22 stycznia 2017

Siedemdziesiąt sześć

Beatrycze
– To jest właśnie… Hm, moja Beatrycze.
Jej serce jak na zawołanie zabiło mocniej, zdradzając podekscytowanie. Wiedziała, że dwaj wpatrzeni w nią mężczyźni zdecydowanie byli w stanie wyczuć to, co działo się w jej wnętrzu, ale próbowała o tym nie myśleć. Wolała udawać, że pomyślą, iż jej zachowanie ma związek przede wszystkim z miejscem, w którym się znalazła i perspektywą poznania nowej osoby. Poniekąd tak była, choć w naturalny sposób bardziej skrajne emocje wzbudziły w niej słowa Lawrence’a – to, jak dobitnie zaznaczył, że mogłaby być jego. Co więcej, to wszystko zabrzmiało zaskakująco wręcz naturalnie, zupełnie jakby stwierdzał najbardziej oczywisty fakt; coś z czym nie należało dyskutować i co zdecydowanie nie miało ulec zmianie.
– Ach, tak… – usłyszała i to wystarczyło, żeby w pełni skoncentrowała się na stojącym przed nią mężczyźnie. – Jak się masz, madame?
Uśmiechnęła się blado, nieco onieśmielona przenikliwym spojrzeniem i uśmiechem Sage’a. Nie mogła zaprzeczyć, że wampir miał w sobie coś wyjątkowego, dzięki czemu z łatwością zapadał w pamięć, choć Beatrycze trudno było stwierdzić czy w pozytywnym, czy może negatywnym sensie. Czarował wyglądem, wzrokiem i wyrazem twarzy, sprawiając wrażenie jak najbardziej zadowolonego jej wyglądem. Kiedy do tego wszystkiego chwycił ją za rękę, by po chwili złożyć na wierzchu dłoni delikatny pocałunek, poczuła się jeszcze bardziej zmieszana, bo zdecydowanie nie przywykła do takiego traktowania. Przynajmniej teoretycznie – w końcu w ostatnim czasie wszystko było dla niej zupełnie nowe.
– Ehm… – zaczęła i przez krótką chwilę miała ochotę warknąć na siebie w duchu, nieco oszołomiona tym, że nie była w stanie zmusić się do powiedzenia czegoś sensownego.
– Nie mieszaj jej w głowie, Sage – zniecierpliwił się Lawrence. – Zawstydziła się – dodał mimochodem, a Beatrycze nieznacznie się skrzywiła.
– Wcale nie – mruknęła, jednak żaden z mężczyzn nie zwrócił na nią większej uwagi.
Pardon! – zreflektował się pośpiesznie Sage, odsuwając się i wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Tak czy inaczej, bardzo miło cię widzieć. No i Elena… Dobrze jest wiedzieć, że pewne rzeczy wróciły do normy – wyjaśnił, starannie dobierając słowa.
Tym razem powstrzymała się przed skomentowaniem tego, że ktokolwiek mógłby zdawać sobie sprawę z czegoś, czego ona sama mogłaby co najwyżej się domyśleć. Lawrence wciąż nie był chętny na jakiekolwiek bardziej szczegółowe rozmowy, zawsze znajdując powód do zmiany tematu, ale chyba zaczynała się do tego przyzwyczajać. Teraz zresztą czuła się zbyt podekscytowana, by próbować się czymkolwiek zadręczać. Zdecydowanie wygodniejsze pozostawało koncentrowanie się na dosłownie wszystkim, co działo się wokół niej, począwszy od nowopoznanego Sage’a, aż po wodzeniem wzrokiem po okazałym apartamentowcu, który już od progu przypadł jej do gustu. Był inny niż dom Cullenów – bardziej spokojny, co wydawało się naturalne, skoro nie zamieszkiwało go aż tyle osób. Teoretycznie mogło to prowadzić do poczucia samotności, ale z drugiej strony… czym miałaby się przejmować, skoro miała przy sobie Lawrence’a, a z pozostałymi mogła spotkać się dosłownie w każdej chwili, gdyby tylko nabrała na to ochotę?
Wiedziała, że to miejsce jest wyłącznie tymczasowym rozwiązaniem, bo L. miał swoje plany – dość konkretne na dodatek. Cóż, nie miała nic przeciwko perspektywie przenosin w jakieś inne miejsce, gdyby wampir jednak zechciał przeprowadzić się i odstąpić to miejsce Elenie i Rafaelowi. W zasadzie wszystko, co nie wiązało się z rozłąką, jak najbardziej jej odpowiadało. Nie miała pojęcia, dlaczego aż tak wielką wagę przywiązywała do tego, by móc przebywać z wampirem, ale to było silniejsze od niej; to było tak, jakby po bardzo długiej rozłące w końcu na nowo go odnalazła, teraz gotowa zrobić dosłownie wszystko, byleby po raz kolejny wszystkiego nie popsuć.
– Podoba ci się tutaj? – usłyszała, więc poderwała głowę, żeby spojrzeć na Lawrence’a. Dotychczas wydawał jej się spięty, więc tym łatwiej zauważyła, że znacznie rozluźnił się, kiedy zauważył, że mogłaby być usatysfakcjonowana miejscem, w którym się znalazła. – Tam jest jeszcze balkon, ale to za chwilę… Wszystko ci pokażę, żebyś nie miała problemów z poruszaniem się – zapewnił, więc skinęła głową.
– Jest cudownie – stwierdziła z przekonaniem. – Podoba mi się… Chyba. Jeśli będę chciała coś zmienić, dam ci znać – dodała, a L. prychnął, wyraźnie zaskoczony jej sugestią.
Sage tylko parsknął melodyjnym śmiechem, wyraźnie rozbawiony. Tym razem Lawrence warknął, po czym spojrzał na swojego stwórcę w co najmniej rozdrażniony sposób.
– Ach… Prawdziwa kobieta – wyjaśnił usłużnie mężczyzna, nie przestając się uśmiechać. – Wszystko jest dobrze, ale możesz spodziewać się długiej listy ewentualnych poprawek do zrealizowania.
– Nie zamierzałam pisać listy – obruszyła się, a Sage znowu się zaśmiał, najwyraźniej dobrze bawiąc się jej kosztem.
– Jaka urocza.
L. wywrócił oczami.
– Niekoniecznie rozumie przenośnie, więc sobie daruj – powiedział nieco spiętym tonem, chwytając Beatrycze za rękę. Uniosła brwi, w tamtej chwili sama niepewna tego, co mógł mieć na myśli. – Nie wychodziłeś zresztą? Zwykle nie ma cię całymi dniami, więc jeśli gdzieś się śpieszysz…
– Wyganiasz mnie? – rzucił zaczepnym tonem Sage, bynajmniej nieurażony taką perspektywą.
– Tak – niemalże wycedził przez zaciśnięte zęby Lawrence, wręcz porażając szczerością.
Beatrycze otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć – chociażby zaprotestować, bo zdecydowanie nie chciała, by ktokolwiek poczuł się przez nią źle – ale nie miała po temu okazji. Uśmiech Sage’a zresztą utwierdził ją w przekonaniu, że nie miała powodów do niepokoju – przynajmniej teoretyczne, bo zdążyła zaobserwować, że nie wszyscy okazywali emocje, czasami ukrywając je i z łatwością okłamując wszystkich wokół. Sama też czasami się na tym przyłapywała, chociażby wtedy, gdy próbowała zdusić w sobie irytację, która towarzyszyła ją za każdym razem, kiedy miała wrażenie, że powinna o czymś pamiętać, ale mimo usilnych starań nie była w stanie przywołać żadnych wspomnień. To wydawało się dość naturalne, niemniej na pewno komplikowało próbę zrozumienia osób, które napotykała.
– Jak sobie życzysz. – Sage z zaciekawieniem spojrzał na Lawrence’a, a potem z powrotem na nią, ostatecznie mrugając do Beatrycze w nieco zaczepny, porozumiewawczy sposób. – Jak wspomniałem, dobrze cię widzieć, madame. Mam nadzieję, że będzie ci z nami dobrze i… Ach, nie szalejcie za bardzo – dodał, a potem w końcu się wycofał, ignorując wyraźnie rozdrażnione spojrzenie L.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, jednocześnie machinalnie odprowadzając wampira wzrokiem. Jego słowa skutecznie dały jej do myślenia, zresztą tak jak i reakcja Lawrence’a – dość jednoznaczna, choć zarazem nie potrafiła jej zrozumieć. Mogła tylko zgadywać, co takiego sobie myślał, a w tym zdecydowanie nie była dobra.
– O co mu chodziło? – zapytała w końcu, a wampir wzniósł oczy ku górze, w niemej prośbie o odrobinę cierpliwości. Wydęła usta, mimo usilnych starań nie będąc w stanie zrozumieć, co takiego powinna rozumieć przez słowa Sage’a. – Pytam poważnie. Dlaczego mielibyśmy… szaleć? – drążyła, coraz bardziej zdezorientowana.
– On tak tylko sobie żartuje – wyjaśnił lakonicznie L. – Zresztą nieważne. Chodź, pokażę ci resztę mieszkania.
Nie była zachwycona tym, że jak zwykle mógłby znaleźć sposób na zbycie któregokolwiek z pytań, które mu zadała, ale ostatecznie uznała to za najmniej istotną kwestię. Wkrótce po tym całkiem przestała rozwodzić się nad sytuacją i znaczeniem jakichkolwiek uwag, bardziej skupiona na próbie zapoznania się z miejscem, które od teraz miało stać się jej tymczasowym domem. Z entuzjazmem przyjęła jasne bartwy i nowoczesny, prosty wystrój, które sprawiały, że mieszkanie wydawało się dużo większe i bardziej przestronne niż w rzeczywistości. Co prawda czegoś jej brakowało, ale w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć w czym rzecz. Zakładała jedynie, że z czasem albo się do tego dziwnego braku przyzwyczai albo sama zorientuje w czym rzecz i będzie w stanie jakoś to naprawić – cokolwiek, tym bardziej, że skoro miała tutaj mieszkać, to znaczyło, że od teraz miała dość sporo do powiedzenia w kwestii ewentualnego wystroju.
Och, kwiaty. Lubiła je, tym bardziej, że bardzo dużo widziała podczas pobytu w domu Allegry. Co prawda cały ogród był uśpiony, ale to nie przeszkadzało w swobodnej hodowli roślin wewnątrz, a to chyba o czymś świadczyło. Musiała zapytać o to Esme albo Alice, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że Lawrence nie miałby nic przeciwko, gdyby zażyczyła sobie kilku sadzonek w doniczkach. Choć nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zajmowała się jakimikolwiek roślinami, była dziwnie pewna, że gdyby przyszło co do czego, doskonale wiedziałaby, w jaki sposób z nimi postępować. Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy nie, ale z drugiej strony… być może mogła uznać, że w przeszłości jednak lubiła kwiaty. Kto wie, może nawet się nimi zajmowała, chociaż teraz nie była w stanie stwierdzić kiedy, gdzie i jak długo.
Przestała o tym myśleć, kiedy Lawrence na sam koniec pokazał jej sypialnię. Była dużo większa niż ta, którą zajmowała w domu Allegry choć rozmiar akurat miał dla niej najmniej istotne znaczenie. Uważnie rozejrzała się dookoła, ostatecznie siadając na skraju szerokiego, przykrytego gładką, czarną pościelą łóżka. Materac był wystarczająco duży, by swobodnie pomieścić dwie osoby, gdyby zaszła taka potrzeba, przez co z jakiegoś powodu poczuła się dziwnie nieswojo. Dotychczas sypiała sama, bo to wydawało się naturalne, ale ten pokój… Cóż, zdecydowanie nie wyglądał na przeznaczony do zamieszania przez jedną osobę. Wiedziała, że wampiry nie sypiały, ale i tak poczuła się co najmniej zaniepokojona perspektywą spędzenia nocy samotnie – przynajmniej na początku.
– Coś nie tak?
Wzruszyła ramionami, przez dłuższą chwilę jakby od niechcenia przesuwając dłonią po pościeli. W zamyśleniu zaczęła kreślić jakieś bliżej nieokreślone wzory, unikając spojrzenia na Lawrence’a. Nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna odpowiedzieć na jego pytanie, a tym bardziej w jaki sposób się czuła. Była szczęśliwa? Na pewno, ale z jakiegoś powodu czuła, że to nie wystarczyło – nie w takim stopniu, w jakim mogłaby tego oczekiwać. W ostatnim czasie wszystko wydawało się dużo bardziej skomplikowane i jakby obce – i to paradoksalnie zwłaszcza wtedy, gdy układało się zgodnie z jej oczekiwaniami. Co więcej, naprawdę niepewna czuła się za każdym razem, kiedy dostrzegała coś, co powinna rozpoznawać; tak przynajmniej czuła, ale nigdy nie była w stanie wskazać satysfakcjonujących odpowiedzi.
Uniosła głowę, kiedy chłodne palce zacisnęły się wokół złożonych na udach dłoni. Lawrence kucał tuż naprzeciwko niej, uważnie wpatrując się w jej twarz i wyraźnie próbując zrozumieć, dlaczego mogłaby być przygnębiona. Cóż, gdyby wyciągnął jakieś wnioski i dodatkowo ją samą uświadomił w czym rzecz, wtedy wszystko stałoby się o wiele prostsze.
– Jest w porządku – powiedziała w końcu, bo naprawdę chciała w to wierzyć. – Jestem tylko… trochę zdezorientowana, to wszystko. Dużo się dzieje w ostatnim czasie – wyjaśniła, a on wysilił się na blady uśmiech.
– Z twojej perspektywy na pewno – przyznał, wyraźnie uspokojony. Poczuła ulgę na myśl o tym, że mogłaby być w stanie go przekonać, tym bardziej, że nie chciała, żeby zamartwiał się z jej powodu. – Wiem, że potrzebujesz spokoju… Najpierw Londyn, potem Miasto Nocy, a teraz Seattle. – Zamilkł, po czym nieznacznie potrząsnął głową. – Ale nie przejmuj się. Teraz postaram się dać ci czas, żebyś poczuła się bezpieczniej – stwierdził, a Beatrycze mimowolnie się uśmiechnęła.
– Cały czas czuję się bezpieczna – stwierdziła z przekonaniem. – Zwłaszcza przy tobie – dodała, zanim zdążyła zastanowić się nad doborem poszczególnych słów.
Lawrence uniósł brwi, przez kilka następnych sekund ograniczając się do uważnego obserwowania jej twarzy. Nie miała pojęcia, co takiego sobie myślał, ale wyglądał na co najmniej zaskoczonego stwierdzeniem, które padło z jej ust.
– Co masz na myśli? – zapytał w końcu, więc wzruszyła ramionami.
– Wiem, że jestem bezpieczna – stwierdziła zgodnie z prawdą. – Jestem tego pewna, odkąd zobaczyłam cię na tamtym cmentarzu, chociaż może to głupie… Wciąż niczego nie wiem, ale tobie ufam – wyjaśniła i zawahała się na moment. – Jak bardzo brzmi to bez sensu?
Nie odpowiedział, w zamian wyciągając rękę, by musnąć palcami jej policzek. Zadrżała mimowolnie, jednak nie próbował się odsuwać, mimo wszystko czerpiąc ze wzajemnej bliskości przyjemność.
– Na pewno przypomnisz sobie, kiedy przyjdzie odpowiedni moment – powiedział w końcu L. Choć wiedziała, że był doskonałym aktorem, coś w słowach, które padły z jego ust, momentalnie sprawiło, że zapragnęła mu uwierzyć. – Beatrycze…
– Ty też mógłbyś mi pewne rzeczy powiedzieć – zauważyła przytomnie. Nie próbowała tego po raz pierwszy, zwykle daleka od osiągnięcia choć po części satysfakcjonujących efektów, ale musiała przynajmniej spróbować.
– Mógłbym – przyznał z wyraźną rezerwą. – Ale co z tego, że spróbuję to zrobić? Jak długo nie pamiętasz… Och, Beatrycze, sama twierdzisz, że czujesz się oszołomiona. Gdybym ci wszystko wytłumaczył… byłoby dużo gorzej – dodał i coś w tych słowach sprawiło, że zesztywniała.
Od samego początku czuła, że będzie w stanie powiedzieć jej prawdę. Była tego pewna, tak jak i zdawała sobie sprawę, że najpewniej spotkali się już wcześniej – nie troszczyłby się aż do tego stopnia, gdyby była mu w choć niewielkim stopniu obca. Sądząc po wszystkim, czego dowiedziała się od Carlisle’a i jego najbliższych, jakiekolwiek ludzkie zachowania ze strony L. bywały rzadkością, podczas gdy ze swojej perspektywy czuła się, jakby były całkowitą normą.
– A jeśli sobie nie przypomnę? Nie wiem, jak działa pamięć, ale… – Urwała, przez krótką chwilę nerwowo zaciskając usta. – Czuję, że straciłam coś bardzo ważnego. I nie podoba mi się to, L… Chciałabym sobie przypomnieć, ale nie potrafię – jęknęła, w końcu wyrzucając z siebie to, co przez cały ten czas dręczyło ją najbardziej.
Wampir westchnął, przez kilka następnych sekund najzwyczajniej w świecie ją obserwując. Mimowolnie zadrżała, kiedy przemieścił się, decydując się wziąć ją w ramiona. Jego uścisk był pewny, ale delikatny, dzięki czemu nie musiała się obawiać, że nagle zdecyduje ją skrzywdzić. Uspokojona, mimowolnie rozluźniła się w jego objęciach, pozwalając, by jej dotykał i kołysał – i to pomimo tego, że przez krótką chwilę znów miała nieprzyjemne wrażenie, że w jego oczach pozostawała co najwyżej kruchym dzieckiem, które za wszelką cenę należało chronić. Nie chciała, żeby spoglądał na nią w ten sposób, w duchu oczekując czegoś o wiele istotniejszego. Pragnęła… zdecydowanie więcej, co ustaliła już jakiś czas temu, obserwując otaczające ją z niemalże wszystkich stron pary.
– Wtedy ci powiem – usłyszała i to wystarczyło, żeby serce momentalnie zabiło jej szybciej. – Ale nie dzisiaj. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, wtedy…
– Ale znaliśmy się wcześniej, prawda? – przerwała mu pośpiesznie. Uniosła głowę, by móc spojrzeć wprost w parę lśniących, rubinowych tęczówek w niemalże błagalny sposób. – To jedno możesz mi powiedzieć – dodała z naciskiem, a Lawrence wydał z siebie przeciągłe westchnienie. – Powiedzieć, czy byłam ważna…
– Niemniej niż teraz – oznajmił z przekonaniem.
A potem ją pocałował, zaskakując w zasadzie podwójnie, bo zdecydowanie nie przewidziała, że mógłby to zrobić – i że posunie się zaledwie do muśnięcia wargami jej czoła. Zesztywniała, sama niepewna tego, w jaki sposób powinna zareagować na pieszczotę. Nie miała czy powinna zacząć się śmiać, czy może płakać, tym bardziej, że wiedziała, iż nie w taki sposób całowało się kobietę – a przynajmniej nie taką, która byłaby ważna w ten… szczególny sposób.
To nic nie znaczy, pomyślała, ale z jakiegoś powodu samo stwierdzenie okazało się wyjątkowo wręcz bolesne. W pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując skoncentrować spojrzenie na czymkolwiek, byleby tylko Lawrence nie zorientował się, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
– W porządku – powiedziała cicho, po czym zawahała się na moment. – Jestem… zmęczona. Swoją drogą, Alice obiecała mi, że będę mogła zabrać się z nią i Rose do centrum handlowego, żeby kupić sobie kilka rzeczy. Nie chciałabym wszystkiego brać od Eleny – wyjaśniła, decydując się zmienić temat.
– Jasne. Jak sobie życzysz – rzucił bez większego zainteresowania. – Będę mógł cię podwieźć, jeśli umówiłyście się w jakimś konkretnym miejscu.
– To one mają po mnie przyjechać. – Doszła do wniosku, że zapanowała nad sobą na tyle, by na powrót skoncentrować na wampirze wzrok. – Nie chcesz iść z nami? Mam na myśli… – zaczęła, ale L. tylko się roześmiał.
– W żadnym wypadku. Z całym moim zamiłowaniem do twojej osoby, oświadczam, że nie masz co liczyć na wspólne zakupy… Nie w takim towarzystwie – dodał z naciskiem, tym samym ostatecznie kończąc dyskusję.
W zamyśleniu skinęła głową, ostatecznie dochodząc do wniosku, że tak może i było lepiej. Zamierzała znaleźć kilka rzeczy, które – przy odrobinie szczęścia – mogły okazać się całkiem przyjemną niespodzianką.
Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, czego tak naprawdę oczekiwała, może wszystko stałoby się dużo prostsze.

Beatrycze zawahała się, coraz bardziej zdezorientowana. Nie miała pojęcia, gdzie i dlaczego się znajduje, a tym bardziej jakim cudem znalazła się na zewnątrz, na dodatek najpewniej z daleka od Seattle i znajomego już apartamentowca. W zamyśleniu wodziła wzrokiem na prawo i lewo, próbując odnaleźć cokolwiek, co ułatwiłoby jej określenie miejsca, w którym przebywała, ale to wydawało się prowadzić donikąd. Czuła, że nigdy wcześniej tu nie była – nie stała na tym trawniku, a tym bardziej nie widziała starego, górującego nad nią budynku.
To nie było wspomnienie – czuła to całą sobą, aż nazbyt świadoma tego, że doświadcza czegoś zupełnie innego, aniżeli nagłe przebłysku z utraconego życia. Podejrzewała, że śni, choć i to wcale nie musiało być takim oczywistym rozwiązaniem. Nie była w stanie jednoznacznie określić własnych uczuć, ale coś podpowiadało jej, że to coś więcej, niż wytwór wyobraźni i przejętego ciągłymi zmianami umysłu. Wszystko wydawało się zbyt rzeczywiste i barwne, by mogła uwierzyć, że to zwykły sen. Co więcej, widziała przecież, że umysł potrafił być bardzo potężnym, niebezpiecznym narzędziem, zdolnym zdziałać dosłownie wszystko, jeśli tylko wiedziało się, jak najlepiej go wykorzystać.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści, nagle zaniepokojona. Raz jeszcze zmierzyła wzrokiem górujący nad nią dom, wysilając umysł i za wszelką cenę próbując stwierdzić, gdzie i w jakich okolicznościach mogła widzieć coś podobnego. W zasadzie w Mieście Nocy wiele budynków wyglądało bardzo podobnie – chociażby dom Allegry liczył sobie całe lata – a jednak… tym razem widziała coś, co na swój sposób pozostawało jej obce. Tym bardziej nie rozumiała, co takiego przywiodło ją do tego miejsca i dlaczego na sam widok tego miejsca poczuła się równie zaniepokojona, co bardzo podekscytowana. W efekcie przekonała się, że w równym stopniu pragnęła ruszyć naprzód, by wejść na werandę, a później do środka, co i czuła się zbyt sparaliżowana, by sobie na to pozwolić.
Sprzeczność tych emocji dosłownie ją poraziła. Niemożność podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji – tego, czy powinna zostać i podejść bliżej, czy może jak najszybciej odejść – okazała się niemniej irytująca, co i brak jakichkolwiek odpowiedzi na nawet najbardziej podstawowe pytania. Najwyraźniej również własny umysł jej nie oszczędzał, stopniowo doprowadzając do szału nieustępującymi choćby na moment wątpliwościami. Skoro nawet w te sytuacji nie wiedziała, co takiego powinna zrobić, jakim cudem miała poradzić sobie z brakiem wspomnień i przypomnieniem sobie zgodnie z tym, co powiedział jej Lawrence?
Była zagubiona… Tak bardzo zdezorientowana i pełna wątpliwości, że to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, a jakby tego było mało…
Ale cieszyła się, że znalazła się w tym miejscu. Sam widok domu sprawiał jej przyjemność, podsycając podekscytowanie i determinację, by zrobić coś, co… było dla niej ważne. Chciała tutaj być, zupełnie jakby tajemnicze mury przed nią kryły odpowiedzi, których tak bardzo potrzebowała. Teraz to od niej zależało, czy zdecyduje się po nie sięgnąć, niezależnie od możliwych konsekwencji – a więc również rozczarowań, które w każdej chwili mogła napotkać na swojej drodze.
Gdyby tylko znalazła w sobie dość odwagi, by zrobić… cokolwiek…
Cóż, nie tym razem.
Kolejne sekundy mijały, a jednak Beatrycze była w stanie jedynie stać i bezmyślnie wpatrywać się w dom.
A potem sen rozpłynął się i szansa przepadła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa