16 stycznia 2017

Siedemdziesiąt

Beatrycze
Początkowo nie miała pojęcia, gdzie i dlaczego zmierzają. Nie znała tego miejsca, więc tym bardziej nie miała pojęcia, czego powinna się spodziewać. Sam Lawrence nie ułatwiał kobiecie zadania, po prostu milcząc i najwyraźniej nie widząc powodu, dla którego powinien trudzić się wyjaśnieniami. To do pewnego stopnia ją drażniło, wzbudzając wątpliwości, ale postanowiła wampirowi zaufać, dochodząc do wniosku, że nie ma powodów do niepokoju. To jedno ustaliła już na samym początku, więc tym bardziej była ciekawa, dokąd ją prowadził.
Centrum nieszczególnie różniło się od reszty miasta, przynajmniej pod względem ludności. Z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, przypatrując się górujących nad nimi budynkom albo wodząc wzrokiem po brukowanych uliczkach. Cisza miała w sobie coś kojącego, przynajmniej dla niej, bo podejrzewała, że ktoś obdarzony wyostrzonymi zmysłami, był w stanie dostrzec o wiele więcej szczegółów. Raz po raz spoglądała na Lawrence’a, żeby móc ocenić, jakie targały nim emocje, ale prawie za każdym razem dochodziła do wniosku, że wampir był spokojny. Podejrzewała, że to dobrze i że jak najbardziej nie mieli powodów do tego, żeby się martwic. Nie chciała jakkolwiek mu zawadzać, a tym bardziej przekonać się w jakim stopniu mężczyzna podpadł wszystkim wokół.
– Sama widzisz, że nie ma tutaj nic szczególnego… Szpital i Centrum Krwiodawstwa – wyjaśnił jakby od niechcenia, kiwając głową ku odpowiednim budynkom. – W dzień jest spokojnie, przynajmniej zazwyczaj… Wiesz, przyzwyczajenia. Zresztą teraz niektórym promienie słoneczne szkodzą – dodał, a Beatrycze mimowolnie napięła mięśnie.
– Co masz na myśli? – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia.
Wampir tylko wzruszył ramionami.
– Niektórzy… mogliby spalić się za dnia – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. Nie miała wątpliwości co do tego, że nie chciał jej zmartwić, ale musiała przyznać, że szło mu to dość marnie. Po takich słowach trudno było zachować spokój. – Wampiry są różne, ale to część tej… dłuższej rozmowy, jeśli wiesz, co mam na myśli. O Isobel i tak dalej – dodał jakby od niechcenia.
Skinęła głową, chociaż wcale nie była pewna, czy sytuacja jest aż tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Próbowała za nim nadążyć i stwierdzić, czy istniały jakiekolwiek powody do niepokoju, ale to również niczego nie ułatwiała, a Beatrycze sama nie była pewna, dokąd to wszystko zmierzało. Teoretycznie czuła ulgę na myśl o tym, że być może zamierzał powiedzieć jej więcej, ale z drugiej strony…
– Matka wampirów – powtórzyła po chwili zastanowienia. – Ta sama, którą wszyscy mieliście za legendę, a później przejęła to miasto.
– Hm… Chyba właśnie tak ci powiedziałem – przyznał jakby od niechcenia L.
Po jego tonie poznała, że nieszczególnie palił się do kontynuowania tej rozmowy, chociaż przynajmniej tymczasowo nie próbował się wycofać. Miała nadzieję, że nie planował tego zrobić, tym bardziej, że jego słowa intrygowały ją w coraz bardziej znaczącym stopniu. Cokolwiek się działo, było ważne, zaś Beatrycze nade wszystko usiłowała zrozumieć. Co więcej, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem, wywołanym przez narastające z każdą kolejną sekundą emocje, coś w samej wzmiance o pierwotnej przyprawiało kobietę o dreszcze, podsycając targające nią wątpliwości. Nade wszystko pragnęła zrozumieć, zupełnie jakby sytuacja w jakimś stopniu dotyczyła również niej, choć to wcale nie musiało być aż takie proste.
Czy powinna pamiętać? Jeśli tak…
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do niepokoju. Chciała pozwolić sytuacji rozwijać się swoim tempem, niezależnie od możliwych konsekwencji i tego, że Lawrence mógł mieć jej do powiedzenia. Po cichu wciąż liczyła na to, że sobie przypomni – że w którymś momencie usłyszy coś, co ostatecznie pobudziłoby pamięć w stopniu wystarczającym, żeby mogła zrozumieć, co takiego działo się wokół niej. Wręcz czekała na to, ale za każdym razem spotykało ją rozczarowanie. Wiedziała, że się śpieszyła, tym bardziej, że w Mieście Nocy znajdowała się od zaledwie kilku dni, więc najpewniej powinna zrobić tak, jak radził jej Carlisle i dać sobie czas, ale mimo wszystko… nie potrafiła.
– Nie jest ci zimno? – usłyszała. Potrząsnęła głową, ale po wyrazie twarzy L. widać było, że niekoniecznie wierzył w jej zapewnienia. – Tutaj jest kawiarnia, więc pomyślałem, że tam pójdziemy. Cały czas wszyscy mówią, że to miejsc neutralne i tak dalej, więc wypadałoby sprawdzić, ile w tym prawdy.
Jeszcze kiedy mówił, uśmiechnął się nieco gorzko, ale nie miała pojęcia, jak powinna wyraz jego twarzy zinterpretować. Wiedziała jedynie, że najwyraźniej również do owej kawiarni podchodził z rezerwą, być może również tam licząc się z nie do końca właściwym traktowaniem. Wzruszyła ramionami, mimo obaw decydując się dać mu wolną rękę, tym bardziej, że takie rozwiązanie wydawało się bardziej zachęcające niż powrót do domu. Podejrzewała, że wtedy Lawrence nie powiedziałby jej niczego, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę, tym bardziej, że zdążyła napalić się na perspektywę jakiejkolwiek poważniejszej rozmowy.
Kawiarnia znajdowała się w jednej z bocznych uliczek, zachęcając wyraźnie nową, białą elewacją i pierwszymi oznakami rozmów, które doszły jej uszu od chwili, w której w ogóle znaleźli się w mieście. Zawahała się przed wejściem, wciąż kurczowo ściskając dłoń L. i przez krótką chwilę nie wiedząc, gdzie powinna podziać oczy. Nie chciała tego wprost przyznać, ale jeśli miała być ze sobą szczera, do pewnego stopnia poczuła się zawstydzona – i to pomimo tego, że do tej pory nie miała nic przeciwko poznawania nowych osób. Być może miało to związek ze świadomością, że niemal na każdym kroku mogłaby spotkać kogoś, kto byłby w stanie ją zabić, choć przez większość czasu starała się o tym nie myśleć. Z drugiej strony, czuła się jak intruz, mając wrażenie, że istniała duża szansa na to, że od teraz każdy będzie widział w niej mieszkającą tu zdecydowanie dłużej Elenę.
Lawrence otworzył przed nią drzwi, zachęcającym gestem dając do zrozumienia, żeby weszła do środka. Wysiliła się na uśmiech, po czym prześlizgnęła się tuż obok niego, próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto wcale nie obawia się ewentualnej reakcji obecnych na swoją bliskość. Z uporem próbowała udawać rozluźnioną, zbytnio obawiając się tego, że gdyby doszedł do wniosku, że sobie nie radziła, tym samym zyskałby idealny argument, żeby zabrać ją do domu. Zdecydowanie nie chciała na to pozwolić, mając poczucie, że spędzili ze sobą o wiele mniej czasu, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. W zasadzie nawet gdyby spędzili ze sobą cały dzień, wciąż nie byłaby usatysfakcjonowana, ale mimo wszystko…
Kawiarnia nie była zaludniona, choć chyba właśnie tego się spodziewała. Dostrzegła raptem kilka osób przy wypełniających główną salę stolikach, ale przyglądała się im zbyt krótko, żeby stwierdzić kim byli i ilu tak naprawdę przybyło do tego miejsca. Pomyślała, że najpewniej również w tym miejscu najtłoczniej zaczynało być dopiero po zachodzie słońca, kiedy istoty nadnaturalne funkcjonowały najsprawniej. Tyle przynajmniej zdążyła wyciągnąć wniosków, niemalże na każdym kroku słuchając o przyzwyczajeniach mieszkańców – a przynajmniej tych nadnaturalnych. To pozwoliło jej również założyć, że większość obecnych o tej godzinie tak jak ona musiała być ludźmi, choć to wcale nie musiało być takie oczywiste. Z drugiej strony, pomijając Lawrence’a nie zauważyła, żeby ktokolwiek jeszcze miał czerwone oczy, a to musiało o czymś świadczyć.
– Wybierz sobie jakiś stolik… No, dalej – zachęcił ją nieco zniecierpliwionym tonem wampir, bo przystanęła, bezmyślnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.
Wystrój kawiarni okazał się niezwykle prosty, ale przyjemny, co z miejsca przypadło jej do gustu. Beatrycze doszła do wniosku, że przewaga brązów miała w sobie coś kojącego, dzięki czemu zaczęła się rozluźniać. Wodziła wzrokiem po zapełnionej stolikami sali, ostatecznie zwracając uwagę na jeden z mniej rzucających się w oczy, wciśnięty w kąt pomieszczenia. Doszła do wniosku, że to będzie dobre miejsce, żeby porozmawiać, o ile Lawrence nie miał wykorzystać czyjejkolwiek obecności za argument, by spróbować ją zwieść. Cóż, nie zamierzała mu na to pozwolić, choć zarazem wcale nie była pewna, czy gdyby przyszło co do czego, byłaby w stanie wykrzesać z siebie wystarczająco dużo stanowczości, by miało to sens.
Opadła na jedno z krzeseł, uważnie wpatrując się w wampira, kiedy zajął miejsce naprzeciwko niej. Mimowolnie pomyślała o tym, że w przypadku innych par, wspólne wyjście do kawiarni mogłoby coś znaczyć. Chyba tak zawsze było, choć zdecydowanie nie miała doświadczenia w relacjach damsko-męskich – a nawet jeśli było inaczej, teraz oczywiście tego nie pamiętała. To sprawiało, że z tym większą ciekawością obserwowała zachowanie mieszkańców domu albo niektóre programy w telewizji, czekając na jakieś nagłe olśnienie. Wiedziała, że osoby, które były ze sobą blisko, spędzały ze sobą czas w najróżniejszy sposób – i że z równym powodzeniem mogło to oznaczać coś ważnego albo… wręcz przeciwnie.
Przynajmniej tymczasowo chyba wolała nie wiedzieć, jak to wyglądało ze strony Lawrence’a. Wiedziała, że ją chronił, więc na pewno coś dla niego znaczyła, ale to wciąż nie tłumaczyło niczego.
Sama nie była pewna, gdzie leżała granica pomiędzy wdzięcznością a czymkolwiek innym.
– W porządku? – zapytał, więc ograniczyła się do krótkiego skinięcia głową. – Na pewno? Chciałabyś coś ciepłego do picia albo…?
– Mieliśmy rozmawiać – przypomniała mu cicho.
Wywrócił oczami, ale – co nie uszło uwadze kobiety – nie próbował protestować. Uznała to za dobry znak, próbując przekonać samą siebie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gdyby było inaczej, pokusiłby się o coś więcej, aniżeli poirytowane wywrócenie oczami.
– Tak się składa, że przy tobie nie mógłbym o tym zapomnieć… Ale po kolei – zapewnił z przekonaniem. – To nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać… A ja najpierw chciałbym wrócić do Sage’a – dodał, a ona się zawahała.
– Do twojego stwórcy?
Niechętnie skinął głową.
– I do wspólnego mieszkania, skoro już przy tym jesteśmy. Chodzi mi o to… Szlag, jak bardzo polubiłaś Elenę? – wypalił, tym samym skutecznie wprawiając ją w konsternację.
– Oczywiście, że bardzo – odpowiedziała, nie kryjąc zaskoczenia. – Jest miła… I pomaga mi, tak jak robiła to wcześniej Joce.
– Świetnie. – Po wyrazie twarzy Lawrence’a trudno było stwierdzić, czy faktycznie myślał dokładnie to, co mówił. – Wspominałem ci, że ona i Rafael właściwie wzięli sobie to mieszkanie dla siebie. Zastanawiam się, czy tak nie byłoby najlepiej – przyznał, a ona spojrzała na niego w nierozumiejący sposób.
– To znaczy?
– Są małżeństwem. Zwłaszcza teraz będą chcieli uciekać z domu gdzieś, gdzie będą mieli więcej swobody – zauważył przytomnie – bo to zwykle tak wygląda. Może po prostu powinienem oddać im apartament i po problemie.
Rozumiała, co takiego miał na myśli, ale to wciąż nie rozwiązywało niczego. Co więcej, z jakiegoś powodu jego słowa wzbudziły w niej jeszcze więcej możliwości.
– A co z tobą? – zapytała, próbując za nim nadążyć.
L. wywrócił oczami.
– Nie narzekam na pieniądze, więc pewnie znajdę coś innego… Sage też sobie poradzi, zresztą tak jak i zwykle – wyjaśnił zniecierpliwionym tonem. – Nawet jeśli, to sądzę, że chętnie cię pozna. Pytanie, czy dalej chcesz się przenieść akurat do mnie, czy może… – zaczął, ale nawet nie pozwoliła mu dokończyć.
– Oczywiście, że chcę! – wyrzuciła o wiele gwałtowniej, aniżeli pierwotnie zamierzała.
Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie, ale to właściwie nie miało dla kobiety znaczenia. Gdyby tylko mogła, natychmiast rzuciłaby mu się na szyję, ale podejrzewała, że to mogłoby być dość niezręczne, skoro znajdowali się w miejscu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć. Nie przejmowała się tym, co mógłby pomyśleć potencjalny obserwator, ale z drugiej strony, wolała zrobić wszystko, byleby oboje czuli się swobodnie – w choćby najmniejszym stopniu, tym bardziej, że wciąż czuła się nieswojo, musząc podejmować decyzje. Gdyby pamiętała, jak zachowywała się kiedyś, wszystko stałoby się o wiele prostsze, bo przynajmniej wiedziałaby, czego powinna się spodziewać.
– Wciąż mnie zadziwiasz… – stwierdził w zamyśleniu L. Po jego tonie trudno jej było stwierdzić, co tak naprawdę o tym sądził.
– To dobrze? – zaryzykowała, ostrożnie dobierając słowa.
– Z mojej perspektywy na pewno… Chciałbym, żebyś zawsze mi tak ufała – powiedział i zawahał się na moment. – Może jednak coś zjesz… Lubisz owoce – dodał, więc potrząsnęła głową.
– Nie mam pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą.
Mężczyzna jedynie się uśmiechnął.
– Ale ja wiem, a przynajmniej zakładam, że pod tym względem nic się nie zmieniło – oznajmił w sposób, który sprawił, że z miejsca poczuła się co najmniej dziwnie, sama niepewna, jak powinna zareagować na jego słowa.
Coś ścisnęło ją w gardle w odpowiedzi na to krótkie stwierdzenie – nie pytanie, jak sądziła do tej pory. Zdążył już dać jej do zrozumienia, że zdążył ją poznać, ale czym innym było mieć tę świadomość, a czym innym słuchać o przyzwyczajeniach, które podobno należały do niej, a jednak brzmiały obco. Sądziła, że nie ma nic gorszego od konieczności doświadczania czegoś od podstaw, ale najwyraźniej się myliła – obawa przed tym, że będzie musiała go zawieść, nagle przekonując się, że zmieniła się o wiele bardziej, niż mógłby się spodziewać, okazała się o wiele trudniejsza do zniesienia.
– L, co tak naprawdę…?
Chciała zmienić temat, chociażby pytając go wprost o Isobel – a więc przechodząc do kwestii, którą pierwotnie przecież mieli omówić – jednak ostatecznie nie dokończyła pytania. Jej uwagę przykuła… dziewczyna – drobniutka, krążąca pomiędzy stolikami, a do tego wszystkiego ubrania w przykuwającą wzrok, różowiutką sukienkę z falbankami. Wyglądała uroczo i trochę zabawnie, a przynajmniej tak pomyślała Beatrycze, kiedy zdecydowała się zmierzyć nieznajomą wzrokiem. Po regularnych, łatwo zapadających w pamięć rysach twarzy, natychmiast poznała, że dziewczyna musi być nieśmiertelna – być może tak jak Jocelyne, dzięki czemu po części pozostawała człowiekiem. Co więcej, sądząc po ubiorze i tym, że próbowała pełną tacę z pustymi naczyniami, musiała tutaj pracować.
Dziewczyna bez pośpiechu ruszyła w stronę kontuaru, ostrożnie stawiając kolejne kroki i najwyraźniej nie ufając wyostrzonym zmysłom na tyle, by poruszać się szybciej. Beatrycze obserwowała ją z zaciekawieniem, przez krótką chwilę mając ochotę poderwać się ze swojego miejsca i zaoferować pomoc – tak po prostu, chcąc na cokolwiek się przydać. Powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że pół-wampirzyca poradzi sobie sama, tym bardziej, ze wszystko na to wskazywało. Sukcesywnie posuwała się naprzód, radząc sobie wystarczająco dobrze, by Trycze uznała, że nie ma powodów, żeby próbowała się wtrącać, tym bardziej, że miała do czynienia z kelnerką – a więc z kimś, kto na pewno postępował w ten sposób na co dzień i…
– Hej, maleńka, pośpiesz się trochę!
Nieznajoma zesztywniała, słysząc niecierpliwy, nieprzyjemny męski głos. Zawahała się, ale ostatecznie nie zwróciła na to uwagi, powstrzymując się przed zerknięciem na mężczyznę, który rozsiadł się przy jednym ze stolików. Beatrycze nie widziała powodu, dla którego miałaby postąpić podobnie, bez chwili wahania przenosząc wzrok na tego z obecnych w sali nieśmiertelnych – a potem instynktownie napięła mięśnie, bo ten zdecydowanie nie wyglądał przyjaźnie. Nie była pewna, co poraziło ją a większym stopniu – blizny na twarzy, szerokie ramiona czy to, że wyglądał tak, jakby samym uściskiem mógł rozerwać drobną dziewczynę na kawałeczki, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że na pewno był niebezpieczny i że zdecydowanie wolałaby nie przekonać się, na co tak naprawdę byłoby go stać.
Mężczyzna musiał wyczuć, że go obserwowała, bo poderwał głowę, spoglądając bezpośrednio w jej stronę. Natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, koncentrując spojrzenie na blacie stołu i próbując zrozumieć, dlaczego nagle zrobiło jej się zimno. Uniosła głowę, machinalnie zaciskając palce na ukrytym pod ubraniem symbolu, który dostała – róży, która znaczyła ni mniej, ni więcej, ale przede wszystkim to, że pozostawała pod ochroną dworu. Nie sądziła, żeby każdy mieszkaniec Miasta Nocy wycofał się na samą wieść o tym, że mogłaby być pod ochroną, ale sama świadomość choćby względnego bezpieczeństwa sprawiała, że czuła się przynajmniej trochę lepiej.
– W porządku? – Aż wzdrygnęła się, kiedy lodowate palce zacisnęły się na jej dłoni. Lawrence chwycił ją za rękę, tym samym skutecznie ściągając na siebie uwagę Beatrycze. – Nie przejmuj się… Wilkołaki mają to do siebie, że bywają… nieprzyjemne – wyjaśnił, a po nacisku, który położył na ostatnie słowo, zrozumiała, że to coś zdecydowanie więcej, niż trudny w obejściu charakter.
Więc mężczyzna przy stole był synem księżyca – kimś, kto podczas pełni przemieniał się w bestię, choć to wcale nie musiało być zasadą. Tyle przynajmniej wiedziała, przy okazji zdając sobie sprawę z tego, że powinna zachować ostrożność, bo tacy jak on lubowali się w zabijaniu. Chyba wolała nie wiedzieć niczego więcej, chociaż z drugiej strony…
Brzdęk tłuczonego szkła ją zaskoczył, zresztą tak jak i dziewczęcy pisk, który usłyszała chwilę po tym. Kiedy poderwała głowę, przekonała się, że dotychczas balansująca z zastawioną tacą kelnerka jednak nie doniosła zastawy tam, gdzie powinna. Wylądowała na podłodze, otoczona odłamkami szkła i porcelany, mrucząc coś nerwowo pod nosem i próbując jakoś się podnieść. Beatrycze nawet z odległości dostrzegła ślady krwi na jej dłoniach – tylko drobne nacięcia, ale bez wątpienia utrudniające pozbieranie któregokolwiek z otaczających ją odłamków. Gdy na domiar złego doszedł ją tubalny śmiech wilkołaka, który przykuł jej uwagę chwilę wcześniej i który – co również nie uszło uwadze kobiety – nagle znalazł się wystarczająco blisko, by z powodzeniem mógł odpowiadać za upadek dziewczyny, poczuła już nie tylko strach, ale przede wszystkim przybierający z każdą kolejną sekundą gniew. Może i nie pamiętała wielu kwestii, ale była pewna, że na pewno nie powinno pozwalać się na to, żeby działy się takie rzeczy. Przynajmniej ona nie była w stanie biernie siedzieć i patrzeć, w następnej sekundzie bez chwili wahania podrywając się na równe nogi.
– Beatrycze! – rzucił za nią Lawrence, jednak nawet się na niego nie obejrzała.
Mimowolnie napięła mięśnie, kiedy znalazła się bliżej wilkołaka, ale zmusiła się, by nie spoglądać w jego stronę. W pośpiechu wyszukała skrawek wolnej przestrzeni, ostrożnie stąpając pomiędzy potłuczonym szkłem, po czym przykucnęła naprzeciwko wyraźnie wytrąconej z równowagi dziewczyny. W oczach nieśmiertelnej dostrzegła łzy, chociaż ta z uporem próbowała je powstrzymywać, najwyraźniej nie zamierzając dawać satysfakcji stojącemu tuż obok mężczyźnie. Problem polegał na tym, że szło jej to dość marnie, a w nerwach prędzej mogła jeszcze bardziej się pokaleczyć, aniżeli choć spróbować uprzątnąć odłamki.
– Poczekaj, pomogę ci – wyrzuciła z siebie na wydechu, uspokajającym gestem wyciągając dłonie ku dziewczynie. – Puść to. Miotłą będzie dużo prościej – dodała, próbując gestem zachęcić nieznajomą do tego, żeby skorzystała z pomocy i pozwoliła postawić się do pionu. – Na pewno jest coś na zapleczu albo…
– N-nie, nie… Nie trzeba – Dziewczyna energicznie potrząsnęła głową, uparcie odmawiając pomocy. Krótko obejrzała się przez ramię, wyraźnie zaniepokojona, po czym zaraz na powrót skoncentrowała się na szkle, wyraźnie nie mając pojęcia, od czego powinna zacząć. Chwyciła jeden z większych kawałków, po czym zaraz puściła go z sykiem, nerwowo zaciskając dłoń w pięść. – Poradzę sobie. Ja po prostu…
Beatrycze westchnęła, bynajmniej nie zamierzając usłuchać. Bez słowa pochwyciła dziewczynę za ramię, obojętna na to, że najpewniej była od niej słabsza. Poczuła ulgę, kiedy nieznajoma ostatecznie uległa, dając sobie spokój z próbą sprzątania, a w zamian pozwalając postawić się do pionu. Miała zamiar o coś zapytać albo od razu poprowadzić kelnerkę do baru i w pojedynkę poszukać zaplecze, by znaleźć cokolwiek, co mogłoby ułatwić sprzątanie, ale nim podjęła jakąkolwiek decyzję, tuż przed nią i dziewczyn dosłownie materializowała się jakaś postać.
Poruszając się trochę jak w transie, Beatrycze powoli uniosła głowę. Stojący przed nią wilkołak tylko się uśmiechnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa