Claire
Nie była pewna, w którym
momencie i jakim cudem zdołała zasnąć. Wiedziała jedynie, że po powrocie
do domu nie marzyła o niczym innym, tym bardziej, że noc nie należała do
najspokojniejszych w jej życiu. Co więcej, zmęczenie sprawiało, że już nie
obawiała się ewentualnych koszmarów, a tym bardziej nie przejmowała się
tym, co działo się w ostatnim czasie. Była za ten stan Sethowi wdzięczna,
zresztą tak jak i to, że chłopak po raz kolejny zdecydował się z nią
zostać, pozwalając, żeby ułożyła się u jego boku, mogąc cieszyć się
ciepłymi ramionami i płynącym ze wzajemnej bliskości spokojem. O niczym
więcej nie śmiała marzyć, przynajmniej na początek, skupiona przede wszystkim
na możliwości bycia razem.
Sen
przyszedł wkrótce po tym, ale nie miała nic przeciwko. Co więcej, pierwszy raz
doświadczyła czegoś takiego – po prostu leżenia przy chłopaku, który byłby
skłonny zrobić dla niej dosłownie wszystko. Czuła się bezpieczna, czego również
potrzebowała, chociaż wcześniej nawet nie była tego świadoma. To wystarczyło, poza
tym w znaczącym stopniu różniło się od przesiadywania z Deanem –
wspomnieniu, które również pragnęła wyrzucić z pamięci, choć zarazem nie
była w stanie powstrzymać się przed porównaniem tych dwóch sytuacji. Wtedy
też było miło, kiedy jeszcze ufała wampirowi, pozwalając, żeby ją obejmował,
ale… teraz wszystko wydawało się zupełnie inne, a ona nie obawiała się, że
ktokolwiek próbował mieszać jej w głowie.
Tak czy
inaczej, w którymś momencie oboje zasnęli, ale to wydawało się dobre.
Kiedy otworzyła oczy, wciąż czuła przenikliwe, bijące od ciała leżącego przy
niej chłopaka ciepło. Zamrugała nieco nieprzytomnie, próbując przynajmniej po
części doprowadzić się do porządku. Chciała się przesunąć, ale to okazało się
problematyczne, tym bardziej, że Seth w niemalże kurczowy sposób tulił ją
do siebie. To było przyjemne, oczywiście, ale szybko przekonała się, że taki
stan rzeczy może okazać się również problematyczny… Chociażby w sytuacji, w której
chciałaby wstać, nie budząc go przy tym. Co więcej, naprawdę zaczynało być jej
gorąco, czego zresztą mogła się spodziewać, skoro położyła się u boku
kogoś, kto mógłby konkurować z rozgrzanym kaloryferem.
– Ehm…
Seth? – mruknęła z wahaniem, raz jeszcze próbując oswobodzić się spod
ramienia obejmującego ją chłopaka.
Efekt był
średni, tym bardziej, że nie chciała się z nim szarpać – przynajmniej na
razie. Wydała z siebie cichy, zdławiony jęk, coraz bardziej zrezygnowane.
Jasne, że przy odrobinie szczęścia mogła spróbować go zrzucić, ale nie była
pewna, czy to taki dobry pomysł. Łatwiej było zaczekać aż sam się obudzi, ale
obawiała się, że to wcale nie musiało nastąpić szybko, tym bardziej, że
wcześniej siedział przy niej przez noc. Nie chciała go budzić, ale z drugiej
strony, trwanie w jednej pozycji przez kilka następnych godzin, nie było
najbardziej satysfakcjonującym sposobem na spędzenie czasu.
Och, we
wszystkich filmach czy książkach, z którymi miała styczność, takie sceny
prezentowały się o wiele lepiej. W zasadzie przebudzenie w towarzystwie
ukochanej osoby zawsze kojarzyło jej się z czymś wyjątkowo przyjemnym i uroczym,
ale najwyraźniej to nie było aż takie proste i urocze, jak mogłaby tego
oczekiwać. Nikt nie wspominał o pewnych niedogodnościach, ale z drugiej
strony…
Cóż,
trudno. Już miała za sobą etap, w którym przed nim uciekała i odpychała
go na wszystkie możliwe sposoby. Skoro tak, równie dobrze mogła wyjść na
niewdzięcznego potwora, który nie pozwala się swojemu facetowi wyspać.
Też mi strażnik…, pomyślała mimochodem,
raz jeszcze mierząc chłopaka wzrokiem. Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem
oczami, aż nazbyt pewna, że gdyby ktoś spróbował zaatakować ich akurat w tej
chwili, Seth nie miałby pojęcia, co takiego zrobić, o ile w ogóle
pokusiłby się o otworzenie oczu. To było urocze, a już na pewno nie
miałaby o to do niego pretensji, niemniej… taki stan rzeczy wydał jej się
co najmniej zabawny.
– Seth… –
spróbowała raz jeszcze, nachylając się na tyle blisko, by w ogóle miał
szansę ją usłyszeć. – Hej, wściekła Leah na horyzoncie – poinformowała go i chciała
dodać coś jeszcze, ale w tym samym momencie przesunął się,
bezceremonialnie przygarniając ją jeszcze bliżej siebie. Wypuściła powietrze ze
świstem, przez krótką chwilę mając problem ze złapaniem oddechu, tym razem już
wcale nie będąc w stanie się ruszyć. – Seth, do cholery, złaź ze mnie, bo
ci przyłożę! – wyrzuciła z siebie pod wpływem impulsu, ostatecznie tracąc
cierpliwość.
Odpowiedział
jej śmiech – melodyjny i znajomy, chociaż zdecydowanie nie należał do
obejmującego ją chłopaka. Zaskoczona, spróbowała poderwać się do pionu, co
najmniej wytrącona z równowagi tym, co wydawał się sugerować głos, ale nie
miała po temu okazji. Jakby tego było mało, z chwilą, w której w ogóle
zdecydowała się poruszyć, Seth ostatecznie musiał dość do wniosku, że coś jest
nie tak, bo ostatecznie się przemieścił – gwałtownie i bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia, wystarczająco pewnie, by pociągnąć ją za sobą. To byłoby miłe,
gdyby zamierzał ją objąć albo bronić, ale na pewno nie w sytuacji, w której
jak gdyby nigdy nic zsunął się na podłogę, ciągnąc zaskoczoną Claire za sobą.
Jedynym pozytywem wydawało się to, że wylądowała na nim, ale i tak zapragnęła
porządnie nim potrząsnąć, wciąż niedowierzając temu, co się wydarzyło.
– Co…? –
Zamrugał nieco nieprzytomnie, po czym w końcu na nią spojrzał. – O… Cześć,
Claire. Co robisz? – rzucił niemalże pogodnym tonem, tym samym skutecznie
wytrącając ją z równowagi.
– Żartujesz
sobie? Ja…
Gdzieś za
plecami znowu usłyszała melodyjny śmiech.
– Jacy wy
jesteście razem uroczy – wtrącił nowy głos, w końcu utwierdzając
dziewczynę w przekonaniu, że nie byli sami. – Ehm… Nie powinnam tak po
prostu wchodzić, prawda? Ale pukałam, a że nikt mi nie otwiera….
Layla nie
dokończyła, to zresztą okazało się zbędne. Claire natychmiast poderwała się na
równe nogi, w pośpiechu oswobadzając się z uścisku obejmującego ją
Setha. Tym razem jej na to pozwolił, przytomny w stopniu wystarczając, żeby
zorientować się, co takiego działo się dookoła. Dziewczyna nawet nie zwróciła
na to uwagi, skupiona przede wszystkim na możliwości znalezienia się przy
stojącej w progu, roześmianej Layli. Natychmiast wpadła mamie w ramiona,
woląc nie zastanawiać się, co takiego wampirzyca tutaj robiła i co miałoby
to oznaczać. Wystarczyło kilka sekund, żeby zdołała rozluźnić się za sprawą
znajomych, ciepłych ramion, których od wydarzeń na balu potrzebowała w równym
stopniu, co i bliskości Setha. Cóż, jeśli to była sprawka Renesmee, tym
bardziej była za to ciotce wdzięczna.
Pozwoliła,
żeby Layla przygarnęła ją do siebie. Poczuła, że ciepłe palce wampirzycy
musnęły jej włosy, łagodnie je przeczesując, co na dłuższą metę było przyjemne.
Na początek wystarczyło, chociaż kiedy pomyślała o koniczności wyjaśnienia
czegokolwiek, z miejsca zrobiło jej się niedobrze.
– Issie… – zaczęła,
a Layla westchnęła cicho i odsunęła ją od siebie na tyle, by mogły na
siebie spojrzeć.
– Wiem –
przerwała niemalże łagodnym tonem. – I mi przykro, ale… Nic jej nie
będzie, prawda? To najważniejsze.
Och, bez
wątpienia tak było, ale nie była w stanie ot tak zapomnieć o konsekwencjach,
które niosła za sobą przemiana. Miała mętlik w głowie, a chwilowy
spokój, który zagwarantował jej Seth, zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił.
– Co tutaj
robisz, mamo? – zapytała pośpiesznie, chcąc zająć czymkolwiek myśli. Przełknęła
z trudem, bezskutecznie próbując się uspokoić. – Mam na myśli…
– Jasne, że
przyjechaliśmy, ledwo Nessie powiedziała, co się stało – przerwała Layla, po
czym na powrót przygarnęła ją do siebie. – Nic ci nie jest? Nie mam pojęcia, co
o tym myśleć, ale i tak się wystraszyłam – przyznała, a Claire
cicho westchnęła.
– Jestem
cała – zapewniła zgodnie z prawdą. Przynajmniej teoretycznie, ale
zakładała, że wampirzycy chodziło przede wszystkim o stan fizyczny. –
Nikomu nic się nie stało, poza… No cóż, Issie – dodała, krzywiąc się
mimowolnie. Coś ścisnęło ją w gardle, więc spróbowała odchrząknąć, chcąc
jak najszybciej doprowadzić się do porządku. – Wiem, że nie powinnam tutaj
przyjeżdżać, ale nie mogłam inaczej. Oszalałabym z nimi wszystkimi i…
– Przecież
nic się nie stało – oznajmiła z naciskiem Layla. – Już jest w porządku,
tak? Ważne, że trafiłaś w bezpieczne miejsce i nie byłaś sama.
Jeszcze
kiedy mówiła, z zaciekawieniem spojrzała na Setha, mimowolnie się
uśmiechając. Claire zawahała się, wciąż niepewna, jak powinna się zachować,
zwłaszcza po scenie, której mama chcąc nie chcąc była świadkiem. Nie wyglądała
na złą, ale to było do przewidzenia, tym bardziej, że od samego początku
cieszyła się z pojawienia Setha i tego, ze chłopak mógłby dostać
szansę. To wsparcie było dla Claire aż nazbyt istotne, ale z drugiej
strony…
– Mówiłaś,
że przyjechaliście? – zapytała z powątpiewaniem,
decydując się ustalić najistotniejszą kwestię.
Layla
wzruszyła ramionami.
– Nessie i Rufus
są na dole – wyjaśniła usłużnie, po czym ponownie się uśmiechnęła. – Jak
wspomniałam, wszystko jest w porządku. Naprawdę – dodała z naciskiem.
Innymi
słowy, powinni się cieszyć, że to ona weszła do pokoju. Mogła tylko zgadywać,
co miałoby miejsce, gdyby to nie Layla wybrała się na górę, ale przynajmniej
tymczasowo nie chciała tego robić. Wiedziała jedynie, że gdyby na jej miejscu
był tata, raczej nie bawiłby się ich kosztem, z zaciekawieniem obserwując
sytuację z progu.
Wyczuła
ruch za plecami, co uświadomiło jej, że Seth w końcu pozbierał się z podłogi.
Kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że wyglądał na zmieszanego, chociaż
usiłował udawać, że jest inaczej. W chwili, w której Layla na niego
spojrzała, w nieco nerwowy sposób do niej pomachał, być może próbując
stwierdzić, czego powinien się spodziewać.
– Hm… Dzień
dobry? – wyrzucił siebie w końcu, tym samym sprawiając, że wampirzyca uśmiechnęła
się w jeszcze bardziej promienny sposób.
– Raczej
wieczór – poprawiła machinalnie. – Rzadko wychodzę, kiedy na zewnątrz jest
jasno – dodała jakby od niechcenia.
– Och… – Po
minie Setha trudno było stwierdzić, co tak naprawdę o całej sytuacji
myślał. – No tak – zreflektował się pośpiesznie.
Cisza,
która zaraz po tym zapadła, miała w sobie coś niezręcznego. Claire
zawahała się, spoglądając to na zmieszanego chłopaka, to znów na wyraźnie
rozbawioną Laylę, która – mogłaby przysiąc – bez wątpienia pałała do Setha
sympatią. Tak było od samego początku, co zresztą dziewczynę wcale nie dziwiło,
bo naprawdę trudno było doprowadzić do sytuacji, w której jej mama
okazałaby komukolwiek niechęć. Na dłuższą metę to, że akurat ten chłopak mógłby
się jej obawiać, wydawało się zabawne, chociaż w tamtej chwili Claire
zdecydowanie nie było do śmiechu.
– Ehm…
Idziemy na dół? – zasugerowała z wahaniem. – Mówiłaś, że tata i Nessie
czekają, więc…
– Idźcie, a ja
pójdę poszukać Star – zasugerował Seth. – Jak znam Leę, to pewnie zostawiła ją
samą sobie i… Sama wiesz – dodał, uśmiechając się blado.
O, dziękuję. Nie ma jak wycofać się w pośpiechu!,
pomyślała mimochodem, tym razem nie powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że Seth niekoniecznie miał ochotę pokazywać
się na parterze, najpewniej przez wzgląd na Rufusa. I chociaż jak
najbardziej to rozumiała, jednocześnie miała ochotę parsknąć śmiechem na samą
myśl o tym, że mógłby bać poruszać się po swoim własnym domu.
– Jak
uważasz – powiedziała w końcu, nie chcąc na niego naciskać. Zaraz po tym
zwróciła się bezpośrednio do mamy, wciąż zamyślona. – Pójdę do łazienki, w porządku?
Za chwilę do was zejdę.
Layla
rzuciła jej bliżej nieokreślone spojrzenie, po czym skinęła głową. Claire była
gotowa przysiąc, że wampirzyca jak zwykle wyczuwała o wiele więcej, niż
można by podejrzewać – również w kwestii tego, że jej własna córka wciąż nie
mówiła wszystkiego. Pomyślała, że jak najbardziej powinna, mając ochotę
porozmawiać o śnie z lustrem i haiku, które wydawało się być
czymś więcej, aniżeli wytworem wyobraźni, ale to musiało poczekać, przynajmniej
na początek. To nie było odpowiednie miejsce na tę rozmowę, zresztą nie miała
wątpliwości, że Layla nie miała nic przeciwko temu, żeby trochę poczekać.
Nieco
uspokojona, w pośpiechu wyślizgnęła się na korytarz. Pamiętała, gdzie
znajdowała się łazienka, tym bardziej, że zaraz po przyjeździe do Forks,
spędziła w tamtym pomieszczeniu blisko godzinę, próbując doprowadzić się do
stanu używalności. Żałowała, że przed wyjazdem z Seattle nie wzięła ze
sobą żadnych rzeczy, ale w nerwach i przy świadomości tego, co działo
się z Marissą, nie myślała o niczym innym, prócz natychmiastowej
ucieczce z domu. Tak czy inaczej, prysznic musiał poczekać, tym bardziej,
że jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że pojawienie się Layli i Rufusa
świadczyło mniej więcej tyle, że nie mogła liczyć na pozostanie w Forks.
Bez
pośpiechu podeszła do umywali, po raz kolejny postępując w metodyczny,
przesadnie wręcz dokładny sposób. Poczuła się trochę lepiej, kiedy przemyła
twarz chłodną wodą – a przynajmniej tak było do momentu, w którym
uniosła głowę, żeby móc spojrzeć w wiszące na ścianie lustro.
Z wrażenia
aż zatoczyła się do tyłu, chyba jedynie cudem powstrzymując się przed wydaniem z siebie
zdławionego, histerycznego krzyku.
Na gładkiej
tafli – prawie jak we śnie – widniał krwawy napis, tym raczej ograniczony do jednego,
jedynego słowa.
Pamiętaj
Renesmee
Leah była w podłym
nastroju, a przynajmniej tyle zdążyłam zaobserwować. W jej przypadku
taki stan rzeczy nie wydał mi się niczym dziwnym, ale coś w słowach, które
zdążyła z siebie wyrzucić, jak najbardziej wzbudziło moje wątpliwości.
Mogłam tylko zgadywać, co tak naprawdę się działo, próbując doszukać się w tym
wszystkim choćby cienia logiki. Co więcej, martwiłam się, skoro we wszystko
wydawał się być zamieszany Charlie, choć być może przejmowałam się bez potrzeby
– w końcu jego praca miała prawo wiązać się z komplikacjami, które
wcale nie musiały sprowadzać się z wampirami.
– Co jest?
– zapytałam wprost, nie kryjąc zniecierpliwienia. Trudno było mi zachować
spokój w sytuacji, w której za jedyne źródło informacji mogłam
potraktować Leę, a więc osobę, która nigdy szczególnie za mną nie
przepadała. – Co takiego masz na myśli? Coś jest nie tak, czy…?
– Fajnie,
że wciąż przejmuje się tym, co się tutaj dzieje – stwierdziła w zamyśleniu
wilczyca, a ja westchnęłam.
– O co
ci chodzi? – niemalże warknęłam. Miałam to uznać za rodzaj przytyku, czy może
zaczynałam być przewrażliwiona.
Leah
jedynie wzruszyła ramionami. Po spojrzeniu, które mi posłała, nie byłam w stanie
jednoznacznie stwierdzić, co takiego chodziło jej po głowie. Cóż, może tak było
lepiej, bo czasami lepiej było nie wiedzieć – tak dla własnego spokoju.
– Sama nie
wiem. Może po prostu jestem wkurzona? – mruknęła, wywracając oczami. – Wciąż
jestem przeciwna integracji międzygatunkowej, a tak się składa, że po domu
kręcą mi się wampiry, wiec…
– Mam
większe prawo, żeby tutaj przebywać, niż ty, więc sobie daruj – przerwałam jej,
nie zamierzając ciągnąc dyskusji w taki sposób.
Przez jej
twarz przemknął cień, ale nie odpowiedziała. Przynajmniej zamilkła, co
przyjęłam z ulgą, chociaż zaraz zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy
przypadkiem nie przesadziłam. Wiedziałam, że rozmowy z Leą zawsze były
ciężkie, poza tym bez wątpienia była poirytowana nadchodzącym ślubem, nawet
jeśli zarazem nie próbowała matki powstrzymywać. W tym wszystkim tak czy
inaczej chodziło o Sue i Charliego, więc byłam wdzięczna, że
dziewczyna nie chciała robić im problemów, ale to jeszcze nie znaczyło, że
musiała z tego powodu wyżywać się na mnie.
Poczułam na
sobie przenikliwe, zaciekawione spojrzenie Rufusa, który w odpowiedzi na
moje słowa jedynie wymownie uniósł brwi ku górze, ale nie zamierzałam się nim
przejmować. Cammy również milczał, chociaż jego uwaga koncentrowała się przede
wszystkim na Lei, ja zaś odniosłam wrażenie, że najchętniej przywołałby ją do
porządku. To wydało mi się zastanawiające, tym bardziej, że nie przypuszczałam,
że siostra Setha pozwoli sobie na podobne zachowanie, zwłaszcza ze strony
jakiegokolwiek wampira.
– Okej, jak
wolisz. – Leah wzruszyła ramionami. Jej głos zabrzmiał łagodniej, ale nie
łudziłam się, że to rodzaj zgody czy próba pojednania z jej strony. – Nie
gadajmy o tym, skoro nie chcesz… Ale prawda jest taka, że coś znowu się
dzieje, najpewniej z waszej winy – stwierdziła, dosłownie taksując mnie
wzrokiem. – Chociaż może powinnam rozmawiać o tym z twoją matką albo
resztą rodziny. Obawiam się, że jesteś za młoda, żeby wiedzieć, co w tej
chwili mogę mieć na myśli, więc… – zaczęła, ale i tym razem nie pozwoliłam
jej dokończyć.
– Odpowiesz
mi, czy mam przejechać się na posterunek i porozmawiać z Charliem? –
zniecierpliwiłam się. – Leah, do cholery. Zaczęłaś, więc naprawdę…
– Ludzie
znikają. W Seattle, okolicy… Tutaj – oznajmiła z naciskiem, a ja
zesztywniałam. – To chciałaś usłyszeć? Chciałaś, to masz, ale wątpię, żeby to
cokolwiek ci zasugerowało. Jak wspomniałam, jesteś za młoda, żeby pamiętać, bo
nie było cię na świecie, kiedy doświadczyliśmy czegoś podobnego.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona. Tym razem zdołałam puścić mimo uszu
zarówno jej złośliwości, jak i zignorować spojrzenie, które mi posłała. W zamian
skupiłam uwagę przede wszystkim na tym, co właśnie próbowała mi sugerować, ale…
Niemożliwe, pomyślałam w oszołomieniu,
chociaż przecież czułam, że rozwiązanie może być tylko jedno.
–
Zdziwiłabyś się – mruknęłam, prawie nieświadoma tego, że odezwałam się na głos.
W tamtej chwili sama nie byłam pewna, co takiego działo się wokół mnie, a tym
bardziej co powinnam w związku z tym zrobić.
– Czyżby? –
zapytała z powątpiewaniem dziewczyna. Jej spojrzenie zasugerowało mi, że
wciąż uważała mnie co najwyżej za dziecko. – Zresztą nieważne. Może to nic, ale
mamy prawo przypuszczać, że…
– Słyszałam
o Victorii, Leah – przerwałam jej, nie kryjąc podenerwowania. – A ty
mówisz o armii, tak? To brzmi… źle – dodałam po chwili zastanowienia,
wciąż niedowierzając.
– To tylko
nasze przypuszczenia… Ale, cholera, tak! Wygląda źle! – przyznała, po czym z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. – Co bym bez ciebie zrobiła…
Nie
słuchałam dalej, nie mając do tego ani cierpliwości, ani tym bardziej nie zamierzając
znosić złośliwości ze strony dziewczyny. Wystarczyło, że w głowie miałam
pustkę, sama niepewna, czy to faktycznie mogłoby być wyjaśnieniem – armia,
podobna do tej, z którą już raz mierzyliśmy się w Mieście Nocy. To
nie tłumaczyło ani ataku na balu, ani wielu innych kwestii, które nie dawały
nam w ostatnim czasie spokoju. Miałam wrażenie, że tym razem w grę
wchodziło coś innego, ale mimo usilnych starań nie byłam w stanie
zrozumieć w czym rzecz. Czułam, że umyka mi najistotniejsza kwestia, ale…
zarazem miałam wrażenie, że to nie ma sensu.
– Leah
dramatyzuje – stwierdził ze swojego miejsca Cameron, odzywając się pierwszy raz
od dłuższego czasu. – Mówię poważnie – dodał, bo dziewczyna spojrzała na niego w taki
sposób, że gdyby wzrok mógł zabijał, wampir byłby martwy.
–
Zabierzcie go ode mnie, bo w którymś momencie naprawdę nie wytrzymam –
oznajmiła gniewnym tonem, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Jeśli
zamierza na każdym kroku negować to, co mówię, to naprawdę…
– Niczego
nie neguję – obruszył się Cammy. – Po prostu wydaje mi się, że armia brzmi
zbyt… ostatecznie. Poza tym to byłoby bardziej spektakularne niż kilka
zniknięć, tak? W Seattle są obce wampiry, więc to naturalne, że polują –
zauważył, starannie dobierając słowa. – Inna sprawa, czy robią to ostrożnie,
ale… Cóż, ci, który nas zaatakowali, zdecydowanie nie wyglądali na
przypadkowych młodziaków.
– Ci, którzy
was zaatakowali – wtrącił jakby od niechcenia Rufus, jak gdyby nigdy nic
decydując włączyć się do dyskusji – to najpewniej odpowiedź. Wystarczy ich
poszukać i wtedy problem sam się rozwiąże.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona takim rozwiązaniem. Najbardziej
niepokojące w całej tej sytuacji wydało mi się to, że słowa wampira
brzmiały sensownie – i że najpewniej miał rację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz