Renesmee
– Powtórz to, co właśnie powiedziałaś…
A potem najlepiej powiedz mi, że sobie żartujesz. Przysięgam, że cię nie
zabiję.
Westchnęłam,
ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Od samego początku
podejrzewałam, jak może wyglądać rozmowa z Rufusem, więc nie byłam jego
słowami szczególnie zaskoczona. Kwestią drugorzędną pozostawało to, czy w ogóle
wierzyłam w to, co mi sugerował, tym bardziej, że już dawno przestałam się
go obawiać – przynajmniej teoretycznie, bo jakoś nie miałam wątpliwości, że
gdyby tylko zechciał, bez problemu mógłby zacząć dawać mi się we znaki.
Nie
odpowiedziałam od razu, po chwili wahania decydując się go zignorować. W zamian
bez pośpiechu przeskoczyłam nad schodkami werandy, chcąc jak najszybciej znaleźć
się przy towarzyszącej wampirowi Layli. Już w momencie, w którym
dziewczyna mnie uściskała, wyczułam, że była dziwnie spięta, chociaż usiłowała
trzymać na wodzy.
– Hej – usłyszałam
tuż przy uchu.
Skinęłam
głową, przez kilka sekund skupiając się przede wszystkim na przyjemnym cieple,
które biło od jej ciała. To wystarczyło, żebym chociaż trochę się rozluźniła,
chociaż zarazem wzmogło senność, którą od dłuższego czasu odczuwałam. Pomijając
wydarzenia z nocy, trudno było mi tak po prostu położyć się spać po tym,
jak już znalazłam się w domu Cullenów. Jasne, z daleka od Marissy
wszystko wydawało się łatwiejsze, tym bardziej, że już nie musieliśmy słuchać
jej krzyków, ale nie byłam w stanie ot tak się uspokoić, coraz pewniejsza
tego, że coś zdecydowanie było nie tak. Mogłam tylko zgadywać w czym
rzecz, próbując doszukać się powiązań pomiędzy Isobel, Volturi a ostatnią
sytuacją, ale to wydawało się stratą czasu, przynajmniej na pierwszy rzut oka
nie mając dla mnie najmniejszego nawet sensu.
Równie
naturalnym wydało mi się to, że Claire nie chciała, żebym próbowała ukrywać to,
co miało miejsca. Co więcej, byłam pewna, że mogłaby potrzebować matki w równym
stopniu, co i bliskości Setha, który na noc zabrał ją do siebie.
Przynajmniej zakładałam, że wszystko jest w porządku, bo ani ona, ani
Cameron nie wrócili z Forks, w nocy racząc mnie tylko krótkim SMS-em o tym,
że nie mieli żadnych problemów z dotarciem na miejsce. Przyjęłam to z ulgą,
pewna tego, że nie muszę się o nich martwić, nie tylko przez wzgląd na
zdolności Clearwaterów, ale również Sue, która na pewno nie odprawiłaby ich z kwitkiem.
Dzięki temu byłam spokojniejsza, chociaż zarazem sama nie byłam pewna, co dalej
robić.
– W porządku?
– zapytała z powątpiewaniem Layla. – Wyglądasz, jakbyś potrzebowała kawy –
dodała, a ja zaśmiałam się nerwowo.
–
Podejrzewam, że byłabym po niej gorsza niż Isabeau – stwierdziłam po chwili
zastanowienia.
Wampirzyca
tylko potrząsnęła głową.
– Nie sądzę
– powiedziała z przekonaniem, którego mnie brakowało. – Zresztą już dawno
ustaliliśmy, że to, co pije Beau, to nie kawa i…
– Naprawdę
zamierzacie tutaj stać i sobie plotkować? – zniecierpliwił się Rufus.
Spojrzałam
na niego z powątpiewaniem, chcąc nie chcąc decydując się przyznać mu
rację. Nie byłam zdziwiona ani tym, że wyglądał na rozdrażnionego, tym
bardziej, że na zewnątrz powoli zaczynało robić się jasno, ani że po moim
telefonie wraz z Laylą kolejny raz wykorzystali Lilianne, żeby dostać się do
Seattle. Dokładnie to samo zrobiłabym na ich miejscu, chociaż ja zdecydowanie
nie panikowałabym, gdybym wiedziała, że któreś z moich dzieci jest
bezpieczne ze swoim potencjalnym wybrankiem.
– Chodźmy
do środka – zasugerowałam ze spokojem. – Mówiłam już, że Claire nic się nie
stało. Pojechała do Setha – dodałam, decydując się spełnić prośbę wampira i raz
jeszcze powtórzyć to, o czym już raz go poinformowałam.
– Cudownie!
Ironizował i jakoś
nie miałam co do tego wątpliwości. W zasadzie, to chyba byłabym
zaskoczona, gdyby nagle okazało się, że ze spokojem akceptował to, że
dziewczyna już nie uciekała przed Setem, kiedy tylko na siebie wpadali. Miałam
raczej wrażenie, że wolał być obojętny i udawać, że niczego nie dostrzega,
przynajmniej tak długo, jak nie przypominało mu się o tym, że ta dwójka
mogłaby być razem.
Z drugiej
strony, wciąż miałam wrażenie, że zarówno Rufus, jak i Layla, byli
podenerwowani już od powrotu z Lille. To mogło mieć związek z Charonem,
przez którego ostatecznie wrócili do Miasta Nocy wcześniej niż planowali, ale
podświadomie czułam, że chodzi o coś więcej. Znałam zwłaszcza siostrę
Gabriela, bez trudu będąc w stanie stwierdzić, kiedy ta zaczynała
cokolwiek przed nami ukrywać. Cokolwiek wydarzyło się w twierdzy, musiało być
bardziej złożone, niż do tej pory raczyli przyznać, ale nie próbowałam wnikać.
Jeśli coś się działo, to najpewniej była sprawa między nimi, zresztą powoli
zaczynałam mieć dość wątpliwości i kolejnych problemów.
–
Abstrahując od tego, że wciąż nie wierzę, jak mogłaś puścić Claire samą tak
daleko… – odezwał się ponownie Rufus, ale postanowiłam mu przerwać.
– Nie była
sama – przypomniałam usłużnie. – Cammy ją zawiózł.
Wystarczyło
jedno spojrzenie, żebym zrozumiała, że wcale nie czuł się dzięki tej informacji
lepiej.
– Tak czy
inaczej – odezwał się ponownie – to co się tam tak naprawdę stało? Wampiry na
balu, tak, ale na czym stoimy?
– Szczerze
powiedziawszy… Nie mam pojęcia – przyznałam zgodnie z prawdą. – Możliwe,
że chodzi o Liz, bo był tam jej brat, ale… Nie wiem. – Z niedowierzaniem
potrząsnęłam głową. – Damien twierdzi, że Jason powiedział, żeby się nie
martwiła, bo tym razem nie przyszedł dla niej. Ale był tam, więc mógł kłamać.
– A konkretnie?
Gdyby chcieli dziewczyny, nie polowaliby na inną – zauważył przytomnie. –
Pomijam, że prawie skrzywdzili z Claire, ale ta jej koleżanka…
– Ma na
imię Marissa – przypomniałam mu niemalże łagodnie.
Być może to
nie miało znaczenia, ale mnie wydało się istotne. Gdyby chodziło o przypadkową
osobę, pewnie czułabym się inaczej, ale jednak Issie zdążyłam poznać. Co
więcej, wiedziałam, że była pierwszą osobą, z którą Claire zaprzyjaźniła
się poza Miastem Nocy. W pamięci wciąż miałam wyraz twarzy siostrzenicy
Gabriela i to wystarczyło, żebym naprawdę zaczęła się martwić, kolejny raz
walcząc z instynktem, który nakazywał mi się dziewczyną opiekować. To było
tak, jakby ktoś zaatakował ważne dla Alessi Zoe albo Hayley – po prostu chciałam
zrobić coś, żeby przynajmniej jedna poczuła się lepiej.
– Ta mała z Halloween…
Tak. – Po wyrazie twarzy Rufusa trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę o całej
sytuacji myślał. – A co na to Claire?
– A jak
sądzisz? – mruknęłam, ignorując fakt, że właśnie robiłam coś, czego nie znosił,
odpowiadając pytaniem na pytanie. – Wróciła przerażona. Poza tym trudno, żeby
się nie bała, skoro chodzi o jej przyjaciółkę… Dlatego pozwoliłam, żeby
pojechał do Setha. Zresztą nie sądzę, żeby cokolwiek jej tam zagrażało, skoro
już musisz wiedzieć – dodałam, nie kryjąc zniecierpliwienia. – To
zmiennokształtny, na dodatek wpojony. Prędzej pozwoli, żeby to jego ktoś zabił,
niż skrzywdzi Claire.
– Pewniej
się czuję, kiedy pilnuje jej dzieciak – rzucił z rezerwą.
Wywróciłam
oczami.
– Dzieciak.
I jego równie niebezpieczna siostra. I cała wataha, bo według zasad
wpojenie jest święte, więc wszyscy mają obowiązek je chronić – odparowałam, nie
szczędząc sobie złośliwości. – Och, jest jeszcze Charlie. O ile mi
wiadomo, polubił ją.
Spojrzał na
mnie w sposób sugerujący, że nie widział sensu dalszej części mojej
wypowiedzi, ale nie zamierzałam się tłumaczyć. Cóż, gdyby znał mojego dziadka,
szybko by zrozumiał, co takiego miałam na myśli. Co prawda Charlie nie był
świadom tego, co tak naprawdę się działo, uparcie powtarzając, że nie chce
wiedzieć więcej niż to konieczne, ale nie miałam wątpliwości, że chociażby dla
mnie spróbowałby zastrzelić nawet wampira, gdyby przyszła taka potrzeba. Claire
polubił od pierwszej chwili, zresztą jasno dałam mu do zrozumienia, że była dla
mnie rodziną – a na dodatek kimś, kto zbliżył się do syna jego przyszedł
żony. To zdecydowanie wystarczyło, żeby chciał ją chronić, niezależnie od
rodzaju niebezpieczeństwa.
– Niech ci
będzie… Chociaż pewnie uwierzę ci dopiero, kiedy sam się przekonam – oznajmił z przekonaniem
Rufus.
– Co
właśnie…? – zaczęłam, nagle zaniepokojona. Po nim mogłam spodziewać się
dosłownie wszystkiego.
–
Pojedziemy sobie na wycieczkę. Chyba nic w tym złego, skoro upierasz się,
że tak tam bezpiecznie – rzucił niemalże pogodnym tonem, skutecznie wytrącając
mnie z równowagi.
Świetnie! Właśnie
tego potrzebowałam – Rufusa w specyficznym nastroju, który miałby ochotę
porozmawiać sobie z Setem i resztą watahy.
– Ale…
Uciszył
mnie spojrzeniem.
– O ile
mi wiadomo, masz tam specjalne względy. Mógłbym pojechać sam, ale to mogłoby
okazać się trochę… niefortunne – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. –
Podejrzewam, że jesteś tam o wiele milej widziana, więc z tobą nie powinienem
mieć problemu.
Zacisnęłam
usta, wręcz porażona logiką jego rozumowania, nie wspominając o przemyconej
w tych słowach groźbie. Nie musiałam pytać, żeby zorientować się, co
takiego dawał mi do zrozumienia – to, że byłby skłonny narobić zamieszana,
jeśli tylko spróbowałabym mu odmówić. W niemalże błagalny sposób
spojrzałam na Laylę, szukając w niej wsparcia, ale ta tylko wzruszyła
ramionami, najwyraźniej nie widząc powodu, dla którego musiałaby ingerować.
– Pojadę z wami
– zasugerowała w zamian, wysilając się na blady uśmiech. – Claire może
mnie potrzebować, prawda? Ona i Issie…
Urwała, ale
jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia i tak były zbędne. Kto jak kto, ale Layla o wiele
lepiej to rozumiała, nie wspominając o tym, że sama również polubiła
Marissę, co zresztą nie było trudne, skoro obie pozostawały osobami, które z łatwością
zapadały w pamięć, ot tak wzbudzając sympatię innych.
– W porządku
– dałam za wygraną. – Ale to nie jest takie proste, jasne? Kiedyś mieliśmy
pakt, ale teraz… Niektóre zasady nagięto dla mnie – przyznałam, ostrożnie
dobierając słowa. – Co nie znaczy, że będą mili dla wszystkich moich znajomych.
W razie zamieszania, nie będę miała nic do powiedzenia.
– Sądzisz,
że mógłbym wywołać zamieszanie? – upewnił się Rufus, uśmiechając się w niemalże
drapieżny sposób. – Daj spokój, Nessie. Jeśli zobaczę, że Claire nic nie jest,
nie widzą powodu, żeby ktokolwiek miał ucierpieć… Ach, podczas twojego tajnego spotkania z Castielem chyba
nie było aż tak źle, prawda? – dodał, a ja zesztywniałam, przez krótką
chwilę mając ochotę mu przyłożyć.
Drażnił się
ze mną, najpewniej doskonale bawiąc się moim kosztem. To nie był pierwszy raz,
poza tym zdążyłam przywyknąć do tego, że Rufus miał dość specyficzne poczucie
humoru, a jego nastroje zmieniały się ot tak, ale i tak poczułam się
bardziej poirytowana niż zazwyczaj. Pomijając zarwaną noc, sama wzmianka o Castielu
wzbudzała we mnie wątpliwości, tym bardziej, że wciąż nie byłam pewna, co myśleć
o moim ostatnim spotkaniu z mężczyzną. Jakby tego było mało, szwagier
skutecznie przypomniał mi o wahaniu, które sam wzbudził we mnie słowami o tym,
że mój znajomy mógłby okazyjnie kłamać, a to…
– Hm… O czym
mówicie? – zapytała z zaciekawieniem Layla. – I dlaczego Nessie się
czerwieni? – dodała, a ja ledwo powstrzymałam sfrustrowany jęk.
– Jest
zimno – zauważyłam przytomnie, pośpiesznie zmieniając temat. – Ja… Chodźmy na
razie do domu i tyle. Chcę się położyć, a potem możemy pojechać po
Claire – ucięłam, po czym pośpiesznie odwróciłam się, chcąc jak najszybciej
zniknąć im z oczu.
Cholera,
gdybym tylko wiedziała, czego się spodziewać, wszystko byłoby prostsze. Co
więcej – pomijając kwestię Castiela – chcąc nie chcąc pomyślałam o tym, co
podobno działo się na uczelni. Wciąż nie zauważyłam niczego podejrzanego, ale
miałam złe przeczucia, dodatkowo podsycone przez ostatnie wydarzenia.
Mimochodem pomyślałam, że mogłam spróbować porozmawiać o tym z Rufusem,
tym bardziej, że wampirowi wyciąganie wniosków przychodziło dużo łatwiej niż
mnie, ale prawie natychmiast odrzuciłam od siebie tę myśl. To mogło poczekać,
przynajmniej do czasu, aż naukowiec przestanie być aż do tego stopnia złośliwy.
Co prawda podejrzewałam, że czekam na cud, ale nie było tego złego.
Wiedziałam
jedynie, że dzieje się coś bardzo złego – i że to wcale nie musiało sprowadzać
się do polowania na Liz.
A to wciąż
był zaledwie początek.
Claire
Łagodny szum morza miał w sobie
coś kojącego. Wpatrywała się w pieniącą się, obmywającą brzeg wodę,
czerpiąc z samego tylko widoku ukojenie. Chociaż plaża była opustoszała i na
swój sposób dzika, przypominając jej trochę te, którą dało się znaleźć u stóp
klifu w Mieście Nocy, sam widok okazał się niezwykle przyjemny. Z drugiej
strony, być może chciała tak myśleć, doszukując się w otaczającej jej
rzeczywistości czegokolwiek, co mogłoby odciągnąć jej myśli od nieprzyjemnego
koszmaru, który miała w noc, a którego resztki za żadne skarby nie
chciały opuścić umysłu Claire.
Bała się, z kolei
lęk w coraz większym stopniu dawał się dziewczynie we znaki. Czuła się
dziwnie roztrzęsiona, nie tylko rozpamiętując ostatni koszmar, ale również to,
co wydarzyło się przed szkołą. Nie chciała roztrząsać tego, czy nikomu więcej
nic się nie stało albo czy rozsądnym było zostawiać niczego nieświadomych
licealistów, bo to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Przynajmniej chciała,
żeby tak właśnie była, już i tak wytrącona z równowagi tym, co
spotkało Marissę. Bezradność dawała jej się we znaki, ale stopniowo zaczynała
ten stan rzeczy ignorować, próbując czerpać z tego, co dawał jej Seth.
Spacer na
plażę był jego pomysłem. Początkowo sceptycznie podchodziła do perspektywy
przyjazdu do rezerwatu, zwłaszcza tak wcześnie rano, ale ostatecznie doszła do
wniosku, że jest jej wszystko jedno. Wciąż była niespokojna, a przesiadywanie
w ciasnej sypialni wydawało się najgorszą z możliwych opcji. Co więcej,
z jakiegoś powodu całą sobą lgnęła do Setha, gotowa zrobić wszystko,
byleby spędzić z nim tak dużo czasu, jak tylko miało być to możliwe – tak
po prostu, niezależnie od konsekwencji. Chciała, żeby był obok, obejmował ją i zapewnił,
że wszystko będzie w porządku, bo…
Och,
właściwie sama już nie była pewna, co takiego czuła. W pamięci miała
wiesz, który we śnie odczytała z tafli lustra – krwawy napis, który
zapisało jej odbicie, przez co tym bardziej nie była w stanie o nim
zapomnieć. To brzmiało jak szaleństwo, zresztą koszmar musiał być wytworem jej
wyobraźni – umęczonego umysłu, co w połączeniu z ostatnimi
przeżyciami, dało o sobie znać w tak nietypowy sposób – ale mimo
wszystko czuła się dziwnie. Miała wrażenie, że wszystko po raz kolejny wymyka
jej się spod kontroli, a ona nie dostrzega tego, co najważniejsze –
kwestii, które przecież powinny być dla niej oczywiste, przynajmniej
teoretycznie. Chciała zrozumieć treść podsuniętego jej przez wyobraźnię haiku,
gotowa przysiąc, że to miało równie wielką wartość, co i każde inne, które
własnoręcznie zapisywała na papierze, ale…
– Claire?
Wzdrygnęła
się, po czym poderwała głowę, natychmiast przenosząc wzrok na Setha. Chłopak
spoglądał na nią w troskliwy, łagodny sposób, jednocześnie uświadamiając,
że już od dłuższego czasu tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
Słońce zdążyło już wzejść, łagodnie barwiąc wodę na różowawo, co z jakiegoś
powodu przyprawiło ją o dreszcze. Chciała zrzucić to na wpływ temperatury,
tym bardziej, że poranek zapowiadał się wyjątkowo mgliście i nieprzyjemnie,
ale przecież wiedziała, że chodzi o coś więcej, z kolei nietypowa
barwa wody skojarzyła jej się… No cóż, z krwią.
Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści, po chwili decydując się rozluźnić palce. Dyskretnie
spróbowała obejrzeć ręce, żeby upewnić się, że nie były poznaczone krwistymi
śladami, takimi jak te, które widziała we śnie. Wiedziała, że to głupie, ale
czuła się tak rozbita i przygnębiona, że już nawet nie była w stanie
zapanować nad odruchami. Wiedziała, że Seth dostrzegał, że zachowywała się
nieswojo i że najpewniej go to martwiło, ale nie była w stanie tak po
prostu nad sobą zapanować – i to pomimo tego, że przecież próbowała. To
wydawało się gdzieś poza jej kontrolą, raz po raz wymykając się i sprawiając,
że czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki,
prawie że jak krucha, porcelanowa laleczka, za którą wszyscy ją uważali. Każdy
chciał ją chronić, traktując jak dziecko, którym przecież od dawna nie była,
podczas gdy ona sama nie potrafiła pomóc nikomu, kto był dla niej ważny.
Obraz
zaczął zamazywać jej się przed oczami, więc zamrugała pośpiesznie, żeby łatwiej
doprowadzić się do porządku. Seth otworzył usta, być może zamierzając o coś
zapytać albo jakkolwiek skomentować sposób, w jaki się zachowywała, ale
powstrzymała go spojrzeniem. Nie chciała współczucia, ale czasu, żeby nad sobą
zapanować, tym bardziej, że nie w ten sposób wyobrażała sobie ich wspólne
wyjście. Próbował zrobić wszystko, byleby poczuł się przy niej dobrze, zamiast
zmuszać się do ciągłego pocieszania jej.
–
Zamyśliłam się – przyznała, co zresztą wcale tak bardzo nie mijało się z prawdą.
Chłopak z wolna skinął głową, na całe szczęście nie próbując drążyć
tematu. – Co tam jest? – dodała, skinieniem głowy wskazując na horyzont.
Nie miała
tłumaczyć mu, co tak naprawdę miała na myśli. Pomimo mgły i wciąż panującej
na zewnątrz szarugi, w oddali dało się doszukać co prawda bardzo
niewyraźnych, ale jednak dostrzegalnych, ciemnych kształtów. Mogła tylko
zgadywać, co takiego się tam znajdowało i właśnie na tym zdecydowała się
skoncentrować. Cóż, wszystko wydawało się lepsze, jeśli tylko mogła przestać
się zadręczać.
– Wyspy –
wyjaśnił spokojnie chłopak. Nie brzmiał na szczególnie zainteresowanego, co
zresztą wcale jej nie zdziwiło. Podejrzewała, że ktoś, kto urodził i wychował
się w tym miejscu, musiał znać je równie dobrze, co i ona tunele pod
Miastem Nocy. – W większości opustoszałe. Nic ciekawego – przyznał, a Claire
w zamyśleniu pokiwała głową.
– Wybacz.
Dla mnie to coś nowego – powiedziała i zawahała się na moment. – Podoba mi
się rezerwat, wiesz? To miejsce też… I naprawdę cieszę się, że nie
zostaliśmy w domu – dodała, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa.
To wydało
jej się istotne, tym bardziej, że po raz kolejny miała wrażenie, że nie była
najlepszą towarzyszka do spacerów. Widziała, jak bardzo Seth starał się
poprawić jej nastrój i to wystarczyło, żeby nie była w stanie przejść
wobec tego obojętnie. Pragnęła utwierdzić go w przekonaniu, że robił
dobrze – i że to przynosiło efekty, nawet jeśli ona wciąż sprawiała
wrażenie przygnębionej. Przecież to nie była jego wina, Claire zresztą
zaczynała irytować się na samą siebie za to, w jaki sposób się
zachowywała. Problem polegał na tym, że niektórych myśli nie dało się ot tak
wyrzucić z pamięci – a już zwłaszcza linijek wiersza, który tak
dobrze zapamiętała.
Śmierć zbiera żniwo na twoich oczach…
Na twoich oczach…
Bezwiednie
zadrżała, coraz bardziej niespokojna. Tym razem Seth tego nie zignorował,
zachęcając ją do tego, żeby wpadła mu w ramiona. Musiał wiedzieć, że nie
chodzi o wpływ temperatury, ale w tamtej chwili z łatwością
przyszło im udawać, że to jedyny problem – i że gorące ramiona wystarczą,
żeby poczuła się lepiej. Wtuliła się w niego bez słowa, przez kilka
następnych sekund rozkoszując się przede wszystkim bliskością i biciem
jego serca – szybszym niż w przypadku człowieka i tak mocnym, że nie
miała problemu z rozpoznaniem tego dźwięku.
Westchnęła,
po czym z wolna uniosła głowę, żeby móc spojrzeć chłopakowi w oczy.
Właściwie sama nie była pewna, co ją podkusiło, by przesunąć się bliżej i jak
gdyby nigdy nic go pocałować. Natychmiast się odwzajemnił, początkowo zaskoczony,
ale prawie natychmiast przygarnął ją do siebie, pozwalając sobie na bliskość,
której tak bardzo potrzebowała.
– Ja… – Wzięła
kilka głębszych wdechów, żeby łatwiej nad sobą zapanować. Dlaczego wciąż czuła
się do tego stopnia rozbita…? – To znaczy…
– Chcesz
się jeszcze przejść? – zasugerował cicho Seth, nie wypuszczając jej z objęć.
– Tu niedaleko są takie małe, śmieszne sadzawki…
Tylko skinęła
głową. W tamtej chwili każda alternatywa wydawała się równie dobra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz