14 stycznia 2017

Sześćdziesiąt osiem

Beatrycze
Nie śpieszyła się, jakby od niechcenia spacerując po ogrodzie – teraz uśpionym i jakby wymarłym, chociaż to było wyłącznie wrażeniem. Było w tym miejscu coś urokliwego, zresztą od Alice dowiedziała się, że to miejsce latem potrafiło wyglądać naprawdę pięknie, co wiązało się z umiejętnościami Allegry. Beatrycze jakoś w to nie wątpiła, będąc w stanie wyobrazić sobie, że ta kobieta jak najbardziej wyglądała na kogoś zdolnego podporządkować naturę. Ta, którą wszyscy nazywali kapłanką, z miejsca wydała się jej niezwykle charyzmatyczna osobą, która z równym powodzeniem mogła okazać się niebezpieczna. Co prawda nie miała okazji spędzić z nią szczególnie dużo czasu, ale skoro już na wstępie wysnuła takie wnioski, mogła chyba założyć, że coś zdecydowanie było na rzeczy.
Carlisle milczał, wciąż ją obserwując, ale już właściwie nie zwracała na to uwagi. Sama nie była pewna, co takiego podkusiło ją, żeby jednak mu towarzyszyć, ale przynajmniej tymczasowo nie żałowała podjęcia takiej decyzji. Na świeżym powietrzu czuła się dobrze, choć to równie dobrze mogło mieć związek z możliwością ubrania kurtki, którą zostawił jej Lawrence – co prawda zdecydowanie dla niej za dużej, ale za to przesiąkniętej znajomym, słodkim zapachem. Lubiła go, przez co nawet nie brała pod uwagi skorzystania ze strojów, które mogła znaleźć w szafie Eleny. Już i tak robiła to zdecydowanie zbyt często, pomimo tego, że dziewczyna nie miała nic przeciwko, niezmiennie zastanawiając się nad tym, że chyba powinna zorganizować sobie własne rzeczy. Przecież nie mogła zostać tutaj do końca życia, czując się jak intruz, który tak po prostu wszedł do jakiejkolwiek rodziny, chociaż…
Skąd wiesz, że to nie jest twoja rodzina?, warknęła na siebie w duchu. To na pewno by się zgadzało, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej bliźniacze podobieństwo do Eleny. Co więcej, w innym wypadku nie znalazłaby się akurat w tym miejscu, mając wrażenie, że znajdowała się pośród osób, które jak najbardziej miały być w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo. Coś zdecydowanie było na rzeczy, a ona musiała w końcu zdobyć się na zadawanie pytań, nawet jeśli wciąż bała się konsekwencji, które mogłoby to za sobą pociągnąć.
– Nie jest ci zimno? – usłyszała, więc obejrzała się na Carlisle’a, siląc się na blady uśmiech.
– Ze mną w porządku – zapewniła, zaplatając ramiona na piersiach. Ciaśniej otuliła się kurtką, przez krótką chwilę koncentrując przede wszystkim na zapachu, który tak wiele dla niej znaczył. – Nie ma potrzeby, żeby się o mnie martwić – dodała, ale wampir tylko potrząsnął głową.
– Wydałaś mi się zamyślona… Jeśli coś jest nie tak, w każdej chwili możesz o tym powiedzieć – zachęcił, a Beatrycze zawahała się, tym bardziej, że już drugi raz dawał jej do zrozumienia, że może zdobyć się na pełne zaufanie.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, wciąż pełna wątpliwości. Skoro sam oferował jej rozmowę, być może mogła tego skorzystać, choć zarazem nie miała gwarancji, czy otrzyma wystarczająco interesujące z jej perspektywy odpowiedzi. Z drugiej strony, miała wrażenie, że istnieje większe prawdopodobieństwo, że właśnie Carlisle będzie z nią szczery. Lawrence zwykle ją rozpraszał, sprawiając, że czuła się trochę jak dziecko, jeszcze bardziej zdezorientowana i na swój sposób nieporadna niż zazwyczaj.
– Martwią mnie… pewne rzeczy – przyznała w końcu.
Mimo wszystko poczuła się lepiej, kiedy to z siebie wyrzuciła. Poczuła, że Carlisle spojrzał na nią w równie zaskoczony, co i odrobinę zaniepokojony sposób, ale zignorowała to, próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do niepokoju. W końcu wszyscy wokół wciąż powtarzali, że nie powinna się wycofywać, tak?
– Co takiego? – zapytał w końcu Carlisle, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Pomimo tego, że starał się brzmieć zachęcająco, Beatrycze wyczuła, że miał wątpliwości. – Jeśli coś jest nie tak…
– Nie, nie… Czuję się tutaj dobrze i za to dziękuję – wyrzuciła z siebie na wydechu, uśmiechając się promiennie. – Chwilami mam wątpliwości, ale to nic takiego… Zresztą nie martwię się przez to, że czuję się w tym domu jakkolwiek źle – dodała, choć sama nie była pewna, czy po zaledwie kilku dniach miała prawo wyciągnąć takie wnioski. Niemniej była szczera, a chyba to liczyło się najbardziej. – Dręczy mnie… brak wspomnień – wyznała w końcu, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Podejrzewała, że to dość naturalne, a jednak do tej pory nie wspominała o tym nikomu – i to łącznie z Lawrence’m, poniekąd dlatego, że nie chciała go martwić. To wszystko było skomplikowane, Beatrycze zaś wciąż gubiła się w tym, co działo się wokół niej. Te wszystkie emocje, wątpliwości i nowe osoby, które tak po prostu przyjmowała… Chwilami już sama nie była pewna, w co takiego powinna wierzyć, co pamiętała i kim właściwie była. Opierała się na słowach i nowych, w większości niepozornych doświadczeniach, a to zdecydowanie nie wystarczyło, jeśli chciała mieć choćby cień szansy na odnalezienie siebie.
Zacisnęła usta, przez krótką chwilę mając wrażenie, że się pogrąża, użalając pomimo tego, że nie miała powodów. Skoro twierdziła, że czuła się dobrze, być może powinna ot tak to zaakceptować, ale… Cóż, problem polegał na tym, że nie potrafiła – nie tak po prostu, bo to wciąż nie było życie. Wiedziała o tym doskonale, uparcie szukając czegoś, czego nie potrafiła sprecyzować. Miała wrażenie, że wszystko od chwili przebudzenia stanowiło tylko i wyłącznie chaos, który należało uporządkować. W innym wypadku to nie miało sensu, a ona zdecydowanie nie mogła poczuć się pełną. Sama perspektywa brzmiała co najmniej przerażająco, ale co z tego, skoro była gotowa wręcz przysiąc, że tak właśnie jest?
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, nie będąc w stanie bezczynne stać i udawać, że wszystko jest w porządku. W pośpiechu wsunęła przemarznięte już ręce do kieszeni kurtki, nie tyle chcąc się rozgrzać, co spróbować nad sobą zapanować. Czuła, że Carlisle wciąż ją obserwuje, ale uparcie unikała jego wzroku, powoli zaczynając żałować, że zaczęła ten temat. Nie rozumiała, dlaczego to właśnie przy nim zdobyła się na taką szczerość, pomimo wcześniejszych obaw godząc się wyłącznie na to, co podpowiadał jej instynkt. Być może obcym łatwiej było się zwierzać, ale jak na ironię miała wrażenie, że go znała – a przynajmniej powinna, choć zarazem nie miała poczucia, żeby spotkali się kiedykolwiek wcześniej… Nie w takim natężeniu, jak to bywało w przypadku Lawrence’a.
– Beatrycze… – Jej imię zabrzmiało dziwnie w ustach wampira, zupełnie jakby Carlisle musiał zmuszać się, żeby je wypowiedzieć. Tak… nienaturalnie, ale nie w negatywnym sensie. Przynajmniej takie miała wrażenie, próbując przekonać sama siebie, że problem wcale nie leżał w niej albo tym, że mężczyzna mógłby jej nie tolerować. – Wierz mi, że to jest w porządku. Ja… Podejrzewam, że brak wspomnień jest trudny, ale jestem pewien, że z czasem…
Urwał, co nakłoniło ją do tego, żeby jednak unieść głowę. Wciąż zaciskała usta, tkwiąc w miejscu i nie mając pojęcia, co powinna ze sobą począć. Wiedziała, że Carlisle stoi tuż obok niej, poza tym na pewno próbował ją pocieszać, ale… to po prostu nie było takie proste.
– Skąd? – wypaliła i zaraz tego pożałowała, bo pytanie zabrzmiało o wiele ostrzej, niż miała w planach. Zacisnęła usta, mając ochotę przyłożyć samej sobie, bo zdecydowanie nie chciała sugerować, że mógłby jej nie zrozumieć. – Mam na myśli…
– Wiem w czym rzecz – zapewnił ją pośpieszne Carlisle, uśmiechając się blado. Bynajmniej nie wyglądał na urażonego, choć nie miała co do tego absolutnej pewności. – Nie przejmuj się… Zresztą w tym jednym wypadku naprawdę rozumiem. Nie aż do tego stopnia, jak możliwość utracenia wszystkich wspomnień, ale na pewno uciążliwość braku choćby części ich – wyjaśnił i coś w tym stwierdzeniu ją zaintrygowało.
– Chyba nie rozumiem – przyznała po chwili wahania.
Znów tylko się uśmiechnął. Zauważyła, że przychodziło mu to dużo swobodniej, a może po prostu chciała, żeby tak właśnie było. Coś sprawiało, że pragnęła się z nim porozumieć.
– Nie jestem pewien, jak wiele mówił ci Lawrence – zaczął po chwili zastanowienia Carlisle, starannie dobierając słowa – ale… kilka lat temu mieliśmy dość sporo problemów z pewną kobietą. W zasadzie wciąż mamy, ale wtedy było zdecydowanie gorzej – powiedział, mimowolnie krzywiąc się na jakieś wspomnienie.
– Mówisz o Isobel? – zapytała, po czym wzruszyła ramionami, kiedy spojrzał na nią z zaskoczeniem. – Dużo z L. rozmawiamy. Powiedział mi o Mieście Nocy i o tym, że nie wszyscy są tutaj bezpieczni… Wiem, że istnieje ktoś taki jak matka wampirów, ale to wszystko.
Znów wprawiła swojego rozmówcę w konsternację, chociaż wcale nie miała takiego zamiaru. Co więcej, nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Ostatecznie doszła do wniosku, że Carlisle’a najbardziej zaskakiwały wzmianki o ojcu – czy może raczej na temat tego, że mógłby zachowywać się jakkolwiek właściwie.
– Rozumiem… – Mężczyzna nieznacznie potrząsnął głową, żeby odrzucić od siebie jakieś niechciane myśli. Zaraz po tym zdecydował się podjąć wcześniejszy temat, przechodząc do rzeczy: – Isobel jest potężną telepatką… Bardzo niebezpieczną, co już sama zasugerowałaś. Co więcej, tak wiele osób tutaj potrafi manipulować umysłami. W jej przypadku… Kiedyś było na tyle silne, żeby była zdolna do zamazywania niektórych wspomnień – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż jej się przypatrywał, być może spodziewając się, że ostatecznie przestraszy się i spróbuje uciec. Słuchała go jak urzeczona, sama niepewna, co tak naprawdę czuła. – Niektóre wampiry tutaj też to potrafią, ale nikt z nas nie sądził, że…
– I zwróciła się przeciwko tobie? – zapytała z zaciekawieniem, ale też swego rodzaju troską, próbując zrozumieć do czego zmierzał.
– Nie tylko – przyznał Carlisle. – Niemniej zdaję sobie sprawę, że chwilami trudno jest nie pamiętać… Tak jest w przypadku pojedynczych wspomnień, więc co dopiero mówić o sytuacji, w której się znalazłaś.
Zamilkł, być może chcąc dać jej czas na zebranie myśli, a może dochodząc do wniosku, że powiedział za dużo. Spuściła wzrok, przez krótką chwilę po prostu stojąc i wpatrując się w ziemię pod stopami. Czuła chłód, ale nie była w stanie stwierdzić, co stanowiło jego najistotniejsze źródło – ujemna temperatura, która panowała na zewnątrz, stopniowo zaczynając dawać jej się we znaki, czy może coś innego, co kryło się gdzieś w jej wnętrzu. Wiedziała, że powinna zareagować, tym bardziej, że przeprowadzona rozmowa okazała się zaskakująco kojąca, ale mimo wszystko…
Beatrycze wyprostowała się, reagując właściwie pod wpływem impulsu. Jej spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku uważnie obserwującemu ją Carlisle’owi, zaraz po tym zaś – nie zastanawiając się przy tym nad tym, co i dlaczego zamierzała zrobić – jak gdyby nigdy nic rzuciła się wampirowi na szyję, decydując się go uściskać. Choć tego nie rozumiała, sam gest przyszedł jej w zaskakująco wręcz naturalny sposób. W zasadzie z równą swobodą przychodziło Beatrycze obejmowanie Joce, kiedy jeszcze przesiadywały się w hotelu w Londynie, szykując się do wyjazdu. Chyba nawet to lubiła, pomimo licznych rozmów i ostrzeżeń L. nie będąc w stanie wyobrazić sobie, że ktokolwiek mógłby mieć względem niej złe zamiary.
Wyczuła, że Carlisle zesztywniał, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. Zawahała się, mimowolnie przejmując tym, że nie odwzajemnił uścisku – przynajmniej na początku. Pomyślała, że być może zachowywała się w zdecydowanie zbyt śmiały, niewłaściwy sposób, tym samym stawiając mężczyznę w dość niekomfortowej sytuacji, nim jednak zdążyła zadecydować, czy powinna się wycofać, chłodne ramiona ostatecznie zacisnęły się wokół niej. To nie był ten sam rodzaj uścisku, którym obdarowywał ją Lawrence – ten wydawał się bardziej delikatny i niezwykle ostrożny – ale i tak poczuła ulgę, tym bardziej, że nic nie wskazywało na to, żeby Carlisle musiał się do czegokolwiek zmuszać.
– Dziękuję – rzuciła tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć samą siebie, ale podejrzewała, że to nie stanowiło najmniejszej nawet przeszkody. Nie dla kogoś o wyostrzonych zmysłach.
Nie otrzymała odpowiedzi, ale ta wydawała się zbędna – uścisk, w którym się znalazła i który sama zainicjowała, w zupełności wystarczył. Z tym większą przykrością przyjęła fakt, że została odsunięta o wiele szybciej, aniżeli mogłaby tego oczekiwać, ale nie poczuła się z tego powodu szczególnie źle. Nie miała pojęcia, dokąd to wszystko tak naprawdę zmierzało, ale miała wrażenie, że postępowała w jak najbardziej właściwy sposób. Może jednak nie była tutaj intruzem, a to zdecydowanie jej odpowiadało.
– Ja… Wracajmy, w porządku? – zasugerował Carlisle, tym samym skutecznie wyrywając Beatrycze z zamyślenia. – Drżysz. Przez Elenę łatwo zapomnieć mi o tym, że tak naprawdę jesteś człowiekiem, więc…
– Wyglądamy identycznie – przerwała mu, kolejny raz działając pod wpływem impulsu. – Dlaczego?
Już od dłuższego czasu męczyła ją ta kwestia, teraz z kolei nie mogła powstrzymać się przed zapytaniem o coś, co miało dla niej aż tak wielkie znaczenie. Co więcej, miała wrażenie, że ojciec dziewczyny jak najbardziej był w stanie jej to wytłumaczyć – to, dlaczego wyglądała jak jego córka i z jakiego powodu czuła, że mieli ze sobą jakiś związek. Gdyby chodziło o samego Lawrence’a, byłaby gotowa uwierzyć w przypadek, ale skoro w grę wchodziła również bliźniaczo podobna do niej Elena…
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Carlisle wypuścił powietrze ze świstem i zdecydował się odezwać:
– Nie mam pojęcia.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, zdecydowanie nie spodziewając się takiej odpowiedzi. W zasadzie lepszą alternatywą wydawało się nawet milczenie albo zmiana tematu, bo wtedy przynajmniej nie miałaby poczucia, że ktoś, komu nade wszystko pragnęła zaufać, właśnie kłamał w żywe oczy.
Nie miała pojęcia, jak prezentował się wyraz jej twarzy, niemniej coś w sposobie, w jaki zareagowała na słowa Carlisle’a, musiało dać wampirowi do myślenia.
– Po prostu daj sobie czas, w porządku? – zaproponował, choć to zdecydowanie nie miało być łatwe w realizacji. Podejrzewała, że dobrze to wiedział, najpewniej zdając sobie również sprawę z tego, że mu nie wierzyła. – Ta sytuacja jest trudna dla nas wszystkich, zresztą w ostatnim czasie działo się bardzo wiele przykrych rzeczy… Wszyscy jesteśmy zagubieni. Ty w szczególności, więc nie ma sensu, żebyś dokładała sobie zmartwień. – Zawahał się na moment. – Ja też muszę uporządkować kilka spraw. Nie jestem w stanie udzielić ci odpowiedzi, dopóki…
– Rozumiem.
To było kłamstwo, ale czuła, że nie ma sensu upierać się przy swoim, bo to i tak niczego by nie zmieniło. Musiała albo poczekać na odpowiedzi, albo poszukać ich na własną rękę, co jednak wcale nie miało być takie proste. Z drugiej strony, być może Carlisle miał rację, sugerując jej najbardziej właściwe z możliwych rozwiązań. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, czego oczekiwała i w jaki sposób powinna postąpić, bardziej skupiona na próbie odnalezienia się w tym miejscu. Chciała dopasować się do sytuacji i uwierzyć, że otaczające ją osoby są dla niej życzliwe, nawet jeśli wiedziała, że ją okłamywano. Być może stanowiło to naiwność z jej strony, ale pragnęła wierzyć, że mieli w tym jakiś cel – i że ostatecznie miała na tym skorzystać, a kolejne decyzje naprawdę były podyktowane wyłącznie jej dobru.
Przez dłuższą chwilę milczeli, ale stopniowo zaczynała do tego przywykać. Zamierzała jednak skorzystać z wcześniejszej sugestii i jednak wrócić do domu, dochodząc do wniosku, że właśnie wszystko zepsuła, źle zabierając się do tej rozmowy, ale powstrzymały ją słowa Carlisle’a, który jednak zdecydował się odezwać.
– Bardzo ufasz Lawrence’owi, prawda?
W pierwszym odruchu się spięła, próbując określić, czego powinna spodziewać się po tym pytaniu, nic jednak nie wskazywało na to, że miała powody do niepokoju. W słowach wampira nie wyczuła choćby cienia wrogości, choć właśnie tę podejrzewała za każdym razem, kiedy w grę wchodził temat L. Bała się, że mógłby chcieć odwodzić ją od zaufania ojcu, ale skoro nic tego nie zapowiadało…
– Bardzo – potwierdziła, mimowolnie się uśmiechając.
W zamyśleniu skinął głową, najwyraźniej właśnie takiej reakcji się spodziewając. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę sobie myślał, ale to wydawało się pozbawione znaczenia, tym bardziej, że nic nie wskazywało na to, żeby Carlisle zamierzał drążyć temat.
– Rozumiem – stwierdził krótko i to sprawiło, że mimo wszystko poczuła się zaintrygowana.
– Dlaczego pytasz?
Westchnął, po czym rzucił jej niemalże troskliwe spojrzenie.
– Bez powodu. Czegokolwiek nie powiedziałbym o Lawrence’ie… Cóż, nie sądzę, żeby mógł cię skrzywdzić – zapewnił pośpiesznie i chyba naprawdę w to wierzył. – Co nie znaczy, że nie powinnaś być ostrożna. Mam na myśli…
– Wiem. – Zacisnęła usta. – Ciągle mi przypomina, że z wampirami bywa różnie. Nie jestem głupia – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie zamierzałem tego zasugerować – zreflektował się, wyraźnie zaskoczony jej tokiem rozumowania. – Ja tylko…
Cokolwiek miał do powiedzenia, ostatecznie zdecydował się zachować to dla siebie. W zamian poderwał głowę, spoglądając w głąb ogrodu i mimowolnie się spinając. Sama nie wyczuła, żeby cokolwiek było nie tak – z oczywistych względów nie dostrzegała bardzo wielu bodźców, które bezbłędnie wychwytywały wampiry – dlatego bez chwili wahania wyprostowała się, po czym powiodła wzrokiem po okolicy, ostatecznie zwracając się w tę samą stronę, co i Carlisle.
A potem zrozumiała, zaś na jej ustach jak na zawołanie pojawił się promienny uśmiech, kiedy dostrzegła aż nazbyt znajomą, zmierzającą ku nim postać.
– L! – wyrwało jej się.
Niczego więcej nie potrzebowała, żeby ruszyć się z miejsca, czując się przy tym trochę jak mała dziewczynka, która w końcu doczekała się czegoś, co obiecywano jej od bardzo dawna. Tak było niemalże za każdym razem, kiedy pojawiał się Lawrence, już nawet nie sprawiając wrażenia zaskoczonego tym, że przy pierwszej możliwej okazji mogłaby bezceremonialnie rzucić mu się na szyję, całkowicie obojętna na bijący od ciała nieśmiertelnego chłód. Natychmiast przygarnął ją do siebie, pozwalając, żeby ufnie się do niego tuliła i już chyba z przyzwyczajenia przeczesując palcami jej jasne włosy.
– Tak, tak… Też się cieszę, że cię widzę – zapewnił zniecierpliwionym tonem. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że mógłby mówić szczerze. – Wyszłaś na spacer? Sama…? – zaczął, ale w porę musiał zauważyć syna, bo nagle wyprostował się, wcześniej zdecydowanym ruchem odsuwając ją od siebie.
– Rozmawialiśmy – wyjaśniła pogodnym tonem, wysilając się na blady uśmiech.
L. podejrzliwie zmrużył oczy, ale nie próbował jej wypytywać. Uznała, że to jak najbardziej sprzyjająca okoliczność.
– To świetnie – stwierdził w końcu. Po jego tonie trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Zresztą nieważnie. Teraz to ja chętnie bym cię gdzieś zabrał, jeśli nie masz nic przeciwko – dodał, więc bez słowa ścisnęła go za rękę, nie widząc powodu, dla którego miałaby odpowiadać; ta jedna kwestia wydawała się Beatrycze aż nazbyt oczywista, tym bardziej, że zawsze robiła wszystko, czego chciał.
Musiał zrozumieć aluzję, bo pociągnął ją za sobą, jak gdyby nigdy nic zamierzając odejść. Pomyślała, że wcześniej powinna przynajmniej raz jeszcze Carlisle’owi podziękować albo jakkolwiek się pożegnać, nim jednak podjęła decyzję, wampir sam zdecydował się odezwać.
– O ile się nie śpieszycie… Moglibyśmy chwilę porozmawiać? – zapytał, a Lawrence zatrzymał się, wyraźnie zaskoczony taką propozycją.
– Hm… Tak? – mruknął z wyraźną rezerwą, najwyraźniej sam niepewny, jak powinien się zachować.
Beatrycze również się zatrzymała, próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do niepokoju. W zasadzie to bardziej obawiała się tego, że L. spróbuje gdzieś ją odesłać, tak jak to zrobił zaraz po przyjeździe, by uniknęła części wymiany zdań z synem.
Tym razem nie zamierzała tak po prostu odpuścić, to zresztą okazało się proste, bowiem Lawrence nawet słowem nie zająknął się na temat jej obecności. W zamian westchnął i po prostu się odwrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa