14 lutego 2017

Dziewięćdziesiąt dziewięć

Elena
Rafael był podenerwowany. Mogła to wyczuć, tak jak i była w stanie stwierdzić, że niekoniecznie miał na czyjekolwiek towarzystwo. Cóż, wiedziała, że nie przepadał za jej rodziną i koniecznością przebywania w domu, który był wręcz oblegany przez nieśmiertelnych, ale tym razem chodziło o coś więcej, a Elena była wręcz gotowa założyć się, że demon nie miałby nic przeciwko temu, żeby się ewakuować – nie pierwszy raz zresztą, bo w ostatnim czasie więcej czasu spędzali na zewnątrz, niż w towarzystwie kogokolwiek z obecnych.
Tak czy inaczej, nie była zaskoczona, kiedy w pewnym momencie rzucił jej długie, wymowne spojrzenie, w następnej sekundzie bez słowa wyjaśnienia ruszając w stronę drzwi. Wywróciła oczami, po czym podążyła za nim, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy to właściwe posunięcie. W przypadku demona nic nie było takie oczywiste, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, przez co nie miała pewności. Co więcej, była gotowa przysiąc, że Rafa wciąż był podenerwowany tym, co stało się podczas balu, a to jedynie podsycało odczuwane przez dziewczynę wątpliwości.
Było coś kojącego w chłodnym, wieczornym powietrzu. Mróz już dawno przestał jej przeszkadzać, ale przed wyjściem i tak pochwyciła w pośpiechu kurtkę, nie chcąc niepotrzebnie rzucać się w oczy, gdyby przypadkiem znaleźli się zbyt blisko ludzi. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, kiedy tak po prostu wyszła, ale nie przejęła się tym, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że ostatnio tak było cały czas. Co więcej, wcale nie czuła się z tym źle – skoro żyła, a jej bliscy mieli się dobrze, nie musiała się o nich martwić, przynajmniej teoretycznie, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Inną kwestią pozostawało to, że miała wrażenie, jakby już nie należała do tego świata – miejsca, życia i rzeczywistości, która uległa zmianie z chwilą, w której… Cóż, powróciła jako ktoś, kto już zdecydowanie nie był dawną Eleną.
Wiedziała, że gdyby Rafael faktycznie nie chciał jej towarzystwa, zniknąłby, zanim w ogóle zdołałaby wyjść z domu. A jednak dostrzegła go przy linii drzew, niecierpliwie czekającego, aż zdecyduje się do niego dołączyć, co przyniosło jej ulgę, choć zarazem nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, w jakim demon był nastroju. Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale nie doczekała się odpowiedzi, to jednak wydało się Elenie do przewidzenia; kiedy na coś się uparł albo zaczynał być złośliwy, wtedy próba zrozumienia go zawsze spełzała na niczym.
– Więc? – rzuciła niemalże pogodnym tonem, próbując udawać, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. Zdołała się nawet uśmiechnąć, podświadomie czując, że w ten sposób nie pierwszy raz Rafaela zdenerwuje. – Dokąd idziemy? – zapytała jakby od niechcenia.
– Kto powiedział, że dokądś idziemy? – Nawet na nią nie spojrzał, ale też nie zaprotestował, kiedy ruszyła za nim w głąb lasu. – Nie przebywam z wami, jeśli nie muszę, ale czy ktoś przypadkiem nie wspominał o zakazie wychodzenia w pojedynkę? – dodał, a ona prychnęła.
– Może. Więc nie jestem sama – zauważyła przytomnie. – Ty też nie. Wszyscy są zadowoleni… Zwłaszcza ty, bo ciągle upierasz się, że jesteś największym zagrożeniem w okolicy.
O dziwo, w odpowiedzi doczekała się uśmiechu – co prawda nieco pobłażliwego i na swój sposób złośliwego, ale jednak szczerego, a przynajmniej miała taką nadzieję.
– Wciąż jesteś głupiutka – stwierdził z nutką rezerwy. – Ale to dobrze, tak sądzę. Jak długo sprowadza się do zaufania wobec mnie.
Uniosła brwi, sama niepewna, jak powinna rozumieć jego słowa. Och, to byłoby niepokojące, gdybyśmy rozmawiali w ten sposób… kilka tygodni temu?, pomyślała mimochodem, ale wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej. Prawda była taka, że nawet udając, że wszystko wróciło do normy, była aż nazbyt świadoma kwestii, które nadal pozostawały dla niej zagadką. To, w połączeniu z ostatnimi wydarzeniami, jedynie potęgowało odczuwany przez dziewczynę mętlik, skutecznie mieszając jej w głowie.
Milczeli dłuższą chwilę, ale nie czuła się z tego powodu źle. Zdążyła zauważyć, że trwanie w ciszy w przypadku Rafaela jak najbardziej się sprawdzało, co również wydało się Elenie istotne. Nie była pewna, czy po prostu przyzwyczaiła się do niektórych zachowań demona, czy może sama zmieniła się pod wpływem jego i śmierci, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Czuła się dobrze zarówno dzięki temu przeciągającemu się milczeniu, jak i bliskości lasu – pogrążonej w ciemnościach gęstwinie, którą tak dobrze znała.
– Dokąd idziemy? – zaryzykowała raz jeszcze.
Rafa wydał z siebie przeciągłe westchnienie, wyraźnie poirytowany. Rzucił jej wymowne, rozdrażnione spojrzenie, ale poza tym wydawał się spokojny, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
– W żadne konkretne miejsce – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością. – Może po prostu potrzebuję spokoju… I nieba, ale nie wiem, czy latanie jest dobrym pomysłem – dodał, a jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało w jej stronę.
W pierwszym odruchu zapragnęła zignorować jego słowa, a najlepiej zmienić temat, tym bardziej, że dobrze wiedziała, co takiego jej sugerował. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, jednocześnie napinając mięśnie, zwłaszcza na wspomnienie „nauki latania”, którą nie tak dawno temu jej zafundował. Zawahała się, sama niepewna, co powinna odpowiedzieć, a tym bardziej myśleć o sobie, swoich możliwościach i tym, że być może… Och, nie próbowała przywoływać skrzydeł od tamtego dnia, chociaż to mogło być błędem. Z drugiej strony, wciąż nie czuła tej swojej drugiej natury, a na samo wspomnienie opadania i braku kontroli, jak na zawołanie robiło jej się niedobrze.
– W porządku – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – O ile znowu mnie nie upuścić… Ani specjalnie, ani przypadkowo – dodała z naciskiem.
Tym razem doczekała się szczerego, jak najbardziej złośliwego uśmiechu – gestu, który za każdym razem wydawał się dziewczynie w równym stopniu niezwykły, co i niesamowicie irytujący. Tak czy inaczej, w takich chwilach miała ochotę porządnie mu przyłożyć, chociaż w ten sposób zdecydowanie nie byłaby w stanie zmusić demona do zdradzenia, co takiego chodziło mu po głowie.
– To nie było „upuszczenie” – obruszył się Rafael, wywracając oczami. – A nawet jeśli, to nie zaszkodziłoby ci, skoro jesteś taka nieostrożna. Mam dość powodów, żeby zacząć się nad tobą pastwić – stwierdził, kolejny raz wytrącając ją z równowagi.
– Wypominasz mi ten cholerny bal? – zapytała z niedowierzaniem, zakładając ramiona na piersiach i spoglądając na niego w niemalże urażony sposób. – Żartujesz sobie ze mnie? Nie mogłam wiedzieć, że cokolwiek spróbuje nas zabić!
– Och, to akurat jak najbardziej było do przewidzenia – oznajmił takim tonem, jakby to faktycznie pozostawało najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. – W ostatnim czasie wszyscy próbują cię zabić… Niektórzy nawet całkiem skutecznie – dodał, a przez jego twarz jak na zawołanie przemknął cień.
Potrząsnęła głową, sama niepewna, jak powinna zareagować – wyśmiać go czy przeprosić, tym bardziej, że wciąż z uporem działał jej na nerwy. Jeśli sądził, że to zabawne, a ona zamierzała tak po prostu dać się ukarać, na dodatek za nic…
– Skoro to było takie oczywiste, trzeba było ze mną iść, a nie zmuszać do upokorzenia w postaci braku partnera. Poradziłam sobie, oczywiście, ale jakbyś poszedł ze mną, problem rozwiązałby się sam – stwierdziła z rozbrajającą wręcz szczerością.
– Naprawdę najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie pokazałem się z tobą na imprezie szkolnej? – zapytał z niedowierzaniem demon.
Nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, jak bardzo poważnie powinna potraktować jego słowa. Na chwilę zawahała się, przypatrując twarzy Rafaela i myśląc nad reakcją, zanim ostatecznie zdecydowała się wypuścić powietrze ze świstem, nagle zdezorientowana.
– Nie – przyznała, samą siebie zaskakując tym stwierdzeniem. Wzruszyła ramionami, po czym z wolna przesunęła się bliżej demona. – Kiedyś by miało, ale wtedy… Teraz wiele rzeczy wygląda inaczej – przyznała, a demon spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Co takiego masz na myśli? – dążył i tym razem nie zabrzmiał na rozeźlonego, ale przede wszystkim zaciekawionego jej słowami.
Nie zaprotestowała, kiedy znalazł się tuż przy niej, ostrożnie kładąc obie dłonie na jej biodrach. Lubiła, gdy przebywali tak blisko siebie, nawet jeśli miała świadomość, że Rafael wciąż nie spoglądał na nią w sposób, którego mogłaby oczekiwać od mężczyzny. Lekko przechyliła głowę, uważnie obserwując jego twarz i próbując zebrać myśli. Rozpraszał ją, ale to nie było uciążliwe, a przynajmniej nie uznała tego za takie, nawet mimo nasilającej się dezorientacji.
– Sama nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Po prostu jest inaczej… Albo to ja w inny sposób patrzę na niektóre kwestie.
Zawahała się, rozważając własne słowa. Tym razem Rafael nie próbował jej poganiać, co przyjęła z ulgą, łatwiej mogąc poskładać myśli i ułożyć wszystko w taki sposób, by brzmiało chociaż po części logicznie. Właściwie sama nie była pewna, dlaczego ciągnęła ten temat, ale czuła, że powinna, wręcz rwąc się do tego, żeby z nim porozmawiać. W ostatnim czasie rzadko to robiła, właściwie nie przypominając sobie momentu, w którym zwierzała się komukolwiek. Jasne, miała Liz, siostry i mamę, które na pewno by ją wysłuchały, ale… wiedziała, że to by nie wystarczyło – i że one najpewniej nie miałby prawa jej zrozumieć.
Nie, skoro chwilami sama wątpiła, czy będzie w stanie to zrobić.
– Kiedyś… Och, kiedyś wiele rzeczy było dla mnie ważne – zaczęła raz jeszcze, ostrożnie dobierając słowa. – Hej, znasz mnie. Za włosy byłam w stanie zabić – zauważyła przytomnie, a demon tylko się uśmiechnął.
– Skąd ten czas przeszły? – rzucił zaczepnym tonem, muskając palcami jej loki.
Wzdrygnęła się, ale nie próbowała odsuwać, w zamian pozwalając, żeby trzymał ją w swoich objęciach. Och, jasne, że musiał wszystko utrudniać! W końcu czemu nie, prawda?
– Może wciąż trochę i… Och, dobra, to się nie zmieniło! – zniecierpliwiła się. – Ale tylko to, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jakiś czas temu… Wiesz, kiedy byliśmy na tym balu, Liz została królową. Mam na myśli… – Wypuściła powietrze ze świstem, po czym wzruszyła ramionami. – Jest taka tradycja, że spośród uczestników wybiera się najważniejszą parę. „Króla i królową” – dodała, kreśląc w powietrzu cudzysłów. – Nie ukrywam, chodzi o popularność… Zazwyczaj. Kiedyś bym za to zabiła, a jednak kiedy wybrano Liz… Och, ucieszyłam się – stwierdziła, ale Rafael nie wyglądał na zaskoczonego.
– Wygrała twoja przyjaciółka, tak? – zauważył przytomnie. – To chyba oczywiste, że się nie zdenerwowałaś… Tak sądzę? – dodał i mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Elena potrząsnęła głową, kolejny raz wahając się nad odpowiedzią. Och, tak… To na pewno mogło okazać się usprawiedliwieniem, ale obawiała się, że kiedyś nawet w przypadku Elizabeth sprawy nie byłyby aż takie proste. Znała siebie na tyle dobrze, żeby podejrzewać, w jaki sposób zachowałaby się na tym balu jeszcze jakiś czas temu, o ile w ogóle podobna sytuacja miałaby rację bytu. Kto wie, może jakimś cudem pojawiłaby się tak u boku Briana, a później…
Podczas tego balu mogło stać się wszystko, ale to teraz nie miało znaczenia. W tamtej chwili była tutaj i wcale nie czuła się z tego powodu źle. Pojawienie się Rafaela jawiło jej się jako najlepsze, czego mogłaby doświadczyć – początek i koniec zarazem, bo bez wątpienia pozwolił jej dostrzec coś, czego w innym wypadku wciąż nie byłaby świadoma. I chociaż nie potrafiła jednoznacznie ustalić przyczyny tej zmiany, to i tak nie miało dla niej znaczenia – nie, skoro najważniejsze pozostawało to, co miała teraz.
Wciąż o tym myślała, kiedy ciepłe palce musnęły jej policzki. Rafael wciąż przypatrywał się jej z zaciekawieniem, o wiele spokojniejszy, co przyjęła z ulgą. Nie próbowała również protestować, kiedy nachylił się w jej stronę, nie pierwszy raz całując w taki sposób, jakby to pozostawało najoczywistszą rzeczą na świecie. Zabawne jest to, co wzajemnie z siebie wydobywamy… Bo nie wygląda na to, żeby którekolwiek z nas zostało stworzone do miłości, pomyślała mimochodem. Swoją drogą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie w obecnej sytuacji.
– To co z tym lataniem? – usłyszała tuż przy uchu i to wystarczyło, żeby po raz kolejny przyprawić ją o dreszcze. – Chodzenie jest… monotonne – dodał, a ona prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie narzekam na nudę, nawet kiedy jestem na ziemi – stwierdziła, ale jej słowa nie zrobiły na nim najmniejszego nawet wrażenia.
– Ponieważ nigdy tak naprawdę nie latałaś – oznajmił z przekonaniem. – To, jak panikowałaś, się nie liczy.
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, przez krótką chwilę mając wielką ochotę się od niego odsunąć. Nie zrobiła tego, czując, że nie zamierzał zrobić niczego głupiego, ale i tak poczuła się niepewnie. Nie, zdecydowanie nie miała ochoty pozwolić, żeby po raz kolejny zmusił ją do wyzwolenia tej cząstki siebie w tak bezceremonialny, pozbawiony kontroli sposób. Z dwojga złego wolała jednak iść, ale z drugiej strony…
Nie, nie ma mowy! Nie zamierzam po raz kolejny pozwolić na to, żeby cisnął mną o ziemię!, niemalże warknęła w duchu, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Jakby nie patrzeć, nie zdążyła ucierpieć, bo w porę okazało się, że demon miał rację, ale… co tak naprawdę miałoby to zmienić?
Nie miała pojęcia i chyba nawet nie chciała wiedzieć. W gruncie rzeczy nie była pewna niczego, również własnych pragnień, bo jakaś jej cząstka pragnęła sięgnąć po to, co podobno było jej cząstką. Kiedyś marzyła o skrzydłach, ale…
Zawahała się, po czym raz jeszcze zmierzyła wzrokiem stojącego przed nią demona. Nie próbował naciskać, ale wiedziała, że najpewniej planował wielokrotnie przypomnieć o temacie. To do pewnego stopnia ją martwiło, ale nie aż tak jak wrażenie, że Rafaela coś dręczyło, chociaż jej o tym nie mówił. Właściwie sama nie była pewna, skąd to wie, ale z drugiej strony, przecież zdążyła go poznać. Ba! Była jego żoną, a jako taka, tym bardziej miała prawo zorientować się, kiedy sprawy się komplikowały. Przynajmniej chciała w to wierzyć, nie zamierzając brać pod uwagę możliwości, w której Rafa najzwyczajniej w świecie by ją okłamywał – i to niezależnie od tego, czy ta była prawdopodobna.
– Coś nie tak? – zapytała, siląc się na spokój.
Dla pewności przesunęła się bliżej, niejako zmuszając go do tego, żeby ją objął. Tak czuła się dużo pewniej, już nie obawiając się, że demon przypadkiem dojdzie do wniosku, że mógłby spróbować ją kontrolować. Bez wątpienia był zdolny do tego, żeby w łatwy sposób owinąć ją sobie wokół palca, ale nie zamierzała do tego pozwolić, zbyt uparta, by postępować według jego oczekiwać. Przynajmniej w większości przypadków taka perspektywa nie wchodziła w grę, co wcześniej wielokrotnie dała mu do zrozumienia.
Nie odpowiedział od razu, co samo w sobie wydało się dziewczynie zastanawiające. Nigdy nie grzeszyła cierpliwością, ale zmusiła się do zachowania spokoju, próbując postępować w ten sam sposób, co i Rafael – przesadny spokój i udawanie, że ma wszystko pod kontrolą. Cóż, być może i tak było, chociaż…
– Mam… pewne wątpliwości – oznajmił po chwili zastanowienia demon, starannie dobierając słowa. Coś w jego słowach sprawiło, że Elena mimowolnie zadrżała, nagle zaniepokojona.
– Względem tego, co się wydarzyło? – drążyła, tym razem niezdolna ukryć narastającego z każdą kolejną sekundą podenerwowania.
Rafael tylko potrząsnął głową.
– Poniekąd… Ale nie o to mi chodzi – stwierdził z wyraźną rezerwą. – Na balu pojawiły się wampiry – dodał, a Elena wywróciła oczami.
– Dzięki! – prychnęła, nawet nie próbując powstrzymywać złośliwości. – Gdyby nie ty, do tej pory nie miałabym pojęcia.
Zacisnął usta, ale słowem nie skomentował tego, że zaczynała być uszczypliwa. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, intensywnie myśląc nad czymś, czego ona mogła co najwyżej się domyślać.
– Dzieje się więcej rzeczy, o których ciągle teraz rozmawiacie. Bal to jedno i akurat nim przejmuję się najmniej, nawet pomimo tego, że mogłaś zginać… Albo niekoniecznie, bo to wygląda tak, jakby chcieli was żywych. No cóż, wszystkich, pomijając ludzi – poprawił się po chwili zastanowienia. – To raz. Dwa, mamy Volturi, a przynajmniej twierdzicie, że kręcą się w pobliżu. Dość niepokojące, sama wiesz dlaczego – ciągnął dalej. Westchnęła, bo to jedno sama przemyślała już tak wiele razy, że na samo wspomnienie zaczynała boleć ją głowa. Natychmiast otworzyła usta, chcąc o tym demona poinformować, nim jednak zdążyła sformułować choćby słowo, demon ją ubiegł: – A teraz najważniejsze i właśnie to mnie martwi: wyczuwam w tym mieście coś, czego być nie powinno.
– Co…?
Mimowolnie zadrżała, aż nazbyt świadoma, że za jego słowami kryło się coś więcej, aniżeli zwykłe przewrażliwienie. Przesunęła się bliżej, pozwalając, żeby trzymał ją w ramionach, chociaż to już dawno przestało nieść ze sobą ukojenie.
– Sam nie wiem… Ale nie podoba mi się to – stwierdził, ostrożnie dobierając słowa. – Mówiłaś, że ludzie znikają… Tak twierdzi Licavoli – dodał, mając na myśli słowa Renesmee. Elena skinęła głową, nie chcąc wnikać w szczegóły. – Gdyby nie to, że wciąż mam wątpliwości, już dawno zacząłbym doszukiwać się w tym nie armii, ale Huntera albo Isobel.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, coraz bardziej zdezorientowana. Wiedziała, że to, co zamierzał jej powiedzieć, niekoniecznie musi przypaść jej do gustu, ale zdecydowanie nie spodziewała się czegoś takiego.
Rafael musiał wyczuć jej dezorientacje, bo westchnął i przeszedł do rzeczy:
– W mieście są demony i wcale nie mam tutaj na myśli siebie i Miriam. Gdybyś była chociaż trochę bardziej wprawiona, pewnie sama zorientowałabyś się, że coś jest na rzeczy – wyjaśnił, wprawiając Elenę w jeszcze silniejsze oszołomienie. – Odkąd tutaj jesteśmy, dzieje się coś niedobrego. Mam wrażenie, że coś zmieniło się nie tylko w tym, ale przede wszystkim moim świecie… I to mnie martwi, bo nie mam pojęcia, co to takiego. – Zamilkł, po czym nieznacznie potrząsnął głową. – Wróciłaś, zresztą tak, jak i twoja przodkini… Igramy z naturą, Elena. I to już od dłuższego czasu, bo Isobel wcale nie była pod tym względem lepsza. To wciąż się kumuluje, a teraz… Obawiam się, że prędzej czy później wszyscy odczujemy konsekwencje. Problem w tym, że wciąż nie mam co do tego pewności – dodał z naciskiem – dlatego byłbym wdzięczny, gdybyś na razie trzymała buzię na kłódkę. Nie chcę wzbudzać paniki, skoro to niepotrzebne, zresztą… Potrzebuję planu. A póki go nie mam, milczenie będzie najwłaściwszym wyjściem.
Sądziła inaczej, ale była pewna, że próba kłócenia się nie byłby najrozsądniejszym posunięciem z jej strony. Z tego powodu skinęła głową, dając za wygraną i próbując przekonać samą siebie, że Rafael wiedział, co takiego robi. Skoro twierdził, że w zamieszanie mogli być wciągnięci jego pobratymcy, a może sama Isobel, nie miała innego wyboru, jak tylko spróbować mu uwierzyć. Co więcej, jakaś jej cząstka wydawała się świadoma tego, że powinna milczeć – i to niezależnie od tego, jak szalone by się to nie wydawało.
Rafael spojrzał na nią z powątpiewaniem, być może nie do końca pewien, czy mógł jej pod tym względem zaufać, ale nawet jeśli miał wątpliwości, powstrzymał się od komentarzy. To pomogło Elenie się rozluźnić, pozwalając dziewczynie na powrót skoncentrować się na wzajemnej bliskości i rozmowie, którą prowadzili na krótko przed tym, jak zdecydowała się wrócić do zamieszania, z którym wszyscy się mierzyli.
– Hm… Nie mieliśmy gdzieś lecieć? – rzuciła jakby od niechcenia, próbując ukryć odczuwane w tamtej chwili przerażenie. – Powiedziałeś, że docenię, kiedy sama polecę, więc… proszę bardzo. Naucz mnie latać, skoro tak bardzo się na to upierasz – dodała, a on spojrzał na nią z błyskiem w jasnych oczach.
– Nie upieram – zaoponował machinalnie. – Ale skoro tak bardzo ci na tym zależy…
Jedynie westchnęła, chcąc nie chcąc decydując się mu ulec. Miała wrażenie, że szybko przyjdzie jej tej decyzji żałować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa