15 stycznia 2017

Sześćdziesiąt dziewięć

Beatrycze
Nie próbowała ukrywać, że zaczęła się niecierpliwić. Spojrzała najpierw na Lawrence’a, a później na Carlisle’a, próbując określić, czego powinna się po tej dwójce spodziewać. Miała wrażenie, że wciąż mieli problem z tym, żeby przebywać ze sobą, być może zdobywając się na to tylko i wyłącznie przez wzgląd na nią. Cóż, jakkolwiek by nie było, nie mogła zaprzeczyć, że czuła się niemalże jak między młotem a kowadłem, po raz pierwszy nie rozumiejąc bardzo wielu kwestii – między innymi tego, w czym tak naprawdę leżał problem. Chciała przynajmniej zrozumieć, dlaczego nie byli w stanie się porozumieć, ale szczerze wątpiła, żeby którykolwiek odpowiedział jej na to pytanie, gdyby zapytała wprost.
– To nic takiego – zapewnił pośpiesznie Carlisle, krótko zerkając na Beatrycze. Miała wrażenie, że przeszedł do rzeczy tylko i wyłącznie dlatego, że zaczęła się martwić. – Chciałem się upewnić, że zdajesz sobie sprawę z tego, że zamierzamy wracać do Seattle. Popsułeś nam plany, zresztą Joce musiała dojść do siebie, ale teraz…
– I tyle? – rzucił z powątpiewaniem L.
Carlisle zacisnął usta.
– Tak sądzę – przyznał, po czym spojrzał na ojca z powątpiewaniem. – Zastanawiam się, co zamierzasz zrobić. Chodzi mi o Beatrycze – dodał, tym samym sprawiając, że kobieta instynktownie napięła mięśnie.
Bardzo często mówili o niej tak, jakby jej nie było, nawet kiedy stała tuż obok, co na dłuższa metę zaczynało być drażniące. Miała rozumieć, że w niektórych sprawach nie mogła nawet się wypowiedzieć? Początkowo nie zwracała na to aż takiej uwagi, woląc kryć się za plecami L. i udawać, że nie istnieje, ale teraz stopniowo zaczynała się przekonywać, że tak naprawdę nie ma powodów do niepokoju.
– To chyba oczywiste, prawda? – Lawrence wywrócił oczami. Nie do końca lubiła momentu, w których zaczynał zachowywać się w złośliwy sposób, ale postanowiła się nie wtrącać. – Mam mieszkanie w Seattle, więc nie widzę problemu.
– Zabierzesz ją do siebie? – zapytał zaskoczony Carlisle, a serce Beatrycze jak na zawołanie zabiło szybciej. Jeśli miałaby być ze sobą szczera, absolutnie nie miałaby nic przeciwko.
Jej przyśpieszony puls musiał zwrócił uwagę obu nieśmiertelnych, bo jak na zawołanie spojrzeli w jej stronę. Lawrence dodatkowo uśmiechnął się w dziwny, bliżej nieokreślony sposób, przez krótką chwilę po prostu ją obserwując.
– Może – stwierdził w końcu. Ledwo powstrzymała grymas, bo to w gruncie rzeczy nie stanowiło żadnej konkretnej odpowiedzi. – Albo będę miał inne plany. Dam znać, kiedy zdecyduję – dodał, po czym – ignorując dezorientację syna – jak gdyby nigdy nic pociągnął ją za rękę, tym razem decydując się ewakuować.
Poszła za nim bez chwili wahania, jedynie na krótką chwilę oglądając się przez ramię, by posłać Carlisle’owi nieco przepraszający uśmiech. Miała ochotę potrząsnąć Lawrence’m albo w jakiś inny sposób dać wampirowi do zrozumienia, żeby zaczął być choć odrobinę bardziej uprzejmy, ale ostatecznie nie odezwała się nawet słowem. Cały czas ściskała dłoń mężczyzny, obojętna na bijący od niego chłód i to, że niska temperatura stopniowo zaczynała dawać jej się we znaki. Była ciekawa, gdzie tym razem ją prowadził, ale to w gruncie rzeczy i tak nie miało dla niej znaczenia. Z nim lubiła spacerować, zresztą nie mogła ukryć, że była ciekawa Miasta Nocy i jego okolic – czegoś więcej, aniżeli urokliwy ogród Allegry albo przylegający do niego las.
– Seattle? – zapytała z zaciekawieniem, ledwo znaleźli się na tyle daleko, by doszła do wniosku, że nikt nie będzie ich słyszał. Wiedziała, że jest w porządku, bo wyczuła, że L. wyraźnie się rozluźnił.
– To duże miasto, o wiele bezpieczniejsze niż to… Teoretycznie – przyznał, po czym wzruszył ramionami. – Mieszkają tam od kilku lat, zresztą ja od niedawna też. Wspominałem ci, że Miasto Nocy jest tylko chwilowym rozwiązaniem – przypomniał, więc skinęła głową.
– Powiedziałeś, że masz tam mieszkanie – drążyła, bezskutecznie próbując zapanować nad brzmieniem głosu.
Przeniósł na nią wzrok, wyraźnie zaciekawiony nieco podekscytowaną nutą, którą dało się wyczuć w jej słowach. Na jego ustach pojawił się nieco cyniczny uśmiech, który w przypadku tego wampira mógł oznaczać dosłownie wszystko.
– Można tak powiedzieć – przyznał, spoglądając na nią z zaciekawieniem. – Co w związku z tym? – dodał jakby od niechcenia, jednak była pewna, że podejrzewał, czego mogłaby oczekiwać.
Droczył się z nią? Być może, choć nie miała pewności. Niezmiennie czuła się źle z tym, że wiele kwestii pozostawało dla niej dość problematycznych, przez co nie była w stanie w żaden sposób ich zinterpretować.
– Chcę wiedzieć nad czym się zastanawiasz – wyjaśniła pośpiesznie. – Carlisle zapytał cię, czy mnie do siebie zabierzesz, a ja…
– Dobrze wam się rozmawiało? – zapytał jakby od niechcenia, decydując się jej przerwać.
Zacisnęła usta, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Zmieniasz temat! – zarzuciła mu.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w odpowiedzi na jej słowa jak gdyby nigdy nic się roześmieje. Zatrzymała się gwałtownie, zapierając nogami o ziemię i w pośpiechu oswobadzając dłoń w jego uścisku. Próbowała sprawiać wrażenie pewnej siebie i rozeźlonej, ale – była tego pewna – w efekcie jeszcze bardziej go rozbawiła.
– Wybacz, proszę – zreflektował się pośpiesznie. – Mam przez to rozumieć, że nie chcesz zostać z Cullenami? – zapytał, podejrzliwie mrużąc oczy.
W tamtej chwili poczuła ulgę w związku z tym, że nie prowadzili tej rozmowy w obecności Carlisle’a albo kogokolwiek innego, bo wtedy tym bardziej nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Niby co tak naprawdę powinna powiedzieć? Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że w tamtej rodzinie czuła się źle, a wręcz przeciwnie – nie mogła zaprzeczyć, że bardzo wiele im zawdzięczała. Nie chciała nikogo zranić, poza tym zdecydowanie chciała się z nimi widywać, ale z drugiej strony… przecież na tylko jedną osobę zawsze czekała najbardziej. Co więcej, podejrzewała, że Lawrence’a doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafiła ocenić, czego w związku z tym powinna się po nim spodziewać.
– Ja… Nie mam nic przeciwko temu, żeby z nimi przebywać – zapewniła, ale L. wciąż się uśmiechał, nie odrywając od niej wzroku. – Po prostu…
– Co? – zachęcił, ale wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej.
Czy naprawdę musiał jej to robić? Już i tak miała mętlik w głowie, a wszystko wskazywało na to, że miało być jeszcze gorzej. Nie była pewna czy zdawał sobie z tego sprawę, a tym bardziej czy robił to specjalnie, ale…
– Nie chcesz mnie? – wypaliła pod wpływem impulsu, nawet nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego mówi.
Efekt był natychmiastowy, choć zdecydowanie się tego nie spodziewała. Lawrence zatrzymał się gwałtownie, a gdyby nie to, że był wampirem, pomyślałaby, że dokona cudu i z wrażenia aż się przewróci. Natychmiast zwrócił się ku niej, bezceremonialnie chwytając kobietę za ramiona; wciąż się kontrolował, więc nie miała poczucia, że mógłby ją skrzywdzić, ale i tak mimowolnie się wzdrygnęła, porażona gwałtownością jego ruchów.
– Że co proszę? – Spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. – Och, Beatrycze…
Wypuściła powietrze ze świstem, wciąż roztrzęsiona. Poczuła się dziwnie, kiedy odsunął się od niej równie nagle, co wcześniej się przybliżał. Zawahała się, nagle zaczynając mieć wątpliwości, czy postąpiła słusznie, decydując się odezwać i zadać aż tak głupie pytanie. Wiedziała, że się zdenerwował – i to najdelikatniej rzecz ujmując, chociaż…
Lawrence dłuższą chwilę milczał, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu pokusił się o odwrócenie w jej stronę.
– Gdybym cię nie chciał, nie zabrałbym cię tutaj. Nie sądziłem po prostu, że ty… Cóż, pomyślałem, że będziesz potrzebowała trochę czasu i spokoju, żeby dojść do siebie – powiedział w końcu, a ona mimo wszystko spoważniała.
– Pośród osób, których nawet nie znam? – zapytała, nie kryjąc sceptycyzmu. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale tym razem nie dała mu po temu okazji. – Mam na myśli, że niczego nie pamiętam. Wszyscy są dla mnie mili, ale to tak naprawdę niczego nie zmienia – sprostowała pośpiesznie, uświadamiając sobie, że jej słowa mogły zabrzmieć źle.
– Technicznie rzecz ujmując, to samo dotyczy również mnie – zauważył mimochodem, ale i tak drgnęła niespokojnie.
– Z tobą jest inaczej.
Nie potrafiła wytłumaczyć, na czym tak naprawdę polegała różnica, to zresztą na dłuższa metę nie miało żadnego znaczenia. Wiedziała o tym doskonale, mimowolnie zastanawiając się, co takiego było w tym mężczyźnie – może pomijając to, że bez wątpienia ją znał i że czuła się przy nim o wiele bezpieczniejsza. Może miało to związek wyłącznie z tym, że był pierwszy, ale to również nie miało dla Beatrycze większego znaczenia. Działała instynktownie, ulegając temu dziwnemu przyciąganiu, które sprawiało, że chciała zbliżyć się akurat o Lawrence’a. Chwilami wręcz miała wrażenie, że to silniejsze od niej, ale czy to naprawdę byłoby aż takie złe?
– Dlaczego? – zapytał wprost. W jego głosie nie wyczuła choćby cienia złości, zresztą nie mogła przeoczyć, że podszedł bliżej niej, bez słowa chwytając ją za ręce. – Potrafisz mi to wytłumaczyć? – drążył, wpatrując się w nią aż tak przenikliwe, że poczuła się nieswojo.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle zażenowana. Chyba powinna być w stanie, ale naturalnie to wcale nie było takie proste. Co zresztą miała mu powiedzieć? Że to wewnętrzne przekonanie, które trwało w niej od chwili, w której do niej przyszedł i które sprawiało, że niezależnie od wszystkiego ufała mu bezgranicznie? Początkowo mogła zrzucać to na szok, bo chyba tylko szaleniec poszedłby bez chwili wahania za obcym mężczyznom, nie zadając pytań i nie próbując zrozumieć, jakim cudem znalazł się na cmentarzu, ale teraz…
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Zawahała się, zaczynając obawiać, że to zdaniem Lawrence’a mogło coś zmieniać. Miała wrażenie, że robiła wszystko nie tak, wręcz pogrążając się, zamiast znaleźć sposób na uporządkowanie wszystkiego, co działo się wokół niej. W taki sposób na pewno nie miała być w stanie przekonać go do samej siebie, a to do pewnego stopnia ją raniło – tym bardziej, że tak bardzo jej na tym zależało.
Wciąż o tym myślała, kiedy poczuła muśnięcie lodowatych palców na policzkach. W pierwszym odruchu zesztywniała, ale nie próbowała się cofać, pozwalając żeby L. uniósł jej głowę, przy okazji zachęcając do spojrzenia sobie w oczy. Przypatrywał jej się z uwagą, w sposób, którego nawet nie potrafiła ocenić i który sprawiał, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Do głowy przyszła jej idiotyczna myśl, że gdyby na ich miejscu znaleźli się Elena i Rafael albo Edward i Bella, w tym momencie prawie na pewno doszłoby do pocałunku. Obserwowała przemieszczające się po domu pary wystarczająco długo, by być w stanie pewne rzeczy zaobserwować – i choć to wydawało się idiotyczne, nade wszystko pragnęła czegoś podobnego doświadczyć.
– Jesteś tak urocz niewinna, Trycze… – usłyszała i mimowolnie zadrżała, czując muśnięcie chłodnego oddechu na policzkach. – To trochę mnie martwi… A gdybyś popytała, pewnie usłyszałabyś, że całkiem zgłupiałaś, jeśli z takim uporem chcesz zbliżyć się do mnie.
– To znaczy, że byłbyś w stanie mnie skrzywdzić?
Uniósł brwi, kolejny raz wprawiony w konsternację samym tylko pytaniem.
– Oczywiście, że nie – obruszył się. – Nie świadomie, bo w przypadku wampira nigdy nie można być niczego pewnym. Pachniesz tak słodko… – Zacisnął usta, uświadamiając sobie, że powiedział za dużo. – Problem w tym, że nie wszyscy to rozumieją.
Była w stanie sobie to wyobrazić, zwłaszcza po rozmowie z Carlisle’m, który wyraźnie nie podzielał jej opinii o L. Zauważyła, że większość podchodziła do niego z wyraźną rezerwą, ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie? Chyba liczyło się przede wszystkim to, że sama czuła się przy wampirze dobrze. Dlaczego miałaby patrzeć na niego przez pryzmat czyichkolwiek opinii, skoro była w stanie doświadczać samodzielnie i na tej podstawie wyciągnąć własne wnioski? Nie była głupia, a jedynie skołowana i zagubiona, to jednak nie znaczyło, że nawet w najprostszych kwestiach potrzebowała kogoś, kto mógłby prowadzić ją za rączkę.
– Ja rozumiem – oznajmiła z przekonaniem. – To nie znaczy, że nie chciałabym się z nimi spotykać… Chciałabym. Z Eleną i Joce… Zresztą wszyscy są mili. – Wysiliła się na blady uśmiech. – Ale za każdym razem to na ciebie czekam, tak? Nie wiem dlaczego, ale…
Urwała, mając wrażenie, że zaczyna się pogrążać. W zasadzie sama nie była pewna, jak czuła się w tamtej chwili, świadoma co najwyżej tego, że palą ją policzki – czy to za sprawą mrozu i jego lodowatych dłoni, czy czegoś innego. Tym razem nie była w stanie odwrócić głowy, tym bardziej, że wciąż ją trzymał, dopiero po kilku kolejnych sekundach odsuwając się. Spojrzała na niego zaskoczona, po czym ruszyła przed siebie, kiedy bez słowa podjął przerwany spacer, tym bardziej, że nie chciała przypadkiem się zgubić.
– Jak wspomniałem, muszę się zastanowić… Zresztą to mogłoby być troszeczkę problematyczne, bo w tym mieszkaniu nie bywam tylko ja – powiedział ze spokojem.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zastanowić się nad sensem jego słów i wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Z wrażenia omal się nie przewróciła, dziwnie oszołomiona i sama niepewna, jak powinna interpretować to, co powiedział. Miała przez to rozumieć, że nie mieszkał sam albo…?
– Kto…? – wyrwało jej się.
Nie dokończyła pytania, to zresztą wydawało się zbędne – jej ton i spojrzenie, którym obdarował ją Lawrence, wydawały się mówić same za siebie. Jakby tego było mało, znowu go zaskoczyła, choć tym razem najwyraźniej w innym sensie, skoro w odpowiedzi kąciki ust wampira powędrowały ku górze.
– Nie miałaś jeszcze przyjemności poznać Sage’a – powiedział w końcu, a ona wypuściła powietrze ze świstem, wciąż jeszcze spięta i niepewna tego, jak powinna rozumieć zaistniałą sytuację.
– Sage? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Mieszkasz z facetem? Znaczy… czy jest coś, o czym nie wiem? – dodała, przez krótką chwilę sama niepewna tego czy się śmiać, czy może płakać.
– Cokolwiek w tej chwili chodzi ci po głowie, wycofaj się. – Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – W mieszkaniu obaj bywamy tak rzadko, że to i tak nie ma znaczenia. W zasadzie Elena i Rafael właściwie przejęli je dla siebie, niemniej…
– Kim jest Sage? – nie dawała za wygraną.
Lawrence wzniósł oczy ku niebu w niemej prośbie o cierpliwość. Pomyślała, że to całkiem zabawne, choć zarazem irytowało ją, że z takim uporem unikał udzielenia jej natychmiastowej odpowiedzi.
– Kimś, kto mnie przemienił… Choć i to bardziej skomplikowane – stwierdził w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – W zasadzie to dłuższa historia.
– Mamy czas – zauważyła przytomnie. – Czy tam, gdzie mnie bierzesz, można rozmawiać?
Wampir zacisnął usta, wyraźnie rozdrażniony kierunkiem, który przybrała rozmowa. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszym odruchu, zanim na powrót chwycił ją za rękę. Jego dotyk miał w sobie coś kojącego, co jedynie utwierdziło Beatrycze w przekonaniu, że jak najbardziej mogła naciskać na rozmowę – i że L. nie miał w związku z tym aż takich pretensji, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Kilka razy pytałaś mnie o Miasto Nocy, więc możemy się tam przejść… Chyba, że wolisz wracać do domu – dodał pośpiesznie, a po jego tonie poznała, że wyjątkowo nie miałby nic przeciwko, gdyby na to przystała. – Jest zimno, więc…
– Mnie jest dobrze. – Uśmiechnęła się słodko, lekko przekrzywiając głowę. – Poza tym skoro już jest mowa o wyjeździe do Seattle, to kiedy miałaby obejrzeć miasto? Jestem go ciekawa.
Westchnął, ale tym razem nie próbował protestować. Usłyszała jedynie, że mruknął coś, co zabrzmiało jak „Zapomniałem, jaka bywa uparta”, ale i to zdecydowała się zignorować, nie chcąc dodatkowo psuć żadnemu z nich humoru. Wystarczyło, że sama zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele zapomniała; ta jedna kwestia dręczyła ją niemalże na każdym możliwym kroku, więc dodatkowe szukanie odpowiedzi na pytania, które tymczasowo nie były takie ważne, wydawało się pozbawione sensu.
Więcej nie rozmawiali, ale nie czuła się z tego powodu źle. Początkowo skupiała się przede wszystkim na podążaniu przed siebie, obojętna na zalegający ze wszystkich stron śnieg. Wiedziała, że jako człowiek poruszała się o wiele wolniej, w porównaniu do prędkości, którą swobodnie mógłby rozwinąć wampir, ale Lawrence nie wydawał się poirytowany koniecznością dostosowania się do jej tempa. W zasadzie robił to od samego początku, po prostu się dopasowując, co mimo wszystko musiała uznać za bardzo miłe, tym bardziej, że wiele ułatwiało.
Mimowolnie spięła się, kiedy las w końcu ustąpił na rzecz pierwszych zabudowań. Miasteczko na pierwszy rzut oka wydawało się opustoszałe i ciche, co wydało się Beatrycze niepokojące. Było coś takiego w układzie domu, wąskich uliczkach i licznych skrętach, co sprawiało, że czuła się naprawdę dziwnie. Co więcej, kiedy przyjrzała się dokładniej, przekonała się, że rozstawione co kawałek latarnie znajdowały się w odległościach wystarczająco dużych, by nocą z całą pewnością nie być w stanie właściwie oświetlić całej ulicy. Być może to pozostawało wyłącznie jej wrażeniem, ale była gotowa przysiąc, że spacerując po zmroku po Mieście Nocy, bardzo szybko można było się zgubić i wpakować w kłopoty – oczywiście pod warunkiem, że nie było się nieśmiertelnym, choć i to nie musiało stanowić reguły.
– W porządku? – usłyszała, więc wzruszyła ramionami. Sama nie miała pewności, co takiego powinna mu odpowiedzieć, nie wspominając o tym, że okolica wciąż wzbudzała w niej wątpliwości. – W centrum zawsze jest większy ruch… Zresztą tam zmierzamy. Jest takie jedno miejsce, który wszyscy uważają za względnie bezpieczne – wyjaśnił jakby od niechcenia. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, wciąż nieprzekonana. – Przy mnie nic ci się nie stanie.
– Wiem o tym – stwierdziła z przekonaniem, bo ta jedna kwestia pozostawała dla niej aż nazbyt oczywista. – Po prostu… mam wrażenie, że coś jest nie tak. Londyn nie był taki cichy – wyjaśniła, a L. uśmiechnął się w nieco gorzki sposób.
– Ponieważ Londyn istnieje z myślą o ludziach – oznajmił tonem, który z miejsca przyprawił ją o dreszcze.
Chyba wolała nie wiedzieć, co tak naprawdę kryło się za jego słowami. Już i tak aż nazbyt jasno dał jej do zrozumienia, że Miasto Nocy mogło okazać się niebezpieczne, zwłaszcza dla człowieka. Była na to przygotowana, więc teoretycznie przyjście do tego miejsca nie powinno aż tak dziwić, ale to wcale nie było takie proste. Problem polegał na tym, że słowa pozostawały słowami, nabierając mocy dopiero z chwilą, w której przekonała się, że jak najbardziej miały związek z rzeczywistością – i że istniało dość powodów, żeby jednak zaczęła się niepokoić.
Cóż, w porównaniu do tych, którzy ją otaczali, była krucha i podatna na zranienia. Nawet Jocelyne wydawała się być na lepszej pozycji, mimo wszystko nieśmiertelna i uzdolniona, a przynajmniej takie przekonanie zdążyła wyrobić się Beatrycze. Jeśli do tej pory czuła się względnie swobodnie w miejscu, które wydawało się całkowicie nieprzychylne ludziom, to tylko i wyłącznie dlatego, że Lawrence i Cullenowie o to zadbali. Pomyślała, że to przerażające, tak jak i myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby znalazła się tutaj przypadkiem, nie dysponując żadnymi znajomościami. Może niekoniecznie w dzień, ale po zachodzie słońca… Cóż, jak najbardziej.
– Chodź i trzymaj się blisko mnie, w porządku? – usłyszała nieco spięty głos swojego towarzysza. – Wolałbym później nie musieć cię szukać, tym bardziej, że mamy kawałeczek do przejścia. Do centrum tędy – dodał, a Beatrycze nie pozostawało nic innego, jak ruszyć za nią i spróbować dotrzymać swojemu towarzyszowi kroku.
Dokądkolwiek ją zabierał, podejrzewała, że jak najbardziej miała być tam bezpieczna. Problem polegał raczej na tym, co mogłoby się stać, gdyby któregoś dnia została sama, a Lawrence więcej się nie pojawił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa