Claire
Uderzenie było gwałtowne, poza
tym skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Miała wrażenie, że krzyknęła,
chociaż to równie dobrze mogło mieć związek z Beatrycze. Wiedziała
jedynie, że w pewnym momencie całkowicie straciła kontrolę nad tym, co
działo się wokół niej, nie wspominając o jakiejkolwiek świadomości tego,
czego powinna spodziewać się po samochodzie. W którymś momencie wylecieli z drogi,
ale i to wydarzyło się tak szybko, że prawie tego nie zarejestrowała.
Zamieszanie, wstrząsy i zapach krwi, który nagle poczuła – to działo się
zdecydowanie zbyt szybko, by nawet z wyostrzonymi zmysłami mogła za
kolejnymi wydarzeniami nadążyć.
Zaraz po
tym nastąpiła cisza tak nienaturalna i przenikliwa, że aż poczuła się
nieswojo. Oddychała szybko i płytko, obojętna na pas, który przed wyjazdem
zapięła już chyba z przyzwyczajenia, a który teraz nieprzyjemnie
wpijał się w jej klatkę piersiową. Bała się poruszyć, tkwiąc w bezruchu
i wciąż zaciskając palce na oparciu siedzenia przed sobą, niezdolna stwierdzić,
co tak naprawdę powinna zrobić. Uczucie, które zawsze poprzedzało kolejny z nadchodzących
wierszy, zniknęło, ale niepokój pozostał, teraz mieszając się z dezorientacją
i niemalże czystym przerażeniem.
– Claire? –
usłyszała nieco przytłumiony głos Camerona. Jakikolwiek dźwięk zabrzmiał
dziwnie w panującej ciszy.
– Nic… Nic
mi nie jest – zapewniła pośpiesznie, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować.
Nerwowo
rozejrzała się dookoła, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że wylądowali
gdzieś pomiędzy drzewami. O dziwo, wszystko wskazywało na to, że samochód
nie ucierpiał, zatrzymując się w gwałtowny, ale wystarczająco stabilny
sposób. Wolała nie zastanawiać się nad tym, co miałoby miejsce, gdyby za
kierownicą zasiadł człowiek albo ktokolwiek inny, komu zabrakłoby refleksu. Mimo
wszystko wyczuła, że Cammy wcale nie był spokojny, chociaż w przeciwieństwie
do niej był w stanie zapanować nad targającymi nim emocjami.
– Co się…?
Poczuła
ulgę, słysząc głos Beatrycze, tym bardziej, że kobieta pozostawała najbardziej
wrażliwa z całej ich trójki. Claire wypuściła powietrze ze świstem,
mimochodem dochodząc do wniosku, że to było jedno z najwłaściwszych pytań,
które mogliby zadać, nim jednak zdążyła sformułować odpowiedź albo przynajmniej
się nad nią zastanowić, wszystko po raz kolejny poszło nie tak.
Uderzenie
był gwałtowne i sprawiło, że z impetem uderzyła w drzwiczki po
swojej stronie. Usłyszała charakterystyczny dźwięk, który z miejsca skojarzył
jej się z brzdękiem rozbijanego szkła. Instynktownie wyciągnęła przed
siebie ręce, żeby osłonić się przed gradem odłamków, które wdarły się do
środka, nagle wydając się być wszędzie. Przez myśl przeszło jej, że powinni się
ewakuować tak szybko, jak tylko miało okazać się to możliwe, ale nie była w stanie
ot tak zdobyć się na jakiekolwiek działanie. Dopiero kolejne uderzenie, które przesunęło
samochód od kilka dobrych metrów, otrzeźwiło ją na tyle, żeby zaczęła walczyć z pasem,
ostatecznie będąc w stanie się oswobodzić.
Nie miała
pojęcia, co się działo i w gruncie rzeczy nie chciała tego wiedzieć.
Poruszając się trochę jak w transie, kierowana przede wszystkim
instynktem, spróbowała drżącymi dłońmi otworzyć drzwiczki po swojej stronie, w następnej
sekundzie dosłownie wytaczając się na zewnątrz. Zdążyła zaledwie z wysiłkiem
uchwycić równowagę, zanim została zmuszona do tego, żeby uskoczyć, by zejść z drogi
autu, które – dosłownie ułamek sekundy po tym, jak z niego wyskoczyła –
wraz z kolejnym uderzeniem zostało ciśnięte na najbliższe drzewo.
– Cameron?!
Powiedzieć,
że była po prostu zaniepokojona, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Chwytając
oddech w niemalże spazmatyczny sposób, niespokojnie rozejrzała się dookoła.
Wciąż czuła słodki zapach krwi, również swojej własnej, przez co zaczęła
podejrzewać, że zdążyła pokaleczyć się o kawałki szkła, chociaż
przynajmniej tymczasowo nie czuła bólu. Wszystko w niej aż krzyczało, że
coś jest nie tak i że powinna uciekać, ale nie była w stanie zmusić
się do zrobienia chociażby kroku w którąkolwiek stronę. Przecież nie mogła
tak po prostu zostawić Camerona i Beatrycze, poza tym…
Kobiecy
śmiech wytrącił ją z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Natychmiast
rozejrzała się dookoła, zwabiona ruchem pomiędzy drzewami, kiedy coś
błyskawicznie przemknęło z miejsca na miejsce. Wydało jej się, że widzi
ruch – subtelny i tak szybki, że równie dobrze mógłby być wyłącznie
wytworem wyobraźni – nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza,
uwaga Claire została po raz kolejny rozproszona. Aż wzdrygnęła się, kiedy konar
najbliższego drzewa po prostu pękł, samoistnie łamiąc się niczym zapałka, by w następnej
chwili ciężko zwalić się na ziemię. Zachwiała się niebezpiecznie, mając
wrażenie, że podłoże pod jej stopami jest bardzo niestabilne, a ona w każdej
chwili mogłaby wylądować na ziemi. To zdecydowanie nie ułatwiało ucieczki,
wręcz wszystko niebezpiecznie komplikując i sprawiając, że dziewczyna
poczuła się jeszcze bardziej niepewna tego, co działo się wokół niej.
Napięła
mięśnie, po czym – wcześniej niespokojnie rozejrzawszy się dookoła – w pośpiechu
spróbowała się wycofać. Czuła, że się trzęsie, ale nie zwracała na to uwagi,
próbując skupić się przede wszystkim na opracowaniu jakiegokolwiek planu. To
był instynkt, dokładnie tak jak wtedy, kiedy wraz z Marissą krążyła wokół
parkingu, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Teraz była sama, ale…
A potem
znów usłyszała śmiech i to wystarczyło, żeby zwróciła wzrok ku
przyczajonej pomiędzy drzewami, kobiecej postaci.
To była ta
sama postać, która dosłownie zmaterializowała się na drodze. Co więcej, tym
razem nie miała najmniejszych problemów z rozpoznaniem znajdującej się
dosłownie na wyciągnięcie ręki wampirzycy, a serce omal nie wyskoczyło jej
z piersi, kiedy zrozumiała, że ma przed sobą Marce – tę samą, która
zaatakowała ich podczas balu i… przemieniła Marissę, chociaż ta kwestia
wydawała się najmniej istotna. Uciekaj,
pomyślała i chociaż miała ochotę to zrobić, nie sądziła, żeby to miało
okazać się takie proste. Uśmiech wampirzycy jedynie utwierdził Claire w tym
przekonaniu, jednocześnie dając do zrozumienia, że kobieta jak najbardziej
rozpoznała również ją. W takim wypadku to zdecydowanie nie mogło być przypadkiem,
a skoro tak…
Marce
poruszyła się – tylko nieznacznie, ograniczając się do machnięcia ręką – ale to
wystarczyło, żeby ziemia dosłownie zadrżała w posadach. Już wcześniej
Claire odniosła wrażenie, że kobieta jest uzdolniona, teraz jednak nie miała
już do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Na czymkolwiek polegał jej dar,
najwyraźniej środek lasu jak najbardziej sprzyjał jego używaniu, tym bardziej,
że – o ile się nie pomyliło – wszystko sprowadzało się do ziemi albo samej
natury. Zwłaszcza po umiejętnościach kontroli nad ogniem, którymi posługiwała
się jej własna matka, dziewczyna zdecydowanie nie była zaskoczona kolejną
osobą, która panowałaby nad którymkolwiek z żywiołów, zrozumienie jednak
nie poprawiało sytuacji, w której się znajdowała. Wręcz przeciwnie – im
dłużej o tym myślała, tym pewniejsza była, że miała kłopoty.
– Marce, do
cholery! – Męski głos zabrzmiał co najmniej dziwnie w panującej ciszy.
Kobieta skrzywiła się, po czym w końcu odwróciła wzrok, zamiast na Claire
koncentrując się na zmierzającym ku niej mężczyźnie. – Miałaś ich powstrzymać, a nie
pozabijać.
– Nie
zrobiłam tego – zniecierpliwiła się sama zainteresowana. – Nie jestem idiotką,
Peter, poza tym…
Cokolwiek
miała do powiedzenia, nie było jej dane dokończyć. Uderzenie mocy nastąpiło
nagle, ciskając nieśmiertelną w równie gwałtowny sposób, co kiedy sama
atakowała samochód. Claire zachwiała się niebezpiecznie, przez krótką chwile
niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać z ulgi, bez trudu
orientując się, kto przyszedł jej z pomocą. Cammy był blady, chociaż
równie dobrze wrażenie to mogło brać się stąd, że w ramionach trzymał
bezwładną, dosłownie przelewającą mu się w rękach Beatrycze. Coś w tym
widoku dodatkowo wzmogło odczuwany przez dziewczynę niepokój, zwłaszcza kiedy
zapach krwi stał się wyraźniejszy niż do tej pory. Co więcej, tym razem wcale
nie chodziło o jej osokę, bo słodycz bez wątpienia pasowała do człowieka
i…
Och, tak –
pasowała do Beatrycze.
– Chodź! –
ponaglił kuzyn i to wystarczyło, żeby zmusiła się do natychmiastowego
biegu.
Gdzieś za
plecami usłyszała warknięcie, ale nie chciała zastanawiać się nad tym, do kogo
należał głos – do jeszcze bardziej rozeźlonej sytuacją Marcy, czy może Petera.
Nie chciała też wiedzieć, czy przypadkiem gdzieś w okolicy kręcił się
Jason, skoro ostatnim razem towarzyszył tej dwójce podczas ataków. W zamian
– wciąż roztrzęsiona, ale nie na tyle, by jak ostatnia naiwna tkwić w miejscu
i liczyć na to, że nikt jej nie tknie – biegiem ruszyła w stronę
Camerona, w zaledwie ułamek sekundy materializując się u jego boku.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że chłopak przy pierwszej
okazji chwyci ją za rękę, tym samym znaczne utrudniając sobie konieczność
niesienia Beatrycze. Dopiero po chwili zrozumiała, że wszystko sprowadzało się
do jego daru – tego, że ot tak mógł stać się niewidzialny, tym samym zapewniając
taki stan rzeczy również jej, o ile tylko zdołałaby dotrzymać mu kroku.
Nie
zaprotestowała, kiedy pociągnął ją za sobą. Nigdy nie zastanawiała się nad tym,
jak tak naprawdę działały zdolności Cammy’ego, a tym bardziej czy powinna
być w stanie chłopaka widzieć, skoro objął ją swoimi umiejętnościami.
Ostatecznie doszła do wniosku, że musi mu zaufać, raz po raz rzucając chłopakowi
co najmniej zaniepokojone spojrzenie. Milczała, dobrze wiedząc, że stanie się
niewidzialnym nie szło w parze z brakiem jakichkolwiek dźwięków.
Wystarczyło, że obecność krwi sprawiała, że wprawiony łowca miał dotrzeć do
nich niemalże jak po sznurku. To, że nie mógł ich zobaczyć, bez wątpienia sporo
ułatwiało, ale…
Będzie w porządku, pomyślała w rozgorączkowany
sposób, coraz bardziej zaniepokojona.
Potem mogli
już tylko biec, chociaż nie była pewna, czy to miało sens. Nie znała tej
okolicy, zresztą tak jak i Cammy, ostatecznie chcąc nie chcąc zdajać się
na umiejętności kuzyna. Pozwalała mu się prowadzić, pomimo tego, że nie miała pojęcia,
dokąd tak naprawdę mogliby dotrzeć. Co prawda miała wrażenie, że obrali
odpowiedni kierunek, żeby dotrzeć do rezerwatu, ale również tego nie była w stanie
ot tak potwierdzić. Cóż, ewentualnie mogli spróbować wrócić do Forks, chociaż
miasto leżało na tyle daleko, by przebycie tej trasy z Beatrycze mogło
okazać się problematyczne. Już teraz była w stanie zauważyć, że Cameron
poruszał się o wiele wolniej niż zazwyczaj, próbując jednocześnie utrzymać
nieprzytomną kobietę, jak i nie puścić ręki podążającej za nim kuzynki.
Konieczność zachowania fizycznego kontaktu wszystko komplikowała, chociaż
Claire nie sądziła, że sytuacja mogłaby prezentować się jeszcze gorzej.
Nie była
pewna, jak długo błądzili pomiędzy drzewami, trwając w ciszy i kierując
się przede wszystkim instynktem. Próbowała nasłuchiwać, choć zarazem zdawała
sobie sprawę z tego, ze wyostrzone zmysły są tak naprawdę niczym w porównaniu
z telepatycznymi zdolnościami Cammy’ego. Czuła, że chłopak raz po raz
próbował wykorzystać moc, żeby sprawdzić okolicę, najpewniej wypatrując oznak
ewentualnego pościgu. Miała ochotę zapytać, jak prezentowała się sytuacja,
jednak wciąż uparcie milczała, zbytnio wystraszona, by pozwolić sobie na
wydanie jakiegokolwiek, choćby najcichszego dźwięku. Nie chciała wszystkiego
zepsuć, zbytnio zaniepokojona perspektywą tego, co mogłoby się stać, gdyby
zbytnio się pośpieszyła. Już i tak nie mogła darować sobie Issie, a gdyby
na domiar złego ściągnęła niebezpieczeństwo również na Camerona i Beatrycze…
– Musimy
się zatrzymać, przynajmniej na chwilę. – Aż wzdrygnęła się, słysząc
podenerwowany głos kuzyna. Po czasie, który spędzili milcząc i po prostu
podążając przed siebie, jakikolwiek dźwięk wydawał się brzmieć co najmniej
nienaturalnie. – W porządku? – dodał, tym razem zwracając się bezpośrednio
do niej.
– Chyba tak
– zapewniła, chociaż to wcale nie było takie oczywiste. Wiedziała, że pytał o stan
fizyczny, a przynajmniej miała takie wrażenie.
Skinął
głową, po czym bez słowa skręcił, korzystając z tego, że teren zaczął
łagodnie opadać. Nagość pozbawionych liści drzew sprawiała, że las wydawał się
bardziej przejrzysty, co zdecydowanie nie ułatwiało znalezienia kryjówki. Miała
ochotę powiedzieć o tym Cameronowi, żeby jakkolwiek uświadomić mu, że
zatrzymywanie się zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, ale zanim zdążyła
chociażby się odezwać, chłopak poprowadził ją do miejsca, które wyglądało
trochę jak wykopana w ziemi, dość duża jama. Skrzywiła się, po czym
spojrzała na niego z niedowierzaniem, nie tyle zaniepokojona perspektywą
wejścia pod ziemię, co samym pomysłem.
– No co? –
zapytał, wzdychając przeciągle. – Zacieram nasze ślady, a przynajmniej
próbuję. Mama od początku uczyła mnie i Al'a poruszać się po lesie, więc…
– Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Mamy kilka minut, Claire – zapewnił,
luzując uścisk wokół dłoni kuzynki.
Zniknął jej
z oczu, ledwo tylko stracili fizyczny kontakt. Chociaż nie widziała go
zaledwie przez ułamek sekundy, bo prawie natychmiast zniwelował działanie
swojego daru, to wystarczyło, żeby serce aż podeszło jej do gardła. A więc
wylądowali w samym środku lasu, na dodatek ze świadomością, że w każdej
chwili mogli odszukać ich prześladowcy. Próbowała rozumieć, co takiego
kierowało tymi wampirami, ale w głowie miała pustkę, zbytnio
zaniepokojona, by ot tak zebrać myśli. Nic nie miało sensu, przynajmniej na
pierwszy rzut oka, a jedynym, czego pozostawała świadoma, było to, że z jakiegoś
powodu nikt nie planował ich zabić. Cóż, przynajmniej teoretycznie, zresztą
widziała dość, żeby zdawać sobie sprawę, iż istniały rzecz o wiele gorsze
od śmierci.
Niespokojnie
obserwowała Camerona, kiedy ostrożnie ułożył Beatrycze na ziemi. Wydawał się
spięty, co zresztą wcale dziewczyny nie zdziwiło. Sama ledwo łapała oddech,
podczas gdy serce waliło jej tak mocno, że aż nieprawdopodobnym wydawało się
to, że wciąż jeszcze nie wyrwało się z piersi. Mimo wszystko zaczynała
odczuwać zmęczenie, w miarę jak krążąca w jej żyłach adrenalina
zaczęła ustępować, tym samym czyniąc ją o wiele podatną na chłód i poszczególne
bodźce.
– Co się
stało? – zapytała cicho, zerkając na przelewającą się chłopakowi w ramionach
Beatrycze. Ułożył ją w taki sposób, by nie leżała bezpośrednio na chłodnej
ziemi, próbując jakkolwiek otoczyć kobietę ramionami. – Ona…
– Lawrence
mnie zabije, nie? Zresztą tak jak i wujek Rufus. – Cammy potrząsnął głową,
żeby odpędzić od siebie jakieś niechciane myśli. – Nieważne. Marce nieźle
zabawiła się samochodem, zanim wyciągnąłem stamtąd Beatrycze. No i jest
nieprzytomna, ale… żyje, prawda?
Claire
tylko westchnęła, bezskutecznie próbując uwierzyć, że to wystarczy. Cóż, bez
wątpienia najważniejszym pozostawało to, że kobieta była względnie całą, ale
nie chciała cieszyć się przedwcześnie. W jej przypadku przynajmniej nie
chodziło o przemianę, ale mimo wszystko…
Och, kiedy
uciekali z ośrodka razem z Joce, wtedy też wydawało się być w porządku.
Przynajmniej do momentu, w którym Dallas właściwie nie umarł na ich
oczach, podczas gdy żadne z nich nie było w stanie tego powstrzymać.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, próbując wziąć się w garść. W milczeniu
przesunęła się bliżej, chcąc przynajmniej udawać, że może się na coś przydać.
Podchwyciła spojrzenie Camerona, kiedy ten spojrzał na nią w pytający,
zaniepokojony sposób, wydając się pytać o to, co powinni zrobić. Cóż,
gdyby wiedziała, wtedy nie byłoby problemu, ale do tego czasu…
– Skąd ta
krew? – zapytała, siląc się na spokojny, rzeczowy ton. Teoretycznie wiedziała,
że od tego powinni zacząć, prawda? Kiedy przyjrzała się dokładniej, dostrzegła
na ciele zadrapania niewiele różniące się od tych, których doświadczyła sama po
rozbiciu szyby, to jednak mimo wszystko wydawało się nic nieznaczącymi
drobiazgami. – Widzę szkło, ale… Nie powinna krwawić aż tak – dodała po chwili
zastanowienia.
Może i nie
miała zbyt wielkiej styczności z samochodami, ale wiedziała, że te, które można
było znaleźć w garażu Cullenów, bez wątpienia należały do takich z „wyższej
półki”. Skoro tak, nie miała wątpliwości, że okna wykonano ze szkła, które
rozpryskiwało się niemalże na pył, który – jak sądziła – nie powinien okazać
się szczególnie groźny. Tak czy inaczej, od kilku zadrapań zdecydowanie się nie
umierało, chociaż z drugiej strony…
– Nie wiem.
Może po prostu uderzyła się w głowę? – podsunął usłużnie Cameron.
Wypuściła
powietrze ze świstem, jedynie po części uspokojona. To mogłoby wyjaśniać krwawienie,
zresztą wyraźnie czuła, że i to powoli zaczynało ustępować. Nie zmieniało
to co prawda faktu, że nie mogli tkwić w tym miejscu przez resztę
wieczności, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
– Co
robimy? – zapytała wprost, nie kryjąc niepokoju.
Bała się i nie
zamierzała tego ukrywać. Wszystko było nie tak, nie po raz pierwszy zresztą,
Claire z kolei miała wrażenie, że ze wszystkich stron otaczały ją same
nieszczęścia. Pomijając to, że po raz drugi w krótkim czasie ktoś wyraźnie
polował na nią i jej najbliższych, w pamięci wciąż miała koszmar,
którego doświadczyła podczas ostatniej wizyty w Forks. Złe przeczucia raz
po raz wracały, wydając się wręcz przybierać na sile, co w skuteczny
sposób wytrąciło ją z równowagi. Niczego już nie rozumiała, a jakby
tego było mało, coraz częściej obwiniała się o bezradność w sytuacjach
na które przynajmniej teoretycznie nie miała wpływu.
Właściwie
sama już nie była pewna, co takiego chciała albo powinna zrobić. Wszystko
wydawało się zbyt skomplikowane i na tyle trudne, by nawet wyjazd zaczął
jawić się jako dobry pomysł. Tata już za pierwszym razem chciał ją stąd zabrać,
co najmniej wytrącony z równowagi sytuacją z balu, ale wtedy sobie
tego nie wyobrażała – poniekąd przez Issie, ale przede wszystkim przez wzgląd
na Setha, którego obecności tak bardzo potrzebowała. Mama to rozumiała, więc
ostatecznie wciąż była tutaj, zresztą tak jak i wszyscy inni, ale teraz…
Cóż, zaczynała dochodzić do wniosku, że zostanie w Seattle było niczym
prośba o nieszczęście.
– Masz
telefon? – Głos Camerona skutecznie przywołał ją do porządku. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, po czym przeniosła wzrok na kuzyna, w pierwszym odruchu
mając wątpliwości co do tego, o co ją pytał. – Zostawiłem komórkę w aucie.
Jeśli miałabyś swoją…
– Jasne –
zreflektowała się pośpiesznie.
Ręce jej
się trzęsły, kiedy wydobyła urządzenie z kieszeni, jednak na całe
szczęście nic nie wskazywało na to, żeby miała je upuścić. Z wahaniem
spojrzała na ekranik, mrużąc oczy w odcinającym się na tle ciemności
braku. Z niejaką obawą przeniosła wzrok na miernik zasięgu, przez krótką
chwilę czując się niemalże jak w jakimś głupim horrorze, gdzie najpewniej
okazałoby się, że telefon jest niezdatny do użytku, po czym odetchnęła na widok
czterech wyraźnych kresek.
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym wybrała pierwszy numer, który przyszedł jej do
głowy. Właściwie sama nie była pewna, dlaczego od razu pomyślała o Damienie,
to jednak wydawało się najmniej istotne. Nie mogła zresztą zaprzeczyć, że pomoc
kuzyna byłaby najbardziej sensowna, zwłaszcza przez wzgląd na Beatrycze. Co
więcej, chłopak wydawał się idealnym kandydatem, wystarczająco rozsądny i opanowany,
że poczuła się bezpieczniej.
Chociaż
odebrał już po drugim sygnalne, miała wrażenie, że czekała całą wieczność,
zanim usłyszała znajomy głos.
– Coś
ważnego, Claire?
Trudno było
jej stwierdzić, w jakim nastroju był, nie wspominając o tym, czy był
zadowolony z tego, że mogłaby dzwonić akurat teraz. Otworzyła usta,
jednocześnie próbując uporządkować myśli na tyle, by powiedzieć cokolwiek
sensownego, nim jednak wykrztusiła z siebie chociaż słowo, coś innego
przyciągnęło jej uwagę.
Właściwie
sama nie była pewna, dlaczego zdecydowała się poderwać głowę i niespokojnie
rozejrzeć się dookoła. To było niczym impuls, nie wspominając o poczuciu
zagrożenia, które nagle przybrało na sile, drażniąc jej wyostrzone zmysły i sprawiając,
że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Już raz dzisiaj tego
doświadczyła, gotowa przysiąc, że coś zdecydowanie było nie tak, ale…
– Claire? –
ponaglił wyraźnie zaniepokojony przeciągającym się milczeniem Damien, ale
prawie go nie słyszała. – Hej, Claire, jesteś tam? Co się…?
Gdzieś
pomiędzy drzewami zabłysła para lśniących, żółtawych oczu. Zaraz po tym
panującą ciszę przerwał głośny, ostrzegawczy charkot.
Z chwilą, w której
coś dużego wyraźnie się poruszyło, uświadomiła sobie, że nie są z Cammym
sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz