Elena
Rafael był podenerwowany.
Mogła to wyczuć, tak jak i była w stanie stwierdzić, że niekoniecznie
miał na czyjekolwiek towarzystwo. Cóż, wiedziała, że nie przepadał za jej
rodziną i koniecznością przebywania w domu, który był wręcz oblegany
przez nieśmiertelnych, ale tym razem chodziło o coś więcej, a Elena
była wręcz gotowa założyć się, że demon nie miałby nic przeciwko temu, żeby się
ewakuować – nie pierwszy raz zresztą, bo w ostatnim czasie więcej czasu
spędzali na zewnątrz, niż w towarzystwie kogokolwiek z obecnych.
Tak czy
inaczej, nie była zaskoczona, kiedy w pewnym momencie rzucił jej długie,
wymowne spojrzenie, w następnej sekundzie bez słowa wyjaśnienia ruszając w stronę
drzwi. Wywróciła oczami, po czym podążyła za nim, mimowolnie zastanawiając nad
tym, czy to właściwe posunięcie. W przypadku demona nic nie było takie
oczywiste, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, przez co nie miała
pewności. Co więcej, była gotowa przysiąc, że Rafa wciąż był podenerwowany tym,
co stało się podczas balu, a to jedynie podsycało odczuwane przez
dziewczynę wątpliwości.
Było coś
kojącego w chłodnym, wieczornym powietrzu. Mróz już dawno przestał jej
przeszkadzać, ale przed wyjściem i tak pochwyciła w pośpiechu kurtkę,
nie chcąc niepotrzebnie rzucać się w oczy, gdyby przypadkiem znaleźli się
zbyt blisko ludzi. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, kiedy tak po prostu wyszła,
ale nie przejęła się tym, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że ostatnio
tak było cały czas. Co więcej, wcale nie czuła się z tym źle – skoro żyła,
a jej bliscy mieli się dobrze, nie musiała się o nich martwić,
przynajmniej teoretycznie, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Inną kwestią
pozostawało to, że miała wrażenie, jakby już nie należała do tego świata –
miejsca, życia i rzeczywistości, która uległa zmianie z chwilą, w której…
Cóż, powróciła jako ktoś, kto już zdecydowanie nie był dawną Eleną.
Wiedziała,
że gdyby Rafael faktycznie nie chciał jej towarzystwa, zniknąłby, zanim w ogóle
zdołałaby wyjść z domu. A jednak dostrzegła go przy linii drzew,
niecierpliwie czekającego, aż zdecyduje się do niego dołączyć, co przyniosło jej
ulgę, choć zarazem nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, w jakim
demon był nastroju. Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale nie doczekała się
odpowiedzi, to jednak wydało się Elenie do przewidzenia; kiedy na coś się uparł
albo zaczynał być złośliwy, wtedy próba zrozumienia go zawsze spełzała na
niczym.
– Więc? –
rzuciła niemalże pogodnym tonem, próbując udawać, że wszystko jest w najzupełniejszym
porządku. Zdołała się nawet uśmiechnąć, podświadomie czując, że w ten
sposób nie pierwszy raz Rafaela zdenerwuje. – Dokąd idziemy? – zapytała jakby
od niechcenia.
– Kto
powiedział, że dokądś idziemy? – Nawet na nią nie spojrzał, ale też nie
zaprotestował, kiedy ruszyła za nim w głąb lasu. – Nie przebywam z wami,
jeśli nie muszę, ale czy ktoś przypadkiem nie wspominał o zakazie
wychodzenia w pojedynkę? – dodał, a ona prychnęła.
– Może.
Więc nie jestem sama – zauważyła przytomnie. – Ty też nie. Wszyscy są
zadowoleni… Zwłaszcza ty, bo ciągle upierasz się, że jesteś największym
zagrożeniem w okolicy.
O dziwo, w odpowiedzi
doczekała się uśmiechu – co prawda nieco pobłażliwego i na swój sposób
złośliwego, ale jednak szczerego, a przynajmniej miała taką nadzieję.
– Wciąż jesteś
głupiutka – stwierdził z nutką rezerwy. – Ale to dobrze, tak sądzę. Jak
długo sprowadza się do zaufania wobec mnie.
Uniosła
brwi, sama niepewna, jak powinna rozumieć jego słowa. Och, to byłoby niepokojące, gdybyśmy rozmawiali w ten sposób…
kilka tygodni temu?, pomyślała mimochodem, ale wcale nie poczuła się dzięki
temu pewniej. Prawda była taka, że nawet udając, że wszystko wróciło do normy,
była aż nazbyt świadoma kwestii, które nadal pozostawały dla niej zagadką. To, w połączeniu
z ostatnimi wydarzeniami, jedynie potęgowało odczuwany przez dziewczynę
mętlik, skutecznie mieszając jej w głowie.
Milczeli
dłuższą chwilę, ale nie czuła się z tego powodu źle. Zdążyła zauważyć, że
trwanie w ciszy w przypadku Rafaela jak najbardziej się sprawdzało,
co również wydało się Elenie istotne. Nie była pewna, czy po prostu
przyzwyczaiła się do niektórych zachowań demona, czy może sama zmieniła się pod
wpływem jego i śmierci, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Czuła się
dobrze zarówno dzięki temu przeciągającemu się milczeniu, jak i bliskości
lasu – pogrążonej w ciemnościach gęstwinie, którą tak dobrze znała.
– Dokąd
idziemy? – zaryzykowała raz jeszcze.
Rafa wydał z siebie
przeciągłe westchnienie, wyraźnie poirytowany. Rzucił jej wymowne, rozdrażnione
spojrzenie, ale poza tym wydawał się spokojny, przynajmniej na pierwszy rzut
oka.
– W żadne
konkretne miejsce – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością. – Może po
prostu potrzebuję spokoju… I nieba, ale nie wiem, czy latanie jest dobrym
pomysłem – dodał, a jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało w jej
stronę.
W pierwszym
odruchu zapragnęła zignorować jego słowa, a najlepiej zmienić temat, tym
bardziej, że dobrze wiedziała, co takiego jej sugerował. Bezwiednie zacisnęła dłonie
w pięści, jednocześnie napinając mięśnie, zwłaszcza na wspomnienie „nauki
latania”, którą nie tak dawno temu jej zafundował. Zawahała się, sama niepewna,
co powinna odpowiedzieć, a tym bardziej myśleć o sobie, swoich
możliwościach i tym, że być może… Och, nie próbowała przywoływać skrzydeł
od tamtego dnia, chociaż to mogło być błędem. Z drugiej strony, wciąż nie
czuła tej swojej drugiej natury, a na samo wspomnienie opadania i braku
kontroli, jak na zawołanie robiło jej się niedobrze.
– W porządku
– powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – O ile znowu mnie
nie upuścić… Ani specjalnie, ani przypadkowo – dodała z naciskiem.
Tym razem
doczekała się szczerego, jak najbardziej złośliwego uśmiechu – gestu, który za
każdym razem wydawał się dziewczynie w równym stopniu niezwykły, co i niesamowicie
irytujący. Tak czy inaczej, w takich chwilach miała ochotę porządnie mu
przyłożyć, chociaż w ten sposób zdecydowanie nie byłaby w stanie
zmusić demona do zdradzenia, co takiego chodziło mu po głowie.
– To nie
było „upuszczenie” – obruszył się Rafael, wywracając oczami. – A nawet
jeśli, to nie zaszkodziłoby ci, skoro jesteś taka nieostrożna. Mam dość
powodów, żeby zacząć się nad tobą pastwić – stwierdził, kolejny raz wytrącając
ją z równowagi.
–
Wypominasz mi ten cholerny bal? – zapytała z niedowierzaniem, zakładając
ramiona na piersiach i spoglądając na niego w niemalże urażony
sposób. – Żartujesz sobie ze mnie? Nie mogłam wiedzieć, że cokolwiek spróbuje
nas zabić!
– Och, to
akurat jak najbardziej było do przewidzenia – oznajmił takim tonem, jakby to
faktycznie pozostawało najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. – W ostatnim
czasie wszyscy próbują cię zabić… Niektórzy nawet całkiem skutecznie – dodał, a przez
jego twarz jak na zawołanie przemknął cień.
Potrząsnęła
głową, sama niepewna, jak powinna zareagować – wyśmiać go czy przeprosić, tym
bardziej, że wciąż z uporem działał jej na nerwy. Jeśli sądził, że to
zabawne, a ona zamierzała tak po prostu dać się ukarać, na dodatek za nic…
– Skoro to
było takie oczywiste, trzeba było ze mną iść, a nie zmuszać do upokorzenia
w postaci braku partnera. Poradziłam sobie, oczywiście, ale jakbyś poszedł
ze mną, problem rozwiązałby się sam – stwierdziła z rozbrajającą wręcz
szczerością.
– Naprawdę najważniejsze
w tym wszystkim jest to, że nie pokazałem się z tobą na imprezie
szkolnej? – zapytał z niedowierzaniem demon.
Nie była w stanie
jednoznacznie stwierdzić, jak bardzo poważnie powinna potraktować jego słowa.
Na chwilę zawahała się, przypatrując twarzy Rafaela i myśląc nad reakcją,
zanim ostatecznie zdecydowała się wypuścić powietrze ze świstem, nagle
zdezorientowana.
– Nie –
przyznała, samą siebie zaskakując tym stwierdzeniem. Wzruszyła ramionami, po
czym z wolna przesunęła się bliżej demona. – Kiedyś by miało, ale wtedy…
Teraz wiele rzeczy wygląda inaczej – przyznała, a demon spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Co
takiego masz na myśli? – dążył i tym razem nie zabrzmiał na rozeźlonego,
ale przede wszystkim zaciekawionego jej słowami.
Nie
zaprotestowała, kiedy znalazł się tuż przy niej, ostrożnie kładąc obie dłonie
na jej biodrach. Lubiła, gdy przebywali tak blisko siebie, nawet jeśli miała
świadomość, że Rafael wciąż nie spoglądał na nią w sposób, którego mogłaby
oczekiwać od mężczyzny. Lekko przechyliła głowę, uważnie obserwując jego twarz i próbując
zebrać myśli. Rozpraszał ją, ale to nie było uciążliwe, a przynajmniej nie
uznała tego za takie, nawet mimo nasilającej się dezorientacji.
– Sama nie
wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Po prostu jest inaczej… Albo to ja w inny
sposób patrzę na niektóre kwestie.
Zawahała
się, rozważając własne słowa. Tym razem Rafael nie próbował jej poganiać, co
przyjęła z ulgą, łatwiej mogąc poskładać myśli i ułożyć wszystko w taki
sposób, by brzmiało chociaż po części logicznie. Właściwie sama nie była pewna,
dlaczego ciągnęła ten temat, ale czuła, że powinna, wręcz rwąc się do tego,
żeby z nim porozmawiać. W ostatnim czasie rzadko to robiła, właściwie
nie przypominając sobie momentu, w którym zwierzała się komukolwiek.
Jasne, miała Liz, siostry i mamę, które na pewno by ją wysłuchały, ale…
wiedziała, że to by nie wystarczyło – i że one najpewniej nie miałby prawa
jej zrozumieć.
Nie, skoro
chwilami sama wątpiła, czy będzie w stanie to zrobić.
– Kiedyś…
Och, kiedyś wiele rzeczy było dla mnie ważne – zaczęła raz jeszcze, ostrożnie dobierając
słowa. – Hej, znasz mnie. Za włosy byłam w stanie zabić – zauważyła
przytomnie, a demon tylko się uśmiechnął.
– Skąd ten
czas przeszły? – rzucił zaczepnym tonem, muskając palcami jej loki.
Wzdrygnęła
się, ale nie próbowała odsuwać, w zamian pozwalając, żeby trzymał ją w swoich
objęciach. Och, jasne, że musiał wszystko utrudniać! W końcu czemu nie,
prawda?
– Może wciąż
trochę i… Och, dobra, to się nie zmieniło! – zniecierpliwiła się. – Ale tylko
to, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jakiś czas temu… Wiesz, kiedy
byliśmy na tym balu, Liz została królową. Mam na myśli… – Wypuściła powietrze
ze świstem, po czym wzruszyła ramionami. – Jest taka tradycja, że spośród
uczestników wybiera się najważniejszą parę. „Króla i królową” – dodała,
kreśląc w powietrzu cudzysłów. – Nie ukrywam, chodzi o popularność…
Zazwyczaj. Kiedyś bym za to zabiła, a jednak kiedy wybrano Liz… Och,
ucieszyłam się – stwierdziła, ale Rafael nie wyglądał na zaskoczonego.
– Wygrała twoja
przyjaciółka, tak? – zauważył przytomnie. – To chyba oczywiste, że się nie
zdenerwowałaś… Tak sądzę? – dodał i mimo wszystko zabrzmiało to jak
pytanie.
Elena
potrząsnęła głową, kolejny raz wahając się nad odpowiedzią. Och, tak… To na
pewno mogło okazać się usprawiedliwieniem, ale obawiała się, że kiedyś nawet w przypadku
Elizabeth sprawy nie byłyby aż takie proste. Znała siebie na tyle dobrze, żeby
podejrzewać, w jaki sposób zachowałaby się na tym balu jeszcze jakiś czas
temu, o ile w ogóle podobna sytuacja miałaby rację bytu. Kto wie,
może jakimś cudem pojawiłaby się tak u boku Briana, a później…
Podczas
tego balu mogło stać się wszystko, ale to teraz nie miało znaczenia. W tamtej
chwili była tutaj i wcale nie czuła się z tego powodu źle. Pojawienie
się Rafaela jawiło jej się jako najlepsze, czego mogłaby doświadczyć – początek
i koniec zarazem, bo bez wątpienia pozwolił jej dostrzec coś, czego w innym
wypadku wciąż nie byłaby świadoma. I chociaż nie potrafiła jednoznacznie
ustalić przyczyny tej zmiany, to i tak nie miało dla niej znaczenia – nie,
skoro najważniejsze pozostawało to, co miała teraz.
Wciąż o tym
myślała, kiedy ciepłe palce musnęły jej policzki. Rafael wciąż przypatrywał się
jej z zaciekawieniem, o wiele spokojniejszy, co przyjęła z ulgą.
Nie próbowała również protestować, kiedy nachylił się w jej stronę, nie
pierwszy raz całując w taki sposób, jakby to pozostawało najoczywistszą
rzeczą na świecie. Zabawne jest to, co
wzajemnie z siebie wydobywamy… Bo nie wygląda na to, żeby którekolwiek z nas
zostało stworzone do miłości, pomyślała mimochodem. Swoją drogą, czy to
miało jakiekolwiek znaczenie w obecnej sytuacji.
– To co z tym
lataniem? – usłyszała tuż przy uchu i to wystarczyło, żeby po raz kolejny
przyprawić ją o dreszcze. – Chodzenie jest… monotonne – dodał, a ona prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać.
– Nie
narzekam na nudę, nawet kiedy jestem na ziemi – stwierdziła, ale jej słowa nie
zrobiły na nim najmniejszego nawet wrażenia.
– Ponieważ
nigdy tak naprawdę nie latałaś – oznajmił z przekonaniem. – To, jak
panikowałaś, się nie liczy.
Potrząsnęła
z niedowierzaniem głową, przez krótką chwilę mając wielką ochotę się od
niego odsunąć. Nie zrobiła tego, czując, że nie zamierzał zrobić niczego
głupiego, ale i tak poczuła się niepewnie. Nie, zdecydowanie nie miała
ochoty pozwolić, żeby po raz kolejny zmusił ją do wyzwolenia tej cząstki siebie
w tak bezceremonialny, pozbawiony kontroli sposób. Z dwojga złego
wolała jednak iść, ale z drugiej strony…
Nie, nie ma mowy! Nie zamierzam po raz
kolejny pozwolić na to, żeby cisnął mną o ziemię!, niemalże warknęła w duchu,
ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Jakby nie patrzeć,
nie zdążyła ucierpieć, bo w porę okazało się, że demon miał rację, ale… co
tak naprawdę miałoby to zmienić?
Nie miała pojęcia
i chyba nawet nie chciała wiedzieć. W gruncie rzeczy nie była pewna
niczego, również własnych pragnień, bo jakaś jej cząstka pragnęła sięgnąć po
to, co podobno było jej cząstką. Kiedyś marzyła o skrzydłach, ale…
Zawahała
się, po czym raz jeszcze zmierzyła wzrokiem stojącego przed nią demona. Nie
próbował naciskać, ale wiedziała, że najpewniej planował wielokrotnie
przypomnieć o temacie. To do pewnego stopnia ją martwiło, ale nie aż tak
jak wrażenie, że Rafaela coś dręczyło, chociaż jej o tym nie mówił. Właściwie
sama nie była pewna, skąd to wie, ale z drugiej strony, przecież zdążyła
go poznać. Ba! Była jego żoną, a jako taka, tym bardziej miała prawo
zorientować się, kiedy sprawy się komplikowały. Przynajmniej chciała w to
wierzyć, nie zamierzając brać pod uwagę możliwości, w której Rafa
najzwyczajniej w świecie by ją okłamywał – i to niezależnie od tego,
czy ta była prawdopodobna.
– Coś nie
tak? – zapytała, siląc się na spokój.
Dla
pewności przesunęła się bliżej, niejako zmuszając go do tego, żeby ją objął.
Tak czuła się dużo pewniej, już nie obawiając się, że demon przypadkiem dojdzie
do wniosku, że mógłby spróbować ją kontrolować. Bez wątpienia był zdolny do
tego, żeby w łatwy sposób owinąć ją sobie wokół palca, ale nie zamierzała
do tego pozwolić, zbyt uparta, by postępować według jego oczekiwać.
Przynajmniej w większości przypadków taka perspektywa nie wchodziła w grę,
co wcześniej wielokrotnie dała mu do zrozumienia.
Nie
odpowiedział od razu, co samo w sobie wydało się dziewczynie
zastanawiające. Nigdy nie grzeszyła cierpliwością, ale zmusiła się do
zachowania spokoju, próbując postępować w ten sam sposób, co i Rafael
– przesadny spokój i udawanie, że ma wszystko pod kontrolą. Cóż, być może i tak
było, chociaż…
– Mam…
pewne wątpliwości – oznajmił po chwili zastanowienia demon, starannie
dobierając słowa. Coś w jego słowach sprawiło, że Elena mimowolnie
zadrżała, nagle zaniepokojona.
– Względem
tego, co się wydarzyło? – drążyła, tym razem niezdolna ukryć narastającego z każdą
kolejną sekundą podenerwowania.
Rafael
tylko potrząsnął głową.
– Poniekąd…
Ale nie o to mi chodzi – stwierdził z wyraźną rezerwą. – Na balu
pojawiły się wampiry – dodał, a Elena wywróciła oczami.
– Dzięki! –
prychnęła, nawet nie próbując powstrzymywać złośliwości. – Gdyby nie ty, do tej
pory nie miałabym pojęcia.
Zacisnął
usta, ale słowem nie skomentował tego, że zaczynała być uszczypliwa. Myślami
wydawał się być gdzieś daleko, intensywnie myśląc nad czymś, czego ona mogła co
najwyżej się domyślać.
– Dzieje
się więcej rzeczy, o których ciągle teraz rozmawiacie. Bal to jedno i akurat
nim przejmuję się najmniej, nawet pomimo tego, że mogłaś zginać… Albo
niekoniecznie, bo to wygląda tak, jakby chcieli was żywych. No cóż, wszystkich,
pomijając ludzi – poprawił się po chwili zastanowienia. – To raz. Dwa, mamy
Volturi, a przynajmniej twierdzicie, że kręcą się w pobliżu. Dość
niepokojące, sama wiesz dlaczego – ciągnął dalej. Westchnęła, bo to jedno sama
przemyślała już tak wiele razy, że na samo wspomnienie zaczynała boleć ją głowa.
Natychmiast otworzyła usta, chcąc o tym demona poinformować, nim jednak zdążyła
sformułować choćby słowo, demon ją ubiegł: – A teraz najważniejsze i właśnie
to mnie martwi: wyczuwam w tym mieście coś, czego być nie powinno.
– Co…?
Mimowolnie
zadrżała, aż nazbyt świadoma, że za jego słowami kryło się coś więcej, aniżeli
zwykłe przewrażliwienie. Przesunęła się bliżej, pozwalając, żeby trzymał ją w ramionach,
chociaż to już dawno przestało nieść ze sobą ukojenie.
– Sam nie
wiem… Ale nie podoba mi się to – stwierdził, ostrożnie dobierając słowa. –
Mówiłaś, że ludzie znikają… Tak twierdzi Licavoli – dodał, mając na myśli słowa
Renesmee. Elena skinęła głową, nie chcąc wnikać w szczegóły. – Gdyby nie
to, że wciąż mam wątpliwości, już dawno zacząłbym doszukiwać się w tym nie
armii, ale Huntera albo Isobel.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, coraz bardziej zdezorientowana. Wiedziała, że
to, co zamierzał jej powiedzieć, niekoniecznie musi przypaść jej do gustu, ale
zdecydowanie nie spodziewała się czegoś takiego.
Rafael
musiał wyczuć jej dezorientacje, bo westchnął i przeszedł do rzeczy:
– W mieście
są demony i wcale nie mam tutaj na myśli siebie i Miriam. Gdybyś była
chociaż trochę bardziej wprawiona, pewnie sama zorientowałabyś się, że coś jest
na rzeczy – wyjaśnił, wprawiając Elenę w jeszcze silniejsze oszołomienie.
– Odkąd tutaj jesteśmy, dzieje się coś niedobrego. Mam wrażenie, że coś
zmieniło się nie tylko w tym, ale przede wszystkim moim świecie… I to
mnie martwi, bo nie mam pojęcia, co to takiego. – Zamilkł, po czym nieznacznie potrząsnął
głową. – Wróciłaś, zresztą tak, jak i twoja przodkini… Igramy z naturą,
Elena. I to już od dłuższego czasu, bo Isobel wcale nie była pod tym
względem lepsza. To wciąż się kumuluje, a teraz… Obawiam się, że prędzej
czy później wszyscy odczujemy konsekwencje. Problem w tym, że wciąż nie
mam co do tego pewności – dodał z naciskiem – dlatego byłbym wdzięczny,
gdybyś na razie trzymała buzię na kłódkę. Nie chcę wzbudzać paniki, skoro to
niepotrzebne, zresztą… Potrzebuję planu. A póki go nie mam, milczenie
będzie najwłaściwszym wyjściem.
Sądziła
inaczej, ale była pewna, że próba kłócenia się nie byłby najrozsądniejszym
posunięciem z jej strony. Z tego powodu skinęła głową, dając za
wygraną i próbując przekonać samą siebie, że Rafael wiedział, co takiego
robi. Skoro twierdził, że w zamieszanie mogli być wciągnięci jego
pobratymcy, a może sama Isobel, nie miała innego wyboru, jak tylko
spróbować mu uwierzyć. Co więcej, jakaś jej cząstka wydawała się świadoma tego,
że powinna milczeć – i to niezależnie od tego, jak szalone by się to nie
wydawało.
Rafael
spojrzał na nią z powątpiewaniem, być może nie do końca pewien, czy mógł
jej pod tym względem zaufać, ale nawet jeśli miał wątpliwości, powstrzymał się
od komentarzy. To pomogło Elenie się rozluźnić, pozwalając dziewczynie na
powrót skoncentrować się na wzajemnej bliskości i rozmowie, którą
prowadzili na krótko przed tym, jak zdecydowała się wrócić do zamieszania, z którym
wszyscy się mierzyli.
– Hm… Nie
mieliśmy gdzieś lecieć? – rzuciła jakby od niechcenia, próbując ukryć odczuwane
w tamtej chwili przerażenie. – Powiedziałeś, że docenię, kiedy sama
polecę, więc… proszę bardzo. Naucz mnie latać, skoro tak bardzo się na to
upierasz – dodała, a on spojrzał na nią z błyskiem w jasnych
oczach.
– Nie
upieram – zaoponował machinalnie. – Ale skoro tak bardzo ci na tym zależy…
Jedynie
westchnęła, chcąc nie chcąc decydując się mu ulec. Miała wrażenie, że szybko
przyjdzie jej tej decyzji żałować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz