12 lutego 2017

Dziewięćdziesiąt siedem

Renesmee
Nie śpieszyłam się ze spełnieniem obietnicy ze wspólnym wyjazdem do Forks. Nie chodziło nawet o to, że mogłabym obawiać się ewentualnej reakcji Rufusa, bo nie sądziłam, żeby był aż tak niespokojny, by zrobić coś głupiego. Podejrzewałam, że gdyby było inaczej, urządziłby Sethowi piekło już w chwili, w której on i Claire stali się na tyle odważni, żeby ujawnić się ze swoim związkiem – a więc czymś, co mnie wydawało się już aż nazbyt oczywiste. Nie mogłam zresztą zaprzeczyć, że kiedy trzeba było, wampir potrafił zachować się w niemalże ludzki, normalny sposób, tak jak podczas spotkania z Castielem, kiedy wręcz szokował mnie tym, jak przy odrobinie dobrej woli potrafił postępować.
Właściwie sam nie byłam pewna, co najbardziej mnie martwiło. Poniekąd chciałam dać Claire trochę czasu, tym bardziej, że dzień wcześniej całą sobą wyczułam, że dziewczyna mogłaby potrzebować Setha. Chciałam, żeby się uspokoiła, zresztą musiałam poukładać sobie w głowie wszystko to, co się wydarzyło. Co więcej, jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że Gabriel nie miał być zachwycony perspektywą tego, że miałabym gdziekolwiek wychodzić, nawet w towarzystwie jego siostry i szwagra. Problem polegał na tym, że nie mieliśmy pojęcia na czym stoimy, co w jakiś pokrętny sposób wszystko komplikowało, utrudniając podjęcie decyzji. To sprawiało, że miałam jeszcze więcej złych przeczuć, których w żaden sposób nie potrafiłam sprecyzować, a które z każdą kolejną sekundą coraz bardziej dawały mi się we znaki. Chciałam się jakkolwiek zdystansować, ale…
Cóż, to zdecydowanie nie miało być proste – przynajmniej nie w takim stopniu, jak mogłabym tego oczekiwać.
Nie podobała mi się panująca w domu Cullenów atmosfera, ale to było do przewidzenia. Gabriel został u nas, najwyraźniej czując się w obowiązku siedzieć przy Issie razem z Carlisle’m i Jasperem, którzy obiecali zająć się wszystkim. Mogłam tylko zgadywać, co takiego kierowało mim mężem, ale podejrzewałam, że tak naprawdę chodziło przede wszystkim o Claire – a więc córkę jego bliźniaczki, za którą (tak jak i jej matkę) oddałby życie. Rozumiałam to, więc próbowałam nie naciskać, ale prawda była taka, że o wiele pewniej czułam się, kiedy byliśmy razem. Być może zaczynałam być przewrażliwiona, ale stopniowo nabierałam pewności, że całe to szaleństwo miało jakieś głębsze dno – i było zaledwie początkiem czegoś większego, czego my byliśmy celem.
Trudno było mi stwierdzić, co myśleli o tym pozostali, nie miałam też odwagi, żeby tak po prostu zaczynać temat. Prawda była taka, że tego nie chciałam – naciskać i wnikać w szczegóły, których nawet nie znałam. Pewne było jedynie to, że wkrótce po tym, jak w okolicy pojawili się Volturi, nagle ktoś zaatakował dzieciaki na balu, a to… Och, to zdecydowanie nie mogło być przypadkiem. Już podczas uroczystości w Volterze, ogarnięta złymi przeczuciami i wrażeniem, że umyka mi coś bardzo ważnego, gotowa byłam przysiąc, że dzieje się coś ważnego. Wtedy to zignorowałam, błędnie jak się okazało, więc nie zamierzałam popełnić tego samego błędu po raz kolejny.
Poczułam ulgę, kiedy w międzyczasie Damien pojawił się u nas, co prawda przygnębiony brakiem Liz, ale jednak cały i zdrowy. Wiedziałam, że zranienie uzdrowiciela, a przy tym kogoś, kto telepatię opanował równie dobrze, co i jego ojciec, było naprawdę trudne, ale i tak się przejmowałam. Czułam też, że nie był zachwycony decyzją Elizabeth, ale nie byłam w stanie stwierdzić, co mogło zajść między tą dwójką, kiedy w nocy opuścili dom.
– Wszystko chyba jest w porządku – stwierdził tylko lakonicznie, ledwo tylko się pojawił. – Liz jakiś czas zostanie u Shannon i… Hm, w okolicy nie widziałem niczego podejrzanego.
Było w jego tonie coś, co jasno dało mi do zrozumienia, że zadawanie pytań albo okazywanie współczucia, nie są najlepszymi pomysłami, dlatego powstrzymałam się od jakiejkolwiek reakcji. To mogło zaczekać, zresztą wolałam założyć, że on i Liz musieli poradzić sobie ze wszystkim w pojedynkę. Tak było lepiej, poza tym sama tego chciałam, kiedy chodziło o Gabriela, idąc zwierzać się Layli czy Beau dopiero w chwili, w której naprawdę potrzebowałam pocieszenia. Damien miał mnie i Alessię, ale wszystko wydawało się zbyt świeże i niejasne, by podejmować jakiekolwiek konkretne kroki.
Elena najzwyczajniej w świecie zniknęła, wychodząc gdzieś z Rafaelem, ale to było do przewidzenia. Już dawno zdążyłam dość do wniosku, że ta dwójka tutaj nie pasowała – zwłaszcza demon, który niezmiennie kojarzył mi się z poczuciem zagrożenia i tym, co wszyscy przeżyliśmy pod rządami Isobel. Wciąż nie docierało do mnie to, że ta dwójka mogłaby być razem, o jakiejkolwiek lepszej stronie Rafaela nie wspominając. Tak czy inaczej, czułam się w jego obecności nieswojo, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że jakiekolwiek kroki, które zamierzał pojąć, były podyktowane Elenie. Co jak co, ale nie mogłam zarzucić mu, że nie przejmował się dziewczyną; wręcz przeciwnie – byłam gotowa przysiąc, że najchętniej by kogoś rozszarpał z chwilą, w której ta przekroczyła próg domu zaraz po powrocie z balu.
Jakkolwiek by nie było, sytuacja wciąż pozostawała niejasna. Jakby tego było mało, bez wątpienia odbijała się na wszystkich, chociaż tym razem odbiło się bez spięć, których podświadomie się spodziewałam. W którymś momencie faktycznie udało mi się znaleźć chwilę, żeby na trochę się położyć, chociaż nie sądziłam, że w ogóle będę w stanie zasnąć. I tak nie spałam długo, ale to wystarczyło, żebym poczuła się chociaż trochę lepiej i przekonała, że na zewnątrz z wolna zaczął zapadać zmierzch. Kiedy do tego wszystkiego po dołączeniu do towarzystwa w salonie, już na wstępie usłyszałam ciche, nerwowe rozmowy, z tym większą ulgą opuściłam dom, z dwojga złego woląc sprawdzić, co działo się w Forks.
– Gabriel dzwonił, wiesz? – Omal nie wyszłam z siebie, kiedy u mojego boku dosłownie zmaterializowała się Layla. Czasami zapominałam, że ta dziewczyna potrafiła poruszać się prawie bezszelestnie, nie wspominając o tym, że po zachodzie słońca aż tryskała energią i entuzjazmem, zdolna funkcjonować o wiele sprawniej, niż w świetle dnia. – Spałaś, więc cię nie budziłam… Twierdzi, że wszystko jest w porządku. No wiesz, z Issie… Po prostu to jeszcze trochę potrwa – dodała, a ja westchnęłam.
– Dobre i tyle – stwierdziłam i zawahałam się na moment. – Tak sądzę, chociaż… Pytanie, co z nią zrobić później – przyznałam, chociaż miałam wrażenie, że te słowa zabrzmiały co najmniej źle. – Mam na myśli… Przecież nie może zostać tutaj, prawda? Nie na początku – zauważyłam przytomnie.
To była zaledwie jedna z wielu kwestii, które w naturalny sposób nie dawały mi spokoju. Pomijając to, że rodzina dziewczyny już najpewniej się o nią zamartwiała, nie wyobrażałam sobie zostawienia nowo narodzonej wampirzycy w Seattle, a tym bardziej naszym domu. Jasne, nie miałam wątpliwości, że Carlisle bez chwili wahania wziąłby sobie pod opiekę kogoś, kto tego potrzebował, ale sytuacja nie była aż tak prosta, jak jeszcze kilka lat temu, zanim w ogóle pojawiłam się na świecie, a Michael zmanipulował przeszłość. Wiedziałam, że młoda wampirzyca, na dodatek z tego miasta, oznaczałaby przeprowadzkę, chociaż to wciąż nie pozostawało problemem – nie dla moich bliskich, którzy od lat przenosili się z miejsca na miejsce. Trzeba było wziąć pod uwagę chociażby Elenę, której krew mogłaby okazać się problematyczna albo…
Zacisnęłam usta, mając wrażenie, że prędzej dorobię się bólu głowy, niż znajdę jakiekolwiek logiczne rozwiązanie. Istniało wiele kwestii, które należało wziąć pod uwagę, żeby wszystko przebiegło w taki sposób, jak powinno. Co więcej, nie mieliśmy pojęcia, czego spodziewać się po samej Marissie, tym bardziej, że każdy wampir był inny – i to zarówno pod względem samokontroli, jak i współpracy. Podejrzewałam, że dla dziewczyny już i tak miało się to okazać szokiem, zresztą byłabym zdziwiona, gdyby tak się nie stało. Pomijając paraliżujący ból, który byłam w stanie wyobrazić sobie tym prościej, że sama doświadczyłam go dwukrotnie, w grę wchodziła również świadomość tego, że w jeden wieczór całe jej dotychczasowe życie po prostu dobiegło końca – ot tak przestało istnieć, w zamian zmuszając ją do zagłębienia w świat, którego nie znała. Nie sądziłam, żeby przeniesienie w czasie dorównywało, ale przynajmniej po części mogłam założyć, że wiem, co takiego miała poczuć.
Cholera, biedna dziewczyna. Zdecydowanie sobie na to nie zasłużyła, ale teraz już nie było możliwości, żeby cokolwiek zmienić.
– Cóż… Może po prostu ją stąd odeślijcie – usłyszałam głos Rufusa, ledwo tylko z Laylą przeszłyśmy do garażu. Potrzebowałam samochodu, nie pierwszy raz zamierzając pokusić się o pożyczenie Volvo ojca. Zdecydowanie mniej rzucało się w oczy, niż mój lexus, zwłaszcza w Forks, gdzie o zapadnięcie mieszkańcom w pamięć nie było trudne. – Mówię poważnie – odezwał się ponownie wampir, ledwo tylko spojrzałam na niego w roztargnieniu. Uniosłam brwi, chociaż nawet nie dziwiło mnie to, że mógłby chcieć zaszyć się w garażu, z daleka od całego towarzystwa. – Rosalee pewnie nie miałaby nic przeciwko, gdyby podesłać jej świeżynkę…
– Rosalee… – powtórzyłam z powątpiewaniem. – Znajoma Dimitra?
Naukowiec tylko wzruszył ramionami.
– O ile mi wiadomo, Theo i Pavarotti wciąż tam są. Skoro do tej pory nie wywaliła Lucasa i Matta, również nowo narodzoną przyjmie z otwartymi ramionami – stwierdził, nie szczędząc sobie złośliwości. – Oczywiście to tylko sugestia, aczkolwiek… Och, musisz przyznać, że to zaoszczędziłoby wam problemów, prawda?
– Fakt – przyznałam, ale wciąż miałam wątpliwości. Rzuciłam szwagrowi zaciekawione spojrzenie, nie pierwszy raz zastanawiając się nad tym, co przez większość czasu chodziło mu po głowie. – Może zasugeruję to reszcie, ale… Hm, dużą pomoc jak na ciebie – zauważyłam, a on warknął cicho.
– Co masz na myśli?
Potrząsnęłam głową.
– Nic takiego. Po prostu to trochę tak, jakbyś się przejmował – zauważyłam, chociaż to było trochę jak stąpanie po cienkim lodzie.
– Ja? Skądże – obruszył się. – Ale Claire jak najbardziej – dodał z naciskiem, tym samym niejako tłumacząc mi wszystko. – A skoro o niej mowa… Mogłabyś się pośpieszyć, dziewczyno? Przy twoim tempie prędzej świt nas zastanie, niż gdziekolwiek się stąd ruszymy.
Jedynie wywróciłam oczami, jakoś nie mając wątpliwości, że to tyle, jeśli chodziło o uprzejmości. Nie odezwałam się nawet słowem, bez pośpiechu podchodząc do auta – ludzkim krokiem, z czystej złośliwości decydując się na niemalże metodyczny sposób wykonywania kolejnych czynności. Jakkolwiek by jednak nie było, wiedziałam przecież, że Rufus najpewniej miał rację, a wysłanie Marissy gdzieś, gdzie miałaby dobą opiekę, wydawało się najlepszą z możliwości. Co więcej tam, gdzie mieszkała Rosalee, nikt jej nie znał, co w równym stopniu wiele ułatwiało, jak i komplikowało. Problem polegał na tym, że dla samej Issie to wcale nie musiało być takie dobre, przynajmniej z jej perspektywy. Sama, odmieniona i zdana na opiekę ni mniej, ni więcej, ale po prostu obcych. Nie wyobrażałam sobie tego, ale jaki tak naprawdę mieliśmy wybór?
Nie rozmawialiśmy więcej, co przyjęłam z ulgą, wciąż zbyt podenerwowana, by dodatkowo się zadręczać. Skupiałam się na drodze, całą sobą pochłonięta prowadzeniem samochodu, co zresztą było swego rodzaju formą ucieczki, na którą chciałam sobie pozwolić. Chyba nawet Rufus zdawał sobie sprawę z tego, że lepiej będzie mnie nie prowokować, bo milczał, co jak najbardziej mi opowiadało. Cóż, po tym jak raz dałam mu do zrozumienia, że nie zawaham się go wyrzucić, gdyby tylko dał mi po temu sposobność, raczej nie musiałam obawiać się kolejnych nieprzemyślanych uwag i igrania z myślami.
Jakaś cząstka mnie pragnęła zadzwonić do Gabriela i przynajmniej usłyszeć jego głos, ale się powstrzymałam. Nie miałam wątpliwości, że nie byłby zachwycony, gdyby wiedział, że byłam poza bezpiecznym domem, a do tego wszystkiego opuszczałam Seattle. W jakimś stopniu czułam ulgę, zresztą po pierwszej od dawna wizycie w Forks już od dłuższego czasu miałam ochotę tam wrócić. To miejsce chyba już zawsze miało mieć w sobie coś niezwykłego – rodzaj energii, która wydawała się przyciągać zarówno mnie, jak i resztę mojej rodziny. Same wspomnienia wbrew wszystkiemu pozostawały dla mnie ważne, będąc niczym namiastka życia, które kiedyś było dla mnie najważniejsze – coś, co ostatecznie ustąpiło miejsca na rzecz Gabriela, dzieci i Miasta Nocy, choć nie umniejszało ważności tego, co miałam przed nimi.
Inną sprawą pozostawało to, że naprawdę liczyłam, że przy okazji zdołam zobaczyć się z Charliem. Chciałam tego, zwłaszcza teraz, kiedy pojawienie się roztrzęsionej Claire musiało dać dziadkowi do zrozumienia, że działo się coś złego. Nie chciałam, żeby się przejmował, tym bardziej, że wkrótce on i Sue planowali ślub. Co więcej, każda kolejna komplikacja mogła pogorszyć sytuację, bo Charlie miał swoją granicę wytrzymałości. Obawiałam się, że w którymś momencie zasada „chcę wiedzieć tyle, ile muszę” straci racje bytu, a on poprosi o wyjaśnienia, które mogły ściągnąć na niego tylko i wyłącznie niebezpieczeństwo.
Nie byliśmy na to gotowi.
Nie pierwszy raz poczułam się dziwnie, przekraczając granicę znajomego, sennego miasteczka. Nawet nocą czułam się w tej okolicy dobrze, świadoma tylko i wyłącznie tego, że wróciłam do domu. To nie był ten sam rodzaj przeczucia, którego doświadczyłam z chwilą wejścia do Miasta Nocy – nie tak intensywny i wywołujący tęsknotę za miejscem, które na własne życzenie opuściłam – ale i tak westchnęłam cicho, mimowolnie zaczynając się rozluźniać. Wiedziałam, że to najpewniej tylko moje wrażenie, ale Forks było bezpieczne, a przynajmniej chciałam w to wierzyć. Znajdowałam się w miejscu, które pozostawało niezwiązane z tym, co działo się do tej pory – całym tym szaleństwem, przed którym całą noc próbowałam uciec i…
Dlaczego miałam wrażenie, że w tamtej chwili oszukuję samą siebie?
Odrzuciłam od siebie niechciane myśli, nie chcąc się zadręczać. Nie miałam problemu z odnalezieniem drogi do domu Charliego, gotowa wręcz przysiąc, że gdyby przyszła taka potrzeba, zdołałabym ją odszukać nawet z zamkniętymi oczami. Mimo wszystko wolałam przyjechać tutaj, niż do La Push, woląc nie sprawdzać, jak bardzo zmieniły się relacje moje i Quileutów, odkąd przestałam być wpojeniem Jacoba. Miałam wrażenie, że teraz wbrew wszystkiemu nie powinnam tam przebywać – tak dla zasady, z szacunku dla plemienia, które istniało po to, by chronić ludzi przed takimi jak ja. Z Claire było inaczej, ale ta kwestia i tak wydała mi się najmniej istotna, skoro przez wzgląd na Sue Clearwaterowie przebywali na neutralnym terenie Forks.
Wysiadłam jako pierwsza, bez chwili wahania kierując się ku znajomemu budynkowi. Na moich ustach z wolna pojawił się uśmiech, ledwo tylko stanęłam przed drzwiami, gotowa zapukać, to jednak okazało się zbędne.
– Ach… – Wzdrygnęłam się i cofnęłam o krok, kiedy drzwi otworzyły się w gwałtowny, bezceremonialny sposób. Leah stanęła w progu, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. – Jednak jestem w stanie wyczuć wampira na kilometr – stwierdziła, nie pierwszy raz szokując mnie swoją bezpośredniością.
– Ciszej – obruszyłam się, dla pewności zerkając w głąb domu ponad ramieniem dziewczyny. – Charlie… – zaczęłam, ale tylko zaśmiała się krótko, nie pozwalając mi dokończyć.
– Charlie jest w pracy – uświadomiła mnie ze spokojem. – Hej, nie jestem głupia, jasne?
Nie odpowiedziałam, woląc nie ciągnąć tej dyskusji. Dla pewności obejrzałam się przez ramię, żeby upewnić się, że Layla i Rufus wciąż mi towarzyszą. Cóż, co do tego jakoś nie miałam wątpliwości, bardziej przejmując się ewentualną reakcją Lei, ta jednak nie skomentowała mojego towarzystwa nawet słowem. Wręcz przeciwnie – uśmiechnęła się tylko pod nosem i cofnęła o krok, otwierając szerzej drzwi, żeby zrobić nam przejście.
– Wchodźcie – ponagliła i zabrzmiało to w niemal uprzejmy sposób. – Mogłaś zadzwonić, ale mniejsza. Może zabierzecie tę cholerę i w końcu będę miała święty spokój – dodała, a ja wyczułam, że gdzieś za moimi plecami Rufus sztywnieje.
– Jak ty…? – nie tyle zapytał, co wręcz wycedził te słowa przez zaciśnięte zęby, to jednak nie zrobiło na Lei najmniejszego nawet wrażenia.
– Och, nie… Nie mam na myśli Claire – zapewniła pośpiesznie, jakby od niechcenia wzruszając ramionami. – Chodzi mi o…
– Jakaś ty miła.
Leah zaklęła, wzdrygając się, kiedy tuż przed nią dosłownie zmaterializował się Cameron – tak po prostu, jak zwykle stając się widzialnym w najmniej przewidzianym przez jego ewentualnego rozmówcę momencie. Zmiennokształtna warknęła cicho, nerwowo zaciskając dłonie w pieści i przez krótką chwilę sprawiając wrażenie kogoś, kto ma wielką ochotę rzucić się przed siebie, by porządnie przyłożyć pierwszej osobie, która stanęłaby na jej drodze.
– Przestań! – jęknęła, po czym jednak się zamachnęła, ale wampir bez większego problemu usunął się na bok. – Do cholery, za którymś razem zejdę na zawał! Przysięgam – zapowiedziała, ale Cammy tylko wywrócił oczami.
– Bardzo przepraszam! – zreflektował się pośpiesznie, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście.
Spojrzałam na tę dwójkę w oszołomieniu, przez krótką chwilę sama niepewna czy powinnam się śmiać, czy może płakać. Ostatecznie uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, próbując stłumić uśmiech, bo to mimo wszystko było zabawne. Już wcześniej miałam wrażenie, że Cameron działał Lei na nerwy, czy to drażniąc ją swoim entuzjazmem, czy też tym, że nie traktował jej jak potencjalnego wroga. Nie miałam pewności, co tak naprawdę powinnam o tym wszystkim myśleć, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten z synów Beau świetnie bawił się od chwili, w której natknął się na siostrę Setha po raz pierwszy. To wydało mi się zastanawiające, ale nie miałam pewności, jak powinnam to odbierać.
– Ehm… Claire – odezwała się cicho Layla. – Jest gdzieś tutaj? – zapytała ze spokojem, decydując się wtrącić.
Nie byłam zaskoczona tym, że to ona mówiła. Rufus po prostu obserwował, uparcie milcząc i z uwagą rozglądając się dookoła. Cóż, nie miałam wątpliwości że zapach zmiennokształtnych był w tym miejscu nad wyraz intensywny, drażniąc instynkt, ale byłam w stanie to ignorować. Co jak co, ale w towarzystwie tych istot spędziłam tak wiele czasu w dzieciństwie, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie uwierzyć, że którekolwiek z nich mogłoby mnie skrzywdzić.
– No jasne – stwierdziła Leah, wywracając oczami. – Jest, tak jak i on – dodałam, wymownie spoglądając na Cammy’ego – ale przynajmniej mnie nie denerwuje. Z tego co wiem, to padli razem z Setem, ledwo tylko wrócili z plaży i… Co? – obruszyła się, podchwyciwszy spojrzenie Rufusa.
– Nieważne – stwierdził lakonicznie, jakimś cudem nawet słowem nie komentując tego, co sugerowała mu Leah. – Ale jest cała, tak?
– A jaka ma być? – zniecierpliwiła się dziewczyna. – Jasne, jak w nocy przyjechała, to wyglądała, jakby zaraz miała się popłakać, ale już jest lepiej. Seth z nią siedzi… I tylko siedzi, żeby nie było wątpliwości – dodała z naciskiem, dosłownie taksując wampira wzrokiem. Chyba tylko ją mogło być stać na złośliwości, na dodatek względem kogoś, kto w każdej chwili mógł pokusić się o złamanie jej karku. – Mama niedługo wróci, tak swoją drogą. Podejrzewam, że jest na komisariacie, bo powoli zaczynała się martwić… Jest późno – zauważyła, zwracając się bezpośrednio do mnie.
– Wiem o tym. – Zawahałam się, nagle zaniepokojona. – Powiedziałaś, że Charliego jeszcze nie ma? Coś się stało, czy…? – zaczęłam, ale dziewczyna nie pozwoliła mi skończyć.
– Chodź, pogadamy – zaproponowała. Samo to wystarczyło, żeby mnie zaskoczyć, tym bardziej, że prędzej byłam skłonna założyć, że przy pierwszej okazji wyrzuci nas za drzwi. – Coś jest nie tak, ale… – Urwała, tym samym prawie doprowadzając mnie do szału.
Zawahałam się, spoglądając kolejno na Leę, a później na moje towarzystwo. Layla cicho westchnęła, ostatecznie decydując się wtrącić.
– Pójdę do Claire – zaproponowała, po czym spojrzała ku chodom. – Mogę? – dodała, a siostra Setha tylko niecierpliwie machnęła ręką.
Wypuściłam powietrze ze świstem, coraz bardziej zaniepokojona. Cokolwiek się działo, miałam złe przeczucia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa