Elena
Wzięła kilka głębszych
wdechów, żeby się uspokoić. W porządku, więc była tutaj – tak po prostu,
świadoma obecności dziesiątek mniej lub bardziej znajomych jej ludzi. Pewnie
trzymała się ramienia Aldero, próbując zachowywać się jak gdyby nigdy nic i przez
większość czasu usiłując się uśmiechać. Kiedy się nad tym zastanowiła,
ostatecznie doszła do wniosku, że to niczym gra, w której po prostu
musiała wziąć udział – i to na dodatek taka, której zasady doskonale
znała, bo kierowała się tymi regułami, odkąd tylko sięgała pamięcią. Różnica
polegała na tym, że jeszcze kilka miesięcy temu, odnalezienie się w tym
miejscu, przyszłoby jej naturalnie, a teraz musiała udawać. Z drugiej
strony, może udawała od zawsze, ale do tej pory nie uznawała tego za nic złego.
Sala
gimnastyczna wyglądała inaczej niż zazwyczaj, różniąc się nawet od tej z jej
wspomnień z kilku innych imprez, które organizowano w tym miejscu.
Zarówno ławki, jak i doczepione do ścian drabinki raz obręcze do gry w koszykówkę,
starannie zasłonięto czarnym materiałem. Było coś efektywnego w ciemnych
wstawach, przygaszonym świetle i – a jakże! – dziesiątkach baonów,
tworzących chociażby nietypowy łuk przy wejściu. Wodziła wzrokiem dookoła,
mimowolne zastanawiając się nad tym, ile osób dopracowywało sam tylko pomysł
wyglądu tego miejsca, o doborze muzyki czy atrakcji nie wspominając.
Kiedy była
młodsza, zawsze wyobrażała sobie, że jak najbardziej będzie brała udział w przygotowaniach
do uroczystości. To wydawało się równie oczywiste, co i pozycja, którą
miała w szkole. Zaraz po tym pojawiłaby się na tym balu, jak zwykle
przyćmiewając wszystkich innych i tym samym zapewniając sobie tytuł
królowej – coś, co teraz nie miało dla Eleny najmniejszego znaczenia, tym bardziej,
że samo słowo „królowa” przyprawiało ją o dreszcze. Miała wrażenie, że
jest wręcz oderwana od rzeczywistości, zupełnie jakby śniła, chociaż to jak
najbardziej była rzeczywistość. Problem polegał tylko i wyłącznie na tym,
że już nie czuła się częścią tej farsy, bardziej niż wcześniej świadoma, że
istniały kwestie o wiele ważniejsze, aniżeli dobór odpowiedniej sukienki.
W porządku, ale to jeszcze nie znaczy, że
masz przestać się bawić, prawda?, pomyślała mimochodem, próbując stanowczo
doprowadzić się do porządku. Nie chciała przez resztę wieczoru zachowywać się
jak ktoś pogrążony w wiecznej żałobie, tym bardziej, że nie miała po temu
powodu. Aldero miał rację, próbując zachęcić ją do tego, żeby się zabawili –
tak po prostu, zupełnie jakby nie zmieniło się nic. I chociaż na pierwszy
rzut oka, to wyglądało jak kolejna próba ucieczki, wcale nie miała poczucia,
żeby chwilowe rozluźnienie miało w sobie coś niewłaściwego. Wręcz przeciwnie
– naprawdę chciała chociaż tego jednego wieczora zachowywać się tak, jakby do
tej pory, nie przejmując się tym, co mogło się wydarzyć.
Tej jednej
nocy chyba jednak mogła pozwolić sobie na to, żeby błyszczeć.
Mocniej
uczepiła się ramienia kuzyna, mając wrażenie, że gdyby miała do czynienia z człowiekiem,
już dawno połamałaby mu rękę. Wyprostowała się, po czym odrzuciła jasne włosy
na plecy, usiłując sprawiać wrażenie kogoś jak najbardziej rozluźnionego i świadomego,
co i dlaczego robi. Nie przekraczała progu liceum od przerwy świątecznej,
co było dość proste, jeśli miało się za ojca lekarza, przez co powrót do tego
miejsca wydawał jej się jeszcze dziwniejszy, ale usiłowała o tym nie
myśleć. Przecież to było znajome, prawda? To, że ktokolwiek mógłby się na nią
patrzeć – w mniej lub bardziej pożądliwy bądź zazdrosny sposób.
Niezależnie od tego, od jak dawna nie doświadczyła podobnego wrażenia, nie była
w stanie tak po prostu zapomnieć o tym, jak powinna się zachowywać.
Rozejrzała
się dookoła, bez trudu wypatrując resztę towarzystwa. Liz pomachała do niej,
ledwo tylko ruszyli w nieco luźniejszy rejon sali, lawirując pomiędzy
zebranymi. Czuła słodki zapach krwi i to wystarczyło, żeby zacząć ją
drażnić, tym samym uprzytomniając Elenie, że wciąż była w stanie odczuwać
pragnienie, to jednak nie było aż tak intensywne, by miała powody do niepokoju.
W zasadzie osoka, która krążyła w żyłach ludzi, nie wydawała się
dziewczynie nawet po części atrakcyjna – a przynajmniej nie w takim
stopniu jak ta, którą mogła dostać od Rafaela.
– W porządku?
– upewnił się cicho Aldero, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
W ogólnym
zamieszaniu ledwo słyszała jego słowa, ale nie miała problemu ze zrozumieniem
pytania. Krótko skinęła głową, po czym wysiliła się na blady uśmiech; przyszło
jej to zaskakująco wręcz naturalnie, choć nie sądziła, że będzie do tego
zdolna. Z drugiej strony, udawanie przychodziło Elenie z coraz
większą łatwością, co w równym stopniu wydawało się praktyczne, jak i na
swój sposób niepokojące.
Nie była
pewna, ile czasu tak naprawdę potrzebowała, żeby zdołać oswoić się z sytuacją
i zacząć rozluźniać. Początkowo próbowała udawać, że wszystko jest w porządku,
ostatecznie zaczynając w to wierzyć, zwłaszcza kiedy Aldero zasugerował
jej taniec. Obawiała się tego, że w którymś momencie ich relacje znów się
skomplikują, zwłaszcza jeśli da mu zbyt wiele nadziei, ale nic nie wskazywało
na to, żeby jakkolwiek niewłaściwie odebrał jej zachowanie albo słowa. Przez
krótką chwilę było tak, jak zawsze, przynajmniej z jej perspektywy, on zaś
zachowywał się jak ktoś, kogo faktycznie mogłaby określić mianem przyjaciela.
Znów był, kolejny raz próbował poprawić jej humor i – cholera – jak
najbardziej była mu za to wdzięczna.
Zdecydowanie
nie w ten sposób wyobrażała sobie ten wieczór. Nie zakładała, że
ostatecznie wyląduje w towarzystwie kuzynostwa i najlepszej przyjaciółki,
ale to wydawało się o wiele lepsze od samotności albo zdania się na kogoś
takiego jak Brian. Zdążyła zauważyć chłopaka w kącie sali gimnastycznej, w którym
ulokowano stół z przekąskami i napojami. Wszystko wskazywało na to,
że nie miał nikogo do towarzystwa, ale nie sprawiał wrażenia kogoś, kto jest
niezadowolony z tego powodu. Wręcz przeciwnie – Elena była gotowa
przysiąc, że udało mu się przemycić coś mocniejszego, czym zadowalał się, skoro
w ponczu próżno było szukać alkoholu. Nie zwracał na nią uwagi i to
jak najbardziej ją satysfakcjonowało, tym bardziej, że nie miała cierpliwości,
żeby próbować tłumaczyć temu kretynowi, że ostatnie tygodnie nie zmieniły
niczego w kwestii ich zerwania – i to zwłaszcza po tym, jak
potraktował Claire. Podejrzewała, że spokój zawdzięczała przede wszystkim Lawrence’owi
i jego zdolnościom, a nie temu, że chłopak nagle poszedł po rozum do
głowy, ale to w gruncie rzeczy nie miało najmniejszego nawet znaczenia.
Westchnęła,
próbując rozluźnić się w ramionach Aldero. Przyszło jej to zaskakująco
łatwo, tym bardziej, że nie miała poczucia, że w sposobie, w jaki
trzymał ją kuzyn, było cokolwiek niewłaściwego. Co więcej, potrafił tańczyć, co
jak najbardziej przypadło Elenie do gustu, bo nigdy nie lubiła tkwić w miejscu.
Przynajmniej zazwyczaj, bo tym razem jej spojrzenie raz po raz uciekało ku
Damienowi i Liz, którzy skryli się gdzieś w kącie, kołysząc się
delikatnie i właściwie nie odstępując siebie nawzajem choćby na krok.
Gdyby nie wyostrzone zmysły, pomyślałaby, że skupiali się przede wszystkim na
tańcu, ale była w stanie wychwycić, że jednocześnie rozmawiali o czymś
cicho, chociaż nie próbowała rozróżnić poszczególnych słów. Zdążyła przywyknąć do
myśli, że jej najlepsza przyjaciółka zdążyła związać się z najbardziej
irytującym z jej kuzynów, choć zarazem wciąż miała w pamięci słowa
Elizabeth – to, jak bardzo ta obawiała się, że z jej strony uczucia mogą
sprowadzać się wyłącznie do wdzięczności, którą jak najbardziej miała prawo
odczuwać.
– Hm… Święty Damien się chyba spisał – stwierdził
mimochodem Aldero, bez trudu orientując się, kogo obserwowała. Elena nie
zaprotestowała, kiedy z wprawą nakłonił ją do wykonania piruetu, po czym
zdecydowanie przyciągnął do siebie. – Słodko razem wyglądają, nie? – dodał
zaczepnym tonem, wyraźnie rozbawiony.
– Słodko? –
powtórzyła sceptycznie. – Damien z Liz. Marzyłam o tym – zadrwiła,
ale już od dawna nie miała nic przeciwko.
Mogła
zarzucić temu z Licavolich wiele rzeczy, począwszy od tego, że regularnie
doprowadzał ją do szału tym swoim poprawnym zachowaniem, ale to nie zmieniało
faktu, że chciała dla Elizabeth jak najlepiej. Co więcej, jakoś nie miała
wątpliwości co do tego, że Liz nie mogła trafić lepiej – i że niezależnie
od wszystkiego, ten chłopak by jej nie skrzywdził. Zwłaszcza teraz, kiedy nie
miała nikogo, zdana wyłącznie na ochronę z ich strony, Damien wydawał się
najlepszym kandydatem, by móc zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo, zwłaszcza,
że bez wątpienia coś do niej czuł. Nic innego się nie liczyło, Elena zresztą
miała wrażenie, że straciła jakiekolwiek prawo do ingerowania w życie
przyjaciółki z chwilą, w której chcąc nie chcąc musiała okłamać ją po
raz pierwszy.
Teraz to i tak
nie miało znaczenia. Liz była silna, przynajmniej zazwyczaj, co jednak nie
zmieniało faktu, że nie powinna być sama. Jeśli Damien w choć niewielkim
stopniu mógł poprawić jej humor, Elena była w stanie znosić jego obecność.
– Wciąż
lepsze niż wtedy, kiedy on i Alessia… – Aldero urwał, po czym wzruszył
ramionami. – Nieważne. Liz wygląda na szczęśliwszą, a chyba o to
chodzi… No i najważniejsze, żeby Damien tego nie popsuł, tym bardziej, że
powoli zaczynałem wątpić w to, czy podobają mu się dziewczyny –
stwierdził, a Elena prychnęła.
– W twoim
przypadku też można było zwątpić – mruknęła, nie zastanawiając się nad doborem
słów. – Niby jesteś taki wybredny, a jednak…
–
Spodobałaś mi się ty. Trochę ironia, nie? – zauważył, uśmiechając się w nieco
gorzki sposób.
Wypuściła
powietrze ze świstem, w ostatniej chwili rezygnując z udzielenia mu
odpowiedzi. Aldero również nie wydawał się wyczekiwać reakcji z jej
strony, co przyjęła z ulgą, bo zdecydowanie nie chciała poruszać tego
tematu. Nie miała ochoty na rozwodzenie się nad ich relacjami, tym, co zrobiła
źle, a tym bardziej, co takiego Al myślał o tym, że związała się z Rafaelem.
Skoro dał jej do zrozumienia, że ten wieczór miał być normalny, unikanie tematu
demonów, ślubów i ewentualnej śmierci oraz zmartwychwstania, zdecydowanie
wydawało się dobrym pomysłem.
– Może i tak
– powiedziała w zamian – ale z drugiej strony… To takie złe? Jestem
upartą egoistką – rzuciła niemalże pogodnym tonem.
–
Zauważyłem przez te lata – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, przez krótką chwilę sama niepewna tego czy
powinna się śmiać, czy może płakać.
– Kiepsko
ci idzie z pocieszaniem, prawda? – Wiedziała, że tak jest, ale nigdy nie
zaszkodziło dowiedzieć się u źródła.
– Nie. –
Wyszczerzył się w uśmiechu. Była w stanie dostrzec dwa ostro
zakończone kły, chociaż przynajmniej nie próbował ich wysuwać. – Jak
stwierdziła kiedyś Alessia: marny ze mnie pocieszacz
– przyznał, wymownie wywracając oczami.
Potrząsnęła
głową, coraz bardziej zdezorientowana. Zdążyła zapomnieć, jak potrafił
zachowywać się Aldero, kiedy akurat nie próbowali się ze sobą kłócić. Co
więcej, jak najbardziej była w stanie wyobrazić sobie, że podobne
stwierdzenie mogłoby paść z ust Ali, bo ta z jej kuzynek od zawsze
miała skłonność do wykorzystywania słów, których inni nie rozumieli.
Cóż, z dziewczyną
też od dawna nie rozmawiała, wiedząc jedynie tyle, że ta tymczasowo wróciła do
rodzinnego domu. Była prawie pewna, że coś musiało pójść w Lille nie tak –
czy to w związku z Arielem, czy kimkolwiek innym. Jakkolwiek by nie
było, Alessia przebywała w Seattle, ale zdecydowanie nie rwała się, żeby
towarzyszyć im tego wieczoru. To poniekąd zaskoczyło Elenę, bo prędzej
spodziewałaby się bliźniaczki Damiena, niż tego, że jakimś cudem Marissie uda
się nakłonić do wyjścia Claire.
W ostatnim
czasie nic nie szło zgodnie z tym, czego mogłaby się spodziewać, ale
usiłowała o tym nie myśleć.
Przeniosła wzrok
z Aldero, mimowolnie raz jeszcze spoglądając na skupionych na sobie
Damiena i Liz. Obserwowała zwłaszcza swoją przyjaciółkę, raz po raz
mierząc dziewczynę spojrzeniem i próbując stwierdzić, czy ta faktycznie
była aż tak zadowolona ze wspólnego wyjścia. Problem polegał na tym, że
Elizabeth zawsze była dobra w ukrywaniu emocji, również w tamtej
chwili z łatwością nad sobą panując – a przynajmniej wszystko
wydawało się na to wskazywać. Liz milczała, spokojna na pierwszy rzut oka
rozluźniona, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem. Zwłaszcza w objęciach
Damiena wydawała się drobna i bezbronna, choć w jej przypadku pozory
jak najbardziej mogły mylić. Co prawda Elena dobrze wiedziała, że jej
przyjaciółka nie byłaby w stanie pokonać wampira, ale na pewno potrafiłaby
przyłożyć komuś, kto tylko spróbowałby podnieść na nią rękę.
Elizabeth
przesunęła się, pozwalając Damienowi się prowadzić, chociaż to wyglądało raczej
tak, jakby oboje wciąż ze sobą walczyli o przejęcie kontroli. Elena
uśmiechnęła się mimowolnie, dochodząc do wniosku, że to bardzo przypominało jej
relację z Rafaelem, przynajmniej w kwestii dominacji. Różnica
polegała na tym, że Rafael prędzej połamałby jej ręce, aniżeli zgodził się
przyznać, że mogłaby być od niego silniejsza – i to zwłaszcza teraz, kiedy
sam twierdził, że pod wieloma względami są do siebie podobni. Ktoś taki jak
Damien zdecydowanie nie byłby w stanie skrzywdzić dziewczyny, szczególnie
przy swoim charakterze pozostając zdecydowanie bardziej ugodowym i skłonnym
do kompromisów.
Materiał
ciemnozielonej sukienki, którą miała na sobie Liz, łagodnie owinął się wokół
kostek dziewczyny. Elena z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że tkwi w bezruchu,
woląc biernie obserwować tańczącą parę i właściwie nie zwracając uwagi na
nic innego. Wkrótce po tym jej uwagę przykuł pozorny drobiazg w postaci ukrytego
pod ubraniem, srebrzącego się łagodnie medalionu – zawieszki, którą widziała
zaledwie przez ułamek sekundy, a która z jakiegoś powodu dała jej do
myślenia. Sama nie była pewna, dlaczego na sam widok tego dodatku poczuła się
dziwnie, tym bardziej, że obie z Liz lubiły biżuterię, ale mimo wszystko…
– Elena?
Wzdrygnęła
się, po czym w roztargnieniu przeniosła wzrok na Aldero. Wpatrywał się w nią
w co najmniej troskliwy sposób, wyraźnie nad czymś zastanawiając.
Natychmiast spróbowała wziąć się w garść, nie chcąc niepotrzebnie go
martwić, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego
oczekiwać. Zamrugała nieco nieprzytomnie, za wszelką cenę próbując doprowadzić
się do porządku, tym bardziej, że kiedy ten z jej kuzynów zaczynał
okazywać troskę, coś zdecydowanie było na rzeczy.
–
Zamyśliłam się – stwierdziła zgodnie z prawdą, jakby od niechcenia
wzruszając ramionami. Zaraz po tym z trudem przełknęła ślinę, nagle
zaniepokojona i… głodna, choć w żaden sposób nie potrafiła sobie
wytłumaczyć, co takiego wywołało silne, nieustępliwe palenie w gardle. –
Przejdziemy się? Tutaj wciąż jest spokojnie, a ja… chyba mam ochotę
odetchnąć świeżym powietrzem – dodała, spoglądając na chłopaka znacząco.
– Jasne.
To jedno
słowo i sposób, w jaki zaraz po tym ujął ją pod ramię, jednoznacznie
dały Elenie do zrozumienia, że wcale nie wyglądała na aż tak rozluźnioną, jak próbowała
udawać. Zauważyła, że Aldero nieznacznie uniósł brwi ku górze, wiedząc albo
podejrzewając więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Bardziej stanowczo
uczepiła się jego ramienia, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem zrobi coś
głupiego, chociażby pozwalając sobie na chwilę nieuwagi w miejscu, gdzie
niemalże z każdej strony znajdował się jakiś człowiek. Znała to uczucie,
zresztą zdawała sobie sprawę z tego, jak łatwo było doprosić się o wypadek.
Już raz tego dokonała, pod wpływem impulsu decydując się zaatakować Briana,
choć w tamtej uliczce zdecydowanie nie planowała, że przy pierwszej okazji
spróbuje rzucić się chłopakowi do gardła.
Aldero
milczał, przynajmniej do momentu, w którym znaleźli się z powrotem na
pogrążonym w półmroku parkingu. Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym
wypuściła powietrze ze świstem, wcześniej oswobadzając się z uścisku wciąż
towarzyszącego jej kuzyna. Przeszła kilka kroków, próbując doprowadzić się do porządku
i stwierdzić, co i dlaczego tak naprawdę czuła. Wiedziała, że Al przez
cały ten czas jej się przypatrywał, ale ignorowała jego obecność, raz po raz
powtarzając sobie, że wszystko jest w porządku. Teraz było, chociaż z drugiej
strony…
– Elena? Co
jest, do cholery? – ponaglił ją wampir, sprawiając, że mimowolnie wzdrygnęła
się, z opóźnieniem decydując odwrócić w jego stronę.
Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana. Niby co miała mu
powiedzieć? Już i tak w głowie miała pustkę, zdolna co najwyżej
spazmatycznie chwytać i wypuszczać powietrze. Czuła, że jak najbardziej
zrobiła dobrze, decydując się opuścić salę gimnastyczną, chociaż zarazem wciąż nie
wyobrażała sobie tego, że mogłaby kogokolwiek skrzywdzić. Dlaczego miałaby,
skoro żadna z obecnych w budynku istot nie była w stanie
zagwarantować jej tego, czego tak naprawdę potrzebowała?
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, w zamian raz po raz przeczesując włosy
palcami. Miała ochotę poprosić Aldero, żeby zostawił ją samą i dał chwilę
na zebranie myśli, ale nie potrafiła się na to zdobyć. I tak wiedziała, że
za żadne skarby by się na to nie zgodził, zwłaszcza jeśli wyglądała na aż tak
roztrzęsioną, jak w tamtej chwili się czuła.
– Ja… –
Potrząsnęła głową, gorączkowo szukając jakiejś sensownej odpowiedzi. – Sama nie
wiem. Musiałam… po prostu wyjść – wyjaśniła, chociaż to brzmiało raczej jako
niezrozumiały bełkot, aniżeli odpowiedź, która mogłaby kogokolwiek
usatysfakcjonować.
– Co się
dzieje? – zniecierpliwił się Aldero, nawet nie próbując udawać, że cokolwiek
rozumie.
Rzuciła mu
poirytowane spojrzenie, wciąż pełna wątpliwości. Niby co takiego miała mu
powiedzieć? Jasne, że byłby w stanie zrozumieć pragnienie krwi, skoro sam
go doświadczał, ale… Cóż, prawdziwy problem polegał na tym, że potrzebowała
Rafaela – i była tego w pełni świadoma. Od samego początku wiedziała,
że nie powinna pozwalać demonowi karmić ją za każdym razem, kiedy miał na to
ochotę, ale co takiego mogła poradzić, że potrafił z łatwością ją omamić,
kiedy nadchodziła taka potrzeba? Robił z nią dosłownie wszystko, co
zechciał, a to wciąż pozostawało zaledwie początkiem ewentualnych problemów.
Co prawda wszystko wydawało się lepsze od pragnienia ludzkiej krwi, na dodatek w takich
okolicznościach, niemniej…
Ale dlaczego teraz? Co takiego się zmieniło,
skoro…?
Nie miała
pojęcia, to zresztą przestało mieć dla dziewczyny jakiekolwiek znaczenie.
Krążyła nerwowo, próbując się uspokoić, ale to już dawno przestało być możliwe.
Z opóźnieniem zrozumiała, że się trzęsie, chociaż doświadczenie to
zdecydowanie nie miało związku z panującą na zewnątrz niską temperaturą.
Chwilę błądziła wzrokiem na prawo i lewo, próbując znaleźć cokolwiek, czym
mogłaby się rozproszyć, ale to było równie bezsensowne, co i wmawianie
samej sobie, że nie ma powodów do niepokoju. Przecież wiedziała, jak
niebezpieczne potrafiło być pragnienie – i to zwłaszcza w sytuacji, w której
nie dysponowała niczym, czym mogłaby je zaspokoić.
Przynajmniej
teoretycznie.
Sama nie
była pewna, co takiego podkusiło ją, żeby przenieść wzrok na Aldero. Już raz
pokusiła się o to, żeby posunąć się o krok za daleko względem kuzyna,
ale w tamtej chwili właściwie się nad tym nie zastanawiała, skoncentrowana
przede wszystkim na świadomości, że chłopak znajdował się dosłownie na
wyciągnięcie ręki. Teraz wystarczyło, żeby się do niego zbliżyła, tym bardziej,
że zdecydowanie nie miał jej odmówić, a potem…
– Nie wiem,
jak to działa w twoim przypadku, ale… potrzebujesz mnie, prawda? – Głos
Aldero wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego w oszołomieniu,
przez krótką chwilę czując się tak, jakby mówił do niej w jakimś obcym
języku. – Mogę ci jakość pomóc, Eleno? – zapytał wprost, ale po samym jego
tonie poznała, że jak najbardziej zdawał sobie sprawę z tego, w czym
leżał problem. Nawet jeśli w pełni tego nie rozumiał, podejrzewał dość, by
być skłonnym zaoferować jej o wiele więcej, niż miała prawo oczekiwać.
Elena
zawahała się, przynajmniej w pierwszym odruchu. Zaraz po tym coś w niej
pękło i z wolna ruszyła w jego stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz