20 stycznia 2017

Siedemdziesiąt cztery

Claire
Śmiech Issie miał w sobie coś kojącego, co z miejsca pozwoliło jej się rozluźnić. Z zaciekawieniem rozglądała się dookoła, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego właśnie próbowała robić. Początkowo nie była przekonana, a wątpliwości nie odpuszczały ją od chwili, w której wraz z Marissą i resztą towarzystwa zdecydowała się wyjść na miasto, ale to nie był ten rodzaj niechęci, który towarzyszył jej w dzień imprezy z okazji Halloween. Tym razem było inaczej, a Claire musiała przyznać, że czuła się bardziej podekscytowana, aniżeli zmartwiona tym, co ewentualnie mogłoby się stać.
Wiedziała, że po Issie można spodziewać się dosłownie wszystkiego, więc nie była szczególnie zaskoczona, kiedy ta jak gdyby nigdy nic pojawiła się w progu domu. Chyba nawet wolała nie wiedzieć, skąd dziewczyna wiedziała, gdzie powinna się udać, skoro ostatnim razem spotkały się u Cullenów, nie wspominając o tym, że zdawała sobie sprawę z tego, że na pewno kogoś zastanie, ale to w gruncie rzeczy nie było istotne. Sama zainteresowana z uśmiechem zrzuciła wszystko na „intuicję”, ostatecznie uznając, że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia są zbędne. Cóż, w gruncie rzeczy tak było, bo Marissa zdecydowanie nie należała do osób, które przyjmowały do świadomości odmowę. Tak było również w tym wypadku, więc Claire nie pozostało nic innego, jak kolejny raz przyjaciółce ulec, tym bardziej, że się za nią stęskniła – i to o wiele bardziej, niż mogłaby przypuszczać.
Właściwie sama nie była pewna, kiedy uznała Issie za kogoś wystarczająco bliskiego, by darzyć ją jakimś cieplejszym uczuciem. To było coś innego, niż relacja, która łączyła ją z niektórymi mieszkańcami tuneli. Różniło się nawet od przyjaźni z Lucasem, być może dlatego, że jego znała o wiele dłużej, poza tym – co też wydawało się istotne – był facetem. Tak czy inaczej, Marissa naprawdę zachowywała się jak ktoś, kogo można by nazwać przyjacielem, zresztą od samego początku wyraźnie tego oczekiwała. Claire nie rozumiała, jakim cudem jej matce przychodziło nawiązywanie relacji z aż taką łatwością, ale teraz powoli zaczynała dostrzegać w czym rzecz. Niektórzy po prostu byli niezwykli pod wieloma względami – chociażby tak jak Issie, która ot tak potrafiła zdobyć sympatię, najwyraźniej będąc jedną z tych osób, które zwykle dostawały to, czego sobie zażyczyły.
Cóż, to zdecydowanie nie było złe. Chyba nawet zaczynała przywykać do takiego stanu rzeczy, nie tylko za sprawą Setha, ale przede wszystkim kilku dni samotności, o ile mogła tak określić czas, który spędziła tylko z Damienem i Liz. Wiedziała, że wszystko sprowadzało się do demonów i tego, że Rufus chciał, żeby trzymała się od nich z daleka. Podejrzewała, że największy wpływ na tę decyzję i tak miała Layla, choć ta kierowała się zupełnie inne motywy – a więc chociażby to, że zawsze popierała wszystko, co wiązało się z „normalnym życiem”.
Już dawno doszła do wniosku, że gdyby nie powrót Isobel, wszystko byłoby inne.
Jakkolwiek by nie było, ucieszyła się na widok Marissy, tym bardziej, że ostatnim razem widziała dziewczynę podczas imprezy, gdzie zresztą ostatecznie ją zostawili, wychodząc z Lawrence’m. W zasadzie w jej przypadku „wyjście” pozostawało dość naciąganą teorią, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że kuzyni niejako musieli wynieść ją na rękach, kiedy zemdlała z winy Briana, ale o tym wolała przynajmniej tymczasowo nie myśleć. Tam, gdzie zabierała ją Issie, zdecydowanie nie miała go zobaczyć, a przynajmniej nie wyobrażała sobie porażającego gabarytami, nieco nieporadnego byłego Eleny w miejscu, które niejako wiązało się z odrobiną wysiłku – i to nie tylko fizycznego. Tak przynajmniej sądziła, mimo wszystko zaskoczona propozycją przyjaciółki… I w równym stopniu podekscytowana, bo sugestia na pewno okazała się o wiele ciekawsza, niż kolejna głośna, dzika impreza, na której mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
Początkowo sama nie była pewna, co powinna myśleć, kiedy Marissa oznajmiła, że wybiera się na lodowisko. Patrząc na porę roku, taka propozycja nie była aż taka dziwna, ale dla kogoś, kto dotychczas omijał większość normalnych rozrywek, atrakcja mogła okazać się albo czymś fascynującym, albo przysłowiowym gwoździem do trumny. Z jakiegoś powodu w pierwszym odruchu pomyślała o tym drugim, ale zmieniła zdanie, kiedy Damien i Liz stwierdzili, że nie mają nic przeciwko wspólnemu wyjściu. Kiedy Issie do tego „subtelnie” zasugerowała zaproszenie Setha (Claire stopniowo zaczynała dochodzić do wniosku, że mówiła tej dziewczynie zdecydowanie za dużo), ostatecznie uległa, dochodząc do wniosku, że przynajmniej ten jeden raz nie powinno wydarzyć się nic złego. Biorąc pod uwagę fakt, że Gabriel, Renesmee i Joce zdążyli zapowiedzieć powrót dopiero na następny dzień, tym bardziej nie widziała powodu, by szukać wymówki – i to nie tylko dlatego, że Marissa zdecydowanie nie przyjęłaby jej do wiadomości. Nie miała pojęcia, co takiego planowali jej rodzice, ale nad tym wolała się nie zastanawiać. Mama i tak nie miałaby nic przeciwko, jeśli zaś chodziło o tatę…
Cóż, Layla już dawno dała jej do zrozumienia, że czego nie wiedział, to nie miało go zaboleć – i chyba faktycznie coś w tym było. Co więcej, jakby nie patrzeć Damien pozostawał chyba jedynym kuzynem, co do którego mogła mieć pewność, że nie zrobi nic głupiego, więc tym bardziej mogła założyć, że wszystko pójdzie tak, jak trzeba.
Sama nie była pewna, czego tak naprawdę spodziewała się po wspomnianym lodowisku. Łatwo mogła wyobrazić sobie Marissę na jakiejś zamarzniętej sadzawce, gdzie trwałaby w jakimś dzikim tańcu albo wirowała z płatkami śniegu. Pod tym względem przypominała jej równie optymistycznie nastawioną do życia mamę, może odrobinę bardziej roztrzepaną i niezdarną. Zwłaszcza to drugie w przypadku wampira nie wchodziło w grę, zresztą Issie i tak pozostawała ewenementem pod każdym możliwym względem, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Tak czy inaczej, Claire spodziewała się jakiegoś wyjątkowego, znalezionego przez dziewczynę miejsca, najpewniej gdzieś na obrzeżach albo… w równie fantazyjnym miejscu, więc tym bardziej zaskoczył ją moment, w którym przyjaciółka pogodnym tonem podał Damienowi dość konkretny adres w mieście.
– Hm… Mało ci lodu na zewnątrz? – zapytała z powątpiewaniem Elizabeth, najwyraźniej równie zaintrygowana.
Wszystko wskazywało na to, że znała to miejsce, choć po jej reakcji trudno było stwierdzić, jakie wzbudzało w niej emocje. W zasadzie Liz przez większość czasu chodziła przygnębiona, rozpogadzając się co najmniej przy Damienie, choć i to nie było aż takie oczywiste. Claire nie była takim stanem rzeczy szczególnie zaskoczona, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, jak wiele przyjaciółka Eleny przeszła w ciągu kilku zaledwie tygodni. Jeśli ktoś miał prawo trwać w żałobie, to zdecydowanie ktoś, kto obawiał się własnego brata-wampira, który na domiar złego zdążył wymordować już niemalże całą rodzinę. Oczywiście sytuacja nie przeszła bez echa, a z tego, czego dowiedziała się od kuzyna, wiedziała, że pojawiły się jakieś problemy z policją, chociaż przynajmniej tymczasowo udawało się zapewnić Liz spokój. Od zawsze wiedziała, że Cullenowie mieli wpływy i niejednokrotnie musieli rodzić sobie w równie komplikowanych sprawach z ludźmi, ale obawiała się, że tym razem to niekoniecznie musiało okazać się wystarczające – nie w takim stopniu, jak wszyscy mogliby oczekiwać.
Cokolwiek by się nie działo, nie chciała o tym myśleć. Chyba żadne z nich nie chciało, w zamian woląc skoncentrować się na beztroskiej, nieświadomej wielu kwestii Marissie i jej sposobie na spędzenie wieczoru.
– Lubię, kiedy jest cieplej – oznajmiła ze spokojem dziewczyna. – Zresztą kryte lodowiska są dużo lepsze, a ja chodzę tam bardzo często – dodała takim tonem, jakby właśnie omawiali o oczywistościach.
Coś w sposobie, w jaki o tym mówiła, dało Claire do myślenia, ale postanowiła powstrzymać się od jakichkolwiek uwag. Jedynie spojrzała na przyjaciółkę z zaciekawieniem, mimowolnie uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie wiedziała o Issie niczego, może pomijając to, że była wygadana, przesadnie wręcz miła i lekko szalona. Och, poza tym zdecydowanie nie radziła sobie z historią, ale to też na swój sposób dodawało jej uroku, nie wspominając o tym, że gdyby nie ta mała „wada”, wtedy najpewniej nie zaczęłyby ze sobą rozmawiać. Przynajmniej tymczasowo nie żałowała, że postanowiła Issie obronić, o ulegnięciu charakterowi dziewczyny nie wspominając.
Nie rozmawiali dużo podczas jazdy samochodem, ale to nie był ten irytujący rodzaj milczenia, które mogłoby okazać się niekomfortowe dla któregokolwiek z nich. Tym razem Marissa już przynajmniej nie próbowała wróżyć z ręki, co Claire mimo wszystko przyjęła z ulgą – i to bynajmniej nie dlatego, że mogłaby dziewczynie nie wierzyć. Wręcz przeciwnie, bo kiedy przypomniała sobie tamtą rozmowę z Issie, w oszołomieniu uprzytomniła sobie, że ta w pewnych kwestiach miała rację, choć oczywiście nie mogła jej w tym uświadomić. Być może przypadkiem było to, że niejako przewidziała śmierć Eleny, komentując krótką linię życia pół-wampirzycy, ale…
A tobie powiedziała o miłości, przypomniała sobie, ledwo powstrzymując się przed spojrzeniem na towarzyszącego jej Setha. Chwilami wciąż do niej nie docierało, że jak gdyby nigdy nic mogliby się ze sobą spotykać, nie wspominając o tym, że już nie miała ochoty uciec z krzykiem na widok kogoś, kto potrafił przeobrazić się w olbrzymiego basiora. Co prawda chwilami wciąż czuła się dziwnie, zwłaszcza kiedy byli sami i zbliżali się do siebie, ale prawda była taka, że nie potrafiłaby patrzeć na tego chłopaka jak na bestię, która mogłaby zrobić jej krzywdę. To byłoby niesprawiedliwe i zdecydowanie krzywdzące, Claire z kolei zdecydowanie nie chciała zranić kogoś, kto pomagał jej samą tylko obecnością. Nie miała pojęcia, jak on to robił, ale naprawdę czuła się przy nim dobrze – o wiele pewniejsza i bardziej świadoma tego, że nie ma sensu doszukiwać się niebezpieczeństwa niemalże na każdym kroku.
Może gdyby w końcu zdołała wytłumaczyć ojcu, że nic złego się nie stanie, jeśli spróbuje normalnie żyć, wszystko stałoby się prostsze. Z drugiej strony, jakby nie patrzeć była tutaj, a wcześniej nawet pojechała do La Push… Seth z kolei wciąż był cały, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Nie myślała o tym wcześniej, ale być może to był krok ku lepszemu, tym bardziej, że w końcu zaczęła czuć, że naprawdę wyrwała się z podziemi. Choć od unormowania się sytuacji w Mieście Nocy minęło ponad siedem lat, chwilami miała wrażenie, że jakaś jej cząstka wciąż tkwiła w zamknięciu – aż do tej pory, choć zarazem bała się zbyt pochopnie stwierdzić, że już wszystko było w porządku. Najważniejszy pozostawał czas, a skoro miała go pod dostatkiem, wolała pozwolić, by wszystko toczyło się swoim rytmem.
Lodowisko, które wybrała Issie, mieściło się w pokaźnych rozmiarów, dobrze oświetlonym budynku. Pomijając liceum, właściwie nie znała większości miejsc, które znajdowały się w Seattle, dotychczas unikając wszelakich sugestii, które wychodziły ze strony ciotek Renesmee. Zdecydowanie nie paliła się do wycieczek po centrum handlowym, nawet jeśli wielokrotnie słyszała, że zakupy to świetna zabawa… Jakkolwiek powinna to rozumieć. Tak czy inaczej, miała okazję widzieć wspomniane centrum w drodze do szkoły, zresztą tak jak i część drapaczy chmur, apartamentowców czy słynne, górujące nad miastem Space Needle, dzięki czemu zorientowała się, że budynek nie wyróżniał się jakoś szczególnie na tle innych. Był duży, ale nie w stopniu, który okazałby się przytłaczający, a przynajmniej tak pomyślała w pierwszej chwili, jeszcze zanim zdecydowali się wejść do środka.
Już od progu Marissa zaczęła sprawiać wrażenie kogoś, kto doskonale wie gdzie i z jakiego powodu się znalazł. Nie zawahała się przed wyborem odpowiedniego kierunku, a sądząc po uśmiechu, którym obdarowała ją jedna z pracownic, była w tym miejscu doskonale znała. Claire mimowolnie zawahała się, tym bardziej, że do tej pory nie miała okazji choćby próbować jeździć na łyżwach, ale starała się o tym nie myśleć, dochodząc do wniosku, że to nie mogło być aż takie trudne. Sądziła, że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do koncentracji i utrzymania równowagi, co zwłaszcza komuś z wyostrzonymi zmysłami miało przyjść dużo prościej, niż przypadkowemu człowiekowi. Reszta dopiero miała się okazać i choć wcale aż tak bardzo się nie denerwowała, mimowolnie pomyślała, że to dobrze, że towarzyszył im Damien – tak na wszelki wypadek, gdyby nie wszystko poszło aż tak sprawnie, jak mogłaby tego oczekiwać.
Właściwie sama nie była pewna, co tak naprawdę poczuła, kiedy w końcu zobaczyła lodowisko. Z zaciekawieniem rozejrzała się po olbrzymiej hali, otaczających główny plac ławkach i – na samym końcu – na najważniejsze miejsce, tym wyraźniejsze, dzięki oświetlającym je jarzeniówkom. Na myśl jak na zawołanie przyszło jej jezioro przed wejściem do Miasta Nocy – to samo, które wszyscy nazywali Lustrem, bo z powodzeniem mogłoby za nie uchodzić. Jego powierzchnia była tak gładka, że wręcz niemożliwym wydawało się, żeby w przyrodzie istniało coś aż tak idealnego, jeśli zaś chodziło o to miejsce…
Cóż, było inne, choć w pełni zrozumiała to z chwilą, w której podeszła bliżej. Na sali przebywało już kilka osób, mniej lub pewniej poruszających się po powierzchni i pozostawiając po sobie różnorodne rysy, tym wyraźniejsze przez oświetlenie. Claire zawahała się, przez kilka następnych sekund po prostu obserwując i zastanawiając się nad tym, co tak naprawdę chciała zrobić. Issie zniknęła, twierdząc, że musi najpierw coś załatwić, z kolei Damien towarzyszył Liz w drodze do wypożyczalni, odkąd dziewczyna lakonicznie stwierdziła, że jak najbardziej potrafi jeździć. Mniej więcej w tamtej chwili doszła do wniosku, że Marissa najpewniej w mniej lub bardziej świadomy sposób zagwarantowała tej dwójce randkę, choć wszystko tak naprawdę zależało od Elizabeth i tego, czy była na takie posunięcie gotowa, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dotychczas nie wyglądała na szczególnie chętną, żeby się bawić.
– Hej – usłyszała tuż za plecami, więc pośpiesznie odwróciła się, mimowolnie uśmiechając na widok Setha. – Podoba ci się? – zapytał, ale w odpowiedzi ograniczyła się wyłącznie do wzruszenia ramionami.
– Jeszcze nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Chłopak wymownie uniósł brwi.
– Jeździłaś kiedyś? – zapytał, choć coś w jego tonie dało Claire do zrozumienia, że najpewniej podejrzewał, jaka będzie odpowiedź. Nieznacznie potrząsnęła głową, nieco zmieszana sposobem, w jaki na nią spojrzał. – Rany, co ty robiłaś przez całe dzieciństwo, dziewczyno? – mruknął, a ona zaśmiała się nieco nerwowo.
– Naprawdę chcesz to wiedzieć? – rzuciła zaczepnym tonem, wysilając się na blady uśmiech.
Seth westchnął, najwyraźniej nie widząc powodu, dla którego miałby odpowiadać na to pytanie. W zamian ostrożnie przesunął się bliżej, po chwili wahania kładąc obie dłonie na jej biodrach, kiedy tylko nabrał pewności, że nie miała nic przeciwko temu. Claire wciąż zadziwiał sposób, w jak ją traktował – niezwykle delikatny, przy każdym kolejnym spotkaniu wydając się zaczynać od zera i niemalże na każdym kroku wydając się prosić o przyzwolenie. Chciała mu tego zaoszczędzić, świadoma tego, że gdyby miał do czynienia z normalną dziewczyną, podobne starania byłby zbędne, ale nie mogła zaprzeczyć, że tego potrzebowała – wolniejszego tempa i pewności, że jak najbardziej mogła mu zaufać.
– Ucieszyłem się, że zadzwoniłaś… Naprawdę. Wróciłaś, a teraz wyszliśmy, więc to już coś – zauważył przytomnie, po czym zawahał się na moment. – Co prawda rozmawialiśmy, ale…
– Sądziłeś, że kłamałam, żeby poprawić ci humor? – posunęła mu usłużnie, próbując powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem.
O dziwo, chłopak wyraźnie się mieszał.
– Tak… nie. Nie wiem – przyznał, wyraźnie zmieszany. Przekrzywiła głową, spoglądając na niego z zaciekawieniem. – Nieważne. Jeśli chodzi o to, co mi mówiłaś… Znalazłaś coś o tej… Lily Anne? – zapytał, więc tylko potrząsnęła głową.
– Niekoniecznie – przyznała niechętnie. – Miałam zapytać tatę, ale był w takim nastroju, że wolałam tego nie robić. Wrócili z mamą jakoś dziwnie zdenerwowani z tego Lille… No i jeszcze Alessia – dodała po chwili zastanowienia. – Dzieje się coś innego, więc to, czego szukam, nie jest najważniejsze. Zresztą wcale nie musimy o tym mówić akurat dzisiaj, tym bardziej, że ja… No, nie jeździłam – przyznała, nie kryjąc sceptycyzmu. – Marissie po prostu się nie odmawia.
– Ale chcesz tutaj być? – zmartwił się. – Mam na myśli… Claire, wiesz, że nie musisz się do niczego zmuszać, prawda? Ani w moim przypadku, ani w niczyim innym, więc… – zaczął, ale tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Wiem o tym dobrze. – Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że to mogło zabrzmieć oschle. Skrzywiła się, po czym przesunęła bliżej chłopaka, próbują się zreflektować. – Dziękuję ci… Wszystko ze mną już w porządku – zapewniła pośpiesznie. – Tak przynajmniej sądzę… Poza tym cieszę się, że cię widzę. Poza tym naprawdę chciałam przyjść tutaj z Issie – dodała, a Seth w zamyśleniu pokiwał głową.
– Naprawdę?
Słysząc wahanie w jego głosie, nie była w stanie powstrzymać się pod uśmiechem. Musiała przyznać, że był uroczy, kiedy zachowywał się w ten sposób. Co prawda nie rozumiała, dlaczego za każdym razem musiał jej to robić, tym samym skutecznie mieszając w głowie, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia.
– Jak najbardziej – zapewniła z przekonaniem.
Nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, co takiego w tamtej chwili sobie myślał, zresztą próba zinterpretowania wyrazu jego twarzy okazała się zbędna. O wiele prościej było poddać mu się, kiedy po chwili zastanowienia zdecydował się ująć jej twarz w obie dłonie – bardzo delikatnie, jak zwykle dając jej okazję, żeby w razie potrzeby mogła się wycofać. Nie zrozumiał tego, w zamian pozwalając, żeby nieznacznie odchylił jej głowę do tyłu, jednocześnie przesuwając się jeszcze bliżej. Serca Claire zabiło szybciej, kiedy uprzytomniła sobie, dokąd to zmierza, bynajmniej nie dlatego, że czegokolwiek się obawiała. Wręcz przeciwnie – na swój sposób chciała tego, co nastąpiło chwilę później, tym samym udowadniając, że krótka rozłąka, bal w Volterze i czas, który spędziła w Mieście Nocy, w gruncie rzeczy nie zmieniły wszystkiego. To, co osiągnęli, zanim na krótko została zmuszona się wycofać, wciąż miało znaczenie, stanowiąc więcej, niż do tej pory była skłonna sobie wyobrazić.
Uspokojona, pozwoliła, żeby Seth musnął wargami jej usta. Pozwoliła mu na to, nie po raz pierwszy czując się trochę jak nieporadne dziecko, które tak naprawdę nie wie, co i dlaczego działo się wokół niego. Zamknęła oczy, przez kilka sekund tylko przyjmując pieszczotę, zanim zdecydowała się ją odwzajemnić. Zdecydowanie nie miała wprawy w całowaniu, ale nie czuła się z tego powodu źle, tym bardziej, że Seth nie oczekiwał od niej perfekcji – sam również był niewiele pewniejszy od niej, co w znacznym stopniu ją uspokajało. Chyba nawet podobało jej się to, że mogliby uczyć się wszystkiego od podstaw, niejako pokazując sobie nawzajem coś, czego żadne z nich do tej pory nie doświadczyło. Potrzebowała tego – kogoś, kto zachowywałby się mniej rozsądnie, kierując się emocjami, a nie tym, co mogła znaleźć w setkach książek, z którymi zdążyła zetknąć się przez całe życie.
Nie zaprotestowała, kiedy chłopak odsunął się, wciąż jednak ostrożnie ją obejmując. Wzięła kilka głębszych wdechów, żeby łatwiej się uspokoić i utwierdzić w przekonaniu, że wszystko pozostawało w jak najlepszym porządku. Jakby nie patrzeć, tak właśnie było, a przynajmniej chciała w to wierzyć.
– Ja… Idziemy po te łyżwy? – zasugerował po chwili zastanowienia chłopak. – Mogę poprowadzić cię, jeśli zechcesz wejść na lód. To naprawdę nie jest takie trudne – zaproponował, a Claire po chwili zastanowienia skinęła głową, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że mówił prawdę.
Och, ufała mu – i to pod wieloma o wiele ważniejszymi względami, aniżeli to, że nie pozwoli jej upaść na lodowisku.
W tamtej chwili naprawdę czuła, że to miało sens.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa