
Beatrycze
Instynktownie napięła mięśnie,
ledwo powstrzymując od natychmiastowym odsunięciem. Wyczuła, że trzymana przez
nią dziewczyna drgnęła niespokojnie, przez krótką chwilę wyglądając na chętną,
żeby się wycofać, choć ostatecznie tego nie zrobiła. Do głowy przyszło jej, że
być może popełniła błąd, decydując się zareagować, ale prawie natychmiast
odrzuciła od siebie taką możliwość. Nawet jeśli, nie żałowała, zresztą nie
byłaby w stanie postąpić inaczej – nie, jeśli tuż obok niej miejsce
miałyby takie rzeczy. Co więcej, sama obecność tego mężczyzny i uśmiech,
który pojawił się na jego ustach, jeszcze o niczym nie świadczyły, chociaż
z drugiej strony…
– Chodźmy –
rzuciła nieco spiętym tonem, próbując sprawiać wrażenie o wiele
pewniejszej, niż w rzeczywistości. Podejrzewała, że szło jej to marnie,
ale chciała przynajmniej zachować pozory. Problem polegał na tym, że to wcale
nie miało być takie proste, o czym przekonała się zwłaszcza z chwilą,
w której mężczyzna zastąpił im drogę. – Przepraszam – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
– Ależ ja
się nie gniewam, laleczko – zapewnił, po czym podejrzliwie zmrużył oczy,
spoglądając na Beatrycze. Zarumieniła się, kiedy zrozumiała, że wpatrywał się
ni mniej, ni więcej, ale w jej dekolt… Albo raczej w ulokowany
pomiędzy piersiami naszyjnik, świadczący o ochronie ze strony Dworu. –
Ach… Kolejna Licavoli czy cholera wie kto jeszcze? – skrzywił się, momentalnie
tracąc nastrój.
Nie
odpowiedziała, woląc nie zastanawiać się nad tym, co musiał oznaczać wyraz jego
twarzy. W zamian zacisnęła usta i – wciąż siląc się na obojętność –
spróbowała przecisnąć się tuż obok blokującego drogę mężczyzny. Chwycił ją za
ramię, zdecydowanie niedelikatnie, zmuszając do zatrzymania się. Wciąż tkwiąca u jej
boku dziewczyna jęknęła i poruszyła się niespokojnie, przez krótką chwilę
próbując się oswobodzić.
– Hej! –
obruszyła się.
Jedynie
spojrzał na nią w niepokojący, zdecydowanie nie świadczący niczego dobrego
sposób. W tamtej chwili zapragnęła jak najszybciej się wycofać, to jednak
okazało się problematyczne – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Dlaczego?
Ja tylko…
– Puścisz
je sam, czy mam ci w tym pomóc? – wtrącił nowy głos i coś w tonie,
którym zostały wypowiedziane te słowa, z miejsca przyprawiło Beatrycze o dreszcze.
W pośpiechu
przeniosła wzrok na Lawrence’a, przez krótką chwilę mając wrażenie, że tak naprawdę
widziała go po raz pierwszy. Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym
zmaterializował się u jej boku, niebezpiecznie zbliżając do jej
niechcianego rozmówcy. Z poważnych wyrazem twarzy i przenikliwym
spojrzeniem rubinowych tęczówek skutecznie wzbudzał niepokój, choć i to
nie oddawało w pełni emocji, które z miejsca zaczęły nią targać. Nie
sądziła, że mogłaby zacząć obawiać się akurat jego – nie w przypadku,
kiedy gniew nie był skierowany przeciwko niej – a jednak wszystko
wskazywało, że pod tym jednym względem jak najbardziej się myliła.
Wilkołak
spojrzał na L. jakby od niechcenia, wyraźnie rozdrażniony tym, że ktokolwiek
mógłby zainterweniować. Beatrycze mimowolnie napięła mięśnie, nagle zaniepokojona;
podświadomie czuła, że sytuacja przybrała co najmniej niekomfortowy obrót,
mogąc zakończyć się czymś, czego zdecydowanie wolałaby uniknąć. Nie chciała
nawet zastanawiać się, co było, gdyby na jej oczach doszło do walki, nie wspominając
o tym, że…
– Czy to
była groźba? – zapytał z powątpiewaniem mężczyzna, nie odrywając wzroku od
Lawrence’a. – Czyżbym źle trafił? To twoja przenośna torebka z krwią,
pomimo tego, że ma oznaczenie? – drążył i choć zdawała sobie sprawę z tego,
że to o niczym nie musiało świadczyć, coś w tych słowach jeszcze
bardziej ją zaniepokoiło.
– Jak ty
śmiesz…? – zaczął, nim jednak zdążył dodać cokolwiek jeszcze, wilkołak bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia okręcił się na pięcie, wyraźnie czymś zaalarmowany.
Beatrycze
początkowo nie zauważyła jeszcze jednej postaci, być może dlatego, że ta
poruszała się w błyskawicznie, niemalże niezauważalny dla zwykłego człowieka
sposób. Zwróciła na niego uwagę dopiero w chwili, w której zatrzymał
się tuż za plecami przeciwnika, porażając czerwienia jarzących się oczu i ostrzegawczo
wysuwając… dwa wyostrzone kły. Sam widok sprawił, że poczuła się jeszcze
bardziej zaniepokojona, bez zastanowienia przyciągając do siebie stojącą przy
niej dziewczynę. W pewnym momencie sama nie była pewna, czy w ten
sposób chciała ją osłonić, czy może zyskać w ten sposób przynajmniej
częściową pewność siebie, to zresztą nie miało znaczenia.
Nie, skoro
nieznajoma przesunęła się bliżej, sprawiając wrażenie co najmniej zatroskanej
tym, co mógłby zrobić przybysz.
– Nie rób
nic głupiego, Will – rzuciła spiętym tonem, jednak nic nie wskazywało na to,
żeby wampir zwracał jakąkolwiek uwagę na wypowiedziane przez pół-wampirzycę słowa.
Nieśmiertelny
zmrużył gniewnie oczy, przyczajony i najpewniej gotowy do skoku, przed
którym przynajmniej tymczasowo się powstrzymywał. Mimo wszystko z lekko
ugiętymi w kolanach nogami i gniewnym wyrazem twarzy wyglądał jak
ktoś, kto jak najbardziej mógłby okazać się zdolny do mordu, gdyby zaszła taka
potrzeba. Beatrycze widziała, że jego tors błyskawicznie unosił się i opadał
w rytm przyśpieszonego oddechu. Kimkolwiek był William, najwyraźniej
został skutecznie wytrącony z równowagi, a to zdecydowanie nie mogło
skończyć się dobrze.
– Nie
zamierzam – wycedził przez zaciśnięte zęby chłopak. Nie spuszczał oczu z wilkołaka,
przynajmniej przez większość czasu, jedynie na ułamek sekundy zerkając na stojącą
u boku dziewczynę. – I mała, podobno zmarła Cullenówna… Nieważne. Co z tobą,
Irys? – zapytał nieznoszącym sprzeciwu tonem, najpewniej zwracając się do
kelnerki.
– Ja… tylko
się przewróciłam – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nic takiego… Kolory ci
się zmieniają, Will – dodała i choć Beatrycze nie zrozumiała choćby słowa z ich
wymiany zdań, wyczuła, że wspomniane zmiany nie wróżyły niczego dobrego.
– Kłamiesz
– stwierdził z porażającym wręcz spokojem William, na powrót koncentrując
się na wilkołaku. – Ale nic nie szkodzi. Tak się składa, że wyjątkowo mi się
dzisiaj nudziło…
– Kolejny
szlachetny Romeo, który broni swojej Julii? – rzucił z przekąsem
mężczyzna, wymownie wznosząc oczy ku górze. – Och, dajcie już spokój. Żadna
kobieta nie jest tego warta, zresztą – zaczął, ale nie miał okazji, żeby
dokończyć formułowanie myśli.
Z gardła
Williama wyrwało się coś, co Beatrycze była w stanie określić wyłącznie
mianem przeciągłego, ostrzegawczego charkotu. Zaraz po tym chłopak bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia skoczył do przodu, rzucając się na znacznie
przewyższającego go wzrokiem i muskulaturą syna księżyca. Na krótką chwilę
ogłuszył ją krzyk, ale sama nie była pewna czy należał do niej, czy do Irys,
którą ostatecznie zdecydowała się odciągnąć do tyłu. Również Lawrence się
przemieścił, w przeciwieństwie do Willa nie tyle rzucając się w wir
walki, co próbując zapewnić im bezpieczeństwo. W pierwszym odruchu
pomyślała, że to niedobrze, bo wilkołak może okazać się zdolny, żeby rozerwać
Williama na kawałeczki, więc tym bardziej mógł potrzebować pomocy, ale to
okazało się zbędne.
Usłyszała
trzask, a chwilę później jeden z najbliższych stołów rozpadł się na
kawałeczki, kiedy jeden z panów zdecydował się cisnąć drugim. Beatrycze z zaskoczeniem
przekonała się, że to Willowi udało się powalić przeciwnika, kiedy w szale
dociągnął go do blatu, nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co to
oznacza, sytuacja zmieniła się po raz kolejny. Obaj poruszali się
błyskawicznie, tak szybko, że ich sylwetki raz po raz rozmazywały się przed
oczami kobiety, uświadamiając jej niedoskonałość ludzkiego wzroku. Chciała coś
zrobić, mając niejasne poczucie, że sama doprowadziła do tej sytuacji, ale nie
była w stanie ruszyć się z miejsca, zbyt oszołomiona sytuacją. Czuła,
że palce Irys wpijają się w jej ramię, ale prawie nie zwróciła na to
uwagi, zdolna co najwyżej bezmyślnie wpatrywać się w błyskawicznie
przemieszczające postaci.
– Świetnie
– usłyszała tuż przy uchu nerwowy szept L.
Mimo
wszystko wzdrygnęła się, kiedy wampir szarpnięciem odciągnął ją w tył,
dając do zrozumienia, że powinna w końcu ruszyć się z miejsca. Nie
zaprotestowała, gdy pociągnął ją i Irys w stronę kontuaru, nie mając
innego wyboru, skoro droga do wyjścia została zablokowana przez dwóch
rozszalałych, skupionych na wzajemnym rzucaniu się sobie do gardeł
nieśmiertelnych. Jej uszu znów dobiegł trzask, ale tym razem nawet nie
próbowała zastanawiać się nad tym, co i dlaczego ucierpiało. Wiedziała
jedynie, że w dotychczas przyjaznej kawiarni nie było już niczego, co
mogłoby sprawić, by zechciała zostać w tym miejscu choćby chwilę dłużej.
Zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie wizytę w tym miejscu,
nie wspominając o tak nietypowej możliwości poznania tej bardziej dzikiej
strony Miasta Nocy.
– William!
– rzuciła ostrzegawczym tonem Irys. Beatrycze odniosła wrażenie, że gdyby nie
ona i Lawrence, dziewczyna już dawno rzuciłaby się w sam środek
walki, obojętna na to, jak bardzo szalone wydawało się wkraczanie pomiędzy
dwójkę rozszalałych nieśmiertelnych. – Will, do cholery!
Nie
doczekała się reakcji, co zresztą było do przewidzenia. Trycze z powątpiewaniem
spojrzała ku dwóm, błyskawicznie przemieszczającym się kształtom, po chwili
wahania dochodząc do wniosku, że niemożność skupienia się na sytuacji wcale nie
była taka zła. Z dwojga złego wolała nie wiedzieć, co takiego właśnie
działo się na jej oczach, zbyt przerażona perspektywa tego, dokąd tak naprawdę zmierzało.
Wiedziała już, że te istoty potrafiły być niebezpieczne, ale mimo wszystko…
Śmiertelny
taniec zwolnił, dzięki czemu w końcu zdołała stwierdzić, jak miała się
sytuacja. William odskoczył na bezpieczną odległość, dysząc ciężko i lekko
chwiejąc się na nogach. Beatrycze dostrzegła krew na jego ubraniu, ale – co
również zwróciło jej uwagę – nigdzie nie widziała choćby śladów, które
świadczyłyby o tym, że został zraniony. Nie miała pojęcia, co powinna o tym
myśleć, to zresztą wydawało się pozbawione większego znaczenia – nie w takim
stopniu jak zachowanie mężczyzny, z którym wampir walczył. Wilkołak
wyprostował się, gniewnym ruchem ocierając opuchnięte wargi, po czym przybrał
pozycję obronną, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu się wycofać. Gdyby
wzrok zabijał, już dawno miałby kogoś na sumieniu, co samo w sobie
wydawało się dość niepokojące – a przecież wszystko wskazywało na to, że
mogło być gorzej.
–
Przesadziłeś – nie tyle powiedział, co dosłownie wycharczał. Wciąż wpatrywał
się w wampira, a wraz jego twarzy jednoznacznie świadczył o tym,
że nie miał dobrych zamiarów. Wręcz przeciwnie – wszystko w nim aż krzyczało,
że był niebezpieczny.
Gdzieś za
plecami wyczuła, że Lawrence sztywnieje, wyraźnie czymś zaniepokojony. Nerwowo
obejrzała się na nieśmiertelnego, szukając wyjaśnień, ten jednak ograniczył się
wyłącznie do potrząśnięcia głową. Zaraz po tym stanowczo chwycił ją za ramię,
pośpiesznie kierując się w stronę zaplecza i całkowicie ignorując to,
że Irys nie ruszyła się z miejsca, zbyt zaniepokojona, by tak po prostu
się wycofać.
– Idziemy
stąd – oznajmił spiętym tonem L. – I to teraz, zanim się przemieni –
dodał, jednak Beatrycze się zawahała.
– Ale… –
zaczęła i wymownie spojrzała na bladą jak papier dziewczynę, Lawrence
jednak nie zamierzał tak po prostu dać za wygraną.
– Teraz! –
powtórzył z naciskiem. – Och, zostaw ją, jeśli chce zostać. Ja naprawdę
nie zamierzam…
Nie miał
okazji, żeby skończyć. Beatrycze zesztywniała, kiedy wyczuła, że sytuacja
skomplikowała się jeszcze bardziej z chwilą, w której drzwi lokalu
otworzyły się w zdecydowanie niedelikatny sposób. W powietrzu wyczuła
nie tylko chłód, ale również dziwny, przypominającą trochę zapach ozonu po
burzy woń. Zaraz po tym jej spojrzenie skoncentrowało się ni mniej, ni więcej,
ale na żywym płomieniu – bo tylko w ten sposób była w stanie określić
postać, która dosłownie zmaterializowała się w całym tym zamieszaniu.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zrozumieć, że to dziewczyna – jasnowłosa,
przemieszczająca się w równie błyskawiczny sposób, co i wszyscy
wokół, a przy tym niejako dokonująca samozapłonu. Na sam widok zrobiło jej
się słabo, bo zdecydowanie nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego.
Czuła, że wszystko jest nie takie, jak trzeba, a to wciąż był dopiero
początek problemów, przynajmniej dla wyraźnie wytrąconego z równowagi
mężczyzny.
Nowoprzybyła
przemieściła się, jakimś cudem będąc w stanie ustawić się w taki
sposób, by zaleźć się pomiędzy Williamem a jego przeciwnikiem. Obaj
zamarli, woląc trzymać się od dziewczyny i jej płomieni, przez co musieli
ograniczyć się wyłącznie do wymownego spoglądania na siebie i powarkiwań.
Było coś przenikliwego w ciszy, która tak nagle zapadła, podczas której
wszyscy obecni tylko na siebie patrzyli. Jedynie płonąca przybyszka wydawała
się spokojna, jak gdyby nigdy nic pozwalając, żeby płomienie tańczyły na jej
skórze i bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto mógłby cierpieć z tego
powodu. Do Beatrycze z opóźnieniem dotarło, że żywioł najpewniej nie robił
nieśmiertelnej najmniejszej choćby krzywdy, jednak w żaden sposób nie
potrafiła wytłumaczyć, jakim cudem mogłoby do tego dojść.
Miała wrażenie,
że czas ciągnął się w nieskończoność. Uświadomiła sobie, że drży, ale już
nawet nie potrafiła stwierdzić, co takiego było tego przyczyną. W gruncie
rzeczy już nie próbowała myśleć, a tym bardzie rozumieć, co takiego działo
się wokół niej, w zamian koncentrując się przede wszystkim na próbie
utrzymania się w pionie. Co więcej, wciąż wpatrywała się w płonącą
blondynkę, śledząc każdy kolejny ruch nieznajomej i próbując zrozumieć,
czego powinna się po niej spodziewać. Na pewno była niebezpieczna, ale z jakiegoś
powodu Beatrycze nie potrafiła wyobrazić sobie, że nieśmiertelna mogłaby
kogokolwiek skrzywdzić – nie tylko po to, żeby zadawać śmierć. Inaczej sprawy mogłyby
się mieć, gdyby ktoś ją sprowokował, ale mimo wszystko…
– Will… –
Głos dziewczyny zabrzmiał niemalże uprzejmie, kiedy zwróciła się do wciąż
podenerwowanego chłopaka. – Bądź taki dobry i zabierz Irys, co? Lepiej,
żeby nic jej się nie stało.
– Nie
musiałaś się wtrącać – stwierdził z rezerwą chłopak, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Rany, Layla, za każdym razem mnie śledzicie czy jak?! – zniecierpliwił
się, ale dziewczyna nawet na niego nie spojrzała, najwyraźniej nie widząc powodu,
dla którego powinna udzielić mu odpowiedzi.
– Irys –
przypomniała tylko. – Swoją drogą, Michael dostanie zawału, kiedy to zobaczy,
więc tym lepiej byłoby się ewakuować…
Nawet jeśli
miała do dodania coś jeszcze, ostatecznie zdecydowała się zachować to dla
siebie. William jeszcze przez kilka sekund stał w tym samym miejscu, sprawiając
wrażenie chętnego, żeby zacząć protestować – ot tak dla zasady, bo chyba na tym
opierała się męska duma, którą wydawali się dysponować wszyscy faceci. Dopiero
później wydał z siebie sfrustrowany jęk i ostatecznie ruszył się z miejsca,
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając ku kontuarowi. Jego oczy wciąż lśniły
czerwienią, a wysunięte kły zdecydowanie nie sprawiały, że Beatrycze była
skłonna mu zaufać, ale nie zareagowała, w zamian próbując sprawiać
wrażenie kogoś, kto wcale nie ma w planach zemdleć przez nadmiar emocji.
Chciała przynajmniej udawać, ale podejrzewała, że szło jej to dość marnie, tym
bardziej, że w którymś momencie L. musiał ją pochwycić, by miała szansę w ogóle
ustać na nogach.
Irys
rzuciła się na Williama ledwo tylko znalazł się na tyle blisko, by mogła go
dosięgnąć. Bezceremonialnie zarzuciła wampirowi ramiona na szyję, z jękiem
wtulając się w niego, bez zwracania uwagi na wysunięte kły oraz to, że
sprawiał wrażenie chętnego, by w razie potrzeby kogoś uderzyć. Cokolwiek w tamtej
chwili czuł, najwyraźniej zamierzał zachować dla sienie, w odpowiedzi na
bliskość i dotyk dziewczyny po prostu sztywniejąc. Beatrycze odniosła
niejasne wrażenie, że drżał, chociaż to równie dobrze mogło być wyłącznie jej
wrażeniem, tym bardziej, że sama również się trzęsła. Jakkolwiek by jednak nie
było, sytuacja najwyraźniej nie była w najmniejszym choćby stopniu
problematyczna dla Irys, która w odpowiedzi jedynie mocniej wtuliła się w nieśmiertelnego,
nie sprawiając wrażenia kogoś, kto obawia się, że w każdej chwili mogłaby
stać mu się krzywda.
– Już
dobrze – rzuciła niemalże kojącym tonem. – Nic mi się nie stało… Swoją drogą,
twoje kolory jaśnieją – dodała, kolejny raz wydając się mówić jakimś dziwnym,
niejasnym dla kobiety kluczem.
– Co jest
dobrze? Cholera, Irys… – William zacisnął usta, po czym bezceremonialnie
chwycił wtuloną w niego dziewczynę za ramiona. Przez krótką chwilę
wyglądał na chętnego, żeby ją odsunąć, ale ostatecznie tego nie zrobił, po
prostu lekko odchylając w swoich ramionach, by móc zajrzeć jej w oczy.
– Wiedziałem, że to twoje kelnerowanie to bardzo zły pomysł… Nie żeby mnie to
obchodziło – dodał pośpiesznie. – Po prostu miałem ochotę komuś przyłożyć,
więc…
– Musisz
znowu zaczynać? – westchnęła, wymownie wywracając oczami. – Możesz mi wmawiać,
że nie przyszedłeś dla mnie, ale ja już w to nie wierzę. Swoją drogą, tak
się nie robi – zarzuciła mu, tym samym wprawiając chłopaka w wyraźną konsternację.
– Nie robi
czego? – obruszył się.
Irys tylko westchnęła.
– Nie
miesza mi w głowie – wyjaśniła po chwili zastanowienia. – Zresztą
nieważne. Jest w porządku – powtórzyła z naciskiem, po czym jak gdyby
nigdy nic na powrót wtuliła twarz w jego tors, najwyraźniej chcąc w ten
sposób podkreślić, że i tak wiedziała swoje.
Przez twarz
wampira przemknął cień, ale tym razem nie próbował ani się kłócić, ani odczuwać
Irys od siebie. W pewnym momencie nawet wplótł palce w ciemne włosy
dziewczyny, jakby od niechcenia je przeczesując. Po wyrazie jego twarzy trudno
było stwierdzić, co tak naprawdę musiał sobie w tamtej chwili milczeć, ale
– co nie uszło uwadze Beatrycze – wyraźnie się uspokoił. Gdyby do tego
wszystkiego schował kły, być może poczułaby się całkiem swobodnie, ale
podejrzewała, że przynajmniej tymczasowo nie miała na co liczyć.
Wciąż o tym
myślała, kiedy wampir nagle poderwał głowę, w następnej sekundzie spoglądając
bezpośrednio na nią. Zawahała się, a w następnej sekundzie na jego
ustach pojawił się nieco wymuszony, leniwy uśmiech, którego w żaden sposób
nie była w stanie zinterpretować.
– Hm…
Zabawne – stwierdził po chwili zastanowienia. – Trochę inaczej wyglądasz,
wiesz? W sensie… nie jak ktoś, kto umarł, ale na pewno inaczej – przyznał w zamyśleniu
i tych kilka słów wystarczyło, żeby zechciała jak najszybciej się wycofać.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, w ostatniej chwili powstrzymując się przed tłumaczeniem
tego, że najpewniej mylił ją z Eleną – i że nie miała pojęcia, co w takim
razie miał na myśli. W tamtej chwili uświadomiła sobie, że wciąż nie
wiedziała wszystkiego i to również na temat dziewczyny, do którego była
tak bardzo podobna i której ufała. To wprawiło ją w konsternację,
wzbudzając jeszcze więcej wątpliwości, które przy odrobinie szczęścia mógłby
rozwiać Lawrence. Problem polegał na tym, że rozmowa, którą planowała z mężczyzną
przeprowadzić, została w skuteczny sposób przerwana, a Beatrycze
szczerze wątpiła, żeby po czymś takim wampir od razu przystał na omawianie
szczególnie ważnych kwestii. W gruncie rzeczy sama nie miała na to siły,
nie będąc w stanie zmusić się do tego, żeby obejrzeć się na główną salę
kawiarni i ocenić, jak tak naprawdę prezentowała się sytuacja.
Ruch za
plecami przyprawił ją o palpitację serca, więc w pośpiechu przesunęła
się, bez słowa wtulając w Lawrence’a. Poczuła się pewniej, kiedy ten
przygarnął ją do siebie, przynajmniej ten jeden raz milcząc, zamiast w jakikolwiek
sposób skomentować to, co się wydarzyło. Podejrzewała, że tymczasowo powinna
liczyć się z milczeniem, chociaż sama nie była pewna czy taki stan rzeczy
bardziej ją cieszył, czy może wręcz przeciwnie. To wszystko zdecydowanie nie
było czymś, do czego przywykła, o ile w jej przypadku takie
stwierdzenie miało sens – nie w sytuacji, w której wszystko wydawało
się równie nowe i…
– No… Chyba
załatwione – usłyszała, więc w roztargnieniu przeniosła wzrok na
jasnowłosą dziewczynę, którą widziała wcześniej. Layla – bo chyba tak miała na
imię wampirzyca – nie wiadomo kiedy znalazła się przy nich, jakby od niechcenia
przechylając się przez kontuar. – Nie mam pojęcia, jak ty to robisz, Will, ale
za którymś razem ktoś naprawdę spróbuje cię zabić – stwierdziła, a chłopak
jednie roześmiał się w nieco wymuszony sposób.
– Nie
pierwszy i nie ostatni raz… Ale niech próbują dalej – zasugerował niemalże
pogodnym tonem.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, takie zachowanie miało w sobie coś naprawdę
przerażającego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz