18 stycznia 2017

Siedemdziesiąt dwa

Layla
Z powątpiewaniem spojrzała na Williama, ledwo powstrzymując uśmiech. Nie chodziło o jego słowa, ale o sposób w jaki – świadomie bądź nie – tulił do siebie Irys. Wiedziałam, pomyślała, ale nie odezwała się nawet słowem, aż nazbyt świadoma tego, jak łatwo mogłaby wytrącić tego wampira z równowagi. Chyba nigdy nie miała być w stanie zrozumieć facetów, ich nadmiernej dumy i tego, jak ciężko zwykle było im przyznać się do słabości. Dodatkowy problem polegał na tym, że po cichu liczyły z Kristin, że kiedy Will w końcu znajdzie sobie partnerkę, w końcu się uspokoi, ale biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w teraz…
Cokolwiek chodzi ci po głowie, natychmiast przestań, warknął na nią chłopak. Wyprostowała się, słysząc w głowie jego mentalny głos, tym bardziej, że – była tego pewna – nie był w stanie usłyszeć, co takiego sobie myślała. Tym lepiej, bo pewnie by ją zabił, gdyby zorientował się, jakie wyciągnęła wnioski… O ile oczywiście już tego nie podejrzewał.
Nie mam pojęcia, o co ci chodzi, zapewniła z niewinnym uśmiechem.
William jedynie prychnął, ale – co nie uszło uwadze wampirzycy – wciąż tulił do siebie wyraźnie usatysfakcjonowaną takim stanem rzeczy Irys. Layla słabo znała tę dziewczynę, ale zdążyła zauważyć, że była wyjątkowo wręcz pogodna. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości, że ta dwójka miała się ku sobie już wcześniej; chyba tylko ślepiec by nie zauważył, że coś jest na rzeczy, zwłaszcza po tym, jak Claudia właśnie ją musiał wykorzystać, by rozproszyć Williama na tyle, by mieć szansę go zranić.
W pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli, tym bardziej, że rozważanie kwestii tego, czego powinni spodziewać się po Claudii, pozostawało jedną z ostatnich rzeczy, które w ostatnim czasie chciała roztrząsać. W naturalny sposób wolała unikać tematu, nie tylko przez wzgląd na Rufusa, ale poniekąd temu, że sama wciąż nie dowierzała. Przynajmniej tymczasowo wolała myśleć, choć zdecydowanie nie była do tego przyzwyczajona. Zwłaszcza konieczność zatajenia czegokolwiek przed rodzeństwem, okazała się problematyczna, choć przecież nie postępowała w ten sposób po raz pierwszy.
– Cóż… Jak wspomniałam, Michael się zdenerwuje – powiedziała już na głos, próbując brzmieć w co najmniej lekki, pogodny sposób. – Zaszaleliście trochę… Ale przynajmniej jest wcześnie – dodała po chwili zastanowienia, ostatecznie dochodząc do wniosku, że to dobrze. Co prawda było wystarczająco pochmurnie, by nawet wampiry takie jak ona mogły poruszać się bez potrzeby krycia w cieniu, niemniej większość mieszkańców wciąż preferowała wychodzenie po zmroku.
- Wiesz, jakoś średnio interesuje mnie, czy ktoś inny przy okazji by ucierpiał – stwierdził z wyraźną nutą rezerwy William. – W większym gronie zabawa zawsze lepsza – mruknął, a Layla zapragnęła porządnie mu przyłożyć.
– Co się właściwie stało? – zmieniła temat, decydując się przejść do rzeczy.
Powiodła wzrokiem dookoła, po części zrezygnowana. Nie musiała skupiać się na wyglądzie kawiarni, by wiedzieć, że ta sprawiała wrażenie miejsca, przez które właśnie przeszedł huragan. Tak, Michael dzisiaj zdecydowanie kogoś zabije…, pomyślała i to wystarczyło, żeby zapragnęła jak najszybciej się ewakuować. Co prawda sama przyczyniła się do sytuacji jedynie w takim stopniu, że właśnie niejako powstrzymała dwóch facetów przed ostatecznym pozabijaniem siebie nawzajem, niemniej Michael pozostawał Michaelem, a ona zdecydowanie nie miała ochoty na to, żeby z czegokolwiek mu się tłumaczyć. Zdążyła zorientować się, że ten wampir potrafił być niemniej uciążliwy, co i Rufus, co zresztą tłumaczyło, dlaczego ta dwójka potrafiła się porozumieć. Tak czy inaczej, Layla nie potrafiła wskazać żadnego sensownego powodu, by dłużej tkwić w tym miejscu, czekając aż ktoś zdecyduje się dostać szału. I tak cieszyła się, że sprawy miały się na najgorzej, a ostatecznie zakończyły się w taki sposób, tym bardziej, że jej doświadczenia z wilkołakami były wystarczająco złe – począwszy od Nocy Oczyszczenia, przez sytuację z Yves’em i Alessią, aż po wydarzenia w hotelu, które jak najszybciej pragnęła zapomnieć. Poniekąd wizyta w Lille również nie należała do najprzyjemniejszych, więc ostatecznie mogła chyba założyć, że ze strony dzieci księżyca nigdy nie spotkało ją nic dobrego – nie w takim stopniu, by mogła zacząć traktować te istoty przyjaźnie.
– Ja… – Cichy głos wyrwał ją z zamyślenia. Pośpiesznie przeniosła wzrok na Elenę, początkowo zaskoczona tym, że ta wyglądała tak, jakby z wrażenia zaraz miała się przewrócić. Już nawet nie chodziło o to, że dziewczyna mogłaby być żywa, bo o tym Layla dobrze wiedziała od dłuższego czasu, choć do tej pory nie miała okazji z najmłodszą z Cullenów porozmawiać. – To chyba przeze mnie. Irys się przewróciła, więc chciałam jej pomóc i… – Urwała, wyraźnie zawstydzona, tym samym po raz kolejny wprawiając Laylę w konsternację. Zmieszana Elena? – Chciałam dobrze.
– I zrobiłaś wszystko, jak trzeba – wtrącił Lawrence zaskakująco wręcz łagodnym tonem. Zaskoczeń ciąg dalszy, pomyślała mimochodem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Już sam widok wampira nie był typowy, nie wspominając o jakichkolwiek pozytywnych emocjach, które pobrzmiewałyby z jego głosu. – To on zachował się jak jakiś desperat – stwierdził, a William warknął cicho.
– Bo co? Sam miałeś ochotę coś zrobić? – zadrwił, ale mężczyzna tylko wzruszył ramionami.
– Nie miałem okazji – rzucił z wyraźną rezerwą.
Irys drgnęła, po czym mocniej przywarła do Williama, najwyraźniej obawiając się, że chłopak mógłby spróbować zrobić coś, czego ostatecznie przyszłoby mu żałować. Ta dziewczyna zdecydowanie miała przewagę, zwłaszcza ze swoim darem, który pozwalał jej prosto określić, kiedy nastroje wampira zaczynały się zmieniać. Co prawda patrząc na tak drobną istotę, Layla wahała się nad tym, czy to ma sens, ale z drugiej strony… czy sprawy nie miały się podobnie w przypadku jej i Rufusa, zwłaszcza kiedy się poznali? Sama nie raz robiła wszystko, byleby jakoś zapanować nad sytuacją i zmiennymi zachowaniami partnera, więc tym bardziej była w stanie wyobrazić sobie, jak to musiało wyglądać w przypadku tej dwójki.
– Może po prostu stąd chodźmy? – zaproponowała pośpiesznie. Raz jeszcze obejrzała się przez ramię, mimowolnie krzywiąc na widok powywracanych, roztrzaskanych stolików i potłuczonej zastawy. – Chyba skończyłaś zmianę – dodała, a Irys parsknęła nieco histerycznym śmiechem.
– Mam uznać, że już tu nie pracuję? – zapytała z powątpiewaniem, nieszczególnie zmartwiona taką możliwością.
Layla zawahała się, przez krótką chwilę sama niepewna tego, co powinna odpowiedzieć.
- Hm… Niekoniecznie – odezwała się w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Michael zwykle ma problemy z kelnerkami, więc pewnie uzna, że jeszcze mu się przydasz – zapewniła, chociaż wcale nie była pewna, czy z perspektywy dziewczyny stanowiło to jakąkolwiek formę pocieszenia, czy może wręcz przeciwnie.
Irys skinęła głową, bynajmniej nieuspokojona. Po wyrazie jej twarzy trudno było stwierdzić, czy to ewentualna utrata posady martwiła ją najbardziej, czy może cokolwiek innego – a więc chociażby to, że William po raz kolejny na jej oczach zamienił się w chodzącą maszynę do zabijania. Och, mała, wybrałaś sobie wyjątkowo ciężkie zadanie, przeszło Layli przez myśl, ale ostatecznie również tę uwagę zachowała dla siebie. Musieli załatwiać to między sobą, a przynajmniej tak sądziła, dochodząc do wniosku, że wtrącanie się i „dobre rady” są ostatnim, czego którekolwiek z nich potrzebowało.
Właściwie sama nie była pewna, które z nich pierwsze zasugerowało, żeby opuścić kawiarnię. Po chwili wahania ruszyła na zaplecze, w pamięci mając to, że tam znajdowało się tylne wyjście. Poczuła swego rodzaju ulgę, że nikt nie próbował protestować, bo przynajmniej na jeden dzień miała serdecznie dość rozstawiania wszystkich po kątach. Już i tak miała wątpliwości, czy słusznie zrobiła, kiedy pozwoliła tamtemu wilkołakowi tak po prostu odejść, ale nie istniał żaden sensowny powód, dla którego miałaby go zabić. Z równym powodzeniem w ten sam sposób mogłaby potraktować Williama, który – jakby nie patrzeć – jako pierwszy stracił cierpliwość. To nie była decyzja, którą mogłaby ot tak podjąć, a przynajmniej próbowała przekonać samą siebie, że tak właśnie jest. Jedynym problemem pozostawała kwestia tego, czy mężczyzna zamierzał się mścić, ale nad tym wolała się nie rozwodzić.
– Cudnie… Poradzicie sobie, czy powinnam iść z wami? – zapytała, ledwo tylko zauważyła, że Will zbiera się do odejścia.
– Z nami? – powtórzył z niedowierzaniem chłopak. – Odprowadzam Irys do domu da zasady i to w sumie tyle. Nie zamierzam po drodze nikogo zabić, więc…
– Od razu mi lepiej! – rzuciła spiętym tonem, nie szczędząc sobie sarkazmu.
Odpowiedział jej leniwym uśmiechem, tym samym skutecznie wystawiając nerwy wampirzycę na próbę. Oczywiście, że musiał robić to właściwie za każdym razem, będąc na dobrej drodze, by doprowadzić ją do szału. Naprawdę aż tak bardzo dziwiło go, że później ona albo Kristin niejako za nim chodziły, traktując jak duże dziecko, które właściwie przez cały czas trzeba było pilnować? Chwilami nie rozumiała facetów, a tym bardziej ich sposobu rozwiązywania spraw. Wiedziała jedynie, że na każdym kroku lubili wpakowywać się w kłopoty, zwykle nie zastanawiając się nad tym, jak później z nich wyjść. Byłaby w stanie to znosić, gdyby wszystko ostatecznie nie sprowadzało się do konieczności interwencji z jej strony, ale… Cóż, kiedy przychodziło co do czego, nie potrafiła pozostać obojętną nawet wtedy, gdy miała konkretne zajęcie, a mieszanie się w cudze sprawy nie było jej na rękę. Pod tym względem pozostawała zdecydowanie zbyt łagodna, ale co mogła poradzić na to, że czuła się za Williama i resztę odpowiedzialna.
Ona i jej dzieciaki. Tak było właściwie od zawsze, odkąd zetknęli się ze sobą po raz pierwszy, wtedy nie zdając sobie sprawy z tego, dokąd to wszystko prowadzi. Od tamtego czasu nie zmieniło się nic, zresztą Layla wcale nie była chętna, by tak po prostu zrzucić z siebie powinności, które dobrowolnie przyjęła.
Wypuściła powietrze ze świstem, w duchu modląc się o cierpliwość. Rufus nie był zachwycony, kiedy w środku dnia wypadła z laboratorium, zmuszając go do zadowolenia się lakonicznym stwierdzeniem, że miała pewne sprawy do załatwienia, ale nie zamierzała się tym przejmować. Chyba już zdążył się do tego przyzwyczaić, a może po prostu chciała w to wierzyć.
– On tak na poważnie? – zapytała z wahaniem Elena, ledwo tylko William i Irys zniknęli za zakrętem, w pośpiechu decydując się oddalić.
– Pytasz, jakbyś go nie znała – żachnęła się Layla, wymownie wywracając oczami. Zaraz po tym przeniosła wzrok najpierw na podejrzanie spiętą dziewczynę, a później koncentrując spojrzenie na Lawrence’ie. Już wtedy wyczuła, że coś jest nie tak z Cullenówną, nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, cała uwaga jak na zawołanie skupiła się na wampirze. – Ty! – naskoczyła na niego, a L. jęknął i w poddańczym geście wyrzucił obie ręce ku górze.
– Dobra, dobra! Z góry mówię, żebyś sobie darowała, Panno Płomyczku – rzucił zniecierpliwionym tonem. Zaraz po tym chwycił stojącą tuż obok niego dziewczynę za ramię, zdecydowanym ruchem przyciągając ją do siebie. – A tak swoją drogą, znasz już Beatrycze? – dodał, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat.
Dopiero w tamtej chwili zrozumiała, samej sobie dziwiąc się, że nie zorientowała się wcześniej. Już na pierwszy rzut oka widać było, że Elan jest inna – bardziej krucha, co – jak nagle uświadomiła sobie Layla – miało związek z jej ludzką naturą. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, coraz bardziej zaskoczona sytuacją. Miała stały kontakt z Gabrielem, więc wiedziała zarówno o powrocie Jocelyne, ale również komplikacjach, które się w związku z tym zadziały, jednak dopiero teraz miała okazję przekonać się, że informacje były prawdziwe. To jak najbardziej skutecznie wytrąciło wampirzycę z równowagi, sprawiając, że sama nie była już pewna, jak powinna się zachować, nie chcąc przypadkiem powiedzieć czegoś, co dodatkowo pogorszyłoby sytuację.
– Ach… Przepraszam bardzo! – zreflektowała się pośpiesznie, raz jeszcze mierząc wzrokiem Beatrycze. Pomijając to, że zdecydowanie miała przed sobą człowieka, nie byłaby w stanie odróżnić tej kobiety od jej wnuczki. Wolała nie zastanawiać się nad tym, jakim cudem ta w ogóle znalazła się w tym miejscu, dochodząc do wniosku, że to najmniej istotne. Po tym, jak cudem odzyskała Beau kilka miesięcy po śmierci siostry, również nie zadawała zbędnych pytań, woląc skupić się na tym, co najważniejsze: a więc na samej tylko obecności osoby, którą tak bardzo kochała. – Jesteście z Eleną…
– Podobne. Ta – rzucił szorstkim tonem Lawrence, najwyraźniej nie zamierzając prowadzić jakiejkolwiek przyjacielskiej pogawędki. – Wszystko ładnie, ale musimy już iść. Beatrycze na pewno zmarzła, prawda? – dodał, chociaż zdecydowanie nie zależało mu na odpowiedzi.
– W zasadzie… – zaczęła z wahaniem kobieta, ale nie było jej dane dokończyć.
Z chwilą, w której wyczuła, że nie są w uliczce sami, instynktownie napięła mięśnie. Potrzebowała krótkiej chwili, żeby zorientować się, że tym razem mają do czynienia z jak najbardziej znajomą jej osobą, jednak nawet to nie było w stanie Layli uspokoić – nie, skoro jeden rzut oka wystarczył Layli, żeby zrozumieć, że Rufus najpewniej był zły. Kiedy na dodatek błyskawicznie ruszył w ich stronę, spojrzenie koncentrując przede wszystkim na Beatrycze, wyczuła, że wzrok i wyraz twarzy wampira nie wróżą niczego dobrego – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Rufus… – zaczęła spiętym tonem, rozdarta pomiędzy potrzebą uświadomienia go, że zdecydowanie nie miał przed sobą Eleny, a zapytaniem w czym problem, ale naukowiec nawet na nią nie spojrzał.
– Kogo ja widzę… Nawet nie wiesz, jak bardzo mam ochotę z tobą porozmawiać – oznajmił spiętym tonem, materializując się naprzeciwko wyraźnie wytrąconej z równowagi Beatrycze. – Cholera jasna, dziewczyno, ja cię naprawdę zabiję!
Beatrycze
Drgnęła, po czym w pośpiechu spróbowała się wycofać. Już i tak była zmieszana, a nadmiar bodźców sprawiał, że czuła się naprawdę nieswojo. Co prawda dziewczyna, która dopiero co na jej oczach doznała samozapłonu, okazała się zaskakująco wręcz miła i – co również miało dla Beatrycze znaczenie – bez wątpienia znała Elenę, ale… to wciąż pozostawało skomplikowane. Jakby tego było mało, wciąż ledwo nadążała za wszystkim, co działo się wokół niej, a konieczność słuchania o mordach, choćby w żartach, napawała ją przerażeniem. Wiedziała, że powinna się do tego przyzwyczaić, tym bardziej, że L. już dawno wytłumaczył jej specyfikę Miasta Nocy, ale to wcale nie było takie proste – nie dla kogoś, kto nie pamiętał choćby najdrobniejszych szczegółów dotychczasowego życia, tym samym musząc ucząc się wszystkiego od podstaw.
Jakby tego było mało, raz po raz słyszała co najmniej niepokojące rzeczy na temat Eleny. Być może to pozostawało wyłącznie jej wrażeniem, ale z rozmów tak często wynikało, że dziewczyna mogłaby umrzeć… Ba! Że już tego dokonała! Tak czy inaczej, podobne wnioski nasuwały się kobiecie na myśl tak regularnie, że naprawdę zaczynała się obawiać. Sama myśl o tym, że przebudziła się na cmentarzu, dodatkowo wzbudzała w niej wątpliwości, sprawiając, że Beatrycze zastanawiała się nad znaczeniem śmierci o wiele częściej, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć w normalnych warunkach.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy wraz z pojawieniem się kolejnego mężczyzny – wampira jakże podobnego do Williama, tym bardziej, że już przy pierwszej okazji dosłownie się na nią rzucił, wysuwając kły i podnosząc głos. Nawet nie zwróciła uwagi na słowa, które padły z jego ust oraz to, że Layla spróbowała na przybysza wpłynąć, nerwowo wypowiadając najpewniej należące do nieśmiertelnego imię. Rufus – o ile dobrze zrozumiała – znalazł się zdecydowanie zbyt blisko niej, sprawiając, że z wrażenia omal się nie wywróciła, kiedy w pośpiechu zaczęła się wycofywać, wcześniej odpychając ręce Lawrence’a.
– Powiedz mi… co jest z tobą nie tak? Wiem, że lubisz błyszczeć, ale – na litość bogini – chyba dość jasno się wyraziłem, kiedy kazałem wam wyjść z tego pokoju! – oznajmił spiętym tonem Rufus. Podejrzewała, że gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno miałby ją na sumieniu. – Nigdy nie byłaś szczególnie rozgarnięta, ale to była przesada i to nawet jak na ciebie, Elena! Jak ostatnia idiotka polecieć wprost do Isobel i dać się zamordować na oczach wszystkich… To tego trzeba mieć wyjątkowy talent, ale najwyraźniej w twoim przypadku wszystko jest równie prawdopodobne i…
– Mógłbyś się zamknąć? – wtrącił spiętym tonem Lawrence, próbując otoczyć ją ramieniem, ale nie pozwoliła mu się pochwycić, zbyt oszołomiona sytuacją i słowami, by skoncentrować się na czymkolwiek innym. – Ona nie…
– Elena była martwa? – wyrzuciła z siebie na wydechu, w tamtej chwili nie dbając o to, że ktokolwiek mógłby ją z dziewczyną pomylić.
Głos lekko jej zadrżał, zdradzając to, że była bliska tego, by najzwyczajniej w świecie się popłakać. Energicznie zamrugała, chcąc doprowadzić się do porządku, ale to okazało się niemożliwe – nie po wcześniejszej sytuacji, skoro do tej pory ledwo nadążała za tym, co działo się wokół niej. Wilkołak to był dużo, więc pojawienie się wampira, który tak po prostu na nią krzyczał, mówiąc co najmniej niepokojące rzeczy, ostatecznie wytrąciło kobietę z równowagi, sprawiając, że nade wszystko zapragnęła uciec. Gdyby do tego przynajmniej potrafiła doszukać się sensu w słowach, które słyszała po raz kolejny – jednoznacznie sugerujących, że cokolwiek złego mogłoby spotykać dziewczynę, która wyglądała dokładnie tak, jak ona…
– Rufus… – odezwała się ponownie Layla, nerwowo spoglądając na wampira. Tym razem spojrzał na nią w co najmniej rozdrażniony, wyraźnie zniecierpliwiony sposób. – Wstrzymaj się trochę, w porządku? Mam na myśli…
– Ależ ja się powstrzymuje – zapewnił pośpiesznie, jak gdyby nigdy nic decydując się wejść dziewczynie w słowo. – Gdyby było inaczej, poszedłbym ją zabić już w chwili, w której cudem wróciła. Wspominałaś, że teraz może być inna i jeśli mam być szczery, to człowieczeństwo może być dla niej najlepszą karą, ale…
– To nie jest Elena! – wyrzuciła z siebie na wydechu Layla, tym razem decydując się postawić sprawę jasno.
Jeszcze kiedy mówiła, pospiesznie przesunęła się w taki sposób, żeby spojrzeć na Beatrycze. Choć w pierwszej chwili zapragnęła się odsunąć, ledwo tylko wampirzyca znalazła się przy niej, chcąc jej dotknąć, coś w bliskości nieśmiertelnej ostatecznie skłoniło ją do zmiany decyzji. Sama nie była pewna, dlaczego pozwoliła, żeby Layla bezceremonialnie ją objęła, jak gdyby nigdy nic zarzucając jej ramiona na szyję, ale to nie miało większego znaczenia. Wiedziała, że jakimś cudem zdołała się rozluźnić – tylko na chwilę, bo wciąż czuła wilgoć na policzkach, bezskutecznie walcząc z napływającymi do oczu łzami. Chyba właśnie to wzbudziło największą troskliwość obejmującej ją wampirzycy, bo ta w pośpiechu wzmogła uścisk, wyrzucając z siebie jakieś niespójne, kojące słowa.
– On… on tak ma – zapewniła pośpiesznie. – I na pewno nie miał na myśli niczego złego. Elena po prostu…
– Elena – powtórzyła, po czym stanowczo się odsunęła, by móc spojrzeć Layli w twarz. – Cały czas ktoś mówi o Elenie, a ja… Dlaczego? Co znaczy, że była martwa? – zapytała, choć wcale nie była pewna, czy chciała poznać odpowiedź.
Problem polegał na tym, że zmarli nie wracali – nie tak po prostu. Co więcej, była tego pewna, jako jednej z nielicznych kwestii, która dotychczas wydawała się jej dość oczywista. Wiedziała o nieśmiertelnych, co komplikowało pewne sprawy, jednak nie zmieniało faktu, że istniały ograniczenia wystarczająco jasne, by doszukiwanie się wyjątków okazało się pozbawione sensu.
Zacisnęła usta, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, ostatecznie koncentrując wzrok na Lawrence’ie. Pod wpływem impulsu oswobodziła się z uścisku Layli, po czym przesunęła się bliżej jedynej osoby, przy której czuła się bezpieczna. Przygarnął ją do siebie, ale z wyraźną niepewnością; usłyszała, że mruczał coś gniewnie, być może złorzecząc na Rufusa, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla Beatrycze najmniejszego nawet znaczenia. Chciało jej się płakać, ale jednocześnie pragnęła zrozumieć, a skoro tak…
– Ty mi powiedz… – Zawahała się, bynajmniej nie zamierzając wycofywać. – Proszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa