
Claire
Śmiech Issie miał w sobie
coś kojącego, co z miejsca pozwoliło jej się rozluźnić. Z zaciekawieniem
rozglądała się dookoła, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego
właśnie próbowała robić. Początkowo nie była przekonana, a wątpliwości nie
odpuszczały ją od chwili, w której wraz z Marissą i resztą
towarzystwa zdecydowała się wyjść na miasto, ale to nie był ten rodzaj
niechęci, który towarzyszył jej w dzień imprezy z okazji Halloween.
Tym razem było inaczej, a Claire musiała przyznać, że czuła się bardziej
podekscytowana, aniżeli zmartwiona tym, co ewentualnie mogłoby się stać.
Wiedziała,
że po Issie można spodziewać się dosłownie wszystkiego, więc nie była szczególnie
zaskoczona, kiedy ta jak gdyby nigdy nic pojawiła się w progu domu. Chyba
nawet wolała nie wiedzieć, skąd dziewczyna wiedziała, gdzie powinna się udać,
skoro ostatnim razem spotkały się u Cullenów, nie wspominając o tym,
że zdawała sobie sprawę z tego, że na pewno kogoś zastanie, ale to w gruncie
rzeczy nie było istotne. Sama zainteresowana z uśmiechem zrzuciła wszystko
na „intuicję”, ostatecznie uznając, że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia są
zbędne. Cóż, w gruncie rzeczy tak było, bo Marissa zdecydowanie nie
należała do osób, które przyjmowały do świadomości odmowę. Tak było również w tym
wypadku, więc Claire nie pozostało nic innego, jak kolejny raz przyjaciółce
ulec, tym bardziej, że się za nią stęskniła – i to o wiele bardziej,
niż mogłaby przypuszczać.
Właściwie
sama nie była pewna, kiedy uznała Issie za kogoś wystarczająco bliskiego, by
darzyć ją jakimś cieplejszym uczuciem. To było coś innego, niż relacja, która
łączyła ją z niektórymi mieszkańcami tuneli. Różniło się nawet od
przyjaźni z Lucasem, być może dlatego, że jego znała o wiele dłużej,
poza tym – co też wydawało się istotne – był facetem. Tak czy inaczej, Marissa
naprawdę zachowywała się jak ktoś, kogo można by nazwać przyjacielem, zresztą
od samego początku wyraźnie tego oczekiwała. Claire nie rozumiała, jakim cudem
jej matce przychodziło nawiązywanie relacji z aż taką łatwością, ale teraz
powoli zaczynała dostrzegać w czym rzecz. Niektórzy po prostu byli
niezwykli pod wieloma względami – chociażby tak jak Issie, która ot tak
potrafiła zdobyć sympatię, najwyraźniej będąc jedną z tych osób, które
zwykle dostawały to, czego sobie zażyczyły.
Cóż, to
zdecydowanie nie było złe. Chyba nawet zaczynała przywykać do takiego stanu
rzeczy, nie tylko za sprawą Setha, ale przede wszystkim kilku dni samotności, o ile
mogła tak określić czas, który spędziła tylko z Damienem i Liz. Wiedziała,
że wszystko sprowadzało się do demonów i tego, że Rufus chciał, żeby
trzymała się od nich z daleka. Podejrzewała, że największy wpływ na tę
decyzję i tak miała Layla, choć ta kierowała się zupełnie inne motywy – a więc
chociażby to, że zawsze popierała wszystko, co wiązało się z „normalnym
życiem”.
Już dawno
doszła do wniosku, że gdyby nie powrót Isobel, wszystko byłoby inne.
Jakkolwiek
by nie było, ucieszyła się na widok Marissy, tym bardziej, że ostatnim razem widziała
dziewczynę podczas imprezy, gdzie zresztą ostatecznie ją zostawili, wychodząc z Lawrence’m.
W zasadzie w jej przypadku „wyjście” pozostawało dość naciąganą
teorią, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że kuzyni niejako musieli wynieść ją na
rękach, kiedy zemdlała z winy Briana, ale o tym wolała przynajmniej tymczasowo
nie myśleć. Tam, gdzie zabierała ją Issie, zdecydowanie nie miała go zobaczyć, a przynajmniej
nie wyobrażała sobie porażającego gabarytami, nieco nieporadnego byłego Eleny w miejscu,
które niejako wiązało się z odrobiną wysiłku – i to nie tylko
fizycznego. Tak przynajmniej sądziła, mimo wszystko zaskoczona propozycją
przyjaciółki… I w równym stopniu podekscytowana, bo sugestia na pewno
okazała się o wiele ciekawsza, niż kolejna głośna, dzika impreza, na
której mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
Początkowo
sama nie była pewna, co powinna myśleć, kiedy Marissa oznajmiła, że wybiera się
na lodowisko. Patrząc na porę roku, taka propozycja nie była aż taka dziwna,
ale dla kogoś, kto dotychczas omijał większość normalnych rozrywek, atrakcja
mogła okazać się albo czymś fascynującym, albo przysłowiowym gwoździem do
trumny. Z jakiegoś powodu w pierwszym odruchu pomyślała o tym
drugim, ale zmieniła zdanie, kiedy Damien i Liz stwierdzili, że nie mają
nic przeciwko wspólnemu wyjściu. Kiedy Issie do tego „subtelnie” zasugerowała
zaproszenie Setha (Claire stopniowo zaczynała dochodzić do wniosku, że mówiła tej
dziewczynie zdecydowanie za dużo), ostatecznie uległa, dochodząc do wniosku, że
przynajmniej ten jeden raz nie powinno wydarzyć się nic złego. Biorąc pod uwagę
fakt, że Gabriel, Renesmee i Joce zdążyli zapowiedzieć powrót dopiero na
następny dzień, tym bardziej nie widziała powodu, by szukać wymówki – i to
nie tylko dlatego, że Marissa zdecydowanie nie przyjęłaby jej do wiadomości.
Nie miała pojęcia, co takiego planowali jej rodzice, ale nad tym wolała się nie
zastanawiać. Mama i tak nie miałaby nic przeciwko, jeśli zaś chodziło o tatę…
Cóż, Layla
już dawno dała jej do zrozumienia, że czego nie wiedział, to nie miało go
zaboleć – i chyba faktycznie coś w tym było. Co więcej, jakby nie
patrzeć Damien pozostawał chyba jedynym kuzynem, co do którego mogła mieć
pewność, że nie zrobi nic głupiego, więc tym bardziej mogła założyć, że wszystko
pójdzie tak, jak trzeba.
Sama nie
była pewna, czego tak naprawdę spodziewała się po wspomnianym lodowisku. Łatwo
mogła wyobrazić sobie Marissę na jakiejś zamarzniętej sadzawce, gdzie trwałaby w jakimś
dzikim tańcu albo wirowała z płatkami śniegu. Pod tym względem przypominała
jej równie optymistycznie nastawioną do życia mamę, może odrobinę bardziej
roztrzepaną i niezdarną. Zwłaszcza to drugie w przypadku wampira nie
wchodziło w grę, zresztą Issie i tak pozostawała ewenementem pod
każdym możliwym względem, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Tak
czy inaczej, Claire spodziewała się jakiegoś wyjątkowego, znalezionego przez
dziewczynę miejsca, najpewniej gdzieś na obrzeżach albo… w równie
fantazyjnym miejscu, więc tym bardziej zaskoczył ją moment, w którym przyjaciółka
pogodnym tonem podał Damienowi dość konkretny adres w mieście.
– Hm… Mało
ci lodu na zewnątrz? – zapytała z powątpiewaniem Elizabeth, najwyraźniej
równie zaintrygowana.
Wszystko
wskazywało na to, że znała to miejsce, choć po jej reakcji trudno było
stwierdzić, jakie wzbudzało w niej emocje. W zasadzie Liz przez
większość czasu chodziła przygnębiona, rozpogadzając się co najmniej przy
Damienie, choć i to nie było aż takie oczywiste. Claire nie była takim
stanem rzeczy szczególnie zaskoczona, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego,
jak wiele przyjaciółka Eleny przeszła w ciągu kilku zaledwie tygodni.
Jeśli ktoś miał prawo trwać w żałobie, to zdecydowanie ktoś, kto obawiał
się własnego brata-wampira, który na domiar złego zdążył wymordować już
niemalże całą rodzinę. Oczywiście sytuacja nie przeszła bez echa, a z tego,
czego dowiedziała się od kuzyna, wiedziała, że pojawiły się jakieś problemy z policją,
chociaż przynajmniej tymczasowo udawało się zapewnić Liz spokój. Od zawsze wiedziała,
że Cullenowie mieli wpływy i niejednokrotnie musieli rodzić sobie w równie
komplikowanych sprawach z ludźmi, ale obawiała się, że tym razem to
niekoniecznie musiało okazać się wystarczające – nie w takim stopniu, jak
wszyscy mogliby oczekiwać.
Cokolwiek
by się nie działo, nie chciała o tym myśleć. Chyba żadne z nich nie
chciało, w zamian woląc skoncentrować się na beztroskiej, nieświadomej
wielu kwestii Marissie i jej sposobie na spędzenie wieczoru.
– Lubię,
kiedy jest cieplej – oznajmiła ze spokojem dziewczyna. – Zresztą kryte
lodowiska są dużo lepsze, a ja chodzę tam bardzo często – dodała takim
tonem, jakby właśnie omawiali o oczywistościach.
Coś w sposobie,
w jaki o tym mówiła, dało Claire do myślenia, ale postanowiła
powstrzymać się od jakichkolwiek uwag. Jedynie spojrzała na przyjaciółkę z zaciekawieniem,
mimowolnie uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie wiedziała o Issie
niczego, może pomijając to, że była wygadana, przesadnie wręcz miła i lekko
szalona. Och, poza tym zdecydowanie nie radziła sobie z historią, ale to
też na swój sposób dodawało jej uroku, nie wspominając o tym, że gdyby nie
ta mała „wada”, wtedy najpewniej nie zaczęłyby ze sobą rozmawiać. Przynajmniej
tymczasowo nie żałowała, że postanowiła Issie obronić, o ulegnięciu
charakterowi dziewczyny nie wspominając.
Nie
rozmawiali dużo podczas jazdy samochodem, ale to nie był ten irytujący rodzaj
milczenia, które mogłoby okazać się niekomfortowe dla któregokolwiek z nich.
Tym razem Marissa już przynajmniej nie próbowała wróżyć z ręki, co Claire
mimo wszystko przyjęła z ulgą – i to bynajmniej nie dlatego, że
mogłaby dziewczynie nie wierzyć. Wręcz przeciwnie, bo kiedy przypomniała sobie
tamtą rozmowę z Issie, w oszołomieniu uprzytomniła sobie, że ta w pewnych
kwestiach miała rację, choć oczywiście nie mogła jej w tym uświadomić. Być
może przypadkiem było to, że niejako przewidziała śmierć Eleny, komentując
krótką linię życia pół-wampirzycy, ale…
A tobie
powiedziała o miłości, przypomniała sobie, ledwo powstrzymując się przed
spojrzeniem na towarzyszącego jej Setha. Chwilami wciąż do niej nie docierało,
że jak gdyby nigdy nic mogliby się ze sobą spotykać, nie wspominając o tym,
że już nie miała ochoty uciec z krzykiem na widok kogoś, kto potrafił
przeobrazić się w olbrzymiego basiora. Co prawda chwilami wciąż czuła się
dziwnie, zwłaszcza kiedy byli sami i zbliżali się do siebie, ale prawda
była taka, że nie potrafiłaby patrzeć na tego chłopaka jak na bestię, która mogłaby
zrobić jej krzywdę. To byłoby niesprawiedliwe i zdecydowanie krzywdzące,
Claire z kolei zdecydowanie nie chciała zranić kogoś, kto pomagał jej samą
tylko obecnością. Nie miała pojęcia, jak on to robił, ale naprawdę czuła się
przy nim dobrze – o wiele pewniejsza i bardziej świadoma tego, że nie
ma sensu doszukiwać się niebezpieczeństwa niemalże na każdym kroku.
Może gdyby w końcu
zdołała wytłumaczyć ojcu, że nic złego się nie stanie, jeśli spróbuje normalnie
żyć, wszystko stałoby się prostsze. Z drugiej strony, jakby nie patrzeć
była tutaj, a wcześniej nawet pojechała do La Push… Seth z kolei wciąż
był cały, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Nie myślała o tym
wcześniej, ale być może to był krok ku lepszemu, tym bardziej, że w końcu
zaczęła czuć, że naprawdę wyrwała się z podziemi. Choć od unormowania się sytuacji
w Mieście Nocy minęło ponad siedem lat, chwilami miała wrażenie, że jakaś
jej cząstka wciąż tkwiła w zamknięciu – aż do tej pory, choć zarazem bała
się zbyt pochopnie stwierdzić, że już wszystko było w porządku.
Najważniejszy pozostawał czas, a skoro miała go pod dostatkiem, wolała
pozwolić, by wszystko toczyło się swoim rytmem.
Lodowisko,
które wybrała Issie, mieściło się w pokaźnych rozmiarów, dobrze oświetlonym
budynku. Pomijając liceum, właściwie nie znała większości miejsc, które
znajdowały się w Seattle, dotychczas unikając wszelakich sugestii, które
wychodziły ze strony ciotek Renesmee. Zdecydowanie nie paliła się do wycieczek
po centrum handlowym, nawet jeśli wielokrotnie słyszała, że zakupy to świetna
zabawa… Jakkolwiek powinna to rozumieć. Tak czy inaczej, miała okazję widzieć
wspomniane centrum w drodze do szkoły, zresztą tak jak i część
drapaczy chmur, apartamentowców czy słynne, górujące nad miastem Space Needle,
dzięki czemu zorientowała się, że budynek nie wyróżniał się jakoś szczególnie
na tle innych. Był duży, ale nie w stopniu, który okazałby się
przytłaczający, a przynajmniej tak pomyślała w pierwszej chwili,
jeszcze zanim zdecydowali się wejść do środka.
Już od
progu Marissa zaczęła sprawiać wrażenie kogoś, kto doskonale wie gdzie i z jakiego
powodu się znalazł. Nie zawahała się przed wyborem odpowiedniego kierunku, a sądząc
po uśmiechu, którym obdarowała ją jedna z pracownic, była w tym
miejscu doskonale znała. Claire mimowolnie zawahała się, tym bardziej, że do
tej pory nie miała okazji choćby próbować jeździć na łyżwach, ale starała się o tym
nie myśleć, dochodząc do wniosku, że to nie mogło być aż takie trudne. Sądziła,
że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do koncentracji i utrzymania
równowagi, co zwłaszcza komuś z wyostrzonymi zmysłami miało przyjść dużo
prościej, niż przypadkowemu człowiekowi. Reszta dopiero miała się okazać i choć
wcale aż tak bardzo się nie denerwowała, mimowolnie pomyślała, że to dobrze, że
towarzyszył im Damien – tak na wszelki wypadek, gdyby nie wszystko poszło aż
tak sprawnie, jak mogłaby tego oczekiwać.
Właściwie
sama nie była pewna, co tak naprawdę poczuła, kiedy w końcu zobaczyła
lodowisko. Z zaciekawieniem rozejrzała się po olbrzymiej hali, otaczających
główny plac ławkach i – na samym końcu – na najważniejsze miejsce, tym
wyraźniejsze, dzięki oświetlającym je jarzeniówkom. Na myśl jak na zawołanie
przyszło jej jezioro przed wejściem do Miasta Nocy – to samo, które wszyscy nazywali
Lustrem, bo z powodzeniem mogłoby za nie uchodzić. Jego powierzchnia była
tak gładka, że wręcz niemożliwym wydawało się, żeby w przyrodzie istniało
coś aż tak idealnego, jeśli zaś chodziło o to miejsce…
Cóż, było
inne, choć w pełni zrozumiała to z chwilą, w której podeszła
bliżej. Na sali przebywało już kilka osób, mniej lub pewniej poruszających się
po powierzchni i pozostawiając po sobie różnorodne rysy, tym wyraźniejsze
przez oświetlenie. Claire zawahała się, przez kilka następnych sekund po prostu
obserwując i zastanawiając się nad tym, co tak naprawdę chciała zrobić.
Issie zniknęła, twierdząc, że musi najpierw coś załatwić, z kolei Damien
towarzyszył Liz w drodze do wypożyczalni, odkąd dziewczyna lakonicznie
stwierdziła, że jak najbardziej potrafi jeździć. Mniej więcej w tamtej
chwili doszła do wniosku, że Marissa najpewniej w mniej lub bardziej
świadomy sposób zagwarantowała tej dwójce randkę, choć wszystko tak naprawdę
zależało od Elizabeth i tego, czy była na takie posunięcie gotowa,
zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dotychczas nie wyglądała na szczególnie
chętną, żeby się bawić.
– Hej – usłyszała
tuż za plecami, więc pośpiesznie odwróciła się, mimowolnie uśmiechając na widok
Setha. – Podoba ci się? – zapytał, ale w odpowiedzi ograniczyła się
wyłącznie do wzruszenia ramionami.
– Jeszcze
nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Chłopak
wymownie uniósł brwi.
– Jeździłaś
kiedyś? – zapytał, choć coś w jego tonie dało Claire do zrozumienia, że
najpewniej podejrzewał, jaka będzie odpowiedź. Nieznacznie potrząsnęła głową,
nieco zmieszana sposobem, w jaki na nią spojrzał. – Rany, co ty robiłaś
przez całe dzieciństwo, dziewczyno? – mruknął, a ona zaśmiała się nieco
nerwowo.
– Naprawdę
chcesz to wiedzieć? – rzuciła zaczepnym tonem, wysilając się na blady uśmiech.
Seth
westchnął, najwyraźniej nie widząc powodu, dla którego miałby odpowiadać na to
pytanie. W zamian ostrożnie przesunął się bliżej, po chwili wahania kładąc
obie dłonie na jej biodrach, kiedy tylko nabrał pewności, że nie miała nic
przeciwko temu. Claire wciąż zadziwiał sposób, w jak ją traktował –
niezwykle delikatny, przy każdym kolejnym spotkaniu wydając się zaczynać od
zera i niemalże na każdym kroku wydając się prosić o przyzwolenie.
Chciała mu tego zaoszczędzić, świadoma tego, że gdyby miał do czynienia z normalną
dziewczyną, podobne starania byłby zbędne, ale nie mogła zaprzeczyć, że tego
potrzebowała – wolniejszego tempa i pewności, że jak najbardziej mogła mu
zaufać.
–
Ucieszyłem się, że zadzwoniłaś… Naprawdę. Wróciłaś, a teraz wyszliśmy,
więc to już coś – zauważył przytomnie, po czym zawahał się na moment. – Co
prawda rozmawialiśmy, ale…
– Sądziłeś,
że kłamałam, żeby poprawić ci humor? – posunęła mu usłużnie, próbując
powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem.
O dziwo,
chłopak wyraźnie się mieszał.
– Tak… nie.
Nie wiem – przyznał, wyraźnie zmieszany. Przekrzywiła głową, spoglądając na
niego z zaciekawieniem. – Nieważne. Jeśli chodzi o to, co mi mówiłaś…
Znalazłaś coś o tej… Lily Anne? – zapytał, więc tylko potrząsnęła głową.
–
Niekoniecznie – przyznała niechętnie. – Miałam zapytać tatę, ale był w takim
nastroju, że wolałam tego nie robić. Wrócili z mamą jakoś dziwnie
zdenerwowani z tego Lille… No i jeszcze Alessia – dodała po chwili
zastanowienia. – Dzieje się coś innego, więc to, czego szukam, nie jest
najważniejsze. Zresztą wcale nie musimy o tym mówić akurat dzisiaj, tym
bardziej, że ja… No, nie jeździłam – przyznała, nie kryjąc sceptycyzmu. –
Marissie po prostu się nie odmawia.
– Ale
chcesz tutaj być? – zmartwił się. – Mam na myśli… Claire, wiesz, że nie musisz
się do niczego zmuszać, prawda? Ani w moim przypadku, ani w niczyim
innym, więc… – zaczął, ale tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Wiem o tym
dobrze. – Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że to mogło zabrzmieć oschle.
Skrzywiła się, po czym przesunęła bliżej chłopaka, próbują się zreflektować. –
Dziękuję ci… Wszystko ze mną już w porządku – zapewniła pośpiesznie. – Tak
przynajmniej sądzę… Poza tym cieszę się, że cię widzę. Poza tym naprawdę
chciałam przyjść tutaj z Issie – dodała, a Seth w zamyśleniu
pokiwał głową.
– Naprawdę?
Słysząc
wahanie w jego głosie, nie była w stanie powstrzymać się pod
uśmiechem. Musiała przyznać, że był uroczy, kiedy zachowywał się w ten
sposób. Co prawda nie rozumiała, dlaczego za każdym razem musiał jej to robić,
tym samym skutecznie mieszając w głowie, ale to w gruncie rzeczy nie
miało znaczenia.
– Jak
najbardziej – zapewniła z przekonaniem.
Nie była w stanie
jednoznacznie stwierdzić, co takiego w tamtej chwili sobie myślał, zresztą
próba zinterpretowania wyrazu jego twarzy okazała się zbędna. O wiele
prościej było poddać mu się, kiedy po chwili zastanowienia zdecydował się ująć
jej twarz w obie dłonie – bardzo delikatnie, jak zwykle dając jej okazję,
żeby w razie potrzeby mogła się wycofać. Nie zrozumiał tego, w zamian
pozwalając, żeby nieznacznie odchylił jej głowę do tyłu, jednocześnie
przesuwając się jeszcze bliżej. Serca Claire zabiło szybciej, kiedy
uprzytomniła sobie, dokąd to zmierza, bynajmniej nie dlatego, że czegokolwiek
się obawiała. Wręcz przeciwnie – na swój sposób chciała tego, co nastąpiło
chwilę później, tym samym udowadniając, że krótka rozłąka, bal w Volterze i czas,
który spędziła w Mieście Nocy, w gruncie rzeczy nie zmieniły
wszystkiego. To, co osiągnęli, zanim na krótko została zmuszona się wycofać,
wciąż miało znaczenie, stanowiąc więcej, niż do tej pory była skłonna sobie
wyobrazić.
Uspokojona,
pozwoliła, żeby Seth musnął wargami jej usta. Pozwoliła mu na to, nie po raz
pierwszy czując się trochę jak nieporadne dziecko, które tak naprawdę nie wie,
co i dlaczego działo się wokół niego. Zamknęła oczy, przez kilka sekund
tylko przyjmując pieszczotę, zanim zdecydowała się ją odwzajemnić. Zdecydowanie
nie miała wprawy w całowaniu, ale nie czuła się z tego powodu źle,
tym bardziej, że Seth nie oczekiwał od niej perfekcji – sam również był
niewiele pewniejszy od niej, co w znacznym stopniu ją uspokajało. Chyba
nawet podobało jej się to, że mogliby uczyć się wszystkiego od podstaw, niejako
pokazując sobie nawzajem coś, czego żadne z nich do tej pory nie
doświadczyło. Potrzebowała tego – kogoś, kto zachowywałby się mniej rozsądnie,
kierując się emocjami, a nie tym, co mogła znaleźć w setkach książek,
z którymi zdążyła zetknąć się przez całe życie.
Nie
zaprotestowała, kiedy chłopak odsunął się, wciąż jednak ostrożnie ją obejmując.
Wzięła kilka głębszych wdechów, żeby łatwiej się uspokoić i utwierdzić w przekonaniu,
że wszystko pozostawało w jak najlepszym porządku. Jakby nie patrzeć, tak
właśnie było, a przynajmniej chciała w to wierzyć.
– Ja…
Idziemy po te łyżwy? – zasugerował po chwili zastanowienia chłopak. – Mogę
poprowadzić cię, jeśli zechcesz wejść na lód. To naprawdę nie jest takie trudne
– zaproponował, a Claire po chwili zastanowienia skinęła głową, jakoś nie
mając wątpliwości co do tego, że mówił prawdę.
Och, ufała
mu – i to pod wieloma o wiele ważniejszymi względami, aniżeli to, że
nie pozwoli jej upaść na lodowisku.
W tamtej
chwili naprawdę czuła, że to miało sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz