6 stycznia 2017

Sześćdziesiąt

Renesmee
Miałam ochotę kimś potrząsnąć albo najlepiej od razu rozszarpać na kawałeczki. W zasadzie istniał tylko jeden konkretny obiekt mojej frustracji, ale skoro tymczasowo nie miałam go pod ręką, musiałam zadowolić się jakimkolwiek innym sposobem odreagowania, jeśli nie chciałam przy pierwszej okazji postradać zmysłów. Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem nie tyle się martwiłam, co byłam aż do tego stopnia zła. To było dawano, o ile w ogóle istniał taki moment, w którym moja irytacja sięgnęłaby aż tak wysokiego poziomu. Nawet chodząc w ciąży, nie czułam się aż do tego stopnia wrażliwa jak teraz, nie tylko zamartwiając się o Jocelyne, ale dodatkowo nie mając pojęcia, co takiego powinnam zrobić.
Na początku oczywiście była panika. Trudno było mi choćby brać pod uwagę inną reakcję, kiedy przekonałam się, że mojej córki nie ma ani w pokoju, ani w domu i nic nie wskazywało na to, żeby znajdowała się gdzieś w pobliżu. Zwłaszcza po tym, jak jeszcze przed balem z gorączką wyszła z domu, podążając za Beatrycze, w naturalny sposób zaczęłam roztrząsać najróżniejsze scenariusze, które w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiały mi nastroju. Nie wiedziałam, czego powinnam spodziewać się tym razem, a jakby tego było mało, nikt nie był w stanie udzielić mi żadnych wskazówek, które dałyby szansę na zrozumienie tego, co tak naprawdę miało miejsce. Chyba w gruncie rzeczy nie chciałam wiedzieć, marząc przede wszystkim o znalezieniu Joce – i tyle, nawet gdyby miała przez resztę dnia milczeć, unikając jakichkolwiek odpowiedzi. Brałam to pod uwagę, zwłaszcza, że przez długi czas zachowywała się właśnie w ten sposób, robiąc rzeczy, o które w innym wypadku bym jej nie podejrzewała. Nawet teraz, zdając sobie sprawę z tego, w czym leżał problem i co ją przerażało, liczyłam się z powrotem do wcześniejszego stanu, ale…
Prawda była taka, że od samego początku czułam, że problem leży gdzie indziej. Kiedy do tego wszystkiego dowiedziałam się, że również Lawrence gdzieś wyparował, już nie miałam wątpliwości, że musi istnieć jakiś związek. Fakt, że na początku odsuwałam od siebie myśl o tym, próbując przekonać samą siebie, że nie wszystko co złe musiało łączyć się z nim, ale to wcale nie było takie proste. Nie, skoro w pamięci jednak miałam zniknięcie Alessi i Damiena, a także to, że uprowadził mnie, kiedy jeszcze byłam w ciąży. Nigdy tak naprawdę go nie rozumiałam, a biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, byłam skłonna uznać niemalże każde rozwiązanie.
A potem zadzwonił ten cholerny telefon i naprawdę doszłam do wniosku, że kogoś zabiję w afekcie.
Tylko L. mógł być zdolny do tego, żeby po blisko dwóch dobach jak gdyby nigdy nic zadzwonić do syna i zakomunikować, że razem z Joce mają się świetnie, niedługo wrócą i będą mieli dla nas wszystkich niespodziankę… I następnie w pośpiechu rozłączyć się, bredząc przy tym o wjeździe do tunelu, uciekającym zasięgu i cholera wie czym jeszcze.
Aha.
Naprawdę miałam w planach zrobić komuś krzywdę, a biorąc pod uwagę fakt, że Gabriel nawet nie próbował mnie powstrzymać, liczyłam się z tym, że może wydarzyć się dosłownie wszystko. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zarówno mój mąż, jak i jego siostry, doskonale bawili się moim kosztem, choć naturalnie nikt nie zamierzał oznajmić tego wprost. Cudownie, że przynajmniej oni mogli cieszyć się jakąkolwiek formą rozrywki, pomagającą im choć na moment zapomnieć o sytuacji, ale sama niekoniecznie miałam ochotę na żarty. W gruncie rzeczy wciąż odchodziłam od zmysłów, nie wiedząc niczego, może pomijając to, że moja córka naprawdę była z Lawrence’m. Teoretycznie mogłam uznać to za formę pocieszenia, ale średnio mi to odpowiadało, skoro wciąż nie byłam w stanie odpowiedzieć na choćby podstawowe pytane, dotyczące tego, czy z Joce oby na pewno wszystko było w porządku. Wiedziałam jedynie, że jeśli okazałoby się, że cokolwiek jest z nią nie tak, wtedy L. nie miałby co liczyć nawet na krótką chwilę na wytłumaczenie się.
– Ale wiesz, mamo… On przecież jej nie skrzywdzi – zauważyła przytomnie Alessia, ledwo tylko zostaliśmy zaznajomieni z sytuacją. Nie mogłam zaprzeczyć, że to była jedna z bardziej pogodnych wypowiedzi, które padły z jej ust w ostatnim czasie. Z jakiegoś powodu od zawsze darzyła Lawrence’a sympatią na tyle wielką, by jednak postanowić go bronić. – Tego jednego na pewno by nie zrobił – dodał z przekonaniem, a ja chcąc nie chcąc musiałam przyznać dziewczynie w tej jednej kwestii rację.
Cóż, niezależnie od tego, co mogłam temu wampirowi zarzucić, skłamałabym, gdybym zaczęła podejrzewać, że zamierzał skrzywić którekolwiek z moich dzieci. W zasadzie sama zawdzięczałam mu dość sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak potraktował mnie kilka lat wcześniej, kiedy na rozkaz Isobel miał mnie ukarać, nie wspominając o reakcji na samą wzmiankę o tym, że mogłabym być w ciąży. Nie byłam w stanie tak po prostu tego zapomnieć, nie wspominając o zaufaniu, którym do pewnego stopnia zaczęłam go darzyć – przynajmniej przez jakiś czas, aż do tego momentu. Nie rozumiałam, jak wielki talent trzeba mieć, żeby z równie wielką wprawą zdobywać i tracić jakiekolwiek oznaki sympatii wszystkich wokół, ale Lawrence Cullen bez wątpienia pozostawał osobą, która opanowała tę zdolność do perfekcji.
Wolałam zostać w domu Allegry, poniekąd dlatego, że miałam wrażenie, iż to właśnie tutaj wampir pojawi się w pierwszej kolejności. O ile nie był na tyle naiwny, żeby zakładać, że lakoniczny telefon wystarczy, by wszystkich uspokoić, dość logicznym wydawało mi się pojawić gdzieś, gdzie szansa trafienia na mnie albo Gabriela nie była aż tak duża. Nie sądziłam, by tak po prostu podprowadził nam Joce pod drzwi i sobie poszedł, zresztą tak naprawdę nie interesowało mnie, jak L. zamierzał to rozegrać. Wiedziałam jedynie, że najlepiej dla niego byłoby, gdyby nie pokazywał mi się na oczy, choć zarazem nie wyobrażałam sobie, by cokolwiek mogło powstrzymać mnie przed reakcją. To zaszło za daleko, nie o po raz pierwszy wszystko, a ja znów aż rwałam się do tego, żeby dać wampirowi do wiwatu.
Nie chciałam słuchać wymówek, a tym bardziej zastanawiać się, o jakiej niespodziance mówił przez telefon. W zasadzie wątpiłam, żeby cokolwiek wydało mi się choć częściowo dobrym usprawiedliwieniem. Szlag trafiał mnie na samą myśl, bo po raz kolejny musiałam martwić się o któreś ze swoich dzieci – i to na dodatek z jego winy. Nie miałam pojęcia, dlaczego za każdym razem musiało chodzić akurat o Lawrence’a i w zasadzie wcale mnie to nie interesowało.
Tak czy inaczej, nie miałam nastroju, woląc trzymać się z daleka zarówno od swoich najbliższych, jak i wszystkich innych wokół. Ograniczałam się wyłącznie do Gabriela, ostatecznie lądując w kuchni z nim i jego siostrami. Zwłaszcza Layla aż rwała się do tego, żeby jakoś mi pomóc, ledwo zorientowała się, co jest nie tak. Miałam wrażenie, że gdyby nie liczne rozmowy, które odbyłyśmy w ostatnim czasie – mniej lub bardziej wiarygodne, jeśli chodzi o formę pocieszenia – już dawno zrobiłabym coś głupiego, nawet pomimo napominań i kojących słów, których doczekałam się ze strony męża.
Z Isabeau było inaczej, czego zresztą mogłam się po niej spodziewać. Nie rozumiałam, jakim cudem ta dziewczyna w ogóle była w stanie zachować spokój, ale już dawno zdążyłam przywyknąć, że dla Beau panowanie nad emocjami nie stanowiło szczególnego wyzwania, przynajmniej w ważnych sytuacjach. Teraz przez większość czasu spoglądała na mnie z zaciekawieniem, bez pośpiechu krążąc po kuchni matki i przetrząsając zawartość szafek.
– Co ty robisz? – nie wytrzymałam w pewnym momencie, kiedy nastawiła wodę i zaczęła przestawiać upchnięte w jednym z kredensów opakowania. Jeśli sądziła, że akurat w tej sytuacji miałam ochotę na jakiekolwiek zioła, myliła się, ale…
– Kawę – odpowiedziała mi takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Mocną. Jak się denerwuję, zawsze piję kawę – przypomniała, a ja ledwo powstrzymałam się przed wywróceniem oczami.
Cóż, coś bez wątpienia w tym było, a przynajmniej tyle zdążyłam zaobserwować. Co prawda w większości przypadków bardziej zastanawiałam się nad tym, jakim cudem Isabeau w ogóle była w stanie coś takiego wypić, ale to akurat stanowiło sprawę drugorzędną.
– Nerwy i kofeina? – zapytałam z powątpiewaniem, choć jeśli miałam być ze sobą szczera, w tamtej chwili zaczynało mi być naprawdę wszystko jedno.
– Czemu nie? – mruknął Gabriel, bardziej stanowczo obejmując mnie ramionami. – To dopiero byłoby ciekawe…
– Co? – zniecierpliwiłam się.
Isabeau spojrzała wymownie na brata, a później na mnie; na jej ustach jak na zawołanie pojawił się drapieżny uśmiech.
– Jesteś urocza, kiedy puszczają ci nerwy – zauważyła mimochodem. Prychnęłam, sama już niepewna tego, jak powinnam zareagować na jej słowa. Żartowała sobie ze mnie? – Mała prośba… Kiedy już zobaczysz Lawrence’a, to przynajmniej wyjdźcie do ogrodu, w porządku? Lubimy z mamą ten dom – dodała, a mnie wyrwało się ciche, ostrzegawcze warknięcie.
– To nie jest śmieszne, Beau – jęknęła ze swojego miejsca Layla.
Młodsza z sióstr Gabriela tylko wywróciła oczami, na powrót skupiając się na przetrząsaniu szafek – tym razem w poszukiwaniu naczyń.
– Zależy z czyjej perspektywy – zauważyła przytomnie. – Nawet jeśli, to trzymajmy się tego, że Joce jest cała. Abstrahując od tego, co strzeliło Lawrence’owi do głowy, to wciąż pozostaje najważniejsze.
W tej jednej kwestii musiałam się z nią zgodzić, choć to nadal nie poprawiało mi nastroju. Wciąż byłam niczym wielki kłębek nerwów, a zastanowienia się nad tym, co działo się wokół mnie, zdecydowanie mi nie pomagało. Co więcej, tak długo, jak nie miałam przy sobie Joce, wciąż dręczyły mnie wątpliwości, których za żadne skarby nie potrafiłam zignorować. Zbyt wiele wydarzyło się w ostatnim czasie, bym mogła tak po prostu uwierzyć, że jest w porządku. Nie, skoro nawet zaufanie dla ośrodka, który teoretycznie miał okazać się bezpieczny, okazało się najgorszym z możliwych pomysłów.
Lawrence stanowił oddzielną kwestę, a może to ja byłam w jego przypadku przewrażliwiona. Tak czy inaczej, trudno było mi podzielać spokój szwagierki, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że nie żartowałaby, gdyby sytuacja była naprawdę poważna. Nie miała żadnej wizji, a w tym wypadku brak wiadomości faktycznie świadczył dobrze – przynajmniej teoretycznie, bo chwilami sama już nie rozumiałam, czego powinniśmy się po zdolnościach Isabeau spodziewać.
– Nie mam pojęcia, gdzie on ją zabrał… I po co – odezwałam się, nie będąc w stanie znieść przeciągającej w nieskończoność ciszy. – Teraz przynajmniej wiemy, że jest z nim, ale co z tego, skoro wciąż tu siedzimy? – westchnęłam, decydując się wprost wyrzucić z siebie to, co ciążyło mi najbardziej.
– Powiedział Carlisle’owi, że wracają, tak? – zauważyła przytomnie Beau. – Chcesz siedzieć w Paryżu na lotnisku, skoro nawet nie wiesz kiedy i skąd mieliby przyjechać?
– Może – rzuciłam niemalże buntowniczym tonem, ale przecież wiedziałam, że i w tej kwestii miała rację.
Wypuściłam powietrze ze świstem, próbując skupić się na muśnięciu warg Gabriela, które nagle poczułam na karku. Wyprostowałam się, pozwalając się dotykać, bo to w pewnym sensie przynosiło mi ukojenie, choć nie rozwiązywało niczego. W pewnym sensie byłam wdzięczna za to, że przynajmniej on był względnie rozsądny, ale zarazem miałam ochotę nim potrząsnąć, byleby zaczął okazywać, że naprawdę się przejmuje, choć przecież zdawałam sobie sprawę z tego, że tak jest – Jocelyne była oczkiem w głowie dla nas wszystkich, a Gabriel dałby się za nasze dzieci, mnie i siostry pokroić, gdyby przyszła taka potrzeba. W zasadzie chyba powinnam być wdzięczna, że reagował inaczej, próbując jakoś równoważyć to, co sama czułam, zanim naprawdę spróbowałabym zrobić coś, czego później mogłabym naprawdę żałować, chociażby tak jak wtedy, kiedy poniosło mnie po zniknięciu Alessi i Damiena.
Cóż, teraz przynajmniej wiedziałam, co się dzieje, tak? Co więcej, nie drżałam z obawy przed znalezieniem ciała któregokolwiek ze swoich dzieci ze świadomością, że zostało poświęcone w jakimś chorym, bezsensownym rytuale. Chyba, bo w przypadku Lawrence’a nie rozumiałam już niczego, co dodatkowo pogarszało sytuację.
– Powinnam iść – odezwała się po chwili wahania Layla. Wydała się niespokojna, poza tym odniosłam wrażenie, że czuła się winna. – Miałam jeszcze zobaczyć się z Kristin… Jestem spóźniona, zresztą Rufus i tak nie był zadowolony, że wyszłam, kiedy na zewnątrz było jasno. Lepiej żebym mu pokazała, że wciąż żyję.
– Raczej by poczuł, gdyby było inaczej, zresztą tak jak my wszyscy – zauważył z nutką rezerwy Gabriel. Layla jedynie wywróciła oczami, aż nazbyt świadoma, jak prezentowały się relacje jej brata i męża. – Zresztą mam wrażenie, że znowu nie wszystko nam mówisz, Lay… Nie obraź się, ale odkąd wróciliście z Lille, wydajesz mi się przygnębiona – dodał, a dziewczyna westchnęła.
– Wydaje ci się, braciszku – zapewniła pośpiesznie, ale – mogłam wręcz przysiąc – to brzmiało jak wierutne kłamstwo.
Nie musiałam patrzeć na Gabriela, żeby zorientować się, że najpewniej siostrze nie uwierzył. Zauważył, że wymienił wymowne spojrzenia z Beau, ale ostatecznie żadne z nich nie odezwało się nawet słowem, przynajmniej do momentu, w którym nie nabraliśmy pewności, że dziewczyny nie ma nigdzie w pobliżu. Poniekąd łatwiej było mi skoncentrować się na czymkolwiek innym, byleby zająć myśli. To było trochę jak ucieczka, ale co innego mi pozostało, skoro ciągle słyszałam, że działanie nie wchodzi w grę?
– Kłamie – stwierdziła z przekonaniem Beau, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaskoczonej. – Ale niech jej będzie. Layla nie jest głupia, tak sądzę – dodała po chwili zastanowienia.
– Mhm…
Isabeau przekrzywiła głowę.
– Mam przekazać naszej siostrze, że bardzo w nią wierzysz? – zapytała słodkim tonem, ale Gabriel tylko potrząsnął głową.
– Znam ją za dobrze, więc się martwię. Coś się stało, ale… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Albo przesadzam. Jeśli będzie chciała, sama do nas przyjdzie… Tak czy inaczej, nie podoba mi się to. Pojechali do Lille, żeby szukać Claudii, tak? Wrócili z Alessią, na dodatek…
– Zauważyłam – przypomniała mu nieco chłodno Beau. – Podpytam ją, ale pewnie i tak nic nie powie. To Layla, nie?
Słuchałam ich, ale i tak myślami byłam gdzieś daleko, nie będąc w stanie skoncentrować się na poszczególnych słowach. Wiedziałam jedynie, że Layla nie po raz pierwszy działał po swojemu, mając swoje tajemnice. W zasadzie postępowała tak niejednokrotnie, zwłaszcza odkąd poznała Rufusa, więc każde z nas na swój sposób zdążyło się do tego przyzwyczaić. Co więcej, tym razem miałam pewność, że ta dwójka się nie pokłóciła, bo tego Lay zdecydowanie nie byłaby w stanie ukryć, nie wspominając o tym, że wtedy nie rwałaby się, żeby wracać do laboratorium. Tego jednego byłam absolutnie pewna, choć zarazem nie miałam wątpliwości, że przypuszczenia Licavolich miały bardzo wiele sensu.
Nie tyle usłyszałam, co wyczułam, że ktoś zmierza w naszą stronę, więc w pośpiechu obejrzałam się ku uchylonym drzwiom. Trudno było mi zareagować entuzjastycznie na widok Carlisle’a, przez którego wręcz wyprostowałam się niczym struna, coraz bardziej niespokojna.
– Nie odbiera – przyznał, ledwo tylko podchwycił moje spojrzenie. W tamtej chwili musiałam włożyć naprawdę wiele wysiłku w to, żeby nie zacząć przeklinać. – Ale na pewno wszystko będzie w porządku, Nessie. Lawrence po prostu… – zaczął i zamilkł, najwyraźniej nie będąc w stanie znaleźć właściwych słów.
– Jak zwykle dąży do tego, żeby zginąć śmiercią tragiczną – podsunęła usłużnie Isabeau. Opierała się o blat, w zamyśleniu przypatrując parującemu dzbankowi z czarną kawą. – Zmiana planów. Mam jeszcze wino – oznajmiła, a ja prychnęłam, zwłaszcza kiedy jak na zawołanie przeniosła wzrok w moja stronę.
– To jest twoja rada dla mnie? – zapytałam z niedowierzaniem. – Upić się i czekać?
– Wciąż lepsze niż zamartwianie – stwierdziła z przekonaniem. – Wiem z doświadczeniem… Ewentualnie możecie się zamknąć w sypialni, tak jak Elena i jej kochany demon – dodała, a jej spojrzenie jak na zwołanie powędrowało w stronę Carlisle’a.
Nie musiałam sprawdzać, żeby wyczuć, że dziadek mimo wszystko się spiął. Choć zazwyczaj wręcz porażał mnie tym, jak spokojny i opanowany potrafił być, kiedy w grę wchodził ten demon, wszystko jak na zawołanie ulegało zmianie. Co prawda nie powiedział tego na głos, ale byłam świadoma, że starał się wyłącznie przez wzgląd na Elenę – i to zwłaszcza po tym, jak tylko cudem udało się ją odzyskać.
– Rozmawiają – powiedział w końcu, rzucając Beau rozdrażnione spojrzenie. W ostatnim czasie zaskakująco łatwo dało się wytrącić go z równowagi. – Jak zwykle zresztą.
– Jasne, jasne… – Beau wywróciła oczami. – Ja też przed zaśnięciem zawsze z Dimitrem rozmawiam, a potem gramy w karty.
Gabriel rzucił siostrze ostrzegawcze spojrzenie, ale w swoim stylu jak zwykle go zignorowała. Nie miałam cierpliwości, by wnikać w ich przekomarzanie, więc po prostu milczałam, uparcie wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Już i tak trafiał mnie szlag, a wszystko wskazywało na to, że miałam trwać w tym stanie może i całą wieczność. Jasne, dramatyzowałam, ale trudno było mi odbierać sytuację w inny sposób, przynajmniej na tym etapie.
Wciąż o tym myślałam, kiedy do pomieszczenia dosłownie wpadła Alice. Spojrzałam na nią w roztargnieniu, sama niepewna, co takiego powinnam myśleć o wyrazie jej twarzy oraz tym, że ciotka sprawiała wrażenie co najmniej podekscytowanej. Uśmiechała się, co z miejsca dało mi do zrozumienia, że nie przyszła ze złymi wieściami, ale mimo wszystko…
– Widziałam Joce – wypaliła i to wystarczyło, żebym prawie spadła z kolan wciąż obejmującego mnie Gabriela.
– Co takiego?!
Wampirzyca posłała mi uśmiech, wyraźnie z siebie zadowolona. Zawsze tak reagowała, kiedy okazywało się, że zdolności, którymi dysponowała, jednak okazywały się przydatne. Wiedziałam, że już od dłuższego czasu irytowała się, nie będąc w stanie wykorzystać pełni swoich umiejętności – istniało zbyt wiele osób, które powodowały zakłócenia, niemalże pozbawiając wampirzyce umiejętności, które dotychczas stanowiły cześć jej codzienności. Doprowadzało ją to do szału, co aż nazbyt dobrze rozumiałam, choć w tamtej chwili zdecydowanie nie miałam do takich drobiazgów głowy.
– Tylko przez chwilę, ale jestem pewna, że są w Mieście Nocy… Może to tylko moje wrażenie, ale poza Lawrence’m towarzyszył jej ktoś jeszcze – dodała, ale już właściwie nie słuchałam, skupiona przede wszystkim na pierwszej części jej wypowiedzi.
Wypuściłam powietrze ze świstem, skupiona przede wszystkim na towarzyszącym mi uczuciu ulgi, chociaż to prawie natychmiast zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez narastającą irytacje. Żeby w pełni się uspokoić, chciałam najpierw na własne oczy zobaczyć Joce i upewnić się, że była cała. Dopiero wtedy miałam być w stanie zadecydować, co tak naprawdę zamierzałam zrobić L. Jeśli sądził, że po pojawieniu się tutaj mógł oczekiwać życzliwości i machnięcia ręką, zwłaszcza z mojej strony, to jak nic świadczyło, że jednak całkiem oszalał.
Bez słowa oswobodziłam się z uścisku Gabriela, błyskawicznie podrywając na równe nogi. Wyszłam z kuchni, nie będąc w stanie usiedzieć z miejscu, co zresztą wydało mi się dość naturalne. Może i Alice nie podała szczegółów, które ułatwiłyby mi stwierdzenie, kiedy powinnam spodziewać się pojawienia córki, ale to jeszcze nie znaczyło, że nie mogłam próbować. Co prawda wszystko we mnie aż rwało się, żeby spróbować dziewczynę znaleźć, ale podświadomie czułam, że to bez sensu, nie wspominając o tym, że raczej nikt by mnie nie puścił – nie, skoro byłam w stanie, który wręcz komunikował wszem i wobec, że mogłabym zrobić coś głupiego.
Cóż, skoro tak, mogłam równie dobrze krążyć przy drzwiach, bo co innego tak naprawdę mi pozostało? Nie miałam pojęcia, co tak naprawdę chciałam zrobić, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia.
Lepiej żebyście mieli dobre usprawiedliwienie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa