Beatrycze
Nie była
zaskoczona widokiem znajomego już miejsca. Jakiś czas temu w ogóle
przestała liczyć, jak wiele razy to pojawiało się w jej snach, w pewnym
momencie wręcz zaczynając wypatrywać dogodnej okazji na znalezienie się właśnie
tutaj. Za każdym razem na nowo koncentrowała się, uważnie wpatrując w budynek,
żeby jak najdokładniej móc go zapamiętać. To było niczym impuls – silniejszy od
niej i absolutnie niemożliwy do zignorowania, niezależnie od tego, czy
mogłaby tego chcieć.
Zawahała
się, nie pierwszy raz mając wątpliwości co do tego, czy powinna ruszyć się z miejsca.
Oddychała szybko i płytko, dziwnie podekscytowana, chociaż sama nie była
pewna dlaczego. Wielokrotnie miała ochotę wejść do środka i rozejrzeć się
po okolicy, ale ani razu się na to nie zdobyła. W zamian mogła co najwyżej
tkwić w miejscu i obserwować, w duchu zastanawiając nad sensem
tego, co właśnie robiła. Dlaczego za każdym razem śniła akurat o tym domu
– górującym nad nią, bez wątpienia starym i na swój sposób po prostu
pięknym? Co więcej, skąd brała się pewność, że takie miejsce istniało naprawdę,
pomimo tego, że nie miała żadnych wskazówek, co do okolicy, w której się
znajdowała? Chciała wierzyć, że to tylko wspomnienie – jedyne, które z jakiegoś
powodu odżyło w jej umyśle – ale zarazem czuła, że chodzi o coś
więcej.
Nie,
nie była w tym miejscu. Nie ona, ale…
Och,
to nie miało sensu.
Niezależnie
jednak od tego, jaka była prawda, mogła co najwyżej stać i bezmyślnie
wpatrywać się w przestrzeń, tak długo, aż sen tradycyjnie by się urwał.
Nie rozumiała, dlaczego za każdym razem miała tak silny opór przed przekroczeniem
progu, choć przecież była ciekawa tego, co jest w środku. Miała wręcz
wrażenie, że to miejsce ją do siebie wzywa – nawołuje, kusi i aż prosi o to,
żeby nareszcie zdobyć się na jakieś działanie. Beatrycze miała wręcz wrażenie,
że ma przed sobą odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania, chociaż zarazem
to wydawało się absolutnie pozbawione sensu. Sen przynosił przede wszystkim
wątpliwości, co niekoniecznie szło w parze z tym, czego tak naprawdę
potrzebowała, przynajmniej z perspektywy kobiety.
Chwilami
miała ochotę zapytać Lawrence’a w czym rzecz. Kto jak kto, ale on na pewno
mógłby mieć szansę udzielić jej odpowiedzi, jeśli tylko wiedziałby, co takiego
ją dręczyło. Co prawda prowadzenie niektórych rozmów bywało problematyczne, a Beatrycze
wiedziała, że L. wciąż unikał mówienia wszystkiego, uparcie traktując ją trochę
jak dziecko, ale może przynajmniej po jego reakcji rozpoznałaby, czy drążenie
tematu ma jakikolwiek sens. Problem polegał jednak na tym, że jakaś jej cząstka
stanowczo nakazywała zostawienie tej jednej, ważnej kwestii, jawiąc się
Beatrycze jako coś absolutnie osobistego – tajemnica, której nie należało
zdradzać nikomu i to łącznie z jej opiekunek.
Nie
rozumiała tego, ale…
Chodź…
Łagodny
szept skutecznie wytrwał ją z zamyślenia. Wyprostowała się niczym struna,
po czym z bijącym sercem spojrzała na dom. Oddech jeszcze bardziej jej
przyśpieszył, ciało zaś wręcz wyrwało się do przodu, sprawiając, że jednak
zrobiła ostrożny krok naprzód. Musiała tutaj być – dotrzeć do tego budynku, a później…
Z
chwilą, w której zdecydowała się poruszyć, rzeczywistość snu
najzwyczajniej w świecie się rozprysła, a Beatrycze otworzyła oczy.
– Jesteś dzisiaj wyjątkowo nieswoja.
Zamrugała nieco nieprzytomnie,
po czym z powątpiewaniem spojrzała na wpatrzonego w nią wampira.
Lawrence wpatrywał się w nią w przenikliwy, wręcz przyprawiający o zawroty
głowy sposób, wręcz porażając czerwienią tęczówek. Po jego wyglądzie poznała,
że nie tak dawno temu musiał się pożywić, jakkolwiek powinna to rozumieć, bo
nigdy nie zapytała go wprost czy polował, czy może ograniczał się do krwi z plastikowego
woreczka. Chyba nawet nie chciała wiedzieć, zresztą tak jak i on mówić,
więc zazwyczaj nie zaczynali tematu, dzięki czemu każde z nich było
poniekąd usatysfakcjonowane. Co więcej, Beatrycze zdawała sobie sprawę z tego,
że to przede wszystkim ona zmuszała jego i Sage’a do regularnych polowań,
bowiem w innym wypadku mogłoby się wydarzyć coś, czego wszyscy szybko by
pożałowali. Tyle przynajmniej zrozumiała z jednej z rozmów z Carlisle’m,
kiedy wampir jakby od niechcenia zapytał o tę kwestię, chcąc upewnić się,
że faktycznie była bezpieczna. Wciąż nie do końca rozumiała, dlaczego aż tak
bardzo się troszczył i z jakiego powodu sama chciała, żeby nie musiał
się nią zadręczać, ale przez większość czasu o tym nie myślała, uznając tę
kwestię jako jedną z wielu tych, które po prostu miały miejsce.
Jakkolwiek by nie było,
zwłaszcza L. musiał zachowywać się ostrożnie. Wiedziała, że nie ułatwiała mu
tego, uparcie do niego lgnąc, ale nic nie mogła poradzić na to, że tylko przy
nim czuła się naprawdę dobrze. Co więcej, skoro nie próbował jej odpychać, tym
bardziej trwała w przekonaniu, że może sobie na to pozwolić, co zresztą
regularnie wykorzystywała.
– Wydaje ci się – stwierdziła z bladym
uśmiechem. Spróbowała nad sobą zapanować, stanowczo odpychając niechciane
wspomnienie nie tak dawno dręczącego ją snu. – Ze mną wszystko w porządku
– dodała, ale coś w jego spojrzeniu uprzytomniło jej, że nie do końca
wierzył w tym, co mówiła.
– Skoro tak uważasz… – Mimo
wszystko poczuła ulgę, kiedy nie próbował drążyć. Mimowolnie pomyślała, że
niejako był jej to winien, tym bardziej, że w wielu przypadkach unikał
jakichkolwiek satysfakcjonujących wyjaśnień, kiedy to ona zadawała pytania. –
Tak nawet byłoby lepiej, bo mam dla ciebie… pewną niespodziankę – przyznał, a Beatrycze
spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Co takiego?
Dla lepszego efektu zsunęła się z kuchennego
krzesła, podrywając na równe nogi. Zdążyła zauważyć, w jaki sposób
zachowywać się, żeby mieć szansę zbliżyć się do Lawrence’a i w ogóle
nakłonić go ni mówienia, przynajmniej w tych mniej istotnych kwestiach,
których nie planował przed nią ukrywać. Natychmiast podeszła bliżej, obojętna
na bijący od ciała nieśmiertelnego chłód, uśmiechając się blado, kiedy ten jak
gdyby nigdy nic wziął ją w ramiona. Często postępował w ten sposób,
co zresztą jak najbardziej Beatrycze odpowiadało.
– Gdybym ci powiedział, to
raczej kłóciłoby się z koncepcją niespodzianki – zauważył, a ona
tylko się skrzywiła, bynajmniej nieusatysfakcjonowana.
– A co, jeślibym ci
powiedziała, że nie lubię niespodzianek? – zaryzykowała, nie zamierzając tak po
prostu dać za wygraną.
Jego oczy zabłysły, kiedy
spojrzał na nią z zaciekawieniem. Coś w wyrazie twarzy i tym,
jak wampir zachowywał się względem niej, dość jasno dało Beatrycze do
zrozumienia, że najpewniej doskonale bawił się jej kosztem. Chciała się za to
na niego zdenerwować i – tylko być może – tym samym dać sobie szansę na
próbę wymuszenia na nim czegoś więcej, ale to wydawało się z góry skazane
na niepowodzenie.
– Stwierdzę, że mi przykro, a świat
bywa okrutny – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością L, tym samym
niejako kończąc dyskusje.
Otworzyła usta, gotowa
zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. Cała zesztywniała, kiedy jak
gdyby nigdy nic przesunął lodowatą dłonią po jej policzku, skutecznie
przyprawiając Beatrycze o dreszcze. Nie miała pojęcia jak to robił, ale
zawsze potrafił namieszać jej w głowie, nie musząc przy tym uciekać się do
wykorzystywania swojego daru. Tak przynajmniej sądziła, mając nadzieję, że
Lawrence nie posunąłby się aż tak daleko w sytuacji, w której po
prostu rozmawiali – i to na dodatek o kwestiach, które w porównaniu
z prawdziwymi problemami nie wydawały się szczególnie skomplikowane.
– Och… W porządku – dała za
wygraną, chociaż to zdecydowanie nie było szczytem jej oczekiwań. W rzeczywistości
pragnęła zaprotestować, ale poznała tego wampira na tyle dobrze, żeby wiedzieć,
kiedy jakiekolwiek próby przekonywania go nie miały sensu. – Powiedz mi
przynajmniej, czy wychodzimy – prosiła jeszcze, kiedy odsunął ją od siebie,
najpewniej planując się ewakuować, zresztą jak zwykle, gdy nie miał okazji na
rozmowę.
– Możliwe – rzucił wymijająco, a Beatrycze
zapragnęła wywrócić oczami. – Sama zobaczysz… I może wybaczysz mi to, że
tak cię dręczę – dodał z przekąsem, tym razem bez wątpienia próbując z nią
igrać.
Potrząsnęła z niedowierzaniem
głową, mając ochotę go uderzyć, chociaż to i tak niczego by nie dało.
Miała przynajmniej nadzieję, że „może” w tym wypadku oznaczało „jak
najbardziej”, chociaż to wcale nie musiało być aż takie oczywiste. Nie
zmieniało to jednak faktu, że powoli zaczynała dusić się w tym mieszkaniu,
wychodząc co najwyżej wtedy, kiedy Alice albo Esme okazywały się chętne, żeby
spędzić z nią trochę czasu. Och, w zasadzie w każdej chwili
mogła poprosić o to, by znaleźć się w domu Cullenów, ale to też nie
było spełnieniem marzeń. Wiedziała, że coś się dzieje – i że chodzi o coś
więcej niż tylko Demetriego, który podszedł do niej w centrum handlowym –
ale nikt nie był łaskaw w pełni uświadomić jej w czym problem. W efekcie
mogła co najwyżej akceptować to, że wychodzenie w pojedynkę nie wchodziło w grę,
co zresztą w najmniejszym nawet stopniu nie przypadło Beatrycze do gustu.
Chciała odmiany, co więcej pragnęła towarzystwa Lawrence’a, który w ostatnim
czasie pojawiał się i znikał według uznania, najczęściej zostawiając ją
pod opieką Sage’a albo któregokolwiek z Cullenów.
Przecież nie była dzieckiem,
żeby traktować ją w ten sposób. Nie była również przedmiotem, który według
uznania można było oddać na przechowanie, jeśli akurat miało się taki kaprys. Wiedziała,
że najpewniej dramatyzuje, a L. musiał mieć swoje powody, w pierwszej
kolejności dbając o jej bezpieczeństwo, ale wcale nie poczuła się dzięki
temu lepiej. Wręcz przeciwnie – czasami miała ochotę jakkolwiek udowodnić, że to,
że niczego nie pamiętała, nie znaczyło jeszcze, że była zbyt głupia i nieporadna,
żeby odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości. Gdyby przynajmniej miała
kogoś, z kim mogłaby o wszystkim szczerze porozmawiać, nie obawiając
się, że napotka na opór albo wykręty…
Och, w zasadzie była jedna
taka osoba, chociaż nie miała okazji zobaczyć się z Cameronem od dnia, w którym
zabrał ją z centrum handlowego. Może to byłoby jakimś rozwiązaniem, tym
bardziej, że przy tym chłopaku czuła się naprawdę swobodnie. Chciała
przynajmniej spróbować się z nim zobaczyć, co zresztą wcale nie musiało
być takie trudne, zwłaszcza, że mieszkał w domu Cullenów. To zwykle ona
pojawiała się w takich porach, kiedy bliźniaków nie było, jednak gdyby
lepiej przemyślała porę pojawienia się albo poprosiła o pomoc Elenę albo
Jocelyne, wtedy jak najbardziej mogłaby się z nim spotkać.
– Jesteś okropny – odezwała się
na głos, na powrót koncentrując wzrok a Lawrence’ie.
Doczekała się wyłącznie nieco
rozbawionego, na swój sposób olśniewającego uśmiechu.
– Gdybym brał dolara za każdym
razem, kiedy słyszę takie wyszukane komplementy… – Zamilkł, po czym wywrócił
oczami. Przekrzywiła głowę, spoglądając na niego z powątpiewaniem i próbując
stwierdzić czy mówił poważnie, czy może wręcz przeciwnie. Nie lubiła ironii,
zwykle mając problem z określeniem, jakie intencje tak naprawdę miał jej
rozmówca, nie wspominając już o tym, że zwłaszcza Sage lubił mówić rzeczy,
które później robiła zbyt dosłownie. Jakby tego było mało, stwórcza Lawrence’a
robił to specjalnie, na jej dezorientację reagując zwykle ciepłym śmiechem,
który niezmiennie ją drażnił, chociaż zarazem nie potrafiła zdenerwować się w takim
stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. – Porozmawiamy wieczorem, w porządku?
Jeśli wszystko pójdzie tak, jak sobie zaplanowałem, wtedy niespodzianka wypali…
Wiesz, nie chciałbym obiecywać ci niczego przedwcześnie, skoro nie mam pewności
– dodał, a Beatrycze cicho westchnęła.
– Już obiecałeś – zauważyła
przytomnie.
Wampir zaśmiał się nieco
nerwowo.
– Pardon – zreflektował się pośpiesznie. Zaraz po tym jak gdyby nigdy
nic nachylił się w jej stronę, by móc ucałować ją w czoło. – Bądź
taka dobra i daj mi znać, gdybyś zmieniła plany i nie czekała na mnie
tutaj. Wiesz, że nie lubię, kiedy znikasz bez ostrzeżenia.
Skinęła głową, powstrzymując się
przed przypomnieniem mu, że tak naprawdę istniało tylko jedno miejsce, w którym
mogłaby się znajdować, jeśli akurat nie przesiadywała w apartamentowcu. W zamian
przymknęła oczy, nie pierwszy raz żałując, że Lawrence ograniczał się do
pieszczot, które może i były przyjemne, ale nie satysfakcjonowały jej w takim
stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Wciąż pragnęła czegoś więcej, chociaż
zarazem myśl o prawdziwych pocałunkach miała w sobie coś żenującego.
Gdyby on również tego oczekiwał, wtedy zauważyłaby, prawda? W jego oczach
pozostawała co najwyżej dzieckiem, którym na wszystkie możliwe sposoby się
opiekował i nic ponad to. Co więcej, pomimo tego, że z racji różnicy
wieku i rasy taki stan rzeczy powinien być dla niej w pełni
zrozumiały, wcale nie czuła się lepiej. Wręcz przeciwnie – to na swój sposób
bolało, wprawiając Beatrycze w jeszcze silniejszą konsternację z winy
emocji, których pomimo usilnych starań nie była w stanie zrozumieć.
Nie dała niczego po sobie
poznać, będąc w stanie nawet odprowadzić go uśmiechem, który – miała
nadzieję – wyglądał co najmniej promiennie. Na przeciągłe westchnienie
pozwoliła sobie dopiero z chwilą, w której została sama, przy
pierwszej okazji opadając na kanapę. Bez słowa pochwyciła najbliższą poduszkę,
po czym przytuliła ją do siebie, próbując się rozluźnić. Podejrzewała, że sama
niepotrzebnie robiła sobie problemy, ale z drugiej strony, co tak naprawdę
miałaby poradzić na to, co przez cały ten czasu czuła? Emocje bywały naprawdę
skomplikowane, chociaż być może myślała w ten sposób przede wszystkim
przez to, że tak wielu rzeczy nie pamiętała. Być może kiedyś, patrząc przez
pryzmat doświadczeń, które przecież musiała kiedyś mieć, wszystko wydawało się
dużo łatwiejsze.
Powoli zaczynała przywykać, że
znamienita większość osób, w których towarzystwie się obracała, potrafiła
poruszać się w absolutnie niewyczuwalny, bezszelestny sposób. Chyba nawet
powoli uznawała taki stan rzeczy za normalny, dzięki czemu udało jej się nie
wzdrygnąć, kiedy tuż za plecami usłyszała znajomy głos.
– Jak się masz, madame?
Zdołała się uśmiechnąć, mimo
wszystko usatysfakcjonowana widokiem Sage’a. Nie przepadała za samotnością, z kolei
wampir zawsze był dla niej miły, przez co lubiła spędzać z nim czas. Co
więcej, nie raz trafiał w sedno z tym, co mówił, dzięki czemu
wielokrotnie zdołał prawić Beatrycze nastrój. Co prawda nie czuła się przy nim
aż tak dobrze, jak przebywając z Lawrence’m, niemniej ten nieśmiertelny pozostawał
jednym z jej ulubionych towarzyszy.
– A jak ma być? – zapytała,
po czym jakby od niechcenia wzruszyła ramionami. – Jak zwykle siedzę i nie
wychodzę, podczas gdy L. niczego mi nie mówi. Absolutnie satysfakcjonujące –
dodała, mimowolnie krzywiąc się przy końcu.
– Hm… Mam wrażenie, że słyszę
sarkazm – stwierdził, a ona uniosła brwi ku górze.
– Wciąż nie jestem pewna, co to
jest – przyznała zgodnie z prawdą.
Sage tylko się uśmiechnął.
– Może i lepiej. Uwierz mi,
że to do ciebie nie pasuje, Beatrycze – oznajmił, po czym bez pośpiechu,
poruszając się jak najbardziej ludzkim tempem, podszedł bliżej.
– Co w takim razie do mnie
pasuje? – zapytała z powątpiewaniem. – Kiedy słucham takich rzeczy, mam
wrażenie, że znacie mnie lepiej niż ja sama kiedykolwiek będę. Cały czas
zastanawiam się, czy to, co robię albo zamierzam zrobić, pasowałoby do
Beatrycze, którą byłam kiedyś, bo… – zaczęła, po czym urwała, uświadamiając sobie,
że powiedziała o wiele za dużo. Zacisnęła usta, w następnej sekundzie
uciekając wzrokiem gdzieś w bok, nagle zażenowana. – Przepraszam. Nie to
miałam na myśli.
Jeśli
mam być ze sobą szczera, nie mam pojęcia, co tak naprawdę powinnam mieć na
myśli, dodała w duchu,
powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów na głos.
Czuła na sobie intensywne
spojrzenie Sage, to zresztą wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej
nieswojo. Nawet nie zarejestrowała, kiedy wampir znalazł się tuż obok niej,
przynajmniej do momentu, w którym nie zajął miejsca u jej boku, bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia ujmując ją za rękę. Wzdrygnęła się, po czym
poderwała głowę, co najmniej zaskoczona takim gestem i tym, w jaki sposób
na nią spoglądał – łagodnie, niemalże ze zrozumieniem, chociaż nie miała
pewności, jak powinna to rozumieć. Mimo wszystko nie odsunęła się, po chwili
wahania dochodząc, że ani w tej bliskości, ani zachowaniu Sage’a nie ma
niczego, co powinno wprawić ją w konsternację albo zaniepokoić.
– Nie przepraszam. To chyba
raczej ja powinienem – stwierdził ze spokojem nieśmiertelny, nie odrywając od
niej wzroku. – Ja nawet cię nie znam, moja złota… Tym bardziej nie powinienem,
skoro wcześniej nie mieliśmy przyjemności się poznać – przyznał, tym samym
wprawiając ją w konsternację.
– Więc… poznałeś mnie teraz.
Kiedy L. mnie przyprowadził – upewniła się, chociaż sama nie była pewna,
dlaczego ta kwestia wydawała się aż taka istotna.
– Oficjalnie tak – przyznał
Sage, po czym zawahał się na dłuższą chwilę. – Chociaż wcześniej słyszałem o tobie
tyle i tak wiele razy, że mogłem się zapędzić… Niemniej moje słowa
wynikały przede wszystkim z tego, co zdążyłem zaobserwować teraz – dodał
przepraszającym tonem. – Jesteś tutaj dość długo, żebym doszedł do wniosku, że
sarkazm do ciebie nie pasuje. Do takiej ciebie, jaką jesteś teraz.
Wypuściła powietrze ze świstem,
sama niepewna, jak powinna rozumieć jego słowa. W głowie miała pustkę,
poza tym coraz częściej przyłapywała się na odczuwaniu frustracji względem
tego, co działo się wokół niej. Niepamięć niezmiennie dawał się jej we znaki,
chociaż tak bardzo starała się nad negatywnymi emocjami panować. Wiedziała, że
to musi potrwać i bardzo chciała dać sobie czas, tak jak wielokrotnie
sugerowano, ale… to wcale nie było takie proste – przynajmniej nie dla niej,
skoro wciąż miała wrażenie, że żyła w cieniu kogoś, kogo nie pamiętała.
Najgorsze w tym wszystkim wydawało się to, że mogłaby rozczarowywać
Lawrence’a, który w mniej lub bardziej świadomy doszukiwał się w niej
Beatrycze, którą musiał znać kiedyś, a jednak… jej już nie było. Jak długo
nie pamiętała, zdecydowanie nie miał na co liczyć.
– Ja…
– Tylko bez usprawiedliwień, w porządku?
Zresztą to nie ze mną powinnaś o tym rozmawiać – stwierdził ze spokojem
Sage.
Jedynie pokręciła głową, dobrze
wiedząc, co takiego próbował jej sugerować. Problem polegał na tym, że
zdecydowanie nie zamierzała rozpoczynać tego tematu przy L. Nie mogła tego
zrobić, bo…
Och, po prostu nie mogła!
– Zastanowię się nad tym –
rzuciła wymijająco, starannie dobierając słowa.– Lawrence powiedział mi, że ma
dla mnie jakąś niespodziankę… Chyba. Tak czy inaczej, pewnie nie będzie go do
wieczora.
– Chcesz, żebym w tym
czasie dotrzymał ci towarzystwa? – zasugerował wampir, ale w odpowiedzi
tylko znów pokręciła głową.
– Nie musicie mnie pilnować…
Zresztą za każdym razem psuję ci plany, a L. nawet nie pyta, czy nie
będziesz miał nic przeciwko.
– Jesteś cudowna pod każdym
względem – usłyszała w odpowiedzi. Wciąż wpatrywał się w nią z zaciekawieniem,
wyraźnie zaskoczony jej słowami. – Istotnie, nie pyta. Ale i ja nie jestem
mu niczego winien, więc nie myśl, że do czegokolwiek się przymuszam. Spędzanie z tobą
czasu to naprawdę przyjemne doświadczenie, Beatrycze – oznajmił, a jej
mimo wszystko udało się szczerze uśmiechnąć.
– Chyba trochę mi lepiej –
przyznała i tym samym zdołała rozbawić również jego.
– Polecam się – stwierdził pogodnym
tonem.
Było coś zabawnego w sposobie,
w jaki jej się skłonił, chociaż nie mogła odmówić zadziwiającej wręcz
gracji ruchom, które wykonywał. Tym razem mimowolnie się roześmiała, jakoś nie
mając wątpliwości co do tego, że Sage’owi nie będzie to przeszkadzało. Wręcz
przeciwnie – miała wrażenie, że poprawienie jej nastroju jak najbardziej było
jego celem. To z kolei nasunęło jej na myśl inną rzecz, którą mężczyzna
mógł dla niej zrobić, skoro wszystko wskazywało na to, że miała czas aż do
wieczora.
– Ehm, Sage…? Chyba jednak
miałabym prośbę…
W odpowiedzi wampir tylko się
uśmiechnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz