
Layla
Z powątpiewaniem spojrzała na
Williama, ledwo powstrzymując uśmiech. Nie chodziło o jego słowa, ale o sposób
w jaki – świadomie bądź nie – tulił do siebie Irys. Wiedziałam, pomyślała, ale nie odezwała się nawet słowem, aż nazbyt
świadoma tego, jak łatwo mogłaby wytrącić tego wampira z równowagi. Chyba
nigdy nie miała być w stanie zrozumieć facetów, ich nadmiernej dumy i tego,
jak ciężko zwykle było im przyznać się do słabości. Dodatkowy problem polegał
na tym, że po cichu liczyły z Kristin, że kiedy Will w końcu znajdzie
sobie partnerkę, w końcu się uspokoi, ale biorąc pod uwagę to, co
wydarzyło się w teraz…
Cokolwiek chodzi ci po głowie, natychmiast
przestań, warknął na nią chłopak. Wyprostowała się, słysząc w głowie
jego mentalny głos, tym bardziej, że – była tego pewna – nie był w stanie
usłyszeć, co takiego sobie myślała. Tym lepiej, bo pewnie by ją zabił, gdyby
zorientował się, jakie wyciągnęła wnioski… O ile oczywiście już tego nie
podejrzewał.
Nie mam pojęcia, o co ci chodzi,
zapewniła z niewinnym uśmiechem.
William
jedynie prychnął, ale – co nie uszło uwadze wampirzycy – wciąż tulił do siebie
wyraźnie usatysfakcjonowaną takim stanem rzeczy Irys. Layla słabo znała tę
dziewczynę, ale zdążyła zauważyć, że była wyjątkowo wręcz pogodna. Co więcej,
jakoś nie miała wątpliwości, że ta dwójka miała się ku sobie już wcześniej;
chyba tylko ślepiec by nie zauważył, że coś jest na rzeczy, zwłaszcza po tym,
jak Claudia właśnie ją musiał wykorzystać, by rozproszyć Williama na tyle, by
mieć szansę go zranić.
W pośpiechu
odrzuciła od siebie niechciane myśli, tym bardziej, że rozważanie kwestii tego,
czego powinni spodziewać się po Claudii, pozostawało jedną z ostatnich rzeczy,
które w ostatnim czasie chciała roztrząsać. W naturalny sposób wolała
unikać tematu, nie tylko przez wzgląd na Rufusa, ale poniekąd temu, że sama
wciąż nie dowierzała. Przynajmniej tymczasowo wolała myśleć, choć zdecydowanie
nie była do tego przyzwyczajona. Zwłaszcza konieczność zatajenia czegokolwiek
przed rodzeństwem, okazała się problematyczna, choć przecież nie postępowała w ten
sposób po raz pierwszy.
– Cóż… Jak
wspomniałam, Michael się zdenerwuje – powiedziała już na głos, próbując brzmieć
w co najmniej lekki, pogodny sposób. – Zaszaleliście trochę… Ale przynajmniej
jest wcześnie – dodała po chwili zastanowienia, ostatecznie dochodząc do
wniosku, że to dobrze. Co prawda było wystarczająco pochmurnie, by nawet
wampiry takie jak ona mogły poruszać się bez potrzeby krycia w cieniu,
niemniej większość mieszkańców wciąż preferowała wychodzenie po zmroku.
- Wiesz,
jakoś średnio interesuje mnie, czy ktoś inny przy okazji by ucierpiał –
stwierdził z wyraźną nutą rezerwy William. – W większym gronie zabawa
zawsze lepsza – mruknął, a Layla zapragnęła porządnie mu przyłożyć.
– Co się
właściwie stało? – zmieniła temat, decydując się przejść do rzeczy.
Powiodła
wzrokiem dookoła, po części zrezygnowana. Nie musiała skupiać się na wyglądzie
kawiarni, by wiedzieć, że ta sprawiała wrażenie miejsca, przez które właśnie przeszedł
huragan. Tak, Michael dzisiaj
zdecydowanie kogoś zabije…, pomyślała i to wystarczyło, żeby
zapragnęła jak najszybciej się ewakuować. Co prawda sama przyczyniła się do
sytuacji jedynie w takim stopniu, że właśnie niejako powstrzymała dwóch
facetów przed ostatecznym pozabijaniem siebie nawzajem, niemniej Michael
pozostawał Michaelem, a ona zdecydowanie nie miała ochoty na to, żeby z czegokolwiek
mu się tłumaczyć. Zdążyła zorientować się, że ten wampir potrafił być niemniej
uciążliwy, co i Rufus, co zresztą tłumaczyło, dlaczego ta dwójka potrafiła
się porozumieć. Tak czy inaczej, Layla nie potrafiła wskazać żadnego sensownego
powodu, by dłużej tkwić w tym miejscu, czekając aż ktoś zdecyduje się
dostać szału. I tak cieszyła się, że sprawy miały się na najgorzej, a ostatecznie
zakończyły się w taki sposób, tym bardziej, że jej doświadczenia z wilkołakami
były wystarczająco złe – począwszy od Nocy Oczyszczenia, przez sytuację z Yves’em
i Alessią, aż po wydarzenia w hotelu, które jak najszybciej pragnęła zapomnieć.
Poniekąd wizyta w Lille również nie należała do najprzyjemniejszych, więc
ostatecznie mogła chyba założyć, że ze strony dzieci księżyca nigdy nie
spotkało ją nic dobrego – nie w takim stopniu, by mogła zacząć traktować
te istoty przyjaźnie.
– Ja… –
Cichy głos wyrwał ją z zamyślenia. Pośpiesznie przeniosła wzrok na Elenę,
początkowo zaskoczona tym, że ta wyglądała tak, jakby z wrażenia zaraz
miała się przewrócić. Już nawet nie chodziło o to, że dziewczyna mogłaby
być żywa, bo o tym Layla dobrze wiedziała od dłuższego czasu, choć do tej
pory nie miała okazji z najmłodszą z Cullenów porozmawiać. – To chyba
przeze mnie. Irys się przewróciła, więc chciałam jej pomóc i… – Urwała,
wyraźnie zawstydzona, tym samym po raz kolejny wprawiając Laylę w konsternację.
Zmieszana Elena? – Chciałam dobrze.
– I zrobiłaś
wszystko, jak trzeba – wtrącił Lawrence zaskakująco wręcz łagodnym tonem. Zaskoczeń ciąg dalszy, pomyślała mimochodem,
ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Już sam widok wampira nie był
typowy, nie wspominając o jakichkolwiek pozytywnych emocjach, które
pobrzmiewałyby z jego głosu. – To on zachował się jak jakiś desperat –
stwierdził, a William warknął cicho.
– Bo co?
Sam miałeś ochotę coś zrobić? – zadrwił, ale mężczyzna tylko wzruszył
ramionami.
– Nie
miałem okazji – rzucił z wyraźną rezerwą.
Irys
drgnęła, po czym mocniej przywarła do Williama, najwyraźniej obawiając się, że
chłopak mógłby spróbować zrobić coś, czego ostatecznie przyszłoby mu żałować.
Ta dziewczyna zdecydowanie miała przewagę, zwłaszcza ze swoim darem, który
pozwalał jej prosto określić, kiedy nastroje wampira zaczynały się zmieniać. Co
prawda patrząc na tak drobną istotę, Layla wahała się nad tym, czy to ma sens,
ale z drugiej strony… czy sprawy nie miały się podobnie w przypadku
jej i Rufusa, zwłaszcza kiedy się poznali? Sama nie raz robiła wszystko,
byleby jakoś zapanować nad sytuacją i zmiennymi zachowaniami partnera,
więc tym bardziej była w stanie wyobrazić sobie, jak to musiało wyglądać w przypadku
tej dwójki.
– Może po
prostu stąd chodźmy? – zaproponowała pośpiesznie. Raz jeszcze obejrzała się
przez ramię, mimowolnie krzywiąc na widok powywracanych, roztrzaskanych
stolików i potłuczonej zastawy. – Chyba skończyłaś zmianę – dodała, a Irys
parsknęła nieco histerycznym śmiechem.
– Mam
uznać, że już tu nie pracuję? – zapytała z powątpiewaniem, nieszczególnie
zmartwiona taką możliwością.
Layla
zawahała się, przez krótką chwilę sama niepewna tego, co powinna odpowiedzieć.
- Hm…
Niekoniecznie – odezwała się w końcu, ostrożnie dobierając słowa. –
Michael zwykle ma problemy z kelnerkami, więc pewnie uzna, że jeszcze mu
się przydasz – zapewniła, chociaż wcale nie była pewna, czy z perspektywy
dziewczyny stanowiło to jakąkolwiek formę pocieszenia, czy może wręcz
przeciwnie.
Irys
skinęła głową, bynajmniej nieuspokojona. Po wyrazie jej twarzy trudno było
stwierdzić, czy to ewentualna utrata posady martwiła ją najbardziej, czy może
cokolwiek innego – a więc chociażby to, że William po raz kolejny na jej
oczach zamienił się w chodzącą maszynę do zabijania. Och, mała, wybrałaś sobie wyjątkowo ciężkie zadanie, przeszło Layli
przez myśl, ale ostatecznie również tę uwagę zachowała dla siebie. Musieli
załatwiać to między sobą, a przynajmniej tak sądziła, dochodząc do
wniosku, że wtrącanie się i „dobre rady” są ostatnim, czego którekolwiek z nich
potrzebowało.
Właściwie
sama nie była pewna, które z nich pierwsze zasugerowało, żeby opuścić kawiarnię.
Po chwili wahania ruszyła na zaplecze, w pamięci mając to, że tam
znajdowało się tylne wyjście. Poczuła swego rodzaju ulgę, że nikt nie próbował
protestować, bo przynajmniej na jeden dzień miała serdecznie dość rozstawiania
wszystkich po kątach. Już i tak miała wątpliwości, czy słusznie zrobiła,
kiedy pozwoliła tamtemu wilkołakowi tak po prostu odejść, ale nie istniał żaden
sensowny powód, dla którego miałaby go zabić. Z równym powodzeniem w ten
sam sposób mogłaby potraktować Williama, który – jakby nie patrzeć – jako
pierwszy stracił cierpliwość. To nie była decyzja, którą mogłaby ot tak podjąć,
a przynajmniej próbowała przekonać samą siebie, że tak właśnie jest.
Jedynym problemem pozostawała kwestia tego, czy mężczyzna zamierzał się mścić,
ale nad tym wolała się nie rozwodzić.
– Cudnie…
Poradzicie sobie, czy powinnam iść z wami? – zapytała, ledwo tylko
zauważyła, że Will zbiera się do odejścia.
– Z nami?
– powtórzył z niedowierzaniem chłopak. – Odprowadzam Irys do domu da
zasady i to w sumie tyle. Nie zamierzam po drodze nikogo zabić, więc…
– Od razu
mi lepiej! – rzuciła spiętym tonem, nie szczędząc sobie sarkazmu.
Odpowiedział
jej leniwym uśmiechem, tym samym skutecznie wystawiając nerwy wampirzycę na
próbę. Oczywiście, że musiał robić to właściwie za każdym razem, będąc na
dobrej drodze, by doprowadzić ją do szału. Naprawdę aż tak bardzo dziwiło go,
że później ona albo Kristin niejako za nim chodziły, traktując jak duże
dziecko, które właściwie przez cały czas trzeba było pilnować? Chwilami nie
rozumiała facetów, a tym bardziej ich sposobu rozwiązywania spraw.
Wiedziała jedynie, że na każdym kroku lubili wpakowywać się w kłopoty,
zwykle nie zastanawiając się nad tym, jak później z nich wyjść. Byłaby w stanie
to znosić, gdyby wszystko ostatecznie nie sprowadzało się do konieczności
interwencji z jej strony, ale… Cóż, kiedy przychodziło co do czego, nie
potrafiła pozostać obojętną nawet wtedy, gdy miała konkretne zajęcie, a mieszanie
się w cudze sprawy nie było jej na rękę. Pod tym względem pozostawała
zdecydowanie zbyt łagodna, ale co mogła poradzić na to, że czuła się za
Williama i resztę odpowiedzialna.
Ona i jej
dzieciaki. Tak było właściwie od zawsze, odkąd zetknęli się ze sobą po raz
pierwszy, wtedy nie zdając sobie sprawy z tego, dokąd to wszystko
prowadzi. Od tamtego czasu nie zmieniło się nic, zresztą Layla wcale nie była
chętna, by tak po prostu zrzucić z siebie powinności, które dobrowolnie
przyjęła.
Wypuściła
powietrze ze świstem, w duchu modląc się o cierpliwość. Rufus nie był
zachwycony, kiedy w środku dnia wypadła z laboratorium, zmuszając go
do zadowolenia się lakonicznym stwierdzeniem, że miała pewne sprawy do
załatwienia, ale nie zamierzała się tym przejmować. Chyba już zdążył się do
tego przyzwyczaić, a może po prostu chciała w to wierzyć.
– On tak na
poważnie? – zapytała z wahaniem Elena, ledwo tylko William i Irys
zniknęli za zakrętem, w pośpiechu decydując się oddalić.
– Pytasz,
jakbyś go nie znała – żachnęła się Layla, wymownie wywracając oczami. Zaraz po
tym przeniosła wzrok najpierw na podejrzanie spiętą dziewczynę, a później
koncentrując spojrzenie na Lawrence’ie. Już wtedy wyczuła, że coś jest nie tak z Cullenówną,
nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, cała uwaga jak na zawołanie skupiła
się na wampirze. – Ty! – naskoczyła na niego, a L. jęknął i w
poddańczym geście wyrzucił obie ręce ku górze.
– Dobra,
dobra! Z góry mówię, żebyś sobie darowała, Panno Płomyczku – rzucił
zniecierpliwionym tonem. Zaraz po tym chwycił stojącą tuż obok niego dziewczynę
za ramię, zdecydowanym ruchem przyciągając ją do siebie. – A tak swoją
drogą, znasz już Beatrycze? – dodał, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat.
Dopiero w tamtej
chwili zrozumiała, samej sobie dziwiąc się, że nie zorientowała się wcześniej.
Już na pierwszy rzut oka widać było, że Elan
jest inna – bardziej krucha, co – jak nagle uświadomiła sobie Layla – miało
związek z jej ludzką naturą. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, coraz
bardziej zaskoczona sytuacją. Miała stały kontakt z Gabrielem, więc
wiedziała zarówno o powrocie Jocelyne, ale również komplikacjach, które
się w związku z tym zadziały, jednak dopiero teraz miała okazję
przekonać się, że informacje były prawdziwe. To jak najbardziej skutecznie
wytrąciło wampirzycę z równowagi, sprawiając, że sama nie była już pewna,
jak powinna się zachować, nie chcąc przypadkiem powiedzieć czegoś, co dodatkowo
pogorszyłoby sytuację.
– Ach…
Przepraszam bardzo! – zreflektowała się pośpiesznie, raz jeszcze mierząc
wzrokiem Beatrycze. Pomijając to, że zdecydowanie miała przed sobą człowieka,
nie byłaby w stanie odróżnić tej kobiety od jej wnuczki. Wolała nie
zastanawiać się nad tym, jakim cudem ta w ogóle znalazła się w tym
miejscu, dochodząc do wniosku, że to najmniej istotne. Po tym, jak cudem
odzyskała Beau kilka miesięcy po śmierci siostry, również nie zadawała zbędnych
pytań, woląc skupić się na tym, co najważniejsze: a więc na samej tylko
obecności osoby, którą tak bardzo kochała. – Jesteście z Eleną…
– Podobne.
Ta – rzucił szorstkim tonem Lawrence, najwyraźniej nie zamierzając prowadzić jakiejkolwiek
przyjacielskiej pogawędki. – Wszystko ładnie, ale musimy już iść. Beatrycze na
pewno zmarzła, prawda? – dodał, chociaż zdecydowanie nie zależało mu na
odpowiedzi.
– W zasadzie…
– zaczęła z wahaniem kobieta, ale nie było jej dane dokończyć.
Z chwilą, w której
wyczuła, że nie są w uliczce sami, instynktownie napięła mięśnie.
Potrzebowała krótkiej chwili, żeby zorientować się, że tym razem mają do
czynienia z jak najbardziej znajomą jej osobą, jednak nawet to nie było w stanie
Layli uspokoić – nie, skoro jeden rzut oka wystarczył Layli, żeby zrozumieć, że
Rufus najpewniej był zły. Kiedy na dodatek błyskawicznie ruszył w ich
stronę, spojrzenie koncentrując przede wszystkim na Beatrycze, wyczuła, że
wzrok i wyraz twarzy wampira nie wróżą niczego dobrego – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Rufus… – zaczęła
spiętym tonem, rozdarta pomiędzy potrzebą uświadomienia go, że zdecydowanie nie
miał przed sobą Eleny, a zapytaniem w czym problem, ale naukowiec
nawet na nią nie spojrzał.
– Kogo ja
widzę… Nawet nie wiesz, jak bardzo mam ochotę z tobą porozmawiać –
oznajmił spiętym tonem, materializując się naprzeciwko wyraźnie wytrąconej z równowagi
Beatrycze. – Cholera jasna, dziewczyno, ja cię naprawdę zabiję!

Beatrycze
Drgnęła, po czym w pośpiechu
spróbowała się wycofać. Już i tak była zmieszana, a nadmiar bodźców
sprawiał, że czuła się naprawdę nieswojo. Co prawda dziewczyna, która dopiero
co na jej oczach doznała samozapłonu, okazała się zaskakująco wręcz miła i –
co również miało dla Beatrycze znaczenie – bez wątpienia znała Elenę, ale… to
wciąż pozostawało skomplikowane. Jakby tego było mało, wciąż ledwo nadążała za
wszystkim, co działo się wokół niej, a konieczność słuchania o mordach,
choćby w żartach, napawała ją przerażeniem. Wiedziała, że powinna się do
tego przyzwyczaić, tym bardziej, że L. już dawno wytłumaczył jej specyfikę
Miasta Nocy, ale to wcale nie było takie proste – nie dla kogoś, kto nie
pamiętał choćby najdrobniejszych szczegółów dotychczasowego życia, tym samym
musząc ucząc się wszystkiego od podstaw.
Jakby tego
było mało, raz po raz słyszała co najmniej niepokojące rzeczy na temat Eleny.
Być może to pozostawało wyłącznie jej wrażeniem, ale z rozmów tak często
wynikało, że dziewczyna mogłaby umrzeć… Ba! Że już tego dokonała! Tak czy
inaczej, podobne wnioski nasuwały się kobiecie na myśl tak regularnie, że
naprawdę zaczynała się obawiać. Sama myśl o tym, że przebudziła się na
cmentarzu, dodatkowo wzbudzała w niej wątpliwości, sprawiając, że
Beatrycze zastanawiała się nad znaczeniem śmierci o wiele częściej,
aniżeli mogłaby sobie tego życzyć w normalnych warunkach.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy wraz z pojawieniem się kolejnego mężczyzny
– wampira jakże podobnego do Williama, tym bardziej, że już przy pierwszej
okazji dosłownie się na nią rzucił, wysuwając kły i podnosząc głos. Nawet
nie zwróciła uwagi na słowa, które padły z jego ust oraz to, że Layla
spróbowała na przybysza wpłynąć, nerwowo wypowiadając najpewniej należące do
nieśmiertelnego imię. Rufus – o ile dobrze zrozumiała – znalazł się
zdecydowanie zbyt blisko niej, sprawiając, że z wrażenia omal się nie
wywróciła, kiedy w pośpiechu zaczęła się wycofywać, wcześniej odpychając
ręce Lawrence’a.
– Powiedz
mi… co jest z tobą nie tak? Wiem, że lubisz błyszczeć, ale – na litość
bogini – chyba dość jasno się wyraziłem, kiedy kazałem wam wyjść z tego
pokoju! – oznajmił spiętym tonem Rufus. Podejrzewała, że gdyby wzrok mógł
zabijać, już dawno miałby ją na sumieniu. – Nigdy nie byłaś szczególnie rozgarnięta,
ale to była przesada i to nawet jak na ciebie, Elena! Jak ostatnia idiotka
polecieć wprost do Isobel i dać się zamordować na oczach wszystkich… To
tego trzeba mieć wyjątkowy talent, ale najwyraźniej w twoim przypadku
wszystko jest równie prawdopodobne i…
– Mógłbyś
się zamknąć? – wtrącił spiętym tonem Lawrence, próbując otoczyć ją ramieniem,
ale nie pozwoliła mu się pochwycić, zbyt oszołomiona sytuacją i słowami,
by skoncentrować się na czymkolwiek innym. – Ona nie…
– Elena
była martwa? – wyrzuciła z siebie na wydechu, w tamtej chwili nie
dbając o to, że ktokolwiek mógłby ją z dziewczyną pomylić.
Głos lekko
jej zadrżał, zdradzając to, że była bliska tego, by najzwyczajniej w świecie
się popłakać. Energicznie zamrugała, chcąc doprowadzić się do porządku, ale to
okazało się niemożliwe – nie po wcześniejszej sytuacji, skoro do tej pory ledwo
nadążała za tym, co działo się wokół niej. Wilkołak to był dużo, więc
pojawienie się wampira, który tak po prostu na nią krzyczał, mówiąc co najmniej
niepokojące rzeczy, ostatecznie wytrąciło kobietę z równowagi, sprawiając,
że nade wszystko zapragnęła uciec. Gdyby do tego przynajmniej potrafiła
doszukać się sensu w słowach, które słyszała po raz kolejny –
jednoznacznie sugerujących, że cokolwiek złego mogłoby spotykać dziewczynę,
która wyglądała dokładnie tak, jak ona…
– Rufus… –
odezwała się ponownie Layla, nerwowo spoglądając na wampira. Tym razem spojrzał
na nią w co najmniej rozdrażniony, wyraźnie zniecierpliwiony sposób. –
Wstrzymaj się trochę, w porządku? Mam na myśli…
– Ależ ja
się powstrzymuje – zapewnił pośpiesznie, jak gdyby nigdy nic decydując się
wejść dziewczynie w słowo. – Gdyby było inaczej, poszedłbym ją zabić już w chwili,
w której cudem wróciła. Wspominałaś, że teraz może być inna i jeśli
mam być szczery, to człowieczeństwo może być dla niej najlepszą karą, ale…
– To nie
jest Elena! – wyrzuciła z siebie na wydechu Layla, tym razem decydując się
postawić sprawę jasno.
Jeszcze
kiedy mówiła, pospiesznie przesunęła się w taki sposób, żeby spojrzeć na
Beatrycze. Choć w pierwszej chwili zapragnęła się odsunąć, ledwo tylko
wampirzyca znalazła się przy niej, chcąc jej dotknąć, coś w bliskości
nieśmiertelnej ostatecznie skłoniło ją do zmiany decyzji. Sama nie była pewna,
dlaczego pozwoliła, żeby Layla bezceremonialnie ją objęła, jak gdyby nigdy nic
zarzucając jej ramiona na szyję, ale to nie miało większego znaczenia.
Wiedziała, że jakimś cudem zdołała się rozluźnić – tylko na chwilę, bo wciąż czuła
wilgoć na policzkach, bezskutecznie walcząc z napływającymi do oczu łzami.
Chyba właśnie to wzbudziło największą troskliwość obejmującej ją wampirzycy, bo
ta w pośpiechu wzmogła uścisk, wyrzucając z siebie jakieś niespójne,
kojące słowa.
– On… on
tak ma – zapewniła pośpiesznie. – I na pewno nie miał na myśli niczego
złego. Elena po prostu…
– Elena –
powtórzyła, po czym stanowczo się odsunęła, by móc spojrzeć Layli w twarz.
– Cały czas ktoś mówi o Elenie, a ja… Dlaczego? Co znaczy, że była
martwa? – zapytała, choć wcale nie była pewna, czy chciała poznać odpowiedź.
Problem
polegał na tym, że zmarli nie wracali – nie tak po prostu. Co więcej, była tego
pewna, jako jednej z nielicznych kwestii, która dotychczas wydawała się
jej dość oczywista. Wiedziała o nieśmiertelnych, co komplikowało pewne
sprawy, jednak nie zmieniało faktu, że istniały ograniczenia wystarczająco
jasne, by doszukiwanie się wyjątków okazało się pozbawione sensu.
Zacisnęła
usta, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, ostatecznie koncentrując
wzrok na Lawrence’ie. Pod wpływem impulsu oswobodziła się z uścisku Layli,
po czym przesunęła się bliżej jedynej osoby, przy której czuła się bezpieczna.
Przygarnął ją do siebie, ale z wyraźną niepewnością; usłyszała, że mruczał
coś gniewnie, być może złorzecząc na Rufusa, ale to w gruncie rzeczy nie
miało dla Beatrycze najmniejszego nawet znaczenia. Chciało jej się płakać, ale jednocześnie
pragnęła zrozumieć, a skoro tak…
– Ty mi
powiedz… – Zawahała się, bynajmniej nie zamierzając wycofywać. – Proszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz