11 lutego 2017

Dziewięćdziesiąt sześć

Renesmee
– Powtórz to, co właśnie powiedziałaś… A potem najlepiej powiedz mi, że sobie żartujesz. Przysięgam, że cię nie zabiję.
Westchnęłam, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Od samego początku podejrzewałam, jak może wyglądać rozmowa z Rufusem, więc nie byłam jego słowami szczególnie zaskoczona. Kwestią drugorzędną pozostawało to, czy w ogóle wierzyłam w to, co mi sugerował, tym bardziej, że już dawno przestałam się go obawiać – przynajmniej teoretycznie, bo jakoś nie miałam wątpliwości, że gdyby tylko zechciał, bez problemu mógłby zacząć dawać mi się we znaki.
Nie odpowiedziałam od razu, po chwili wahania decydując się go zignorować. W zamian bez pośpiechu przeskoczyłam nad schodkami werandy, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy towarzyszącej wampirowi Layli. Już w momencie, w którym dziewczyna mnie uściskała, wyczułam, że była dziwnie spięta, chociaż usiłowała trzymać na wodzy.
– Hej – usłyszałam tuż przy uchu.
Skinęłam głową, przez kilka sekund skupiając się przede wszystkim na przyjemnym cieple, które biło od jej ciała. To wystarczyło, żebym chociaż trochę się rozluźniła, chociaż zarazem wzmogło senność, którą od dłuższego czasu odczuwałam. Pomijając wydarzenia z nocy, trudno było mi tak po prostu położyć się spać po tym, jak już znalazłam się w domu Cullenów. Jasne, z daleka od Marissy wszystko wydawało się łatwiejsze, tym bardziej, że już nie musieliśmy słuchać jej krzyków, ale nie byłam w stanie ot tak się uspokoić, coraz pewniejsza tego, że coś zdecydowanie było nie tak. Mogłam tylko zgadywać w czym rzecz, próbując doszukać się powiązań pomiędzy Isobel, Volturi a ostatnią sytuacją, ale to wydawało się stratą czasu, przynajmniej na pierwszy rzut oka nie mając dla mnie najmniejszego nawet sensu.
Równie naturalnym wydało mi się to, że Claire nie chciała, żebym próbowała ukrywać to, co miało miejsca. Co więcej, byłam pewna, że mogłaby potrzebować matki w równym stopniu, co i bliskości Setha, który na noc zabrał ją do siebie. Przynajmniej zakładałam, że wszystko jest w porządku, bo ani ona, ani Cameron nie wrócili z Forks, w nocy racząc mnie tylko krótkim SMS-em o tym, że nie mieli żadnych problemów z dotarciem na miejsce. Przyjęłam to z ulgą, pewna tego, że nie muszę się o nich martwić, nie tylko przez wzgląd na zdolności Clearwaterów, ale również Sue, która na pewno nie odprawiłaby ich z kwitkiem. Dzięki temu byłam spokojniejsza, chociaż zarazem sama nie byłam pewna, co dalej robić.
– W porządku? – zapytała z powątpiewaniem Layla. – Wyglądasz, jakbyś potrzebowała kawy – dodała, a ja zaśmiałam się nerwowo.
– Podejrzewam, że byłabym po niej gorsza niż Isabeau – stwierdziłam po chwili zastanowienia.
Wampirzyca tylko potrząsnęła głową.
– Nie sądzę – powiedziała z przekonaniem, którego mnie brakowało. – Zresztą już dawno ustaliliśmy, że to, co pije Beau, to nie kawa i…
– Naprawdę zamierzacie tutaj stać i sobie plotkować? – zniecierpliwił się Rufus.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, chcąc nie chcąc decydując się przyznać mu rację. Nie byłam zdziwiona ani tym, że wyglądał na rozdrażnionego, tym bardziej, że na zewnątrz powoli zaczynało robić się jasno, ani że po moim telefonie wraz z Laylą kolejny raz wykorzystali Lilianne, żeby dostać się do Seattle. Dokładnie to samo zrobiłabym na ich miejscu, chociaż ja zdecydowanie nie panikowałabym, gdybym wiedziała, że któreś z moich dzieci jest bezpieczne ze swoim potencjalnym wybrankiem.
– Chodźmy do środka – zasugerowałam ze spokojem. – Mówiłam już, że Claire nic się nie stało. Pojechała do Setha – dodałam, decydując się spełnić prośbę wampira i raz jeszcze powtórzyć to, o czym już raz go poinformowałam.
– Cudownie!
Ironizował i jakoś nie miałam co do tego wątpliwości. W zasadzie, to chyba byłabym zaskoczona, gdyby nagle okazało się, że ze spokojem akceptował to, że dziewczyna już nie uciekała przed Setem, kiedy tylko na siebie wpadali. Miałam raczej wrażenie, że wolał być obojętny i udawać, że niczego nie dostrzega, przynajmniej tak długo, jak nie przypominało mu się o tym, że ta dwójka mogłaby być razem.
Z drugiej strony, wciąż miałam wrażenie, że zarówno Rufus, jak i Layla, byli podenerwowani już od powrotu z Lille. To mogło mieć związek z Charonem, przez którego ostatecznie wrócili do Miasta Nocy wcześniej niż planowali, ale podświadomie czułam, że chodzi o coś więcej. Znałam zwłaszcza siostrę Gabriela, bez trudu będąc w stanie stwierdzić, kiedy ta zaczynała cokolwiek przed nami ukrywać. Cokolwiek wydarzyło się w twierdzy, musiało być bardziej złożone, niż do tej pory raczyli przyznać, ale nie próbowałam wnikać. Jeśli coś się działo, to najpewniej była sprawa między nimi, zresztą powoli zaczynałam mieć dość wątpliwości i kolejnych problemów.
– Abstrahując od tego, że wciąż nie wierzę, jak mogłaś puścić Claire samą tak daleko… – odezwał się ponownie Rufus, ale postanowiłam mu przerwać.
– Nie była sama – przypomniałam usłużnie. – Cammy ją zawiózł.
Wystarczyło jedno spojrzenie, żebym zrozumiała, że wcale nie czuł się dzięki tej informacji lepiej.
– Tak czy inaczej – odezwał się ponownie – to co się tam tak naprawdę stało? Wampiry na balu, tak, ale na czym stoimy?
– Szczerze powiedziawszy… Nie mam pojęcia – przyznałam zgodnie z prawdą. – Możliwe, że chodzi o Liz, bo był tam jej brat, ale… Nie wiem. – Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową. – Damien twierdzi, że Jason powiedział, żeby się nie martwiła, bo tym razem nie przyszedł dla niej. Ale był tam, więc mógł kłamać.
– A konkretnie? Gdyby chcieli dziewczyny, nie polowaliby na inną – zauważył przytomnie. – Pomijam, że prawie skrzywdzili z Claire, ale ta jej koleżanka…
– Ma na imię Marissa – przypomniałam mu niemalże łagodnie.
Być może to nie miało znaczenia, ale mnie wydało się istotne. Gdyby chodziło o przypadkową osobę, pewnie czułabym się inaczej, ale jednak Issie zdążyłam poznać. Co więcej, wiedziałam, że była pierwszą osobą, z którą Claire zaprzyjaźniła się poza Miastem Nocy. W pamięci wciąż miałam wyraz twarzy siostrzenicy Gabriela i to wystarczyło, żebym naprawdę zaczęła się martwić, kolejny raz walcząc z instynktem, który nakazywał mi się dziewczyną opiekować. To było tak, jakby ktoś zaatakował ważne dla Alessi Zoe albo Hayley – po prostu chciałam zrobić coś, żeby przynajmniej jedna poczuła się lepiej.
– Ta mała z Halloween… Tak. – Po wyrazie twarzy Rufusa trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę o całej sytuacji myślał. – A co na to Claire?
– A jak sądzisz? – mruknęłam, ignorując fakt, że właśnie robiłam coś, czego nie znosił, odpowiadając pytaniem na pytanie. – Wróciła przerażona. Poza tym trudno, żeby się nie bała, skoro chodzi o jej przyjaciółkę… Dlatego pozwoliłam, żeby pojechał do Setha. Zresztą nie sądzę, żeby cokolwiek jej tam zagrażało, skoro już musisz wiedzieć – dodałam, nie kryjąc zniecierpliwienia. – To zmiennokształtny, na dodatek wpojony. Prędzej pozwoli, żeby to jego ktoś zabił, niż skrzywdzi Claire.
– Pewniej się czuję, kiedy pilnuje jej dzieciak – rzucił z rezerwą.
Wywróciłam oczami.
– Dzieciak. I jego równie niebezpieczna siostra. I cała wataha, bo według zasad wpojenie jest święte, więc wszyscy mają obowiązek je chronić – odparowałam, nie szczędząc sobie złośliwości. – Och, jest jeszcze Charlie. O ile mi wiadomo, polubił ją.
Spojrzał na mnie w sposób sugerujący, że nie widział sensu dalszej części mojej wypowiedzi, ale nie zamierzałam się tłumaczyć. Cóż, gdyby znał mojego dziadka, szybko by zrozumiał, co takiego miałam na myśli. Co prawda Charlie nie był świadom tego, co tak naprawdę się działo, uparcie powtarzając, że nie chce wiedzieć więcej niż to konieczne, ale nie miałam wątpliwości, że chociażby dla mnie spróbowałby zastrzelić nawet wampira, gdyby przyszła taka potrzeba. Claire polubił od pierwszej chwili, zresztą jasno dałam mu do zrozumienia, że była dla mnie rodziną – a na dodatek kimś, kto zbliżył się do syna jego przyszedł żony. To zdecydowanie wystarczyło, żeby chciał ją chronić, niezależnie od rodzaju niebezpieczeństwa.
– Niech ci będzie… Chociaż pewnie uwierzę ci dopiero, kiedy sam się przekonam – oznajmił z przekonaniem Rufus.
– Co właśnie…? – zaczęłam, nagle zaniepokojona. Po nim mogłam spodziewać się dosłownie wszystkiego.
– Pojedziemy sobie na wycieczkę. Chyba nic w tym złego, skoro upierasz się, że tak tam bezpiecznie – rzucił niemalże pogodnym tonem, skutecznie wytrącając mnie z równowagi.
Świetnie! Właśnie tego potrzebowałam – Rufusa w specyficznym nastroju, który miałby ochotę porozmawiać sobie z Setem i resztą watahy.
– Ale…
Uciszył mnie spojrzeniem.
– O ile mi wiadomo, masz tam specjalne względy. Mógłbym pojechać sam, ale to mogłoby okazać się trochę… niefortunne – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Podejrzewam, że jesteś tam o wiele milej widziana, więc z tobą nie powinienem mieć problemu.
Zacisnęłam usta, wręcz porażona logiką jego rozumowania, nie wspominając o przemyconej w tych słowach groźbie. Nie musiałam pytać, żeby zorientować się, co takiego dawał mi do zrozumienia – to, że byłby skłonny narobić zamieszana, jeśli tylko spróbowałabym mu odmówić. W niemalże błagalny sposób spojrzałam na Laylę, szukając w niej wsparcia, ale ta tylko wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie widząc powodu, dla którego musiałaby ingerować.
– Pojadę z wami – zasugerowała w zamian, wysilając się na blady uśmiech. – Claire może mnie potrzebować, prawda? Ona i Issie…
Urwała, ale jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia i tak były zbędne. Kto jak kto, ale Layla o wiele lepiej to rozumiała, nie wspominając o tym, że sama również polubiła Marissę, co zresztą nie było trudne, skoro obie pozostawały osobami, które z łatwością zapadały w pamięć, ot tak wzbudzając sympatię innych.
– W porządku – dałam za wygraną. – Ale to nie jest takie proste, jasne? Kiedyś mieliśmy pakt, ale teraz… Niektóre zasady nagięto dla mnie – przyznałam, ostrożnie dobierając słowa. – Co nie znaczy, że będą mili dla wszystkich moich znajomych. W razie zamieszania, nie będę miała nic do powiedzenia.
– Sądzisz, że mógłbym wywołać zamieszanie? – upewnił się Rufus, uśmiechając się w niemalże drapieżny sposób. – Daj spokój, Nessie. Jeśli zobaczę, że Claire nic nie jest, nie widzą powodu, żeby ktokolwiek miał ucierpieć… Ach, podczas twojego tajnego spotkania z Castielem chyba nie było aż tak źle, prawda? – dodał, a ja zesztywniałam, przez krótką chwilę mając ochotę mu przyłożyć.
Drażnił się ze mną, najpewniej doskonale bawiąc się moim kosztem. To nie był pierwszy raz, poza tym zdążyłam przywyknąć do tego, że Rufus miał dość specyficzne poczucie humoru, a jego nastroje zmieniały się ot tak, ale i tak poczułam się bardziej poirytowana niż zazwyczaj. Pomijając zarwaną noc, sama wzmianka o Castielu wzbudzała we mnie wątpliwości, tym bardziej, że wciąż nie byłam pewna, co myśleć o moim ostatnim spotkaniu z mężczyzną. Jakby tego było mało, szwagier skutecznie przypomniał mi o wahaniu, które sam wzbudził we mnie słowami o tym, że mój znajomy mógłby okazyjnie kłamać, a to…
– Hm… O czym mówicie? – zapytała z zaciekawieniem Layla. – I dlaczego Nessie się czerwieni? – dodała, a ja ledwo powstrzymałam sfrustrowany jęk.
– Jest zimno – zauważyłam przytomnie, pośpiesznie zmieniając temat. – Ja… Chodźmy na razie do domu i tyle. Chcę się położyć, a potem możemy pojechać po Claire – ucięłam, po czym pośpiesznie odwróciłam się, chcąc jak najszybciej zniknąć im z oczu.
Cholera, gdybym tylko wiedziała, czego się spodziewać, wszystko byłoby prostsze. Co więcej – pomijając kwestię Castiela – chcąc nie chcąc pomyślałam o tym, co podobno działo się na uczelni. Wciąż nie zauważyłam niczego podejrzanego, ale miałam złe przeczucia, dodatkowo podsycone przez ostatnie wydarzenia. Mimochodem pomyślałam, że mogłam spróbować porozmawiać o tym z Rufusem, tym bardziej, że wampirowi wyciąganie wniosków przychodziło dużo łatwiej niż mnie, ale prawie natychmiast odrzuciłam od siebie tę myśl. To mogło poczekać, przynajmniej do czasu, aż naukowiec przestanie być aż do tego stopnia złośliwy. Co prawda podejrzewałam, że czekam na cud, ale nie było tego złego.
Wiedziałam jedynie, że dzieje się coś bardzo złego – i że to wcale nie musiało sprowadzać się do polowania na Liz.
A to wciąż był zaledwie początek.
Claire
Łagodny szum morza miał w sobie coś kojącego. Wpatrywała się w pieniącą się, obmywającą brzeg wodę, czerpiąc z samego tylko widoku ukojenie. Chociaż plaża była opustoszała i na swój sposób dzika, przypominając jej trochę te, którą dało się znaleźć u stóp klifu w Mieście Nocy, sam widok okazał się niezwykle przyjemny. Z drugiej strony, być może chciała tak myśleć, doszukując się w otaczającej jej rzeczywistości czegokolwiek, co mogłoby odciągnąć jej myśli od nieprzyjemnego koszmaru, który miała w noc, a którego resztki za żadne skarby nie chciały opuścić umysłu Claire.
Bała się, z kolei lęk w coraz większym stopniu dawał się dziewczynie we znaki. Czuła się dziwnie roztrzęsiona, nie tylko rozpamiętując ostatni koszmar, ale również to, co wydarzyło się przed szkołą. Nie chciała roztrząsać tego, czy nikomu więcej nic się nie stało albo czy rozsądnym było zostawiać niczego nieświadomych licealistów, bo to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Przynajmniej chciała, żeby tak właśnie była, już i tak wytrącona z równowagi tym, co spotkało Marissę. Bezradność dawała jej się we znaki, ale stopniowo zaczynała ten stan rzeczy ignorować, próbując czerpać z tego, co dawał jej Seth.
Spacer na plażę był jego pomysłem. Początkowo sceptycznie podchodziła do perspektywy przyjazdu do rezerwatu, zwłaszcza tak wcześnie rano, ale ostatecznie doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno. Wciąż była niespokojna, a przesiadywanie w ciasnej sypialni wydawało się najgorszą z możliwych opcji. Co więcej, z jakiegoś powodu całą sobą lgnęła do Setha, gotowa zrobić wszystko, byleby spędzić z nim tak dużo czasu, jak tylko miało być to możliwe – tak po prostu, niezależnie od konsekwencji. Chciała, żeby był obok, obejmował ją i zapewnił, że wszystko będzie w porządku, bo…
Och, właściwie sama już nie była pewna, co takiego czuła. W pamięci miała wiesz, który we śnie odczytała z tafli lustra – krwawy napis, który zapisało jej odbicie, przez co tym bardziej nie była w stanie o nim zapomnieć. To brzmiało jak szaleństwo, zresztą koszmar musiał być wytworem jej wyobraźni – umęczonego umysłu, co w połączeniu z ostatnimi przeżyciami, dało o sobie znać w tak nietypowy sposób – ale mimo wszystko czuła się dziwnie. Miała wrażenie, że wszystko po raz kolejny wymyka jej się spod kontroli, a ona nie dostrzega tego, co najważniejsze – kwestii, które przecież powinny być dla niej oczywiste, przynajmniej teoretycznie. Chciała zrozumieć treść podsuniętego jej przez wyobraźnię haiku, gotowa przysiąc, że to miało równie wielką wartość, co i każde inne, które własnoręcznie zapisywała na papierze, ale…
– Claire?
Wzdrygnęła się, po czym poderwała głowę, natychmiast przenosząc wzrok na Setha. Chłopak spoglądał na nią w troskliwy, łagodny sposób, jednocześnie uświadamiając, że już od dłuższego czasu tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Słońce zdążyło już wzejść, łagodnie barwiąc wodę na różowawo, co z jakiegoś powodu przyprawiło ją o dreszcze. Chciała zrzucić to na wpływ temperatury, tym bardziej, że poranek zapowiadał się wyjątkowo mgliście i nieprzyjemnie, ale przecież wiedziała, że chodzi o coś więcej, z kolei nietypowa barwa wody skojarzyła jej się… No cóż, z krwią.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, po chwili decydując się rozluźnić palce. Dyskretnie spróbowała obejrzeć ręce, żeby upewnić się, że nie były poznaczone krwistymi śladami, takimi jak te, które widziała we śnie. Wiedziała, że to głupie, ale czuła się tak rozbita i przygnębiona, że już nawet nie była w stanie zapanować nad odruchami. Wiedziała, że Seth dostrzegał, że zachowywała się nieswojo i że najpewniej go to martwiło, ale nie była w stanie tak po prostu nad sobą zapanować – i to pomimo tego, że przecież próbowała. To wydawało się gdzieś poza jej kontrolą, raz po raz wymykając się i sprawiając, że czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki, prawie że jak krucha, porcelanowa laleczka, za którą wszyscy ją uważali. Każdy chciał ją chronić, traktując jak dziecko, którym przecież od dawna nie była, podczas gdy ona sama nie potrafiła pomóc nikomu, kto był dla niej ważny.
Obraz zaczął zamazywać jej się przed oczami, więc zamrugała pośpiesznie, żeby łatwiej doprowadzić się do porządku. Seth otworzył usta, być może zamierzając o coś zapytać albo jakkolwiek skomentować sposób, w jaki się zachowywała, ale powstrzymała go spojrzeniem. Nie chciała współczucia, ale czasu, żeby nad sobą zapanować, tym bardziej, że nie w ten sposób wyobrażała sobie ich wspólne wyjście. Próbował zrobić wszystko, byleby poczuł się przy niej dobrze, zamiast zmuszać się do ciągłego pocieszania jej.
– Zamyśliłam się – przyznała, co zresztą wcale tak bardzo nie mijało się z prawdą. Chłopak z wolna skinął głową, na całe szczęście nie próbując drążyć tematu. – Co tam jest? – dodała, skinieniem głowy wskazując na horyzont.
Nie miała tłumaczyć mu, co tak naprawdę miała na myśli. Pomimo mgły i wciąż panującej na zewnątrz szarugi, w oddali dało się doszukać co prawda bardzo niewyraźnych, ale jednak dostrzegalnych, ciemnych kształtów. Mogła tylko zgadywać, co takiego się tam znajdowało i właśnie na tym zdecydowała się skoncentrować. Cóż, wszystko wydawało się lepsze, jeśli tylko mogła przestać się zadręczać.
– Wyspy – wyjaśnił spokojnie chłopak. Nie brzmiał na szczególnie zainteresowanego, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Podejrzewała, że ktoś, kto urodził i wychował się w tym miejscu, musiał znać je równie dobrze, co i ona tunele pod Miastem Nocy. – W większości opustoszałe. Nic ciekawego – przyznał, a Claire w zamyśleniu pokiwała głową.
– Wybacz. Dla mnie to coś nowego – powiedziała i zawahała się na moment. – Podoba mi się rezerwat, wiesz? To miejsce też… I naprawdę cieszę się, że nie zostaliśmy w domu – dodała, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa.
To wydało jej się istotne, tym bardziej, że po raz kolejny miała wrażenie, że nie była najlepszą towarzyszka do spacerów. Widziała, jak bardzo Seth starał się poprawić jej nastrój i to wystarczyło, żeby nie była w stanie przejść wobec tego obojętnie. Pragnęła utwierdzić go w przekonaniu, że robił dobrze – i że to przynosiło efekty, nawet jeśli ona wciąż sprawiała wrażenie przygnębionej. Przecież to nie była jego wina, Claire zresztą zaczynała irytować się na samą siebie za to, w jaki sposób się zachowywała. Problem polegał na tym, że niektórych myśli nie dało się ot tak wyrzucić z pamięci – a już zwłaszcza linijek wiersza, który tak dobrze zapamiętała.
Śmierć zbiera żniwo na twoich oczach…
Na twoich oczach…
Bezwiednie zadrżała, coraz bardziej niespokojna. Tym razem Seth tego nie zignorował, zachęcając ją do tego, żeby wpadła mu w ramiona. Musiał wiedzieć, że nie chodzi o wpływ temperatury, ale w tamtej chwili z łatwością przyszło im udawać, że to jedyny problem – i że gorące ramiona wystarczą, żeby poczuła się lepiej. Wtuliła się w niego bez słowa, przez kilka następnych sekund rozkoszując się przede wszystkim bliskością i biciem jego serca – szybszym niż w przypadku człowieka i tak mocnym, że nie miała problemu z rozpoznaniem tego dźwięku.
Westchnęła, po czym z wolna uniosła głowę, żeby móc spojrzeć chłopakowi w oczy. Właściwie sama nie była pewna, co ją podkusiło, by przesunąć się bliżej i jak gdyby nigdy nic go pocałować. Natychmiast się odwzajemnił, początkowo zaskoczony, ale prawie natychmiast przygarnął ją do siebie, pozwalając sobie na bliskość, której tak bardzo potrzebowała.
– Ja… – Wzięła kilka głębszych wdechów, żeby łatwiej nad sobą zapanować. Dlaczego wciąż czuła się do tego stopnia rozbita…? – To znaczy…
– Chcesz się jeszcze przejść? – zasugerował cicho Seth, nie wypuszczając jej z objęć. – Tu niedaleko są takie małe, śmieszne sadzawki…
Tylko skinęła głową. W tamtej chwili każda alternatywa wydawała się równie dobra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa