
Claire
Roześmiała się, nie mogąc się
powstrzymać. Zaraz po tym spojrzała na Setha ze swego rodzaju obawą i niedowierzaniem,
nagle zaczynając wątpić w to, czy przyjście tutaj faktycznie było aż tak
dobrym pomysłem. Już nie czuła się aż tak pewnie, próbując utrzymać równowagę,
co samo w sobie okazało się wyzwaniem i to jeszcze przed tym, jak w ogóle
spróbowała wejść na lód.
– No,
chodź! – rzucił zachęcającym tonem chłopak, kiedy zaparła się nogami, nie
pozwalając wciągnąć się na lodowisko. – To wcale nie jest takie trudne… Wciąż stoimy,
prawda? – zauważył przytomnie, chociaż wcale nie była pewna, czy to faktycznie
aż takie proste.
– Kiedy
ostatni raz jeździłeś? – zapytała z powątpiewaniem, poniekąd po to, żeby
choć trochę zyskać na czasie.
Seth
jedynie wywrócił oczami.
– Tego się
raczej nie zapomina – stwierdził i tych kilka słów wystarczyło, żeby
poczuła się jeszcze bardziej niepewnie.
Cóż, to
chyba znaczyło mniej więcej tyle samo, co „dość dawno”. Tak czy inaczej, nagle
zwątpiła w to, czy zdawanie się na osobę, która sama mogła mieć problem z utrzymaniem
się w pionie było aż takim dobrym pomysłem. W gruncie rzeczy spodziewała
się dosłownie wszystkiego i to z tym, że przy pierwszej okazji oboje
wylądują na ziemi albo…
Seth
skorzystał z chwili jej nieuwagi, że by jednak przyciągnąć ją do siebie.
Claire wyrwał się nieco zdławiony, zaskoczony okrzyk, kiedy dosłownie poleciała
przed siebie, ostatecznie wpadając chłopakowi w ramiona. Nie, zdecydowanie
nie czuła się pewnie, wciąż mając wrażenie, że niewiele brakuje, żeby ziemia
uciekła jej spod stóp. Bała się poruszyć, skupiona przede wszystkim na próbie
utrzymania się w pionie oraz ciepłych dłoniach, które jak na zawołanie
wylądowały na jej ramionach. Cóż, jakby nie patrzeć, cały czas powtarzał, że
pomoże i nie pozwoli, żeby upadła, ale to jeszcze nie znaczyło, że aż tak
bardzo mu wierzyła.
– No i? –
usłyszała, więc poderwała głowę, by rzucić swojemu towarzyszowi co najmniej
poirytowane spojrzenie.
– Co? –
zniecierpliwiła się. – Mam wrażenie, że zaraz upadnę… I w zasadzie to nie
wiem, co w tym ciekawego – dodała, a Seth uśmiechnął się w nieco
pobłażliwy sposób.
– Kiedy
stoi się w miejscu, to faktycznie nic – przyznał, a ona jeszcze
mocniej napięła już i tak zesztywniałe mięśnie.
– W zasadzie
to nie jest aż tak źle – zapewniła pośpiesznie. – Bardzo chętnie sobie postoję,
skoro już to robimy, więc… Seth! – jęknęła, bo poruszył się, bezceremonialnie
przesuwając wraz z nią o kilka kolejnych centymetrów.
Wypuściła
powietrze ze świstem, w duchu z uporem powtarzając sobie, że powinna
się uspokoić. Teoretycznie jazda na łyżwach nie była bardziej ryzykowna, niż
przystanie na pomysł bliźniaków, kiedy rzucili się ratować Jocelyne i Shannon
z tamtego ośrodka… Albo publiczne śpiewanie na imprezie i… Och, o regularnym
wychodzeniu z tuneli, by spotkać się z Deanem albo balansowaniu na
cieniutkim gzymsie nie wspominając.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, za wszelką cenę próbując się uspokoić i jakkolwiek
rozluźnić. Czuła, że napinając mięśnie nie zabrnie za daleko, nie wspominając o upartym
tkwieniu w miejscu, choć naturalnie zdecydowanie pewniej czułaby się,
gdyby wraz z Setem znajdowali się w pobliżu barierki, której
ewentualnie mogłaby się chwycić. Co prawda w najgorszym wypadku mogłaby co
najwyżej upaść, ale taka perspektywa niekoniecznie ją zachwycała – nie, skoro
zwykle robiła rzeczy, których była choć w niewielkim stopniu pewna.
Cóż,
Gabriel powiedział jej kiedyś, że książki to nie wszystko, kiedy zaczęła
zniechęcać się do wspólnych lekcji walki. W tej sytuacji najwyraźniej było
podobnie, choć po cichu miała nadzieję na to, że będzie inaczej. Najwyraźniej
się myliła, ale…
– Claire? –
Uświadomiła sobie, że już dłuższą chwilę milczała, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
Z opóźnieniem spojrzała na wyraźnie zmartwionego Setha, próbując
stwierdzić, co takiego chodziło chłopakowi po głowie. – Jest w porządku,
tak? Po prostu pozwól, żebym cię poprowadził.
No, dalej…, warknęła na siebie w duchu.
Pocałowałaś go i to więcej niż raz,
prawda? Zresztą to zdecydowanie nie jest gorsze od pozwolenia, żeby się do
ciebie zbliżył, kiedy był wilkiem…
Skrzywiła
się, ale ostatecznie skinęła głową, całą energię wkładając w to, żeby nie
spanikować. Seth posłał je uspokajającym uśmiech, po czym bardzo ostrożnie
poluzował uścisk, pomimo jej obaw zabierając dłonie z ramion. Dziewczyna
drgnęła, przez krótką chwilę przekonana, że zamierzał ją puścić i zostawić
samą na lodowisku, w ten sposób decydując się zmusić do tego, żeby sama
nauczyła się jeździć, ale nic podobnego nie miało miejsca. Odetchnęła, kiedy w zamian
po prostu chwycił ją za dłonie, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że to w zupełności
wystarczy, by oboje mogli poruszać się w dość swobodny sposób.
– Powoli…
Och, nawet nie wiem, jak powinienem ci to wytłumaczyć – przyznał z nieco
nerwowym uśmiechem. – Po prostu uwierz mi, że nie upadniesz, jeśli ruszysz za
mną.
– Mało
pocieszające – stwierdziła z rezerwą, ale nie próbowała się z nim
kłócić.
Wciąż czuła
się niepewnie, kiedy pociągnął ją za sobą, ale zmusiła się do tego, żeby nie
protestować. Musiała ze sobą walczyć, by aż tak bardzo nie napinać mięśni, co
okazało się dość problematyczne, choć nie niemożliwe. Obecność Setha na swój
sposób dodawała dziewczynie pewności, sprawiając, że z czasem zaczęła
dochodzić do wniosku, że jednak nie upadnie, jeśli spróbuje samodzielnie
posuwać się naprzód, zamiast zdawać się na uścisk i ruchy chłopaka. Seth
też musiał wyczuć zmianę, bo spojrzał na nią z zaciekawieniem, wyraźnie
usatysfakcjonowany tym, że mogłaby zaufać. Pomyślała, że to dobrze, tym
bardziej, że zdecydowanie sobie na to zasłużył, niemalże na każdym kroku
utwierdzając ją w przekonaniu, że chciał dla niej dobrze. Starał się i to
mu wychodziło, nawet jeśli niektóre z jego decyzji i zachowań
wydawały się wyjątkowo wręcz nieporadne.
Sama nie
była pewna, jak długo trwali w ciszy – ona przesadnie wręcz skupiona na
każdym kolejnym ruchu. Dopiero z czasem zaczęła się rozluźniać,
ostatecznie dochodząc do wniosku, że nie było aż tak źle. Może gdyby nabrała
wprawy na tyle, bo odważyć się poruszać bez asysty, to zaczęłoby sprawiać jej
przyjemność. Na pewno było inaczej, niż kiedy wolny czas spędzała z książką
w ręku albo w laboratorium, próbując się na coś przydać. Wtedy
wszystko wydawało jej się aż nazbyt znajome, dzięki czemu zawsze była w stanie
przewidzieć skutki, ale teraz… Przy Secie sprawy miały się zupełnie inaczej,
ale wcale nie czuła się z tego powodu źle – wręcz przeciwnie.
– Claire!
Poderwała
głowę, początkowo wytrącona z równowagi tym, że ktokolwiek mógłby ją wołać
– tym bardziej, że głos zdecydowanie nie należał do towarzyszącego jej
chłopaka. Nie miała problemu z tym, żeby odszukać Marissę, poruszającą się
po lodowisku z taką wprawą, jakby przez całe życie nie robiła nic innego.
Już kiedy dziewczyna zaproponowała przyjazd tutaj, Claire wyczuła, że kryło się
za tym coś zdecydowanie więcej, ale dopiero widząc Issie, utwierdziła się w przekonaniu,
że tak jest w istocie. Dawno nie widziała kogoś aż tak pewnego i pełnego
gracji, może pomijając wampiry, dla których podobny stan rzeczy był jak
najbardziej naturalny. W przypadku Marissy każdy kolejny ruch zachwycał,
zresztą tak jak i wrażenie, że dziewczyna bez wątpienia to lubiła – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
Issie
uśmiechnęła się, po czym bez chwili wahania podjechała bliżej. W tamtej
chwili Claire odniosła wrażenie, że po lodzie poruszała się nawet pewniej niż
po ziemi, bez trudu utrzymując równowagę, zupełnie jakby grawitacja jej nie
dotyczyła. Zatrzymała się bez większego problemu, z lekkością balansując
na ostrzach.
– I jak
się bawicie, gołąbeczki? – rzuciła pogodnym tonem, a Claire prychnęła, co
najmniej zmieszana pytanie.
– A co
to niby ma…? – zaczęła, ale Marissa tylko wywróciła oczami, wyraźnie rozbawiona
sytuacją.
– Przecież
widzę, że wyszła z tego jakaś podwójna randka… Tylko ja jestem tutaj sama.
– Uśmiechnęła się, najwyraźniej nie czując się źle z tego powodu. – Damien
i Liz gdzieś wsiąkli… Teoretycznie, bo widziałam ich w korytarzu i wydawali
świetnie się bawić nawet bez łyżew – dodała porozumiewawczym tonem. Lekko
przekrzywiła głowę, z zaciekawieniem spoglądając na stojącą przed nią
dwójkę. – No a wy… wyglądacie słodko – stwierdziła po chwili
zastanowienia, wprawiając Claire w jeszcze silniejszą konsternację.
Seth
zaśmiał się nieco nerwowo; po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co
takiego sobie myślał, ale – Claire nie miała co do tego wątpliwości –
zasugerowany przez Issie scenariusz najpewniej mu odpowiadał.
– Ona
zawsze jest taka bezpośrednia? – rzucił jakby od niechcenia. Tylko westchnęła,
chcąc nie chcąc kiwając głową.
– Zazwyczaj
– przyznała, nie czując powodu, żeby protestować – i to ani w kwestii
charakteru Marissy, ani ewentualnej randki. W zasadzie chyba było jej
wszystko jedno, tym bardziej, że przy Secie czuła się po prostu dobrze. –
Zresztą nieważne. Issie, to nie tak, że… – zaczęła, próbując stwierdzić, jak
bardzo niezręczne dla dziewczyny mogło być to, że niejako została sama, ale ta
tylko się roześmiała.
– Och, nie
przeszkadzajcie sobie! Ja mam lodowisko – stwierdziła takim tonem, jakby to
była najoczywistsza rzecz na świecie. – Uwielbiam jeździć i… Wspominałam ci o tym,
Claire?
– Hm,
niekoniecznie…
Marissa
wywróciła oczami.
– Zawsze o czymś
zapomnę – westchnęła, po czym jakby od niechcenia odsunęła się o kilkanaście
centymetrów, jak zwykle nie będąc w stanie ustać w miejscu. – Jeżdżę
tutaj, odkąd mama pierwszy raz zabrała mnie na łyżwy… Miałam z pięć lat –
przyznała i roześmiała się melodyjnie. – Och, właśnie! Mogę wam coś
pokazać, jeśli chcecie – dodała i bez czekania na odpowiedź wycofała się w pośpiechu,
wracając do jazdy.
Claire
wywróciła oczami, z zaciekawieniem odprowadzając Marissę wzrokiem. Chyba właśnie
za to tak bardzo ją lubiła – za bezpośredniość i to, że zawsze była aż tak
pozytywnie nastawiona do wszystkich wokół. Jeśli do tego wszystkiego trafili do
miejsca, które bezpośrednio łączyło się z jej pasją, efekt bez wątpienia
miał być ciekawy, a skoro tak…
Poczucie
bycia obserwowaną pojawiło się nagle, skutecznie wyrywając dziewczynę z zamyślenia.
Rozejrzała się nieco niespokojnie, początkowo przekonana, że to wyłącznie jej
przewrażliwienie, póki nie napotkała na przenikliwe spojrzenie brązowych,
wpatrzonych w nią oczu. W znacznym oddaleniu od niej, spokojnie
opierając się o otaczającą lodowisko barierkę, spokojnie stał mężczyzna –
ciemnowłosy, chorobliwi blady i bez wątpienia skupiony na nich. Coś w jego
widoku sprawiło, że poczuła się co najmniej zaniepokojona, tym bardziej, że
wystarczyło zaledwie kilka sekund, żeby zrozumiała, że widzi wampira – i to
pomimo tego, że kolor jego oczu sugerował coś zupełnie innego.
– Claire? –
rzucił nieco niespokojnie Seth, skutecznie ściągając na siebie jej uwagę.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na chłopaka. W pierwszym
odruchu natychmiast zapragnęła poinformować go o tym, że cokolwiek mogłoby
być nie tak, ale powstrzymała się, zmuszając do zachowania spokoju i posłania
Sethowi nieco wymuszonego uśmiechu.
– Zejdźmy
już z lodowiska, dobrze? – zaproponowała. – Trochę mi zimno, zresztą
lepiej będzie obserwować Issie z odległości – dodała, a chłopak z wolna
skinął głową, najwyraźniej nie mając nic przeciwko.
Kiedy z wolna
ruszyli ku barierce, dla pewności raz jeszcze obejrzała się przez ramię, jednak
w miejscu, gdzie chwilę wcześniej widziała nieznajomego wampira, nie było
już nikogo.

Claudia
W milczeniu wpatrywała się w Olivera,
nie po raz pierwszy zastanawiając się, co i dlaczego tak właściwie robiła.
Chwilami cisza, która zazwyczaj między nimi panowała, doprowadzała ją do szaleństwa,
tak jak i konieczność ukrywania się przed wszystkimi wokół. Do tego
drugiego zdążyła się przyzwyczaić, przez całe życie nie robiąc w zasadzie
nic innego – ucieczka stała się częścią jej egzystencji, nie niosąc ze sobą
nic, prócz konieczności regularnego przenoszenia się z miejsca na miejsce
– ale od dawna nie było aż tak źle. Czuła, że tak jest, pierwszy raz od wieków
naprawdę się bojąc, choć do tej pory było to dla niej nie do pomyślenia.
Od samego
początku wiedziała, że pojawienie się Amelie zmieni wszystko. Obietnica, którą
wymogła na niej stwórczyni, jawiła się niczym początek końca, choć sama
perspektywa wydawała się co najmniej przerażając. Claudia wiedziała, że nie
może odmówić i już samo to niezmiennie doprowadzało ją do szaleństwa – i to
nawet teraz, kiedy teoretycznie była wolna, w końcu nie musząc wahać się
nad tym, czy ktokolwiek zabroni jej opuścić Miasto Nocy. Gdyby tylko zechciała,
mogłaby uciec choćby tej nocy, wracając do trybu, który znała i prowadziła,
zanim członkini kwartetu stanęła na jej drodze, przywodząc do tego miejsca.
Wszystko skończyłoby się równie nagle, co i zaczęło, a jednak…
Och, zepsuła
wszystko.
Zrobiła to z chwilą,
w której w przypływie paniki zaatakowała Laylę, tym samym posuwając
się o krok za daleko. Choć zadanie wampirzycy mentalnego bólu wydawało się
błahostką, Claudia zdawała sobie sprawę z tego, że to wcale nie takie proste
– i że z równym powodzeniem mogła udać się bezpośrednio do tego,
który przez tyle czasu ją prześladował, pomachać mu, a potem pozwolić, by w końcu
ją dorwał. Poświęciła się, bo tego od niej oczekiwano, a kiedy przyszło co
do czego…
Była sama.
Amelie ją zostawiła,
tak po prostu zapominając o wszystkim, co z jej winy zmuszona była
zrobić Claudia. Ona i Isobel ją wykorzystały, a kiedy przyszło co do
czego, zostawiły samą sobie, każąc cieszyć się zachowanym życiem, którego od
dawna nie miała. Gdyby to było takie proste, może nawet by się ucieszyła,
wracając do nieprzerwanej ucieczki, ale tym razem wszystko było inne, o czym
zresztą doskonale wiedziała. Amelie również musiała zdawać sobie z tego
sprawę, a jednak nie było jej – odeszła, łamiąc wszelakie złożone swojej
podopiecznej obietnice. I choć teoretycznie Claudia mogła się tego
spodziewać, wiedząc, że igra z istotami równie niebezpiecznymi, co i zdradzieckimi,
kiedy ostatecznie została na lodzie, to naprawdę ją zabolało – i to o wiele
bardziej, niż mogłaby sobie tego spodziewać.
Bezwiednie zacisnęła
dłonie w pięści, przez krótką chwilę mając ochotę zerwać się z miejsca
i zniszczyć pierwszą rzecz, która wpadłaby jej w ręce. Miała
serdecznie dość zakurzonej, ciasnej izdebki na poddaszu jednej z kamieniczek,
którą wskazał jej Oliver. Podobnymi uczuciami darzyła wiecznie milczącego
chłopaka, choć ten jak na ironię okazał się jej jedynym towarzyszem. Nie
rozumiała go, mimo usilnych starań nie będąc w stanie dowiedzieć się,
czego tak naprawdę od niej chciał. Wiedziała wyłącznie tyle, że podążał za nią
już od dłuższego czasu, jeszcze w Niebiańskiej Rezydencji doprowadzając do
szału spojrzeniami, które jej posyłał – tak nieznośnie świadomymi i pełnymi
współczucia, które…
Och, nie
potrzebowała tego, żeby się nad nią litował! Nie chciała tego, a jednak
nie była w stanie tak po prostu posłać go w cholerę, odkąd w tamtym
lesie wyciągnął do niej rękę – całkowicie obojętny, że leżała tuż przed nim
upokorzona na wszystkie możliwe sposoby i przez krótką chwilę całkowicie
bezbronna. Gdyby nie on, najpewniej zrobiłaby coś głupiego albo została w miejscu,
w którym porzuciła ją Isobel, czekając aż znajdzie ją ktoś z bliskiego
kręgu Dimitra i Isabeau – a potem najpewniej zabije, bo tylko to
czekało ją w Mieście Nocy. To sprawiało, że pozostawanie tutaj jawiło się
Claudii jako tym większe szaleństwo, choć zarazem wciąż pozostawało lepszą
alternatywą, niż gdyby po całych wiekach na powrót wpadła w ręce swojego
prześladowcy. Wszystko był lepsze od tego, łącznie ze śmiercią, tym bardziej,
że już dawno obiecała sobie, że prędzej samodzielnie skoczy w płomienie,
niż pozwoli, żeby…
Nie,
zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.
– O co
ci tak naprawdę chodzi, co? – odezwała się, chcąc w ten sposób ochronić
się przed niechcianymi myślami. Oliver obejrzał się na nią, oczywiście milcząc i starając
nie okazywać żadnych emocji. – Nie masz czasami tego dość? Mogę zadawać ci
pytani tak długo, aż któreś z nas trafi szlag i zabije drugie –
stwierdziła z rezerwą, podświadomie czując, że to i tak nie
przyniesie skutku.
Cisza.
Spodziewała się tego, a jednak i tak poczuła narastającą irytację,
przez krótką chwilę mając ochotę chwycić chłopaka za ramiona i porządnie nim
potrząsnąć. W przeszłości robiła różne rzeczy, więc była gotowa dosłownie
na wszystko, byleby zapewnić sobie przetrwanie. Nie wiedziała, co tak naprawdę
powstrzymywało ją przed zadaniem Oliverowi bólu, a później torturowaniem
go tak długo, aż udzieliłby jej odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania – i to
nawet w sytuacji, w której musiałby wypisać je własną krwią na
ścianie alby podłodze, bo chyba tylko te mieli do dyspozycji w tym
cholernym pokoju.
Och, chyba
nawet potrafiła sobie to wyobrazić. Kto jak kto, ale ona doskonale rozumiała,
czym jest ból, powolna agonia i błaganie opatrzności o jak najszybszą
śmierć – cokolwiek, co tylko ukróciłoby męki. To sprawiało, że tym łatwiej było
jej wyobrazić sobie, jak skuteczne potrafiły być niektóre tortury, o stosowaniu
ich nie wspominając. Każdy miał swoją wytrzymałość – granicę, po przekroczeniu
której zmieniało się wszystko. Ona już dawno przekroczyła własną, więc nie
widziała powodu, dla którego miałaby litować się nad kimkolwiek, ale… w jego
przypadku nie potrafiła zachować się inaczej.
Nie teraz,
skoro podświadomie czuła, że tak naprawdę go potrzebowała, zawdzięczając tej
tajemniczej istocie o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– Jesteś
niemową, czy też nie słyszysz? Hej, przestań! – wycedziła przez zaciśnięte
zęby, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Jeśli uważasz, że to zabawne…
Urwała, nie
widząc powodu, dla którego miałaby kończyć. Zdecydowanie nie wyglądał na
rozbawionego, choć to nadal nie tłumaczyło szaleństwa, w którym oboje
trwali. Gdyby choć podejrzewała, czego powinna się po nim spodziewać i jakie
miał korzyści z trwania przy niej… Bo musiał jakieś mieć – nic innego nie
wchodziło w grę, przynajmniej z jej perspektywy. Już dawno przestała
wierzyć w bezinteresowność, przez co tym bardziej irytowała ją niemożność
pojęcia, co takiego kierowało tym chłopakiem. Strach? To nie miało sensu, bo w takim
wypadku zdecydowanie nie przyszedłby do niej, kiedy w była w tamtym
lesie. Co więcej, miał setki możliwości, żeby ją wydać i przy pierwszej
okazji polecieć do Niebiańskiej Rezydencji, a jednak do tej pory tego nie
zrobił. To zdecydowanie nie miało sensu, a jednak wszystko wskazywało na
to, że powinna mu zaufać – i to niezależnie od tego, jak bezsensownie
głupie wydawało jej się takie posunięcie.
Wzdrygnęła
się, kiedy chłopak bez jakiegokolwiek ostrzeżenia znalazł się tuż obok niej.
Brwi Claudii powędrowały ku górze, kiedy zachęcającym gestem wyciągnął ku niej
kubek z krwią – ludzką, co była w stanie rozpoznać, nawet jeśli
zniechęcała ją świadomość, że najpewniej miała do czynienia z zimną cieczą
z plastikowego woreczka. Natychmiast zacisnęła usta, po czym uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, nie pierwszy raz unosząc się dumą i decydując
się zignorować starania Olivera. Zdecydowanie nie zamierzała się przyznać, że
mogłaby być głodna, nie wspominając o jakiejkolwiek formie podziękowań za
opiekę, której wcale od niego nie oczekiwała.
– Nieważne
– stwierdziła chłodno, zaczynając niespokojnie krążyć o izdebce. –
Zaczynam mieć tego dość i… Och, nie mogę tutaj zostać, jasne? Myśl sobie, co
tylko chcesz, ale wyjeżdżam z Miasta Nocy raz na zawsze – zapowiedziała,
ale i te słowa nie zrobiły na jej towarzyszu wrażenia.
Zamilkła,
przypatrując mu się w zamyśleniu, kiedy tylko wzruszył ramionami. Patrzył
na nią dziwnie, wciąż spokojnie trzymając kubek z krwią i właściwie
nie odrywając od niej wzroku.
Claudia westchnęła,
po czym pod wpływem impulsu w końcu przyjęła ofiarowane jej naczynie. Choć
sama nie była pewna, czy jej podejrzenia są słuszne, była gotowa przysiąc, że
milczący chłopak podąży za nią tak czy inaczej.
W jakiś
pokrętny sposób myśl o tym przynosiła kobiecie ulgę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz