10 lutego 2017

Dziewięćdziesiąt pięć

Claire
Wiedziała, że śni – czuła to całą sobą, gotowa przysiąc, że otaczająca ją rzeczywistość jest o najwyżej wytworem wyobraźni. Wszystko w Claire aż krzyczało, że inne rozwiązanie nie wchodzi w grę, a ona nie ma powodów do niepokoju, a jednak z jakiegoś powodu czuła się co najmniej zaniepokojona. Nie miała pewności, co powinna w związku z tym zrobić, a tym bardziej w jaki sposób się obudzić, mogąc co najwyżej trwać w tym śnie, ale…
W milczeniu rozejrzała się dookoła. Stała w zaciemnionym, zdecydowanie obcym jej pokoju, którego wystroju w żaden sposób nie potrafiła opisać. To było dziwne doświadczenie, całkowicie dziewczynie nieznane i na pierwszy rzut oka pozbawione sensu – to, że pomimo rozglądania się na prawo i lewo, nie była w stanie wskazać żadnych szczegółów wyglądu miejsca, w którym się znajdowała. Wrażenie było takie, jakby obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami, a umysł odmawiał zarejestrowania detali. Być może to znaczyło, że te nie miały być jej potrzebne, ale to mimo wszystko okazały się frustrujące.
Chwilę trwała w tym stanie, coraz bardziej poirytowana i zaniepokojona zarazem. Tym większego szoku doznała, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia spojrzała wprost w oczy aż nazbyt znajomej osoby – a konkretnie swoje własne. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, przez co w pierwszym odruchu cofnęła się o krok, z wrażenia omal nie potykając o własne nogi. Z trudem utrzymała równowagę, dopiero po kilku następnych sekundach uświadamiając sobie, że wpatrywała się we własne odbicie. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, zresztą tak jak i druga Claire, spoglądająca na nią z gładkiej tafli lustra, którego pochodzenia dziewczyna nie była w stanie za żadne skarby określić.
Zawahała się, tkwiąc w bezruchu i bezmyślnie spoglądając przed siebie. Z wahaniem uniosła rękę, po czym wypuściła powietrze ze świstem, kiedy jej odbicie postąpiło w dokładnie ten sam sposób. Nie była pewna, co i dlaczego w tamtej chwili czuła, ale chociaż w spoglądaniu w lustro nie było niczego złego, miała wrażenie, że nie powinna tego robić. Cały ten sen wydawał się co najmniej dziwny i – przynajmniej teoretycznie – pozbawiony znaczenia, przez co tym bardziej zapragnęła się obudzić. Nie lubiła tego uczucia ciągłego napięcia i konieczności wyczekiwania na coś, co dopiero miało nastąpić, a czego w żaden sposób nie była w stanie przewidzieć. Z dwojga złego wolała doświadczać czegoś podobnego w rzeczywistości, mając świadomość, czego powinna się spodziewać, to jednak zostało jej we śnie odebrane.
Cóż, nie pierwszy raz. Podejrzewała, że to reakcja już i tak udręczonego umysłu na ostatnie wydarzenia, o których tak bardzo starała się nie myśleć. Jak na ironię uciekła w sen po to, żeby wrócić do punktu wyjścia – zastanawiania się nad stanem Issie i tym, jak poważne konsekwencje miało nieść ze sobą to, co miało miejsce podczas balu. Nie chciała tego, ale…
– No jasne.
Zesztywniała, co najmniej oszołomiona spokojnym, niemalże melodyjnym brzmieniem głosu, który z pewnych względów byłaby w stanie rozpoznać dosłownie wszędzie. Raz jeszcze spojrzała na swoje odbicie, po czym zamrugała nieco nieprzytomnie, uświadamiając sobie, że ma na sobie ciasno przylegająca do ciała, intensywnie białą sukienkę – całkowicie różną od tej, w której poszła na szkolną imprezę. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, kiedy zauważyła zdecydowanie zbyt odważny, odsłaniający o wiele więcej, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć, dekolt. Natychmiast uniosła obie dłonie, chcąc dla pewności się zasłonić, jednak i tego nie zrobiła, w zamian zamierając, kiedy zauważyła, że jej skóry nie szpeciły żadne blizny – ani jeden ze śladów, których dorobiła się po ataku wilkołaków w tamtym hotelu. W innym wypadku takie odkrycie w równym stopniu by ją oszołomiło, co i oczarowało, ale tym razem wszystko było inne, a Claire czuła się zbytnio oszołomiona, by pozwolić sobie na jakiekolwiek pozytywne uczucia.
Z wolna wypuściła powietrze, po czym zwiesiła ramiona. Spodziewała się, że jej odbicie postąpi w ten sam sposób, ale nic podobnego nie miało miejsca. Nie od razu zarejestrowała, że postać w lustrze nawet nie drgnęła, po prostu tkwiąc w bezruchu i wydając się przenikać ją wzrokiem. To sprawiło, że z miejsca poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, instynktownie mając ochotę się odsunąć albo najlepiej uciec gdzieś daleko, byleby tylko… Cóż, nie patrzeć na samą siebie, o ile to w ogóle miało okazać się możliwe.
W uszach wciąż dźwięczał jej ten głos – melodyjny i spokojny, ale jednak należący do niej. Problem polegał na tym, że od chwili uświadomienia sobie, że śni, nie odezwała się nawet słowem. Tak przynajmniej sądziła, wciąż biorąc pod uwagę to, że być może niewiele brakowała, żeby straciła nad sobą kontrolę i w nerwach zaczęła robić rzeczy, które w innym wypadku na pewno nie przyszłyby jej na myśl. W głowie miała pustkę, a łączenie i interpretowanie faktów, okazało się zadaniem, które w znacznym stopniu zaczęło ją przerastać. Już nic nie było aż tak oczywiste, jak mogłaby tego oczekiwać, a jakby tego było mało…
A potem dziewczyna w lustrze się uśmiechnęła – w niemalże drapieżny, niepokojący sposób, kolejny raz poruszając poza kontrolą Claire. To wystarczyło, żeby całkowicie wytrącić już i tak oszołomioną dziewczynę z równowagi, sprawiając, że serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Weź się w garść!, nakazała sobie stanowczo, ale to były tylko słowa, których w żaden sposób nie była w stanie przyjąć do wiadomości. Tkwiła w bezruchu, nerwowo napinając mięśni i z coraz większym niedowierzaniem, niemalże bezmyślnie wpatrując w lustro, o ile wciąż mogła określić tym mianem gładką, oprawioną w złocistą ramę powierzchnię.
Och, również tym razem nie była w stanie skoncentrować się na szczegółach. Wodziła wzrokiem po delikatnych, zdobiących lustro wzorach, ale te wydawały się unikać jej spojrzenia, zamazując się i utrudniając jakiekolwiek próby interpretacji. To było niczym próba pochwycenia dymu gołymi rękami – całkowicie bez sensu, czego zresztą była w coraz większym stopniu świadoma. Co prawda to nadal niczego nie zmieniało, ale…
Nie. Po prostu się obudź.
Musisz się obudzić…
Problem w tym, że nie potrafiła. Nie miała nawet pewności, w jaki sposób powinna się do tego zabrać, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu i zastanawiając się nad tym, co i dlaczego powinna zrobić. W głowie jej wirowało, obraz zamazywał się przed oczami, a myśli wirowały, mieszając się ze sobą i potęgując uczucie pustki. Chciała jakkolwiek nad tym zapanować, ale i to wydawało się być gdzieś poza jej możliwościami, przez co poczuła się jeszcze bardziej bezradna. Już nad niczym nie panowała, mogąc co najwyżej zdać się na kierunek, który ostatecznie przybrał sen, chociaż coś podpowiadało jej, że nie powinna na to pozwolić.
Niby dlaczego? Uważasz, że to takie proste?, usłyszała i to wystarczyło, żeby mimowolnie zadrżała, coraz bardziej zaniepokojona. Tym razem jej własny głos rozbrzmiał gdzieś w umyśle, jednak to nie telepatia zszokowała dziewczynę najbardziej – do tej w końcu z oczywistych względów zdążyła się przyzwyczaić. Najbardziej niepokojącą, nie dającą jej spokoju kwestią, pozostawało to, że myśli same w sobie nie należały do niej.
To okazało się w równym stopniu przerażające, co i nieprawdopodobne, jednak nie miała czasu, żeby chociaż próbować się nad tym zastanowić.
Nie, skoro miało być gorzej.
Nie była pewna, co i dlaczego podkusiło ją, żeby ponownie spojrzeć w lustro. Sądziła, że i tym razem obraz zacznie się zamazywać, uniemożliwiając skoncentrowanie się na szczegółach, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – to, co widziała, okazało się zaskakująco wręcz ostre i tak wyraziste, że przez krótką chwilę miała wrażenie, że poszczególne obraz dosłownie wypalą się w jej umyśle. Zadrżała niekontrolowanie, coraz bardziej oszołomiona tym, że jej już i tak wyostrzone zmysły, nagle mogłyby stać się jeszcze bardziej wrażliwe. Co gorsza, to wciąż nie był koniec, kiedy zaś w końcu zapanowała nad sobą na tyle, żeby się skoncentrować…
Odbicie zmienił się. Była tego pewna, nawet bez odwracania się za siebie wiedząc, że za jej plecami nie było tego, co mogła dostrzec w lustrze. Miała przynajmniej nadzieję, że tak właśnie jest, woląc nie wyobrażać sobie, w jakim stanie mógłby być pokój, w którym się znajdowała. Już i tak czuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, wytrącając z równowagi bardziej niż do tej pory. Trudno, żeby czuła cokolwiek innego, skoro spoglądała na ni mniej, ni więcej, ale pomieszczenie umazane we krwi.
O, tak – osoka wydawała się być wszędzie. Claire wyraźnie widziała świeże, krwiste smugi zarówno na podłodze, jak i ścianach pokoju po drugiej stronie lustra. Z jakiegoś powodu coś w tym widoku sprawiło, że z miejsca zrobiło jej się dobrze, chociaż niedorzeczną wydawała się myśl, że istotę nieśmiertelną mogłoby mdlić na sam widok czegoś, co przecież było takim jak ona niezbędne, żeby normalnie funkcjonować. Możliwe, że gdyby chodziło tylko o to, zdołałaby pozbyć się niechcianych emocji i przynajmniej spróbować odciąć od tego, co działo się wokół niej, być może nareszcie mając szansę na przebudzenie, ale…
Nie, to nie był koniec.
Najgorsze w tym wszystkim pozostawało, że to właśnie ona tkwiła w całym środku tego szaleństwa – czy może raczej jej własne odbicie, wciąż całkowicie poza kontrolą. Tamta Claire wyglądała inaczej, co prawa wciąż w białej sukience, ale to tylko podkreślało wyrazistość czerwonych, krwistych plam, które znaczyły dotychczas nieskazitelny materiał. Osokę miała również na dłoniach, chociaż kiedy instynktownie spojrzała na własne ręce, przekonała się, że te były czyste. Z logicznego punktu widzenia, to wydawało się całkowicie pozbawione sensu, ale powoli zaczynała przywykać do myśli, że w tym świecie nic nie było nawet zbliżone do tego, czego mogłaby doświadczyć w rzeczywistości.
Nie chciała tutaj być. Zdecydowanie pragnęła uciekać, marząc o choćby cieniu szansy na wycofanie, ale nic nie wskazywało na to, by takie rozwiązanie miało być możliwe. Nawet kiedy zacisnęła powieki, niemalże desperacko próbując wyobrazić sobie moment przebudzenia, wiedziała, że to na nic – i że wciąż tkwiła w tym samym miejscu, najpewniej będąc na dobrej drodze, żeby zrobić z siebie kompletną idiotkę.
Nie była pewna, jak długo walczyła z samą sobą, przez krotką chwilę gotowa przekonywać samą siebie, że nie ma powodów do niepokoju. Zabawne, ale to brzmiało niczym wierutne kłamstwo – coś, co po prostu nie miało racji bytu. To wyłącznie sprawiało, że przedłużała konieczność przebywania w tym dziwnym miejscu, próbując zapanować nad czymś, co już dawno wymknęło się spod kontroli. Chciała coś z tym zrobić, ale…
Claire.
Wzdrygnęła się, słysząc własne imię. Wydawało się dochodzić zewsząd, wypowiedziane tak pewnie i nagląco, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie zignorować tego dźwięku. Co więcej, po raz kolejny nie miała wątpliwości, że głos należał do niej, chociaż zarazem pozostawał obcy. To musiał być ten sam melodyjny sopran, który należał do dziewczyny z lustra, niezależnie od tego, jak bardzo szalone mogłoby wydawać się to, że wypierała się własnego odbicia – a więc czegoś, co mimo wszystko pozostawało jej częścią.
Po prostu otwórz oczy. Nie można uciekać wiecznie… Zresztą tutaj nic ci się nie stanie, prawda?, nakazała sobie stanowczo, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim w końcu zdołała podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję.
A potem zamarła, omal nie wychodząc z siebie, kiedy przekonała się, że była o wiele bliżej lustra, niż do tej pory sądziła. Jej odbicie zresztą też, zakrwawionymi dłońmi dotykając dotychczas nieskazitelnego szkła. Dziewczyna (mimo wszystko Claire było łatwiej wyobrazić sobie, że to ktoś obcy, w najmniejszym nawet stopniu niezwiązany z nią) znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki, umazana świeżą osoką i wpatrzona w nią. Było coś oszałamiającego w nienaturalnie wręcz dużych, utkwionych w Claire tęczówkach – zwykle niebieskich, chociaż w tamtej chwili wydawały się niemalże srebrne. Zamarła, przez krótką chwilę gotowa przysiąc, że postać z lustra za moment spróbuje po nią sięgnąć, a potem przeciągnie ją na drugą stronę, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
W zamian dziewczyna uniosła dłoń, po czym bardzo delikatnie przesunęła zakrwawionym palcem przesuwając po lustrzanej tafli i zostawiając za sobą długą, wyraźną smugę czerwieni. Zanim Claire zdążyła zastanowić się nad tym, czego właśnie była świadkiem, a tym bardziej zdecydować, czy powinna się wycofać, postać przed nią zaczęła starannie kaligrafować litery – w taki sposób, by dziewczyna mogła swobodnie je odczytać. To oszołomiło ją bardziej niż cokolwiek innego, sprawiając, że zastygła w bezruchu, przez kilka następnych sekund bezmyślnie wpatrując się w krwawy napis i mimo usilnych starań nie będąc w stanie zrozumieć jego znaczenia.
Trzy linijki… Krótkie, proste słowa, układające się w konkretną całość. Zarówno ta forma, jak i pismo na lustrze, okazały się znajome, bo przecież należały do niej.
Przed sobą miała haiku, chociaż przecież to nie ona je napisała – nie tak po prostu.
Ostatni oddech
Śmierć zbiera żniwo
Na twoich oczach
Tkwiła w bezruchu chyba całą wieczność, bezmyślnie wpatrując się w kolejne linijki – tak długo, że aż te zaczęły się rozmazywać. Zamrugała kilkukrotnie, chociaż sama nie była pewna, czy chciała widzieć cokolwiek jeszcze z tego, co działo się po drugiej stronie. Oczywiście ani napis, ani jej odbicie nie zniknęły, tak wyraziste, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie ich nie zauważyć. Co więcej, kolejne linijki wydawały się wręcz wypalać w jej umyśle, w taki sposób, by nigdy nie miała być w stanie ich zapomnieć. To było ostrzeżenie – zwiastun tego, co dopiero miało nadejść, ale…
Wkrótce mogło wydarzyć się coś złego, a ona nie miała pojęcia kiedy i co takiego.
I to ją przerażało.
– Ciesz się tym, co masz, bo szczęście jest kruche – usłyszała.
Coś w tych słowach sprawiło, że z miejsca zrobiło jej się zimno. Z drugiej strony, być może w tym miejscu tak było od samego początku, ale do tej pory temperatura nie miała dla niej najmniejszego nawet znaczenia. Co więcej, sama wyraźnie czuła, że chłód wydawał się mieć swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu, co jedynie utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że to coś o wiele bardziej złożonego, aniżeli wpływ temperatury.
Wciąż o tym myślała, bezmyślnie wpatrując się w postać w lustrze. Claire po drugiej stronie uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości, drapieżny sposób, po czym jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie, zamierzając odejść.
Właśnie wtedy wszystko ostatecznie zniknęło, a potem nastąpiło przebudzenie.

Gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej, zlana potem i dziwnie oszołomiona. Oddychała szybko i płytko, przez kilka następnych sekund koncentrując się przede wszystkim na zapanowaniu nad własnym ciałem. Nie była pewna, jak długo trwało, zanim w końcu udało jej się rozluźnić – tylko nieznacznie, ale to musiało wystarczyć. Wiedziała jedynie, że wciąż drżała, roztrzęsiona co najmniej tak, jakby ktoś właśnie spróbował ją skrzywdzić, chociaż to przecież nie było prawdą.
Poruszając się trochę jak w transie, w oszołomieniu spojrzała na własne dłonie, przez krótką chwilę próbując doszukać się na bladej skórze jakichkolwiek śladów krwi. Potrzebowała dłuższej kilku następnych sekund, żeby zrozumieć, że jest bezpieczna i że siedziała na łóżku w niewielkim pokoiku, który – o ile dobrze zrozumiała – kiedyś należał do mamy Renesmee. To właśnie w tym miejscu ostatecznie wylądowała, kiedy Seth postanowił zabrać ją do siebie. Mimo wszystko dom komendanta Swana w Forks wydawał się o wiele lepszą alternatywą niż rezerwat, w którym nadal czuła się co najmniej nieswojo. Tak czy inaczej, czuła się tutaj względnie bezpieczna, a jakby tego było mało…
– Claire?
Aż wzdrygnęła się, słysząc, że ktoś wypowiada jej imię. W pamięci nadal miała resztki snu, przez co jakakolwiek próba zwrócenia się do niej, w nieprzyjemny sposób skojarzyła się dziewczynie z momentem, w którym to postać z lustra zaczęła się odzywać. Co prawda niechciane obrazy stopniowo zaczynały się zamazywać, ale nie na tyle, by przestała być świadoma tego, co się wydarzyło. Wspomnienia pozostawały zdecydowanie zbyt świeże, dodatkowo mieszając się z niepokojem, który towarzyszył jej przez cały ten wieczór, odkąd Issie…
Nie, nie chciała się nad tym rozwodzić.
W roztargnieniu przeniosła wzrok na Setha, dopiero po kilku następnych sekundach we właściwy sposób koncentrując się na chłopaku. Nie zarejestrowała momentu, w którym znalazł się przy niej, tak blisko, że gdyby tylko zechciała, mogłaby go dotknąć. Jeszcze jakiś czas temu sama świadomość tego, że mógłby znajdować się tak blisko, przyprawiłaby ją o palpitacje serca i atak paniki, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca. W zamian bez słowa wpadła zmiennokształtnemu w ramiona, pozwalając, żeby przygarnął ją do siebie, w oszołomieniu kołysząc i mrucząc coś, co z założenia chyba miało brzmieć uspokajająco.
– Ja… – wyrzuciła z siebie na wydechu. Jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie, poza tym i tak nie była w stanie dokończyć. Przełknęła z trudem, bezskutecznie próbując oczyścić gardło i doprowadzić się do porządku. – Co tutaj robisz? Mam na myśli…
– Jest bardzo wcześnie, ale mimo wszystko wolałem sprawdzić i… Poza tym wydałaś mi się bardzo niespokojna – wyjaśnił niemalże łagodnym tonem, przeczesując jej włosy palcami. Wyczuła w jego ruchach znajomą nieporadność, zupełnie jakby sam nie był pewien, czy postępuje właściwie. Trzymał ją delikatnie, być może spodziewając się tego, że w każdej chwili mogłaby spróbować uciec, przestraszona wzajemną bliskością alby czymś, co w jego zachowaniu nie przypadłoby jej do gustu. – Dobrze się czujesz? Drżysz – zauważył mimochodem, więc spróbowała nad sobą zapanować, za wszelką cenę starając się doprowadzić własne ciało do porządku.
Nie odpowiedziała, bez słowa wtulając twarz w tors siedzącego przy niej chłopaka. Jego ciało okazało się przyjemnie ciepłe, w charakterystyczny dla zmiennokształtnego sposób, co w tamtej chwili wydało jej się nad wyraz pożądane. Potrzebowała tego ciepła, nade wszystko chcąc odszukać ukojenie w bliskości osoby, która w pewnym momencie stała się dla niej aż nadto istotna. Seth sprawiał, że czuła się bezpieczniejsza, mogąc przynajmniej na chwilę zapomnieć o wszystkim tym, co przez cały ten czas ją martwiło.
Nie była pewna, jak długo trwali w ciszy, ale to nie miało znaczenia. Pozwolił jej na to, czekając aż się uspokoi, co przyjęła z ulgą. Milczenie również Claire odpowiadało, tym bardziej, że nie miała ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Podejrzewała, że gdyby nie Cammy, który – zgodnie z obietnicą – odwiózł ją aż pod same drzwi, nie byłaby w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa, nie wspominając o udzieleniu jakichkolwiek wyjaśnień. Była za to kuzynowi wdzięczna, aż nazbyt świadoma tego, że po raz kolejny okazywała słabość, niezdolna poradzić sobie z emocjami i sytuacją, w której ostatecznie przyszło jej się znaleźć.
Nie chciała o tym myśleć, chociaż być może powinna. Próbowała przekonać samą siebie, że to wyłącznie jej przewrażliwienie i nadmiar emocji, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać.
– Zostaniesz? – zapytała cicho, nie mogąc się powstrzymać.
Chociaż jej głos zabrzmiał tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć, Seth nie miał problemu ze zrozumieniem poszczególnych słów. Nie odezwał się nawet słowem, ale to okazało się zbędne, tym bardziej, że wciąż trzymał ją w swoich ramionach, pozwalając, żeby się do niego tuliła.
Pomimo tego, że nie sądziła, iż to w ogóle możliwe, jakimś cudem udało jej się z powrotem zasnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa