Claire
– Claire?!
Słyszała
głos Damiena, coraz bardziej podenerwowany i jakby zniekształcony, ale nie
potrafiła się zmusić do odpowiedzi. Mogła co najwyżej tkwić w bezruchu,
chociaż nawet nie zarejestrowała momentu, w którym poderwała się na równe
nogi. Czuła, że serce tłucze jej się w piersi, zdradzając podenerwowanie,
choć i to nie oddawało w pełni tego, co w tamtej chwili
przerażona. Prawda była taka, że pozostawała świadoma tylko i wyłącznie
strachu, poza tym…
A potem
zrozumiała na co, czy też raczej na kogo patrzy i to wystarczyło, żeby z wrażenia
omal nie osunęła się na kolana, ogarnęła ni mniej, ni więcej, ale po prostu
ulgą.
– Jestem –
rzuciła nerwowo, mocniej przyciskając telefon do ucha. – Daj mi chwilę, okej
Damien? Albo… Czekaj, dam ci Cammy’ego – zaproponowała i nie czekając na
jakąkolwiek reakcję ze strony któregokolwiek z kuzynów, zdecydowanym
ruchem podała siedzącemu tuż obok niej wampirowi telefon.
Cameron
zawahała się, ale przynajmniej nie próbował protestować. Pomyślała, że
najpewniej szybciej od niej zorientował się, kto tak naprawdę obserwował ich
spomiędzy drzew, to zresztą nie miało dla niej większego znaczenia. Wciąż
spinała się na widok wilków, niezależnie od tego, czy miała do czynienia ze
zmiennokształtnymi, czy kimkolwiek innym, ale to było niczym w porównaniu
ze sposobem, w jaki reagowała jeszcze jakiś czas temu. Na drżących nogach z wolna
podeszła bliżej, chociaż jakiś czas temu prędzej popłakałaby się ze
zdenerwowania, aniżeli zdecydowała na podobny ruch. Już od jakiegoś czasu
wszystko było inne, być może lepsze, ale w tamtej chwili zdecydowanie nie
zamierzała się nad tym zastanawiać.
Basior był
duży i czarny, ale już nie wzbudzał w niej aż tak silnego niepokoju.
Potrzebowała kilku sekund, żeby przypomnieć sobie wszystkie rozmowy z Setem
i zorientować, że ma przed sobą Sama – przywódcę stada, którego zresztą
miała okazję poznać podczas ogniska, na które zabrał ją chłopak. Zawahała się,
przystając kilka metrów od niego i po samym tylko spojrzeniu
zmiennokształtnego próbując określić, czy on również ją rozpoznał. Sądząc po
tym, że jak do tej pory nikt nie spróbował rzucić jej się do gardła, mogła
założyć, że wszystko jak najbardziej było w porządku, chociaż z drugiej
strony… Cóż, pozory bez wątpienia lubiły mylić. Co więcej kto jak kto, ale ona
na pewno wiedziała o tym doskonale, niemalże na każdym kroku przekonując
się, że świat wcale nie był taki prosty, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Ktoś nas
zaatakował – wyjaśniła spiętym tonem. Przemawianie do zwierzęcia wydawało się
wręcz graniczyć z czystym szaleństwem, ale próbowała się tym nie
przejmować. Och, wręcz przeciwnie; naprawdę chciała uwierzyć, że może swobodnie
mówić, bo jej rozmówca jest w stanie zrozumieć to, co miała mu do
powiedzenia. – W pobliżu są wampiry… A przynajmniej były. Przynajmniej
jedno z nich jest uzdolnione i to w dość… niebezpieczny sposób –
dodała po chwili wahania.
Sam
spojrzał na nią w przenikliwy, jak najbardziej rozumny sposób. Nie znała
się na zwierzętach, ale wiedziała, że zwłaszcza w przypadku tych stadnych
– łowców, którymi przecież były wilki – czasami nawet najmniej istotny szczegół
potrafił być istotny. Tak bywało chociażby w przypadku sposobu, w jaki
zwierzęta jeżyły sierść albo przekrzywiały głowę. To był skomplikowany, wręcz
niepojęty dla kogoś niewtajemniczonego język ciała, o którym zresztą
kiedyś wspominała jej doskonale rozumiejąca naturę Allegra. Właśnie tego
próbowała doszukać się w zachowaniu Sama, po cichu licząc na to, że przy
odrobinie szczęścia będzie w stanie przynajmniej pojąć, czy faktycznie
ona, Cammy i Beatrycze byli bezpieczni.
Kątem oka
wychwyciła ruch, co uprzytomniło jej, że przywódca watahy nie był sam. Wyczuła,
kiedy kilka innych wilków przemknęło gdzieś w pobliżu, być może ruszając
na polowanie, chociaż szczerze wątpiła, żeby takie posunięcie okazało się
rozsądne. Zawahała się, przez krótką chwilę mając ochotę zasugerować Samowi,
żeby ich powstrzymał, ale ostatecznie zmieniła zdanie, dochodząc do wniosku, że
pouczanie kogoś, kto od lat zajmował pozycję alfy, zdecydowanie nie było dobrym
pomysłem. Co więcej, chciała wierzyć, że te istoty jak najbardziej będą w stanie
sobie poradzić z ewentualnym zagrożeniem, nie wspominając o tym, że
wręcz marzyła, żeby na kogokolwiek zrzucić odpowiedzialność. Już i tak się
przejmowała, zaś pojawienie się kogoś, kto mógłby im pomóc, było niczym jakiś
cholerny cud, którego tak bardzo pragnęła.
Jakby tego
było mało, w pewnym momencie do Sama dołączyło kilku innych
przedstawicieli watahy, a ona jak na zawołanie przeniosła wzrok na
mniejszego od przywódcy, jak najbardziej znajomego jej wilka. Sam widok
piaskowego basiora wystarczył, żeby poczuła wręcz niewysłowiona ulgę, nawet się
nie wzdrygając, kiedy Seth tak po prostu podszedł bliżej. Natychmiast
wyciągnęła rękę, wsuwając palce w miękką sierść i zastanawiając się,
czy to byłby najodpowiedniejszy moment na to, żeby się do zwierzęcia przytulić.
Powstrzymała się, mając wrażenie, że z chwilą, w której pozwoliłaby
sobie na taką słabość, wszystko ostatecznie przybrałoby najmniej odpowiedni
obrót, ale przecież całą sobą czuła, że coś jest nie tak. Najważniejsze jednak
pozostawało to, że Seth zwiastował bezpieczeństwo, a tylko tego w tamtej
chwili potrzebowała.
– Och,
świetnie… Najciekawsze zadania jak zwykle dla mnie – usłyszała poirytowane
sapnięcie.
Głos Lei ją
zaskoczył, tak jak i to, że dziewczyna jako jedyna pojawiła się w ludzkiej
postaci. Claire mimowolnie zadrżała, widząc siostrę Setha w samym tylko
podkoszulku i pośpiesznie naciągniętych szortach, przez co wyglądała
raczej jak plażowiczka, a nie ktoś, kto mógłby się znaleźć w środku
lasu, na dodatek zimą. Sam widok wystarczył, żeby z miejsca zrobiło jej
się zimno, co zresztą nie uszło uwadze stojącego wilka, bo ten jak na zawołanie
zaczął się o nią ocierać. Pozwoliła mu na to, bezwiednie przeczesując futro
stworzenia palcami, właściwie sama niepewna tego, co i z jakiego
powodu robiła.
– O,
cudownie… Więc moja orientacja w terenie nie jest taka zła – stwierdził po
chwili wahania Cameron. Claire prawie zdążyła o nim zapomnieć, tak jak i o tym,
że zrzuciła na chłopaka konieczność tłumaczenia się Damienowi. – Ktoś pewnie
się do nas pofatyguje, ale na razie… Ehm, mamy mały problem – przyznał,
wymownie spoglądając na wciąż ułożoną w jego ramionach Beatrycze.
– Dlaczego
ciągle wpadam na ciebie? – skrzywiła się Leah, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
– Źle ci ze
mną? – rzucił zaczepnym tonem chłopak, siląc się na blady uśmiech.
Gdyby wzrok
zabijał, siostra Setha bez wątpienia miałaby kogoś na sumieniu.
– Nie
zaczynaj – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Chciała dodać coś jeszcze, ale
powstrzymało ją ostrzegawcze warknięcie, które wydał z siebie Sam. – Och,
dobra! Swoją drogą, strasznie się dzisiaj rządzisz – stwierdziła z rezerwą,
rzucając alfie co najmniej poirytowane spojrzenie. – Przemieniłam się, udaję
tłumacza i ogólnie zajmuję się wszystkim, czym ty teraz nie możesz,
chociaż mogłabym teraz dorwać wampira albo dwa. Mogę być niemiła – rzuciła
niemalże urażonym tonem.
Mówiła coś
jeszcze, ale Claire już właściwie nie zwracała na nią uwagi. Ostatecznie
zrozumiała tyle, że jak najbardziej mogli liczyć na pomoc wilków – i to
nie tylko dlatego, że była wpojeniem Setha. Wcześniej nie zauważyła Jacoba,
orientując się, że ten musiał być gdzieś w pobliżu dopiero z chwilą, w której
Leah jakby od niechcenia stwierdziła, że ten sugerował zabranie Beatrycze do
swojego domu. Nie chciała ani zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę to
oznaczało, a tym bardziej myśleć o tym, że po raz kolejny znajdowała
się w otoczeniu stworzeń, które nie tak dawno temu wzbudzały w niej
czyste przerażenie. Teraz ich bliskość wydawała się zwiastować tylko i wyłącznie
bezpieczeństwo, a skoro tak…
Seth
szturchnął ją w ramię, tym samym skutecznie ściągając na siebie uwagę
dziewczyny. Spojrzała na niego z wahaniem, próbując zrozumieć, dlaczego
jego oczy wydawały się lśnić, a on spoglądał na nią w co najmniej
zachęcający sposób, wydając się czegoś oczekiwać. Kiedy na dodatek nagle
położył się na brzuchu, układając w taki sposób, że gdyby tylko zechciała,
mogłaby na niego wsiąść, jedynie uniosła brwi, coraz bardziej oszołomiona.
– Żartujesz
sobie – stwierdziła, ale ten tylko wydał z siebie pomruk, który uznała
niemalże za oznakę niezadowolenia.
O,
cudownie. Właśnie tego oczekiwała na dobre zakończenie dnia – nie tylko
dotykanie wilka, ale na dodatek ujeżdżanie go jak konia. Pomijając już to, że
za każdym razem czuła się co najmniej dziwnie, kiedy mama zabierała ją do
stajni i próbowała jeździć konno, zdecydowanie nie wyobrażała sobie
podróżowania na zmiennokształtnym.
– O Boże…
Dobra, zrób mu tę przyjemność, bo będzie skomlał do samego rezerwatu –
zniecierpliwiła się Leah, potrząsając z niedowierzaniem głową. Zaraz po
tym coś w jej spojrzeniu złagodniało, kiedy zmierzyła Claire wzrokiem,
ostatecznie koncentrując spojrzenie na swoim przemienionym bracie. – Serio, nie
zje cię. Może źle to zabrzmi, ale Renesmee nie raz ujeżdżała Jacoba i chyba
raczej dobrze się bawiła – dodała z powątpiewaniem.
Wypuściła
powietrze ze świstem, próbując zrozumieć, dlaczego gdzieś za jej plecami Cammy
zaśmiał się w co najmniej nerwowy sposób. Obejrzała się na kuzyna, ale ten
tylko wzruszył ramionami, w następnej sekundzie wysilając się na blady,
niemalże zachęcający uśmiech. O, tak!
Dzięki, akurat zachęty teraz potrzebowałam, pomyślała z przekąsem,
coraz bardziej podenerwowana. Zamierzała zacząć protestować albo zapytać o coś,
co pozwoliłoby jej odwlec w czasie konieczność podjęcia decyzji, jednak w ostatniej
chwili zmieniła zdanie. Martwiła się o Beatrycze, a skoro tak…
Westchnęła,
po czym z wolna przesunęła się bliżej Setha, wręcz nie dowierzając temu, co
właśnie zamierzała zrobić. Gdyby to było takie proste…
Cóż,
wszystko wskazywało na to, że ta noc miała być o wiele bardziej
interesująca, niż do tej pory podejrzewała.
Beatrycze
Ciemność nie przypadła jej do gustu. Nie lubiła takiego stanu rzeczy –
poczucia pustki i wrażenia, że mrok napiera na nią ze wszystkich stron
jednocześnie. To skutecznie dezorientowało, sprawiając, że Beatrycze czuła się
co najmniej zaniepokojona. W głowie miała pustkę, a jedynym, czego
pozostawała tak naprawdę pewna, było to, że zdecydowanie nie chciała tkwić w tym
miejscu. Pragnęła jak najszybciej uciec, niezależnie od konsekwencji, gotowa
zrobić wszystko, byleby wydostać się z tego dziwnego miejsca. Chociaż
wszystko wydawało się w porządku, a jej towarzyszył przede wszystkim
spokój, coś w samej tylko świadomości napierających ze wszystkich stron
ciemności sprawiało, że czuła się co najmniej przerażona.
Kiedyś tutaj była i to zdecydowanie nie
skończyło się dobrze. Z dwojga złego wolała śnić o tamtym domu, raz
po raz przewijającym się gdzieś w nocnych majakach, których doświadczała. W gruncie
rzeczy wszystko wydawało się lepszą alternatywą, aniżeli tkwienie w nicości,
nie mając pewności, co mogłoby kryć się choćby na wyciągnięcie ręki. Pragnęła
uciec, ale nie miała pojęcia w jaki sposób, ogarnięta narastającym z każdą
kolejną sekundą uczuciem bezradności. Zdecydowanie nie miała przejść do
porządku dziennego z sytuacją, w której nie miała najmniejszego nawet
wpływu na to, co działo się wokół niej, o możliwości podjęcia jakiejkolwiek
sensownej decyzji nie wspominając. Och, gdyby przynajmniej wiedziała, co takiego
powinna zrobić, żeby mieć cień szansy się stąd wydostać…
Naprawdę
uważasz, że ucieczka przede mną będzie taka prosta?
Głos był łagodny i jakby znajomy,
chociaż za żadne skarby nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie i w jakich
okolicznościach mogłaby słyszeć go wcześniej. Serce jak na zawołanie zabiło jej
szybciej, trzepocąc się tak gwałtownie, że nawet gdyby chciała, nie miałaby
szans na pozostanie niezauważoną. Jeśli ktokolwiek krył się we
wszechogarniającym mroku, bez wątpienia zdawał sobie sprawę z jej
obecności, a skoro tak… No cóż, w takim wypadku mogło się wydarzyć
dosłownie wszystko. Co więcej, Beatrycze wcale nie chciała poznać tożsamości
osoby, która do niej przemawiała, nawet pomimo tego, iż całą sobą czuła, że
powinna ją znać.
Oczywiście,
że mnie znasz, moja droga, rozległo się
ponownie i teraz już nie miała wątpliwości, że głos rozbrzmiewał w jej
głowie. Mimowolnie zadrżała, coraz bardziej zaniepokojona takim stanem rzeczy,
zresztą tak jak i tym, że już niczego tak naprawdę nie była pewna. Oczywiście,
że tak…
„Kim jesteś?” – miała ochotę zapytać, ale
ostatecznie zdecydowała się milczeć. Tak było prościej, przynajmniej na pierwszy
rzut oka, poza tym takie rozwiązanie wydawało się o wiele bezpieczniejsze.
Chciała trwać w ciszy tak długo, jak tylko miało być to możliwe, udając,
że nie istnieje. Wiedziała, ze jeśli ten ktoś – choćby i najuprzejmiejszy
na świecie, co wydawał się sugerować ton, którym się posługiwał – zechciałby ją
dorwać, wtedy wydarzyłoby się coś niedobrego, a na to zdecydowanie nie
mogła pozwolić. Wolała trzymać się na dystans, gotowa przysiąc, że nieznajomy
jak najbardziej byłby w stanie ją skrzywdzić, a może w przeszłości
nawet tego dokonał – nie pamiętała i tak naprawdę nie chciała wiedzieć.
Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie
coś przenikliwego. Wydało jej się, że słyszy śmiech, ale ten dochodził jakby z oddali,
melodyjny i skutecznie przyprawiający o dreszcze. Tym razem serce w piersi
Beatrycze trzepotało się tak gwałtownie, że ledwo była w stanie oddychać, o zapanowaniu
nad dziwnie roztrzęsionym ciałem nie wspominając. Pragnęła jakkolwiek to
przerwać, ale nie była w stanie, mogąc co najwyżej tkwić w bezruchu i modlić
o to, żeby się obudzić albo…
Och, nie chciała tutaj być. Co więcej, w tamtej
chwili wszystko wydawało się lepszą alternatywą – i to łącznie ze
znalezieniem się tuż przed domem, który w snach widywała już od dłuższego
czasu.
Zacisnęła powieki, chociaż zamknięcie oczu
zdecydowanie nie zmieniało jej położenia – wciąż tkwiła w pustce, otoczona
nieprzeniknioną ciemnością. Z drugiej strony, w jakiś pokrętny sposób
czuła się bezpieczniejsza, choć zarazem to wydawało się pozbawione jakiegokolwiek
sensu. Podejrzewała, że już nic z tego, co działo się wokół niej, nie było
normalne, ale nie dbała o to, skoncentrowana przede wszystkim na panowaniu
nad własnymi myślami. Cokolwiek się wydarzyło, również tym razem musiała śnić,
to z kolei oznaczało, że powinna być w stanie się obudzić. Skoro
istniała możliwość panowania nad snami, o czym wiedziała chociażby dzięki
Jocelyne, tym bardziej mogła zdziałać cokolwiek, a skoro tak…
Musiała po prostu się obudzić i…
Coś się zmieniło, chociaż sama nie była
pewna, skąd brało się to przeświadczenie. W pewnym momencie najzwyczajniej
w świecie doszła do wniosku, że czuje się tak, jakby ktoś ściągnął jej z ramion
olbrzymi ciężar. To wystarczyło, żeby jednak zdecydowała się otworzyć oczy, by w następnej
sekundzie uświadomić sobie, że pewnie stała na ziemi, w dość konkretnym,
znajomym już miejscu. Wypuściła powietrze ze świstem, przez kilka następnych
sekund bezmyślnie wpatrując się w górujący nad nią dom i próbując
stwierdzić, co tak naprawdę czuła. W porządku, więc teraz była tutaj, co z kolei
oznaczało, że mogła poczuć się bezpieczniejsza – tylko do pewnego stopnia,
skoro wciąż nie wiedziała, czym tak naprawdę było miejsce, o którym raz po
raz śniła, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Liczyło się to, że już nie
tkwiła w pustce, co z kolei znaczyło, że…
Nieważne. Była tutaj i tylko tego
zamierzała się trzymać.
Zacisnęła dłonie w pięści, po krótkiej
chwili rozluźniając uścisk. Sądziła, że kiedy znowu się tutaj znajdzie, na
dodatek na własne życzenie, będzie w stanie nareszcie zdobyć się na
jakąkolwiek sensowną reakcję, jednak szybko okazało się, że to wcale nie będzie
takie proste… Nie, skoro wciąż tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
Dotychczas nienaturalnie przyśpieszony puls zwolnić, z kolei Beatrycze
poczuła się przynajmniej odrobinę lepiej, to jednak nie pomogło kobiecie w podjęciu
jakiejkolwiek decyzji. Coś w tym miejscu ją przyciągało, a jednak za
każdym razem, kiedy przychodziło co do czego, była w stanie co najwyżej
biernie obserwować.
Dlaczego po
prostu nie wejdziesz?, warknęła na siebie
w duchu, a jednak nawet to pytanie nie było w stanie nakłonić
jej do podjęcia decyzji. To było niczym siła wyższa – coś, czego nie rozumiała i być
może w najbliższym czasie nie miała pojąć. To też sprawiało, że do głowy
nie po raz pierwszy przyszło jej, że jedynym sposobem, by mieć chociaż cień
szansy na zrozumienie tego, co działo się wokół niej, było odnalezienie tego
miejsca. Sama myśl o tym wydawała się nieprawdopodobna, wręcz szalona, a jednak
Beatrycze czuła się gotowa przysiąc, że ten dom jak najbardziej istniał – i że
gdyby tylko spróbowała, mogłaby go odnaleźć.
Chodź do
mnie…
Tym razem szept brzmiał inaczej,
zdecydowanie nie należąc do mężczyzny, który przemawiał do niej wcześniej.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, kiedy coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle
– rodzaj tęsknoty, której nie zaznała nigdy wcześniej i która zaskoczyła
ją bardziej niż cokolwiek innego. To równie dobrze mogło być wytworem
wyobraźni, zwłaszcza, że przecież wciąż śniła, a jednak uczucie wydawało
się zdecydowanie zbyt prawdziwe, by mogła je uznać za majak. Jak często
zdarzało się, żeby coś, co teoretycznie nie było prawdziwe, wzbudzało aż tak
skrajne emocje, na dodatek takie, które…?
Zadrżała, po czym instynktownie cofnęła się o krok.
Jakaś jej cząstka nie chciała tego robić, wręcz wyrywając się do przodu, byleby
znaleźć się bliżej pozornie bezpiecznego domu, ale nie potrafiła się do tego zmusić.
Gdyby przynajmniej wiedziała, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, być może
wszystko stałoby się prostsze, ale w tej sytuacji…
Och, niczego już nie rozumiała.
Zamarła w bezruchu, nasłuchując i raz
po raz rozglądając się dookoła. „Jesteś tutaj?” – miała ochotę rzucić w przestrzeń,
ale i tym razem powstrzymała się, zbytnio oszołomiona, żeby zdobyć się na
jakąkolwiek reakcję. Próbowała wypatrzeć kogokolwiek, kto znajdowałby się w pobliżu,
a przynajmniej doszukać się oznak tego, że nie była sama, ale wszystko
wskazywało na to, że w pobliżu domu nie ma żywej duszy. Pozostawała tylko
ona – drżąca, zdezorientowana i niepewna tego, co powinna zrobić. Dlaczego
wciąż lądowała w tym miejscu, pozbawiona wspomnień i jakichkolwiek
wskazówek, które pozwoliłyby zrozumieć, co takiego powinna zrobić? Gdyby
przynajmniej miała jakikolwiek punkt zaczepienia albo kogoś, kto wyjaśniłby jej
najważniejsze kwestie… Przynajmniej powiedział, gdzie powinna szukać, żeby mieć
szanse odnaleźć odpowiedzi na dręczące je pytania. Miała ich dziesiątki, a jednak
za każdym razem napotykała się z oporem, zupełnie jakby wszystko i wszyscy
wokół zmówili się, upierając, że zasłużyła co najwyżej na niepewność i trwanie
w niewiedzy.
– Powiedz mi, jak powinnam cię znaleźć… –
rzuciła w przestrzeń, tak cicho, że równie dobrze mogłaby tylko poruszyć
ustami. Przecież i tak nie było tutaj nikogo, kto miałby szansę ją
usłyszeć, więc jakie to tak naprawdę miało znaczenie? – Tylko tyle. Ja
naprawdę…
Przecież
wiesz.
Tym razem nie miała pojęcia, czy głos, który
rozbrzmiał w jej głowie był prawdziwy, czy tylko może wyobraziła sobie
odpowiedź. Zawahała się, przez dłuższą chwilę mając ochotę roześmiać się w co
najmniej histeryczny sposób. To niby mogła uznać za odpowiedź? Dobre sobie,
skoro wciąż niczego nie rozumiała! Wciąż tkwiła w punkcie wyjście i nic
nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie to miało ulec zmianie.
Dlaczego miałoby, skoro najwyraźniej wszyscy uważali, że była co najwyżej
głupiutką, naiwną Beatrycze, której nie należało wtajemniczać w nawet
najbardziej istotne rzeczy – niezależnie od tego, czego by nie dotyczyły. Gdyby
nie Cammy, nie rozumiałaby nic, zresztą…
Och, Cameron. Była z nim i Claire,
a później… wydarzyło się coś złego. Ta myśl wytrąciła ją z równowagi,
sprawiając, że miejsce ze snu i tajemniczy dom jak na zawołanie zeszły
gdzieś na dalszy plan, pozbawione większego znaczenia.
A potem w końcu zdołała wyrwać się ze
snu i wszyscy zniknęło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz