22 lutego 2017

Sto siedem

Beatrycze
– Beatrycze!
Mimowolnie uśmiechnęła się, kiedy tuż przed nią dosłownie zmaterializował się Alice. Zdążyła już przywyknąć do bezpośredniości tej wampirzycy, niemalże z entuzjazmem przyjmując to, że ta bezceremonialnie zarzuciła jej ramiona na szyję, jak gdyby nigdy nic decydując się kobietę uściskać. To było przyjemne, zresztą jak i świadomość tego, że – przynajmniej z perspektywy tej z Cullenów – jak najbardziej była tutaj mile widziana, nie wspominając już o tym, że taka perspektywa była o wiele lepsza od wyraźnej rezerwy, którą okazywała jej Rosalie.
Wampirzyca wyprostowała się, po czym odsunęła, pozwalając Beatrycze zaczerpnąć tchu. Jej oczy błyszczały, jak zwykle intensywnie złote, co najpewniej znaczyło, że nie tak dawno temu polowała. Tryskała entuzjazmem, jak zwykle szczęśliwa jak dziecko, co również niezmiennie wprawiało Trycze w dobry nastrój. Alice była jedną z tych osób, które po prostu się lubiło, a przynajmniej ona nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej.
– Dawno cię u nas nie było – usłyszała i coś w tym słowach sprawiło, że zapragnęła się roześmiać.
– Kilka dni to dużo?
Spojrzenie, które posłała jej wampirzyca, w dość jednoznaczny sposób sugerowało, że jak najbardziej.
– Zdecydowanie za długo… Aż sama zaczynałam zastanawiać się, czy nie zajrzeć i gdzieś cię nie wyciągnąć. Wiesz, tym razem wyszłybyśmy same, żeby nie skończyło się tak, jak ostatnim razem – zasugerowała, rzucając Beatrycze znaczące spojrzenie. – Mam na myśli… Och, Rose po prostu… – Urwała, po czym pokręciła głowa. – Zresztą nieważne! Mam nowiny! – oznajmiła, zdecydowanie chwytając kobietę za rękę.
Zerknęła na wampirzycę w nieco zdezorientowany, zdradzający zaciekawienie sposób, przez dłuższą chwilę sama niepewna tego, w jaki sposób powinna się zachować. Wręcz uwielbiała Alice za stan, w jaki tak ot tak potrafiła ją wprawić, chociaż jak na ironię nie miała cierpliwości, żeby czekać. Problem polegał na tym, że nie miała serca powiedzieć dziewczynie, że tak naprawdę przyszła tylko i wyłącznie przez na możliwość zobaczenia się z Cameronem. Chciała zamienić z chłopakiem przynajmniej kilka słów, wciąż licząc, że uda jej się go zastać.
Alice otworzyła usta, być może chcąc powiedzieć coś więcej, ale powstrzymał ją melodyjny śmiech, który rozległ się gdzieś za plecami Beatrycze. Natychmiast wyprostowała się, spoglądając w nieco nieufny sposób na wciąż obecnego, obserwującego je z zaciekawieniem Sage’a.
– Och… Dzień dobry? – zreflektowała się pośpiesznie wampirzyca. – Nie przewidziałam, że… będziemy mieli gości – dodała po chwili zastanowienia.
– To jest Sage – zreflektowała się pośpiesznie Beatrycze. – Przywiózł mnie tutaj.
– I to z wielką przyjemnością, moja miła – wtrącił sam zainteresowany, mrugając do Trycze w porozumiewawczy sposób. – Sądząc po powitaniu, jak najbardziej jesteś tutaj mile widziana, więc z czystym sumieniem mogę cię zostawić – oznajmił z przekonaniem, niemalże przenikliwym spojrzeniem obrzucając Alice.
Wampirzyca nie odpowiedziała od razu, wciąż nieufna i zaciekawiona zarazem. Beatrycze zauważyła, że złociste tęczówki dziewczyny rozszerzyły się nieznacznie na widok krwistych oczu Sage’a, ale nie skomentowała takiego stanu rzeczy nawet słowem. W zamian ostatecznie uśmiechnęła się, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że gdyby mężczyzna miał złe zamiary, nie zachowywałby się w aż tak uprzejmy sposób.
– Ach, tak… Może wejdziesz? – zaproponowała pośpiesznie, spoglądając na Sage’a zachęcająco. – Skoro znacie się z Beatrycze, to może… – zaczęła, ale wampir tylko potrząsnął głową.
– Uwierz mi na słowo, że to nie będzie najlepszy pomysł… Przynajmniej nie dzisiaj – oznajmił łagodnym, aczkolwiek nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu. – Miłego dnia, piękne panie – dodał i nie czekają na jakąkolwiek reakcję, najzwyczajniej w świecie się ewakuował.
Alice wydęła usta, najwyraźniej nieusatysfakcjonowana taką reakcją. Beatrycze jedynie westchnęła, po czym wzruszyła ramionami, sama niepewna, jak powinna rozumieć zachowanie tego wampira. Wiedziała jedynie, że nieznacznie spiął się, kiedy mimochodem wspomniała o tym, że nie ma pewności, czy w domu Cullenów przypadkiem wciąż nie przebywali Licavoli. Z tego, co wiedziała, Renesmee i jej mąż z pewnych względów często pojawiali się w okolicy, chociaż wolała nie wnikać w szczegóły. Wiedziała jedynie, że wydarzyło się coś nie do końca dobrego, co zresztą również miała nadzieję sprecyzować w rozmowie z Cameronem. W zasadzie miała tak wiele pytań, że aż obawiała się, czy chłopak w ogóle będzie miał cierpliwość z nią rozmawiać, niemniej nie traciła wiary w siebie. Może gdyby faktycznie wybrała odpowiedni moment…
– Co go ugryzło? – zapytała Alice, a Beatrycze tylko potrząsnęła głową, sama niepewna, co takiego powinna powiedzieć. – Zresztą nieważne. Jest miły – stwierdziła w zamyśleniu.
– Pomaga mi czasami… A w zasadzie powiedziałabym, że pilnuje mnie na prośbę L. – dodała po chwili zastanowienia. – Nie powiedział mi tego wprost, ale wiem, że tak jest. Poza tym to jego stwórca.
Wampirzyca uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona.
– Więc to on przemienił Lawrence’a… Wiesz, zastanawiało mnie to – powiedziała w zamyśleniu, rzucając Beatrycze bliżej nieokreślone spojrzenie. – Zaskoczył nas, kiedy okazało się, że znowu był wampirem. Nie wiem, czy ci o tym wspominał, ale Carlisle nie był chętny go przemienić, kiedy przypadkiem został znowu człowiekiem – wyjaśniła, po czym urwała, sprawiając wrażenie kogoś, kto przypadkiem powiedział o słowo za dużo. – Och… Chodźmy do domu, w porządku? Jest zimno.
Milczała, chociaż jeszcze jakiś czas temu bez wątpienia zaczęłaby zadawać pytania. Zdążyła zorientować się, że wampiryzm Lawrence’a nie był na rękę jego rodzinie, chociaż do tej pory nie była pewna, w czym tak naprawdę leżał problem. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości, że Alice nie wyjawiłaby jej niczego więcej, zwłaszcza po tym, jak bez chwili wahania zmieniła temat. To niezmiennie Beatrycze irytowało, zresztą tak jak i świadomość istnienia swego rodzaju niechęci pomiędzy L. a dosłownie wszystkimi wokół, jednak postanowiła nie drążyć tematu. Nikt i tak nie był chętny, żeby z nią na ten temat rozmawiać, chociaż z drugiej strony… Być może faktycznie lepiej było nie wiedzieć albo poczekać do momentu, w którym jakimś cudem odzyskałaby wspomnienia – oczywiście pod warunkiem, że to kiedykolwiek miało nastąpić.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, próbując uśmiechać się i sprawiać wrażenie kogoś, kto jest jak najbardziej usatysfakcjonowany tym, co działo się wokół niego. Przyszło jej to dość łatwo, tym bardziej, że przy Alice mimo wszystko czuła się dobrze, niemalże z przyjemnością słuchając trajkotania dziewczyny. To okazało się o tyle proste, że wampirzyca nawet nie oczekiwała głębszego zaangażowania w rozmowę, co jak najbardziej było kobiecie na rękę.
Nie zaprotestowała, kiedy Alice już na wstępie pociągnęła ją w stronę salonu. Samo doświadczenie mogłoby okazać się nawet przyjemne, gdyby faktycznie przyszła przede wszystkim z myślą o przyjemnym spędzaniu czasu w rodzinnym gronie. Mimo wszystko wcześniej nie raz obserwowała tę rodzinę, wręcz zachwycając się tym, jak odnosili się do siebie. To było przyjemne, zresztą tak jak i świadomość tego, że mogłaby być tu mile widziana. Już nawet nie szokowała swoją obecnością, a przynajmniej nie dawali jej odczuwać, że fakt, że mogłaby wyglądać jak Elena, był pod jakimkolwiek względem niewłaściwy. Jedynie obecna w salonie Rosalie spojrzała na nią w bliżej nieokreślony, nie zdradzający żadnych emocji sposób, ale i to nie wydało się Beatrycze zniechęcając, tym bardziej, że obejmujący wampirzycę Emmett już na wstępie posłał jej uśmiech.
– O, proszę… Zguba się znalazła – rzucił niemalże pogodnym tonem. – Twoja bliźniaczka akurat wyszła – poinformował ją pogodnym tonem Emmett. – Ja nie dam się nabrać, że jesteś Eleną.
Jedynie się uśmiechnęła, odrobinę tylko rozdrażniona wciąż powtarzającymi się żartami. Wiedziała już, że jej podobieństwo do Eleny go bawiło, więc takie uwagi od dłuższego czasu nie robiły na niej najmniejszego nawet wrażenia.
– Daj już spokój – mruknęła Rose, rzucając mężowi co najmniej rozdrażnione spojrzenie.
– Nie powiesz mi, że się nie cieszysz… W końcu teraz masz dwie Eleny, prawda? – zauważył wampir, ale blondynka tylko prychnęła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle przygnębiona. – Rose…
– Nieważne – stwierdziła lakonicznie kobieta, stanowczo oswobadzając się z uścisku męża. – Aha, Alice… Jeśli wybieracie się na zakupy, tym razem sobie odpuszczę.
Wraz z tymi słowami po prostu przemknęła tuż obok Alice i Beatrycze, jak gdyby nigdy nic wychodząc z pokoju. Trycze zawahała się, w oszołomieniu spoglądając w ślad za nią i próbując stwierdzić, czy to możliwe, żeby zrobiła coś nie tak. Miała nawet ochotę o to zapytać, nim jednak zdążyła powiedzieć choć słowo, Alice zdecydowała się ją ubiec:
– Nie przejmuj się – rzuciła niemalże przepraszającym tonem. – Jest zła, bo Elena w ostatnim czasie nie mówi jej tyle, co kiedyś. Wiesz… Kiedyś były nierozłączne – stwierdziła, ale to w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiło Beatrycze nastroju.
– To przeze mnie? – zaryzykowała, bo teraz taki scenariusz wydawał się bardziej prawdopodobny, nawet pomimo tego, że zarazem jawił się jej jako coś niemożliwego. Przecież nie spędzała z bliźniaczo podobną do niej dziewczyną aż tyle czasu, by ktokolwiek miał do niej o to pretensje.
– Jasne, że nie. – Alice wydawała się co najmniej zaskoczona takim stwierdzeniem. Z jakiegoś powodu coś w jej tonie i zachowaniu sprawiło, że Beatrycze nie miała wątpliwości, że wampirzyca mówiła prawdę. – Zaczęło się psuć dużo wcześniej, zresztą… Rosalie po prostu bywa trudna – wyjaśniła po chwili zastanowienia.
Och, delikatnie rzecz ujmując…, pomyślała mimochodem, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Chwilami miała wręcz ochotę za kobietą pójść i wprost zapytać ją w czym rzecz, tym bardziej, że wrogość zdecydowanie nie była czymś, do czego przywykła. Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby ta z sióstr Eleny w ogóle zamierzała z nią porozmawiać, ale zawsze mogła spróbować – ot tak dla świętego spokoju, chcąc pozbyć się naiwnego przekonania, że będzie w stanie coś zdziałać. To była jedna z wielu kwestii, które wydawały się dużo silniejsze od nich i których w żaden sposób nie potrafiła sprecyzować.
Zawsze taka była, aż rwąc się do pomocy tym, którzy niekoniecznie tego oczekiwali? Nie widziała, nie sądziła zresztą, żeby ktokolwiek miał być w stanie tę rzecz wyjaśnić, niezależnie od pytań, które zdecydowałaby się nazwać. Cóż, może ewentualnie Lawrence, ale…
– Tak czy inaczej – odezwała się o wiele pogodniejszym tonem Alice, decydując się przerwać panująca ciszę – ja cieszę się, że przyjechałaś. Większość gdzieś wybyła, więc niekoniecznie mam co robić… Ostatnio dużo się dzieje – przyznała, po czym rzuciła Beatrycze znaczące, wręcz porozumiewawcze spojrzenie. – Nessie wybyła gdzieś z rodzicami, bo ostatnio spędza u nas sporo czasu. Zresztą tak jak i dzieciaki, ale oni zwykle zajęci są sobą. – Wywróciła oczami. – No, może nie Alessia, ale ona mało kiedy ma nastrój, więc…
– A reszta? – zapytała mimochodem Beatrycze, w ostatniej chwili powstrzymując się przed zapytanie o Camerona.
– Och, Carlisle niedługo powinien wrócić z pracy, a kiedy ostatni raz widziałam Esme, przeglądała rzeczy na strychu… Zresztą wzięła ze sobą Joce – wyjaśniła, a serce Beatrycze mimo wszystko zabiło szybciej. Zdecydowanie stęskniła się za tą małą. – Chcesz się z nią zobaczyć? – zapytała Alice, bez trudu orientując się w czym rzecz.
Wysiliła się na blady uśmiech. Jak najbardziej miała na to ochotę, ale w pierwszej kolejności…
– Może później – zapewniła pośpiesznie.
Wampirzyca skinęła głową, najwyraźniej nie dostrzegając niczego niewłaściwego w tej odpowiedzi.
– Nawet mój własny mąż nie ma dla mnie czasu – pożaliła się w zamian, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Niby to rozumiem i tak dalej, zwłaszcza, że dużo się dzieje, ale mimo wszystko… Jest inaczej. – Alice westchnęła, po czym z powątpiewaniem spojrzała na Beatrycze. – Wiesz, teraz dużo się dzieje. Jak nie Elena i Rafael, to znów młoda wampirzyca, która…
– Jaka znowu młoda wampirzyca? – przerwała, nie mogąc się powstrzymać.
Spojrzenie, które posłała jej rozmówczyni, jednoznacznie utwierdziło Beatrycze w przekonaniu, że wciąż nie rozumiała bardzo wielu rzeczy. Chociaż stopniowo zaczynała się do tego stanu rzeczy przyzwyczajać, coś w tej świadomości niezmiennie doprowadzało ją do szału.
– Nic nie wiesz? – wtrącił ze swojego miejsca Emmett, wyraźnie zaskoczony. – Mam na myśli… Dzieciaki zostały zaatakowane na balu przez wampiry, nie? Chodzi o to, że…
– Emmett – wycedziła przez zaciśnięte zęby Alice, raptownie poważniejąc.
Beatrycze zawahała się, przez dłuższą chwilę niepewna, co powinna sądzić o takim zachowaniu. Teraz już nie miała wątpliwości co do tego, że to jakaś zmowa. Co prawda nie miała pojęcia, czy Lawrence ze swoją reputacją miał w ogóle być w stanie coś na rodzinie syna wymóc, ale z drugiej strony… Być może nie musiał, bo wszyscy i tak traktowali ją trochę tak, jakby była dzieckiem.
– O co chodzi? – zniecierpliwiła się. – Co z tym balem? Ja naprawdę… – zaczęła, ale Alice tylko potrząsnęła głową.
– Emmett dramatyzuje. Zresztą sytuacja jest już opanowana, więc nie ma o czym mówić – wyjaśniła, spoglądając na Beatrycze w niemalże przepraszający sposób. – Tak czy inaczej… Pamiętasz, jak podczas zakupów mówiłam ci, że mam pewne plany i że fajnie byłoby zrobić coś innego, niż po raz kolejny zaczynać liceum? – wyrzuciła z siebie na wydechu, odzywając się zdecydowanie zbyt szybko, by zabrzmiało to naturalnie. – Chyba znalazłam odpowiednie miejsce i…
Beatrycze zacisnęła usta, po czym w pośpiechu przesunęła się w stronę drzwi. Musiała uciec wzrokiem gdzieś w bok, żeby przypadkiem nie okazać pełni irytacji, którą w tamtej chwili poczuła.
– Chyba jednak pójdę zobaczyć się z Joce – stwierdziła z rezerwą, nawet nie próbując udawać, że zamierza dalej pozwolić mydlić sobie oczy.
– Beatrycze…
Nie odpowiedziała, niemalże biegiem wpadając na schody. Nie odwróciła się, zresztą nic nie wskazywało na to, żeby Alice zamierzała za nią podążać i próbować naciskać na dalszą rozmowę. Przynajmniej to wydało się Beatrycze właściwe, tym bardziej, że cały dobry nastrój, który miała, zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Mogła uwielbiać tutaj przychodzić i czuć się dobrze przy tych, którzy naprawdę chcieli jej obecności, ale to nie wystarczyło, skoro wszyscy wokół z premedytacją ją okłamywali.
Piętro wyglądało na opustoszałe, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Powiodła wzrokiem dookoła, spoglądając na zamknięte drzwi i próbując stwierdzić, gdzie tak naprawdę powinna się udać. Mniej więcej pamiętała rozkład pokoi, świadoma przede wszystkim miejsca, w którym znajdowała się sypialnia Eleny i gdzie ewentualnie mogłaby przeczekać, pomimo tego, ze sama nie była pewna, czego tak naprawdę miałaby wypatrywać. Mogła również zadzwonić po Sage’a, ale szczerze wątpiła, żeby wampir okazał się usatysfakcjonowany sytuacją, w której kwadrans po tym, jak zostawił ją samą, zaczęłaby prosić, żeby wrócił. Och, nie miała wątpliwości co do tego, że nie zawahałby się – nie przy swojej uprzejmości, którą zawsze jej okazywał – ale takie posunięcie bez wątpienia pociągnęłoby za sobą pytania, a na te zdecydowanie nie miała ochoty.
Cóż, w najgorszym wypadku mogłaby rozsiąść się w korytarzu albo…
Wciąż myślała o tym, co tak naprawdę powinna zrobić, kiedy kątem oka wychwyciła jakiś ruch. Natychmiast odwróciła się w odpowiednim kierunku, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak drzwi do jednego z pokoi się otworzyły, a na korytarzu pojawiła się jedna z nielicznych osób, które tak naprawdę chciała widzieć. Mimowolnie uśmiechnęła się, nie kryjąc zaskoczenia i satysfakcji, tym bardziej, że zdążyła już zwątpić, czy tego dnia w ogóle dopisze jej szczęście.
– Cammy – rzuciła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie kryła ulgi, co zresztą nie uszło uwadze wampira, bo ten spojrzał na nią z zaciekawieniem. Zaraz po tym uśmiechnął się, na dodatek w wystarczająco szczery sposób, by poczuła się dużo lepiej.
– Cześć. – Zamknął drzwi, po czym podszedł bliżej, nie odrywając od niej wzroku. – Tak mi się wydawało, że słyszałem znajomy głos, ale… – Urwał, po czym zmierzył ją spojrzeniem. – Coś nie tak?
– Możemy porozmawiać? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawę jasno.
Nie zamierzała czekać, aż zacznie o cokolwiek wypytywać albo dojdzie do wniosku, że mogłaby się zgubić. Czuła się zresztą podekscytowana niemalże jak dziecko, świadoma tylko i wyłącznie tego, że przynajmniej ten jeden raz wszystko szło tak, jak sobie zaplanowała. Zwłaszcza po rozmowie z Cullenami, miała ochotę znaleźć się sam na sam z kimś, kto – miała nadzieję – nie próbowałby ani kłamać, ani bagatelizować sprawy z myślą o tym, że powaga sytuacji i tak mogłaby jej nie dotyczyć. Ostatnim razem Cameron traktował ją jak kogoś równego sobie, a przynajmniej takie miała wrażenie, przez co tym bardziej widziała go w roli kogoś, komu mogłaby w ciemno zaufać.
– Ze mną? – zapytał, nie kryjąc zaskoczenia. Zaraz po tym nieznacznie się skrzywił, po czym westchnął przeciągle. – Jasne… Ale, szczerze powiedziawszy, miałem wychodzi. Trochę się śpieszę, chociaż…
– Och… – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle zażenowana. – Jasne. Ja po prostu…
Zamilkła, uparcie wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Chciała przynajmniej założyć, że mówił prawdę, ale jakaś jej cząstka obawiała się, że to wyłącznie sposób na zniechęcenie jej. Kto wie, może po tym, jak rozmawiali w drodze z centrum, również jemu ktoś wytłumaczył, że nie warto wtajemniczać osoby, którą wszyscy traktowali jak dziecko. To wydawało się dość prawdopodobne, chociaż zarazem próbowała odrzucić od siebie niechciane myśli.
Cóż, bezskutecznie. Biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy wokół wyraźnie coś przed nią ukrywali…
– Hej, co jest? – zapytał Cameron, wyraźnie zmieszany jej reakcją. – Obiecałem Claire, że zawiozę ją w jedno miejsce. Pewnie czeka już na mnie w garażu, ale… Hej, jeśli chcesz, to możesz zabrać się z nami – zasugerował, a ona uniosła brwi.
– Naprawdę?
Chłopak jedynie wzruszył ramionami.
– Myślałem, że przyszłaś tutaj przez wzgląd na dziadka albo… Sam nie wiem. Rozmawiałaś z Alice – zauważył przytomnie. – Ale jeśli naprawdę byś chciała…
– Tak po prawdzie, to przyszłam do ciebie – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Nie chciała wnikać w to, dlaczego miałaby przyjść akurat z myślą o Carlisle’u albo kimkolwiek innym. W zasadzie to wszystko było jej obojętne, tak jak i to, czy zaskoczyła go stwierdzeniem, co do powodów swojej wizyty w domu Cullenów. Być może to zachodziło na desperację, ale z drugiej strony… Jakie to tak naprawdę miało znaczenie?
Cammy obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie chętnego o coś zapytać, ale ostatecznie się na to nie zdecydował. Nie miała pojęcia, jaką tak naprawdę miała minę i co sugerowała jej postawa, ale najwyraźniej dała chłopakowi do myślenia na tyle, by go zaintrygować i niejako przymusić do podjęcia decyzji. Nie wiedziała czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, zresztą ta kwestia nie miała dla niej znaczenia, skoro jednak miała szansę z nim porozmawiać.
– Jasne. – Poczuła niewysłowioną wręcz ulgę, kiedy tak po prostu dał za wygraną. Dla pewności przesunęła się bliżej, gotowa podążać za nim niemalże jak cień, byleby nabrać pewności, że nagle z jakiegokolwiek powodu nie zmieni zdania. Nie chciała brać takiej możliwości pod uwagę, zwłaszcza teraz, kiedy czuła się aż do tego stopnia zdeterminowana. – Tak przynajmniej sądzę, chociaż… Och, po prostu chodźmy – zasugerował, podchwyciwszy jej niemalże błagalne spojrzenie. Być może to nie było uczciwe, ale nie chciała się nad tym rozwodzić.
Uspokojona i wdzięczna za razem, najzwyczajniej w świecie poszła za nim. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. I tak miała jeszcze kilka godzin, zanim Lawrence zacząłby jej szukać, więc równie dobrze mogła spędzić je poza domem, tym bardziej, że przy Cameronie czuła się bezpieczna. Cokolwiek się działo, mimo wszystko pozostawała pod opieką kogoś bardziej doświadczonego, a przecież o to przez cały ten czas nieśmiertelnemu chodziło, prawda?
Cóż, niezależnie od wszystkiego, w tamtej chwili L. nie miał niczego do powiedzenia. Skoro nie chciał mówić, równie dobrze mogła poszukać kogoś, kto bez przeszkód zdecyduje się odpowiedzieć na jej pytania.
O ile się nie pomyliła, w przypadku Camerona trafiła w sedno. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa