Beatrycze
– Beatrycze!
Mimowolnie uśmiechnęła
się, kiedy tuż przed nią dosłownie zmaterializował się Alice. Zdążyła już
przywyknąć do bezpośredniości tej wampirzycy, niemalże z entuzjazmem
przyjmując to, że ta bezceremonialnie zarzuciła jej ramiona na szyję, jak gdyby
nigdy nic decydując się kobietę uściskać. To było przyjemne, zresztą jak i świadomość
tego, że – przynajmniej z perspektywy tej z Cullenów – jak
najbardziej była tutaj mile widziana, nie wspominając już o tym, że taka
perspektywa była o wiele lepsza od wyraźnej rezerwy, którą okazywała jej
Rosalie.
Wampirzyca
wyprostowała się, po czym odsunęła, pozwalając Beatrycze zaczerpnąć tchu. Jej
oczy błyszczały, jak zwykle intensywnie złote, co najpewniej znaczyło, że nie
tak dawno temu polowała. Tryskała entuzjazmem, jak zwykle szczęśliwa jak
dziecko, co również niezmiennie wprawiało Trycze w dobry nastrój. Alice
była jedną z tych osób, które po prostu się lubiło, a przynajmniej
ona nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej.
– Dawno cię
u nas nie było – usłyszała i coś w tym słowach sprawiło, że zapragnęła
się roześmiać.
– Kilka dni
to dużo?
Spojrzenie,
które posłała jej wampirzyca, w dość jednoznaczny sposób sugerowało, że
jak najbardziej.
–
Zdecydowanie za długo… Aż sama zaczynałam zastanawiać się, czy nie zajrzeć i gdzieś
cię nie wyciągnąć. Wiesz, tym razem wyszłybyśmy same, żeby nie skończyło się
tak, jak ostatnim razem – zasugerowała, rzucając Beatrycze znaczące spojrzenie.
– Mam na myśli… Och, Rose po prostu… – Urwała, po czym pokręciła głowa. –
Zresztą nieważne! Mam nowiny! – oznajmiła, zdecydowanie chwytając kobietę za
rękę.
Zerknęła na
wampirzycę w nieco zdezorientowany, zdradzający zaciekawienie sposób,
przez dłuższą chwilę sama niepewna tego, w jaki sposób powinna się
zachować. Wręcz uwielbiała Alice za stan, w jaki tak ot tak potrafiła ją
wprawić, chociaż jak na ironię nie miała cierpliwości, żeby czekać. Problem
polegał na tym, że nie miała serca powiedzieć dziewczynie, że tak naprawdę przyszła
tylko i wyłącznie przez na możliwość zobaczenia się z Cameronem.
Chciała zamienić z chłopakiem przynajmniej kilka słów, wciąż licząc, że
uda jej się go zastać.
Alice
otworzyła usta, być może chcąc powiedzieć coś więcej, ale powstrzymał ją
melodyjny śmiech, który rozległ się gdzieś za plecami Beatrycze. Natychmiast
wyprostowała się, spoglądając w nieco nieufny sposób na wciąż obecnego,
obserwującego je z zaciekawieniem Sage’a.
– Och… Dzień
dobry? – zreflektowała się pośpiesznie wampirzyca. – Nie przewidziałam, że…
będziemy mieli gości – dodała po chwili zastanowienia.
– To jest
Sage – zreflektowała się pośpiesznie Beatrycze. – Przywiózł mnie tutaj.
– I to
z wielką przyjemnością, moja miła – wtrącił sam zainteresowany, mrugając
do Trycze w porozumiewawczy sposób. – Sądząc po powitaniu, jak najbardziej
jesteś tutaj mile widziana, więc z czystym sumieniem mogę cię zostawić –
oznajmił z przekonaniem, niemalże przenikliwym spojrzeniem obrzucając
Alice.
Wampirzyca
nie odpowiedziała od razu, wciąż nieufna i zaciekawiona zarazem. Beatrycze
zauważyła, że złociste tęczówki dziewczyny rozszerzyły się nieznacznie na widok
krwistych oczu Sage’a, ale nie skomentowała takiego stanu rzeczy nawet słowem. W zamian
ostatecznie uśmiechnęła się, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że gdyby
mężczyzna miał złe zamiary, nie zachowywałby się w aż tak uprzejmy sposób.
– Ach, tak…
Może wejdziesz? – zaproponowała pośpiesznie, spoglądając na Sage’a zachęcająco.
– Skoro znacie się z Beatrycze, to może… – zaczęła, ale wampir tylko
potrząsnął głową.
– Uwierz mi
na słowo, że to nie będzie najlepszy pomysł… Przynajmniej nie dzisiaj –
oznajmił łagodnym, aczkolwiek nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu. – Miłego
dnia, piękne panie – dodał i nie czekają na jakąkolwiek reakcję,
najzwyczajniej w świecie się ewakuował.
Alice
wydęła usta, najwyraźniej nieusatysfakcjonowana taką reakcją. Beatrycze jedynie
westchnęła, po czym wzruszyła ramionami, sama niepewna, jak powinna rozumieć
zachowanie tego wampira. Wiedziała jedynie, że nieznacznie spiął się, kiedy mimochodem
wspomniała o tym, że nie ma pewności, czy w domu Cullenów przypadkiem
wciąż nie przebywali Licavoli. Z tego, co wiedziała, Renesmee i jej
mąż z pewnych względów często pojawiali się w okolicy, chociaż wolała
nie wnikać w szczegóły. Wiedziała jedynie, że wydarzyło się coś nie do
końca dobrego, co zresztą również miała nadzieję sprecyzować w rozmowie z Cameronem.
W zasadzie miała tak wiele pytań, że aż obawiała się, czy chłopak w ogóle
będzie miał cierpliwość z nią rozmawiać, niemniej nie traciła wiary w siebie.
Może gdyby faktycznie wybrała odpowiedni moment…
– Co go
ugryzło? – zapytała Alice, a Beatrycze tylko potrząsnęła głową, sama
niepewna, co takiego powinna powiedzieć. – Zresztą nieważne. Jest miły –
stwierdziła w zamyśleniu.
– Pomaga mi
czasami… A w zasadzie powiedziałabym, że pilnuje mnie na prośbę L. –
dodała po chwili zastanowienia. – Nie powiedział mi tego wprost, ale wiem, że tak
jest. Poza tym to jego stwórca.
Wampirzyca
uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona.
– Więc to
on przemienił Lawrence’a… Wiesz, zastanawiało mnie to – powiedziała w zamyśleniu,
rzucając Beatrycze bliżej nieokreślone spojrzenie. – Zaskoczył nas, kiedy
okazało się, że znowu był wampirem. Nie wiem, czy ci o tym wspominał, ale
Carlisle nie był chętny go przemienić, kiedy przypadkiem został znowu człowiekiem
– wyjaśniła, po czym urwała, sprawiając wrażenie kogoś, kto przypadkiem
powiedział o słowo za dużo. – Och… Chodźmy do domu, w porządku? Jest
zimno.
Milczała,
chociaż jeszcze jakiś czas temu bez wątpienia zaczęłaby zadawać pytania.
Zdążyła zorientować się, że wampiryzm Lawrence’a nie był na rękę jego rodzinie,
chociaż do tej pory nie była pewna, w czym tak naprawdę leżał problem. Co
więcej, jakoś nie miała wątpliwości, że Alice nie wyjawiłaby jej niczego
więcej, zwłaszcza po tym, jak bez chwili wahania zmieniła temat. To niezmiennie
Beatrycze irytowało, zresztą tak jak i świadomość istnienia swego rodzaju
niechęci pomiędzy L. a dosłownie wszystkimi wokół, jednak postanowiła nie
drążyć tematu. Nikt i tak nie był chętny, żeby z nią na ten temat
rozmawiać, chociaż z drugiej strony… Być może faktycznie lepiej było nie
wiedzieć albo poczekać do momentu, w którym jakimś cudem odzyskałaby
wspomnienia – oczywiście pod warunkiem, że to kiedykolwiek miało nastąpić.
Odrzuciła od
siebie niechciane myśli, próbując uśmiechać się i sprawiać wrażenie kogoś,
kto jest jak najbardziej usatysfakcjonowany tym, co działo się wokół niego.
Przyszło jej to dość łatwo, tym bardziej, że przy Alice mimo wszystko czuła się
dobrze, niemalże z przyjemnością słuchając trajkotania dziewczyny. To okazało
się o tyle proste, że wampirzyca nawet nie oczekiwała głębszego
zaangażowania w rozmowę, co jak najbardziej było kobiecie na rękę.
Nie
zaprotestowała, kiedy Alice już na wstępie pociągnęła ją w stronę salonu.
Samo doświadczenie mogłoby okazać się nawet przyjemne, gdyby faktycznie
przyszła przede wszystkim z myślą o przyjemnym spędzaniu czasu w rodzinnym
gronie. Mimo wszystko wcześniej nie raz obserwowała tę rodzinę, wręcz
zachwycając się tym, jak odnosili się do siebie. To było przyjemne, zresztą tak
jak i świadomość tego, że mogłaby być tu mile widziana. Już nawet nie
szokowała swoją obecnością, a przynajmniej nie dawali jej odczuwać, że
fakt, że mogłaby wyglądać jak Elena, był pod jakimkolwiek względem niewłaściwy.
Jedynie obecna w salonie Rosalie spojrzała na nią w bliżej
nieokreślony, nie zdradzający żadnych emocji sposób, ale i to nie wydało
się Beatrycze zniechęcając, tym bardziej, że obejmujący wampirzycę Emmett już na
wstępie posłał jej uśmiech.
– O,
proszę… Zguba się znalazła – rzucił niemalże pogodnym tonem. – Twoja bliźniaczka
akurat wyszła – poinformował ją pogodnym tonem Emmett. – Ja nie dam się nabrać,
że jesteś Eleną.
Jedynie się
uśmiechnęła, odrobinę tylko rozdrażniona wciąż powtarzającymi się żartami.
Wiedziała już, że jej podobieństwo do Eleny go bawiło, więc takie uwagi od
dłuższego czasu nie robiły na niej najmniejszego nawet wrażenia.
– Daj już
spokój – mruknęła Rose, rzucając mężowi co najmniej rozdrażnione spojrzenie.
– Nie
powiesz mi, że się nie cieszysz… W końcu teraz masz dwie Eleny, prawda? –
zauważył wampir, ale blondynka tylko prychnęła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś
w bok, nagle przygnębiona. – Rose…
– Nieważne
– stwierdziła lakonicznie kobieta, stanowczo oswobadzając się z uścisku
męża. – Aha, Alice… Jeśli wybieracie się na zakupy, tym razem sobie odpuszczę.
Wraz z tymi
słowami po prostu przemknęła tuż obok Alice i Beatrycze, jak gdyby nigdy
nic wychodząc z pokoju. Trycze zawahała się, w oszołomieniu
spoglądając w ślad za nią i próbując stwierdzić, czy to możliwe, żeby
zrobiła coś nie tak. Miała nawet ochotę o to zapytać, nim jednak zdążyła
powiedzieć choć słowo, Alice zdecydowała się ją ubiec:
– Nie
przejmuj się – rzuciła niemalże przepraszającym tonem. – Jest zła, bo Elena w ostatnim
czasie nie mówi jej tyle, co kiedyś. Wiesz… Kiedyś były nierozłączne – stwierdziła,
ale to w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiło Beatrycze nastroju.
– To przeze
mnie? – zaryzykowała, bo teraz taki scenariusz wydawał się bardziej
prawdopodobny, nawet pomimo tego, że zarazem jawił się jej jako coś
niemożliwego. Przecież nie spędzała z bliźniaczo podobną do niej
dziewczyną aż tyle czasu, by ktokolwiek miał do niej o to pretensje.
– Jasne, że
nie. – Alice wydawała się co najmniej zaskoczona takim stwierdzeniem. Z jakiegoś
powodu coś w jej tonie i zachowaniu sprawiło, że Beatrycze nie miała
wątpliwości, że wampirzyca mówiła prawdę. – Zaczęło się psuć dużo wcześniej,
zresztą… Rosalie po prostu bywa trudna – wyjaśniła po chwili zastanowienia.
Och, delikatnie rzecz ujmując…,
pomyślała mimochodem, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Chwilami miała
wręcz ochotę za kobietą pójść i wprost zapytać ją w czym rzecz, tym
bardziej, że wrogość zdecydowanie nie była czymś, do czego przywykła. Co prawda
nic nie wskazywało na to, żeby ta z sióstr Eleny w ogóle zamierzała z nią
porozmawiać, ale zawsze mogła spróbować – ot tak dla świętego spokoju, chcąc
pozbyć się naiwnego przekonania, że będzie w stanie coś zdziałać. To była
jedna z wielu kwestii, które wydawały się dużo silniejsze od nich i których
w żaden sposób nie potrafiła sprecyzować.
Zawsze taka
była, aż rwąc się do pomocy tym, którzy niekoniecznie tego oczekiwali? Nie
widziała, nie sądziła zresztą, żeby ktokolwiek miał być w stanie tę rzecz
wyjaśnić, niezależnie od pytań, które zdecydowałaby się nazwać. Cóż, może
ewentualnie Lawrence, ale…
– Tak czy
inaczej – odezwała się o wiele pogodniejszym tonem Alice, decydując się
przerwać panująca ciszę – ja cieszę się, że przyjechałaś. Większość gdzieś
wybyła, więc niekoniecznie mam co robić… Ostatnio dużo się dzieje – przyznała,
po czym rzuciła Beatrycze znaczące, wręcz porozumiewawcze spojrzenie. – Nessie
wybyła gdzieś z rodzicami, bo ostatnio spędza u nas sporo czasu.
Zresztą tak jak i dzieciaki, ale oni zwykle zajęci są sobą. – Wywróciła
oczami. – No, może nie Alessia, ale ona mało kiedy ma nastrój, więc…
– A reszta?
– zapytała mimochodem Beatrycze, w ostatniej chwili powstrzymując się
przed zapytanie o Camerona.
– Och,
Carlisle niedługo powinien wrócić z pracy, a kiedy ostatni raz
widziałam Esme, przeglądała rzeczy na strychu… Zresztą wzięła ze sobą Joce –
wyjaśniła, a serce Beatrycze mimo wszystko zabiło szybciej. Zdecydowanie
stęskniła się za tą małą. – Chcesz się z nią zobaczyć? – zapytała Alice,
bez trudu orientując się w czym rzecz.
Wysiliła
się na blady uśmiech. Jak najbardziej miała na to ochotę, ale w pierwszej
kolejności…
– Może
później – zapewniła pośpiesznie.
Wampirzyca
skinęła głową, najwyraźniej nie dostrzegając niczego niewłaściwego w tej
odpowiedzi.
– Nawet mój
własny mąż nie ma dla mnie czasu – pożaliła się w zamian, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Niby to rozumiem i tak dalej, zwłaszcza, że dużo się dzieje, ale
mimo wszystko… Jest inaczej. – Alice westchnęła, po czym z powątpiewaniem
spojrzała na Beatrycze. – Wiesz, teraz dużo się dzieje. Jak nie Elena i Rafael,
to znów młoda wampirzyca, która…
– Jaka
znowu młoda wampirzyca? – przerwała, nie mogąc się powstrzymać.
Spojrzenie,
które posłała jej rozmówczyni, jednoznacznie utwierdziło Beatrycze w przekonaniu,
że wciąż nie rozumiała bardzo wielu rzeczy. Chociaż stopniowo zaczynała się do
tego stanu rzeczy przyzwyczajać, coś w tej świadomości niezmiennie
doprowadzało ją do szału.
– Nic nie
wiesz? – wtrącił ze swojego miejsca Emmett, wyraźnie zaskoczony. – Mam na
myśli… Dzieciaki zostały zaatakowane na balu przez wampiry, nie? Chodzi o to,
że…
– Emmett –
wycedziła przez zaciśnięte zęby Alice, raptownie poważniejąc.
Beatrycze
zawahała się, przez dłuższą chwilę niepewna, co powinna sądzić o takim
zachowaniu. Teraz już nie miała wątpliwości co do tego, że to jakaś zmowa. Co
prawda nie miała pojęcia, czy Lawrence ze swoją reputacją miał w ogóle być
w stanie coś na rodzinie syna wymóc, ale z drugiej strony… Być może
nie musiał, bo wszyscy i tak traktowali ją trochę tak, jakby była
dzieckiem.
– O co
chodzi? – zniecierpliwiła się. – Co z tym balem? Ja naprawdę… – zaczęła,
ale Alice tylko potrząsnęła głową.
– Emmett
dramatyzuje. Zresztą sytuacja jest już opanowana, więc nie ma o czym mówić
– wyjaśniła, spoglądając na Beatrycze w niemalże przepraszający sposób. –
Tak czy inaczej… Pamiętasz, jak podczas zakupów mówiłam ci, że mam pewne plany i że
fajnie byłoby zrobić coś innego, niż po raz kolejny zaczynać liceum? –
wyrzuciła z siebie na wydechu, odzywając się zdecydowanie zbyt szybko, by
zabrzmiało to naturalnie. – Chyba znalazłam odpowiednie miejsce i…
Beatrycze
zacisnęła usta, po czym w pośpiechu przesunęła się w stronę drzwi.
Musiała uciec wzrokiem gdzieś w bok, żeby przypadkiem nie okazać pełni
irytacji, którą w tamtej chwili poczuła.
– Chyba
jednak pójdę zobaczyć się z Joce – stwierdziła z rezerwą, nawet nie
próbując udawać, że zamierza dalej pozwolić mydlić sobie oczy.
–
Beatrycze…
Nie
odpowiedziała, niemalże biegiem wpadając na schody. Nie odwróciła się, zresztą
nic nie wskazywało na to, żeby Alice zamierzała za nią podążać i próbować
naciskać na dalszą rozmowę. Przynajmniej to wydało się Beatrycze właściwe, tym
bardziej, że cały dobry nastrój, który miała, zniknął równie nagle, co
wcześniej się pojawił. Mogła uwielbiać tutaj przychodzić i czuć się dobrze
przy tych, którzy naprawdę chcieli jej obecności, ale to nie wystarczyło, skoro
wszyscy wokół z premedytacją ją okłamywali.
Piętro
wyglądało na opustoszałe, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Powiodła wzrokiem
dookoła, spoglądając na zamknięte drzwi i próbując stwierdzić, gdzie tak naprawdę
powinna się udać. Mniej więcej pamiętała rozkład pokoi, świadoma przede
wszystkim miejsca, w którym znajdowała się sypialnia Eleny i gdzie
ewentualnie mogłaby przeczekać, pomimo tego, ze sama nie była pewna, czego tak naprawdę
miałaby wypatrywać. Mogła również zadzwonić po Sage’a, ale szczerze wątpiła,
żeby wampir okazał się usatysfakcjonowany sytuacją, w której kwadrans po
tym, jak zostawił ją samą, zaczęłaby prosić, żeby wrócił. Och, nie miała
wątpliwości co do tego, że nie zawahałby się – nie przy swojej uprzejmości,
którą zawsze jej okazywał – ale takie posunięcie bez wątpienia pociągnęłoby za
sobą pytania, a na te zdecydowanie nie miała ochoty.
Cóż, w najgorszym
wypadku mogłaby rozsiąść się w korytarzu albo…
Wciąż myślała
o tym, co tak naprawdę powinna zrobić, kiedy kątem oka wychwyciła jakiś
ruch. Natychmiast odwróciła się w odpowiednim kierunku, dosłownie na
ułamek sekundy przed tym, jak drzwi do jednego z pokoi się otworzyły, a na
korytarzu pojawiła się jedna z nielicznych osób, które tak naprawdę
chciała widzieć. Mimowolnie uśmiechnęła się, nie kryjąc zaskoczenia i satysfakcji,
tym bardziej, że zdążyła już zwątpić, czy tego dnia w ogóle dopisze jej
szczęście.
– Cammy –
rzuciła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie kryła
ulgi, co zresztą nie uszło uwadze wampira, bo ten spojrzał na nią z zaciekawieniem.
Zaraz po tym uśmiechnął się, na dodatek w wystarczająco szczery sposób, by
poczuła się dużo lepiej.
– Cześć. –
Zamknął drzwi, po czym podszedł bliżej, nie odrywając od niej wzroku. – Tak mi
się wydawało, że słyszałem znajomy głos, ale… – Urwał, po czym zmierzył ją
spojrzeniem. – Coś nie tak?
– Możemy
porozmawiać? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawę jasno.
Nie
zamierzała czekać, aż zacznie o cokolwiek wypytywać albo dojdzie do
wniosku, że mogłaby się zgubić. Czuła się zresztą podekscytowana niemalże jak
dziecko, świadoma tylko i wyłącznie tego, że przynajmniej ten jeden raz
wszystko szło tak, jak sobie zaplanowała. Zwłaszcza po rozmowie z Cullenami,
miała ochotę znaleźć się sam na sam z kimś, kto – miała nadzieję – nie
próbowałby ani kłamać, ani bagatelizować sprawy z myślą o tym, że
powaga sytuacji i tak mogłaby jej nie dotyczyć. Ostatnim razem Cameron
traktował ją jak kogoś równego sobie, a przynajmniej takie miała wrażenie,
przez co tym bardziej widziała go w roli kogoś, komu mogłaby w ciemno
zaufać.
– Ze mną? –
zapytał, nie kryjąc zaskoczenia. Zaraz po tym nieznacznie się skrzywił, po czym
westchnął przeciągle. – Jasne… Ale, szczerze powiedziawszy, miałem wychodzi.
Trochę się śpieszę, chociaż…
– Och… –
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle zażenowana. – Jasne. Ja po prostu…
Zamilkła,
uparcie wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni.
Chciała przynajmniej założyć, że mówił prawdę, ale jakaś jej cząstka obawiała
się, że to wyłącznie sposób na zniechęcenie jej. Kto wie, może po tym, jak
rozmawiali w drodze z centrum, również jemu ktoś wytłumaczył, że nie warto wtajemniczać osoby, którą wszyscy
traktowali jak dziecko. To wydawało się dość prawdopodobne, chociaż zarazem
próbowała odrzucić od siebie niechciane myśli.
Cóż,
bezskutecznie. Biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy wokół wyraźnie coś przed nią ukrywali…
– Hej, co
jest? – zapytał Cameron, wyraźnie zmieszany jej reakcją. – Obiecałem Claire, że
zawiozę ją w jedno miejsce. Pewnie czeka już na mnie w garażu, ale…
Hej, jeśli chcesz, to możesz zabrać się z nami – zasugerował, a ona
uniosła brwi.
– Naprawdę?
Chłopak
jedynie wzruszył ramionami.
– Myślałem,
że przyszłaś tutaj przez wzgląd na dziadka albo… Sam nie wiem. Rozmawiałaś z Alice
– zauważył przytomnie. – Ale jeśli naprawdę byś chciała…
– Tak po
prawdzie, to przyszłam do ciebie – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Nie chciała
wnikać w to, dlaczego miałaby przyjść akurat z myślą o Carlisle’u
albo kimkolwiek innym. W zasadzie to wszystko było jej obojętne, tak jak i to,
czy zaskoczyła go stwierdzeniem, co do powodów swojej wizyty w domu
Cullenów. Być może to zachodziło na desperację, ale z drugiej strony…
Jakie to tak naprawdę miało znaczenie?
Cammy
obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie
chętnego o coś zapytać, ale ostatecznie się na to nie zdecydował. Nie
miała pojęcia, jaką tak naprawdę miała minę i co sugerowała jej postawa,
ale najwyraźniej dała chłopakowi do myślenia na tyle, by go zaintrygować i niejako
przymusić do podjęcia decyzji. Nie wiedziała czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie, zresztą ta kwestia nie miała dla niej znaczenia, skoro jednak miała
szansę z nim porozmawiać.
– Jasne. –
Poczuła niewysłowioną wręcz ulgę, kiedy tak po prostu dał za wygraną. Dla
pewności przesunęła się bliżej, gotowa podążać za nim niemalże jak cień, byleby
nabrać pewności, że nagle z jakiegokolwiek powodu nie zmieni zdania. Nie
chciała brać takiej możliwości pod uwagę, zwłaszcza teraz, kiedy czuła się aż
do tego stopnia zdeterminowana. – Tak przynajmniej sądzę, chociaż… Och, po
prostu chodźmy – zasugerował, podchwyciwszy jej niemalże błagalne spojrzenie.
Być może to nie było uczciwe, ale nie chciała się nad tym rozwodzić.
Uspokojona i wdzięczna
za razem, najzwyczajniej w świecie poszła za nim. Nie miała pojęcia, czego
tak naprawdę powinna się spodziewać, ale to na dłuższą metę nie miało
znaczenia. I tak miała jeszcze kilka godzin, zanim Lawrence zacząłby jej
szukać, więc równie dobrze mogła spędzić je poza domem, tym bardziej, że przy
Cameronie czuła się bezpieczna. Cokolwiek się działo, mimo wszystko pozostawała
pod opieką kogoś bardziej doświadczonego, a przecież o to przez cały
ten czas nieśmiertelnemu chodziło, prawda?
Cóż,
niezależnie od wszystkiego, w tamtej chwili L. nie miał niczego do
powiedzenia. Skoro nie chciał mówić, równie dobrze mogła poszukać kogoś, kto
bez przeszkód zdecyduje się odpowiedzieć na jej pytania.
O ile się
nie pomyliła, w przypadku Camerona trafiła w sedno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz