27 lutego 2017

Sto dwanaście

Beatrycze
Otworzyła oczy, gwałtownie podrywając się do pionu. Prawie natychmiast tego pożałowała, czując nieprzyjemne pulsowanie z tyłu głowy. Skrzywiła się, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, coraz bardziej zaniepokojona. Nie wiedziała, gdzie jest, nie wspominając o tym, że ostatnie wspomnienia, które majaczyły gdzieś na granicy jej świadomości, zdecydowanie nie było dobre.
Wypuściła powietrze ze świstem, coraz bardziej podenerwowana. Zrozumienie pojawiło się nagle, niosąc ze sobą oszołomienie silniejsze niż do tej pory. Jęknęła, po czym napięła mięśnie, w pierwszym odruchu pragnąc poderwać się na równe nogi. Cokolwiek się wydarzyło, nie było dobre, a skoro tak…
– Beatrycze?
Znajomy głos wystarczył, żeby spłynęła na nią nieopisana wręcz ulga. Potrzebowała kilku następnych sekund, żeby skoncentrować wzrok na znajdującym się dosłownie na wyciągnięcie ręki Cameronie. Wampir wpatrywał się w nią z wyraźną obawa, rozluźniając się dopiero z chwilą, w której w pełni świadomy sposób spojrzała mu w oczy. Chciała o coś zapytać, ale powstrzymała się, sama niepewna od czego powinna zacząć. W głowie miała pustkę, zaś wrażenie to potęgowało wciąż odczuwalne pulsowanie w skroniach. Co prawda ból nie był aż tak silny, żeby miała problemy z zachowaniem przytomności, ale doświadczenie samo w sobie okazało się co najmniej nieprzyjemne.
Cammy musiał wyczuć albo jakkolwiek inaczej zauważyć, że coś jest na rzeczy, bo w ułamku sekundy dosłownie zmaterializował się tuż obok niej. Mniej więcej w tym samym momencie zadecydowała, że powinna rozejrzeć się po ciasnym, obcym jej pokoiku, nim jednak zdążyła zrobić cokolwiek, powstrzymała ją ciepła dłoń, która nagle wylądowała na jej czole. W pierwszym odruchu zapragnęła ją strząsnąć, jednak ostatecznie chcąc nie chcąc skoncentrowała spojrzenie na tkwiącym tuż obok chłopaku.
– Poczekaj, spróbuję ci pomóc – wyjaśnił pośpiesznie, rzucając jej uspokajające spojrzenie. – Nie jestem aż tak wprawiony jak Damien, ale… Lepiej?
Początkowo nie miała pewności, o co tak naprawdę ją pytał. Dopiero z chwilą, w której poczuła przyjemne ciepło, które jak na zawołanie rozeszło się po całym jej ciele, wszystko stało się jasne. Beatrycze drgnęła, prostując się niczym struna i instynktownie napinając mięśnie, podświadomie jednak wiedziała, że nie istnieje żaden sensowny powód, dla którego miałaby próbować walczyć z Cameronem. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości, że pulsujące gorąco, które wydawało się bić od chłopaka i stopniowo porażać całe jej ciało, w rzeczywistości było telepatyczną mocą, o której miała przyjemność słuchać wielokrotnie wcześniej. Kiedy na dodatek ból głowy zaczął ustępować, by z czasem stać się znośny, ostatecznie doszła do wniosku, że jak najbardziej odpowiadają jej działania chłopaka.
– Ach… Chyba tak. – Zawahała się, zanim spróbowała się poruszyć. Natychmiast przeniosła wzrok na Cammy’ego, coraz bardziej zaniepokojona. – Co się stało? Gdzie…?
– W bezpiecznym miejscu – przerwał pośpiesznie. – Wszyscy są cali… Claire też – podjął już ze spokojem, bez trudu orientując się, które kwestie pozostawały dla niej najważniejsze. – Ehm… Powtórka z balu, że tak się wyrażę. Trochę nam odpłynęłaś.
Wypuściła powietrze ze świstem, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej bezmyślnie wpatrywać się w przestrzeń. Znów poczuła pulsowanie w skroniach; ukryła twarz w dłoniach, by móc energicznie je rozmasować i przynajmniej spróbować zyskać na czasie. Wszyscy są cali, tak? Wszyscy…, powtórzyła w myślach, próbując oswoić się z tym stwierdzeniem. Chciała wierzyć, że nie istniał żaden powód, dla którego Cameron miałby chociaż spróbować ją okłamać.
– Gdzie jesteśmy?
Ledwo tylko zadała to pytanie, w zamyśleniu powiodła wzrokiem dookoła. Leżała na wąskim łóżku, czy też może raczej rozkładanej, niedbale zaścielonej sofie, wciśniętej do malutkiego, aczkolwiek całkiem przytulnego pokoiku. Dookoła panował chaos, a przynajmniej takie wrażenie odniosła w pierwszym odruchu, porównując to miejsce chociażby do uporządkowanego, dość nowoczesnego apartamentowca czy domu Cullenów. Kilka porzuconych ubrań, które zauważyła, jasno dało jej do zrozumienia, że sypialnia najpewniej należała do jakiegoś mężczyzny, chociaż zarazem nie mogła mieć pewności. W powietrzu unosił się dziwny, aczkolwiek przyjemny zapach – coś, co z miejsca kojarzyło się kobiecie z lasem i… hm, naturą.
– W rezerwacie. To dom jednego ze znajomych Renesmee – wyjaśnił usłużnie Cammy, wysilając się na blady uśmiech. – Dzięki Claire mieliśmy szczęście. Wiesz… Jej chłopak jest zmiennokształtnym – dodał, po czym rzucił jej pytające spojrzenie. Skinęła głową, jak najbardziej zdając sobie sprawę z tego, co wyróżniało tę rasę nieśmiertelnych. – To wilki. W sumie wygląda to tak, że dla Claire wszyscy daliby się pozabijać, więc nie było problemu ze znalezieniem się tutaj.
– To chyba dobrze – mruknęła, chociaż to wcale nie musiało być takie oczywiste.
Odgarnęła jasne włosy z twarzy, chcąc zająć czymś ręce. Raz jeszcze rozejrzała się dookoła, po czym spróbowała wstać, to jednak okazało się dość marnym pomysłem, skoro w pierwszym odruchu dosłownie zatoczyła się, utrzymując pion wyłącznie dzięki ciepłym dłoniom Camerona. Chłopak westchnął, po czym wyciągnął dłoń, by móc musnąć palcami jej policzek.
– Znowu krwawisz – oznajmił, a przez jego twarz jak na zawołanie przemknął cień. Z jakiegoś powodu serce Beatrycze zabiło szybciej z chwilą, w której zauważyła dwa wyostrzone kły chłopaka. – Niedobrze… Ale liczę, że Damien się pośpieszy i wkrótce do nas dotrze – stwierdził i usadziwszy ją na łóżku, wycofał się zdecydowanie szybciej, by mogła uznać jego ruchy za naturalne. Jej krew go drażniła, chociaż usiłował to ukryć. – Zaraz popytam o jakieś opatrunki i… Ehm, poczekaj – dodał, wycofując się w pośpiechu.
– Cammy… – Zatrzymał się z wyraźną niechęcią. Zauważyła, że otworzył usta, być może chcąc powstrzymać ją przed protestami, ale nie dała mu po temu okazji. – Powiedz mi, jak długo spałam – poprosiła, po czym wymownie zerknęła w stronę okna. Dobrze widziała, że na zewnątrz było ciemno. – Jest późno i… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że jak najbardziej wiedział o co pytała.
– Mogę ze dwie godziny… Mimo wszystko wystarczająco długo, byśmy się zmartwili – wyjaśnił wymijająco chłopak.
Nie dał jej okazji zadania jakiegokolwiek dodatkowego pytania, przy pierwszej okazji po prostu się ewakuując. Tym razem mu na to pozwoliła, nie próbując zadawać ani zbędnych pytań, ani tym bardziej zadręczać kwestiami, które mogły poczekać. Lawrence wystarczająco wiele razy tłumaczył jej, że powinna uważać, zwłaszcza przebywając w towarzystwie wampirów. Jej krew z łatwością mogła sprowokować ewentualnego przeciwnika, co z kolei oznaczało, że musiała być ostrożna, tym bardziej, że po Cameronie było widać, że miał wyraźny problem ze swobodnym przebywaniem z nią w ciasnym pokoju, skoro krwawiła.
Uniosła dłoń, by móc musnąć palcami tył głowy. Mimowolnie skrzywiła się, czując pod palcami lepką ciecz, której kolor jak najbardziej utwierdził ją w przekonaniu, że nie była w najlepszym stanie. Krótko obejrzała się przez ramię, nagle zmartwiona tym, że mogłaby ubrudzić pościel, tym bardziej, że nie była u siebie. W obcym pokoju, należącym do kogoś, kogo nawet nie znała, czuła się źle, nie wspominając o poczuciu, że absolutnie nie powinna się w tym miejscu znajdować. Czasami miała wątpliwości, kiedy wszyscy wokół próbowali się nią opiekować, a przecież wtedy w grę wchodziły osoby, które uważały się za jej rodzinę. Tutaj nikt nie był jej niczego winny, więc tym bardziej miała prawo czuć się skrępowana.
Inną kwestią pozostawało to, że Lawrence jak nic miał się zdenerwować. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, zdolna wręcz wyobrazić sobie jego reakcję. Obawiała się, że mógłby zacząć obwiniać Cammy’ego albo Claire, a na to zdecydowanie nie zamierzała mu pozwolić, skoro sama uparła się z nimi jechać. Co więcej, wciąż musiała z wampirem porozmawiać, zwłaszcza teraz, kiedy sama miała okazję przekonać się, że sytuacja prezentuje się co najmniej marnie. Jakim cudem w ogóle przyszło mu do głowy, żeby ukrywać przed nią coś takiego, nie wspominając już o tym, że…?
Skrzywiła się, po czym na krótką chwilę przymknęła oczy, żeby łatwiej się uspokoić. Wciąż czuła pulsowanie w skroniach, to jednak zaczęło z wolna obserwować i wolała, żeby tak pozostawać. Przejmować się L. mogła później, zresztą spotkanie z wampirem wydawało się najmniej istotnym problem. Najważniejsze tak czy inaczej pozostawało to, że wszyscy byli cali, jak przynajmniej twierdził Cameron. Wierzyła, że ten chłopak by jej nie okłamał, co z kolei znaczyło, że mogła na dobry początek uznać, że sytuacja była opanowana – przynajmniej do pewnego stopnia. Gdyby w tym wszystkim jeszcze mogła stwierdzić, gdzie wpasowywały się wciąż dręczące ją sny, a już zwłaszcza obraz tajemniczego domu, który tak często widywała i który wydawał się ją przyciągać…
Obraz domu, który muszę odnaleźć…
Zesztywniała, co najmniej oszołomiona tokiem własnych myśli. Stwierdzenie samo w sobie brzmiało niemalże jak szaleństwo, ale nie potrafiła się od tego pragnienia odciąć. To było tak, jakby od samego początku pragnęła tylko jednego, ale dotychczas unikała myślenia o najważniejszej dla niej kwestii. Chciała udawać, że te sny nie mają znaczenia, chociaż to przecież nie było prawdą. W gruncie rzeczy czuła, że chodzi o coś więcej od samego początku, odkąd pierwszy raz stanęła naprzeciwko tamtego budynku. Problem polegał na tym, że gonienie za snem brzmiało równie źle, co i próba uwierzenia, że faktycznie pasowała do życia, które wszyscy próbowali jej narzucić. To wszystko było niczym iluzja, którą pragnęła uczynić prawdą, a to na dłuższą metę wydawało się pozbawione sensu i – paradoksalnie, chociaż nie wiedziała jak to możliwe – jak najbardziej prawdziwe.
Ciche kroki wyrwały ją z zamyślenia. Poderwała głowę akurat w momencie, w którym do pomieszczenia wślizgnęła się szczupła, ciemnowłosa dziewczyna o śniadej skórze i stalowoszarych oczach. Wyglądała na poirytowaną, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Beatrycze, kiedy mimochodem zmierzyła nieznajomą wzrokiem, próbując stwierdzić, czego powinna się po przybyszce spodziewać. Dodatkowo zdezorientował ją sposób, w jaki ta zacisnęła usta, uśmiechając się w nieco wymuszony sposób.
– Rany… Serio jesteście z Eleną cholernie podobne – stwierdziła, wznosząc oczy ku górze. Zaraz po tym westchnęła i nieznacznie potrząsnęła głową. – Dobra, nie patrz na mnie w ten sposób. Przecież cię nie zjem.
– Nie uważam, że pani by mogła – zapewniła pośpiesznie Beatrycze.
Brwi dziewczyny powędrowały ku górze. Zaraz po tym nieznajoma roześmiała się w nieco nerwowy, ale zaskakująco przyjemny dla ucha sposób. Z jakiegoś powodu coś w tym dźwięku skojarzyło się Trycze ze szczeknięciem, chociaż za żadne skarby nie potrafiła wyjaśnić, skąd brało się to wrażenie.
Pani… – powtórzyła z niedowierzaniem. – Rany boskie.
Po jej tonie trudno było stwierdzić, czy była urażona, czy może po prostu rozbawiona. Beatrycze zawahała się, dochodząc do wniosku, że co najmniej złym pomysłem byłoby o to zapytać, dlatego milczała, uparcie czekając. Cammy, gdzie ty jesteś?, pomyślała mimochodem, machinalnie napinając mięśnie. Nienawidziła tych momentów, w których nie potrafiła rozróżnić targających innymi uczuć, nie wspominając o wrażeniu, że swoim zachowaniem dodatkowo bawiła swoich rozmówców.
– Hej, nie naśmiewaj się z niej – usłyszała i kamień dosłownie spadł jej z serca, kiedy tuż obok dziewczyny zmaterializował się Cameron. Nieznajoma skrzywiła się, po czym w pośpiechu odsunęła od wampira, wcześniej zakładając ramiona na piersi i sprawiając wrażenie co najmniej obrażonej. O dziwo w odpowiedzi na ten gest, wampir jedynie się uśmiechnął. – To jest Leah. Niezbyt miła, ale czasami bywa pomocna – wyjaśnił usłużnie chłopak.
– Dziękuję bardzo! – żachnęła się sama zainteresowana.
Cammy jedynie wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać.
– Cały czas upierasz się, że jestem zbyt pozytywny, a kiedy zaczynam w końcu nazywać rzeczy po imieniu, zresztą na twoją prośbę…
– Teraz na dodatek jestem rzeczą? – warknęła Leah.
Chłopak wydał z siebie przeciągłe, sfrustrowane westchnienie. Mimo wszystko wydawał się rozbawiony, spoglądając na swoją towarzyszkę raczej z pobłażaniem, aniżeli faktyczną irytacją.
– Zawsze tak łapiesz wszystkich za słówka? – zapytał, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Dla ciebie mam specjalne względy, Panie Cholernie Miły – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Beatrycze obserwowała ich z wahaniem, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Dłuższą chwilę milczała, z zaciekawieniem obserwując tę dwójkę i przysłuchując się ich wymianie zdań. Dopiero potem do głowy przyszło jej dziwne, ale za to dość intrygujące pytanie, które ostatecznie postanowiła zadać.
– Jesteście ze sobą? – wypaliła pod wpływem impulsu, właściwie sama niepewna, dlaczego akurat to przyszło jej do głowy.
CO?!
W zasadzie od samego początku ich rozmowy nie słyszała, żeby byli aż tak zgodni. Kiedy na dodatek spojrzeli na nią niemalże w tym samym momencie, natychmiast zapragnęła się wycofać – ot tak dla bezpieczeństwa.
– Chyba sobie żartujesz – stwierdziła już w pojedynkę Leah, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. Zaraz po tym cofnęła się o krok, chcąc zwiększyć dystans pomiędzy sobą a Cammy’m, chociaż ciasny pokoik zdecydowanie nie sprzyjał swobodnemu poruszaniu się. – On nie… Dobra, nieważne. Mówiłeś, że uderzyła się w głowę.
– Całkiem mocno – przyznał Cameron, kiwając w zamyśleniu głową.
Leah westchnęła.
– Za mocno – poprawiła, po czym na powrót przeniosła wzrok na Beatrycze. – Nieważne – powtórzyła z uporem. – Chodź, pomogę ci. Wiem, gdzie jest łazienka i… może przy odrobinie szczęścia znajdziemy opatrunki.
Beatrycze zawahała się, ostatecznie decydując się przenieść wzrok a Camerona. Chłopak jedynie wzruszył ramionami, wciąż milcząc, co ostatecznie uznała za wystarczający argument, żeby nie ciągnąć dyskusji.
No cóż, czegokolwiek ta dwójka by jej nie powiedziała, to i tak dostrzegała w ich zachowaniu dość, żeby dojść do wniosku, że jednak się lubili. Chociaż trochę, nawet jeśli faktycznie nie chcieli tego przyznać albo…
– Idziesz czy nie?!
Głos Lei skutecznie przywołał ją do porządku. Nie zaprotestowała, kiedy Cammy pomógł jej wstać, chociaż tym razem nic miała problemów z uchwyceniem równowagi. Zaraz też oswobodziła się z uścisku wampira, nie chcąc niepotrzebnie go drażnić, gdyby okazało się, że zapach krwi wciąż jest zbyt intensywny.
– Wiesz, mówiła prawdę… – rzucił chłopak, kiedy wychodziła. – Nie zje cię – dodał, mrugając do niej porozumiewawczo.
Jedynie się uśmiechnęła. Cóż, zawsze można było mieć nadzieję.

Leah mimo wszystko była miła, przynajmniej kiedy milczała. Z drugiej strony, Beatrycze trudno było uznać ją za osobę negatywnie do niej nastawioną, skoro ta zdecydowała się jej pomóc, nie tylko znajdując w łazience opatrunki, ale też decydując się poszukać ewentualnej rany. Czuła się dobrze, więc podejrzewała, że nie było aż tak źle, co zresztą wydawała się potwierdzać wilczyca, ostatecznie ograniczając się wyłącznie do obmycia rozcięcia i pomocy Beatrycze w usunięciu krwi z włosów. Jak sama twierdziła, nie chciała żadnych wypadków z wampirami, zwłaszcza na terenie rezerwatu, jednak Beatrycze była gotowa przysiąc, że to jedynie wymówka, mająca usprawiedliwić jakąkolwiek formę pomocy komuś, kto był jej obcy.
Mimo wszystko obie poczuły ulgę, mogąc dołączyć do przesiadującej w salonie reszty. Domek był mały, ale przytulny, a z wyjaśnień swojej trudnej w obejściu towarzyszki, Trycze dowiedziała się, że należał do jednego ze zmiennokształtnych – Jacoba. Chłopak, jak szybko się okazało, mieszkał z dużo starszym wieku ojcem, na dodatek poruszającym się na wózku, co w pierwszym odruchu wprawiło Beatrycze w osłupienie. Prawie natychmiast zmusiła się do wzięcia w garść, zresztą trudno było jej nie rozluźnić się w momencie, w którym Billy pokusił się o co najmniej kojący uśmiech.
– Chyba wszystko jest w porządku, a przynajmniej tak sądzę… Jake i reszta jeszcze rozglądają się po okolicy – oznajmił już na wstępie, głosem na tyle kojącym, że Beatrycze jak najbardziej była skłonna mu uwierzyć. – Dobrze, że nikomu nic się nie stało – dodał, a jego spojrzenie jak na zawołanie spoczęło na niej.
– Tak… Tak sądzę – przyznała z wahaniem, pomimo braku konkretnego pytania uznając, że powinna się odezwać.
– Tylko okazyjnie plecie trzy po trzy. Poza tym nic jej nie jest – wtrąciła Leah, bez pośpiechu przechodząc przez salonik. Bez chwili wahania ruszyła w sobie tylko znanym kierunku, nie zaszczyciwszy przy tym któregokolwiek z obecnych choćby spojrzeniem. – Skoro patrolują, to do nich dołączę. Też chcę się rozejrzeć.
Billy jedynie potrząsnął głową. Jego pomarszczona, dotychczas przyjemna twarz przybrała wyraz, który wydał się Beatrycze co najmniej niepokojący.
– Miałaś zostać tutaj, Leah – skarcił dziewczynę. – Sam wyraźnie powiedział, że…
– Walić rozkazy Sama – ucięła stanowczo i nie czekając aż ktokolwiek spróbuje ją zatrzymać, w pośpiechu wyszła.
Westchnienie, które wydał z siebie mężczyzna, w dość jednoznaczny sposób dawało do zrozumienia, że jak najbardziej spodziewał się takiej reakcji. Ostatecznie nie skomentował zachowania zmiennokształtnej nawet słowem, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że to i tak nie miało najmniejszego sensu.
– Moja siostra jest beznadziejna – stwierdził nowy głos.
Tym razem i bez pytań oraz wyjaśnień kogokolwiek, Beatrycze bez trudu rozpoznała Setha, tym bardziej, że chłopak obejmował ufnie w niego wtuloną Claire. Dziewczyna wydawała się przygnębiona albo po prostu przestraszona, co zresztą wydało się kobiecie dość naturalne. W rękach nerwowo obracała parujący kubek z czymś, co bez wątpienia nie było krwi, a przynajmniej ona nie potrafiła wyobrazić sobie trzymania osoki w takim domu.
– Raczej beznadziejnie uparta – poprawił Cammy, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia materializując się tuż za plecami Beatrycze. Tym razem zdołała się nawet nie wzdrygnąć, próbując udawać, że jest w stanie zapanować nad sobą i targającymi nią emocjami. – Pewnie wróci – dodał, a siedzący na kanapie Seth wywrócił oczami.
– Tak… I pewnie przyprowadzi Shelby, bo nieszczęścia lubią chodzić parami – zgodził się niechętnie.
Nie miała pojęcia, kim była Shelby, ale sądząc po tonie jego wypowiedzi, zdecydowanie nie miała czego żałować. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale i to wydawało się mało istotne. Nie miała pewności, jak wiele z tego, co czuła i w ostatnim czasie robiła, tak naprawdę miało sens, ale z drugiej strony…
– Chcesz coś do picia? – zasugerował z wahaniem Cammy, skutecznie sprowadzając ją na ziemię. – Mamy herbatę… I chyba na razie jesteśmy tutaj uziemieni, póki nie pojawi się reszta, więc nie ma co się śpieszyć – dodał po chwili zastanowienia chłopak. – O ile faktycznie czujesz się dobrze…
– L. też przyjeżdża? – przerwała mu.
Jedynie wzruszył ramionami. Chociaż spodziewała się takiej odpowiedzi, mimo wszystko poczuła się rozczarowana.
– Pewnie cię szukał… Albo będzie szukać – przyznał w końcu Cammy. – Rozmawiałem tylko z Damienem. On powinien zająć się resztą, więc trudno mi powiedzieć, czego się spodziewać… Ale skoro już mowa o nieszczęściach, to wcale bym się nie zdziwił. – Zaśmiał się nieco nerwowo, nie kryjąc podenerwowania. – Spodziewam się wujka Rufusa, więc Lawrence też wydaje się prawdopodobny.
Skinęła głową, ignorując nutkę cynizmu w głosie swojego rozmówcy. Wiedziała, co wszyscy wokół sądzili o Lawrence’ie, więc już nawet nie przejmowała się takimi uwagami. Sama chciała się z nim zobaczyć, niezmiennie utożsamiając bliskość mężczyzny z bezpieczeństwem – i to niezależnie od tego czy była na niego zła, czy też nie. Mogła myśleć dosłownie cokolwiek, ale niezależnie od wszystkiego, prawda była taka, że ufała L. To wystarczyło, chociaż wciąż nie była w stanie ustalić tego, co najważniejsze, o zrozumieniu własnych uczuć nie wspominając.
Westchnęła, po czym chcąc nie chcąc opadła na najbliższe z wolnych miejsc. W milczeniu objęła się ramionami, nagle zaniepokojona i ogarnięta nieustępującym, przenikliwym chłodem – tym rodzajem zimna, które zdecydowanie nie miało związku z faktycznie odczuwaną temperaturą. To był ten sam niepokój, którego doświadczyła we śnie i który powracał równie często, co i sen o domu. Ten obraz prześladował ją niemalże na każdym kroku, również kiedy nie spała, a to zdecydowanie nie było normalne. Świadomość, że pewnie nawet gdyby pytała, nie otrzymałaby żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi, z kolei jakby tego było mało…
Nie miała pojęcia w jaki sposób, ale była coraz pewniejsza, że musi odnaleźć miejsce ze snów.
Za wszelką cenę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa