17 stycznia 2017

Siedemdziesiąt jeden

Beatrycze
Instynktownie napięła mięśnie, ledwo powstrzymując od natychmiastowym odsunięciem. Wyczuła, że trzymana przez nią dziewczyna drgnęła niespokojnie, przez krótką chwilę wyglądając na chętną, żeby się wycofać, choć ostatecznie tego nie zrobiła. Do głowy przyszło jej, że być może popełniła błąd, decydując się zareagować, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Nawet jeśli, nie żałowała, zresztą nie byłaby w stanie postąpić inaczej – nie, jeśli tuż obok niej miejsce miałyby takie rzeczy. Co więcej, sama obecność tego mężczyzny i uśmiech, który pojawił się na jego ustach, jeszcze o niczym nie świadczyły, chociaż z drugiej strony…
– Chodźmy – rzuciła nieco spiętym tonem, próbując sprawiać wrażenie o wiele pewniejszej, niż w rzeczywistości. Podejrzewała, że szło jej to marnie, ale chciała przynajmniej zachować pozory. Problem polegał na tym, że to wcale nie miało być takie proste, o czym przekonała się zwłaszcza z chwilą, w której mężczyzna zastąpił im drogę. – Przepraszam – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Ależ ja się nie gniewam, laleczko – zapewnił, po czym podejrzliwie zmrużył oczy, spoglądając na Beatrycze. Zarumieniła się, kiedy zrozumiała, że wpatrywał się ni mniej, ni więcej, ale w jej dekolt… Albo raczej w ulokowany pomiędzy piersiami naszyjnik, świadczący o ochronie ze strony Dworu. – Ach… Kolejna Licavoli czy cholera wie kto jeszcze? – skrzywił się, momentalnie tracąc nastrój.
Nie odpowiedziała, woląc nie zastanawiać się nad tym, co musiał oznaczać wyraz jego twarzy. W zamian zacisnęła usta i – wciąż siląc się na obojętność – spróbowała przecisnąć się tuż obok blokującego drogę mężczyzny. Chwycił ją za ramię, zdecydowanie niedelikatnie, zmuszając do zatrzymania się. Wciąż tkwiąca u jej boku dziewczyna jęknęła i poruszyła się niespokojnie, przez krótką chwilę próbując się oswobodzić.
– Hej! – obruszyła się.
Jedynie spojrzał na nią w niepokojący, zdecydowanie nie świadczący niczego dobrego sposób. W tamtej chwili zapragnęła jak najszybciej się wycofać, to jednak okazało się problematyczne – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Dlaczego? Ja tylko…
– Puścisz je sam, czy mam ci w tym pomóc? – wtrącił nowy głos i coś w tonie, którym zostały wypowiedziane te słowa, z miejsca przyprawiło Beatrycze o dreszcze.
W pośpiechu przeniosła wzrok na Lawrence’a, przez krótką chwilę mając wrażenie, że tak naprawdę widziała go po raz pierwszy. Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym zmaterializował się u jej boku, niebezpiecznie zbliżając do jej niechcianego rozmówcy. Z poważnych wyrazem twarzy i przenikliwym spojrzeniem rubinowych tęczówek skutecznie wzbudzał niepokój, choć i to nie oddawało w pełni emocji, które z miejsca zaczęły nią targać. Nie sądziła, że mogłaby zacząć obawiać się akurat jego – nie w przypadku, kiedy gniew nie był skierowany przeciwko niej – a jednak wszystko wskazywało, że pod tym jednym względem jak najbardziej się myliła.
Wilkołak spojrzał na L. jakby od niechcenia, wyraźnie rozdrażniony tym, że ktokolwiek mógłby zainterweniować. Beatrycze mimowolnie napięła mięśnie, nagle zaniepokojona; podświadomie czuła, że sytuacja przybrała co najmniej niekomfortowy obrót, mogąc zakończyć się czymś, czego zdecydowanie wolałaby uniknąć. Nie chciała nawet zastanawiać się, co było, gdyby na jej oczach doszło do walki, nie wspominając o tym, że…
– Czy to była groźba? – zapytał z powątpiewaniem mężczyzna, nie odrywając wzroku od Lawrence’a. – Czyżbym źle trafił? To twoja przenośna torebka z krwią, pomimo tego, że ma oznaczenie? – drążył i choć zdawała sobie sprawę z tego, że to o niczym nie musiało świadczyć, coś w tych słowach jeszcze bardziej ją zaniepokoiło.
– Jak ty śmiesz…? – zaczął, nim jednak zdążył dodać cokolwiek jeszcze, wilkołak bez jakiegokolwiek ostrzeżenia okręcił się na pięcie, wyraźnie czymś zaalarmowany.
Beatrycze początkowo nie zauważyła jeszcze jednej postaci, być może dlatego, że ta poruszała się w błyskawicznie, niemalże niezauważalny dla zwykłego człowieka sposób. Zwróciła na niego uwagę dopiero w chwili, w której zatrzymał się tuż za plecami przeciwnika, porażając czerwienia jarzących się oczu i ostrzegawczo wysuwając… dwa wyostrzone kły. Sam widok sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, bez zastanowienia przyciągając do siebie stojącą przy niej dziewczynę. W pewnym momencie sama nie była pewna, czy w ten sposób chciała ją osłonić, czy może zyskać w ten sposób przynajmniej częściową pewność siebie, to zresztą nie miało znaczenia.
Nie, skoro nieznajoma przesunęła się bliżej, sprawiając wrażenie co najmniej zatroskanej tym, co mógłby zrobić przybysz.
– Nie rób nic głupiego, Will – rzuciła spiętym tonem, jednak nic nie wskazywało na to, żeby wampir zwracał jakąkolwiek uwagę na wypowiedziane przez pół-wampirzycę słowa.
Nieśmiertelny zmrużył gniewnie oczy, przyczajony i najpewniej gotowy do skoku, przed którym przynajmniej tymczasowo się powstrzymywał. Mimo wszystko z lekko ugiętymi w kolanach nogami i gniewnym wyrazem twarzy wyglądał jak ktoś, kto jak najbardziej mógłby okazać się zdolny do mordu, gdyby zaszła taka potrzeba. Beatrycze widziała, że jego tors błyskawicznie unosił się i opadał w rytm przyśpieszonego oddechu. Kimkolwiek był William, najwyraźniej został skutecznie wytrącony z równowagi, a to zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze.
– Nie zamierzam – wycedził przez zaciśnięte zęby chłopak. Nie spuszczał oczu z wilkołaka, przynajmniej przez większość czasu, jedynie na ułamek sekundy zerkając na stojącą u boku dziewczynę. – I mała, podobno zmarła Cullenówna… Nieważne. Co z tobą, Irys? – zapytał nieznoszącym sprzeciwu tonem, najpewniej zwracając się do kelnerki.
– Ja… tylko się przewróciłam – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nic takiego… Kolory ci się zmieniają, Will – dodała i choć Beatrycze nie zrozumiała choćby słowa z ich wymiany zdań, wyczuła, że wspomniane zmiany nie wróżyły niczego dobrego.
– Kłamiesz – stwierdził z porażającym wręcz spokojem William, na powrót koncentrując się na wilkołaku. – Ale nic nie szkodzi. Tak się składa, że wyjątkowo mi się dzisiaj nudziło…
– Kolejny szlachetny Romeo, który broni swojej Julii? – rzucił z przekąsem mężczyzna, wymownie wznosząc oczy ku górze. – Och, dajcie już spokój. Żadna kobieta nie jest tego warta, zresztą – zaczął, ale nie miał okazji, żeby dokończyć formułowanie myśli.
Z gardła Williama wyrwało się coś, co Beatrycze była w stanie określić wyłącznie mianem przeciągłego, ostrzegawczego charkotu. Zaraz po tym chłopak bez jakiegokolwiek ostrzeżenia skoczył do przodu, rzucając się na znacznie przewyższającego go wzrokiem i muskulaturą syna księżyca. Na krótką chwilę ogłuszył ją krzyk, ale sama nie była pewna czy należał do niej, czy do Irys, którą ostatecznie zdecydowała się odciągnąć do tyłu. Również Lawrence się przemieścił, w przeciwieństwie do Willa nie tyle rzucając się w wir walki, co próbując zapewnić im bezpieczeństwo. W pierwszym odruchu pomyślała, że to niedobrze, bo wilkołak może okazać się zdolny, żeby rozerwać Williama na kawałeczki, więc tym bardziej mógł potrzebować pomocy, ale to okazało się zbędne.
Usłyszała trzask, a chwilę później jeden z najbliższych stołów rozpadł się na kawałeczki, kiedy jeden z panów zdecydował się cisnąć drugim. Beatrycze z zaskoczeniem przekonała się, że to Willowi udało się powalić przeciwnika, kiedy w szale dociągnął go do blatu, nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza, sytuacja zmieniła się po raz kolejny. Obaj poruszali się błyskawicznie, tak szybko, że ich sylwetki raz po raz rozmazywały się przed oczami kobiety, uświadamiając jej niedoskonałość ludzkiego wzroku. Chciała coś zrobić, mając niejasne poczucie, że sama doprowadziła do tej sytuacji, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca, zbyt oszołomiona sytuacją. Czuła, że palce Irys wpijają się w jej ramię, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, zdolna co najwyżej bezmyślnie wpatrywać się w błyskawicznie przemieszczające postaci.
– Świetnie – usłyszała tuż przy uchu nerwowy szept L.
Mimo wszystko wzdrygnęła się, kiedy wampir szarpnięciem odciągnął ją w tył, dając do zrozumienia, że powinna w końcu ruszyć się z miejsca. Nie zaprotestowała, gdy pociągnął ją i Irys w stronę kontuaru, nie mając innego wyboru, skoro droga do wyjścia została zablokowana przez dwóch rozszalałych, skupionych na wzajemnym rzucaniu się sobie do gardeł nieśmiertelnych. Jej uszu znów dobiegł trzask, ale tym razem nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym, co i dlaczego ucierpiało. Wiedziała jedynie, że w dotychczas przyjaznej kawiarni nie było już niczego, co mogłoby sprawić, by zechciała zostać w tym miejscu choćby chwilę dłużej. Zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie wizytę w tym miejscu, nie wspominając o tak nietypowej możliwości poznania tej bardziej dzikiej strony Miasta Nocy.
– William! – rzuciła ostrzegawczym tonem Irys. Beatrycze odniosła wrażenie, że gdyby nie ona i Lawrence, dziewczyna już dawno rzuciłaby się w sam środek walki, obojętna na to, jak bardzo szalone wydawało się wkraczanie pomiędzy dwójkę rozszalałych nieśmiertelnych. – Will, do cholery!
Nie doczekała się reakcji, co zresztą było do przewidzenia. Trycze z powątpiewaniem spojrzała ku dwóm, błyskawicznie przemieszczającym się kształtom, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że niemożność skupienia się na sytuacji wcale nie była taka zła. Z dwojga złego wolała nie wiedzieć, co takiego właśnie działo się na jej oczach, zbyt przerażona perspektywa tego, dokąd tak naprawdę zmierzało. Wiedziała już, że te istoty potrafiły być niebezpieczne, ale mimo wszystko…
Śmiertelny taniec zwolnił, dzięki czemu w końcu zdołała stwierdzić, jak miała się sytuacja. William odskoczył na bezpieczną odległość, dysząc ciężko i lekko chwiejąc się na nogach. Beatrycze dostrzegła krew na jego ubraniu, ale – co również zwróciło jej uwagę – nigdzie nie widziała choćby śladów, które świadczyłyby o tym, że został zraniony. Nie miała pojęcia, co powinna o tym myśleć, to zresztą wydawało się pozbawione większego znaczenia – nie w takim stopniu jak zachowanie mężczyzny, z którym wampir walczył. Wilkołak wyprostował się, gniewnym ruchem ocierając opuchnięte wargi, po czym przybrał pozycję obronną, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu się wycofać. Gdyby wzrok zabijał, już dawno miałby kogoś na sumieniu, co samo w sobie wydawało się dość niepokojące – a przecież wszystko wskazywało na to, że mogło być gorzej.
– Przesadziłeś – nie tyle powiedział, co dosłownie wycharczał. Wciąż wpatrywał się w wampira, a wraz jego twarzy jednoznacznie świadczył o tym, że nie miał dobrych zamiarów. Wręcz przeciwnie – wszystko w nim aż krzyczało, że był niebezpieczny.
Gdzieś za plecami wyczuła, że Lawrence sztywnieje, wyraźnie czymś zaniepokojony. Nerwowo obejrzała się na nieśmiertelnego, szukając wyjaśnień, ten jednak ograniczył się wyłącznie do potrząśnięcia głową. Zaraz po tym stanowczo chwycił ją za ramię, pośpiesznie kierując się w stronę zaplecza i całkowicie ignorując to, że Irys nie ruszyła się z miejsca, zbyt zaniepokojona, by tak po prostu się wycofać.
– Idziemy stąd – oznajmił spiętym tonem L. – I to teraz, zanim się przemieni – dodał, jednak Beatrycze się zawahała.
– Ale… – zaczęła i wymownie spojrzała na bladą jak papier dziewczynę, Lawrence jednak nie zamierzał tak po prostu dać za wygraną.
– Teraz! – powtórzył z naciskiem. – Och, zostaw ją, jeśli chce zostać. Ja naprawdę nie zamierzam…
Nie miał okazji, żeby skończyć. Beatrycze zesztywniała, kiedy wyczuła, że sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej z chwilą, w której drzwi lokalu otworzyły się w zdecydowanie niedelikatny sposób. W powietrzu wyczuła nie tylko chłód, ale również dziwny, przypominającą trochę zapach ozonu po burzy woń. Zaraz po tym jej spojrzenie skoncentrowało się ni mniej, ni więcej, ale na żywym płomieniu – bo tylko w ten sposób była w stanie określić postać, która dosłownie zmaterializowała się w całym tym zamieszaniu. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zrozumieć, że to dziewczyna – jasnowłosa, przemieszczająca się w równie błyskawiczny sposób, co i wszyscy wokół, a przy tym niejako dokonująca samozapłonu. Na sam widok zrobiło jej się słabo, bo zdecydowanie nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Czuła, że wszystko jest nie takie, jak trzeba, a to wciąż był dopiero początek problemów, przynajmniej dla wyraźnie wytrąconego z równowagi mężczyzny.
Nowoprzybyła przemieściła się, jakimś cudem będąc w stanie ustawić się w taki sposób, by zaleźć się pomiędzy Williamem a jego przeciwnikiem. Obaj zamarli, woląc trzymać się od dziewczyny i jej płomieni, przez co musieli ograniczyć się wyłącznie do wymownego spoglądania na siebie i powarkiwań. Było coś przenikliwego w ciszy, która tak nagle zapadła, podczas której wszyscy obecni tylko na siebie patrzyli. Jedynie płonąca przybyszka wydawała się spokojna, jak gdyby nigdy nic pozwalając, żeby płomienie tańczyły na jej skórze i bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto mógłby cierpieć z tego powodu. Do Beatrycze z opóźnieniem dotarło, że żywioł najpewniej nie robił nieśmiertelnej najmniejszej choćby krzywdy, jednak w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć, jakim cudem mogłoby do tego dojść.
Miała wrażenie, że czas ciągnął się w nieskończoność. Uświadomiła sobie, że drży, ale już nawet nie potrafiła stwierdzić, co takiego było tego przyczyną. W gruncie rzeczy już nie próbowała myśleć, a tym bardzie rozumieć, co takiego działo się wokół niej, w zamian koncentrując się przede wszystkim na próbie utrzymania się w pionie. Co więcej, wciąż wpatrywała się w płonącą blondynkę, śledząc każdy kolejny ruch nieznajomej i próbując zrozumieć, czego powinna się po niej spodziewać. Na pewno była niebezpieczna, ale z jakiegoś powodu Beatrycze nie potrafiła wyobrazić sobie, że nieśmiertelna mogłaby kogokolwiek skrzywdzić – nie tylko po to, żeby zadawać śmierć. Inaczej sprawy mogłyby się mieć, gdyby ktoś ją sprowokował, ale mimo wszystko…
– Will… – Głos dziewczyny zabrzmiał niemalże uprzejmie, kiedy zwróciła się do wciąż podenerwowanego chłopaka. – Bądź taki dobry i zabierz Irys, co? Lepiej, żeby nic jej się nie stało.
– Nie musiałaś się wtrącać – stwierdził z rezerwą chłopak, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Rany, Layla, za każdym razem mnie śledzicie czy jak?! – zniecierpliwił się, ale dziewczyna nawet na niego nie spojrzała, najwyraźniej nie widząc powodu, dla którego powinna udzielić mu odpowiedzi.
– Irys – przypomniała tylko. – Swoją drogą, Michael dostanie zawału, kiedy to zobaczy, więc tym lepiej byłoby się ewakuować…
Nawet jeśli miała do dodania coś jeszcze, ostatecznie zdecydowała się zachować to dla siebie. William jeszcze przez kilka sekund stał w tym samym miejscu, sprawiając wrażenie chętnego, żeby zacząć protestować – ot tak dla zasady, bo chyba na tym opierała się męska duma, którą wydawali się dysponować wszyscy faceci. Dopiero później wydał z siebie sfrustrowany jęk i ostatecznie ruszył się z miejsca, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając ku kontuarowi. Jego oczy wciąż lśniły czerwienią, a wysunięte kły zdecydowanie nie sprawiały, że Beatrycze była skłonna mu zaufać, ale nie zareagowała, w zamian próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto wcale nie ma w planach zemdleć przez nadmiar emocji. Chciała przynajmniej udawać, ale podejrzewała, że szło jej to dość marnie, tym bardziej, że w którymś momencie L. musiał ją pochwycić, by miała szansę w ogóle ustać na nogach.
Irys rzuciła się na Williama ledwo tylko znalazł się na tyle blisko, by mogła go dosięgnąć. Bezceremonialnie zarzuciła wampirowi ramiona na szyję, z jękiem wtulając się w niego, bez zwracania uwagi na wysunięte kły oraz to, że sprawiał wrażenie chętnego, by w razie potrzeby kogoś uderzyć. Cokolwiek w tamtej chwili czuł, najwyraźniej zamierzał zachować dla sienie, w odpowiedzi na bliskość i dotyk dziewczyny po prostu sztywniejąc. Beatrycze odniosła niejasne wrażenie, że drżał, chociaż to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem, tym bardziej, że sama również się trzęsła. Jakkolwiek by jednak nie było, sytuacja najwyraźniej nie była w najmniejszym choćby stopniu problematyczna dla Irys, która w odpowiedzi jedynie mocniej wtuliła się w nieśmiertelnego, nie sprawiając wrażenia kogoś, kto obawia się, że w każdej chwili mogłaby stać mu się krzywda.
– Już dobrze – rzuciła niemalże kojącym tonem. – Nic mi się nie stało… Swoją drogą, twoje kolory jaśnieją – dodała, kolejny raz wydając się mówić jakimś dziwnym, niejasnym dla kobiety kluczem.
– Co jest dobrze? Cholera, Irys… – William zacisnął usta, po czym bezceremonialnie chwycił wtuloną w niego dziewczynę za ramiona. Przez krótką chwilę wyglądał na chętnego, żeby ją odsunąć, ale ostatecznie tego nie zrobił, po prostu lekko odchylając w swoich ramionach, by móc zajrzeć jej w oczy. – Wiedziałem, że to twoje kelnerowanie to bardzo zły pomysł… Nie żeby mnie to obchodziło – dodał pośpiesznie. – Po prostu miałem ochotę komuś przyłożyć, więc…
– Musisz znowu zaczynać? – westchnęła, wymownie wywracając oczami. – Możesz mi wmawiać, że nie przyszedłeś dla mnie, ale ja już w to nie wierzę. Swoją drogą, tak się nie robi – zarzuciła mu, tym samym wprawiając chłopaka w wyraźną konsternację.
– Nie robi czego? – obruszył się.
Irys tylko westchnęła.
– Nie miesza mi w głowie – wyjaśniła po chwili zastanowienia. – Zresztą nieważne. Jest w porządku – powtórzyła z naciskiem, po czym jak gdyby nigdy nic na powrót wtuliła twarz w jego tors, najwyraźniej chcąc w ten sposób podkreślić, że i tak wiedziała swoje.
Przez twarz wampira przemknął cień, ale tym razem nie próbował ani się kłócić, ani odczuwać Irys od siebie. W pewnym momencie nawet wplótł palce w ciemne włosy dziewczyny, jakby od niechcenia je przeczesując. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę musiał sobie w tamtej chwili milczeć, ale – co nie uszło uwadze Beatrycze – wyraźnie się uspokoił. Gdyby do tego wszystkiego schował kły, być może poczułaby się całkiem swobodnie, ale podejrzewała, że przynajmniej tymczasowo nie miała na co liczyć.
Wciąż o tym myślała, kiedy wampir nagle poderwał głowę, w następnej sekundzie spoglądając bezpośrednio na nią. Zawahała się, a w następnej sekundzie na jego ustach pojawił się nieco wymuszony, leniwy uśmiech, którego w żaden sposób nie była w stanie zinterpretować.
– Hm… Zabawne – stwierdził po chwili zastanowienia. – Trochę inaczej wyglądasz, wiesz? W sensie… nie jak ktoś, kto umarł, ale na pewno inaczej – przyznał w zamyśleniu i tych kilka słów wystarczyło, żeby zechciała jak najszybciej się wycofać.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, w ostatniej chwili powstrzymując się przed tłumaczeniem tego, że najpewniej mylił ją z Eleną – i że nie miała pojęcia, co w takim razie miał na myśli. W tamtej chwili uświadomiła sobie, że wciąż nie wiedziała wszystkiego i to również na temat dziewczyny, do którego była tak bardzo podobna i której ufała. To wprawiło ją w konsternację, wzbudzając jeszcze więcej wątpliwości, które przy odrobinie szczęścia mógłby rozwiać Lawrence. Problem polegał na tym, że rozmowa, którą planowała z mężczyzną przeprowadzić, została w skuteczny sposób przerwana, a Beatrycze szczerze wątpiła, żeby po czymś takim wampir od razu przystał na omawianie szczególnie ważnych kwestii. W gruncie rzeczy sama nie miała na to siły, nie będąc w stanie zmusić się do tego, żeby obejrzeć się na główną salę kawiarni i ocenić, jak tak naprawdę prezentowała się sytuacja.
Ruch za plecami przyprawił ją o palpitację serca, więc w pośpiechu przesunęła się, bez słowa wtulając w Lawrence’a. Poczuła się pewniej, kiedy ten przygarnął ją do siebie, przynajmniej ten jeden raz milcząc, zamiast w jakikolwiek sposób skomentować to, co się wydarzyło. Podejrzewała, że tymczasowo powinna liczyć się z milczeniem, chociaż sama nie była pewna czy taki stan rzeczy bardziej ją cieszył, czy może wręcz przeciwnie. To wszystko zdecydowanie nie było czymś, do czego przywykła, o ile w jej przypadku takie stwierdzenie miało sens – nie w sytuacji, w której wszystko wydawało się równie nowe i…
– No… Chyba załatwione – usłyszała, więc w roztargnieniu przeniosła wzrok na jasnowłosą dziewczynę, którą widziała wcześniej. Layla – bo chyba tak miała na imię wampirzyca – nie wiadomo kiedy znalazła się przy nich, jakby od niechcenia przechylając się przez kontuar. – Nie mam pojęcia, jak ty to robisz, Will, ale za którymś razem ktoś naprawdę spróbuje cię zabić – stwierdziła, a chłopak jednie roześmiał się w nieco wymuszony sposób.
– Nie pierwszy i nie ostatni raz… Ale niech próbują dalej – zasugerował niemalże pogodnym tonem.
Jeśli miała być ze sobą szczera, takie zachowanie miało w sobie coś naprawdę przerażającego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa