Claire
W jednej chwili wszystko
potoczyło się bardzo szybko. Claire zdołała jedynie kątem oka zarejestrować
smukła, zmierzającą ku nim sylwetkę Shannon, zanim dosłownie ogłuszył ją krzyk
dziewczyny. Wyczuła moc, kiedy któryś z jej kuzynów spróbował dla pewności
ich osłonić, woląc nie sprawdzać, jak bardzo niszczycielski mógł okazać się ten
dźwięk, ale prawie nie była tego świadoma. Wiedziała jedynie, że wszystko jest
nie tak i że powinni uciekać, chociaż to wcale nie miało okazać się aż
takie proste, jak którekolwiek z nich mogłoby tego oczekiwać.
Marissa,
która wciąż trzymała ją za ramię, zachwiała się niebezpiecznie, chyba jedynie
cudem nie osuwając na kolana. Była przerażona, ale to w tamtej chwili nie
miało znaczenia, zresztą tak jak i perspektywa tłumaczenia dziewczynie
tego, co właśnie miało miejsce. Wręcz przeciwnie – z dwojga złego Claire
wolała stanąć przed koniecznością uświadomienia przyjaciółce, że świat wcale
nie był aż tak kolorowy, jak mogłoby się wydawać, niż liczyć się z jej
śmiercią. Na to drugie zdecydowanie nie zamierzała pozwolić, zwłaszcza po
słowach Marcy, która aż rwała się do tego, żeby skrzywdzić Issie albo
Elizabeth.
W porządku, ale co do tego wszystkiego mamy
my?
To jedno pytanie
nie dawało jej spokoju, pozostając jedną z najważniejszych,
niezrozumiałych dla dziewczyny kwestii. Gdyby chodziło o Liz, wszystko
stałoby się jasne, ale zarówno brat śmiertelniczki, jak i jego towarzysze,
wydawali się temu zaprzeczać. Nie sądziła, żeby Jason tak po prostu dopuścił do
sytuacji, w której jego siostra znalazłaby się w niebezpieczeństwie,
skoro tak bardzo chciał ją przemienić, więc obecność kogoś o temperamencie
Marcy, stanowczo wykluczała próbę dostania się akurat do partnerki Damiena.
Przestała o tym
myśleć z chwilą, w której ziemia pod jej stopami zaczęła drżeć –
dosłownie, a przy tym wystarczająco intensywnie, żeby utrzymanie równowagi
okazało się nie lada wyzwaniem. Issie wydała z siebie przeciągły,
zdławiony pisk, tym razem uczepiając się ramienia Claire tak mocno, że ta
mimowolnie spróbowała się od niej odsunąć. W roztargnieniu spojrzała na przyjaciółkę,
nim jednak zdążyła zastanowić się nad sytuacją albo tym, co w tamtej
chwili dziewczyna musiała czuć, jej uwagę przykuła inna postać.
Marce
klęczała na ziemi, przyciskając obie dłonie do podłoża. Przynajmniej na
pierwszy rzut oka wyglądała na skoncentrowaną na czymś, czego Claire mogła co
najwyżej się domyślać, co samo w sobie dało pół-wampirzycy do myślenia.
Kiedy przez parking przeszedł kolejny wstrząs, tym razem skutecznie wytrącając
ją z równowagi, przez co razem z Issie wylądowała na ziemi, do głowy
przyszła jej może i szalona, ale za to dość prawdopodobna myśl.
Jaka
istniała możliwość, że wszystko sprowadzało się do właśnie do Marce? Nie znała
jej, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nieśmiertelni przejawiali
najróżniejsze, często zadziwiające wręcz dary. Nie miała pojęcia, z jaką
umiejętnością mieli do zrozumienia tym razem, ale jeśli kobieta była w stanie
wykorzystać zdolności w aż tak niszczycielski sposób, zdecydowanie mieli
powody do niepokoju – i to w szczególności biorąc pod uwagę fakt, że
tuż obok, dosłownie na wyciągniecie ręki, bawili się niczego nieświadomi
uczniowie liceum.
– Aldero! –
rzuciła spiętym tonem, próbując zwrócić na siebie uwagę kuzyna.
Znajdował
się najbliżej, poza tym zakładała, że to przede wszystkim on próbował trzymać w ryzach
krzyki Shannon, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. Claire zdawała sobie sprawę z tego,
jak niebezpieczny potrafił być dźwięk – przy odpowiednim natężeniu potrafił
nawet zabić, chociaż wampiry takie jak Marcy czy brat Elizabeth zdecydowanie
nie musieli się tym martwić – więc efekt mógł być co najmniej opłakany.
Al obejrzał
się przez ramię, wyraźnie podenerwowany. Claire z zaskoczeniem przekonała
się, że jego oczy jarzyły się na czerwono, jednak trudno było jej stwierdzić,
co takiego było tego przyczyną – nadmiar emocji czy może wysiłek. To i tak
nie miało znaczenia, zresztą chłopak prawie natychmiast nad sobą zapanował.
–
Biegnijcie – rzucił spiętym tonem. – Najwyżej się rozdzielimy, a potem…
…po prostu się zobaczy, dodał już
telepatycznie. Po tym, jak Marissa nagle zesztywniała, Claire zorientowała się,
że również do niej musiał dotrzeć przekaz chłopaka. W tamtej chwili sama
tylko próba zachowania ostrożności wydawała się bez sensu, o ile w ogóle
mogła być możliwa. Z tego też powodu dziewczyna nawet nie próbowała się tłumaczyć,
w zamian zdecydowanie ciągnąc przyjaciółkę za sobą i zmuszając ją,
żeby poderwała się na nogi. Issie jęknęła, wyraźnie niechętna temu, żeby się
dostosować, ale przynajmniej nie próbowała protestować, ostatecznie chcąc nie
chcąc podrywając się do pionu. Claire wiedziała, że z Marissą będzie w stanie
poruszać się co najwyżej w śmiesznym, wręcz żółwim tempie, ale starała się
o tym nie myśleć, dochodząc do wniosku, że to będzie musiało wystarczyć.
Ważne było to, żeby przynajmniej spróbować wydostać się z parkingu,
chociaż szczerze wątpiła, żeby zadanie okazało się łatwe.
Nie miała
pojęcia, co takie robiła reszta i próbowała się nad tym nie zastanawiać.
Podejrzewała, że Damien wykorzystał chwilę nieuwagi, żeby porwać Elizabeth na
ręce, tym bardziej, że ta wydawała się najbardziej narażona ze wszystkich –
przynajmniej teoretycznie, skoro w pobliżu znajdował się Jason. To
zdecydowanie nie wróżyło dobrze, ale Claire próbowała o tym nie myśleć,
nie pierwszy raz zmuszając się do zaufania bliźniakom. Nigdzie nie widziała ani
ich, ani Eleny, ale to nie miało znaczenia, a dziewczyna raz po raz
próbowała przekonać samą siebie, że rozdzielenie się miało sens.
Gdzieś za
plecami usłyszała wrzask – kolejny atak, o który musiała pokusić się
Shannon. Aż skuliła się, przez krótką chwilę mając wrażenie, że przenikliwy
dźwięk dosłownie rozsadza jej czaszkę. Marissa jęknęła, a kiedy Claire na
nią spojrzała, z zaskoczeniem i swego rodzaju niepokojem przekonała
się, że z uszu dziewczyny popłynęła stróżka krwi. Sama zainteresowana
również musiała zauważyć, że coś jest nie tak, bo uniosła dłoń, w następnej
chwili wzdrygając się na widok czerwonej, lepkiej cieczy na palcach. Już i tak
wyglądała blado, więc to odkrycie w najmniejszym nawet stopniu nie
wpłynęło na jej kolor skóry, ale Claire i tak wyczuła, że Issie była
przerażona i – co gorsza – być może bliska omdlenia, przynajmniej biorąc
pod uwagę to, jak szybko i mocno wydawało się walić jej serce.
– Co się
dzieje? – wyrzuciła z siebie na wydechu, energicznie potrząsając głową. –
Claire, co…?
– Później –
ucięła stanowczo.
Była
zaskoczona tym, że to wystarczyło, żeby przynajmniej tymczasowo uciszyć Marissę.
Mimo wszystko kamień spadł jej z serca, zaraz też stanowczo pociągnęła
przyjaciółkę pomiędzy zaparkowane samochody, chcąc upewnić się, że będą jak
najmniej rzucać się w oczy. Nie chciała się oglądać, a tym bardziej
przejmować o to, co działo się z resztą, chociaż jakaś jej cząstka
oczywiście raz po raz uciekała myślami do kuzynostwa. Martwiła się, ale
próbowała przekonać samą siebie, że bliźniaki i Shannon wystarczą, żeby
dać im okazję do ucieczki. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że dwóch
doświadczonych telepatów zdoła umknąć nawet całej grupce wampirów, ale zanim by
to nadeszło…
Aż
wzdrygnęła się, kiedy okna najbliższych samochodów dosłownie eksplodowały.
Bezwiednie przemieściła się z prędkością, która zdecydowanie nie byłaby
osiągalna dla człowieka, ciągnąć za sobą wyraźnie osłupiałą Marissę. Obie
odskoczyły na bezpieczną odległość, kuląc się pomiędzy autami i niespokojnie
rozglądając dookoła. Claire wyraźnie słyszała przyśpieszony oddech i palpitacje
serca przyjaciółki – dźwięk równie drażniący, co i słodki zapach krwi,
który z wolna zaczął dawać jej się we znaki.
– Musisz
być cicho, Issie – wyszeptała drżącym głosem. Skrzywiła się, po czym przemknęła
z trudem, za wszelką cenę próbując sprawiać wrażenie o wiele
pewniejszej, aniżeli w rzeczywistości się czuła. Wiedziała, że powinna, by
mieć chociaż cień szansy zapanować nad sytuacją, ale to okazało się trudne, tym
bardziej, że ledwo nadążała za tym, co działo się wokół niej. – Mówię poważnie.
Po prostu… uspokój się, bo to ważne.
Mówiła tak
cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć własne słowa. Jednocześnie
wpatrywała się w Issie, nie mając wątpliwości, że nawet gdyby zaczęła
dziewczynę błagać, ta nie byłaby w stanie tak po prostu się dostosować.
Jej przerażenie było wręcz namacalne, zresztą tak jak i napięcie, które
towarzyszyło im obu przez cały ten czas. Claire wiedziała, że w takiej
sytuacji były wręcz porażająco łatwymi celami – nawet niewprawiony łowca byłby w stanie
je odszukać, gdyby tylko zdecydował się ruszyć ich tropem – ale próbowała się o tym
nie myśleć, w zamian usiłując przekonać samą siebie, że pogoń skupiła się
na pozostałych.
Musiało tak
być, ale…
Nerwowo zacisnęła
dłonie w pieści, coraz bardziej podenerwowana. Nie chciała tkwić w miejscu,
kryjąc się po kątach i czekając, aż komukolwiek uda się dotrzeć do niej i Marissie.
Tym razem przynajmniej nie paraliżował jej strach, dzięki czemu była w stanie
myśleć. To na początek musiało wystarczyć, zresztą tak jak i determinacja,
żeby wydostać się z parkingu, a później dotrzeć do jednej z głównych,
ruchliwych ulic. Podejrzewała, że wampiry, które ich zaatakowały, nie są młode,
bo w innym wypadku już dokonałyby zbiorowej masakry na uczniach liceum.
Cóż, to mimo wszystko pozostawało okolicznością sprzyjającą, bo skoro Marce i reszta
byli w stanie nad sobą panować, najpewniej wiedzieli, że próba walki na
oczach zebranych jest najgorszym z możliwych pomysłów. To mogłoby
oznaczać, że w środku miasta byłyby z Issie bezpieczne – przynajmniej
teoretycznie, ale na dobry początek taki plan musiał wystarczyć.
Hm, mając
przed sobą perspektywę tkwienia w bezruchu i czekania na
nieuniknione, każde rozwiązanie wydawało się lepsze. Chciała mieć przynajmniej
cel, bo to ułatwiało działanie, o czym zdążyła przekonać się wielokrotnie
wcześniej. Co więcej, właśnie tego uczył ją Gabriel, dobrze przewidując, że
zamiast na walce wręcz, zdecydowanie łatwiej będzie jej przyswoić zasady
natychmiastowej ucieczki. W tym wypadku ta sprawdzała się bezapelacyjnie,
jedynie utwierdzając Claire w przekonaniu, że wujek wiedział, co takiego
robi, kiedy aż do znudzenia kazał jej biegać. Cóż, w tym wypadku szybkość
na pewno miała okazać się atutem.
– Chodźmy –
rzuciła spiętym, nieznoszący sprzeciwu tonem.
Zaraz po
tym bez słowa przesunęła się naprzód, zachęcając Marissę do tego samego.
Najprostszym rozwiązaniem wydało jej się kluczenie pomiędzy samochodami, co zresztą
ostatecznie zrobiły, próbując omijać walające się dookoła odłamki szkła.
Słyszała, że Issie wciąż oddychała szybko i płytko, być może nawet
szlochając, chociaż nie zdecydowała się na to, żeby sprawdzić, czy jej
przypuszczenia są słuszne. Całą uwagę poświęcała temu, co działo się wokół niej,
nasłuchując i szykując się do tego, żeby zareagować, gdyby tylko coś
poszło nie tak.
Al., do cholery, gdzie jesteście…?,
pomyślała, coraz bardziej rozgorączkowana.
Spokój,
który tak nagle zapanował, miała w sobie coś niepokojącego. Dziewczyna
zadrżała mimowolnie, ostatecznie próbując zrzucić wszystko na chłód wieczora
oraz cieniutką sukienkę, którą miała na sobie. W myślach na wszystkie
sposoby próbowała odtworzyć wygląd parkingu, który przecież widziała niemalże
codziennie, kiedy z bliźniakami dojeżdżała do liceum, ale w ciemnościach
wszystko wydawało się inne – i to pomimo wyostrzonych zmysłów, którymi
dysponowała.
Nie była
pewna, jak długo błądziły, w pośpiechu przemieszczając się z miejsca
na miejsce. Prowadziła, bo tak było łatwiej, zresztą Issie po raz pierwszy nie
sprawiała wrażenia kogoś, kto byłby w stanie przejąć kontrolę nad
sytuacja. W którymś momencie musiały okrążyć szkołę, bo muzyka przybrała
na się, uświadamiając Claire, że na powrót znalazły się gdzieś w pobliżu
sali gimnastycznej. Z wolna wyprostowała się, w duchu modląc o to,
żeby nikt nie zwrócił na nie uwagi, bo to mogłoby skończyć się co najmniej źle.
Nie chciała zastanawiać się nad tym, jakim cudem do tej pory żaden z obecnych
na balu dzieciaków, nie zdecydował się wyjść na zewnątrz i sprawdzić, czy
cokolwiek mogłoby być nie tak, woląc uznać taki stan rzeczy za wyjątkowo
sprzyjające zrządzenie losu.
– Claire… –
usłyszała gdzieś za plecami. – Zatrzymajmy się, okej? Tylko na chwilę…
Wypuściła
powietrze ze świstem, ostatecznie decydując dostosować się do próśb Marissy.
Nie spoglądała na przyjaciółkę, zbytnio obawiając się tego, czego mogłaby
doszukać się w wyrazie jej twarzy albo spojrzeniu. Wiedziała, że to
przejaw tchórzostwa, ale nie miała siły dodatkowo mierzyć się z tłumaczeniem
całego tego szaleństwa komuś, kto zaczął być dla niej ważny. Wystarczyło, że
sama była przerażona, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy nie powinna do
kogoś zadzwonić – nie tyle Setha, który nie miałby szans dotrzeć na czas, co
raczej do Gabriela. To mogłoby być dobrym rozwiązaniem, przynajmniej
teoretycznie, ale…
Ciche kroki
– przytłumione i ledwo słyszalne przez dźwięki głośnej muzyki – skutecznie
wyrwały dziewczynę z zamyślenia. Zesztywniała, ostatecznie chcąc nie chcąc
przenosząc wzrok na Marissę. Jednie nieznacznie potrząsnęła głową, mając
nadzieję, że ten gest wystarczy, żeby dać przyjaciółce do zrozumienia, że coś
mogłoby być nie tak. Musiał, bo z uporem chciała trwać w ciszy, całą
sobą czując, że ktoś zmierzał w ich stronę – i że to zdecydowani nie
był żaden z jej kuzynów.
– Hej,
dziewczynki… Gdzie jesteście, co?
Męski, obcy
jej głos wystarczył, żeby skutecznie wytrącić Claire z równowagi. Niewiele
myśląc, stanowczo pociągnęła Issie za sobą, starając się bezgłośnie poprowadzić
przyjaciółkę w kierunku przeciwnym do tego, z którego wyczuwała
intruza. Grająca muzyka na swój sposób pozostawała ich sprzymierzeńcem, chociaż
pół-wampirzyca zdawała sobie sprawę z tego, że dla kogoś o wyostrzonych
zmysłach, wychwycenie ich obecności nawet w takich warunkach nie musiało
być trudne. Być może chciał w ten sposób wydłużyć pościg, mając w zwyczaju
bawić się ze swoimi ofiarami, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia,
tym bardziej, ze efekt mógł być tylko jeden.
Oparła się
plecami o ścianę budynku, próbując trzymać jak najbliżej elewacji liceum.
Serce mimo wszystko zabiło jej szybciej, kiedy pod palcami wyczuła klamkę
drzwi, które… Cóż, mogły prowadzić dokądkolwiek. Nie wiedziała z której
strony szkoły wraz z Issie się znajdowały, a tym bardziej dokąd je
prowadziła, to jednak nie miało znaczenia. Z dwojga złego nawet powrót do
budynku zaczął się jawić jak dość dobry pomysł, jeśli tylko mogłyby zejść z widoku
– i to zwłaszcza teraz, kiedy potencjalny przeciwnik mógł znajdować się
dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Skrzywiła
się, kiedy zamek nie ustąpił, kiedy nacisnęła klamkę. Kątem oka zauważyła
grymas na twarzy swojej przerażonej przyjaciółki, więc w pośpiechu ruszyła
dalej, nie chcąc ryzykować, że Marissa wpadnie w panikę. Miała ochotę ją
pocieszyć i zapewnić, że dobrze wie, co takiego powinna zrobić i że
wszystko będzie w porządku, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie
choćby słowa, zresztą jakakolwiek próba rozmowy mogła skończyć się naprawdę
źle.
Cholera,
zdecydowanie potrzebowała Aldero albo Camerona. Gdyby za przeciwnika miała
człowieka albo przynajmniej wampira, którego dało się unieszkodliwić kołkiem,
czułaby się pewniej, skupiając co najwyżej na poszukiwaniach odpowiedniej
broni, ale tym razem było inaczej. Co więcej, nawet nie rozumiała tego, co się
działo, świadoma przede wszystkim tego, że z jakiegoś powodu te istoty
chciały ją dopaść. Issie również, chociaż w jej przypadku niebezpieczeństwo
było zgoła inne, co jedynie komplikowało sytuację.
– Co ty
robisz, Peter? – Głos Marcy ją zaskoczył, tym bardziej, że zabrzmiał z o wiele
mniejszej odległości, aniżeli Claire mogłaby tego oczekiwać. – Pośpiesz się i stąd
spadajmy, dobra? Na początek jedna nam wystarczy, zresztą…
– Więc
przyprowadź mi kogokolwiek, skoro jesteś taka mądra – niemalże warknął mężczyzna,
wyraźnie poirytowany słowami poganiającej go nieśmiertelnej.
– Bardzo
chętnie, ale tak się składa, że reszta gdzieś zniknęła – obruszyła się Marce. –
Nie wiem, co to było… Ta krzykaczka – podjęła z rozdrażnieniem – ale
zrobiła niezłe zamieszanie. Nie wiem, gdzie jest Jason i jakoś mnie to nie
obchodzi, ale…
– Mogłabyś
się w końcu zamknąć? – przerwał jej Peter.
Oboje
zamilkli, co zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Claire niemalże była w stanie
sobie wyobrazić, jak oboje trwają gdzieś w ciemnościach, najpewniej
nasłuchując i – była tego pewna – dobrze czując, że gdzieś w pobliżu
znajdują się dwie przerażone istoty. Nie raz słyszała, że da się wyczuć strach
– i że przypominał trochę gorzki, metaliczny posmak na języku. Cóż, biorąc
pod uwagę palpitacje serca Issie oraz to, jak sama się czuła, takie rozwiązanie
wydawało się aż nadto prawdopodobne, chociaż do samego końca przynajmniej
chciała mieć nadzieję na to, że wszystko będzie dobrze.
Problem
polegał na tym, że najwyraźniej zostały same. Powinna cieszyć się z tego,
że reszcie przynajmniej udało się uciec, ale nic podobnego nie miało miejsca – i to
zwłaszcza po tym, co zdążyła usłyszeć. O ile dobrze zrozumiała rozmowę tej
dwójki, z jakiegoś powodu potrzebowali… Cóż, jej, skoro jako jedyna nie
zdołała uciec. Marissę najpewniej zamierzali zabić, a później…
Wtedy mogło
się zdarzyć dosłownie wszystko.
Musiały uciekać.
Wiedziała o tym, coraz bardziej skoncentrowana na tej myśli i świadomość
zagrożenia, które mogłoby jej grozić, gdyby coś poszło nie tak. Przez krótką
chwilę wahała się nawet nad tym, czy nie powinna zostawić Marissy – naturalny
odruch, który narzucał jej skupić się na przetrwaniu – ale prawie natychmiast
odrzuciła od siebie taką możliwość, co najmniej zażenowana. Nie, po stokroć
nie! Była w stanie zdecydować się na naprawdę wiele, ale zdecydowanie nie
zamierzała tak po prostu porzucić dziewczyny, która traktowała ją jak
przyjaciółkę. To wszystko zabrnęło za daleko, a Claire czuła się co
najmniej odpowiedzialna za sytuację, w której obie się znalazły – bo gdyby
już dawno temu odsunęła od siebie Issie, nic podobnego nie miałoby miejsca.
Wciąż o tym
myślała, kiedy jej uszu dobiegł inny, charakterystyczny dźwięk – coś, co
rozpoznała jako ni mniej, ni więcej, ale pacę silnika. Claire… Claire, gdzie jesteście?, rozbrzmiało gdzieś w jej
głowie i to wystarczyło, żeby zorientowała się, że jednak miały szansę –
najpewniej ostatnią, którą za wszelką cenę musiały wykorzystać.
Mocniej
chwyciła Marissę za rękę, po czym bez zastanowienia ruszyła przed siebie,
najzwyczajniej w świecie rzucając się do biegu. Nie miała czasu, żeby
cokolwiek dziewczynie tłumaczyć, a tym bardziej zastanawiać się nad tym,
czy przypadkiem się nie ujawnią. Dosłownie wypadła zza szkolnego budynku,
ciągnąć Issie za sobą i narzucając tempo biegu, które musiało być dla jej
towarzyszki prawdziwym wyzwaniem. Wiedziała, że to było ryzykowne, zwłaszcza
gdyby się pomyliła albo na kogoś wpadła, ale nie chciała się nad tym
zastanawiać, skupiona przede wszystkim na jednej, jedynej szansie na ucieczki,
którą miały.
Jedynej,
którą za wszelką cenę musiały wykorzystać albo…
– Claire! –
usłyszała gdzieś za plecami pisk Issie, ale nie odwróciła się.
Gwałtowne
szarpnięcie prawie wytrąciło ją z równowagi. Ręka Marissy wyślizgnęła się z jej
uściski, sprawiając, że Claire jak długa poleciała do przodu, chyba jedynie
cudem nie lądując na ziemi. Błyskawicznie odwróciła się na pięcie, po czym
zamarła, dostrzegając coś, czego zdecydowanie się nie spodziewała – Issie w uścisku
stanowczo trzymającej ją Marce. Gdzieś za nimi pojawił się mężczyzna –
najpewniej Peter – ale prawie nie zwróciła na niego uwagi, zbytnio przejęta
sytuacją, by skupić się na czymkolwiek innym.
Nie
zauważyła, w którym momencie Aldero zmaterializował się u jej boku.
Wiedziała jedynie, że pojawił się znikąd, a w następnej sekundzie – wraz z kolejnym
potężnym podmuchem mocy – zarówno Marce, jak i jej towarzysz, zostali
odrzuceni w tył. Nie miała pojęcia, jakim cudem jej kuzynowi udało się w porę
dotrzeć do Marissy, zresztą była tak oszołomiona, że do chwili, w której Al
zaczął ją poganiać, nie była w stanie ruszyć się z miejsca.
Samochód,
który stał na parkingu, wyglądał inaczej niż ten, którym przyjechali na bal,
ale to nie miało znaczenia. Chyba nawet nie zdziwiła się widokiem Nigela, brata
Shannon, za kierownicą, natychmiast korzystając z okazji, żeby zająć
miejsce na tylnym siedzeniu. Przesunęła się, żeby zrobić miejsce Aldero i wciąż
trwającej w jego ramionach Marissie, sama skupiona przede wszystkim na
spazmatycznym łapaniu oddechu.
Nigel nie
czekał na przyzwolenie, żeby odpalić silnik. Wzdrygnęła się, kiedy samochód
błyskawicznie wyrwał do przodu, jeszcze przed tym, jak Aldero w ogóle
zdążył zamknąć za sobą drzwi.
Przez kilka
sekund trwali w całkowitej, nieprzeniknionej ciszy, którą ostatecznie
przerwał cichy, urywany szloch.
– Claire… –
Coś w sposobie, w jaki Issie wypowiedziała jej imię, uświadomiło
dziewczynie, że coś jest nie tak. Wtedy jeszcze nie wiedziała o co chodzi,
ale… coś zdecydowanie było na rzeczy. – C-claire, to boli…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz