyło.
Kiedy rozmawiała z Beatrycze, ta nie naciskała na nią, co na dłuższą metę
było dobre, ale z drugiej strony…
Wypuściła powietrze ze świstem,
kiedy Carlisle wyszedł, wcześniej rzucając jej jeszcze jedno troskliwe
spojrzenie. On również wyglądał na podenerwowanego, co zresztą wcale jej nie
zdziwiło po tym, czego oboje byli świadkiem. Wciąż niczego nie rozumiała,
zaskoczona nie tylko omdleniem i zachowaniem Beatrycze, ale przede
wszystkim tym, że ta mogłaby dotykać jej pamiętnika. Z jakiegoś powodu
widok leżącego na podłodze notesu, który za zgodą Esme zabrała ze strychu,
wytrącił ją z równowagi bardziej niż wszystko inne – i to łącznie z tym,
co działo się z matką Carlisle’a. Co więcej, w tamtej chwili była
gotowa wręcz przysiąc, że wszystko sprowadzało się właśnie do tej cieniutkiej
książeczki, choć i tego nie potrafiła wytłumaczyć.
Machinalnie pogładziła palcami
wierzch wciąż ściskanego pamiętnika. Choć to równie dobrze mogło być wyłącznie
wytworem jej wyobraźni, była gotowa przysiąc, że ten dosłownie pulsuje ciepłem.
Jakby tego było mało, wzbudzał w niej dziwne, nie do końca jasne emocje, sprawiające
zarazem, że nade wszystko pragnęła książeczkę chronić, jak i cisnąć nią
gdzieś daleko. Nie rozumiała, dlaczego miałaby zechcieć się go pozbyć, tym
bardziej, że od pierwszej chwili była niepozornym przedmiotem zafascynowana,
ostatecznie decydując się zabrać go ze sobą, a jednak…
Och, niczego nie rozumiała. Nie
pierwszy raz, a jednak nadal nie była w stanie się do takiego stanu
rzeczy przyzwyczaić. Wręcz przeciwnie – na samą myśl coś ściskało ją w gardle,
a do oczu jak na zawołanie cisnęły się łzy, chociaż sama nie była pewna,
dlaczego znowu miałaby płakać. Czuła się rozbita i rozchwiana o wiele
bardziej niż przed okresem, kiedy przynajmniej miała cień szansy na
usprawiedliwienie targających nią emocji. Co więcej, była gotowa przysiąc, że działo
się coś bardzo złego, co wciąż się pogłębiało i nad czym nie była w stanie
zapanować, chociaż powinna. Podejrzewała, że zadręczała się bez powodu, próbując
wziąć na siebie o wiele większą odpowiedzialność niż powinna, a jednak
to wydawało się od niej silniejsze. Tak samo odbierała śmierć Dallasa, w głowie
wciąż mając myśl o tym, że już dawno powinna być w stanie coś zrobić
– cokolwiek, choć przecież nie miała prawa wiedzieć, że wszystko skończy się w ten
sposób.
Usłyszała ciche kroki, a chwilę
później drzwi do pokoju ponownie się otworzyły, ale nawet nie uniosła głowy,
reagując dopiero w chwili, w której ciepłe ramiona bezceremonialnie
owinęły się wokół niej. Bez słowa poddała się im, mocniej wtulając w bok
obejmującej ją Renesmee.
W milczeniu zamknęła oczy. Gdyby
znów mogła zapaść w sen, być może wszystko stałoby się prostsze, a jednak
nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że jakakolwiek próba ucieczki w rzeczywistości
prowadziła donikąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz