Isobel
Gniew towarzyszył jej nie
pierwszy raz w ostatnim czasie. Krążyła nerwowo, coraz bardziej
niespokojnie, chociaż zwykle starała się nad sobą panować. Tym razem było
inaczej, a Isobel pierwszy raz od dawna balansowała gdzieś na granicy
wytrzymałości, mając ochotę rozszarpać na kawałki pierwszą rzecz albo osobę,
która wpadłaby jej w ręce. Królowa wręcz liczyła, że ktoś ośmieli się
zakłócić względny spokój, który miała – da pretekst do zrobienia czegoś, co
przyniosłoby przynajmniej chwilową satysfakcję. Wiedziała, że niesienie ze sobą
śmierci byłoby zaledwie krótkotrwałym rozwiązaniem, ale wydawało się lepsze niż
nic. Co więcej, miała taki kaprys, a skoro tak, tym bardzie chciała
pokusić się o jego spełnienie. Może przynajmniej w tej jednej kwestii
wszystko byłoby dokładnie takie, jak mogłaby tego oczekiwać.
Nie
pierwszy raz powiodła wzrokiem dookoła, próbując ocenić, co tak naprawdę robiła
w tym miejscu. Pokój miał swój urok, zwłaszcza dzięki przyciemnionemu
światłu, które zdecydowanie bardziej odpowiadało wrażliwym na bodźce oczom
Isobel. Na całe szczęście dzięki umiejętnościom, które posiadała, mogła bez
przeszkód poruszać się pośród ludzi, nie musząc zniżać się do noszenia łatwo
niszczejących, sztucznych soczewek, żeby zamaskować krwistą czerwień oczu.
Dzięki temu nie wzbudziła paniki, kiedy tak po prostu weszła do jednego z najdroższych
hoteli, które znajdowały się w mieście, wręcz żądając pokoju, który –
miała na dzieję – chociaż po części przypadłby jej do gustu. Do pewnego stopnia
tak było, choć urządzony w skromny, aczkolwiek efektowny sposób
apartament, w niczym nie przypominał wystrojem komnat, które miewała
w przeszłości. Świat uległ zmianom wystarczająco gwałtownym i głębokim,
ale pomimo tego, że jakaś cząstka Isobel wciąż trwała w przeszłości,
kobieta nie miała innego wyboru, jak tylko spróbować te zmiany zaakceptować.
Musiała,
skoro już od dłuższego czasu nic nie szło zgodnie z oczekiwaniami, które
miała. Utrata Miasta Nocy była ciosem, na który absolutnie nie była gotowa, ale
z czasem zdołała go przyjąć, znajdując sposób, żeby spróbować czegoś
więcej. Volterra wydawała się mało ambitnym celem, ale wydawała się lepsza niż
nic, jawiąc się królowej jako szansa, którą ta bez chwili wahania zdecydowała
się wykorzystać. Co więcej, plan jak najbardziej miał prawo przynieść
oczekiwane skutki, gdyby tylko wszystko ułożyło się w taki sposób, jak
pierwotnie założyła. Teraz wiedziała, że nie przewidziała bardzo wielu kwestii,
które ostatecznie okazały się nader istotne i których wspomnienie
niezmiennie sprawiało, że miała ochotę kogoś zabić. Oczywiście, od samego
początku wiedziała, że jeśli coś miało zostać zrobione dobrze, należało zabrać
się za to osobiście, ale mimo wszystko zdrada Rafaela była niczym policzek, po
którym wciąż się nie otrząsnęła. Wiedziała również, że Amelie coraz częściej
zachowywała się w sposób, który jawił się królowej jako coś absolutnie
nieakceptowalnego, jednoznacznie uświadamiając Isobel, że nie miała w swoim
kręgu nikogo, komu mogłaby zaufać w zupełności.
„Śmiertelny
Kwartet” rozpadł się niejako na jej oczach, a ona nie była w stanie
tego powstrzymać. Solange i Lilia nie żyły, z czego tylko ta druga
była jej naprawdę wierna. Może na swój sposób szalona, kierując się
instynktami, które wydawały się Isobel nader prymitywne, ale to nie miało
większego znaczenia. Wiedziała również, że śmierć tej z jej podwładnych
była jednym z licznych argumentów, żeby kiedyś zabić Prime’a. Och, tak –
to był jeden z wielu celów, które sobie wytyczyła, chociaż to musiało
poczekać, skoro istniały o wiele ważniejsze kwestie. Już raz zbytnio się
pośpieszyła i nie skończyło się to dobrze, ostatecznie doprowadzając ją do
tego miejsca. Co jednak mogła poradzić na to, że nie przewidziała, iż próba
dotarcia do tamtej dziewczyny nie będzie najbardziej fortunnym z posunięć,
na jakie mogłaby się zdecydować? W jej oczach to mimo wszystko była
nastolatka – zwykły dzieciak, którego należało usunąć z drogi, zanim…
Błąd.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, tak mocno, że gdyby była człowiekiem,
najpewniej poczułaby ból. Musiała zacisnąć usta, żeby powstrzymać gniewny,
zwierzęcy charkot, mający swe źródło gdzieś w głębi jej gardła. To było
jedno z tych zachowań, które zdecydowanie nie wchodziły w grę – nie
w jej przypadku. Tym razem musiała zachować zdrowy rozsądek, niezależnie
od możliwych konsekwencji i miejsca, w którym się znajdowała. Musiała
pomyśleć i uporządkować wszystko raz jeszcze, tym razem koncentrując się
przede wszystkim na swoich celach – a także na myśli, że wszystko tak
naprawdę zależało od niej. Wiedziała już, że Elena była nietykalna,
przynajmniej tymczasowo. Już raz ją zabiła, by potem – o ironio! – niejako
własnoręcznie przywrócić dziewczynę do życia. Nie miała pojęcia, co takiego
kierowało Ciemnością, ale skoro ta istota życzyła sobie właśnie tego, Isobel
musiała się dostosować. Zbyt wiele mu zawdzięczała, żeby pozwolić sobie na
sprzeciwy, zresztą od samego początku wiedziała, że to mogłoby skończyć się
w tylko jeden sposób.
– Podoba mi
się to, że tak dobrze się teraz rozumiemy, bogini.
Łagodny,
nieco kpiarski głos skutecznie wytrącił ją z równowagi, jednak nie dała
niczego po sobie poznać. Z wolna wyprostowała się, odrzucając jasne włosy
na plecy i próbując nie okazywać choćby cienia niepokoju. Chwytała się
resztek względnego spokoju, nie pierwszy raz grając, tym bardziej, że panowanie
nad emocjami mimo wszystko było jedną z najmocniejszych stron, którą
zdołała z biegiem lat wypracować niemalże do perfekcji.
Nie
śpieszyła się z tym, żeby się odwrócić. Początkowo wręcz nie dotarło do
niej, że głos, który słyszała, w rzeczywistości nie rozbrzmiał w jej
głowie, jak do tej pory się zdarzało. Wręcz przeciwnie – nieproszony gość,
którego jednak się doczekała i którego jak na złość nie mogła zabić,
okazał się jak najbardziej materialny. Co więcej, znajdował się dosłownie na
wyciągnięcie ręki, tak blisko, że gdyby tylko zechciała, mogłaby go dotknąć,
chociaż zdecydowanie nie miała tego w planach. Jakby tego było mało,
Ciemność wydawała się bezczelnie z niej kpić, wypowiadając to jedno słowo
– bogini – z niemniejszą
rezerwą, co i kiedy robił to Rafael.
Och, jakież
to urocze. Ojciec i syn wydawali się tak porażająco do siebie podobni…
– Czymże
sobie zasłużyłam na takie spotkanie? – zapytała cicho, starannie dobierając
słowa.
Gdyby była
człowiekiem, w tamtej chwili jej od tysiącleci martwe serce najpewniej jak
szalone tłukłoby się w piersi, prosząc o natychmiastowe wyzwolenie.
Z miejsca ogarnęło ją uczucie déjà
vu tak intensywne, ze wydawało się to wręcz nieprawdopodobne. Nie miała
pojęcia, kiedy widziała go po raz ostatni – nie w pełnej okazałości – ale
to musiało być gdzieś na samym początku jej istnienia jako istoty
nieśmiertelnej, kiedy przeżywała swoje najlepsze lata, będąc na dobrej drodze,
żeby znaleźć się na samym szczycie hierarchii. Oczywiście to dzięki Ciemności
osiągnęła zdecydowanie więcej, poniekąd dlatego, że tym samym otrzymała
zwierzchnictwo nad demonami – a więc istotami, które z założenia
nigdy miały nie zawieść. Cóż, w tym momencie była skłonna zacząć się
z tym stwierdzeniem kłócić.
Jakkolwiek
by nie było, minęły wieki, odkąd miała okazję zobaczyć Ciemność w niemalże
materialnej formie. Nie miała wątpliwości, że pojawienie się nieśmiertelnego
akurat teraz nie niosło ze sobą niczego dobrego, wręcz wzbudzając w niej
niepokój, który tak bardzo pragnęła w sobie zdusić. Nie, zdecydowanie nie
zamierzała przyznawać się do słabości, a już zwłaszcza strachu, ten bowiem
zdołała pogrzebać już dawno temu.
Mimo
wszystko potrzebowała dłuższej chwili, żeby odważyć się unieść głowę i spojrzeć
wprost w parę lśniących, nadludzkich tęczówek. Nie pierwszy raz miała
trudność z jednoznacznym określeniem ich koloru, gotowa przysiąc, że ten
zmieniał się z chwilą, w której próbowała nazwać jego poprzednika.
Patrzenie w te oczy dekoncentrowało, wprawiając w trudny do
zrozumienia, oszałamiający wręcz stan, który zdecydowanie nie przypadł Isobel
do gustu. Nigdy nie była w stanie pogodzić się choćby z myślą o utracie
kontroli w jakiejkolwiek sytuacji, ale nie zdobyła się na to, żeby uciec
wzrokiem gdzieś w bok. To byłoby zbyt upokarzająca, przez co tym bardziej
nie wchodziło w grę.
Inną
kwestię stanowiła jego twarz, przez którą miało się wrażenie, że patrzy się
w słońce. Opisanie tego, jak wyglądała Ciemność, wydawało się wręcz
niemożliwe, o ile ta akurat nie życzyła sobie przybrać idealnie ludzkiej
formy. Isobel miała wrażenie, że była jedną z nielicznych, którzy mieli
zaszczyt dostąpić spotkania w taki sposób, zachowując przy tym pełną
świadomość tego, kim był rozmówca, z którym miało się do czynienia.
– Czy
wyczuwam w twoich słowach nutę rozczarowania, moja bezduszna? – Jego głos
wydawał się ją przenikać w niemniejszym stopniu, co i wtedy, gdy
rozbrzmiewał bezpośrednio w jej umyśle.
– Skądże
znowu – powiedziała beznamiętnym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. –
Jestem… zaskoczona – dodała zgodnie z prawdą.
Na ustach
jej rozmówcy z wolna pojawił się porażający, jakże nienaturalny dla kogoś
takiego jak Isobel uśmiech.
– Ja jednak
powiedziałbym, że wciąż masz do mnie o pewne kwestie żal – oznajmiła
Ciemność.
Tym razem
nie pytał, w zamian najzwyczajniej w świecie stwierdzając fakt. Mogła
przewidzieć, że będzie tego świadom, nie wspominając już o tym, że trafił
w sedno, nie pierwszy raz zresztą. Zmrużyła oczy, z uwaga mierząc go
wzrokiem, chociaż to wydawało się co najmniej złym pomysłem. Zdawała sobie
sprawę z tego, że był najpewniej jedyną istotą, która mogła bez
najmniejszego wysiłku zrobić jej krzywdę.
– Owszem –
przyznała niechętnie.
Nie dodała
niczego więcej, nie chcąc ciągnąć tematu. Tak było bezpieczniej, zwłaszcza
teraz, kiedy czuła się aż do tego stopnia wytrącona z równowagi. Niewiele
brakowało, żeby powiedziała coś, czego bardzo szybko mogłaby pożałować, a na
to zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić. Nie miała pojęcia, czy ta istota była
tego świadoma i czy specjalnie wybrała akurat taki termin spotkania, ale
nie chciała się nad tym zastanawiać. Musiała oczyścić umysł, żeby łatwiej się
skoncentrować, to jednak wcale nie było aż takie łatwe, jak mogłaby tego
oczekiwać.
– To bardzo
niedobrze… Mam wielki szacunek do kobiet, a zwłaszcza takich, które są mi
wierne – podjął spokojnie mężczyzna. Wiernych?
Więc teraz jestem twoją służką, pomyślała z niedowierzaniem, ale
zostawiła tę uwagę dla siebie, siląc się na cierpliwość. – Niemniej jestem
w stanie zrozumieć, w czym rzecz. Możemy porozmawiać o Świetle,
jeśli sobie tego życzysz.
– Jest nim?
– wypaliła, jednak tracąc nad sobą kontrolę.
Ta jedna
kwestia przez cały ten czas nie dawała wampirzycy spokoju, dręcząc bardziej niż
cokolwiek innego. Co więcej, Isobel zarazem miała wątpliwości co do tego, czy
oby na pewno chciała to wiedzieć, nie mając siły, żeby mierzyć się z konsekwencjami
takiej możliwości. Wszystko było nie tak, a skoro tak…
– Mój syn
pojął za żonę potężną istotę – usłyszała w odpowiedzi. Aż się w niej
zagotowało w odpowiedzi na te słowa. Pomijając lakoniczność wypowiedzi,
była pewna, że Ciemność doskonale bawiła się jej kosztem! – Sądzę, że
dziewczyna wciąż o tym nie wie, ale… wierzę, że przy Rafaelu szybko
rozkwitnie. Tym lepiej dla mnie, bo nie będę musiał tracić czasu, chociaż mam
go pod dostatkiem.
– Mazeł tow!* – zadrwiła, nie mogąc się
powstrzymać. – Po tym wszystkim, co się wydarzyło… Nie zasłużyłam choćby na
wyjaśnienia? Na ostrzeżenie w porę, tym bardziej, że robiłam coś, czego
nie chciałeś? – rzuciła z nutką goryczy, na powrót zwracając się ku
Ciemności.
Nie
odpowiedział od razu, w niemalże obojętny sposób spoglądając, jak miotała
się na prawo i lewo, bliska obłędu. W tamtej chwili nie była w stanie
określić, jakie targały nim emocji, to zresztą nie miało dla Isobel większego
znaczenia. Była zła, a on dodatkowo ją prowokował, w mniej lub
bardziej świadomy sposób, być może licząc, że w pewnym momencie mogłaby
zrobić coś, czego bardzo szybko przyszłoby jej żałować. Nie zamierzała dać
swojemu rozmówcy tej satysfakcji, ale z drugiej strony…
Wypuściła
zbędne jej do normalnego funkcjonowania powietrze ze świstem, po czym bez słowa
podeszła do stojącego najbliżej fotela. Usiadła na nim, prostując się niczym
struna i w staranny, wyuczony przez lata sposób łącząc ze sobą uda.
Skrzywiła się, kiedy jej wzrok spoczął na parze idealnie czarnych spodni –
czegoś, czego za żadne skarby by nie zauważała, gdyby nie konieczność wtopienia
się w otoczenie. Mogła zamaskować oczy, bez trudu wpływając na umysły
tych, których spotykała na swojej drodze, ale manipulowanie całym swoim
wyglądem było zbyt czasochłonnym zadaniem. Jakby tego było mało, z zaskoczeniem
przekonała się, że straciła kontakt z Claudią, niezdolna więcej czerpać ze
zdolności wampirzycy. Być może to znaczyło, że ta jednak zginęła po tym, jak
Isobel zostawiła ją w lesie, niemniej niezależnie od przyczyny to
częściowo komplikowało zadanie królowej, zmuszając ją do przystosowania się do
świata, który pozostawał jej obcy. Musiała kryć się jak jakiś tchórz,
podporządkowując regułom, które narzucały istoty, które w jej oczach
pozostawały co najwyżej formą niezbędnego do przetrwania pożywienia. To
wydawało się wręcz nie do pomyślenia, zwłaszcza po wszystkim tym, co zdołała
osiągnąć choćby kilka lat temu.
Czuła na
sobie przenikliwe spojrzenie Ciemności, tym samym utwierdzając się w przekonaniu,
że ta najpewniej starannie lustrowała jej myśl. Taki stan rzeczy również nie
byłby możliwy w przypadku kogokolwiek innego, tym bardziej, że sprawy
zwykle miały się całkowicie na odwrót – to Isobel przenikała cudze umysły,
świadoma każdego uczucia, myśli czy pragnienia swoich rozmówców. Och, od samego
początku ona i ta istota byli do siebie podobni, ale… to właśnie jej
przypadała pozycja tej słabej, kruchej zwierzyny łownej, chociaż tak bardzo się
tego obawiała.
Nie, to
zdecydowanie nie powinno wyglądać w ten sposób.
Nie
powinno, ale…
– Widzę, że
ówczesne czasy nie przypadły ci do gustu. – Tym razem nawet bez patrzenia
z łatwością wyobraziła sobie uśmiech na twarzy stojącego naprzeciwko niej
mężczyzny. Wyczuła, że się przesunął, uznając jej gest za zaproszenie do tego,
żeby zająć najbliższe wolne miejsce. – Zastanawiające… Chociaż wyglądasz
inaczej zupełnie inaczej w tych strojach – stwierdził, mierząc ją
wzrokiem. – Bardziej niewinnie.
– Niewinność
nie jest czymś, co kiedykolwiek można by mi przypisać – odparła szorstko.
– Doprawdy?
– Skrzywiła się, słysząc niemalże łagodny śmiech. – Pamiętam co innego.
Zwłaszcza na krótko przed naszym… małym układem, hm – dodał w zamyśleniu.
– Dlaczego
wracamy do tego akurat teraz? – zniecierpliwiła się, coraz bardziej
zdezorientowana.
– A dlaczego
nie? – rzuciła niemalże pogodnym tonem Ciemność, wciąż w ten porażający
sposób uprzejma i irytująca zarazem. – Pytałaś mnie o Elenę
i o to, dlaczego wcześniej cię nie ostrzegłem… Czyżbyś zapomniała,
w jaki sposób wyglądał nasz układ, Isobel? – Zesztywniała, kiedy
wypowiedział jej imię. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem pozwolił
sobie na taką bezczelność, nie tylko unikając jakichkolwiek tytułów, ale wręcz
traktując ją jak kogoś co najmniej równego sobie. – Dziewczyna należy do mnie.
– Jest
Światłem – przypomniał gniewnie.
Czy to nie
było wystarczającym usprawiedliwieniem na to, co robiła? Nie miała w takim
wypadku prawa się wtrącić, tym bardziej, że we wszystkim chodziło przede
wszystkim o jej bezpieczeństwo? Jak mogłaby obojętnie stać i pozwalać
żyć dziewczynie, która z powodzeniem mogłaby ją zabić, jeśli wierzyć temu,
co zostało przepowiedziane? Skoro spełniły się przesłanki dotyczące jej
powrotu, również kwestia Światła musiała być zgodna z rzeczywistością.
W efekcie musiałaby chyba upaść na głowę, żeby pozostać obojętną, zresztą…
– To
nieważne – usłyszała i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją
z równowagi. – Zresztą to stało się na twoje życzenie. Gdyby nie twoja
interwencja… Ach, dopiero teraz stała się Światłem.
Tym razem
spojrzała na swojego rozmówcę z niedowierzaniem, czując się trochę tak,
jakby ktoś właśnie uderzył ją w twarz. Czy to miała być jakaś kpina? Jeśli
tak, sytuacja zdecydowanie nie była zabawna – ani trochę, chociaż Ciemność bez
wątpienia sądziła inaczej. Nie tylko ten mężczyzna doskonale bawił się, raz po
raz mieszając Isobel w głowie, ale również uświadamiając coś, czego
wcześniej nie wzięła pod uwagę i co zdecydowanie nie miało prawa przypaść
jej do gustu. To zdecydowanie brzmiało jak żart, ale z drugiej strony… czy
w takiej sytuacji mogłoby chodzić wyłącznie o to.
–
Wykorzystałeś mnie! – wyrzuciła z siebie na wydechu, wręcz porażona tą
myślą. Już ustaliła, że nie powinna nikomu ufać, ale mimo wszystko… –
Wiedziałeś, że to zrobię. Może nawet chciałeś, żebym ją zabiła, bo wtedy… –
Zacisnęła usta, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Nigdy nie
planowałeś jej zabrać – zarzuciła mu.
– Nie
przedwcześnie – poprawił ją łagodnie. – Zresztą… twoje oskarżenia brzmią tak
ostatecznie, Isobel. Powiedziałbym, że mnie ranisz, ale to byłoby kłamstwem.
Mocno
zacisnęła palce na krawędzi fotela, nie chcąc pokusić się o zrobienie
czegoś, czego mogłaby pożałować. Oddech wampirzycy przyśpieszył, płytki i urywany,
chociaż nie potrzebowała go do normalnego funkcjonowania. Wszystko w niej
aż rwało się do tego, żeby warknąć albo rzucić się komuś do gardła, ale nie
mogła sobie tego pozwolić, zwłaszcza teraz, kiedy miała przed sobą Ciemność.
Kto wie, może teraz również czekał, aż sama da mu pretekst do tego, co być może
chciał zrobić – chociażby zabicia jej, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego miałby
zdecydować się na to akurat teraz.
Nie
wyczuła, żeby wstał, a tym bardziej jakkolwiek się przemieścił, a jednak
nagle zmaterializował się tuż przed nią. Napięła mięśnie, kiedy ciepła dłoń
wylądowała na jej policzku, niejako zmuszając Isobel do uniesienia głowy
i ponownego spojrzenia w te dziwne, nieludzkie wręcz oczy. Jej własne
rozszerzyły się nieznacznie, chociaż tak bardzo próbowała nad sobą zapanować,
nie chcąc okazywać choćby cienia słabości. Niestety, również w tej materii
poniosła sromotną klęskę, zbytnio podenerwowana i wytrącona
z równowagi, żeby zdobyć się na zachowanie spokoju. To wszystko wymykało jej
się spod kontroli, niezmiennie doprowadzając do szaleństwa i…
– Czego
chcesz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, dochodząc do wniosku, że tak
naprawdę nie ma dla niej znaczenia, czy przypadkiem go sprowokuje. To równie
dobrze mogło się wydarzyć, zresztą… – Mam swoje plany, zwłaszcza teraz, kiedy
mogę liczyć tylko dla siebie. Już nie tknę dziewczyny, skoro powtarzasz, że
jest twoja. Tak czy inaczej, nie jestem tutaj przypadkowo i…
– Och, tak…
Plany! – Jego uśmiech i pobrzmiewająca w głosie kpina miały w sobie
coś, co powoli doprowadzało Isobel do szaleństwa. – Oczywiście, że tak… Igrasz
z wrogami przy pomocy jakże wyszukanych podwładnych. Naprawdę upadłaś tak
nisko, Isobel? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
– Upadłam tak nisko – powtórzyła niemalże
ze wstrętem – ponieważ twój syn się ode mnie odwrócił. Jego rodzeństwo zresztą
też jest nic nie warte, skoro przez większość czasu spoglądają na swojego
przywódcę.
O dziwo,
Ciemność nawet się nie skrzywiła.
– Śmiałbym
powiedzieć coś innego, zwłaszcza jeśli chodzi o lojalność Rafaela… Ale
rozumiem twoje rozgoryczenie. Może nawet lepiej, niż mogłoby ci się wydawać, bo
ostatnio sam zawiodłem się na kimś, kto… wydawał mi się dość rozsądny. Cóż, ale
tak to już bywa, że kiedy przychodzi co do czego, możemy liczyć tyko na siebie,
prawda? – dodał, a ona nieznacznie potrząsnęła głową.
– Dosłownie
z ust mi to wyjąłeś – stwierdziła, nie szczędząc sobie sarkazmu.
– Skoro tak
uważasz… Ale nie jestem tutaj po to, żeby umoralniać cię w kwestii tego,
co robisz w Seattle. Swoją drogą, to bywa całkiem… zabawne – przyznał,
a ona uniosła brwi. Miała przez to rozumieć, że przez cały ten czas
kontrolował jej kolejne kroki? Możliwe, że tak było, jednak myśl o tym
zdecydowanie nie poprawiła Isobel nastroju. – Nie. O naszym układzie
również rozmawiamy z konkretnego powodu.
Z jakiegoś
powodu coś w wypowiedzianych przez Ciemność słowach sprawiło, że zamarła.
– Co masz
na myśli?
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim otrzymała odpowiedź.
– Możliwe,
że będę miał ci coś do zaoferowania… – przyznał i zawahał się na moment. –
Tym bardziej, że mam pewne kłopoty z moją słodką Ophelią…
*Mazeł Tov – z hebrajskiego: szczęścia! powodzenia! Hebrajskie pozdrowienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz