Renesmee
Nie śpieszyłam się ze
spełnieniem obietnicy ze wspólnym wyjazdem do Forks. Nie chodziło nawet o to,
że mogłabym obawiać się ewentualnej reakcji Rufusa, bo nie sądziłam, żeby był
aż tak niespokojny, by zrobić coś głupiego. Podejrzewałam, że gdyby było
inaczej, urządziłby Sethowi piekło już w chwili, w której on i Claire
stali się na tyle odważni, żeby ujawnić się ze swoim związkiem – a więc
czymś, co mnie wydawało się już aż nazbyt oczywiste. Nie mogłam zresztą
zaprzeczyć, że kiedy trzeba było, wampir potrafił zachować się w niemalże
ludzki, normalny sposób, tak jak podczas spotkania z Castielem, kiedy
wręcz szokował mnie tym, jak przy odrobinie dobrej woli potrafił postępować.
Właściwie
sam nie byłam pewna, co najbardziej mnie martwiło. Poniekąd chciałam dać Claire
trochę czasu, tym bardziej, że dzień wcześniej całą sobą wyczułam, że
dziewczyna mogłaby potrzebować Setha. Chciałam, żeby się uspokoiła, zresztą
musiałam poukładać sobie w głowie wszystko to, co się wydarzyło. Co
więcej, jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że Gabriel nie miał być zachwycony
perspektywą tego, że miałabym gdziekolwiek wychodzić, nawet w towarzystwie
jego siostry i szwagra. Problem polegał na tym, że nie mieliśmy pojęcia na
czym stoimy, co w jakiś pokrętny sposób wszystko komplikowało, utrudniając
podjęcie decyzji. To sprawiało, że miałam jeszcze więcej złych przeczuć,
których w żaden sposób nie potrafiłam sprecyzować, a które z każdą
kolejną sekundą coraz bardziej dawały mi się we znaki. Chciałam się jakkolwiek
zdystansować, ale…
Cóż, to
zdecydowanie nie miało być proste – przynajmniej nie w takim stopniu, jak
mogłabym tego oczekiwać.
Nie
podobała mi się panująca w domu Cullenów atmosfera, ale to było do
przewidzenia. Gabriel został u nas, najwyraźniej czując się w obowiązku
siedzieć przy Issie razem z Carlisle’m i Jasperem, którzy obiecali
zająć się wszystkim. Mogłam tylko zgadywać, co takiego kierowało mim mężem, ale
podejrzewałam, że tak naprawdę chodziło przede wszystkim o Claire – a więc
córkę jego bliźniaczki, za którą (tak jak i jej matkę) oddałby życie.
Rozumiałam to, więc próbowałam nie naciskać, ale prawda była taka, że o wiele
pewniej czułam się, kiedy byliśmy razem. Być może zaczynałam być
przewrażliwiona, ale stopniowo nabierałam pewności, że całe to szaleństwo miało
jakieś głębsze dno – i było zaledwie początkiem czegoś większego, czego my
byliśmy celem.
Trudno było
mi stwierdzić, co myśleli o tym pozostali, nie miałam też odwagi, żeby tak
po prostu zaczynać temat. Prawda była taka, że tego nie chciałam – naciskać i wnikać
w szczegóły, których nawet nie znałam. Pewne było jedynie to, że wkrótce
po tym, jak w okolicy pojawili się Volturi, nagle ktoś zaatakował
dzieciaki na balu, a to… Och, to zdecydowanie nie mogło być przypadkiem.
Już podczas uroczystości w Volterze, ogarnięta złymi przeczuciami i wrażeniem,
że umyka mi coś bardzo ważnego, gotowa byłam przysiąc, że dzieje się coś
ważnego. Wtedy to zignorowałam, błędnie jak się okazało, więc nie zamierzałam
popełnić tego samego błędu po raz kolejny.
Poczułam
ulgę, kiedy w międzyczasie Damien pojawił się u nas, co prawda
przygnębiony brakiem Liz, ale jednak cały i zdrowy. Wiedziałam, że
zranienie uzdrowiciela, a przy tym kogoś, kto telepatię opanował równie
dobrze, co i jego ojciec, było naprawdę trudne, ale i tak się
przejmowałam. Czułam też, że nie był zachwycony decyzją Elizabeth, ale nie
byłam w stanie stwierdzić, co mogło zajść między tą dwójką, kiedy w nocy
opuścili dom.
– Wszystko
chyba jest w porządku – stwierdził tylko lakonicznie, ledwo tylko się
pojawił. – Liz jakiś czas zostanie u Shannon i… Hm, w okolicy nie
widziałem niczego podejrzanego.
Było w jego
tonie coś, co jasno dało mi do zrozumienia, że zadawanie pytań albo okazywanie
współczucia, nie są najlepszymi pomysłami, dlatego powstrzymałam się od
jakiejkolwiek reakcji. To mogło zaczekać, zresztą wolałam założyć, że on i Liz
musieli poradzić sobie ze wszystkim w pojedynkę. Tak było lepiej, poza tym
sama tego chciałam, kiedy chodziło o Gabriela, idąc zwierzać się Layli czy
Beau dopiero w chwili, w której naprawdę potrzebowałam pocieszenia.
Damien miał mnie i Alessię, ale wszystko wydawało się zbyt świeże i niejasne,
by podejmować jakiekolwiek konkretne kroki.
Elena
najzwyczajniej w świecie zniknęła, wychodząc gdzieś z Rafaelem, ale
to było do przewidzenia. Już dawno zdążyłam dość do wniosku, że ta dwójka tutaj
nie pasowała – zwłaszcza demon, który niezmiennie kojarzył mi się z poczuciem
zagrożenia i tym, co wszyscy przeżyliśmy pod rządami Isobel. Wciąż nie
docierało do mnie to, że ta dwójka mogłaby być razem, o jakiejkolwiek
lepszej stronie Rafaela nie wspominając. Tak czy inaczej, czułam się w jego
obecności nieswojo, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że jakiekolwiek
kroki, które zamierzał pojąć, były podyktowane Elenie. Co jak co, ale nie
mogłam zarzucić mu, że nie przejmował się dziewczyną; wręcz przeciwnie – byłam
gotowa przysiąc, że najchętniej by kogoś rozszarpał z chwilą, w której
ta przekroczyła próg domu zaraz po powrocie z balu.
Jakkolwiek
by nie było, sytuacja wciąż pozostawała niejasna. Jakby tego było mało, bez
wątpienia odbijała się na wszystkich, chociaż tym razem odbiło się bez spięć,
których podświadomie się spodziewałam. W którymś momencie faktycznie udało
mi się znaleźć chwilę, żeby na trochę się położyć, chociaż nie sądziłam, że w ogóle
będę w stanie zasnąć. I tak nie spałam długo, ale to wystarczyło,
żebym poczuła się chociaż trochę lepiej i przekonała, że na zewnątrz z wolna
zaczął zapadać zmierzch. Kiedy do tego wszystkiego po dołączeniu do towarzystwa
w salonie, już na wstępie usłyszałam ciche, nerwowe rozmowy, z tym
większą ulgą opuściłam dom, z dwojga złego woląc sprawdzić, co działo się w Forks.
– Gabriel
dzwonił, wiesz? – Omal nie wyszłam z siebie, kiedy u mojego boku
dosłownie zmaterializowała się Layla. Czasami zapominałam, że ta dziewczyna
potrafiła poruszać się prawie bezszelestnie, nie wspominając o tym, że po
zachodzie słońca aż tryskała energią i entuzjazmem, zdolna funkcjonować o wiele
sprawniej, niż w świetle dnia. – Spałaś, więc cię nie budziłam… Twierdzi,
że wszystko jest w porządku. No wiesz, z Issie… Po prostu to jeszcze
trochę potrwa – dodała, a ja westchnęłam.
– Dobre i tyle
– stwierdziłam i zawahałam się na moment. – Tak sądzę, chociaż… Pytanie,
co z nią zrobić później – przyznałam, chociaż miałam wrażenie, że te słowa
zabrzmiały co najmniej źle. – Mam na myśli… Przecież nie może zostać tutaj,
prawda? Nie na początku – zauważyłam przytomnie.
To była
zaledwie jedna z wielu kwestii, które w naturalny sposób nie dawały
mi spokoju. Pomijając to, że rodzina dziewczyny już najpewniej się o nią
zamartwiała, nie wyobrażałam sobie zostawienia nowo narodzonej wampirzycy w Seattle,
a tym bardziej naszym domu. Jasne, nie miałam wątpliwości, że Carlisle bez
chwili wahania wziąłby sobie pod opiekę kogoś, kto tego potrzebował, ale
sytuacja nie była aż tak prosta, jak jeszcze kilka lat temu, zanim w ogóle
pojawiłam się na świecie, a Michael zmanipulował przeszłość. Wiedziałam,
że młoda wampirzyca, na dodatek z tego miasta, oznaczałaby przeprowadzkę,
chociaż to wciąż nie pozostawało problemem – nie dla moich bliskich, którzy od
lat przenosili się z miejsca na miejsce. Trzeba było wziąć pod uwagę
chociażby Elenę, której krew mogłaby okazać się problematyczna albo…
Zacisnęłam
usta, mając wrażenie, że prędzej dorobię się bólu głowy, niż znajdę
jakiekolwiek logiczne rozwiązanie. Istniało wiele kwestii, które należało wziąć
pod uwagę, żeby wszystko przebiegło w taki sposób, jak powinno. Co więcej,
nie mieliśmy pojęcia, czego spodziewać się po samej Marissie, tym bardziej, że
każdy wampir był inny – i to zarówno pod względem samokontroli, jak i współpracy.
Podejrzewałam, że dla dziewczyny już i tak miało się to okazać szokiem,
zresztą byłabym zdziwiona, gdyby tak się nie stało. Pomijając paraliżujący ból,
który byłam w stanie wyobrazić sobie tym prościej, że sama doświadczyłam
go dwukrotnie, w grę wchodziła również świadomość tego, że w jeden
wieczór całe jej dotychczasowe życie po prostu dobiegło końca – ot tak
przestało istnieć, w zamian zmuszając ją do zagłębienia w świat,
którego nie znała. Nie sądziłam, żeby przeniesienie w czasie dorównywało,
ale przynajmniej po części mogłam założyć, że wiem, co takiego miała poczuć.
Cholera,
biedna dziewczyna. Zdecydowanie sobie na to nie zasłużyła, ale teraz już nie
było możliwości, żeby cokolwiek zmienić.
– Cóż… Może
po prostu ją stąd odeślijcie – usłyszałam głos Rufusa, ledwo tylko z Laylą
przeszłyśmy do garażu. Potrzebowałam samochodu, nie pierwszy raz zamierzając
pokusić się o pożyczenie Volvo ojca. Zdecydowanie mniej rzucało się w oczy,
niż mój lexus, zwłaszcza w Forks, gdzie o zapadnięcie mieszkańcom w pamięć
nie było trudne. – Mówię poważnie – odezwał się ponownie wampir, ledwo tylko spojrzałam
na niego w roztargnieniu. Uniosłam brwi, chociaż nawet nie dziwiło mnie
to, że mógłby chcieć zaszyć się w garażu, z daleka od całego
towarzystwa. – Rosalee pewnie nie miałaby nic przeciwko, gdyby podesłać jej
świeżynkę…
– Rosalee…
– powtórzyłam z powątpiewaniem. – Znajoma Dimitra?
Naukowiec
tylko wzruszył ramionami.
– O ile
mi wiadomo, Theo i Pavarotti wciąż tam są. Skoro do tej pory nie wywaliła
Lucasa i Matta, również nowo narodzoną przyjmie z otwartymi ramionami
– stwierdził, nie szczędząc sobie złośliwości. – Oczywiście to tylko sugestia,
aczkolwiek… Och, musisz przyznać, że to zaoszczędziłoby wam problemów, prawda?
– Fakt –
przyznałam, ale wciąż miałam wątpliwości. Rzuciłam szwagrowi zaciekawione spojrzenie,
nie pierwszy raz zastanawiając się nad tym, co przez większość czasu chodziło
mu po głowie. – Może zasugeruję to reszcie, ale… Hm, dużą pomoc jak na ciebie –
zauważyłam, a on warknął cicho.
– Co masz
na myśli?
Potrząsnęłam
głową.
– Nic
takiego. Po prostu to trochę tak, jakbyś się przejmował – zauważyłam, chociaż
to było trochę jak stąpanie po cienkim lodzie.
– Ja?
Skądże – obruszył się. – Ale Claire jak najbardziej – dodał z naciskiem,
tym samym niejako tłumacząc mi wszystko. – A skoro o niej mowa… Mogłabyś
się pośpieszyć, dziewczyno? Przy twoim tempie prędzej świt nas zastanie, niż
gdziekolwiek się stąd ruszymy.
Jedynie
wywróciłam oczami, jakoś nie mając wątpliwości, że to tyle, jeśli chodziło o uprzejmości.
Nie odezwałam się nawet słowem, bez pośpiechu podchodząc do auta – ludzkim
krokiem, z czystej złośliwości decydując się na niemalże metodyczny sposób
wykonywania kolejnych czynności. Jakkolwiek by jednak nie było, wiedziałam
przecież, że Rufus najpewniej miał rację, a wysłanie Marissy gdzieś, gdzie
miałaby dobą opiekę, wydawało się najlepszą z możliwości. Co więcej tam,
gdzie mieszkała Rosalee, nikt jej nie znał, co w równym stopniu wiele
ułatwiało, jak i komplikowało. Problem polegał na tym, że dla samej Issie
to wcale nie musiało być takie dobre, przynajmniej z jej perspektywy.
Sama, odmieniona i zdana na opiekę ni mniej, ni więcej, ale po prostu
obcych. Nie wyobrażałam sobie tego, ale jaki tak naprawdę mieliśmy wybór?
Nie
rozmawialiśmy więcej, co przyjęłam z ulgą, wciąż zbyt podenerwowana, by
dodatkowo się zadręczać. Skupiałam się na drodze, całą sobą pochłonięta
prowadzeniem samochodu, co zresztą było swego rodzaju formą ucieczki, na którą
chciałam sobie pozwolić. Chyba nawet Rufus zdawał sobie sprawę z tego, że
lepiej będzie mnie nie prowokować, bo milczał, co jak najbardziej mi
opowiadało. Cóż, po tym jak raz dałam mu do zrozumienia, że nie zawaham się go
wyrzucić, gdyby tylko dał mi po temu sposobność, raczej nie musiałam obawiać
się kolejnych nieprzemyślanych uwag i igrania z myślami.
Jakaś
cząstka mnie pragnęła zadzwonić do Gabriela i przynajmniej usłyszeć jego
głos, ale się powstrzymałam. Nie miałam wątpliwości, że nie byłby zachwycony,
gdyby wiedział, że byłam poza bezpiecznym domem, a do tego wszystkiego
opuszczałam Seattle. W jakimś stopniu czułam ulgę, zresztą po pierwszej od
dawna wizycie w Forks już od dłuższego czasu miałam ochotę tam wrócić. To
miejsce chyba już zawsze miało mieć w sobie coś niezwykłego – rodzaj
energii, która wydawała się przyciągać zarówno mnie, jak i resztę mojej
rodziny. Same wspomnienia wbrew wszystkiemu pozostawały dla mnie ważne, będąc
niczym namiastka życia, które kiedyś było dla mnie najważniejsze – coś, co
ostatecznie ustąpiło miejsca na rzecz Gabriela, dzieci i Miasta Nocy, choć
nie umniejszało ważności tego, co miałam przed nimi.
Inną sprawą
pozostawało to, że naprawdę liczyłam, że przy okazji zdołam zobaczyć się z Charliem.
Chciałam tego, zwłaszcza teraz, kiedy pojawienie się roztrzęsionej Claire musiało
dać dziadkowi do zrozumienia, że działo się coś złego. Nie chciałam, żeby się
przejmował, tym bardziej, że wkrótce on i Sue planowali ślub. Co więcej,
każda kolejna komplikacja mogła pogorszyć sytuację, bo Charlie miał swoją
granicę wytrzymałości. Obawiałam się, że w którymś momencie zasada „chcę
wiedzieć tyle, ile muszę” straci racje bytu, a on poprosi o wyjaśnienia,
które mogły ściągnąć na niego tylko i wyłącznie niebezpieczeństwo.
Nie byliśmy
na to gotowi.
Nie
pierwszy raz poczułam się dziwnie, przekraczając granicę znajomego, sennego
miasteczka. Nawet nocą czułam się w tej okolicy dobrze, świadoma tylko i wyłącznie
tego, że wróciłam do domu. To nie był ten sam rodzaj przeczucia, którego
doświadczyłam z chwilą wejścia do Miasta Nocy – nie tak intensywny i wywołujący
tęsknotę za miejscem, które na własne życzenie opuściłam – ale i tak
westchnęłam cicho, mimowolnie zaczynając się rozluźniać. Wiedziałam, że to
najpewniej tylko moje wrażenie, ale Forks było bezpieczne, a przynajmniej
chciałam w to wierzyć. Znajdowałam się w miejscu, które pozostawało
niezwiązane z tym, co działo się do tej pory – całym tym szaleństwem,
przed którym całą noc próbowałam uciec i…
Dlaczego
miałam wrażenie, że w tamtej chwili oszukuję samą siebie?
Odrzuciłam
od siebie niechciane myśli, nie chcąc się zadręczać. Nie miałam problemu z odnalezieniem
drogi do domu Charliego, gotowa wręcz przysiąc, że gdyby przyszła taka
potrzeba, zdołałabym ją odszukać nawet z zamkniętymi oczami. Mimo wszystko
wolałam przyjechać tutaj, niż do La Push, woląc nie sprawdzać, jak bardzo
zmieniły się relacje moje i Quileutów, odkąd przestałam być wpojeniem
Jacoba. Miałam wrażenie, że teraz wbrew wszystkiemu nie powinnam tam przebywać –
tak dla zasady, z szacunku dla plemienia, które istniało po to, by chronić
ludzi przed takimi jak ja. Z Claire było inaczej, ale ta kwestia i tak
wydała mi się najmniej istotna, skoro przez wzgląd na Sue Clearwaterowie
przebywali na neutralnym terenie Forks.
Wysiadłam
jako pierwsza, bez chwili wahania kierując się ku znajomemu budynkowi. Na moich
ustach z wolna pojawił się uśmiech, ledwo tylko stanęłam przed drzwiami,
gotowa zapukać, to jednak okazało się zbędne.
– Ach… –
Wzdrygnęłam się i cofnęłam o krok, kiedy drzwi otworzyły się w gwałtowny,
bezceremonialny sposób. Leah stanęła w progu, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
– Jednak jestem w stanie wyczuć wampira na kilometr – stwierdziła, nie
pierwszy raz szokując mnie swoją bezpośredniością.
– Ciszej –
obruszyłam się, dla pewności zerkając w głąb domu ponad ramieniem
dziewczyny. – Charlie… – zaczęłam, ale tylko zaśmiała się krótko, nie
pozwalając mi dokończyć.
– Charlie
jest w pracy – uświadomiła mnie ze spokojem. – Hej, nie jestem głupia,
jasne?
Nie
odpowiedziałam, woląc nie ciągnąć tej dyskusji. Dla pewności obejrzałam się
przez ramię, żeby upewnić się, że Layla i Rufus wciąż mi towarzyszą. Cóż,
co do tego jakoś nie miałam wątpliwości, bardziej przejmując się ewentualną
reakcją Lei, ta jednak nie skomentowała mojego towarzystwa nawet słowem. Wręcz
przeciwnie – uśmiechnęła się tylko pod nosem i cofnęła o krok,
otwierając szerzej drzwi, żeby zrobić nam przejście.
– Wchodźcie
– ponagliła i zabrzmiało to w niemal uprzejmy sposób. – Mogłaś
zadzwonić, ale mniejsza. Może zabierzecie tę cholerę i w końcu będę miała
święty spokój – dodała, a ja wyczułam, że gdzieś za moimi plecami Rufus
sztywnieje.
– Jak ty…?
– nie tyle zapytał, co wręcz wycedził te słowa przez zaciśnięte zęby, to jednak
nie zrobiło na Lei najmniejszego nawet wrażenia.
– Och, nie…
Nie mam na myśli Claire – zapewniła pośpiesznie, jakby od niechcenia wzruszając
ramionami. – Chodzi mi o…
– Jakaś ty
miła.
Leah
zaklęła, wzdrygając się, kiedy tuż przed nią dosłownie zmaterializował się
Cameron – tak po prostu, jak zwykle stając się widzialnym w najmniej
przewidzianym przez jego ewentualnego rozmówcę momencie. Zmiennokształtna warknęła
cicho, nerwowo zaciskając dłonie w pieści i przez krótką chwilę
sprawiając wrażenie kogoś, kto ma wielką ochotę rzucić się przed siebie, by
porządnie przyłożyć pierwszej osobie, która stanęłaby na jej drodze.
– Przestań!
– jęknęła, po czym jednak się zamachnęła, ale wampir bez większego problemu
usunął się na bok. – Do cholery, za którymś razem zejdę na zawał! Przysięgam –
zapowiedziała, ale Cammy tylko wywrócił oczami.
– Bardzo
przepraszam! – zreflektował się pośpiesznie, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście.
Spojrzałam
na tę dwójkę w oszołomieniu, przez krótką chwilę sama niepewna czy
powinnam się śmiać, czy może płakać. Ostatecznie uciekłam wzrokiem gdzieś w bok,
próbując stłumić uśmiech, bo to mimo wszystko było zabawne. Już wcześniej
miałam wrażenie, że Cameron działał Lei na nerwy, czy to drażniąc ją swoim
entuzjazmem, czy też tym, że nie traktował jej jak potencjalnego wroga. Nie
miałam pewności, co tak naprawdę powinnam o tym wszystkim myśleć, ale nie
mogłam pozbyć się wrażenia, że ten z synów Beau świetnie bawił się od
chwili, w której natknął się na siostrę Setha po raz pierwszy. To wydało
mi się zastanawiające, ale nie miałam pewności, jak powinnam to odbierać.
– Ehm…
Claire – odezwała się cicho Layla. – Jest gdzieś tutaj? – zapytała ze spokojem,
decydując się wtrącić.
Nie byłam
zaskoczona tym, że to ona mówiła. Rufus po prostu obserwował, uparcie milcząc i z
uwagą rozglądając się dookoła. Cóż, nie miałam wątpliwości że zapach
zmiennokształtnych był w tym miejscu nad wyraz intensywny, drażniąc
instynkt, ale byłam w stanie to ignorować. Co jak co, ale w towarzystwie
tych istot spędziłam tak wiele czasu w dzieciństwie, że nawet gdybym
chciała, nie byłabym w stanie uwierzyć, że którekolwiek z nich
mogłoby mnie skrzywdzić.
– No jasne
– stwierdziła Leah, wywracając oczami. – Jest, tak jak i on – dodałam,
wymownie spoglądając na Cammy’ego – ale przynajmniej mnie nie denerwuje. Z tego
co wiem, to padli razem z Setem, ledwo tylko wrócili z plaży i… Co? –
obruszyła się, podchwyciwszy spojrzenie Rufusa.
– Nieważne
– stwierdził lakonicznie, jakimś cudem nawet słowem nie komentując tego, co
sugerowała mu Leah. – Ale jest cała, tak?
– A jaka
ma być? – zniecierpliwiła się dziewczyna. – Jasne, jak w nocy przyjechała,
to wyglądała, jakby zaraz miała się popłakać, ale już jest lepiej. Seth z nią
siedzi… I tylko siedzi, żeby nie było wątpliwości – dodała z naciskiem,
dosłownie taksując wampira wzrokiem. Chyba tylko ją mogło być stać na złośliwości,
na dodatek względem kogoś, kto w każdej chwili mógł pokusić się o złamanie
jej karku. – Mama niedługo wróci, tak swoją drogą. Podejrzewam, że jest na
komisariacie, bo powoli zaczynała się martwić… Jest późno – zauważyła, zwracając
się bezpośrednio do mnie.
– Wiem o tym.
– Zawahałam się, nagle zaniepokojona. – Powiedziałaś, że Charliego jeszcze nie
ma? Coś się stało, czy…? – zaczęłam, ale dziewczyna nie pozwoliła mi skończyć.
– Chodź,
pogadamy – zaproponowała. Samo to wystarczyło, żeby mnie zaskoczyć, tym
bardziej, że prędzej byłam skłonna założyć, że przy pierwszej okazji wyrzuci
nas za drzwi. – Coś jest nie tak, ale… – Urwała, tym samym prawie doprowadzając
mnie do szału.
Zawahałam
się, spoglądając kolejno na Leę, a później na moje towarzystwo. Layla
cicho westchnęła, ostatecznie decydując się wtrącić.
– Pójdę do
Claire – zaproponowała, po czym spojrzała ku chodom. – Mogę? – dodała, a siostra
Setha tylko niecierpliwie machnęła ręką.
Wypuściłam
powietrze ze świstem, coraz bardziej zaniepokojona. Cokolwiek się działo,
miałam złe przeczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz