21 stycznia 2017

Siedemdziesiąt pięć

Claire
Roześmiała się, nie mogąc się powstrzymać. Zaraz po tym spojrzała na Setha ze swego rodzaju obawą i niedowierzaniem, nagle zaczynając wątpić w to, czy przyjście tutaj faktycznie było aż tak dobrym pomysłem. Już nie czuła się aż tak pewnie, próbując utrzymać równowagę, co samo w sobie okazało się wyzwaniem i to jeszcze przed tym, jak w ogóle spróbowała wejść na lód.
– No, chodź! – rzucił zachęcającym tonem chłopak, kiedy zaparła się nogami, nie pozwalając wciągnąć się na lodowisko. – To wcale nie jest takie trudne… Wciąż stoimy, prawda? – zauważył przytomnie, chociaż wcale nie była pewna, czy to faktycznie aż takie proste.
– Kiedy ostatni raz jeździłeś? – zapytała z powątpiewaniem, poniekąd po to, żeby choć trochę zyskać na czasie.
Seth jedynie wywrócił oczami.
– Tego się raczej nie zapomina – stwierdził i tych kilka słów wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej niepewnie.
Cóż, to chyba znaczyło mniej więcej tyle samo, co „dość dawno”. Tak czy inaczej, nagle zwątpiła w to, czy zdawanie się na osobę, która sama mogła mieć problem z utrzymaniem się w pionie było aż takim dobrym pomysłem. W gruncie rzeczy spodziewała się dosłownie wszystkiego i to z tym, że przy pierwszej okazji oboje wylądują na ziemi albo…
Seth skorzystał z chwili jej nieuwagi, że by jednak przyciągnąć ją do siebie. Claire wyrwał się nieco zdławiony, zaskoczony okrzyk, kiedy dosłownie poleciała przed siebie, ostatecznie wpadając chłopakowi w ramiona. Nie, zdecydowanie nie czuła się pewnie, wciąż mając wrażenie, że niewiele brakuje, żeby ziemia uciekła jej spod stóp. Bała się poruszyć, skupiona przede wszystkim na próbie utrzymania się w pionie oraz ciepłych dłoniach, które jak na zawołanie wylądowały na jej ramionach. Cóż, jakby nie patrzeć, cały czas powtarzał, że pomoże i nie pozwoli, żeby upadła, ale to jeszcze nie znaczyło, że aż tak bardzo mu wierzyła.
– No i? – usłyszała, więc poderwała głowę, by rzucić swojemu towarzyszowi co najmniej poirytowane spojrzenie.
– Co? – zniecierpliwiła się. – Mam wrażenie, że zaraz upadnę… I w zasadzie to nie wiem, co w tym ciekawego – dodała, a Seth uśmiechnął się w nieco pobłażliwy sposób.
– Kiedy stoi się w miejscu, to faktycznie nic – przyznał, a ona jeszcze mocniej napięła już i tak zesztywniałe mięśnie.
– W zasadzie to nie jest aż tak źle – zapewniła pośpiesznie. – Bardzo chętnie sobie postoję, skoro już to robimy, więc… Seth! – jęknęła, bo poruszył się, bezceremonialnie przesuwając wraz z nią o kilka kolejnych centymetrów.
Wypuściła powietrze ze świstem, w duchu z uporem powtarzając sobie, że powinna się uspokoić. Teoretycznie jazda na łyżwach nie była bardziej ryzykowna, niż przystanie na pomysł bliźniaków, kiedy rzucili się ratować Jocelyne i Shannon z tamtego ośrodka… Albo publiczne śpiewanie na imprezie i… Och, o regularnym wychodzeniu z tuneli, by spotkać się z Deanem albo balansowaniu na cieniutkim gzymsie nie wspominając.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, za wszelką cenę próbując się uspokoić i jakkolwiek rozluźnić. Czuła, że napinając mięśnie nie zabrnie za daleko, nie wspominając o upartym tkwieniu w miejscu, choć naturalnie zdecydowanie pewniej czułaby się, gdyby wraz z Setem znajdowali się w pobliżu barierki, której ewentualnie mogłaby się chwycić. Co prawda w najgorszym wypadku mogłaby co najwyżej upaść, ale taka perspektywa niekoniecznie ją zachwycała – nie, skoro zwykle robiła rzeczy, których była choć w niewielkim stopniu pewna.
Cóż, Gabriel powiedział jej kiedyś, że książki to nie wszystko, kiedy zaczęła zniechęcać się do wspólnych lekcji walki. W tej sytuacji najwyraźniej było podobnie, choć po cichu miała nadzieję na to, że będzie inaczej. Najwyraźniej się myliła, ale…
– Claire? – Uświadomiła sobie, że już dłuższą chwilę milczała, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Z opóźnieniem spojrzała na wyraźnie zmartwionego Setha, próbując stwierdzić, co takiego chodziło chłopakowi po głowie. – Jest w porządku, tak? Po prostu pozwól, żebym cię poprowadził.
No, dalej…, warknęła na siebie w duchu. Pocałowałaś go i to więcej niż raz, prawda? Zresztą to zdecydowanie nie jest gorsze od pozwolenia, żeby się do ciebie zbliżył, kiedy był wilkiem…
Skrzywiła się, ale ostatecznie skinęła głową, całą energię wkładając w to, żeby nie spanikować. Seth posłał je uspokajającym uśmiech, po czym bardzo ostrożnie poluzował uścisk, pomimo jej obaw zabierając dłonie z ramion. Dziewczyna drgnęła, przez krótką chwilę przekonana, że zamierzał ją puścić i zostawić samą na lodowisku, w ten sposób decydując się zmusić do tego, żeby sama nauczyła się jeździć, ale nic podobnego nie miało miejsca. Odetchnęła, kiedy w zamian po prostu chwycił ją za dłonie, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że to w zupełności wystarczy, by oboje mogli poruszać się w dość swobodny sposób.
– Powoli… Och, nawet nie wiem, jak powinienem ci to wytłumaczyć – przyznał z nieco nerwowym uśmiechem. – Po prostu uwierz mi, że nie upadniesz, jeśli ruszysz za mną.
– Mało pocieszające – stwierdziła z rezerwą, ale nie próbowała się z nim kłócić.
Wciąż czuła się niepewnie, kiedy pociągnął ją za sobą, ale zmusiła się do tego, żeby nie protestować. Musiała ze sobą walczyć, by aż tak bardzo nie napinać mięśni, co okazało się dość problematyczne, choć nie niemożliwe. Obecność Setha na swój sposób dodawała dziewczynie pewności, sprawiając, że z czasem zaczęła dochodzić do wniosku, że jednak nie upadnie, jeśli spróbuje samodzielnie posuwać się naprzód, zamiast zdawać się na uścisk i ruchy chłopaka. Seth też musiał wyczuć zmianę, bo spojrzał na nią z zaciekawieniem, wyraźnie usatysfakcjonowany tym, że mogłaby zaufać. Pomyślała, że to dobrze, tym bardziej, że zdecydowanie sobie na to zasłużył, niemalże na każdym kroku utwierdzając ją w przekonaniu, że chciał dla niej dobrze. Starał się i to mu wychodziło, nawet jeśli niektóre z jego decyzji i zachowań wydawały się wyjątkowo wręcz nieporadne.
Sama nie była pewna, jak długo trwali w ciszy – ona przesadnie wręcz skupiona na każdym kolejnym ruchu. Dopiero z czasem zaczęła się rozluźniać, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nie było aż tak źle. Może gdyby nabrała wprawy na tyle, bo odważyć się poruszać bez asysty, to zaczęłoby sprawiać jej przyjemność. Na pewno było inaczej, niż kiedy wolny czas spędzała z książką w ręku albo w laboratorium, próbując się na coś przydać. Wtedy wszystko wydawało jej się aż nazbyt znajome, dzięki czemu zawsze była w stanie przewidzieć skutki, ale teraz… Przy Secie sprawy miały się zupełnie inaczej, ale wcale nie czuła się z tego powodu źle – wręcz przeciwnie.
– Claire!
Poderwała głowę, początkowo wytrącona z równowagi tym, że ktokolwiek mógłby ją wołać – tym bardziej, że głos zdecydowanie nie należał do towarzyszącego jej chłopaka. Nie miała problemu z tym, żeby odszukać Marissę, poruszającą się po lodowisku z taką wprawą, jakby przez całe życie nie robiła nic innego. Już kiedy dziewczyna zaproponowała przyjazd tutaj, Claire wyczuła, że kryło się za tym coś zdecydowanie więcej, ale dopiero widząc Issie, utwierdziła się w przekonaniu, że tak jest w istocie. Dawno nie widziała kogoś aż tak pewnego i pełnego gracji, może pomijając wampiry, dla których podobny stan rzeczy był jak najbardziej naturalny. W przypadku Marissy każdy kolejny ruch zachwycał, zresztą tak jak i wrażenie, że dziewczyna bez wątpienia to lubiła – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Issie uśmiechnęła się, po czym bez chwili wahania podjechała bliżej. W tamtej chwili Claire odniosła wrażenie, że po lodzie poruszała się nawet pewniej niż po ziemi, bez trudu utrzymując równowagę, zupełnie jakby grawitacja jej nie dotyczyła. Zatrzymała się bez większego problemu, z lekkością balansując na ostrzach.
– I jak się bawicie, gołąbeczki? – rzuciła pogodnym tonem, a Claire prychnęła, co najmniej zmieszana pytanie.
– A co to niby ma…? – zaczęła, ale Marissa tylko wywróciła oczami, wyraźnie rozbawiona sytuacją.
– Przecież widzę, że wyszła z tego jakaś podwójna randka… Tylko ja jestem tutaj sama. – Uśmiechnęła się, najwyraźniej nie czując się źle z tego powodu. – Damien i Liz gdzieś wsiąkli… Teoretycznie, bo widziałam ich w korytarzu i wydawali świetnie się bawić nawet bez łyżew – dodała porozumiewawczym tonem. Lekko przekrzywiła głowę, z zaciekawieniem spoglądając na stojącą przed nią dwójkę. – No a wy… wyglądacie słodko – stwierdziła po chwili zastanowienia, wprawiając Claire w jeszcze silniejszą konsternację.
Seth zaśmiał się nieco nerwowo; po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale – Claire nie miała co do tego wątpliwości – zasugerowany przez Issie scenariusz najpewniej mu odpowiadał.
– Ona zawsze jest taka bezpośrednia? – rzucił jakby od niechcenia. Tylko westchnęła, chcąc nie chcąc kiwając głową.
– Zazwyczaj – przyznała, nie czując powodu, żeby protestować – i to ani w kwestii charakteru Marissy, ani ewentualnej randki. W zasadzie chyba było jej wszystko jedno, tym bardziej, że przy Secie czuła się po prostu dobrze. – Zresztą nieważne. Issie, to nie tak, że… – zaczęła, próbując stwierdzić, jak bardzo niezręczne dla dziewczyny mogło być to, że niejako została sama, ale ta tylko się roześmiała.
– Och, nie przeszkadzajcie sobie! Ja mam lodowisko – stwierdziła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Uwielbiam jeździć i… Wspominałam ci o tym, Claire?
– Hm, niekoniecznie…
Marissa wywróciła oczami.
– Zawsze o czymś zapomnę – westchnęła, po czym jakby od niechcenia odsunęła się o kilkanaście centymetrów, jak zwykle nie będąc w stanie ustać w miejscu. – Jeżdżę tutaj, odkąd mama pierwszy raz zabrała mnie na łyżwy… Miałam z pięć lat – przyznała i roześmiała się melodyjnie. – Och, właśnie! Mogę wam coś pokazać, jeśli chcecie – dodała i bez czekania na odpowiedź wycofała się w pośpiechu, wracając do jazdy.
Claire wywróciła oczami, z zaciekawieniem odprowadzając Marissę wzrokiem. Chyba właśnie za to tak bardzo ją lubiła – za bezpośredniość i to, że zawsze była aż tak pozytywnie nastawiona do wszystkich wokół. Jeśli do tego wszystkiego trafili do miejsca, które bezpośrednio łączyło się z jej pasją, efekt bez wątpienia miał być ciekawy, a skoro tak…
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle, skutecznie wyrywając dziewczynę z zamyślenia. Rozejrzała się nieco niespokojnie, początkowo przekonana, że to wyłącznie jej przewrażliwienie, póki nie napotkała na przenikliwe spojrzenie brązowych, wpatrzonych w nią oczu. W znacznym oddaleniu od niej, spokojnie opierając się o otaczającą lodowisko barierkę, spokojnie stał mężczyzna – ciemnowłosy, chorobliwi blady i bez wątpienia skupiony na nich. Coś w jego widoku sprawiło, że poczuła się co najmniej zaniepokojona, tym bardziej, że wystarczyło zaledwie kilka sekund, żeby zrozumiała, że widzi wampira – i to pomimo tego, że kolor jego oczu sugerował coś zupełnie innego.
– Claire? – rzucił nieco niespokojnie Seth, skutecznie ściągając na siebie jej uwagę.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na chłopaka. W pierwszym odruchu natychmiast zapragnęła poinformować go o tym, że cokolwiek mogłoby być nie tak, ale powstrzymała się, zmuszając do zachowania spokoju i posłania Sethowi nieco wymuszonego uśmiechu.
– Zejdźmy już z lodowiska, dobrze? – zaproponowała. – Trochę mi zimno, zresztą lepiej będzie obserwować Issie z odległości – dodała, a chłopak z wolna skinął głową, najwyraźniej nie mając nic przeciwko.
Kiedy z wolna ruszyli ku barierce, dla pewności raz jeszcze obejrzała się przez ramię, jednak w miejscu, gdzie chwilę wcześniej widziała nieznajomego wampira, nie było już nikogo.
Claudia
W milczeniu wpatrywała się w Olivera, nie po raz pierwszy zastanawiając się, co i dlaczego tak właściwie robiła. Chwilami cisza, która zazwyczaj między nimi panowała, doprowadzała ją do szaleństwa, tak jak i konieczność ukrywania się przed wszystkimi wokół. Do tego drugiego zdążyła się przyzwyczaić, przez całe życie nie robiąc w zasadzie nic innego – ucieczka stała się częścią jej egzystencji, nie niosąc ze sobą nic, prócz konieczności regularnego przenoszenia się z miejsca na miejsce – ale od dawna nie było aż tak źle. Czuła, że tak jest, pierwszy raz od wieków naprawdę się bojąc, choć do tej pory było to dla niej nie do pomyślenia.
Od samego początku wiedziała, że pojawienie się Amelie zmieni wszystko. Obietnica, którą wymogła na niej stwórczyni, jawiła się niczym początek końca, choć sama perspektywa wydawała się co najmniej przerażając. Claudia wiedziała, że nie może odmówić i już samo to niezmiennie doprowadzało ją do szaleństwa – i to nawet teraz, kiedy teoretycznie była wolna, w końcu nie musząc wahać się nad tym, czy ktokolwiek zabroni jej opuścić Miasto Nocy. Gdyby tylko zechciała, mogłaby uciec choćby tej nocy, wracając do trybu, który znała i prowadziła, zanim członkini kwartetu stanęła na jej drodze, przywodząc do tego miejsca. Wszystko skończyłoby się równie nagle, co i zaczęło, a jednak…
Och, zepsuła wszystko.
Zrobiła to z chwilą, w której w przypływie paniki zaatakowała Laylę, tym samym posuwając się o krok za daleko. Choć zadanie wampirzycy mentalnego bólu wydawało się błahostką, Claudia zdawała sobie sprawę z tego, że to wcale nie takie proste – i że z równym powodzeniem mogła udać się bezpośrednio do tego, który przez tyle czasu ją prześladował, pomachać mu, a potem pozwolić, by w końcu ją dorwał. Poświęciła się, bo tego od niej oczekiwano, a kiedy przyszło co do czego…
Była sama.
Amelie ją zostawiła, tak po prostu zapominając o wszystkim, co z jej winy zmuszona była zrobić Claudia. Ona i Isobel ją wykorzystały, a kiedy przyszło co do czego, zostawiły samą sobie, każąc cieszyć się zachowanym życiem, którego od dawna nie miała. Gdyby to było takie proste, może nawet by się ucieszyła, wracając do nieprzerwanej ucieczki, ale tym razem wszystko było inne, o czym zresztą doskonale wiedziała. Amelie również musiała zdawać sobie z tego sprawę, a jednak nie było jej – odeszła, łamiąc wszelakie złożone swojej podopiecznej obietnice. I choć teoretycznie Claudia mogła się tego spodziewać, wiedząc, że igra z istotami równie niebezpiecznymi, co i zdradzieckimi, kiedy ostatecznie została na lodzie, to naprawdę ją zabolało – i to o wiele bardziej, niż mogłaby sobie tego spodziewać.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, przez krótką chwilę mając ochotę zerwać się z miejsca i zniszczyć pierwszą rzecz, która wpadłaby jej w ręce. Miała serdecznie dość zakurzonej, ciasnej izdebki na poddaszu jednej z kamieniczek, którą wskazał jej Oliver. Podobnymi uczuciami darzyła wiecznie milczącego chłopaka, choć ten jak na ironię okazał się jej jedynym towarzyszem. Nie rozumiała go, mimo usilnych starań nie będąc w stanie dowiedzieć się, czego tak naprawdę od niej chciał. Wiedziała wyłącznie tyle, że podążał za nią już od dłuższego czasu, jeszcze w Niebiańskiej Rezydencji doprowadzając do szału spojrzeniami, które jej posyłał – tak nieznośnie świadomymi i pełnymi współczucia, które…
Och, nie potrzebowała tego, żeby się nad nią litował! Nie chciała tego, a jednak nie była w stanie tak po prostu posłać go w cholerę, odkąd w tamtym lesie wyciągnął do niej rękę – całkowicie obojętny, że leżała tuż przed nim upokorzona na wszystkie możliwe sposoby i przez krótką chwilę całkowicie bezbronna. Gdyby nie on, najpewniej zrobiłaby coś głupiego albo została w miejscu, w którym porzuciła ją Isobel, czekając aż znajdzie ją ktoś z bliskiego kręgu Dimitra i Isabeau – a potem najpewniej zabije, bo tylko to czekało ją w Mieście Nocy. To sprawiało, że pozostawanie tutaj jawiło się Claudii jako tym większe szaleństwo, choć zarazem wciąż pozostawało lepszą alternatywą, niż gdyby po całych wiekach na powrót wpadła w ręce swojego prześladowcy. Wszystko był lepsze od tego, łącznie ze śmiercią, tym bardziej, że już dawno obiecała sobie, że prędzej samodzielnie skoczy w płomienie, niż pozwoli, żeby…
Nie, zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.
– O co ci tak naprawdę chodzi, co? – odezwała się, chcąc w ten sposób ochronić się przed niechcianymi myślami. Oliver obejrzał się na nią, oczywiście milcząc i starając nie okazywać żadnych emocji. – Nie masz czasami tego dość? Mogę zadawać ci pytani tak długo, aż któreś z nas trafi szlag i zabije drugie – stwierdziła z rezerwą, podświadomie czując, że to i tak nie przyniesie skutku.
Cisza. Spodziewała się tego, a jednak i tak poczuła narastającą irytację, przez krótką chwilę mając ochotę chwycić chłopaka za ramiona i porządnie nim potrząsnąć. W przeszłości robiła różne rzeczy, więc była gotowa dosłownie na wszystko, byleby zapewnić sobie przetrwanie. Nie wiedziała, co tak naprawdę powstrzymywało ją przed zadaniem Oliverowi bólu, a później torturowaniem go tak długo, aż udzieliłby jej odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania – i to nawet w sytuacji, w której musiałby wypisać je własną krwią na ścianie alby podłodze, bo chyba tylko te mieli do dyspozycji w tym cholernym pokoju.
Och, chyba nawet potrafiła sobie to wyobrazić. Kto jak kto, ale ona doskonale rozumiała, czym jest ból, powolna agonia i błaganie opatrzności o jak najszybszą śmierć – cokolwiek, co tylko ukróciłoby męki. To sprawiało, że tym łatwiej było jej wyobrazić sobie, jak skuteczne potrafiły być niektóre tortury, o stosowaniu ich nie wspominając. Każdy miał swoją wytrzymałość – granicę, po przekroczeniu której zmieniało się wszystko. Ona już dawno przekroczyła własną, więc nie widziała powodu, dla którego miałaby litować się nad kimkolwiek, ale… w jego przypadku nie potrafiła zachować się inaczej.
Nie teraz, skoro podświadomie czuła, że tak naprawdę go potrzebowała, zawdzięczając tej tajemniczej istocie o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– Jesteś niemową, czy też nie słyszysz? Hej, przestań! – wycedziła przez zaciśnięte zęby, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Jeśli uważasz, że to zabawne…
Urwała, nie widząc powodu, dla którego miałaby kończyć. Zdecydowanie nie wyglądał na rozbawionego, choć to nadal nie tłumaczyło szaleństwa, w którym oboje trwali. Gdyby choć podejrzewała, czego powinna się po nim spodziewać i jakie miał korzyści z trwania przy niej… Bo musiał jakieś mieć – nic innego nie wchodziło w grę, przynajmniej z jej perspektywy. Już dawno przestała wierzyć w bezinteresowność, przez co tym bardziej irytowała ją niemożność pojęcia, co takiego kierowało tym chłopakiem. Strach? To nie miało sensu, bo w takim wypadku zdecydowanie nie przyszedłby do niej, kiedy w była w tamtym lesie. Co więcej, miał setki możliwości, żeby ją wydać i przy pierwszej okazji polecieć do Niebiańskiej Rezydencji, a jednak do tej pory tego nie zrobił. To zdecydowanie nie miało sensu, a jednak wszystko wskazywało na to, że powinna mu zaufać – i to niezależnie od tego, jak bezsensownie głupie wydawało jej się takie posunięcie.
Wzdrygnęła się, kiedy chłopak bez jakiegokolwiek ostrzeżenia znalazł się tuż obok niej. Brwi Claudii powędrowały ku górze, kiedy zachęcającym gestem wyciągnął ku niej kubek z krwią – ludzką, co była w stanie rozpoznać, nawet jeśli zniechęcała ją świadomość, że najpewniej miała do czynienia z zimną cieczą z plastikowego woreczka. Natychmiast zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie pierwszy raz unosząc się dumą i decydując się zignorować starania Olivera. Zdecydowanie nie zamierzała się przyznać, że mogłaby być głodna, nie wspominając o jakiejkolwiek formie podziękowań za opiekę, której wcale od niego nie oczekiwała.
– Nieważne – stwierdziła chłodno, zaczynając niespokojnie krążyć o izdebce. – Zaczynam mieć tego dość i… Och, nie mogę tutaj zostać, jasne? Myśl sobie, co tylko chcesz, ale wyjeżdżam z Miasta Nocy raz na zawsze – zapowiedziała, ale i te słowa nie zrobiły na jej towarzyszu wrażenia.
Zamilkła, przypatrując mu się w zamyśleniu, kiedy tylko wzruszył ramionami. Patrzył na nią dziwnie, wciąż spokojnie trzymając kubek z krwią i właściwie nie odrywając od niej wzroku.
Claudia westchnęła, po czym pod wpływem impulsu w końcu przyjęła ofiarowane jej naczynie. Choć sama nie była pewna, czy jej podejrzenia są słuszne, była gotowa przysiąc, że milczący chłopak podąży za nią tak czy inaczej.
W jakiś pokrętny sposób myśl o tym przynosiła kobiecie ulgę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa