7 lutego 2017

Dziewięćdziesiąt dwa

Claire
W jednej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko. Claire zdołała jedynie kątem oka zarejestrować smukła, zmierzającą ku nim sylwetkę Shannon, zanim dosłownie ogłuszył ją krzyk dziewczyny. Wyczuła moc, kiedy któryś z jej kuzynów spróbował dla pewności ich osłonić, woląc nie sprawdzać, jak bardzo niszczycielski mógł okazać się ten dźwięk, ale prawie nie była tego świadoma. Wiedziała jedynie, że wszystko jest nie tak i że powinni uciekać, chociaż to wcale nie miało okazać się aż takie proste, jak którekolwiek z nich mogłoby tego oczekiwać.
Marissa, która wciąż trzymała ją za ramię, zachwiała się niebezpiecznie, chyba jedynie cudem nie osuwając na kolana. Była przerażona, ale to w tamtej chwili nie miało znaczenia, zresztą tak jak i perspektywa tłumaczenia dziewczynie tego, co właśnie miało miejsce. Wręcz przeciwnie – z dwojga złego Claire wolała stanąć przed koniecznością uświadomienia przyjaciółce, że świat wcale nie był aż tak kolorowy, jak mogłoby się wydawać, niż liczyć się z jej śmiercią. Na to drugie zdecydowanie nie zamierzała pozwolić, zwłaszcza po słowach Marcy, która aż rwała się do tego, żeby skrzywdzić Issie albo Elizabeth.
W porządku, ale co do tego wszystkiego mamy my?
To jedno pytanie nie dawało jej spokoju, pozostając jedną z najważniejszych, niezrozumiałych dla dziewczyny kwestii. Gdyby chodziło o Liz, wszystko stałoby się jasne, ale zarówno brat śmiertelniczki, jak i jego towarzysze, wydawali się temu zaprzeczać. Nie sądziła, żeby Jason tak po prostu dopuścił do sytuacji, w której jego siostra znalazłaby się w niebezpieczeństwie, skoro tak bardzo chciał ją przemienić, więc obecność kogoś o temperamencie Marcy, stanowczo wykluczała próbę dostania się akurat do partnerki Damiena.
Przestała o tym myśleć z chwilą, w której ziemia pod jej stopami zaczęła drżeć – dosłownie, a przy tym wystarczająco intensywnie, żeby utrzymanie równowagi okazało się nie lada wyzwaniem. Issie wydała z siebie przeciągły, zdławiony pisk, tym razem uczepiając się ramienia Claire tak mocno, że ta mimowolnie spróbowała się od niej odsunąć. W roztargnieniu spojrzała na przyjaciółkę, nim jednak zdążyła zastanowić się nad sytuacją albo tym, co w tamtej chwili dziewczyna musiała czuć, jej uwagę przykuła inna postać.
Marce klęczała na ziemi, przyciskając obie dłonie do podłoża. Przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądała na skoncentrowaną na czymś, czego Claire mogła co najwyżej się domyślać, co samo w sobie dało pół-wampirzycy do myślenia. Kiedy przez parking przeszedł kolejny wstrząs, tym razem skutecznie wytrącając ją z równowagi, przez co razem z Issie wylądowała na ziemi, do głowy przyszła jej może i szalona, ale za to dość prawdopodobna myśl.
Jaka istniała możliwość, że wszystko sprowadzało się do właśnie do Marce? Nie znała jej, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nieśmiertelni przejawiali najróżniejsze, często zadziwiające wręcz dary. Nie miała pojęcia, z jaką umiejętnością mieli do zrozumienia tym razem, ale jeśli kobieta była w stanie wykorzystać zdolności w aż tak niszczycielski sposób, zdecydowanie mieli powody do niepokoju – i to w szczególności biorąc pod uwagę fakt, że tuż obok, dosłownie na wyciągniecie ręki, bawili się niczego nieświadomi uczniowie liceum.
– Aldero! – rzuciła spiętym tonem, próbując zwrócić na siebie uwagę kuzyna.
Znajdował się najbliżej, poza tym zakładała, że to przede wszystkim on próbował trzymać w ryzach krzyki Shannon, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. Claire zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpieczny potrafił być dźwięk – przy odpowiednim natężeniu potrafił nawet zabić, chociaż wampiry takie jak Marcy czy brat Elizabeth zdecydowanie nie musieli się tym martwić – więc efekt mógł być co najmniej opłakany.
Al obejrzał się przez ramię, wyraźnie podenerwowany. Claire z zaskoczeniem przekonała się, że jego oczy jarzyły się na czerwono, jednak trudno było jej stwierdzić, co takiego było tego przyczyną – nadmiar emocji czy może wysiłek. To i tak nie miało znaczenia, zresztą chłopak prawie natychmiast nad sobą zapanował.
– Biegnijcie – rzucił spiętym tonem. – Najwyżej się rozdzielimy, a potem…
…po prostu się zobaczy, dodał już telepatycznie. Po tym, jak Marissa nagle zesztywniała, Claire zorientowała się, że również do niej musiał dotrzeć przekaz chłopaka. W tamtej chwili sama tylko próba zachowania ostrożności wydawała się bez sensu, o ile w ogóle mogła być możliwa. Z tego też powodu dziewczyna nawet nie próbowała się tłumaczyć, w zamian zdecydowanie ciągnąc przyjaciółkę za sobą i zmuszając ją, żeby poderwała się na nogi. Issie jęknęła, wyraźnie niechętna temu, żeby się dostosować, ale przynajmniej nie próbowała protestować, ostatecznie chcąc nie chcąc podrywając się do pionu. Claire wiedziała, że z Marissą będzie w stanie poruszać się co najwyżej w śmiesznym, wręcz żółwim tempie, ale starała się o tym nie myśleć, dochodząc do wniosku, że to będzie musiało wystarczyć. Ważne było to, żeby przynajmniej spróbować wydostać się z parkingu, chociaż szczerze wątpiła, żeby zadanie okazało się łatwe.
Nie miała pojęcia, co takie robiła reszta i próbowała się nad tym nie zastanawiać. Podejrzewała, że Damien wykorzystał chwilę nieuwagi, żeby porwać Elizabeth na ręce, tym bardziej, że ta wydawała się najbardziej narażona ze wszystkich – przynajmniej teoretycznie, skoro w pobliżu znajdował się Jason. To zdecydowanie nie wróżyło dobrze, ale Claire próbowała o tym nie myśleć, nie pierwszy raz zmuszając się do zaufania bliźniakom. Nigdzie nie widziała ani ich, ani Eleny, ale to nie miało znaczenia, a dziewczyna raz po raz próbowała przekonać samą siebie, że rozdzielenie się miało sens.
Gdzieś za plecami usłyszała wrzask – kolejny atak, o który musiała pokusić się Shannon. Aż skuliła się, przez krótką chwilę mając wrażenie, że przenikliwy dźwięk dosłownie rozsadza jej czaszkę. Marissa jęknęła, a kiedy Claire na nią spojrzała, z zaskoczeniem i swego rodzaju niepokojem przekonała się, że z uszu dziewczyny popłynęła stróżka krwi. Sama zainteresowana również musiała zauważyć, że coś jest nie tak, bo uniosła dłoń, w następnej chwili wzdrygając się na widok czerwonej, lepkiej cieczy na palcach. Już i tak wyglądała blado, więc to odkrycie w najmniejszym nawet stopniu nie wpłynęło na jej kolor skóry, ale Claire i tak wyczuła, że Issie była przerażona i – co gorsza – być może bliska omdlenia, przynajmniej biorąc pod uwagę to, jak szybko i mocno wydawało się walić jej serce.
– Co się dzieje? – wyrzuciła z siebie na wydechu, energicznie potrząsając głową. – Claire, co…?
– Później – ucięła stanowczo.
Była zaskoczona tym, że to wystarczyło, żeby przynajmniej tymczasowo uciszyć Marissę. Mimo wszystko kamień spadł jej z serca, zaraz też stanowczo pociągnęła przyjaciółkę pomiędzy zaparkowane samochody, chcąc upewnić się, że będą jak najmniej rzucać się w oczy. Nie chciała się oglądać, a tym bardziej przejmować o to, co działo się z resztą, chociaż jakaś jej cząstka oczywiście raz po raz uciekała myślami do kuzynostwa. Martwiła się, ale próbowała przekonać samą siebie, że bliźniaki i Shannon wystarczą, żeby dać im okazję do ucieczki. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że dwóch doświadczonych telepatów zdoła umknąć nawet całej grupce wampirów, ale zanim by to nadeszło…
Aż wzdrygnęła się, kiedy okna najbliższych samochodów dosłownie eksplodowały. Bezwiednie przemieściła się z prędkością, która zdecydowanie nie byłaby osiągalna dla człowieka, ciągnąć za sobą wyraźnie osłupiałą Marissę. Obie odskoczyły na bezpieczną odległość, kuląc się pomiędzy autami i niespokojnie rozglądając dookoła. Claire wyraźnie słyszała przyśpieszony oddech i palpitacje serca przyjaciółki – dźwięk równie drażniący, co i słodki zapach krwi, który z wolna zaczął dawać jej się we znaki.
– Musisz być cicho, Issie – wyszeptała drżącym głosem. Skrzywiła się, po czym przemknęła z trudem, za wszelką cenę próbując sprawiać wrażenie o wiele pewniejszej, aniżeli w rzeczywistości się czuła. Wiedziała, że powinna, by mieć chociaż cień szansy zapanować nad sytuacją, ale to okazało się trudne, tym bardziej, że ledwo nadążała za tym, co działo się wokół niej. – Mówię poważnie. Po prostu… uspokój się, bo to ważne.
Mówiła tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć własne słowa. Jednocześnie wpatrywała się w Issie, nie mając wątpliwości, że nawet gdyby zaczęła dziewczynę błagać, ta nie byłaby w stanie tak po prostu się dostosować. Jej przerażenie było wręcz namacalne, zresztą tak jak i napięcie, które towarzyszyło im obu przez cały ten czas. Claire wiedziała, że w takiej sytuacji były wręcz porażająco łatwymi celami – nawet niewprawiony łowca byłby w stanie je odszukać, gdyby tylko zdecydował się ruszyć ich tropem – ale próbowała się o tym nie myśleć, w zamian usiłując przekonać samą siebie, że pogoń skupiła się na pozostałych.
Musiało tak być, ale…
Nerwowo zacisnęła dłonie w pieści, coraz bardziej podenerwowana. Nie chciała tkwić w miejscu, kryjąc się po kątach i czekając, aż komukolwiek uda się dotrzeć do niej i Marissie. Tym razem przynajmniej nie paraliżował jej strach, dzięki czemu była w stanie myśleć. To na początek musiało wystarczyć, zresztą tak jak i determinacja, żeby wydostać się z parkingu, a później dotrzeć do jednej z głównych, ruchliwych ulic. Podejrzewała, że wampiry, które ich zaatakowały, nie są młode, bo w innym wypadku już dokonałyby zbiorowej masakry na uczniach liceum. Cóż, to mimo wszystko pozostawało okolicznością sprzyjającą, bo skoro Marce i reszta byli w stanie nad sobą panować, najpewniej wiedzieli, że próba walki na oczach zebranych jest najgorszym z możliwych pomysłów. To mogłoby oznaczać, że w środku miasta byłyby z Issie bezpieczne – przynajmniej teoretycznie, ale na dobry początek taki plan musiał wystarczyć.
Hm, mając przed sobą perspektywę tkwienia w bezruchu i czekania na nieuniknione, każde rozwiązanie wydawało się lepsze. Chciała mieć przynajmniej cel, bo to ułatwiało działanie, o czym zdążyła przekonać się wielokrotnie wcześniej. Co więcej, właśnie tego uczył ją Gabriel, dobrze przewidując, że zamiast na walce wręcz, zdecydowanie łatwiej będzie jej przyswoić zasady natychmiastowej ucieczki. W tym wypadku ta sprawdzała się bezapelacyjnie, jedynie utwierdzając Claire w przekonaniu, że wujek wiedział, co takiego robi, kiedy aż do znudzenia kazał jej biegać. Cóż, w tym wypadku szybkość na pewno miała okazać się atutem.
– Chodźmy – rzuciła spiętym, nieznoszący sprzeciwu tonem.
Zaraz po tym bez słowa przesunęła się naprzód, zachęcając Marissę do tego samego. Najprostszym rozwiązaniem wydało jej się kluczenie pomiędzy samochodami, co zresztą ostatecznie zrobiły, próbując omijać walające się dookoła odłamki szkła. Słyszała, że Issie wciąż oddychała szybko i płytko, być może nawet szlochając, chociaż nie zdecydowała się na to, żeby sprawdzić, czy jej przypuszczenia są słuszne. Całą uwagę poświęcała temu, co działo się wokół niej, nasłuchując i szykując się do tego, żeby zareagować, gdyby tylko coś poszło nie tak.
Al., do cholery, gdzie jesteście…?, pomyślała, coraz bardziej rozgorączkowana.
Spokój, który tak nagle zapanował, miała w sobie coś niepokojącego. Dziewczyna zadrżała mimowolnie, ostatecznie próbując zrzucić wszystko na chłód wieczora oraz cieniutką sukienkę, którą miała na sobie. W myślach na wszystkie sposoby próbowała odtworzyć wygląd parkingu, który przecież widziała niemalże codziennie, kiedy z bliźniakami dojeżdżała do liceum, ale w ciemnościach wszystko wydawało się inne – i to pomimo wyostrzonych zmysłów, którymi dysponowała.
Nie była pewna, jak długo błądziły, w pośpiechu przemieszczając się z miejsca na miejsce. Prowadziła, bo tak było łatwiej, zresztą Issie po raz pierwszy nie sprawiała wrażenia kogoś, kto byłby w stanie przejąć kontrolę nad sytuacja. W którymś momencie musiały okrążyć szkołę, bo muzyka przybrała na się, uświadamiając Claire, że na powrót znalazły się gdzieś w pobliżu sali gimnastycznej. Z wolna wyprostowała się, w duchu modląc o to, żeby nikt nie zwrócił na nie uwagi, bo to mogłoby skończyć się co najmniej źle. Nie chciała zastanawiać się nad tym, jakim cudem do tej pory żaden z obecnych na balu dzieciaków, nie zdecydował się wyjść na zewnątrz i sprawdzić, czy cokolwiek mogłoby być nie tak, woląc uznać taki stan rzeczy za wyjątkowo sprzyjające zrządzenie losu.
– Claire… – usłyszała gdzieś za plecami. – Zatrzymajmy się, okej? Tylko na chwilę…
Wypuściła powietrze ze świstem, ostatecznie decydując dostosować się do próśb Marissy. Nie spoglądała na przyjaciółkę, zbytnio obawiając się tego, czego mogłaby doszukać się w wyrazie jej twarzy albo spojrzeniu. Wiedziała, że to przejaw tchórzostwa, ale nie miała siły dodatkowo mierzyć się z tłumaczeniem całego tego szaleństwa komuś, kto zaczął być dla niej ważny. Wystarczyło, że sama była przerażona, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy nie powinna do kogoś zadzwonić – nie tyle Setha, który nie miałby szans dotrzeć na czas, co raczej do Gabriela. To mogłoby być dobrym rozwiązaniem, przynajmniej teoretycznie, ale…
Ciche kroki – przytłumione i ledwo słyszalne przez dźwięki głośnej muzyki – skutecznie wyrwały dziewczynę z zamyślenia. Zesztywniała, ostatecznie chcąc nie chcąc przenosząc wzrok na Marissę. Jednie nieznacznie potrząsnęła głową, mając nadzieję, że ten gest wystarczy, żeby dać przyjaciółce do zrozumienia, że coś mogłoby być nie tak. Musiał, bo z uporem chciała trwać w ciszy, całą sobą czując, że ktoś zmierzał w ich stronę – i że to zdecydowani nie był żaden z jej kuzynów.
– Hej, dziewczynki… Gdzie jesteście, co?
Męski, obcy jej głos wystarczył, żeby skutecznie wytrącić Claire z równowagi. Niewiele myśląc, stanowczo pociągnęła Issie za sobą, starając się bezgłośnie poprowadzić przyjaciółkę w kierunku przeciwnym do tego, z którego wyczuwała intruza. Grająca muzyka na swój sposób pozostawała ich sprzymierzeńcem, chociaż pół-wampirzyca zdawała sobie sprawę z tego, że dla kogoś o wyostrzonych zmysłach, wychwycenie ich obecności nawet w takich warunkach nie musiało być trudne. Być może chciał w ten sposób wydłużyć pościg, mając w zwyczaju bawić się ze swoimi ofiarami, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, tym bardziej, ze efekt mógł być tylko jeden.
Oparła się plecami o ścianę budynku, próbując trzymać jak najbliżej elewacji liceum. Serce mimo wszystko zabiło jej szybciej, kiedy pod palcami wyczuła klamkę drzwi, które… Cóż, mogły prowadzić dokądkolwiek. Nie wiedziała z której strony szkoły wraz z Issie się znajdowały, a tym bardziej dokąd je prowadziła, to jednak nie miało znaczenia. Z dwojga złego nawet powrót do budynku zaczął się jawić jak dość dobry pomysł, jeśli tylko mogłyby zejść z widoku – i to zwłaszcza teraz, kiedy potencjalny przeciwnik mógł znajdować się dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Skrzywiła się, kiedy zamek nie ustąpił, kiedy nacisnęła klamkę. Kątem oka zauważyła grymas na twarzy swojej przerażonej przyjaciółki, więc w pośpiechu ruszyła dalej, nie chcąc ryzykować, że Marissa wpadnie w panikę. Miała ochotę ją pocieszyć i zapewnić, że dobrze wie, co takiego powinna zrobić i że wszystko będzie w porządku, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa, zresztą jakakolwiek próba rozmowy mogła skończyć się naprawdę źle.
Cholera, zdecydowanie potrzebowała Aldero albo Camerona. Gdyby za przeciwnika miała człowieka albo przynajmniej wampira, którego dało się unieszkodliwić kołkiem, czułaby się pewniej, skupiając co najwyżej na poszukiwaniach odpowiedniej broni, ale tym razem było inaczej. Co więcej, nawet nie rozumiała tego, co się działo, świadoma przede wszystkim tego, że z jakiegoś powodu te istoty chciały ją dopaść. Issie również, chociaż w jej przypadku niebezpieczeństwo było zgoła inne, co jedynie komplikowało sytuację.
– Co ty robisz, Peter? – Głos Marcy ją zaskoczył, tym bardziej, że zabrzmiał z o wiele mniejszej odległości, aniżeli Claire mogłaby tego oczekiwać. – Pośpiesz się i stąd spadajmy, dobra? Na początek jedna nam wystarczy, zresztą…
– Więc przyprowadź mi kogokolwiek, skoro jesteś taka mądra – niemalże warknął mężczyzna, wyraźnie poirytowany słowami poganiającej go nieśmiertelnej.
– Bardzo chętnie, ale tak się składa, że reszta gdzieś zniknęła – obruszyła się Marce. – Nie wiem, co to było… Ta krzykaczka – podjęła z rozdrażnieniem – ale zrobiła niezłe zamieszanie. Nie wiem, gdzie jest Jason i jakoś mnie to nie obchodzi, ale…
– Mogłabyś się w końcu zamknąć? – przerwał jej Peter.
Oboje zamilkli, co zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Claire niemalże była w stanie sobie wyobrazić, jak oboje trwają gdzieś w ciemnościach, najpewniej nasłuchując i – była tego pewna – dobrze czując, że gdzieś w pobliżu znajdują się dwie przerażone istoty. Nie raz słyszała, że da się wyczuć strach – i że przypominał trochę gorzki, metaliczny posmak na języku. Cóż, biorąc pod uwagę palpitacje serca Issie oraz to, jak sama się czuła, takie rozwiązanie wydawało się aż nadto prawdopodobne, chociaż do samego końca przynajmniej chciała mieć nadzieję na to, że wszystko będzie dobrze.
Problem polegał na tym, że najwyraźniej zostały same. Powinna cieszyć się z tego, że reszcie przynajmniej udało się uciec, ale nic podobnego nie miało miejsca – i to zwłaszcza po tym, co zdążyła usłyszeć. O ile dobrze zrozumiała rozmowę tej dwójki, z jakiegoś powodu potrzebowali… Cóż, jej, skoro jako jedyna nie zdołała uciec. Marissę najpewniej zamierzali zabić, a później…
Wtedy mogło się zdarzyć dosłownie wszystko.
Musiały uciekać. Wiedziała o tym, coraz bardziej skoncentrowana na tej myśli i świadomość zagrożenia, które mogłoby jej grozić, gdyby coś poszło nie tak. Przez krótką chwilę wahała się nawet nad tym, czy nie powinna zostawić Marissy – naturalny odruch, który narzucał jej skupić się na przetrwaniu – ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość, co najmniej zażenowana. Nie, po stokroć nie! Była w stanie zdecydować się na naprawdę wiele, ale zdecydowanie nie zamierzała tak po prostu porzucić dziewczyny, która traktowała ją jak przyjaciółkę. To wszystko zabrnęło za daleko, a Claire czuła się co najmniej odpowiedzialna za sytuację, w której obie się znalazły – bo gdyby już dawno temu odsunęła od siebie Issie, nic podobnego nie miałoby miejsca.
Wciąż o tym myślała, kiedy jej uszu dobiegł inny, charakterystyczny dźwięk – coś, co rozpoznała jako ni mniej, ni więcej, ale pacę silnika. Claire… Claire, gdzie jesteście?, rozbrzmiało gdzieś w jej głowie i to wystarczyło, żeby zorientowała się, że jednak miały szansę – najpewniej ostatnią, którą za wszelką cenę musiały wykorzystać.
Mocniej chwyciła Marissę za rękę, po czym bez zastanowienia ruszyła przed siebie, najzwyczajniej w świecie rzucając się do biegu. Nie miała czasu, żeby cokolwiek dziewczynie tłumaczyć, a tym bardziej zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem się nie ujawnią. Dosłownie wypadła zza szkolnego budynku, ciągnąć Issie za sobą i narzucając tempo biegu, które musiało być dla jej towarzyszki prawdziwym wyzwaniem. Wiedziała, że to było ryzykowne, zwłaszcza gdyby się pomyliła albo na kogoś wpadła, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, skupiona przede wszystkim na jednej, jedynej szansie na ucieczki, którą miały.
Jedynej, którą za wszelką cenę musiały wykorzystać albo…
– Claire! – usłyszała gdzieś za plecami pisk Issie, ale nie odwróciła się.
Gwałtowne szarpnięcie prawie wytrąciło ją z równowagi. Ręka Marissy wyślizgnęła się z jej uściski, sprawiając, że Claire jak długa poleciała do przodu, chyba jedynie cudem nie lądując na ziemi. Błyskawicznie odwróciła się na pięcie, po czym zamarła, dostrzegając coś, czego zdecydowanie się nie spodziewała – Issie w uścisku stanowczo trzymającej ją Marce. Gdzieś za nimi pojawił się mężczyzna – najpewniej Peter – ale prawie nie zwróciła na niego uwagi, zbytnio przejęta sytuacją, by skupić się na czymkolwiek innym.
Nie zauważyła, w którym momencie Aldero zmaterializował się u jej boku. Wiedziała jedynie, że pojawił się znikąd, a w następnej sekundzie – wraz z kolejnym potężnym podmuchem mocy – zarówno Marce, jak i jej towarzysz, zostali odrzuceni w tył. Nie miała pojęcia, jakim cudem jej kuzynowi udało się w porę dotrzeć do Marissy, zresztą była tak oszołomiona, że do chwili, w której Al zaczął ją poganiać, nie była w stanie ruszyć się z miejsca.
Samochód, który stał na parkingu, wyglądał inaczej niż ten, którym przyjechali na bal, ale to nie miało znaczenia. Chyba nawet nie zdziwiła się widokiem Nigela, brata Shannon, za kierownicą, natychmiast korzystając z okazji, żeby zająć miejsce na tylnym siedzeniu. Przesunęła się, żeby zrobić miejsce Aldero i wciąż trwającej w jego ramionach Marissie, sama skupiona przede wszystkim na spazmatycznym łapaniu oddechu.
Nigel nie czekał na przyzwolenie, żeby odpalić silnik. Wzdrygnęła się, kiedy samochód błyskawicznie wyrwał do przodu, jeszcze przed tym, jak Aldero w ogóle zdążył zamknąć za sobą drzwi.
Przez kilka sekund trwali w całkowitej, nieprzeniknionej ciszy, którą ostatecznie przerwał cichy, urywany szloch.
– Claire… – Coś w sposobie, w jaki Issie wypowiedziała jej imię, uświadomiło dziewczynie, że coś jest nie tak. Wtedy jeszcze nie wiedziała o co chodzi, ale… coś zdecydowanie było na rzeczy. – C-claire, to boli…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa