20 lutego 2017

Sto pięć

Isobel
Gniew towarzyszył jej nie pierwszy raz w ostatnim czasie. Krążyła nerwowo, coraz bardziej niespokojnie, chociaż zwykle starała się nad sobą panować. Tym razem było inaczej, a Isobel pierwszy raz od dawna balansowała gdzieś na granicy wytrzymałości, mając ochotę rozszarpać na kawałki pierwszą rzecz albo osobę, która wpadłaby jej w ręce. Królowa wręcz liczyła, że ktoś ośmieli się zakłócić względny spokój, który miała – da pretekst do zrobienia czegoś, co przyniosłoby przynajmniej chwilową satysfakcję. Wiedziała, że niesienie ze sobą śmierci byłoby zaledwie krótkotrwałym rozwiązaniem, ale wydawało się lepsze niż nic. Co więcej, miała taki kaprys, a skoro tak, tym bardzie chciała pokusić się o jego spełnienie. Może przynajmniej w tej jednej kwestii wszystko byłoby dokładnie takie, jak mogłaby tego oczekiwać.
Nie pierwszy raz powiodła wzrokiem dookoła, próbując ocenić, co tak naprawdę robiła w tym miejscu. Pokój miał swój urok, zwłaszcza dzięki przyciemnionemu światłu, które zdecydowanie bardziej odpowiadało wrażliwym na bodźce oczom Isobel. Na całe szczęście dzięki umiejętnościom, które posiadała, mogła bez przeszkód poruszać się pośród ludzi, nie musząc zniżać się do noszenia łatwo niszczejących, sztucznych soczewek, żeby zamaskować krwistą czerwień oczu. Dzięki temu nie wzbudziła paniki, kiedy tak po prostu weszła do jednego z najdroższych hoteli, które znajdowały się w mieście, wręcz żądając pokoju, który – miała na dzieję – chociaż po części przypadłby jej do gustu. Do pewnego stopnia tak było, choć urządzony w skromny, aczkolwiek efektowny sposób apartament, w niczym nie przypominał wystrojem komnat, które miewała w przeszłości. Świat uległ zmianom wystarczająco gwałtownym i głębokim, ale pomimo tego, że jakaś cząstka Isobel wciąż trwała w przeszłości, kobieta nie miała innego wyboru, jak tylko spróbować te zmiany zaakceptować.
Musiała, skoro już od dłuższego czasu nic nie szło zgodnie z oczekiwaniami, które miała. Utrata Miasta Nocy była ciosem, na który absolutnie nie była gotowa, ale z czasem zdołała go przyjąć, znajdując sposób, żeby spróbować czegoś więcej. Volterra wydawała się mało ambitnym celem, ale wydawała się lepsza niż nic, jawiąc się królowej jako szansa, którą ta bez chwili wahania zdecydowała się wykorzystać. Co więcej, plan jak najbardziej miał prawo przynieść oczekiwane skutki, gdyby tylko wszystko ułożyło się w taki sposób, jak pierwotnie założyła. Teraz wiedziała, że nie przewidziała bardzo wielu kwestii, które ostatecznie okazały się nader istotne i których wspomnienie niezmiennie sprawiało, że miała ochotę kogoś zabić. Oczywiście, od samego początku wiedziała, że jeśli coś miało zostać zrobione dobrze, należało zabrać się za to osobiście, ale mimo wszystko zdrada Rafaela była niczym policzek, po którym wciąż się nie otrząsnęła. Wiedziała również, że Amelie coraz częściej zachowywała się w sposób, który jawił się królowej jako coś absolutnie nieakceptowalnego, jednoznacznie uświadamiając Isobel, że nie miała w swoim kręgu nikogo, komu mogłaby zaufać w zupełności.
„Śmiertelny Kwartet” rozpadł się niejako na jej oczach, a ona nie była w stanie tego powstrzymać. Solange i Lilia nie żyły, z czego tylko ta druga była jej naprawdę wierna. Może na swój sposób szalona, kierując się instynktami, które wydawały się Isobel nader prymitywne, ale to nie miało większego znaczenia. Wiedziała również, że śmierć tej z jej podwładnych była jednym z licznych argumentów, żeby kiedyś zabić Prime’a. Och, tak – to był jeden z wielu celów, które sobie wytyczyła, chociaż to musiało poczekać, skoro istniały o wiele ważniejsze kwestie. Już raz zbytnio się pośpieszyła i nie skończyło się to dobrze, ostatecznie doprowadzając ją do tego miejsca. Co jednak mogła poradzić na to, że nie przewidziała, iż próba dotarcia do tamtej dziewczyny nie będzie najbardziej fortunnym z posunięć, na jakie mogłaby się zdecydować? W jej oczach to mimo wszystko była nastolatka – zwykły dzieciak, którego należało usunąć z drogi, zanim…
Błąd.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, tak mocno, że gdyby była człowiekiem, najpewniej poczułaby ból. Musiała zacisnąć usta, żeby powstrzymać gniewny, zwierzęcy charkot, mający swe źródło gdzieś w głębi jej gardła. To było jedno z tych zachowań, które zdecydowanie nie wchodziły w grę – nie w jej przypadku. Tym razem musiała zachować zdrowy rozsądek, niezależnie od możliwych konsekwencji i miejsca, w którym się znajdowała. Musiała pomyśleć i uporządkować wszystko raz jeszcze, tym razem koncentrując się przede wszystkim na swoich celach – a także na myśli, że wszystko tak naprawdę zależało od niej. Wiedziała już, że Elena była nietykalna, przynajmniej tymczasowo. Już raz ją zabiła, by potem – o ironio! – niejako własnoręcznie przywrócić dziewczynę do życia. Nie miała pojęcia, co takiego kierowało Ciemnością, ale skoro ta istota życzyła sobie właśnie tego, Isobel musiała się dostosować. Zbyt wiele mu zawdzięczała, żeby pozwolić sobie na sprzeciwy, zresztą od samego początku wiedziała, że to mogłoby skończyć się w tylko jeden sposób.
– Podoba mi się to, że tak dobrze się teraz rozumiemy, bogini.
Łagodny, nieco kpiarski głos skutecznie wytrącił ją z równowagi, jednak nie dała niczego po sobie poznać. Z wolna wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na plecy i próbując nie okazywać choćby cienia niepokoju. Chwytała się resztek względnego spokoju, nie pierwszy raz grając, tym bardziej, że panowanie nad emocjami mimo wszystko było jedną z najmocniejszych stron, którą zdołała z biegiem lat wypracować niemalże do perfekcji.
Nie śpieszyła się z tym, żeby się odwrócić. Początkowo wręcz nie dotarło do niej, że głos, który słyszała, w rzeczywistości nie rozbrzmiał w jej głowie, jak do tej pory się zdarzało. Wręcz przeciwnie – nieproszony gość, którego jednak się doczekała i którego jak na złość nie mogła zabić, okazał się jak najbardziej materialny. Co więcej, znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, tak blisko, że gdyby tylko zechciała, mogłaby go dotknąć, chociaż zdecydowanie nie miała tego w planach. Jakby tego było mało, Ciemność wydawała się bezczelnie z niej kpić, wypowiadając to jedno słowo – bogini – z niemniejszą rezerwą, co i kiedy robił to Rafael.
Och, jakież to urocze. Ojciec i syn wydawali się tak porażająco do siebie podobni…
– Czymże sobie zasłużyłam na takie spotkanie? – zapytała cicho, starannie dobierając słowa.
Gdyby była człowiekiem, w tamtej chwili jej od tysiącleci martwe serce najpewniej jak szalone tłukłoby się w piersi, prosząc o natychmiastowe wyzwolenie. Z miejsca ogarnęło ją uczucie déjà vu tak intensywne, ze wydawało się to wręcz nieprawdopodobne. Nie miała pojęcia, kiedy widziała go po raz ostatni – nie w pełnej okazałości – ale to musiało być gdzieś na samym początku jej istnienia jako istoty nieśmiertelnej, kiedy przeżywała swoje najlepsze lata, będąc na dobrej drodze, żeby znaleźć się na samym szczycie hierarchii. Oczywiście to dzięki Ciemności osiągnęła zdecydowanie więcej, poniekąd dlatego, że tym samym otrzymała zwierzchnictwo nad demonami – a więc istotami, które z założenia nigdy miały nie zawieść. Cóż, w tym momencie była skłonna zacząć się z tym stwierdzeniem kłócić.
Jakkolwiek by nie było, minęły wieki, odkąd miała okazję zobaczyć Ciemność w niemalże materialnej formie. Nie miała wątpliwości, że pojawienie się nieśmiertelnego akurat teraz nie niosło ze sobą niczego dobrego, wręcz wzbudzając w niej niepokój, który tak bardzo pragnęła w sobie zdusić. Nie, zdecydowanie nie zamierzała przyznawać się do słabości, a już zwłaszcza strachu, ten bowiem zdołała pogrzebać już dawno temu.
Mimo wszystko potrzebowała dłuższej chwili, żeby odważyć się unieść głowę i spojrzeć wprost w parę lśniących, nadludzkich tęczówek. Nie pierwszy raz miała trudność z jednoznacznym określeniem ich koloru, gotowa przysiąc, że ten zmieniał się z chwilą, w której próbowała nazwać jego poprzednika. Patrzenie w te oczy dekoncentrowało, wprawiając w trudny do zrozumienia, oszałamiający wręcz stan, który zdecydowanie nie przypadł Isobel do gustu. Nigdy nie była w stanie pogodzić się choćby z myślą o utracie kontroli w jakiejkolwiek sytuacji, ale nie zdobyła się na to, żeby uciec wzrokiem gdzieś w bok. To byłoby zbyt upokarzająca, przez co tym bardziej nie wchodziło w grę.
Inną kwestię stanowiła jego twarz, przez którą miało się wrażenie, że patrzy się w słońce. Opisanie tego, jak wyglądała Ciemność, wydawało się wręcz niemożliwe, o ile ta akurat nie życzyła sobie przybrać idealnie ludzkiej formy. Isobel miała wrażenie, że była jedną z nielicznych, którzy mieli zaszczyt dostąpić spotkania w taki sposób, zachowując przy tym pełną świadomość tego, kim był rozmówca, z którym miało się do czynienia.
– Czy wyczuwam w twoich słowach nutę rozczarowania, moja bezduszna? – Jego głos wydawał się ją przenikać w niemniejszym stopniu, co i wtedy, gdy rozbrzmiewał bezpośrednio w jej umyśle.
– Skądże znowu – powiedziała beznamiętnym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. – Jestem… zaskoczona – dodała zgodnie z prawdą.
Na ustach jej rozmówcy z wolna pojawił się porażający, jakże nienaturalny dla kogoś takiego jak Isobel uśmiech.
– Ja jednak powiedziałbym, że wciąż masz do mnie o pewne kwestie żal – oznajmiła Ciemność.
Tym razem nie pytał, w zamian najzwyczajniej w świecie stwierdzając fakt. Mogła przewidzieć, że będzie tego świadom, nie wspominając już o tym, że trafił w sedno, nie pierwszy raz zresztą. Zmrużyła oczy, z uwaga mierząc go wzrokiem, chociaż to wydawało się co najmniej złym pomysłem. Zdawała sobie sprawę z tego, że był najpewniej jedyną istotą, która mogła bez najmniejszego wysiłku zrobić jej krzywdę.
– Owszem – przyznała niechętnie.
Nie dodała niczego więcej, nie chcąc ciągnąć tematu. Tak było bezpieczniej, zwłaszcza teraz, kiedy czuła się aż do tego stopnia wytrącona z równowagi. Niewiele brakowało, żeby powiedziała coś, czego bardzo szybko mogłaby pożałować, a na to zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić. Nie miała pojęcia, czy ta istota była tego świadoma i czy specjalnie wybrała akurat taki termin spotkania, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Musiała oczyścić umysł, żeby łatwiej się skoncentrować, to jednak wcale nie było aż takie łatwe, jak mogłaby tego oczekiwać.
– To bardzo niedobrze… Mam wielki szacunek do kobiet, a zwłaszcza takich, które są mi wierne – podjął spokojnie mężczyzna. Wiernych? Więc teraz jestem twoją służką, pomyślała z niedowierzaniem, ale zostawiła tę uwagę dla siebie, siląc się na cierpliwość. – Niemniej jestem w stanie zrozumieć, w czym rzecz. Możemy porozmawiać o Świetle, jeśli sobie tego życzysz.
– Jest nim? – wypaliła, jednak tracąc nad sobą kontrolę.
Ta jedna kwestia przez cały ten czas nie dawała wampirzycy spokoju, dręcząc bardziej niż cokolwiek innego. Co więcej, Isobel zarazem miała wątpliwości co do tego, czy oby na pewno chciała to wiedzieć, nie mając siły, żeby mierzyć się z konsekwencjami takiej możliwości. Wszystko było nie tak, a skoro tak…
– Mój syn pojął za żonę potężną istotę – usłyszała w odpowiedzi. Aż się w niej zagotowało w odpowiedzi na te słowa. Pomijając lakoniczność wypowiedzi, była pewna, że Ciemność doskonale bawiła się jej kosztem! – Sądzę, że dziewczyna wciąż o tym nie wie, ale… wierzę, że przy Rafaelu szybko rozkwitnie. Tym lepiej dla mnie, bo nie będę musiał tracić czasu, chociaż mam go pod dostatkiem.
Mazeł tow!* – zadrwiła, nie mogąc się powstrzymać. – Po tym wszystkim, co się wydarzyło… Nie zasłużyłam choćby na wyjaśnienia? Na ostrzeżenie w porę, tym bardziej, że robiłam coś, czego nie chciałeś? – rzuciła z nutką goryczy, na powrót zwracając się ku Ciemności.
Nie odpowiedział od razu, w niemalże obojętny sposób spoglądając, jak miotała się na prawo i lewo, bliska obłędu. W tamtej chwili nie była w stanie określić, jakie targały nim emocji, to zresztą nie miało dla Isobel większego znaczenia. Była zła, a on dodatkowo ją prowokował, w mniej lub bardziej świadomy sposób, być może licząc, że w pewnym momencie mogłaby zrobić coś, czego bardzo szybko przyszłoby jej żałować. Nie zamierzała dać swojemu rozmówcy tej satysfakcji, ale z drugiej strony…
Wypuściła zbędne jej do normalnego funkcjonowania powietrze ze świstem, po czym bez słowa podeszła do stojącego najbliżej fotela. Usiadła na nim, prostując się niczym struna i w staranny, wyuczony przez lata sposób łącząc ze sobą uda. Skrzywiła się, kiedy jej wzrok spoczął na parze idealnie czarnych spodni – czegoś, czego za żadne skarby by nie zauważała, gdyby nie konieczność wtopienia się w otoczenie. Mogła zamaskować oczy, bez trudu wpływając na umysły tych, których spotykała na swojej drodze, ale manipulowanie całym swoim wyglądem było zbyt czasochłonnym zadaniem. Jakby tego było mało, z zaskoczeniem przekonała się, że straciła kontakt z Claudią, niezdolna więcej czerpać ze zdolności wampirzycy. Być może to znaczyło, że ta jednak zginęła po tym, jak Isobel zostawiła ją w lesie, niemniej niezależnie od przyczyny to częściowo komplikowało zadanie królowej, zmuszając ją do przystosowania się do świata, który pozostawał jej obcy. Musiała kryć się jak jakiś tchórz, podporządkowując regułom, które narzucały istoty, które w jej oczach pozostawały co najwyżej formą niezbędnego do przetrwania pożywienia. To wydawało się wręcz nie do pomyślenia, zwłaszcza po wszystkim tym, co zdołała osiągnąć choćby kilka lat temu.
Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie Ciemności, tym samym utwierdzając się w przekonaniu, że ta najpewniej starannie lustrowała jej myśl. Taki stan rzeczy również nie byłby możliwy w przypadku kogokolwiek innego, tym bardziej, że sprawy zwykle miały się całkowicie na odwrót – to Isobel przenikała cudze umysły, świadoma każdego uczucia, myśli czy pragnienia swoich rozmówców. Och, od samego początku ona i ta istota byli do siebie podobni, ale… to właśnie jej przypadała pozycja tej słabej, kruchej zwierzyny łownej, chociaż tak bardzo się tego obawiała.
Nie, to zdecydowanie nie powinno wyglądać w ten sposób.
Nie powinno, ale…
– Widzę, że ówczesne czasy nie przypadły ci do gustu. – Tym razem nawet bez patrzenia z łatwością wyobraziła sobie uśmiech na twarzy stojącego naprzeciwko niej mężczyzny. Wyczuła, że się przesunął, uznając jej gest za zaproszenie do tego, żeby zająć najbliższe wolne miejsce. – Zastanawiające… Chociaż wyglądasz inaczej zupełnie inaczej w tych strojach – stwierdził, mierząc ją wzrokiem. – Bardziej niewinnie.
– Niewinność nie jest czymś, co kiedykolwiek można by mi przypisać – odparła szorstko.
– Doprawdy? – Skrzywiła się, słysząc niemalże łagodny śmiech. – Pamiętam co innego. Zwłaszcza na krótko przed naszym… małym układem, hm – dodał w zamyśleniu.
– Dlaczego wracamy do tego akurat teraz? – zniecierpliwiła się, coraz bardziej zdezorientowana.
– A dlaczego nie? – rzuciła niemalże pogodnym tonem Ciemność, wciąż w ten porażający sposób uprzejma i irytująca zarazem. – Pytałaś mnie o Elenę i o to, dlaczego wcześniej cię nie ostrzegłem… Czyżbyś zapomniała, w jaki sposób wyglądał nasz układ, Isobel? – Zesztywniała, kiedy wypowiedział jej imię. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem pozwolił sobie na taką bezczelność, nie tylko unikając jakichkolwiek tytułów, ale wręcz traktując ją jak kogoś co najmniej równego sobie. – Dziewczyna należy do mnie.
– Jest Światłem – przypomniał gniewnie.
Czy to nie było wystarczającym usprawiedliwieniem na to, co robiła? Nie miała w takim wypadku prawa się wtrącić, tym bardziej, że we wszystkim chodziło przede wszystkim o jej bezpieczeństwo? Jak mogłaby obojętnie stać i pozwalać żyć dziewczynie, która z powodzeniem mogłaby ją zabić, jeśli wierzyć temu, co zostało przepowiedziane? Skoro spełniły się przesłanki dotyczące jej powrotu, również kwestia Światła musiała być zgodna z rzeczywistością. W efekcie musiałaby chyba upaść na głowę, żeby pozostać obojętną, zresztą…
– To nieważne – usłyszała i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi. – Zresztą to stało się na twoje życzenie. Gdyby nie twoja interwencja… Ach, dopiero teraz stała się Światłem.
Tym razem spojrzała na swojego rozmówcę z niedowierzaniem, czując się trochę tak, jakby ktoś właśnie uderzył ją w twarz. Czy to miała być jakaś kpina? Jeśli tak, sytuacja zdecydowanie nie była zabawna – ani trochę, chociaż Ciemność bez wątpienia sądziła inaczej. Nie tylko ten mężczyzna doskonale bawił się, raz po raz mieszając Isobel w głowie, ale również uświadamiając coś, czego wcześniej nie wzięła pod uwagę i co zdecydowanie nie miało prawa przypaść jej do gustu. To zdecydowanie brzmiało jak żart, ale z drugiej strony… czy w takiej sytuacji mogłoby chodzić wyłącznie o to.
– Wykorzystałeś mnie! – wyrzuciła z siebie na wydechu, wręcz porażona tą myślą. Już ustaliła, że nie powinna nikomu ufać, ale mimo wszystko… – Wiedziałeś, że to zrobię. Może nawet chciałeś, żebym ją zabiła, bo wtedy… – Zacisnęła usta, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Nigdy nie planowałeś jej zabrać – zarzuciła mu.
– Nie przedwcześnie – poprawił ją łagodnie. – Zresztą… twoje oskarżenia brzmią tak ostatecznie, Isobel. Powiedziałbym, że mnie ranisz, ale to byłoby kłamstwem.
Mocno zacisnęła palce na krawędzi fotela, nie chcąc pokusić się o zrobienie czegoś, czego mogłaby pożałować. Oddech wampirzycy przyśpieszył, płytki i urywany, chociaż nie potrzebowała go do normalnego funkcjonowania. Wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby warknąć albo rzucić się komuś do gardła, ale nie mogła sobie tego pozwolić, zwłaszcza teraz, kiedy miała przed sobą Ciemność. Kto wie, może teraz również czekał, aż sama da mu pretekst do tego, co być może chciał zrobić – chociażby zabicia jej, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego miałby zdecydować się na to akurat teraz.
Nie wyczuła, żeby wstał, a tym bardziej jakkolwiek się przemieścił, a jednak nagle zmaterializował się tuż przed nią. Napięła mięśnie, kiedy ciepła dłoń wylądowała na jej policzku, niejako zmuszając Isobel do uniesienia głowy i ponownego spojrzenia w te dziwne, nieludzkie wręcz oczy. Jej własne rozszerzyły się nieznacznie, chociaż tak bardzo próbowała nad sobą zapanować, nie chcąc okazywać choćby cienia słabości. Niestety, również w tej materii poniosła sromotną klęskę, zbytnio podenerwowana i wytrącona z równowagi, żeby zdobyć się na zachowanie spokoju. To wszystko wymykało jej się spod kontroli, niezmiennie doprowadzając do szaleństwa i…
– Czego chcesz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie ma dla niej znaczenia, czy przypadkiem go sprowokuje. To równie dobrze mogło się wydarzyć, zresztą… – Mam swoje plany, zwłaszcza teraz, kiedy mogę liczyć tylko dla siebie. Już nie tknę dziewczyny, skoro powtarzasz, że jest twoja. Tak czy inaczej, nie jestem tutaj przypadkowo i…
– Och, tak… Plany! – Jego uśmiech i pobrzmiewająca w głosie kpina miały w sobie coś, co powoli doprowadzało Isobel do szaleństwa. – Oczywiście, że tak… Igrasz z wrogami przy pomocy jakże wyszukanych podwładnych. Naprawdę upadłaś tak nisko, Isobel? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
Upadłam tak nisko – powtórzyła niemalże ze wstrętem – ponieważ twój syn się ode mnie odwrócił. Jego rodzeństwo zresztą też jest nic nie warte, skoro przez większość czasu spoglądają na swojego przywódcę.
O dziwo, Ciemność nawet się nie skrzywiła.
– Śmiałbym powiedzieć coś innego, zwłaszcza jeśli chodzi o lojalność Rafaela… Ale rozumiem twoje rozgoryczenie. Może nawet lepiej, niż mogłoby ci się wydawać, bo ostatnio sam zawiodłem się na kimś, kto… wydawał mi się dość rozsądny. Cóż, ale tak to już bywa, że kiedy przychodzi co do czego, możemy liczyć tyko na siebie, prawda? – dodał, a ona nieznacznie potrząsnęła głową.
– Dosłownie z ust mi to wyjąłeś – stwierdziła, nie szczędząc sobie sarkazmu.
– Skoro tak uważasz… Ale nie jestem tutaj po to, żeby umoralniać cię w kwestii tego, co robisz w Seattle. Swoją drogą, to bywa całkiem… zabawne – przyznał, a ona uniosła brwi. Miała przez to rozumieć, że przez cały ten czas kontrolował jej kolejne kroki? Możliwe, że tak było, jednak myśl o tym zdecydowanie nie poprawiła Isobel nastroju. – Nie. O naszym układzie również rozmawiamy z konkretnego powodu.
Z jakiegoś powodu coś w wypowiedzianych przez Ciemność słowach sprawiło, że zamarła.
– Co masz na myśli?
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim otrzymała odpowiedź.
– Możliwe, że będę miał ci coś do zaoferowania… – przyznał i zawahał się na moment. – Tym bardziej, że mam pewne kłopoty z moją słodką Ophelią…
*Mazeł Tov – z hebrajskiego: szczęścia! powodzenia! Hebrajskie pozdrowienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa