Beatrycze
Otworzyła oczy, gwałtownie podrywając
się do pionu. Prawie natychmiast tego pożałowała, czując nieprzyjemne
pulsowanie z tyłu głowy. Skrzywiła się, po czym niespokojnie powiodła
wzrokiem dookoła, coraz bardziej zaniepokojona. Nie wiedziała, gdzie jest, nie
wspominając o tym, że ostatnie wspomnienia, które majaczyły gdzieś na
granicy jej świadomości, zdecydowanie nie było dobre.
Wypuściła
powietrze ze świstem, coraz bardziej podenerwowana. Zrozumienie pojawiło się
nagle, niosąc ze sobą oszołomienie silniejsze niż do tej pory. Jęknęła, po czym
napięła mięśnie, w pierwszym odruchu pragnąc poderwać się na równe nogi.
Cokolwiek się wydarzyło, nie było dobre, a skoro tak…
–
Beatrycze?
Znajomy
głos wystarczył, żeby spłynęła na nią nieopisana wręcz ulga. Potrzebowała kilku
następnych sekund, żeby skoncentrować wzrok na znajdującym się dosłownie na
wyciągnięcie ręki Cameronie. Wampir wpatrywał się w nią z wyraźną
obawa, rozluźniając się dopiero z chwilą, w której w pełni
świadomy sposób spojrzała mu w oczy. Chciała o coś zapytać, ale
powstrzymała się, sama niepewna od czego powinna zacząć. W głowie miała
pustkę, zaś wrażenie to potęgowało wciąż odczuwalne pulsowanie w skroniach.
Co prawda ból nie był aż tak silny, żeby miała problemy z zachowaniem
przytomności, ale doświadczenie samo w sobie okazało się co najmniej
nieprzyjemne.
Cammy musiał
wyczuć albo jakkolwiek inaczej zauważyć, że coś jest na rzeczy, bo w ułamku
sekundy dosłownie zmaterializował się tuż obok niej. Mniej więcej w tym
samym momencie zadecydowała, że powinna rozejrzeć się po ciasnym, obcym jej
pokoiku, nim jednak zdążyła zrobić cokolwiek, powstrzymała ją ciepła dłoń,
która nagle wylądowała na jej czole. W pierwszym odruchu zapragnęła ją
strząsnąć, jednak ostatecznie chcąc nie chcąc skoncentrowała spojrzenie na
tkwiącym tuż obok chłopaku.
– Poczekaj,
spróbuję ci pomóc – wyjaśnił pośpiesznie, rzucając jej uspokajające spojrzenie.
– Nie jestem aż tak wprawiony jak Damien, ale… Lepiej?
Początkowo
nie miała pewności, o co tak naprawdę ją pytał. Dopiero z chwilą, w której
poczuła przyjemne ciepło, które jak na zawołanie rozeszło się po całym jej
ciele, wszystko stało się jasne. Beatrycze drgnęła, prostując się niczym struna
i instynktownie napinając mięśnie, podświadomie jednak wiedziała, że nie
istnieje żaden sensowny powód, dla którego miałaby próbować walczyć z Cameronem.
Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości, że pulsujące gorąco, które wydawało się
bić od chłopaka i stopniowo porażać całe jej ciało, w rzeczywistości
było telepatyczną mocą, o której miała przyjemność słuchać wielokrotnie
wcześniej. Kiedy na dodatek ból głowy zaczął ustępować, by z czasem stać się
znośny, ostatecznie doszła do wniosku, że jak najbardziej odpowiadają jej
działania chłopaka.
– Ach…
Chyba tak. – Zawahała się, zanim spróbowała się poruszyć. Natychmiast przeniosła
wzrok na Cammy’ego, coraz bardziej zaniepokojona. – Co się stało? Gdzie…?
– W bezpiecznym
miejscu – przerwał pośpiesznie. – Wszyscy są cali… Claire też – podjął już ze
spokojem, bez trudu orientując się, które kwestie pozostawały dla niej
najważniejsze. – Ehm… Powtórka z balu, że tak się wyrażę. Trochę nam
odpłynęłaś.
Wypuściła
powietrze ze świstem, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej bezmyślnie
wpatrywać się w przestrzeń. Znów poczuła pulsowanie w skroniach;
ukryła twarz w dłoniach, by móc energicznie je rozmasować i przynajmniej
spróbować zyskać na czasie. Wszyscy są
cali, tak? Wszyscy…, powtórzyła w myślach, próbując oswoić się z tym
stwierdzeniem. Chciała wierzyć, że nie istniał żaden powód, dla którego Cameron
miałby chociaż spróbować ją okłamać.
– Gdzie
jesteśmy?
Ledwo tylko
zadała to pytanie, w zamyśleniu powiodła wzrokiem dookoła. Leżała na
wąskim łóżku, czy też może raczej rozkładanej, niedbale zaścielonej sofie,
wciśniętej do malutkiego, aczkolwiek całkiem przytulnego pokoiku. Dookoła
panował chaos, a przynajmniej takie wrażenie odniosła w pierwszym
odruchu, porównując to miejsce chociażby do uporządkowanego, dość nowoczesnego
apartamentowca czy domu Cullenów. Kilka porzuconych ubrań, które zauważyła,
jasno dało jej do zrozumienia, że sypialnia najpewniej należała do jakiegoś
mężczyzny, chociaż zarazem nie mogła mieć pewności. W powietrzu unosił się
dziwny, aczkolwiek przyjemny zapach – coś, co z miejsca kojarzyło się
kobiecie z lasem i… hm, naturą.
– W rezerwacie.
To dom jednego ze znajomych Renesmee – wyjaśnił usłużnie Cammy, wysilając się
na blady uśmiech. – Dzięki Claire mieliśmy szczęście. Wiesz… Jej chłopak jest
zmiennokształtnym – dodał, po czym rzucił jej pytające spojrzenie. Skinęła
głową, jak najbardziej zdając sobie sprawę z tego, co wyróżniało tę rasę
nieśmiertelnych. – To wilki. W sumie wygląda to tak, że dla Claire wszyscy
daliby się pozabijać, więc nie było problemu ze znalezieniem się tutaj.
– To chyba
dobrze – mruknęła, chociaż to wcale nie musiało być takie oczywiste.
Odgarnęła
jasne włosy z twarzy, chcąc zająć czymś ręce. Raz jeszcze rozejrzała się
dookoła, po czym spróbowała wstać, to jednak okazało się dość marnym pomysłem,
skoro w pierwszym odruchu dosłownie zatoczyła się, utrzymując pion
wyłącznie dzięki ciepłym dłoniom Camerona. Chłopak westchnął, po czym wyciągnął
dłoń, by móc musnąć palcami jej policzek.
– Znowu
krwawisz – oznajmił, a przez jego twarz jak na zawołanie przemknął cień. Z jakiegoś
powodu serce Beatrycze zabiło szybciej z chwilą, w której zauważyła
dwa wyostrzone kły chłopaka. – Niedobrze… Ale liczę, że Damien się pośpieszy i wkrótce
do nas dotrze – stwierdził i usadziwszy ją na łóżku, wycofał się
zdecydowanie szybciej, by mogła uznać jego ruchy za naturalne. Jej krew go drażniła,
chociaż usiłował to ukryć. – Zaraz popytam o jakieś opatrunki i… Ehm,
poczekaj – dodał, wycofując się w pośpiechu.
– Cammy… –
Zatrzymał się z wyraźną niechęcią. Zauważyła, że otworzył usta, być może
chcąc powstrzymać ją przed protestami, ale nie dała mu po temu okazji. –
Powiedz mi, jak długo spałam – poprosiła, po czym wymownie zerknęła w stronę
okna. Dobrze widziała, że na zewnątrz było ciemno. – Jest późno i… – Urwała, po
czym wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że jak najbardziej wiedział o co
pytała.
– Mogę ze
dwie godziny… Mimo wszystko wystarczająco długo, byśmy się zmartwili – wyjaśnił
wymijająco chłopak.
Nie dał jej
okazji zadania jakiegokolwiek dodatkowego pytania, przy pierwszej okazji po
prostu się ewakuując. Tym razem mu na to pozwoliła, nie próbując zadawać ani
zbędnych pytań, ani tym bardziej zadręczać kwestiami, które mogły poczekać.
Lawrence wystarczająco wiele razy tłumaczył jej, że powinna uważać, zwłaszcza
przebywając w towarzystwie wampirów. Jej krew z łatwością mogła
sprowokować ewentualnego przeciwnika, co z kolei oznaczało, że musiała być
ostrożna, tym bardziej, że po Cameronie było widać, że miał wyraźny problem ze
swobodnym przebywaniem z nią w ciasnym pokoju, skoro krwawiła.
Uniosła
dłoń, by móc musnąć palcami tył głowy. Mimowolnie skrzywiła się, czując pod
palcami lepką ciecz, której kolor jak najbardziej utwierdził ją w przekonaniu,
że nie była w najlepszym stanie. Krótko obejrzała się przez ramię, nagle
zmartwiona tym, że mogłaby ubrudzić pościel, tym bardziej, że nie była u siebie.
W obcym pokoju, należącym do kogoś, kogo nawet nie znała, czuła się źle,
nie wspominając o poczuciu, że absolutnie nie powinna się w tym
miejscu znajdować. Czasami miała wątpliwości, kiedy wszyscy wokół próbowali się
nią opiekować, a przecież wtedy w grę wchodziły osoby, które uważały
się za jej rodzinę. Tutaj nikt nie był jej niczego winny, więc tym bardziej
miała prawo czuć się skrępowana.
Inną
kwestią pozostawało to, że Lawrence jak nic miał się zdenerwować. Nie miała co
do tego najmniejszych wątpliwości, zdolna wręcz wyobrazić sobie jego reakcję.
Obawiała się, że mógłby zacząć obwiniać Cammy’ego albo Claire, a na to
zdecydowanie nie zamierzała mu pozwolić, skoro sama uparła się z nimi
jechać. Co więcej, wciąż musiała z wampirem porozmawiać, zwłaszcza teraz,
kiedy sama miała okazję przekonać się, że sytuacja prezentuje się co najmniej
marnie. Jakim cudem w ogóle przyszło mu do głowy, żeby ukrywać przed nią
coś takiego, nie wspominając już o tym, że…?
Skrzywiła
się, po czym na krótką chwilę przymknęła oczy, żeby łatwiej się uspokoić. Wciąż
czuła pulsowanie w skroniach, to jednak zaczęło z wolna obserwować i wolała,
żeby tak pozostawać. Przejmować się L. mogła później, zresztą spotkanie z wampirem
wydawało się najmniej istotnym problem. Najważniejsze tak czy inaczej
pozostawało to, że wszyscy byli cali, jak przynajmniej twierdził Cameron.
Wierzyła, że ten chłopak by jej nie okłamał, co z kolei znaczyło, że mogła
na dobry początek uznać, że sytuacja była opanowana – przynajmniej do pewnego
stopnia. Gdyby w tym wszystkim jeszcze mogła stwierdzić, gdzie wpasowywały
się wciąż dręczące ją sny, a już zwłaszcza obraz tajemniczego domu, który
tak często widywała i który wydawał się ją przyciągać…
Obraz domu, który muszę odnaleźć…
Zesztywniała,
co najmniej oszołomiona tokiem własnych myśli. Stwierdzenie samo w sobie
brzmiało niemalże jak szaleństwo, ale nie potrafiła się od tego pragnienia
odciąć. To było tak, jakby od samego początku pragnęła tylko jednego, ale
dotychczas unikała myślenia o najważniejszej dla niej kwestii. Chciała
udawać, że te sny nie mają znaczenia, chociaż to przecież nie było prawdą. W gruncie
rzeczy czuła, że chodzi o coś więcej od samego początku, odkąd pierwszy
raz stanęła naprzeciwko tamtego budynku. Problem polegał na tym, że gonienie za
snem brzmiało równie źle, co i próba uwierzenia, że faktycznie pasowała do
życia, które wszyscy próbowali jej narzucić. To wszystko było niczym iluzja,
którą pragnęła uczynić prawdą, a to na dłuższą metę wydawało się
pozbawione sensu i – paradoksalnie, chociaż nie wiedziała jak to możliwe –
jak najbardziej prawdziwe.
Ciche kroki
wyrwały ją z zamyślenia. Poderwała głowę akurat w momencie, w którym
do pomieszczenia wślizgnęła się szczupła, ciemnowłosa dziewczyna o śniadej
skórze i stalowoszarych oczach. Wyglądała na poirytowaną, a przynajmniej
takie wrażenie odniosła Beatrycze, kiedy mimochodem zmierzyła nieznajomą
wzrokiem, próbując stwierdzić, czego powinna się po przybyszce spodziewać.
Dodatkowo zdezorientował ją sposób, w jaki ta zacisnęła usta, uśmiechając
się w nieco wymuszony sposób.
– Rany…
Serio jesteście z Eleną cholernie podobne – stwierdziła, wznosząc oczy ku
górze. Zaraz po tym westchnęła i nieznacznie potrząsnęła głową. – Dobra,
nie patrz na mnie w ten sposób. Przecież cię nie zjem.
– Nie
uważam, że pani by mogła – zapewniła pośpiesznie Beatrycze.
Brwi
dziewczyny powędrowały ku górze. Zaraz po tym nieznajoma roześmiała się w nieco
nerwowy, ale zaskakująco przyjemny dla ucha sposób. Z jakiegoś powodu coś w tym
dźwięku skojarzyło się Trycze ze szczeknięciem, chociaż za żadne skarby nie
potrafiła wyjaśnić, skąd brało się to wrażenie.
– Pani… – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Rany boskie.
Po jej
tonie trudno było stwierdzić, czy była urażona, czy może po prostu rozbawiona.
Beatrycze zawahała się, dochodząc do wniosku, że co najmniej złym pomysłem
byłoby o to zapytać, dlatego milczała, uparcie czekając. Cammy, gdzie ty jesteś?, pomyślała
mimochodem, machinalnie napinając mięśnie. Nienawidziła tych momentów, w których
nie potrafiła rozróżnić targających innymi uczuć, nie wspominając o wrażeniu,
że swoim zachowaniem dodatkowo bawiła swoich rozmówców.
– Hej, nie
naśmiewaj się z niej – usłyszała i kamień dosłownie spadł jej z serca,
kiedy tuż obok dziewczyny zmaterializował się Cameron. Nieznajoma skrzywiła
się, po czym w pośpiechu odsunęła od wampira, wcześniej zakładając ramiona
na piersi i sprawiając wrażenie co najmniej obrażonej. O dziwo w odpowiedzi
na ten gest, wampir jedynie się uśmiechnął. – To jest Leah. Niezbyt miła, ale
czasami bywa pomocna – wyjaśnił usłużnie chłopak.
– Dziękuję
bardzo! – żachnęła się sama zainteresowana.
Cammy
jedynie wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać.
– Cały czas
upierasz się, że jestem zbyt pozytywny, a kiedy zaczynam w końcu
nazywać rzeczy po imieniu, zresztą na twoją prośbę…
– Teraz na
dodatek jestem rzeczą? – warknęła Leah.
Chłopak
wydał z siebie przeciągłe, sfrustrowane westchnienie. Mimo wszystko
wydawał się rozbawiony, spoglądając na swoją towarzyszkę raczej z pobłażaniem,
aniżeli faktyczną irytacją.
– Zawsze tak
łapiesz wszystkich za słówka? – zapytał, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
– Dla
ciebie mam specjalne względy, Panie
Cholernie Miły – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Beatrycze obserwowała
ich z wahaniem, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.
Dłuższą chwilę milczała, z zaciekawieniem obserwując tę dwójkę i przysłuchując
się ich wymianie zdań. Dopiero potem do głowy przyszło jej dziwne, ale za to
dość intrygujące pytanie, które ostatecznie postanowiła zadać.
– Jesteście
ze sobą? – wypaliła pod wpływem impulsu, właściwie sama niepewna, dlaczego
akurat to przyszło jej do głowy.
– CO?!
W zasadzie
od samego początku ich rozmowy nie słyszała, żeby byli aż tak zgodni. Kiedy na
dodatek spojrzeli na nią niemalże w tym samym momencie, natychmiast zapragnęła
się wycofać – ot tak dla bezpieczeństwa.
– Chyba
sobie żartujesz – stwierdziła już w pojedynkę Leah, wyrzucając obie ręce
ku górze w poddańczym geście. Zaraz po tym cofnęła się o krok, chcąc
zwiększyć dystans pomiędzy sobą a Cammy’m, chociaż ciasny pokoik
zdecydowanie nie sprzyjał swobodnemu poruszaniu się. – On nie… Dobra, nieważne.
Mówiłeś, że uderzyła się w głowę.
– Całkiem
mocno – przyznał Cameron, kiwając w zamyśleniu głową.
Leah
westchnęła.
– Za mocno
– poprawiła, po czym na powrót przeniosła wzrok na Beatrycze. – Nieważne –
powtórzyła z uporem. – Chodź, pomogę ci. Wiem, gdzie jest łazienka i… może
przy odrobinie szczęścia znajdziemy opatrunki.
Beatrycze
zawahała się, ostatecznie decydując się przenieść wzrok a Camerona.
Chłopak jedynie wzruszył ramionami, wciąż milcząc, co ostatecznie uznała za
wystarczający argument, żeby nie ciągnąć dyskusji.
No cóż,
czegokolwiek ta dwójka by jej nie powiedziała, to i tak dostrzegała w ich
zachowaniu dość, żeby dojść do wniosku, że jednak się lubili. Chociaż trochę,
nawet jeśli faktycznie nie chcieli tego przyznać albo…
– Idziesz
czy nie?!
Głos Lei
skutecznie przywołał ją do porządku. Nie zaprotestowała, kiedy Cammy pomógł jej
wstać, chociaż tym razem nic miała problemów z uchwyceniem równowagi.
Zaraz też oswobodziła się z uścisku wampira, nie chcąc niepotrzebnie go
drażnić, gdyby okazało się, że zapach krwi wciąż jest zbyt intensywny.
– Wiesz,
mówiła prawdę… – rzucił chłopak, kiedy wychodziła. – Nie zje cię – dodał,
mrugając do niej porozumiewawczo.
Jedynie się
uśmiechnęła. Cóż, zawsze można było mieć nadzieję.
Leah mimo wszystko była miła,
przynajmniej kiedy milczała. Z drugiej strony, Beatrycze trudno było uznać
ją za osobę negatywnie do niej nastawioną, skoro ta zdecydowała się jej pomóc,
nie tylko znajdując w łazience opatrunki, ale też decydując się poszukać
ewentualnej rany. Czuła się dobrze, więc podejrzewała, że nie było aż tak źle,
co zresztą wydawała się potwierdzać wilczyca, ostatecznie ograniczając się
wyłącznie do obmycia rozcięcia i pomocy Beatrycze w usunięciu krwi z włosów.
Jak sama twierdziła, nie chciała żadnych wypadków z wampirami, zwłaszcza
na terenie rezerwatu, jednak Beatrycze była gotowa przysiąc, że to jedynie
wymówka, mająca usprawiedliwić jakąkolwiek formę pomocy komuś, kto był jej
obcy.
Mimo
wszystko obie poczuły ulgę, mogąc dołączyć do przesiadującej w salonie
reszty. Domek był mały, ale przytulny, a z wyjaśnień swojej trudnej w obejściu
towarzyszki, Trycze dowiedziała się, że należał do jednego ze
zmiennokształtnych – Jacoba. Chłopak, jak szybko się okazało, mieszkał z dużo
starszym wieku ojcem, na dodatek poruszającym się na wózku, co w pierwszym
odruchu wprawiło Beatrycze w osłupienie. Prawie natychmiast zmusiła się do
wzięcia w garść, zresztą trudno było jej nie rozluźnić się w momencie,
w którym Billy pokusił się o co najmniej kojący uśmiech.
– Chyba
wszystko jest w porządku, a przynajmniej tak sądzę… Jake i reszta
jeszcze rozglądają się po okolicy – oznajmił już na wstępie, głosem na tyle
kojącym, że Beatrycze jak najbardziej była skłonna mu uwierzyć. – Dobrze, że
nikomu nic się nie stało – dodał, a jego spojrzenie jak na zawołanie
spoczęło na niej.
– Tak… Tak
sądzę – przyznała z wahaniem, pomimo braku konkretnego pytania uznając, że
powinna się odezwać.
– Tylko
okazyjnie plecie trzy po trzy. Poza tym nic jej nie jest – wtrąciła Leah, bez
pośpiechu przechodząc przez salonik. Bez chwili wahania ruszyła w sobie
tylko znanym kierunku, nie zaszczyciwszy przy tym któregokolwiek z obecnych
choćby spojrzeniem. – Skoro patrolują, to do nich dołączę. Też chcę się
rozejrzeć.
Billy
jedynie potrząsnął głową. Jego pomarszczona, dotychczas przyjemna twarz
przybrała wyraz, który wydał się Beatrycze co najmniej niepokojący.
– Miałaś
zostać tutaj, Leah – skarcił dziewczynę. – Sam wyraźnie powiedział, że…
– Walić
rozkazy Sama – ucięła stanowczo i nie czekając aż ktokolwiek spróbuje ją
zatrzymać, w pośpiechu wyszła.
Westchnienie,
które wydał z siebie mężczyzna, w dość jednoznaczny sposób dawało do
zrozumienia, że jak najbardziej spodziewał się takiej reakcji. Ostatecznie nie
skomentował zachowania zmiennokształtnej nawet słowem, najwyraźniej dochodząc
do wniosku, że to i tak nie miało najmniejszego sensu.
– Moja
siostra jest beznadziejna – stwierdził nowy głos.
Tym razem i bez
pytań oraz wyjaśnień kogokolwiek, Beatrycze bez trudu rozpoznała Setha, tym
bardziej, że chłopak obejmował ufnie w niego wtuloną Claire. Dziewczyna
wydawała się przygnębiona albo po prostu przestraszona, co zresztą wydało się
kobiecie dość naturalne. W rękach nerwowo obracała parujący kubek z czymś,
co bez wątpienia nie było krwi, a przynajmniej ona nie potrafiła wyobrazić
sobie trzymania osoki w takim domu.
– Raczej
beznadziejnie uparta – poprawił Cammy, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
materializując się tuż za plecami Beatrycze. Tym razem zdołała się nawet nie
wzdrygnąć, próbując udawać, że jest w stanie zapanować nad sobą i targającymi
nią emocjami. – Pewnie wróci – dodał, a siedzący na kanapie Seth wywrócił
oczami.
– Tak… I pewnie
przyprowadzi Shelby, bo nieszczęścia lubią chodzić parami – zgodził się
niechętnie.
Nie miała
pojęcia, kim była Shelby, ale sądząc po tonie jego wypowiedzi, zdecydowanie nie
miała czego żałować. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie, ale i to wydawało się mało istotne. Nie miała pewności, jak
wiele z tego, co czuła i w ostatnim czasie robiła, tak naprawdę
miało sens, ale z drugiej strony…
– Chcesz
coś do picia? – zasugerował z wahaniem Cammy, skutecznie sprowadzając ją
na ziemię. – Mamy herbatę… I chyba na razie jesteśmy tutaj uziemieni, póki
nie pojawi się reszta, więc nie ma co się śpieszyć – dodał po chwili
zastanowienia chłopak. – O ile faktycznie czujesz się dobrze…
– L. też
przyjeżdża? – przerwała mu.
Jedynie
wzruszył ramionami. Chociaż spodziewała się takiej odpowiedzi, mimo wszystko
poczuła się rozczarowana.
– Pewnie
cię szukał… Albo będzie szukać – przyznał w końcu Cammy. – Rozmawiałem
tylko z Damienem. On powinien zająć się resztą, więc trudno mi powiedzieć,
czego się spodziewać… Ale skoro już mowa o nieszczęściach, to wcale bym
się nie zdziwił. – Zaśmiał się nieco nerwowo, nie kryjąc podenerwowania. –
Spodziewam się wujka Rufusa, więc Lawrence też wydaje się prawdopodobny.
Skinęła
głową, ignorując nutkę cynizmu w głosie swojego rozmówcy. Wiedziała, co
wszyscy wokół sądzili o Lawrence’ie, więc już nawet nie przejmowała się
takimi uwagami. Sama chciała się z nim zobaczyć, niezmiennie utożsamiając
bliskość mężczyzny z bezpieczeństwem – i to niezależnie od tego czy
była na niego zła, czy też nie. Mogła myśleć dosłownie cokolwiek, ale niezależnie
od wszystkiego, prawda była taka, że ufała L. To wystarczyło, chociaż wciąż nie
była w stanie ustalić tego, co najważniejsze, o zrozumieniu własnych
uczuć nie wspominając.
Westchnęła,
po czym chcąc nie chcąc opadła na najbliższe z wolnych miejsc. W milczeniu
objęła się ramionami, nagle zaniepokojona i ogarnięta nieustępującym,
przenikliwym chłodem – tym rodzajem zimna, które zdecydowanie nie miało związku
z faktycznie odczuwaną temperaturą. To był ten sam niepokój, którego doświadczyła
we śnie i który powracał równie często, co i sen o domu. Ten
obraz prześladował ją niemalże na każdym kroku, również kiedy nie spała, a to
zdecydowanie nie było normalne. Świadomość, że pewnie nawet gdyby pytała, nie
otrzymałaby żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi, z kolei jakby tego było
mało…
Nie miała
pojęcia w jaki sposób, ale była coraz pewniejsza, że musi odnaleźć miejsce
ze snów.
Za wszelką
cenę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz