25 lutego 2017

Sto dziesięć

Claire
Uderzenie było gwałtowne, poza tym skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Miała wrażenie, że krzyknęła, chociaż to równie dobrze mogło mieć związek z Beatrycze. Wiedziała jedynie, że w pewnym momencie całkowicie straciła kontrolę nad tym, co działo się wokół niej, nie wspominając o jakiejkolwiek świadomości tego, czego powinna spodziewać się po samochodzie. W którymś momencie wylecieli z drogi, ale i to wydarzyło się tak szybko, że prawie tego nie zarejestrowała. Zamieszanie, wstrząsy i zapach krwi, który nagle poczuła – to działo się zdecydowanie zbyt szybko, by nawet z wyostrzonymi zmysłami mogła za kolejnymi wydarzeniami nadążyć.
Zaraz po tym nastąpiła cisza tak nienaturalna i przenikliwa, że aż poczuła się nieswojo. Oddychała szybko i płytko, obojętna na pas, który przed wyjazdem zapięła już chyba z przyzwyczajenia, a który teraz nieprzyjemnie wpijał się w jej klatkę piersiową. Bała się poruszyć, tkwiąc w bezruchu i wciąż zaciskając palce na oparciu siedzenia przed sobą, niezdolna stwierdzić, co tak naprawdę powinna zrobić. Uczucie, które zawsze poprzedzało kolejny z nadchodzących wierszy, zniknęło, ale niepokój pozostał, teraz mieszając się z dezorientacją i niemalże czystym przerażeniem.
– Claire? – usłyszała nieco przytłumiony głos Camerona. Jakikolwiek dźwięk zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy.
– Nic… Nic mi nie jest – zapewniła pośpiesznie, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować.
Nerwowo rozejrzała się dookoła, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że wylądowali gdzieś pomiędzy drzewami. O dziwo, wszystko wskazywało na to, że samochód nie ucierpiał, zatrzymując się w gwałtowny, ale wystarczająco stabilny sposób. Wolała nie zastanawiać się nad tym, co miałoby miejsce, gdyby za kierownicą zasiadł człowiek albo ktokolwiek inny, komu zabrakłoby refleksu. Mimo wszystko wyczuła, że Cammy wcale nie był spokojny, chociaż w przeciwieństwie do niej był w stanie zapanować nad targającymi nim emocjami.
– Co się…?
Poczuła ulgę, słysząc głos Beatrycze, tym bardziej, że kobieta pozostawała najbardziej wrażliwa z całej ich trójki. Claire wypuściła powietrze ze świstem, mimochodem dochodząc do wniosku, że to było jedno z najwłaściwszych pytań, które mogliby zadać, nim jednak zdążyła sformułować odpowiedź albo przynajmniej się nad nią zastanowić, wszystko po raz kolejny poszło nie tak.
Uderzenie był gwałtowne i sprawiło, że z impetem uderzyła w drzwiczki po swojej stronie. Usłyszała charakterystyczny dźwięk, który z miejsca skojarzył jej się z brzdękiem rozbijanego szkła. Instynktownie wyciągnęła przed siebie ręce, żeby osłonić się przed gradem odłamków, które wdarły się do środka, nagle wydając się być wszędzie. Przez myśl przeszło jej, że powinni się ewakuować tak szybko, jak tylko miało okazać się to możliwe, ale nie była w stanie ot tak zdobyć się na jakiekolwiek działanie. Dopiero kolejne uderzenie, które przesunęło samochód od kilka dobrych metrów, otrzeźwiło ją na tyle, żeby zaczęła walczyć z pasem, ostatecznie będąc w stanie się oswobodzić.
Nie miała pojęcia, co się działo i w gruncie rzeczy nie chciała tego wiedzieć. Poruszając się trochę jak w transie, kierowana przede wszystkim instynktem, spróbowała drżącymi dłońmi otworzyć drzwiczki po swojej stronie, w następnej sekundzie dosłownie wytaczając się na zewnątrz. Zdążyła zaledwie z wysiłkiem uchwycić równowagę, zanim została zmuszona do tego, żeby uskoczyć, by zejść z drogi autu, które – dosłownie ułamek sekundy po tym, jak z niego wyskoczyła – wraz z kolejnym uderzeniem zostało ciśnięte na najbliższe drzewo.
– Cameron?!
Powiedzieć, że była po prostu zaniepokojona, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Chwytając oddech w niemalże spazmatyczny sposób, niespokojnie rozejrzała się dookoła. Wciąż czuła słodki zapach krwi, również swojej własnej, przez co zaczęła podejrzewać, że zdążyła pokaleczyć się o kawałki szkła, chociaż przynajmniej tymczasowo nie czuła bólu. Wszystko w niej aż krzyczało, że coś jest nie tak i że powinna uciekać, ale nie była w stanie zmusić się do zrobienia chociażby kroku w którąkolwiek stronę. Przecież nie mogła tak po prostu zostawić Camerona i Beatrycze, poza tym…
Kobiecy śmiech wytrącił ją z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Natychmiast rozejrzała się dookoła, zwabiona ruchem pomiędzy drzewami, kiedy coś błyskawicznie przemknęło z miejsca na miejsce. Wydało jej się, że widzi ruch – subtelny i tak szybki, że równie dobrze mógłby być wyłącznie wytworem wyobraźni – nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza, uwaga Claire została po raz kolejny rozproszona. Aż wzdrygnęła się, kiedy konar najbliższego drzewa po prostu pękł, samoistnie łamiąc się niczym zapałka, by w następnej chwili ciężko zwalić się na ziemię. Zachwiała się niebezpiecznie, mając wrażenie, że podłoże pod jej stopami jest bardzo niestabilne, a ona w każdej chwili mogłaby wylądować na ziemi. To zdecydowanie nie ułatwiało ucieczki, wręcz wszystko niebezpiecznie komplikując i sprawiając, że dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej niepewna tego, co działo się wokół niej.
Napięła mięśnie, po czym – wcześniej niespokojnie rozejrzawszy się dookoła – w pośpiechu spróbowała się wycofać. Czuła, że się trzęsie, ale nie zwracała na to uwagi, próbując skupić się przede wszystkim na opracowaniu jakiegokolwiek planu. To był instynkt, dokładnie tak jak wtedy, kiedy wraz z Marissą krążyła wokół parkingu, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Teraz była sama, ale…
A potem znów usłyszała śmiech i to wystarczyło, żeby zwróciła wzrok ku przyczajonej pomiędzy drzewami, kobiecej postaci.
To była ta sama postać, która dosłownie zmaterializowała się na drodze. Co więcej, tym razem nie miała najmniejszych problemów z rozpoznaniem znajdującej się dosłownie na wyciągnięcie ręki wampirzycy, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy zrozumiała, że ma przed sobą Marce – tę samą, która zaatakowała ich podczas balu i… przemieniła Marissę, chociaż ta kwestia wydawała się najmniej istotna. Uciekaj, pomyślała i chociaż miała ochotę to zrobić, nie sądziła, żeby to miało okazać się takie proste. Uśmiech wampirzycy jedynie utwierdził Claire w tym przekonaniu, jednocześnie dając do zrozumienia, że kobieta jak najbardziej rozpoznała również ją. W takim wypadku to zdecydowanie nie mogło być przypadkiem, a skoro tak…
Marce poruszyła się – tylko nieznacznie, ograniczając się do machnięcia ręką – ale to wystarczyło, żeby ziemia dosłownie zadrżała w posadach. Już wcześniej Claire odniosła wrażenie, że kobieta jest uzdolniona, teraz jednak nie miała już do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Na czymkolwiek polegał jej dar, najwyraźniej środek lasu jak najbardziej sprzyjał jego używaniu, tym bardziej, że – o ile się nie pomyliło – wszystko sprowadzało się do ziemi albo samej natury. Zwłaszcza po umiejętnościach kontroli nad ogniem, którymi posługiwała się jej własna matka, dziewczyna zdecydowanie nie była zaskoczona kolejną osobą, która panowałaby nad którymkolwiek z żywiołów, zrozumienie jednak nie poprawiało sytuacji, w której się znajdowała. Wręcz przeciwnie – im dłużej o tym myślała, tym pewniejsza była, że miała kłopoty.
– Marce, do cholery! – Męski głos zabrzmiał co najmniej dziwnie w panującej ciszy. Kobieta skrzywiła się, po czym w końcu odwróciła wzrok, zamiast na Claire koncentrując się na zmierzającym ku niej mężczyźnie. – Miałaś ich powstrzymać, a nie pozabijać.
– Nie zrobiłam tego – zniecierpliwiła się sama zainteresowana. – Nie jestem idiotką, Peter, poza tym…
Cokolwiek miała do powiedzenia, nie było jej dane dokończyć. Uderzenie mocy nastąpiło nagle, ciskając nieśmiertelną w równie gwałtowny sposób, co kiedy sama atakowała samochód. Claire zachwiała się niebezpiecznie, przez krótką chwile niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać z ulgi, bez trudu orientując się, kto przyszedł jej z pomocą. Cammy był blady, chociaż równie dobrze wrażenie to mogło brać się stąd, że w ramionach trzymał bezwładną, dosłownie przelewającą mu się w rękach Beatrycze. Coś w tym widoku dodatkowo wzmogło odczuwany przez dziewczynę niepokój, zwłaszcza kiedy zapach krwi stał się wyraźniejszy niż do tej pory. Co więcej, tym razem wcale nie chodziło o jej osokę, bo słodycz bez wątpienia pasowała do człowieka i…
Och, tak – pasowała do Beatrycze.
– Chodź! – ponaglił kuzyn i to wystarczyło, żeby zmusiła się do natychmiastowego biegu.
Gdzieś za plecami usłyszała warknięcie, ale nie chciała zastanawiać się nad tym, do kogo należał głos – do jeszcze bardziej rozeźlonej sytuacją Marcy, czy może Petera. Nie chciała też wiedzieć, czy przypadkiem gdzieś w okolicy kręcił się Jason, skoro ostatnim razem towarzyszył tej dwójce podczas ataków. W zamian – wciąż roztrzęsiona, ale nie na tyle, by jak ostatnia naiwna tkwić w miejscu i liczyć na to, że nikt jej nie tknie – biegiem ruszyła w stronę Camerona, w zaledwie ułamek sekundy materializując się u jego boku. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że chłopak przy pierwszej okazji chwyci ją za rękę, tym samym znaczne utrudniając sobie konieczność niesienia Beatrycze. Dopiero po chwili zrozumiała, że wszystko sprowadzało się do jego daru – tego, że ot tak mógł stać się niewidzialny, tym samym zapewniając taki stan rzeczy również jej, o ile tylko zdołałaby dotrzymać mu kroku.
Nie zaprotestowała, kiedy pociągnął ją za sobą. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak tak naprawdę działały zdolności Cammy’ego, a tym bardziej czy powinna być w stanie chłopaka widzieć, skoro objął ją swoimi umiejętnościami. Ostatecznie doszła do wniosku, że musi mu zaufać, raz po raz rzucając chłopakowi co najmniej zaniepokojone spojrzenie. Milczała, dobrze wiedząc, że stanie się niewidzialnym nie szło w parze z brakiem jakichkolwiek dźwięków. Wystarczyło, że obecność krwi sprawiała, że wprawiony łowca miał dotrzeć do nich niemalże jak po sznurku. To, że nie mógł ich zobaczyć, bez wątpienia sporo ułatwiało, ale…
Będzie w porządku, pomyślała w rozgorączkowany sposób, coraz bardziej zaniepokojona.
Potem mogli już tylko biec, chociaż nie była pewna, czy to miało sens. Nie znała tej okolicy, zresztą tak jak i Cammy, ostatecznie chcąc nie chcąc zdajać się na umiejętności kuzyna. Pozwalała mu się prowadzić, pomimo tego, że nie miała pojęcia, dokąd tak naprawdę mogliby dotrzeć. Co prawda miała wrażenie, że obrali odpowiedni kierunek, żeby dotrzeć do rezerwatu, ale również tego nie była w stanie ot tak potwierdzić. Cóż, ewentualnie mogli spróbować wrócić do Forks, chociaż miasto leżało na tyle daleko, by przebycie tej trasy z Beatrycze mogło okazać się problematyczne. Już teraz była w stanie zauważyć, że Cameron poruszał się o wiele wolniej niż zazwyczaj, próbując jednocześnie utrzymać nieprzytomną kobietę, jak i nie puścić ręki podążającej za nim kuzynki. Konieczność zachowania fizycznego kontaktu wszystko komplikowała, chociaż Claire nie sądziła, że sytuacja mogłaby prezentować się jeszcze gorzej.
Nie była pewna, jak długo błądzili pomiędzy drzewami, trwając w ciszy i kierując się przede wszystkim instynktem. Próbowała nasłuchiwać, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, ze wyostrzone zmysły są tak naprawdę niczym w porównaniu z telepatycznymi zdolnościami Cammy’ego. Czuła, że chłopak raz po raz próbował wykorzystać moc, żeby sprawdzić okolicę, najpewniej wypatrując oznak ewentualnego pościgu. Miała ochotę zapytać, jak prezentowała się sytuacja, jednak wciąż uparcie milczała, zbytnio wystraszona, by pozwolić sobie na wydanie jakiegokolwiek, choćby najcichszego dźwięku. Nie chciała wszystkiego zepsuć, zbytnio zaniepokojona perspektywą tego, co mogłoby się stać, gdyby zbytnio się pośpieszyła. Już i tak nie mogła darować sobie Issie, a gdyby na domiar złego ściągnęła niebezpieczeństwo również na Camerona i Beatrycze…
– Musimy się zatrzymać, przynajmniej na chwilę. – Aż wzdrygnęła się, słysząc podenerwowany głos kuzyna. Po czasie, który spędzili milcząc i po prostu podążając przed siebie, jakikolwiek dźwięk wydawał się brzmieć co najmniej nienaturalnie. – W porządku? – dodał, tym razem zwracając się bezpośrednio do niej.
– Chyba tak – zapewniła, chociaż to wcale nie było takie oczywiste. Wiedziała, że pytał o stan fizyczny, a przynajmniej miała takie wrażenie.
Skinął głową, po czym bez słowa skręcił, korzystając z tego, że teren zaczął łagodnie opadać. Nagość pozbawionych liści drzew sprawiała, że las wydawał się bardziej przejrzysty, co zdecydowanie nie ułatwiało znalezienia kryjówki. Miała ochotę powiedzieć o tym Cameronowi, żeby jakkolwiek uświadomić mu, że zatrzymywanie się zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, ale zanim zdążyła chociażby się odezwać, chłopak poprowadził ją do miejsca, które wyglądało trochę jak wykopana w ziemi, dość duża jama. Skrzywiła się, po czym spojrzała na niego z niedowierzaniem, nie tyle zaniepokojona perspektywą wejścia pod ziemię, co samym pomysłem.
– No co? – zapytał, wzdychając przeciągle. – Zacieram nasze ślady, a przynajmniej próbuję. Mama od początku uczyła mnie i Al'a poruszać się po lesie, więc… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Mamy kilka minut, Claire – zapewnił, luzując uścisk wokół dłoni kuzynki.
Zniknął jej z oczu, ledwo tylko stracili fizyczny kontakt. Chociaż nie widziała go zaledwie przez ułamek sekundy, bo prawie natychmiast zniwelował działanie swojego daru, to wystarczyło, żeby serce aż podeszło jej do gardła. A więc wylądowali w samym środku lasu, na dodatek ze świadomością, że w każdej chwili mogli odszukać ich prześladowcy. Próbowała rozumieć, co takiego kierowało tymi wampirami, ale w głowie miała pustkę, zbytnio zaniepokojona, by ot tak zebrać myśli. Nic nie miało sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka, a jedynym, czego pozostawała świadoma, było to, że z jakiegoś powodu nikt nie planował ich zabić. Cóż, przynajmniej teoretycznie, zresztą widziała dość, żeby zdawać sobie sprawę, iż istniały rzecz o wiele gorsze od śmierci.
Niespokojnie obserwowała Camerona, kiedy ostrożnie ułożył Beatrycze na ziemi. Wydawał się spięty, co zresztą wcale dziewczyny nie zdziwiło. Sama ledwo łapała oddech, podczas gdy serce waliło jej tak mocno, że aż nieprawdopodobnym wydawało się to, że wciąż jeszcze nie wyrwało się z piersi. Mimo wszystko zaczynała odczuwać zmęczenie, w miarę jak krążąca w jej żyłach adrenalina zaczęła ustępować, tym samym czyniąc ją o wiele podatną na chłód i poszczególne bodźce.
– Co się stało? – zapytała cicho, zerkając na przelewającą się chłopakowi w ramionach Beatrycze. Ułożył ją w taki sposób, by nie leżała bezpośrednio na chłodnej ziemi, próbując jakkolwiek otoczyć kobietę ramionami. – Ona…
– Lawrence mnie zabije, nie? Zresztą tak jak i wujek Rufus. – Cammy potrząsnął głową, żeby odpędzić od siebie jakieś niechciane myśli. – Nieważne. Marce nieźle zabawiła się samochodem, zanim wyciągnąłem stamtąd Beatrycze. No i jest nieprzytomna, ale… żyje, prawda?
Claire tylko westchnęła, bezskutecznie próbując uwierzyć, że to wystarczy. Cóż, bez wątpienia najważniejszym pozostawało to, że kobieta była względnie całą, ale nie chciała cieszyć się przedwcześnie. W jej przypadku przynajmniej nie chodziło o przemianę, ale mimo wszystko…
Och, kiedy uciekali z ośrodka razem z Joce, wtedy też wydawało się być w porządku. Przynajmniej do momentu, w którym Dallas właściwie nie umarł na ich oczach, podczas gdy żadne z nich nie było w stanie tego powstrzymać.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, próbując wziąć się w garść. W milczeniu przesunęła się bliżej, chcąc przynajmniej udawać, że może się na coś przydać. Podchwyciła spojrzenie Camerona, kiedy ten spojrzał na nią w pytający, zaniepokojony sposób, wydając się pytać o to, co powinni zrobić. Cóż, gdyby wiedziała, wtedy nie byłoby problemu, ale do tego czasu…
– Skąd ta krew? – zapytała, siląc się na spokojny, rzeczowy ton. Teoretycznie wiedziała, że od tego powinni zacząć, prawda? Kiedy przyjrzała się dokładniej, dostrzegła na ciele zadrapania niewiele różniące się od tych, których doświadczyła sama po rozbiciu szyby, to jednak mimo wszystko wydawało się nic nieznaczącymi drobiazgami. – Widzę szkło, ale… Nie powinna krwawić aż tak – dodała po chwili zastanowienia.
Może i nie miała zbyt wielkiej styczności z samochodami, ale wiedziała, że te, które można było znaleźć w garażu Cullenów, bez wątpienia należały do takich z „wyższej półki”. Skoro tak, nie miała wątpliwości, że okna wykonano ze szkła, które rozpryskiwało się niemalże na pył, który – jak sądziła – nie powinien okazać się szczególnie groźny. Tak czy inaczej, od kilku zadrapań zdecydowanie się nie umierało, chociaż z drugiej strony…
– Nie wiem. Może po prostu uderzyła się w głowę? – podsunął usłużnie Cameron.
Wypuściła powietrze ze świstem, jedynie po części uspokojona. To mogłoby wyjaśniać krwawienie, zresztą wyraźnie czuła, że i to powoli zaczynało ustępować. Nie zmieniało to co prawda faktu, że nie mogli tkwić w tym miejscu przez resztę wieczności, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
– Co robimy? – zapytała wprost, nie kryjąc niepokoju.
Bała się i nie zamierzała tego ukrywać. Wszystko było nie tak, nie po raz pierwszy zresztą, Claire z kolei miała wrażenie, że ze wszystkich stron otaczały ją same nieszczęścia. Pomijając to, że po raz drugi w krótkim czasie ktoś wyraźnie polował na nią i jej najbliższych, w pamięci wciąż miała koszmar, którego doświadczyła podczas ostatniej wizyty w Forks. Złe przeczucia raz po raz wracały, wydając się wręcz przybierać na sile, co w skuteczny sposób wytrąciło ją z równowagi. Niczego już nie rozumiała, a jakby tego było mało, coraz częściej obwiniała się o bezradność w sytuacjach na które przynajmniej teoretycznie nie miała wpływu.
Właściwie sama już nie była pewna, co takiego chciała albo powinna zrobić. Wszystko wydawało się zbyt skomplikowane i na tyle trudne, by nawet wyjazd zaczął jawić się jako dobry pomysł. Tata już za pierwszym razem chciał ją stąd zabrać, co najmniej wytrącony z równowagi sytuacją z balu, ale wtedy sobie tego nie wyobrażała – poniekąd przez Issie, ale przede wszystkim przez wzgląd na Setha, którego obecności tak bardzo potrzebowała. Mama to rozumiała, więc ostatecznie wciąż była tutaj, zresztą tak jak i wszyscy inni, ale teraz… Cóż, zaczynała dochodzić do wniosku, że zostanie w Seattle było niczym prośba o nieszczęście.
– Masz telefon? – Głos Camerona skutecznie przywołał ją do porządku. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym przeniosła wzrok na kuzyna, w pierwszym odruchu mając wątpliwości co do tego, o co ją pytał. – Zostawiłem komórkę w aucie. Jeśli miałabyś swoją…
– Jasne – zreflektowała się pośpiesznie.
Ręce jej się trzęsły, kiedy wydobyła urządzenie z kieszeni, jednak na całe szczęście nic nie wskazywało na to, żeby miała je upuścić. Z wahaniem spojrzała na ekranik, mrużąc oczy w odcinającym się na tle ciemności braku. Z niejaką obawą przeniosła wzrok na miernik zasięgu, przez krótką chwilę czując się niemalże jak w jakimś głupim horrorze, gdzie najpewniej okazałoby się, że telefon jest niezdatny do użytku, po czym odetchnęła na widok czterech wyraźnych kresek.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym wybrała pierwszy numer, który przyszedł jej do głowy. Właściwie sama nie była pewna, dlaczego od razu pomyślała o Damienie, to jednak wydawało się najmniej istotne. Nie mogła zresztą zaprzeczyć, że pomoc kuzyna byłaby najbardziej sensowna, zwłaszcza przez wzgląd na Beatrycze. Co więcej, chłopak wydawał się idealnym kandydatem, wystarczająco rozsądny i opanowany, że poczuła się bezpieczniej.
Chociaż odebrał już po drugim sygnalne, miała wrażenie, że czekała całą wieczność, zanim usłyszała znajomy głos.
– Coś ważnego, Claire?
Trudno było jej stwierdzić, w jakim nastroju był, nie wspominając o tym, czy był zadowolony z tego, że mogłaby dzwonić akurat teraz. Otworzyła usta, jednocześnie próbując uporządkować myśli na tyle, by powiedzieć cokolwiek sensownego, nim jednak wykrztusiła z siebie chociaż słowo, coś innego przyciągnęło jej uwagę.
Właściwie sama nie była pewna, dlaczego zdecydowała się poderwać głowę i niespokojnie rozejrzeć się dookoła. To było niczym impuls, nie wspominając o poczuciu zagrożenia, które nagle przybrało na sile, drażniąc jej wyostrzone zmysły i sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Już raz dzisiaj tego doświadczyła, gotowa przysiąc, że coś zdecydowanie było nie tak, ale…
– Claire? – ponaglił wyraźnie zaniepokojony przeciągającym się milczeniem Damien, ale prawie go nie słyszała. – Hej, Claire, jesteś tam? Co się…?
Gdzieś pomiędzy drzewami zabłysła para lśniących, żółtawych oczu. Zaraz po tym panującą ciszę przerwał głośny, ostrzegawczy charkot.
Z chwilą, w której coś dużego wyraźnie się poruszyło, uświadomiła sobie, że nie są z Cammym sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa