
Beatrycze
Początkowo nie miała pojęcia,
gdzie i dlaczego zmierzają. Nie znała tego miejsca, więc tym bardziej nie
miała pojęcia, czego powinna się spodziewać. Sam Lawrence nie ułatwiał kobiecie
zadania, po prostu milcząc i najwyraźniej nie widząc powodu, dla którego
powinien trudzić się wyjaśnieniami. To do pewnego stopnia ją drażniło,
wzbudzając wątpliwości, ale postanowiła wampirowi zaufać, dochodząc do wniosku,
że nie ma powodów do niepokoju. To jedno ustaliła już na samym początku, więc
tym bardziej była ciekawa, dokąd ją prowadził.
Centrum
nieszczególnie różniło się od reszty miasta, przynajmniej pod względem ludności.
Z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, przypatrując się górujących nad
nimi budynkom albo wodząc wzrokiem po brukowanych uliczkach. Cisza miała w sobie
coś kojącego, przynajmniej dla niej, bo podejrzewała, że ktoś obdarzony
wyostrzonymi zmysłami, był w stanie dostrzec o wiele więcej
szczegółów. Raz po raz spoglądała na Lawrence’a, żeby móc ocenić, jakie targały
nim emocje, ale prawie za każdym razem dochodziła do wniosku, że wampir był
spokojny. Podejrzewała, że to dobrze i że jak najbardziej nie mieli
powodów do tego, żeby się martwic. Nie chciała jakkolwiek mu zawadzać, a tym
bardziej przekonać się w jakim stopniu mężczyzna podpadł wszystkim wokół.
– Sama
widzisz, że nie ma tutaj nic szczególnego… Szpital i Centrum Krwiodawstwa
– wyjaśnił jakby od niechcenia, kiwając głową ku odpowiednim budynkom. – W dzień
jest spokojnie, przynajmniej zazwyczaj… Wiesz, przyzwyczajenia. Zresztą teraz
niektórym promienie słoneczne szkodzą – dodał, a Beatrycze mimowolnie
napięła mięśnie.
– Co masz
na myśli? – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia.
Wampir
tylko wzruszył ramionami.
–
Niektórzy… mogliby spalić się za dnia – przyznał, ostrożnie dobierając słowa.
Nie miała wątpliwości co do tego, że nie chciał jej zmartwić, ale musiała
przyznać, że szło mu to dość marnie. Po takich słowach trudno było zachować
spokój. – Wampiry są różne, ale to część tej… dłuższej rozmowy, jeśli wiesz, co
mam na myśli. O Isobel i tak dalej – dodał jakby od niechcenia.
Skinęła głową,
chociaż wcale nie była pewna, czy sytuacja jest aż tak prosta, jak mogłoby się
wydawać. Próbowała za nim nadążyć i stwierdzić, czy istniały jakiekolwiek
powody do niepokoju, ale to również niczego nie ułatwiała, a Beatrycze
sama nie była pewna, dokąd to wszystko zmierzało. Teoretycznie czuła ulgę na
myśl o tym, że być może zamierzał powiedzieć jej więcej, ale z drugiej
strony…
– Matka
wampirów – powtórzyła po chwili zastanowienia. – Ta sama, którą wszyscy
mieliście za legendę, a później przejęła to miasto.
– Hm… Chyba
właśnie tak ci powiedziałem – przyznał jakby od niechcenia L.
Po jego
tonie poznała, że nieszczególnie palił się do kontynuowania tej rozmowy,
chociaż przynajmniej tymczasowo nie próbował się wycofać. Miała nadzieję, że
nie planował tego zrobić, tym bardziej, że jego słowa intrygowały ją w coraz
bardziej znaczącym stopniu. Cokolwiek się działo, było ważne, zaś Beatrycze
nade wszystko usiłowała zrozumieć. Co więcej, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie
jej wrażeniem, wywołanym przez narastające z każdą kolejną sekundą emocje,
coś w samej wzmiance o pierwotnej przyprawiało kobietę o dreszcze,
podsycając targające nią wątpliwości. Nade wszystko pragnęła zrozumieć, zupełnie
jakby sytuacja w jakimś stopniu dotyczyła również niej, choć to wcale nie
musiało być aż takie proste.
Czy powinna
pamiętać? Jeśli tak…
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów
do niepokoju. Chciała pozwolić sytuacji rozwijać się swoim tempem, niezależnie
od możliwych konsekwencji i tego, że Lawrence mógł mieć jej do
powiedzenia. Po cichu wciąż liczyła na to, że sobie przypomni – że w którymś
momencie usłyszy coś, co ostatecznie pobudziłoby pamięć w stopniu
wystarczającym, żeby mogła zrozumieć, co takiego działo się wokół niej. Wręcz
czekała na to, ale za każdym razem spotykało ją rozczarowanie. Wiedziała, że
się śpieszyła, tym bardziej, że w Mieście Nocy znajdowała się od zaledwie
kilku dni, więc najpewniej powinna zrobić tak, jak radził jej Carlisle i dać
sobie czas, ale mimo wszystko… nie potrafiła.
– Nie jest
ci zimno? – usłyszała. Potrząsnęła głową, ale po wyrazie twarzy L. widać było,
że niekoniecznie wierzył w jej zapewnienia. – Tutaj jest kawiarnia, więc
pomyślałem, że tam pójdziemy. Cały czas wszyscy mówią, że to miejsc neutralne i tak
dalej, więc wypadałoby sprawdzić, ile w tym prawdy.
Jeszcze
kiedy mówił, uśmiechnął się nieco gorzko, ale nie miała pojęcia, jak powinna
wyraz jego twarzy zinterpretować. Wiedziała jedynie, że najwyraźniej również do
owej kawiarni podchodził z rezerwą, być może również tam licząc się z nie
do końca właściwym traktowaniem. Wzruszyła ramionami, mimo obaw decydując się
dać mu wolną rękę, tym bardziej, że takie rozwiązanie wydawało się bardziej
zachęcające niż powrót do domu. Podejrzewała, że wtedy Lawrence nie
powiedziałby jej niczego, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę, tym
bardziej, że zdążyła napalić się na perspektywę jakiejkolwiek poważniejszej rozmowy.
Kawiarnia
znajdowała się w jednej z bocznych uliczek, zachęcając wyraźnie nową,
białą elewacją i pierwszymi oznakami rozmów, które doszły jej uszu od
chwili, w której w ogóle znaleźli się w mieście. Zawahała się
przed wejściem, wciąż kurczowo ściskając dłoń L. i przez krótką chwilę nie
wiedząc, gdzie powinna podziać oczy. Nie chciała tego wprost przyznać, ale
jeśli miała być ze sobą szczera, do pewnego stopnia poczuła się zawstydzona – i to
pomimo tego, że do tej pory nie miała nic przeciwko poznawania nowych osób. Być
może miało to związek ze świadomością, że niemal na każdym kroku mogłaby
spotkać kogoś, kto byłby w stanie ją zabić, choć przez większość czasu
starała się o tym nie myśleć. Z drugiej strony, czuła się jak intruz,
mając wrażenie, że istniała duża szansa na to, że od teraz każdy będzie widział
w niej mieszkającą tu zdecydowanie dłużej Elenę.
Lawrence
otworzył przed nią drzwi, zachęcającym gestem dając do zrozumienia, żeby weszła
do środka. Wysiliła się na uśmiech, po czym prześlizgnęła się tuż obok niego,
próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto wcale nie obawia się ewentualnej reakcji
obecnych na swoją bliskość. Z uporem próbowała udawać rozluźnioną, zbytnio
obawiając się tego, że gdyby doszedł do wniosku, że sobie nie radziła, tym
samym zyskałby idealny argument, żeby zabrać ją do domu. Zdecydowanie nie chciała
na to pozwolić, mając poczucie, że spędzili ze sobą o wiele mniej czasu,
aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. W zasadzie nawet gdyby spędzili ze sobą
cały dzień, wciąż nie byłaby usatysfakcjonowana, ale mimo wszystko…
Kawiarnia
nie była zaludniona, choć chyba właśnie tego się spodziewała. Dostrzegła raptem
kilka osób przy wypełniających główną salę stolikach, ale przyglądała się im
zbyt krótko, żeby stwierdzić kim byli i ilu tak naprawdę przybyło do tego
miejsca. Pomyślała, że najpewniej również w tym miejscu najtłoczniej
zaczynało być dopiero po zachodzie słońca, kiedy istoty nadnaturalne funkcjonowały
najsprawniej. Tyle przynajmniej zdążyła wyciągnąć wniosków, niemalże na każdym
kroku słuchając o przyzwyczajeniach mieszkańców – a przynajmniej tych
nadnaturalnych. To pozwoliło jej również założyć, że większość obecnych o tej
godzinie tak jak ona musiała być ludźmi, choć to wcale nie musiało być takie
oczywiste. Z drugiej strony, pomijając Lawrence’a nie zauważyła, żeby
ktokolwiek jeszcze miał czerwone oczy, a to musiało o czymś
świadczyć.
– Wybierz
sobie jakiś stolik… No, dalej – zachęcił ją nieco zniecierpliwionym tonem
wampir, bo przystanęła, bezmyślnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.
Wystrój
kawiarni okazał się niezwykle prosty, ale przyjemny, co z miejsca
przypadło jej do gustu. Beatrycze doszła do wniosku, że przewaga brązów miała w sobie
coś kojącego, dzięki czemu zaczęła się rozluźniać. Wodziła wzrokiem po
zapełnionej stolikami sali, ostatecznie zwracając uwagę na jeden z mniej
rzucających się w oczy, wciśnięty w kąt pomieszczenia. Doszła do
wniosku, że to będzie dobre miejsce, żeby porozmawiać, o ile Lawrence nie
miał wykorzystać czyjejkolwiek obecności za argument, by spróbować ją zwieść.
Cóż, nie zamierzała mu na to pozwolić, choć zarazem wcale nie była pewna, czy
gdyby przyszło co do czego, byłaby w stanie wykrzesać z siebie
wystarczająco dużo stanowczości, by miało to sens.
Opadła na
jedno z krzeseł, uważnie wpatrując się w wampira, kiedy zajął miejsce
naprzeciwko niej. Mimowolnie pomyślała o tym, że w przypadku innych
par, wspólne wyjście do kawiarni mogłoby coś znaczyć. Chyba tak zawsze było,
choć zdecydowanie nie miała doświadczenia w relacjach damsko-męskich – a nawet
jeśli było inaczej, teraz oczywiście tego nie pamiętała. To sprawiało, że z tym
większą ciekawością obserwowała zachowanie mieszkańców domu albo niektóre
programy w telewizji, czekając na jakieś nagłe olśnienie. Wiedziała, że
osoby, które były ze sobą blisko, spędzały ze sobą czas w najróżniejszy sposób
– i że z równym powodzeniem mogło to oznaczać coś ważnego albo… wręcz
przeciwnie.
Przynajmniej
tymczasowo chyba wolała nie wiedzieć, jak to wyglądało ze strony Lawrence’a.
Wiedziała, że ją chronił, więc na pewno coś dla niego znaczyła, ale to wciąż
nie tłumaczyło niczego.
Sama nie
była pewna, gdzie leżała granica pomiędzy wdzięcznością a czymkolwiek
innym.
– W porządku?
– zapytał, więc ograniczyła się do krótkiego skinięcia głową. – Na pewno?
Chciałabyś coś ciepłego do picia albo…?
– Mieliśmy
rozmawiać – przypomniała mu cicho.
Wywrócił
oczami, ale – co nie uszło uwadze kobiety – nie próbował protestować. Uznała to
za dobry znak, próbując przekonać samą siebie, że wszystko jest w jak
najlepszym porządku. Gdyby było inaczej, pokusiłby się o coś więcej,
aniżeli poirytowane wywrócenie oczami.
– Tak się
składa, że przy tobie nie mógłbym o tym zapomnieć… Ale po kolei – zapewnił
z przekonaniem. – To nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać… A ja
najpierw chciałbym wrócić do Sage’a – dodał, a ona się zawahała.
– Do
twojego stwórcy?
Niechętnie
skinął głową.
– I do
wspólnego mieszkania, skoro już przy tym jesteśmy. Chodzi mi o to… Szlag,
jak bardzo polubiłaś Elenę? – wypalił, tym samym skutecznie wprawiając ją w konsternację.
–
Oczywiście, że bardzo – odpowiedziała, nie kryjąc zaskoczenia. – Jest miła… I pomaga
mi, tak jak robiła to wcześniej Joce.
– Świetnie.
– Po wyrazie twarzy Lawrence’a trudno było stwierdzić, czy faktycznie myślał dokładnie
to, co mówił. – Wspominałem ci, że ona i Rafael właściwie wzięli sobie to
mieszkanie dla siebie. Zastanawiam się, czy tak nie byłoby najlepiej –
przyznał, a ona spojrzała na niego w nierozumiejący sposób.
– To znaczy?
– Są
małżeństwem. Zwłaszcza teraz będą chcieli uciekać z domu gdzieś, gdzie
będą mieli więcej swobody – zauważył przytomnie – bo to zwykle tak wygląda.
Może po prostu powinienem oddać im apartament i po problemie.
Rozumiała,
co takiego miał na myśli, ale to wciąż nie rozwiązywało niczego. Co więcej, z jakiegoś
powodu jego słowa wzbudziły w niej jeszcze więcej możliwości.
– A co
z tobą? – zapytała, próbując za nim nadążyć.
L. wywrócił
oczami.
– Nie
narzekam na pieniądze, więc pewnie znajdę coś innego… Sage też sobie poradzi,
zresztą tak jak i zwykle – wyjaśnił zniecierpliwionym tonem. – Nawet
jeśli, to sądzę, że chętnie cię pozna. Pytanie, czy dalej chcesz się przenieść
akurat do mnie, czy może… – zaczął, ale nawet nie pozwoliła mu dokończyć.
–
Oczywiście, że chcę! – wyrzuciła o wiele gwałtowniej, aniżeli pierwotnie
zamierzała.
Rzucił jej
bliżej nieokreślone spojrzenie, ale to właściwie nie miało dla kobiety
znaczenia. Gdyby tylko mogła, natychmiast rzuciłaby mu się na szyję, ale
podejrzewała, że to mogłoby być dość niezręczne, skoro znajdowali się w miejscu,
gdzie każdy mógł ich zobaczyć. Nie przejmowała się tym, co mógłby pomyśleć
potencjalny obserwator, ale z drugiej strony, wolała zrobić wszystko,
byleby oboje czuli się swobodnie – w choćby najmniejszym stopniu, tym
bardziej, że wciąż czuła się nieswojo, musząc podejmować decyzje. Gdyby
pamiętała, jak zachowywała się kiedyś, wszystko stałoby się o wiele
prostsze, bo przynajmniej wiedziałaby, czego powinna się spodziewać.
– Wciąż
mnie zadziwiasz… – stwierdził w zamyśleniu L. Po jego tonie trudno jej
było stwierdzić, co tak naprawdę o tym sądził.
– To
dobrze? – zaryzykowała, ostrożnie dobierając słowa.
– Z mojej
perspektywy na pewno… Chciałbym, żebyś zawsze mi tak ufała – powiedział i zawahał
się na moment. – Może jednak coś zjesz… Lubisz owoce – dodał, więc potrząsnęła
głową.
– Nie mam
pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą.
Mężczyzna
jedynie się uśmiechnął.
– Ale ja
wiem, a przynajmniej zakładam, że pod tym względem nic się nie zmieniło –
oznajmił w sposób, który sprawił, że z miejsca poczuła się co
najmniej dziwnie, sama niepewna, jak powinna zareagować na jego słowa.
Coś
ścisnęło ją w gardle w odpowiedzi na to krótkie stwierdzenie – nie
pytanie, jak sądziła do tej pory. Zdążył już dać jej do zrozumienia, że zdążył
ją poznać, ale czym innym było mieć tę świadomość, a czym innym słuchać o przyzwyczajeniach,
które podobno należały do niej, a jednak brzmiały obco. Sądziła, że nie ma
nic gorszego od konieczności doświadczania czegoś od podstaw, ale najwyraźniej
się myliła – obawa przed tym, że będzie musiała go zawieść, nagle przekonując
się, że zmieniła się o wiele bardziej, niż mógłby się spodziewać, okazała
się o wiele trudniejsza do zniesienia.
– L, co tak
naprawdę…?
Chciała
zmienić temat, chociażby pytając go wprost o Isobel – a więc
przechodząc do kwestii, którą pierwotnie przecież mieli omówić – jednak
ostatecznie nie dokończyła pytania. Jej uwagę przykuła… dziewczyna –
drobniutka, krążąca pomiędzy stolikami, a do tego wszystkiego ubrania w przykuwającą
wzrok, różowiutką sukienkę z falbankami. Wyglądała uroczo i trochę
zabawnie, a przynajmniej tak pomyślała Beatrycze, kiedy zdecydowała się
zmierzyć nieznajomą wzrokiem. Po regularnych, łatwo zapadających w pamięć
rysach twarzy, natychmiast poznała, że dziewczyna musi być nieśmiertelna – być
może tak jak Jocelyne, dzięki czemu po części pozostawała człowiekiem. Co
więcej, sądząc po ubiorze i tym, że próbowała pełną tacę z pustymi
naczyniami, musiała tutaj pracować.
Dziewczyna
bez pośpiechu ruszyła w stronę kontuaru, ostrożnie stawiając kolejne kroki
i najwyraźniej nie ufając wyostrzonym zmysłom na tyle, by poruszać się
szybciej. Beatrycze obserwowała ją z zaciekawieniem, przez krótką chwilę
mając ochotę poderwać się ze swojego miejsca i zaoferować pomoc – tak po
prostu, chcąc na cokolwiek się przydać. Powstrzymała się, dochodząc do wniosku,
że pół-wampirzyca poradzi sobie sama, tym bardziej, ze wszystko na to
wskazywało. Sukcesywnie posuwała się naprzód, radząc sobie wystarczająco
dobrze, by Trycze uznała, że nie ma powodów, żeby próbowała się wtrącać, tym bardziej,
że miała do czynienia z kelnerką – a więc z kimś, kto na pewno
postępował w ten sposób na co dzień i…
– Hej,
maleńka, pośpiesz się trochę!
Nieznajoma
zesztywniała, słysząc niecierpliwy, nieprzyjemny męski głos. Zawahała się, ale
ostatecznie nie zwróciła na to uwagi, powstrzymując się przed zerknięciem na
mężczyznę, który rozsiadł się przy jednym ze stolików. Beatrycze nie widziała
powodu, dla którego miałaby postąpić podobnie, bez chwili wahania przenosząc
wzrok na tego z obecnych w sali nieśmiertelnych – a potem
instynktownie napięła mięśnie, bo ten zdecydowanie nie wyglądał przyjaźnie. Nie
była pewna, co poraziło ją a większym stopniu – blizny na twarzy, szerokie
ramiona czy to, że wyglądał tak, jakby samym uściskiem mógł rozerwać drobną
dziewczynę na kawałeczki, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia.
Wiedziała jedynie, że na pewno był niebezpieczny i że zdecydowanie
wolałaby nie przekonać się, na co tak naprawdę byłoby go stać.
Mężczyzna
musiał wyczuć, że go obserwowała, bo poderwał głowę, spoglądając bezpośrednio w jej
stronę. Natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, koncentrując spojrzenie
na blacie stołu i próbując zrozumieć, dlaczego nagle zrobiło jej się
zimno. Uniosła głowę, machinalnie zaciskając palce na ukrytym pod ubraniem
symbolu, który dostała – róży, która znaczyła ni mniej, ni więcej, ale przede
wszystkim to, że pozostawała pod ochroną dworu. Nie sądziła, żeby każdy
mieszkaniec Miasta Nocy wycofał się na samą wieść o tym, że mogłaby być
pod ochroną, ale sama świadomość choćby względnego bezpieczeństwa sprawiała, że
czuła się przynajmniej trochę lepiej.
– W porządku?
– Aż wzdrygnęła się, kiedy lodowate palce zacisnęły się na jej dłoni. Lawrence
chwycił ją za rękę, tym samym skutecznie ściągając na siebie uwagę Beatrycze. –
Nie przejmuj się… Wilkołaki mają to do siebie, że bywają… nieprzyjemne – wyjaśnił, a po nacisku, który położył na
ostatnie słowo, zrozumiała, że to coś zdecydowanie więcej, niż trudny w obejściu
charakter.
Więc
mężczyzna przy stole był synem księżyca – kimś, kto podczas pełni przemieniał
się w bestię, choć to wcale nie musiało być zasadą. Tyle przynajmniej
wiedziała, przy okazji zdając sobie sprawę z tego, że powinna zachować ostrożność,
bo tacy jak on lubowali się w zabijaniu. Chyba wolała nie wiedzieć niczego
więcej, chociaż z drugiej strony…
Brzdęk
tłuczonego szkła ją zaskoczył, zresztą tak jak i dziewczęcy pisk, który
usłyszała chwilę po tym. Kiedy poderwała głowę, przekonała się, że dotychczas
balansująca z zastawioną tacą kelnerka jednak nie doniosła zastawy tam,
gdzie powinna. Wylądowała na podłodze, otoczona odłamkami szkła i porcelany,
mrucząc coś nerwowo pod nosem i próbując jakoś się podnieść. Beatrycze
nawet z odległości dostrzegła ślady krwi na jej dłoniach – tylko drobne
nacięcia, ale bez wątpienia utrudniające pozbieranie któregokolwiek z otaczających
ją odłamków. Gdy na domiar złego doszedł ją tubalny śmiech wilkołaka, który
przykuł jej uwagę chwilę wcześniej i który – co również nie uszło uwadze
kobiety – nagle znalazł się wystarczająco blisko, by z powodzeniem mógł
odpowiadać za upadek dziewczyny, poczuła już nie tylko strach, ale przede
wszystkim przybierający z każdą kolejną sekundą gniew. Może i nie
pamiętała wielu kwestii, ale była pewna, że na pewno nie powinno pozwalać się
na to, żeby działy się takie rzeczy. Przynajmniej ona nie była w stanie
biernie siedzieć i patrzeć, w następnej sekundzie bez chwili wahania
podrywając się na równe nogi.
–
Beatrycze! – rzucił za nią Lawrence, jednak nawet się na niego nie obejrzała.
Mimowolnie
napięła mięśnie, kiedy znalazła się bliżej wilkołaka, ale zmusiła się, by nie
spoglądać w jego stronę. W pośpiechu wyszukała skrawek wolnej
przestrzeni, ostrożnie stąpając pomiędzy potłuczonym szkłem, po czym
przykucnęła naprzeciwko wyraźnie wytrąconej z równowagi dziewczyny. W oczach
nieśmiertelnej dostrzegła łzy, chociaż ta z uporem próbowała je
powstrzymywać, najwyraźniej nie zamierzając dawać satysfakcji stojącemu tuż
obok mężczyźnie. Problem polegał na tym, że szło jej to dość marnie, a w nerwach
prędzej mogła jeszcze bardziej się pokaleczyć, aniżeli choć spróbować uprzątnąć
odłamki.
– Poczekaj,
pomogę ci – wyrzuciła z siebie na wydechu, uspokajającym gestem wyciągając
dłonie ku dziewczynie. – Puść to. Miotłą będzie dużo prościej – dodała,
próbując gestem zachęcić nieznajomą do tego, żeby skorzystała z pomocy i pozwoliła
postawić się do pionu. – Na pewno jest coś na zapleczu albo…
– N-nie,
nie… Nie trzeba – Dziewczyna energicznie potrząsnęła głową, uparcie odmawiając
pomocy. Krótko obejrzała się przez ramię, wyraźnie zaniepokojona, po czym zaraz
na powrót skoncentrowała się na szkle, wyraźnie nie mając pojęcia, od czego powinna
zacząć. Chwyciła jeden z większych kawałków, po czym zaraz puściła go z sykiem,
nerwowo zaciskając dłoń w pięść. – Poradzę sobie. Ja po prostu…
Beatrycze
westchnęła, bynajmniej nie zamierzając usłuchać. Bez słowa pochwyciła
dziewczynę za ramię, obojętna na to, że najpewniej była od niej słabsza.
Poczuła ulgę, kiedy nieznajoma ostatecznie uległa, dając sobie spokój z próbą
sprzątania, a w zamian pozwalając postawić się do pionu. Miała zamiar
o coś zapytać albo od razu poprowadzić kelnerkę do baru i w pojedynkę
poszukać zaplecze, by znaleźć cokolwiek, co mogłoby ułatwić sprzątanie, ale nim
podjęła jakąkolwiek decyzję, tuż przed nią i dziewczyn dosłownie
materializowała się jakaś postać.
Poruszając
się trochę jak w transie, Beatrycze powoli uniosła głowę. Stojący przed
nią wilkołak tylko się uśmiechnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz