
Beatrycze
Nie śpieszyła się, jakby od
niechcenia spacerując po ogrodzie – teraz uśpionym i jakby wymarłym,
chociaż to było wyłącznie wrażeniem. Było w tym miejscu coś urokliwego,
zresztą od Alice dowiedziała się, że to miejsce latem potrafiło wyglądać
naprawdę pięknie, co wiązało się z umiejętnościami Allegry. Beatrycze
jakoś w to nie wątpiła, będąc w stanie wyobrazić sobie, że ta kobieta
jak najbardziej wyglądała na kogoś zdolnego podporządkować naturę. Ta, którą
wszyscy nazywali kapłanką, z miejsca wydała się jej niezwykle
charyzmatyczna osobą, która z równym powodzeniem mogła okazać się
niebezpieczna. Co prawda nie miała okazji spędzić z nią szczególnie dużo
czasu, ale skoro już na wstępie wysnuła takie wnioski, mogła chyba założyć, że
coś zdecydowanie było na rzeczy.
Carlisle
milczał, wciąż ją obserwując, ale już właściwie nie zwracała na to uwagi. Sama
nie była pewna, co takiego podkusiło ją, żeby jednak mu towarzyszyć, ale przynajmniej
tymczasowo nie żałowała podjęcia takiej decyzji. Na świeżym powietrzu czuła się
dobrze, choć to równie dobrze mogło mieć związek z możliwością ubrania
kurtki, którą zostawił jej Lawrence – co prawda zdecydowanie dla niej za dużej,
ale za to przesiąkniętej znajomym, słodkim zapachem. Lubiła go, przez co nawet
nie brała pod uwagi skorzystania ze strojów, które mogła znaleźć w szafie
Eleny. Już i tak robiła to zdecydowanie zbyt często, pomimo tego, że
dziewczyna nie miała nic przeciwko, niezmiennie zastanawiając się nad tym, że
chyba powinna zorganizować sobie własne rzeczy. Przecież nie mogła zostać tutaj
do końca życia, czując się jak intruz, który tak po prostu wszedł do
jakiejkolwiek rodziny, chociaż…
Skąd wiesz, że to nie jest twoja rodzina?,
warknęła na siebie w duchu. To na pewno by się zgadzało, zwłaszcza biorąc
pod uwagę jej bliźniacze podobieństwo do Eleny. Co więcej, w innym wypadku
nie znalazłaby się akurat w tym miejscu, mając wrażenie, że znajdowała się
pośród osób, które jak najbardziej miały być w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo.
Coś zdecydowanie było na rzeczy, a ona musiała w końcu zdobyć się na
zadawanie pytań, nawet jeśli wciąż bała się konsekwencji, które mogłoby to za
sobą pociągnąć.
– Nie jest
ci zimno? – usłyszała, więc obejrzała się na Carlisle’a, siląc się na blady
uśmiech.
– Ze mną w porządku
– zapewniła, zaplatając ramiona na piersiach. Ciaśniej otuliła się kurtką,
przez krótką chwilę koncentrując przede wszystkim na zapachu, który tak wiele
dla niej znaczył. – Nie ma potrzeby, żeby się o mnie martwić – dodała, ale
wampir tylko potrząsnął głową.
– Wydałaś
mi się zamyślona… Jeśli coś jest nie tak, w każdej chwili możesz o tym
powiedzieć – zachęcił, a Beatrycze zawahała się, tym bardziej, że już
drugi raz dawał jej do zrozumienia, że może zdobyć się na pełne zaufanie.
Nerwowo
przygryzła dolną wargę, wciąż pełna wątpliwości. Skoro sam oferował jej
rozmowę, być może mogła tego skorzystać, choć zarazem nie miała gwarancji, czy
otrzyma wystarczająco interesujące z jej perspektywy odpowiedzi. Z drugiej
strony, miała wrażenie, że istnieje większe prawdopodobieństwo, że właśnie
Carlisle będzie z nią szczery. Lawrence zwykle ją rozpraszał, sprawiając,
że czuła się trochę jak dziecko, jeszcze bardziej zdezorientowana i na
swój sposób nieporadna niż zazwyczaj.
– Martwią
mnie… pewne rzeczy – przyznała w końcu.
Mimo
wszystko poczuła się lepiej, kiedy to z siebie wyrzuciła. Poczuła, że
Carlisle spojrzał na nią w równie zaskoczony, co i odrobinę
zaniepokojony sposób, ale zignorowała to, próbując przekonać samą siebie, że
nie ma powodów do niepokoju. W końcu wszyscy wokół wciąż powtarzali, że
nie powinna się wycofywać, tak?
– Co
takiego? – zapytał w końcu Carlisle, najwyraźniej nie mogąc się
powstrzymać. Pomimo tego, że starał się brzmieć zachęcająco, Beatrycze wyczuła,
że miał wątpliwości. – Jeśli coś jest nie tak…
– Nie, nie…
Czuję się tutaj dobrze i za to dziękuję – wyrzuciła z siebie na
wydechu, uśmiechając się promiennie. – Chwilami mam wątpliwości, ale to nic
takiego… Zresztą nie martwię się przez to, że czuję się w tym domu
jakkolwiek źle – dodała, choć sama nie była pewna, czy po zaledwie kilku dniach
miała prawo wyciągnąć takie wnioski. Niemniej była szczera, a chyba to
liczyło się najbardziej. – Dręczy mnie… brak wspomnień – wyznała w końcu,
po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Podejrzewała,
że to dość naturalne, a jednak do tej pory nie wspominała o tym
nikomu – i to łącznie z Lawrence’m, poniekąd dlatego, że nie chciała
go martwić. To wszystko było skomplikowane, Beatrycze zaś wciąż gubiła się w tym,
co działo się wokół niej. Te wszystkie emocje, wątpliwości i nowe osoby,
które tak po prostu przyjmowała… Chwilami już sama nie była pewna, w co
takiego powinna wierzyć, co pamiętała i kim właściwie była. Opierała się
na słowach i nowych, w większości niepozornych doświadczeniach, a to
zdecydowanie nie wystarczyło, jeśli chciała mieć choćby cień szansy na
odnalezienie siebie.
Zacisnęła
usta, przez krótką chwilę mając wrażenie, że się pogrąża, użalając pomimo tego,
że nie miała powodów. Skoro twierdziła, że czuła się dobrze, być może powinna
ot tak to zaakceptować, ale… Cóż, problem polegał na tym, że nie potrafiła –
nie tak po prostu, bo to wciąż nie było życie. Wiedziała o tym doskonale,
uparcie szukając czegoś, czego nie potrafiła sprecyzować. Miała wrażenie, że
wszystko od chwili przebudzenia stanowiło tylko i wyłącznie chaos, który
należało uporządkować. W innym wypadku to nie miało sensu, a ona
zdecydowanie nie mogła poczuć się pełną. Sama perspektywa brzmiała co najmniej
przerażająco, ale co z tego, skoro była gotowa wręcz przysiąc, że tak
właśnie jest?
Bezwiednie zacisnęła
dłonie w pięści, nie będąc w stanie bezczynne stać i udawać, że
wszystko jest w porządku. W pośpiechu wsunęła przemarznięte już ręce
do kieszeni kurtki, nie tyle chcąc się rozgrzać, co spróbować nad sobą
zapanować. Czuła, że Carlisle wciąż ją obserwuje, ale uparcie unikała jego wzroku,
powoli zaczynając żałować, że zaczęła ten temat. Nie rozumiała, dlaczego to właśnie
przy nim zdobyła się na taką szczerość, pomimo wcześniejszych obaw godząc się
wyłącznie na to, co podpowiadał jej instynkt. Być może obcym łatwiej było się
zwierzać, ale jak na ironię miała wrażenie, że go znała – a przynajmniej powinna,
choć zarazem nie miała poczucia, żeby spotkali się kiedykolwiek wcześniej… Nie w takim
natężeniu, jak to bywało w przypadku Lawrence’a.
–
Beatrycze… – Jej imię zabrzmiało dziwnie w ustach wampira, zupełnie jakby
Carlisle musiał zmuszać się, żeby je wypowiedzieć. Tak… nienaturalnie, ale nie w negatywnym
sensie. Przynajmniej takie miała wrażenie, próbując przekonać sama siebie, że
problem wcale nie leżał w niej albo tym, że mężczyzna mógłby jej nie
tolerować. – Wierz mi, że to jest w porządku. Ja… Podejrzewam, że brak
wspomnień jest trudny, ale jestem pewien, że z czasem…
Urwał, co
nakłoniło ją do tego, żeby jednak unieść głowę. Wciąż zaciskała usta, tkwiąc w miejscu
i nie mając pojęcia, co powinna ze sobą począć. Wiedziała, że Carlisle
stoi tuż obok niej, poza tym na pewno próbował ją pocieszać, ale… to po prostu
nie było takie proste.
– Skąd? –
wypaliła i zaraz tego pożałowała, bo pytanie zabrzmiało o wiele
ostrzej, niż miała w planach. Zacisnęła usta, mając ochotę przyłożyć samej
sobie, bo zdecydowanie nie chciała sugerować, że mógłby jej nie zrozumieć. –
Mam na myśli…
– Wiem w czym
rzecz – zapewnił ją pośpieszne Carlisle, uśmiechając się blado. Bynajmniej nie
wyglądał na urażonego, choć nie miała co do tego absolutnej pewności. – Nie
przejmuj się… Zresztą w tym jednym wypadku naprawdę rozumiem. Nie aż do
tego stopnia, jak możliwość utracenia wszystkich wspomnień, ale na pewno uciążliwość
braku choćby części ich – wyjaśnił i coś w tym stwierdzeniu ją
zaintrygowało.
– Chyba nie
rozumiem – przyznała po chwili wahania.
Znów tylko
się uśmiechnął. Zauważyła, że przychodziło mu to dużo swobodniej, a może
po prostu chciała, żeby tak właśnie było. Coś sprawiało, że pragnęła się z nim
porozumieć.
– Nie
jestem pewien, jak wiele mówił ci Lawrence – zaczął po chwili zastanowienia
Carlisle, starannie dobierając słowa – ale… kilka lat temu mieliśmy dość sporo
problemów z pewną kobietą. W zasadzie wciąż mamy, ale wtedy było
zdecydowanie gorzej – powiedział, mimowolnie krzywiąc się na jakieś
wspomnienie.
– Mówisz o Isobel?
– zapytała, po czym wzruszyła ramionami, kiedy spojrzał na nią z zaskoczeniem.
– Dużo z L. rozmawiamy. Powiedział mi o Mieście Nocy i o tym,
że nie wszyscy są tutaj bezpieczni… Wiem, że istnieje ktoś taki jak matka
wampirów, ale to wszystko.
Znów
wprawiła swojego rozmówcę w konsternację, chociaż wcale nie miała takiego
zamiaru. Co więcej, nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić czy to
dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Ostatecznie doszła do wniosku, że Carlisle’a
najbardziej zaskakiwały wzmianki o ojcu – czy może raczej na temat tego,
że mógłby zachowywać się jakkolwiek właściwie.
– Rozumiem…
– Mężczyzna nieznacznie potrząsnął głową, żeby odrzucić od siebie jakieś
niechciane myśli. Zaraz po tym zdecydował się podjąć wcześniejszy temat,
przechodząc do rzeczy: – Isobel jest potężną telepatką… Bardzo niebezpieczną,
co już sama zasugerowałaś. Co więcej, tak wiele osób tutaj potrafi manipulować
umysłami. W jej przypadku… Kiedyś było na tyle silne, żeby była zdolna do
zamazywania niektórych wspomnień – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż jej
się przypatrywał, być może spodziewając się, że ostatecznie przestraszy się i spróbuje
uciec. Słuchała go jak urzeczona, sama niepewna, co tak naprawdę czuła. –
Niektóre wampiry tutaj też to potrafią, ale nikt z nas nie sądził, że…
– I zwróciła
się przeciwko tobie? – zapytała z zaciekawieniem, ale też swego rodzaju
troską, próbując zrozumieć do czego zmierzał.
– Nie tylko
– przyznał Carlisle. – Niemniej zdaję sobie sprawę, że chwilami trudno jest nie
pamiętać… Tak jest w przypadku pojedynczych wspomnień, więc co dopiero
mówić o sytuacji, w której się znalazłaś.
Zamilkł,
być może chcąc dać jej czas na zebranie myśli, a może dochodząc do
wniosku, że powiedział za dużo. Spuściła wzrok, przez krótką chwilę po prostu
stojąc i wpatrując się w ziemię pod stopami. Czuła chłód, ale nie była
w stanie stwierdzić, co stanowiło jego najistotniejsze źródło – ujemna
temperatura, która panowała na zewnątrz, stopniowo zaczynając dawać jej się we
znaki, czy może coś innego, co kryło się gdzieś w jej wnętrzu. Wiedziała,
że powinna zareagować, tym bardziej, że przeprowadzona rozmowa okazała się
zaskakująco kojąca, ale mimo wszystko…
Beatrycze
wyprostowała się, reagując właściwie pod wpływem impulsu. Jej spojrzenie jak na
zawołanie powędrowało ku uważnie obserwującemu ją Carlisle’owi, zaraz po tym
zaś – nie zastanawiając się przy tym nad tym, co i dlaczego zamierzała
zrobić – jak gdyby nigdy nic rzuciła się wampirowi na szyję, decydując się go
uściskać. Choć tego nie rozumiała, sam gest przyszedł jej w zaskakująco
wręcz naturalny sposób. W zasadzie z równą swobodą przychodziło
Beatrycze obejmowanie Joce, kiedy jeszcze przesiadywały się w hotelu w Londynie,
szykując się do wyjazdu. Chyba nawet to lubiła, pomimo licznych rozmów i ostrzeżeń
L. nie będąc w stanie wyobrazić sobie, że ktokolwiek mógłby mieć względem
niej złe zamiary.
Wyczuła, że
Carlisle zesztywniał, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. Zawahała się, mimowolnie
przejmując tym, że nie odwzajemnił uścisku – przynajmniej na początku.
Pomyślała, że być może zachowywała się w zdecydowanie zbyt śmiały,
niewłaściwy sposób, tym samym stawiając mężczyznę w dość niekomfortowej
sytuacji, nim jednak zdążyła zadecydować, czy powinna się wycofać, chłodne
ramiona ostatecznie zacisnęły się wokół niej. To nie był ten sam rodzaj
uścisku, którym obdarowywał ją Lawrence – ten wydawał się bardziej delikatny i niezwykle
ostrożny – ale i tak poczuła ulgę, tym bardziej, że nic nie wskazywało na
to, żeby Carlisle musiał się do czegokolwiek zmuszać.
– Dziękuję –
rzuciła tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć samą siebie, ale
podejrzewała, że to nie stanowiło najmniejszej nawet przeszkody. Nie dla kogoś o wyostrzonych
zmysłach.
Nie
otrzymała odpowiedzi, ale ta wydawała się zbędna – uścisk, w którym się
znalazła i który sama zainicjowała, w zupełności wystarczył. Z tym
większą przykrością przyjęła fakt, że została odsunięta o wiele szybciej,
aniżeli mogłaby tego oczekiwać, ale nie poczuła się z tego powodu
szczególnie źle. Nie miała pojęcia, dokąd to wszystko tak naprawdę zmierzało,
ale miała wrażenie, że postępowała w jak najbardziej właściwy sposób. Może
jednak nie była tutaj intruzem, a to zdecydowanie jej odpowiadało.
– Ja…
Wracajmy, w porządku? – zasugerował Carlisle, tym samym skutecznie
wyrywając Beatrycze z zamyślenia. – Drżysz. Przez Elenę łatwo zapomnieć mi
o tym, że tak naprawdę jesteś człowiekiem, więc…
– Wyglądamy
identycznie – przerwała mu, kolejny raz działając pod wpływem impulsu. –
Dlaczego?
Już od
dłuższego czasu męczyła ją ta kwestia, teraz z kolei nie mogła powstrzymać
się przed zapytaniem o coś, co miało dla niej aż tak wielkie znaczenie. Co
więcej, miała wrażenie, że ojciec dziewczyny jak najbardziej był w stanie
jej to wytłumaczyć – to, dlaczego wyglądała jak jego córka i z jakiego
powodu czuła, że mieli ze sobą jakiś związek. Gdyby chodziło o samego
Lawrence’a, byłaby gotowa uwierzyć w przypadek, ale skoro w grę
wchodziła również bliźniaczo podobna do niej Elena…
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Carlisle wypuścił powietrze ze
świstem i zdecydował się odezwać:
– Nie mam
pojęcia.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, zdecydowanie nie spodziewając się takiej
odpowiedzi. W zasadzie lepszą alternatywą wydawało się nawet milczenie
albo zmiana tematu, bo wtedy przynajmniej nie miałaby poczucia, że ktoś, komu
nade wszystko pragnęła zaufać, właśnie kłamał w żywe oczy.
Nie miała
pojęcia, jak prezentował się wyraz jej twarzy, niemniej coś w sposobie, w jaki
zareagowała na słowa Carlisle’a, musiało dać wampirowi do myślenia.
– Po prostu
daj sobie czas, w porządku? – zaproponował, choć to zdecydowanie nie miało
być łatwe w realizacji. Podejrzewała, że dobrze to wiedział, najpewniej
zdając sobie również sprawę z tego, że mu nie wierzyła. – Ta sytuacja jest
trudna dla nas wszystkich, zresztą w ostatnim czasie działo się bardzo
wiele przykrych rzeczy… Wszyscy jesteśmy zagubieni. Ty w szczególności,
więc nie ma sensu, żebyś dokładała sobie zmartwień. – Zawahał się na moment. –
Ja też muszę uporządkować kilka spraw. Nie jestem w stanie udzielić ci
odpowiedzi, dopóki…
– Rozumiem.
To było
kłamstwo, ale czuła, że nie ma sensu upierać się przy swoim, bo to i tak
niczego by nie zmieniło. Musiała albo poczekać na odpowiedzi, albo poszukać ich
na własną rękę, co jednak wcale nie miało być takie proste. Z drugiej
strony, być może Carlisle miał rację, sugerując jej najbardziej właściwe z możliwych
rozwiązań. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, czego oczekiwała i w jaki
sposób powinna postąpić, bardziej skupiona na próbie odnalezienia się w tym
miejscu. Chciała dopasować się do sytuacji i uwierzyć, że otaczające ją
osoby są dla niej życzliwe, nawet jeśli wiedziała, że ją okłamywano. Być może
stanowiło to naiwność z jej strony, ale pragnęła wierzyć, że mieli w tym
jakiś cel – i że ostatecznie miała na tym skorzystać, a kolejne
decyzje naprawdę były podyktowane wyłącznie jej dobru.
Przez
dłuższą chwilę milczeli, ale stopniowo zaczynała do tego przywykać. Zamierzała
jednak skorzystać z wcześniejszej sugestii i jednak wrócić do domu,
dochodząc do wniosku, że właśnie wszystko zepsuła, źle zabierając się do tej
rozmowy, ale powstrzymały ją słowa Carlisle’a, który jednak zdecydował się
odezwać.
– Bardzo
ufasz Lawrence’owi, prawda?
W pierwszym
odruchu się spięła, próbując określić, czego powinna spodziewać się po tym
pytaniu, nic jednak nie wskazywało na to, że miała powody do niepokoju. W słowach
wampira nie wyczuła choćby cienia wrogości, choć właśnie tę podejrzewała za
każdym razem, kiedy w grę wchodził temat L. Bała się, że mógłby chcieć
odwodzić ją od zaufania ojcu, ale skoro nic tego nie zapowiadało…
– Bardzo –
potwierdziła, mimowolnie się uśmiechając.
W
zamyśleniu skinął głową, najwyraźniej właśnie takiej reakcji się spodziewając.
Nie miała pojęcia, co tak naprawdę sobie myślał, ale to wydawało się pozbawione
znaczenia, tym bardziej, że nic nie wskazywało na to, żeby Carlisle zamierzał
drążyć temat.
– Rozumiem
– stwierdził krótko i to sprawiło, że mimo wszystko poczuła się
zaintrygowana.
– Dlaczego
pytasz?
Westchnął,
po czym rzucił jej niemalże troskliwe spojrzenie.
– Bez
powodu. Czegokolwiek nie powiedziałbym o Lawrence’ie… Cóż, nie sądzę, żeby
mógł cię skrzywdzić – zapewnił pośpiesznie i chyba naprawdę w to
wierzył. – Co nie znaczy, że nie powinnaś być ostrożna. Mam na myśli…
– Wiem. –
Zacisnęła usta. – Ciągle mi przypomina, że z wampirami bywa różnie. Nie jestem
głupia – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie
zamierzałem tego zasugerować – zreflektował się, wyraźnie zaskoczony jej tokiem
rozumowania. – Ja tylko…
Cokolwiek
miał do powiedzenia, ostatecznie zdecydował się zachować to dla siebie. W zamian
poderwał głowę, spoglądając w głąb ogrodu i mimowolnie się spinając.
Sama nie wyczuła, żeby cokolwiek było nie tak – z oczywistych względów nie
dostrzegała bardzo wielu bodźców, które bezbłędnie wychwytywały wampiry –
dlatego bez chwili wahania wyprostowała się, po czym powiodła wzrokiem po
okolicy, ostatecznie zwracając się w tę samą stronę, co i Carlisle.
A potem
zrozumiała, zaś na jej ustach jak na zawołanie pojawił się promienny uśmiech,
kiedy dostrzegła aż nazbyt znajomą, zmierzającą ku nim postać.
– L! –
wyrwało jej się.
Niczego
więcej nie potrzebowała, żeby ruszyć się z miejsca, czując się przy tym
trochę jak mała dziewczynka, która w końcu doczekała się czegoś, co
obiecywano jej od bardzo dawna. Tak było niemalże za każdym razem, kiedy
pojawiał się Lawrence, już nawet nie sprawiając wrażenia zaskoczonego tym, że
przy pierwszej możliwej okazji mogłaby bezceremonialnie rzucić mu się na szyję,
całkowicie obojętna na bijący od ciała nieśmiertelnego chłód. Natychmiast
przygarnął ją do siebie, pozwalając, żeby ufnie się do niego tuliła i już
chyba z przyzwyczajenia przeczesując palcami jej jasne włosy.
– Tak, tak…
Też się cieszę, że cię widzę – zapewnił zniecierpliwionym tonem. Jakoś nie miała
wątpliwości co do tego, że mógłby mówić szczerze. – Wyszłaś na spacer? Sama…? –
zaczął, ale w porę musiał zauważyć syna, bo nagle wyprostował się,
wcześniej zdecydowanym ruchem odsuwając ją od siebie.
–
Rozmawialiśmy – wyjaśniła pogodnym tonem, wysilając się na blady uśmiech.
L.
podejrzliwie zmrużył oczy, ale nie próbował jej wypytywać. Uznała, że to jak
najbardziej sprzyjająca okoliczność.
– To
świetnie – stwierdził w końcu. Po jego tonie trudno było stwierdzić, co
tak naprawdę sobie myślał. – Zresztą nieważnie. Teraz to ja chętnie bym cię
gdzieś zabrał, jeśli nie masz nic przeciwko – dodał, więc bez słowa ścisnęła go
za rękę, nie widząc powodu, dla którego miałaby odpowiadać; ta jedna kwestia
wydawała się Beatrycze aż nazbyt oczywista, tym bardziej, że zawsze robiła
wszystko, czego chciał.
Musiał
zrozumieć aluzję, bo pociągnął ją za sobą, jak gdyby nigdy nic zamierzając
odejść. Pomyślała, że wcześniej powinna przynajmniej raz jeszcze Carlisle’owi
podziękować albo jakkolwiek się pożegnać, nim jednak podjęła decyzję, wampir
sam zdecydował się odezwać.
– O ile
się nie śpieszycie… Moglibyśmy chwilę porozmawiać? – zapytał, a Lawrence
zatrzymał się, wyraźnie zaskoczony taką propozycją.
– Hm… Tak?
– mruknął z wyraźną rezerwą, najwyraźniej sam niepewny, jak powinien się
zachować.
Beatrycze
również się zatrzymała, próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do
niepokoju. W zasadzie to bardziej obawiała się tego, że L. spróbuje gdzieś
ją odesłać, tak jak to zrobił zaraz po przyjeździe, by uniknęła części wymiany
zdań z synem.
Tym razem
nie zamierzała tak po prostu odpuścić, to zresztą okazało się proste, bowiem
Lawrence nawet słowem nie zająknął się na temat jej obecności. W zamian
westchnął i po prostu się odwrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz