
Beatrycze
– To jest właśnie… Hm, moja Beatrycze.
Jej serce jak na zawołanie
zabiło mocniej, zdradzając podekscytowanie. Wiedziała, że dwaj wpatrzeni w nią
mężczyźni zdecydowanie byli w stanie wyczuć to, co działo się w jej
wnętrzu, ale próbowała o tym nie myśleć. Wolała udawać, że pomyślą, iż jej
zachowanie ma związek przede wszystkim z miejscem, w którym się
znalazła i perspektywą poznania nowej osoby. Poniekąd tak była, choć w naturalny
sposób bardziej skrajne emocje wzbudziły w niej słowa Lawrence’a – to, jak
dobitnie zaznaczył, że mogłaby być jego. Co więcej, to wszystko zabrzmiało
zaskakująco wręcz naturalnie, zupełnie jakby stwierdzał najbardziej oczywisty
fakt; coś z czym nie należało dyskutować i co zdecydowanie nie miało
ulec zmianie.
– Ach, tak… – usłyszała i to
wystarczyło, żeby w pełni skoncentrowała się na stojącym przed nią
mężczyźnie. – Jak się masz, madame?
Uśmiechnęła się blado, nieco
onieśmielona przenikliwym spojrzeniem i uśmiechem Sage’a. Nie mogła
zaprzeczyć, że wampir miał w sobie coś wyjątkowego, dzięki czemu z łatwością
zapadał w pamięć, choć Beatrycze trudno było stwierdzić czy w pozytywnym,
czy może negatywnym sensie. Czarował wyglądem, wzrokiem i wyrazem twarzy,
sprawiając wrażenie jak najbardziej zadowolonego jej wyglądem. Kiedy do tego
wszystkiego chwycił ją za rękę, by po chwili złożyć na wierzchu dłoni delikatny
pocałunek, poczuła się jeszcze bardziej zmieszana, bo zdecydowanie nie
przywykła do takiego traktowania. Przynajmniej teoretycznie – w końcu w ostatnim
czasie wszystko było dla niej zupełnie nowe.
– Ehm… – zaczęła i przez
krótką chwilę miała ochotę warknąć na siebie w duchu, nieco oszołomiona
tym, że nie była w stanie zmusić się do powiedzenia czegoś sensownego.
– Nie mieszaj jej w głowie,
Sage – zniecierpliwił się Lawrence. – Zawstydziła się – dodał mimochodem, a Beatrycze
nieznacznie się skrzywiła.
– Wcale nie – mruknęła, jednak
żaden z mężczyzn nie zwrócił na nią większej uwagi.
– Pardon! – zreflektował się pośpiesznie Sage, odsuwając się i wyrzucając
obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Tak czy inaczej, bardzo miło cię
widzieć. No i Elena… Dobrze jest wiedzieć, że pewne rzeczy wróciły do
normy – wyjaśnił, starannie dobierając słowa.
Tym razem powstrzymała się przed
skomentowaniem tego, że ktokolwiek mógłby zdawać sobie sprawę z czegoś,
czego ona sama mogłaby co najwyżej się domyśleć. Lawrence wciąż nie był chętny
na jakiekolwiek bardziej szczegółowe rozmowy, zawsze znajdując powód do zmiany
tematu, ale chyba zaczynała się do tego przyzwyczajać. Teraz zresztą czuła się
zbyt podekscytowana, by próbować się czymkolwiek zadręczać. Zdecydowanie
wygodniejsze pozostawało koncentrowanie się na dosłownie wszystkim, co działo
się wokół niej, począwszy od nowopoznanego Sage’a, aż po wodzeniem wzrokiem po
okazałym apartamentowcu, który już od progu przypadł jej do gustu. Był inny niż
dom Cullenów – bardziej spokojny, co wydawało się naturalne, skoro nie zamieszkiwało
go aż tyle osób. Teoretycznie mogło to prowadzić do poczucia samotności, ale z drugiej
strony… czym miałaby się przejmować, skoro miała przy sobie Lawrence’a, a z pozostałymi
mogła spotkać się dosłownie w każdej chwili, gdyby tylko nabrała na to
ochotę?
Wiedziała, że to miejsce jest
wyłącznie tymczasowym rozwiązaniem, bo L. miał swoje plany – dość konkretne na
dodatek. Cóż, nie miała nic przeciwko perspektywie przenosin w jakieś inne
miejsce, gdyby wampir jednak zechciał przeprowadzić się i odstąpić to
miejsce Elenie i Rafaelowi. W zasadzie wszystko, co nie wiązało się z rozłąką,
jak najbardziej jej odpowiadało. Nie miała pojęcia, dlaczego aż tak wielką wagę
przywiązywała do tego, by móc przebywać z wampirem, ale to było silniejsze
od niej; to było tak, jakby po bardzo długiej rozłące w końcu na nowo go
odnalazła, teraz gotowa zrobić dosłownie wszystko, byleby po raz kolejny
wszystkiego nie popsuć.
– Podoba ci się tutaj? –
usłyszała, więc poderwała głowę, żeby spojrzeć na Lawrence’a. Dotychczas
wydawał jej się spięty, więc tym łatwiej zauważyła, że znacznie rozluźnił się,
kiedy zauważył, że mogłaby być usatysfakcjonowana miejscem, w którym się
znalazła. – Tam jest jeszcze balkon, ale to za chwilę… Wszystko ci pokażę,
żebyś nie miała problemów z poruszaniem się – zapewnił, więc skinęła
głową.
– Jest cudownie – stwierdziła z przekonaniem.
– Podoba mi się… Chyba. Jeśli będę chciała coś zmienić, dam ci znać – dodała, a L.
prychnął, wyraźnie zaskoczony jej sugestią.
Sage tylko parsknął melodyjnym
śmiechem, wyraźnie rozbawiony. Tym razem Lawrence warknął, po czym spojrzał na
swojego stwórcę w co najmniej rozdrażniony sposób.
– Ach… Prawdziwa kobieta –
wyjaśnił usłużnie mężczyzna, nie przestając się uśmiechać. – Wszystko jest
dobrze, ale możesz spodziewać się długiej listy ewentualnych poprawek do
zrealizowania.
– Nie zamierzałam pisać listy –
obruszyła się, a Sage znowu się zaśmiał, najwyraźniej dobrze bawiąc się
jej kosztem.
– Jaka urocza.
L. wywrócił oczami.
– Niekoniecznie rozumie
przenośnie, więc sobie daruj – powiedział nieco spiętym tonem, chwytając
Beatrycze za rękę. Uniosła brwi, w tamtej chwili sama niepewna tego, co
mógł mieć na myśli. – Nie wychodziłeś zresztą? Zwykle nie ma cię całymi dniami,
więc jeśli gdzieś się śpieszysz…
– Wyganiasz mnie? – rzucił
zaczepnym tonem Sage, bynajmniej nieurażony taką perspektywą.
– Tak – niemalże wycedził przez
zaciśnięte zęby Lawrence, wręcz porażając szczerością.
Beatrycze otworzyła usta, chcąc
coś powiedzieć – chociażby zaprotestować, bo zdecydowanie nie chciała, by
ktokolwiek poczuł się przez nią źle – ale nie miała po temu okazji. Uśmiech
Sage’a zresztą utwierdził ją w przekonaniu, że nie miała powodów do
niepokoju – przynajmniej teoretyczne, bo zdążyła zaobserwować, że nie wszyscy
okazywali emocje, czasami ukrywając je i z łatwością okłamując wszystkich
wokół. Sama też czasami się na tym przyłapywała, chociażby wtedy, gdy próbowała
zdusić w sobie irytację, która towarzyszyła ją za każdym razem, kiedy
miała wrażenie, że powinna o czymś pamiętać, ale mimo usilnych starań nie
była w stanie przywołać żadnych wspomnień. To wydawało się dość naturalne,
niemniej na pewno komplikowało próbę zrozumienia osób, które napotykała.
– Jak sobie życzysz. – Sage z zaciekawieniem
spojrzał na Lawrence’a, a potem z powrotem na nią, ostatecznie
mrugając do Beatrycze w nieco zaczepny, porozumiewawczy sposób. – Jak
wspomniałem, dobrze cię widzieć, madame.
Mam nadzieję, że będzie ci z nami dobrze i… Ach, nie szalejcie za bardzo –
dodał, a potem w końcu się wycofał, ignorując wyraźnie rozdrażnione
spojrzenie L.
Zamrugała nieco nieprzytomnie,
jednocześnie machinalnie odprowadzając wampira wzrokiem. Jego słowa skutecznie
dały jej do myślenia, zresztą tak jak i reakcja Lawrence’a – dość jednoznaczna,
choć zarazem nie potrafiła jej zrozumieć. Mogła tylko zgadywać, co takiego
sobie myślał, a w tym zdecydowanie nie była dobra.
– O co mu chodziło? –
zapytała w końcu, a wampir wzniósł oczy ku górze, w niemej
prośbie o odrobinę cierpliwości. Wydęła usta, mimo usilnych starań nie będąc
w stanie zrozumieć, co takiego powinna rozumieć przez słowa Sage’a. –
Pytam poważnie. Dlaczego mielibyśmy… szaleć?
– drążyła, coraz bardziej zdezorientowana.
– On tak tylko sobie żartuje –
wyjaśnił lakonicznie L. – Zresztą nieważne. Chodź, pokażę ci resztę mieszkania.
Nie była zachwycona tym, że jak
zwykle mógłby znaleźć sposób na zbycie któregokolwiek z pytań, które mu
zadała, ale ostatecznie uznała to za najmniej istotną kwestię. Wkrótce po tym
całkiem przestała rozwodzić się nad sytuacją i znaczeniem jakichkolwiek
uwag, bardziej skupiona na próbie zapoznania się z miejscem, które od
teraz miało stać się jej tymczasowym domem. Z entuzjazmem przyjęła jasne
bartwy i nowoczesny, prosty wystrój, które sprawiały, że mieszkanie
wydawało się dużo większe i bardziej przestronne niż w rzeczywistości.
Co prawda czegoś jej brakowało, ale w żaden sposób nie potrafiła
wytłumaczyć w czym rzecz. Zakładała jedynie, że z czasem albo się do
tego dziwnego braku przyzwyczai albo sama zorientuje w czym rzecz i będzie
w stanie jakoś to naprawić – cokolwiek, tym bardziej, że skoro miała tutaj
mieszkać, to znaczyło, że od teraz miała dość sporo do powiedzenia w kwestii
ewentualnego wystroju.
Och, kwiaty. Lubiła je, tym
bardziej, że bardzo dużo widziała podczas pobytu w domu Allegry. Co prawda
cały ogród był uśpiony, ale to nie przeszkadzało w swobodnej hodowli
roślin wewnątrz, a to chyba o czymś świadczyło. Musiała zapytać o to
Esme albo Alice, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że Lawrence nie miałby
nic przeciwko, gdyby zażyczyła sobie kilku sadzonek w doniczkach. Choć nie
przypominała sobie, by kiedykolwiek zajmowała się jakimikolwiek roślinami, była
dziwnie pewna, że gdyby przyszło co do czego, doskonale wiedziałaby, w jaki
sposób z nimi postępować. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy nie, ale z drugiej
strony… być może mogła uznać, że w przeszłości jednak lubiła kwiaty. Kto
wie, może nawet się nimi zajmowała, chociaż teraz nie była w stanie
stwierdzić kiedy, gdzie i jak długo.
Przestała o tym myśleć,
kiedy Lawrence na sam koniec pokazał jej sypialnię. Była dużo większa niż ta,
którą zajmowała w domu Allegry choć rozmiar akurat miał dla niej najmniej istotne
znaczenie. Uważnie rozejrzała się dookoła, ostatecznie siadając na skraju
szerokiego, przykrytego gładką, czarną pościelą łóżka. Materac był
wystarczająco duży, by swobodnie pomieścić dwie osoby, gdyby zaszła taka
potrzeba, przez co z jakiegoś powodu poczuła się dziwnie nieswojo.
Dotychczas sypiała sama, bo to wydawało się naturalne, ale ten pokój… Cóż,
zdecydowanie nie wyglądał na przeznaczony do zamieszania przez jedną osobę.
Wiedziała, że wampiry nie sypiały, ale i tak poczuła się co najmniej
zaniepokojona perspektywą spędzenia nocy samotnie – przynajmniej na początku.
– Coś nie tak?
Wzruszyła ramionami, przez
dłuższą chwilę jakby od niechcenia przesuwając dłonią po pościeli. W zamyśleniu
zaczęła kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory, unikając spojrzenia na
Lawrence’a. Nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna odpowiedzieć na jego
pytanie, a tym bardziej w jaki sposób się czuła. Była szczęśliwa? Na
pewno, ale z jakiegoś powodu czuła, że to nie wystarczyło – nie w takim
stopniu, w jakim mogłaby tego oczekiwać. W ostatnim czasie wszystko
wydawało się dużo bardziej skomplikowane i jakby obce – i to
paradoksalnie zwłaszcza wtedy, gdy układało się zgodnie z jej
oczekiwaniami. Co więcej, naprawdę niepewna czuła się za każdym razem, kiedy
dostrzegała coś, co powinna
rozpoznawać; tak przynajmniej czuła, ale nigdy nie była w stanie wskazać
satysfakcjonujących odpowiedzi.
Uniosła głowę, kiedy chłodne
palce zacisnęły się wokół złożonych na udach dłoni. Lawrence kucał tuż
naprzeciwko niej, uważnie wpatrując się w jej twarz i wyraźnie
próbując zrozumieć, dlaczego mogłaby być przygnębiona. Cóż, gdyby wyciągnął
jakieś wnioski i dodatkowo ją samą uświadomił w czym rzecz, wtedy
wszystko stałoby się o wiele prostsze.
– Jest w porządku –
powiedziała w końcu, bo naprawdę chciała w to wierzyć. – Jestem
tylko… trochę zdezorientowana, to wszystko. Dużo się dzieje w ostatnim
czasie – wyjaśniła, a on wysilił się na blady uśmiech.
– Z twojej perspektywy na
pewno – przyznał, wyraźnie uspokojony. Poczuła ulgę na myśl o tym, że
mogłaby być w stanie go przekonać, tym bardziej, że nie chciała, żeby
zamartwiał się z jej powodu. – Wiem, że potrzebujesz spokoju… Najpierw Londyn,
potem Miasto Nocy, a teraz Seattle. – Zamilkł, po czym nieznacznie
potrząsnął głową. – Ale nie przejmuj się. Teraz postaram się dać ci czas, żebyś
poczuła się bezpieczniej – stwierdził, a Beatrycze mimowolnie się
uśmiechnęła.
– Cały czas czuję się bezpieczna
– stwierdziła z przekonaniem. – Zwłaszcza przy tobie – dodała, zanim
zdążyła zastanowić się nad doborem poszczególnych słów.
Lawrence uniósł brwi, przez
kilka następnych sekund ograniczając się do uważnego obserwowania jej twarzy.
Nie miała pojęcia, co takiego sobie myślał, ale wyglądał na co najmniej
zaskoczonego stwierdzeniem, które padło z jej ust.
– Co masz na myśli? – zapytał w końcu,
więc wzruszyła ramionami.
– Wiem, że jestem bezpieczna –
stwierdziła zgodnie z prawdą. – Jestem tego pewna, odkąd zobaczyłam cię na
tamtym cmentarzu, chociaż może to głupie… Wciąż niczego nie wiem, ale tobie
ufam – wyjaśniła i zawahała się na moment. – Jak bardzo brzmi to bez
sensu?
Nie odpowiedział, w zamian
wyciągając rękę, by musnąć palcami jej policzek. Zadrżała mimowolnie, jednak
nie próbował się odsuwać, mimo wszystko czerpiąc ze wzajemnej bliskości
przyjemność.
– Na pewno przypomnisz sobie,
kiedy przyjdzie odpowiedni moment – powiedział w końcu L. Choć wiedziała,
że był doskonałym aktorem, coś w słowach, które padły z jego ust,
momentalnie sprawiło, że zapragnęła mu uwierzyć. – Beatrycze…
– Ty też mógłbyś mi pewne rzeczy
powiedzieć – zauważyła przytomnie. Nie próbowała tego po raz pierwszy, zwykle
daleka od osiągnięcia choć po części satysfakcjonujących efektów, ale musiała
przynajmniej spróbować.
– Mógłbym – przyznał z wyraźną
rezerwą. – Ale co z tego, że spróbuję to zrobić? Jak długo nie pamiętasz…
Och, Beatrycze, sama twierdzisz, że czujesz się oszołomiona. Gdybym ci wszystko
wytłumaczył… byłoby dużo gorzej – dodał i coś w tych słowach
sprawiło, że zesztywniała.
Od samego początku czuła, że
będzie w stanie powiedzieć jej prawdę. Była tego pewna, tak jak i zdawała
sobie sprawę, że najpewniej spotkali się już wcześniej – nie troszczyłby się aż
do tego stopnia, gdyby była mu w choć niewielkim stopniu obca. Sądząc po
wszystkim, czego dowiedziała się od Carlisle’a i jego najbliższych,
jakiekolwiek ludzkie zachowania ze strony L. bywały rzadkością, podczas gdy ze
swojej perspektywy czuła się, jakby były całkowitą normą.
– A jeśli sobie nie
przypomnę? Nie wiem, jak działa pamięć, ale… – Urwała, przez krótką chwilę
nerwowo zaciskając usta. – Czuję, że straciłam coś bardzo ważnego. I nie
podoba mi się to, L… Chciałabym sobie przypomnieć, ale nie potrafię – jęknęła, w końcu
wyrzucając z siebie to, co przez cały ten czas dręczyło ją najbardziej.
Wampir westchnął, przez kilka
następnych sekund najzwyczajniej w świecie ją obserwując. Mimowolnie zadrżała,
kiedy przemieścił się, decydując się wziąć ją w ramiona. Jego uścisk był
pewny, ale delikatny, dzięki czemu nie musiała się obawiać, że nagle zdecyduje
ją skrzywdzić. Uspokojona, mimowolnie rozluźniła się w jego objęciach,
pozwalając, by jej dotykał i kołysał – i to pomimo tego, że przez
krótką chwilę znów miała nieprzyjemne wrażenie, że w jego oczach
pozostawała co najwyżej kruchym dzieckiem, które za wszelką cenę należało
chronić. Nie chciała, żeby spoglądał na nią w ten sposób, w duchu
oczekując czegoś o wiele istotniejszego. Pragnęła… zdecydowanie więcej, co
ustaliła już jakiś czas temu, obserwując otaczające ją z niemalże
wszystkich stron pary.
– Wtedy ci powiem – usłyszała i to
wystarczyło, żeby serce momentalnie zabiło jej szybciej. – Ale nie dzisiaj. Kiedy
przyjdzie odpowiedni moment, wtedy…
– Ale znaliśmy się wcześniej,
prawda? – przerwała mu pośpiesznie. Uniosła głowę, by móc spojrzeć wprost w parę
lśniących, rubinowych tęczówek w niemalże błagalny sposób. – To jedno
możesz mi powiedzieć – dodała z naciskiem, a Lawrence wydał z siebie
przeciągłe westchnienie. – Powiedzieć, czy byłam ważna…
– Niemniej niż teraz – oznajmił z przekonaniem.
A potem ją pocałował, zaskakując
w zasadzie podwójnie, bo zdecydowanie nie przewidziała, że mógłby to
zrobić – i że posunie się zaledwie do muśnięcia wargami jej czoła.
Zesztywniała, sama niepewna tego, w jaki sposób powinna zareagować na
pieszczotę. Nie miała czy powinna zacząć się śmiać, czy może płakać, tym
bardziej, że wiedziała, iż nie w taki sposób całowało się kobietę – a przynajmniej
nie taką, która byłaby ważna w ten… szczególny
sposób.
To nic nie znaczy, pomyślała, ale z jakiegoś powodu samo
stwierdzenie okazało się wyjątkowo wręcz bolesne. W pośpiechu uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, próbując skoncentrować spojrzenie na czymkolwiek,
byleby tylko Lawrence nie zorientował się, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
– W porządku – powiedziała
cicho, po czym zawahała się na moment. – Jestem… zmęczona. Swoją drogą, Alice
obiecała mi, że będę mogła zabrać się z nią i Rose do centrum
handlowego, żeby kupić sobie kilka rzeczy. Nie chciałabym wszystkiego brać od
Eleny – wyjaśniła, decydując się zmienić temat.
– Jasne. Jak sobie życzysz –
rzucił bez większego zainteresowania. – Będę mógł cię podwieźć, jeśli
umówiłyście się w jakimś konkretnym miejscu.
– To one mają po mnie
przyjechać. – Doszła do wniosku, że zapanowała nad sobą na tyle, by na powrót
skoncentrować na wampirze wzrok. – Nie chcesz iść z nami? Mam na myśli… –
zaczęła, ale L. tylko się roześmiał.
– W żadnym wypadku. Z całym
moim zamiłowaniem do twojej osoby, oświadczam, że nie masz co liczyć na wspólne
zakupy… Nie w takim towarzystwie – dodał z naciskiem, tym samym
ostatecznie kończąc dyskusję.
W zamyśleniu skinęła głową,
ostatecznie dochodząc do wniosku, że tak może i było lepiej. Zamierzała
znaleźć kilka rzeczy, które – przy odrobinie szczęścia – mogły okazać się
całkiem przyjemną niespodzianką.
Gdyby do tego wszystkiego
wiedziała, czego tak naprawdę oczekiwała, może wszystko stałoby się dużo
prostsze.
Beatrycze
zawahała się, coraz bardziej zdezorientowana. Nie miała pojęcia, gdzie i dlaczego
się znajduje, a tym bardziej jakim cudem znalazła się na zewnątrz, na
dodatek najpewniej z daleka od Seattle i znajomego już
apartamentowca. W zamyśleniu wodziła wzrokiem na prawo i lewo,
próbując odnaleźć cokolwiek, co ułatwiłoby jej określenie miejsca, w którym
przebywała, ale to wydawało się prowadzić donikąd. Czuła, że nigdy wcześniej tu
nie była – nie stała na tym trawniku, a tym bardziej nie widziała starego,
górującego nad nią budynku.
To nie było wspomnienie – czuła to całą sobą, aż nazbyt świadoma tego,
że doświadcza czegoś zupełnie innego, aniżeli nagłe przebłysku z utraconego
życia. Podejrzewała, że śni, choć i to wcale nie musiało być takim
oczywistym rozwiązaniem. Nie była w stanie jednoznacznie określić własnych
uczuć, ale coś podpowiadało jej, że to coś więcej, niż wytwór wyobraźni i przejętego
ciągłymi zmianami umysłu. Wszystko wydawało się zbyt rzeczywiste i barwne,
by mogła uwierzyć, że to zwykły sen. Co więcej, widziała przecież, że umysł
potrafił być bardzo potężnym, niebezpiecznym narzędziem, zdolnym zdziałać
dosłownie wszystko, jeśli tylko wiedziało się, jak najlepiej go wykorzystać.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści, nagle zaniepokojona. Raz
jeszcze zmierzyła wzrokiem górujący nad nią dom, wysilając umysł i za
wszelką cenę próbując stwierdzić, gdzie i w jakich okolicznościach
mogła widzieć coś podobnego. W zasadzie w Mieście Nocy wiele budynków
wyglądało bardzo podobnie – chociażby dom Allegry liczył sobie całe lata – a jednak…
tym razem widziała coś, co na swój sposób pozostawało jej obce. Tym bardziej
nie rozumiała, co takiego przywiodło ją do tego miejsca i dlaczego na sam widok
tego miejsca poczuła się równie zaniepokojona, co bardzo podekscytowana. W efekcie
przekonała się, że w równym stopniu pragnęła ruszyć naprzód, by wejść na
werandę, a później do środka, co i czuła się zbyt sparaliżowana, by
sobie na to pozwolić.
Sprzeczność tych emocji dosłownie ją poraziła. Niemożność podjęcia
jakiejkolwiek sensownej decyzji – tego, czy powinna zostać i podejść bliżej,
czy może jak najszybciej odejść – okazała się niemniej irytująca, co i brak
jakichkolwiek odpowiedzi na nawet najbardziej podstawowe pytania. Najwyraźniej
również własny umysł jej nie oszczędzał, stopniowo doprowadzając do szału
nieustępującymi choćby na moment wątpliwościami. Skoro nawet w te sytuacji
nie wiedziała, co takiego powinna zrobić, jakim cudem miała poradzić sobie z brakiem
wspomnień i przypomnieniem sobie zgodnie z tym, co powiedział jej
Lawrence?
Była zagubiona… Tak bardzo zdezorientowana i pełna wątpliwości, że
to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, a jakby
tego było mało…
Ale cieszyła się, że znalazła się w tym miejscu. Sam widok domu
sprawiał jej przyjemność, podsycając podekscytowanie i determinację, by
zrobić coś, co… było dla niej ważne. Chciała tutaj być, zupełnie jakby
tajemnicze mury przed nią kryły odpowiedzi, których tak bardzo potrzebowała.
Teraz to od niej zależało, czy zdecyduje się po nie sięgnąć, niezależnie od możliwych
konsekwencji – a więc również rozczarowań, które w każdej chwili
mogła napotkać na swojej drodze.
Gdyby tylko znalazła w sobie dość odwagi, by zrobić… cokolwiek…
Cóż, nie tym razem.
Kolejne sekundy mijały, a jednak Beatrycze była w stanie
jedynie stać i bezmyślnie wpatrywać się w dom.
A potem sen rozpłynął się i szansa przepadła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz