21 lutego 2017

Sto sześć

Beatrycze
Nie była zaskoczona widokiem znajomego już miejsca. Jakiś czas temu w ogóle przestała liczyć, jak wiele razy to pojawiało się w jej snach, w pewnym momencie wręcz zaczynając wypatrywać dogodnej okazji na znalezienie się właśnie tutaj. Za każdym razem na nowo koncentrowała się, uważnie wpatrując w budynek, żeby jak najdokładniej móc go zapamiętać. To było niczym impuls – silniejszy od niej i absolutnie niemożliwy do zignorowania, niezależnie od tego, czy mogłaby tego chcieć.
Zawahała się, nie pierwszy raz mając wątpliwości co do tego, czy powinna ruszyć się z miejsca. Oddychała szybko i płytko, dziwnie podekscytowana, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Wielokrotnie miała ochotę wejść do środka i rozejrzeć się po okolicy, ale ani razu się na to nie zdobyła. W zamian mogła co najwyżej tkwić w miejscu i obserwować, w duchu zastanawiając nad sensem tego, co właśnie robiła. Dlaczego za każdym razem śniła akurat o tym domu – górującym nad nią, bez wątpienia starym i na swój sposób po prostu pięknym? Co więcej, skąd brała się pewność, że takie miejsce istniało naprawdę, pomimo tego, że nie miała żadnych wskazówek, co do okolicy, w której się znajdowała? Chciała wierzyć, że to tylko wspomnienie – jedyne, które z jakiegoś powodu odżyło w jej umyśle – ale zarazem czuła, że chodzi o coś więcej.
Nie, nie była w tym miejscu. Nie ona, ale…
Och, to nie miało sensu.
Niezależnie jednak od tego, jaka była prawda, mogła co najwyżej stać i bezmyślnie wpatrywać się w przestrzeń, tak długo, aż sen tradycyjnie by się urwał. Nie rozumiała, dlaczego za każdym razem miała tak silny opór przed przekroczeniem progu, choć przecież była ciekawa tego, co jest w środku. Miała wręcz wrażenie, że to miejsce ją do siebie wzywa – nawołuje, kusi i aż prosi o to, żeby nareszcie zdobyć się na jakieś działanie. Beatrycze miała wręcz wrażenie, że ma przed sobą odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania, chociaż zarazem to wydawało się absolutnie pozbawione sensu. Sen przynosił przede wszystkim wątpliwości, co niekoniecznie szło w parze z tym, czego tak naprawdę potrzebowała, przynajmniej z perspektywy kobiety.
Chwilami miała ochotę zapytać Lawrence’a w czym rzecz. Kto jak kto, ale on na pewno mógłby mieć szansę udzielić jej odpowiedzi, jeśli tylko wiedziałby, co takiego ją dręczyło. Co prawda prowadzenie niektórych rozmów bywało problematyczne, a Beatrycze wiedziała, że L. wciąż unikał mówienia wszystkiego, uparcie traktując ją trochę jak dziecko, ale może przynajmniej po jego reakcji rozpoznałaby, czy drążenie tematu ma jakikolwiek sens. Problem polegał jednak na tym, że jakaś jej cząstka stanowczo nakazywała zostawienie tej jednej, ważnej kwestii, jawiąc się Beatrycze jako coś absolutnie osobistego – tajemnica, której nie należało zdradzać nikomu i to łącznie z jej opiekunek.
Nie rozumiała tego, ale…
Chodź…
Łagodny szept skutecznie wytrwał ją z zamyślenia. Wyprostowała się niczym struna, po czym z bijącym sercem spojrzała na dom. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, ciało zaś wręcz wyrwało się do przodu, sprawiając, że jednak zrobiła ostrożny krok naprzód. Musiała tutaj być – dotrzeć do tego budynku, a później…
Z chwilą, w której zdecydowała się poruszyć, rzeczywistość snu najzwyczajniej w świecie się rozprysła, a Beatrycze otworzyła oczy.

– Jesteś dzisiaj wyjątkowo nieswoja.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym z powątpiewaniem spojrzała na wpatrzonego w nią wampira. Lawrence wpatrywał się w nią w przenikliwy, wręcz przyprawiający o zawroty głowy sposób, wręcz porażając czerwienią tęczówek. Po jego wyglądzie poznała, że nie tak dawno temu musiał się pożywić, jakkolwiek powinna to rozumieć, bo nigdy nie zapytała go wprost czy polował, czy może ograniczał się do krwi z plastikowego woreczka. Chyba nawet nie chciała wiedzieć, zresztą tak jak i on mówić, więc zazwyczaj nie zaczynali tematu, dzięki czemu każde z nich było poniekąd usatysfakcjonowane. Co więcej, Beatrycze zdawała sobie sprawę z tego, że to przede wszystkim ona zmuszała jego i Sage’a do regularnych polowań, bowiem w innym wypadku mogłoby się wydarzyć coś, czego wszyscy szybko by pożałowali. Tyle przynajmniej zrozumiała z jednej z rozmów z Carlisle’m, kiedy wampir jakby od niechcenia zapytał o tę kwestię, chcąc upewnić się, że faktycznie była bezpieczna. Wciąż nie do końca rozumiała, dlaczego aż tak bardzo się troszczył i z jakiego powodu sama chciała, żeby nie musiał się nią zadręczać, ale przez większość czasu o tym nie myślała, uznając tę kwestię jako jedną z wielu tych, które po prostu miały miejsce.
Jakkolwiek by nie było, zwłaszcza L. musiał zachowywać się ostrożnie. Wiedziała, że nie ułatwiała mu tego, uparcie do niego lgnąc, ale nic nie mogła poradzić na to, że tylko przy nim czuła się naprawdę dobrze. Co więcej, skoro nie próbował jej odpychać, tym bardziej trwała w przekonaniu, że może sobie na to pozwolić, co zresztą regularnie wykorzystywała.
– Wydaje ci się – stwierdziła z bladym uśmiechem. Spróbowała nad sobą zapanować, stanowczo odpychając niechciane wspomnienie nie tak dawno dręczącego ją snu. – Ze mną wszystko w porządku – dodała, ale coś w jego spojrzeniu uprzytomniło jej, że nie do końca wierzył w tym, co mówiła.
– Skoro tak uważasz… – Mimo wszystko poczuła ulgę, kiedy nie próbował drążyć. Mimowolnie pomyślała, że niejako był jej to winien, tym bardziej, że w wielu przypadkach unikał jakichkolwiek satysfakcjonujących wyjaśnień, kiedy to ona zadawała pytania. – Tak nawet byłoby lepiej, bo mam dla ciebie… pewną niespodziankę – przyznał, a Beatrycze spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Co takiego?
Dla lepszego efektu zsunęła się z kuchennego krzesła, podrywając na równe nogi. Zdążyła zauważyć, w jaki sposób zachowywać się, żeby mieć szansę zbliżyć się do Lawrence’a i w ogóle nakłonić go ni mówienia, przynajmniej w tych mniej istotnych kwestiach, których nie planował przed nią ukrywać. Natychmiast podeszła bliżej, obojętna na bijący od ciała nieśmiertelnego chłód, uśmiechając się blado, kiedy ten jak gdyby nigdy nic wziął ją w ramiona. Często postępował w ten sposób, co zresztą jak najbardziej Beatrycze odpowiadało.
– Gdybym ci powiedział, to raczej kłóciłoby się z koncepcją niespodzianki – zauważył, a ona tylko się skrzywiła, bynajmniej nieusatysfakcjonowana.
– A co, jeślibym ci powiedziała, że nie lubię niespodzianek? – zaryzykowała, nie zamierzając tak po prostu dać za wygraną.
Jego oczy zabłysły, kiedy spojrzał na nią z zaciekawieniem. Coś w wyrazie twarzy i tym, jak wampir zachowywał się względem niej, dość jasno dało Beatrycze do zrozumienia, że najpewniej doskonale bawił się jej kosztem. Chciała się za to na niego zdenerwować i – tylko być może – tym samym dać sobie szansę na próbę wymuszenia na nim czegoś więcej, ale to wydawało się z góry skazane na niepowodzenie.
– Stwierdzę, że mi przykro, a świat bywa okrutny – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością L, tym samym niejako kończąc dyskusje.
Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. Cała zesztywniała, kiedy jak gdyby nigdy nic przesunął lodowatą dłonią po jej policzku, skutecznie przyprawiając Beatrycze o dreszcze. Nie miała pojęcia jak to robił, ale zawsze potrafił namieszać jej w głowie, nie musząc przy tym uciekać się do wykorzystywania swojego daru. Tak przynajmniej sądziła, mając nadzieję, że Lawrence nie posunąłby się aż tak daleko w sytuacji, w której po prostu rozmawiali – i to na dodatek o kwestiach, które w porównaniu z prawdziwymi problemami nie wydawały się szczególnie skomplikowane.
– Och… W porządku – dała za wygraną, chociaż to zdecydowanie nie było szczytem jej oczekiwań. W rzeczywistości pragnęła zaprotestować, ale poznała tego wampira na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy jakiekolwiek próby przekonywania go nie miały sensu. – Powiedz mi przynajmniej, czy wychodzimy – prosiła jeszcze, kiedy odsunął ją od siebie, najpewniej planując się ewakuować, zresztą jak zwykle, gdy nie miał okazji na rozmowę.
– Możliwe – rzucił wymijająco, a Beatrycze zapragnęła wywrócić oczami. – Sama zobaczysz… I może wybaczysz mi to, że tak cię dręczę – dodał z przekąsem, tym razem bez wątpienia próbując z nią igrać.
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, mając ochotę go uderzyć, chociaż to i tak niczego by nie dało. Miała przynajmniej nadzieję, że „może” w tym wypadku oznaczało „jak najbardziej”, chociaż to wcale nie musiało być aż takie oczywiste. Nie zmieniało to jednak faktu, że powoli zaczynała dusić się w tym mieszkaniu, wychodząc co najwyżej wtedy, kiedy Alice albo Esme okazywały się chętne, żeby spędzić z nią trochę czasu. Och, w zasadzie w każdej chwili mogła poprosić o to, by znaleźć się w domu Cullenów, ale to też nie było spełnieniem marzeń. Wiedziała, że coś się dzieje – i że chodzi o coś więcej niż tylko Demetriego, który podszedł do niej w centrum handlowym – ale nikt nie był łaskaw w pełni uświadomić jej w czym problem. W efekcie mogła co najwyżej akceptować to, że wychodzenie w pojedynkę nie wchodziło w grę, co zresztą w najmniejszym nawet stopniu nie przypadło Beatrycze do gustu. Chciała odmiany, co więcej pragnęła towarzystwa Lawrence’a, który w ostatnim czasie pojawiał się i znikał według uznania, najczęściej zostawiając ją pod opieką Sage’a albo któregokolwiek z Cullenów.
Przecież nie była dzieckiem, żeby traktować ją w ten sposób. Nie była również przedmiotem, który według uznania można było oddać na przechowanie, jeśli akurat miało się taki kaprys. Wiedziała, że najpewniej dramatyzuje, a L. musiał mieć swoje powody, w pierwszej kolejności dbając o jej bezpieczeństwo, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – czasami miała ochotę jakkolwiek udowodnić, że to, że niczego nie pamiętała, nie znaczyło jeszcze, że była zbyt głupia i nieporadna, żeby odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości. Gdyby przynajmniej miała kogoś, z kim mogłaby o wszystkim szczerze porozmawiać, nie obawiając się, że napotka na opór albo wykręty…
Och, w zasadzie była jedna taka osoba, chociaż nie miała okazji zobaczyć się z Cameronem od dnia, w którym zabrał ją z centrum handlowego. Może to byłoby jakimś rozwiązaniem, tym bardziej, że przy tym chłopaku czuła się naprawdę swobodnie. Chciała przynajmniej spróbować się z nim zobaczyć, co zresztą wcale nie musiało być takie trudne, zwłaszcza, że mieszkał w domu Cullenów. To zwykle ona pojawiała się w takich porach, kiedy bliźniaków nie było, jednak gdyby lepiej przemyślała porę pojawienia się albo poprosiła o pomoc Elenę albo Jocelyne, wtedy jak najbardziej mogłaby się z nim spotkać.
– Jesteś okropny – odezwała się na głos, na powrót koncentrując wzrok a Lawrence’ie.
Doczekała się wyłącznie nieco rozbawionego, na swój sposób olśniewającego uśmiechu.
– Gdybym brał dolara za każdym razem, kiedy słyszę takie wyszukane komplementy… – Zamilkł, po czym wywrócił oczami. Przekrzywiła głowę, spoglądając na niego z powątpiewaniem i próbując stwierdzić czy mówił poważnie, czy może wręcz przeciwnie. Nie lubiła ironii, zwykle mając problem z określeniem, jakie intencje tak naprawdę miał jej rozmówca, nie wspominając już o tym, że zwłaszcza Sage lubił mówić rzeczy, które później robiła zbyt dosłownie. Jakby tego było mało, stwórcza Lawrence’a robił to specjalnie, na jej dezorientację reagując zwykle ciepłym śmiechem, który niezmiennie ją drażnił, chociaż zarazem nie potrafiła zdenerwować się w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. – Porozmawiamy wieczorem, w porządku? Jeśli wszystko pójdzie tak, jak sobie zaplanowałem, wtedy niespodzianka wypali… Wiesz, nie chciałbym obiecywać ci niczego przedwcześnie, skoro nie mam pewności – dodał, a Beatrycze cicho westchnęła.
– Już obiecałeś – zauważyła przytomnie.
Wampir zaśmiał się nieco nerwowo.
Pardon – zreflektował się pośpiesznie. Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic nachylił się w jej stronę, by móc ucałować ją w czoło. – Bądź taka dobra i daj mi znać, gdybyś zmieniła plany i nie czekała na mnie tutaj. Wiesz, że nie lubię, kiedy znikasz bez ostrzeżenia.
Skinęła głową, powstrzymując się przed przypomnieniem mu, że tak naprawdę istniało tylko jedno miejsce, w którym mogłaby się znajdować, jeśli akurat nie przesiadywała w apartamentowcu. W zamian przymknęła oczy, nie pierwszy raz żałując, że Lawrence ograniczał się do pieszczot, które może i były przyjemne, ale nie satysfakcjonowały jej w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Wciąż pragnęła czegoś więcej, chociaż zarazem myśl o prawdziwych pocałunkach miała w sobie coś żenującego. Gdyby on również tego oczekiwał, wtedy zauważyłaby, prawda? W jego oczach pozostawała co najwyżej dzieckiem, którym na wszystkie możliwe sposoby się opiekował i nic ponad to. Co więcej, pomimo tego, że z racji różnicy wieku i rasy taki stan rzeczy powinien być dla niej w pełni zrozumiały, wcale nie czuła się lepiej. Wręcz przeciwnie – to na swój sposób bolało, wprawiając Beatrycze w jeszcze silniejszą konsternację z winy emocji, których pomimo usilnych starań nie była w stanie zrozumieć.
Nie dała niczego po sobie poznać, będąc w stanie nawet odprowadzić go uśmiechem, który – miała nadzieję – wyglądał co najmniej promiennie. Na przeciągłe westchnienie pozwoliła sobie dopiero z chwilą, w której została sama, przy pierwszej okazji opadając na kanapę. Bez słowa pochwyciła najbliższą poduszkę, po czym przytuliła ją do siebie, próbując się rozluźnić. Podejrzewała, że sama niepotrzebnie robiła sobie problemy, ale z drugiej strony, co tak naprawdę miałaby poradzić na to, co przez cały ten czasu czuła? Emocje bywały naprawdę skomplikowane, chociaż być może myślała w ten sposób przede wszystkim przez to, że tak wielu rzeczy nie pamiętała. Być może kiedyś, patrząc przez pryzmat doświadczeń, które przecież musiała kiedyś mieć, wszystko wydawało się dużo łatwiejsze.
Powoli zaczynała przywykać, że znamienita większość osób, w których towarzystwie się obracała, potrafiła poruszać się w absolutnie niewyczuwalny, bezszelestny sposób. Chyba nawet powoli uznawała taki stan rzeczy za normalny, dzięki czemu udało jej się nie wzdrygnąć, kiedy tuż za plecami usłyszała znajomy głos.
– Jak się masz, madame?
Zdołała się uśmiechnąć, mimo wszystko usatysfakcjonowana widokiem Sage’a. Nie przepadała za samotnością, z kolei wampir zawsze był dla niej miły, przez co lubiła spędzać z nim czas. Co więcej, nie raz trafiał w sedno z tym, co mówił, dzięki czemu wielokrotnie zdołał prawić Beatrycze nastrój. Co prawda nie czuła się przy nim aż tak dobrze, jak przebywając z Lawrence’m, niemniej ten nieśmiertelny pozostawał jednym z jej ulubionych towarzyszy.
– A jak ma być? – zapytała, po czym jakby od niechcenia wzruszyła ramionami. – Jak zwykle siedzę i nie wychodzę, podczas gdy L. niczego mi nie mówi. Absolutnie satysfakcjonujące – dodała, mimowolnie krzywiąc się przy końcu.
– Hm… Mam wrażenie, że słyszę sarkazm – stwierdził, a ona uniosła brwi ku górze.
– Wciąż nie jestem pewna, co to jest – przyznała zgodnie z prawdą.
Sage tylko się uśmiechnął.
– Może i lepiej. Uwierz mi, że to do ciebie nie pasuje, Beatrycze – oznajmił, po czym bez pośpiechu, poruszając się jak najbardziej ludzkim tempem, podszedł bliżej.
– Co w takim razie do mnie pasuje? – zapytała z powątpiewaniem. – Kiedy słucham takich rzeczy, mam wrażenie, że znacie mnie lepiej niż ja sama kiedykolwiek będę. Cały czas zastanawiam się, czy to, co robię albo zamierzam zrobić, pasowałoby do Beatrycze, którą byłam kiedyś, bo… – zaczęła, po czym urwała, uświadamiając sobie, że powiedziała o wiele za dużo. Zacisnęła usta, w następnej sekundzie uciekając wzrokiem gdzieś w bok, nagle zażenowana. – Przepraszam. Nie to miałam na myśli.
Jeśli mam być ze sobą szczera, nie mam pojęcia, co tak naprawdę powinnam mieć na myśli, dodała w duchu, powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów na głos.
Czuła na sobie intensywne spojrzenie Sage, to zresztą wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Nawet nie zarejestrowała, kiedy wampir znalazł się tuż obok niej, przynajmniej do momentu, w którym nie zajął miejsca u jej boku, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ujmując ją za rękę. Wzdrygnęła się, po czym poderwała głowę, co najmniej zaskoczona takim gestem i tym, w jaki sposób na nią spoglądał – łagodnie, niemalże ze zrozumieniem, chociaż nie miała pewności, jak powinna to rozumieć. Mimo wszystko nie odsunęła się, po chwili wahania dochodząc, że ani w tej bliskości, ani zachowaniu Sage’a nie ma niczego, co powinno wprawić ją w konsternację albo zaniepokoić.
– Nie przepraszam. To chyba raczej ja powinienem – stwierdził ze spokojem nieśmiertelny, nie odrywając od niej wzroku. – Ja nawet cię nie znam, moja złota… Tym bardziej nie powinienem, skoro wcześniej nie mieliśmy przyjemności się poznać – przyznał, tym samym wprawiając ją w konsternację.
– Więc… poznałeś mnie teraz. Kiedy L. mnie przyprowadził – upewniła się, chociaż sama nie była pewna, dlaczego ta kwestia wydawała się aż taka istotna.
– Oficjalnie tak – przyznał Sage, po czym zawahał się na dłuższą chwilę. – Chociaż wcześniej słyszałem o tobie tyle i tak wiele razy, że mogłem się zapędzić… Niemniej moje słowa wynikały przede wszystkim z tego, co zdążyłem zaobserwować teraz – dodał przepraszającym tonem. – Jesteś tutaj dość długo, żebym doszedł do wniosku, że sarkazm do ciebie nie pasuje. Do takiej ciebie, jaką jesteś teraz.
Wypuściła powietrze ze świstem, sama niepewna, jak powinna rozumieć jego słowa. W głowie miała pustkę, poza tym coraz częściej przyłapywała się na odczuwaniu frustracji względem tego, co działo się wokół niej. Niepamięć niezmiennie dawał się jej we znaki, chociaż tak bardzo starała się nad negatywnymi emocjami panować. Wiedziała, że to musi potrwać i bardzo chciała dać sobie czas, tak jak wielokrotnie sugerowano, ale… to wcale nie było takie proste – przynajmniej nie dla niej, skoro wciąż miała wrażenie, że żyła w cieniu kogoś, kogo nie pamiętała. Najgorsze w tym wszystkim wydawało się to, że mogłaby rozczarowywać Lawrence’a, który w mniej lub bardziej świadomy doszukiwał się w niej Beatrycze, którą musiał znać kiedyś, a jednak… jej już nie było. Jak długo nie pamiętała, zdecydowanie nie miał na co liczyć.
– Ja…
– Tylko bez usprawiedliwień, w porządku? Zresztą to nie ze mną powinnaś o tym rozmawiać – stwierdził ze spokojem Sage.
Jedynie pokręciła głową, dobrze wiedząc, co takiego próbował jej sugerować. Problem polegał na tym, że zdecydowanie nie zamierzała rozpoczynać tego tematu przy L. Nie mogła tego zrobić, bo…
Och, po prostu nie mogła!
– Zastanowię się nad tym – rzuciła wymijająco, starannie dobierając słowa.– Lawrence powiedział mi, że ma dla mnie jakąś niespodziankę… Chyba. Tak czy inaczej, pewnie nie będzie go do wieczora.
– Chcesz, żebym w tym czasie dotrzymał ci towarzystwa? – zasugerował wampir, ale w odpowiedzi tylko znów pokręciła głową.
– Nie musicie mnie pilnować… Zresztą za każdym razem psuję ci plany, a L. nawet nie pyta, czy nie będziesz miał nic przeciwko.
– Jesteś cudowna pod każdym względem – usłyszała w odpowiedzi. Wciąż wpatrywał się w nią z zaciekawieniem, wyraźnie zaskoczony jej słowami. – Istotnie, nie pyta. Ale i ja nie jestem mu niczego winien, więc nie myśl, że do czegokolwiek się przymuszam. Spędzanie z tobą czasu to naprawdę przyjemne doświadczenie, Beatrycze – oznajmił, a jej mimo wszystko udało się szczerze uśmiechnąć.
– Chyba trochę mi lepiej – przyznała i tym samym zdołała rozbawić również jego.
– Polecam się – stwierdził pogodnym tonem.
Było coś zabawnego w sposobie, w jaki jej się skłonił, chociaż nie mogła odmówić zadziwiającej wręcz gracji ruchom, które wykonywał. Tym razem mimowolnie się roześmiała, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że Sage’owi nie będzie to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że poprawienie jej nastroju jak najbardziej było jego celem. To z kolei nasunęło jej na myśl inną rzecz, którą mężczyzna mógł dla niej zrobić, skoro wszystko wskazywało na to, że miała czas aż do wieczora.
– Ehm, Sage…? Chyba jednak miałabym prośbę…
W odpowiedzi wampir tylko się uśmiechnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa