23 stycznia 2017

Siedemdziesiąt siedem

Beatrycze
Resztki snu zdążyły zniknąć z jej umysłu jeszcze przed nadejściem świtu. Nie miała pojęcia, co takiego powinna sądzić o dziwnym poczuciu pustki, którego doświadczyła po otwarciu oczy, ostatecznie zrzucając taki stan rzeczy na fakt, że była w sypialni sama. Nie zarejestrowała momentu, w którym Lawrence wyszedł, choć uprzedzał ją, że zamierzał to zrobić,R zasłaniając się polowaniem. Chyba tak naprawdę wolała nie wiedzieć, co takiego zamierzał robić podczas swojej nieobecności, próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do obaw. Liczyła się z tym, że ma do czynienia z wampirem, a skoro tak… pewne rzeczy musiała najzwyczajniej w świecie zaakceptować.
Och, gdyby to było takie proste…
Sage’a również nie było, najpewniej od chwili, w której zostawił ich samych, niejako ulegając delikatnej sugestii L. Choć nie znała tego mężczyzny zbyt dobrze, doszła do wniosku, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby przynajmniej jego zastała w apartamencie po przebudzeniu. Nie przepadała za samotnością, a właśnie ta jej towarzyszyła, kiedy próbowała samodzielnie poruszać się po jasnym, nagle wręcz nienaturalnie dużym mieszkaniu. Nie żałowała co prawda, że ostatecznie wylądowała tutaj – w kwestii tego, co powiedziała Lawrence’owi na temat wspólnego mieszkania, nic się nie zmieniło – to jednak nie zmieniało faktu, że w panującej dookoła ciszy, czuła się naprawdę nieswojo.
Nie śpieszyła się z przebieraniem ani porannymi czynnościami, w pierwszej kolejności próbując przywyknąć do wciąż obcego jej mieszkania. Nie miała pewności, która jest godzina, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to nie ma aż takiego znaczenia. Teraz i tak musiała poczekać na Alice, dokładnie tak, jak się umówiły. Wolała nawet nie brać pod uwagę długiego przesiadywania w samotności, raz po raz zapewniając samą siebie, że albo wampirzyca wkrótce się pojawi, albo któryś z zamieszkujących apartamentowiec panów jednak pofatyguje się do mieszkania. Była pewna, że to chwilowy stan rzeczy, tym bardziej, że do tej pory L. właściwie nie zostawiał jej, jeśli nie miał pewności, że mogła cieszyć się jakimkolwiek towarzystwem. Z drugiej strony, być może powinna cieszyć się z takiego stanu rzeczy, bo to oznaczało zaufanie – przynajmniej teoretycznie. W Mieście Nocy w każdej chwili mogło spotkać ją coś niedobrego, ale tutaj… W tym miejscu nie musiała się niczego obawiać, prawda?
Przestała zamartwiać się niechcianymi kwestiami, w zamian z przesadną wręcz uwagą koncentrując na tak mało istotnych kwestiach, jak przypomnienie sobie, w którym miejscu znajdowała się łazienka. Wciąż miała kilka rzeczy, które zaoferowała jej Elena i na które na dobry początek musiała się zdać, zwłaszcza, że w grę wchodziło wyjście na miasto. Mimo wszystko czuła się dziwnie za każdym razem, kiedy ubierała idealnie dopasowane do smukłej sylwetki jeansy, gotowa przysiąc, że chodzenie w takich strojach nigdy nie należało do jej zwyczajów. Beatrycze zdecydowanie bardziej podobały się wyszukane suknie, w których chodziła Allegra, choć w ówczesnych czasach to zdecydowanie nie było normalne. W przypadku kobiety, która zamieszkiwała Miasto Nocy, pełniąc tam funkcję kapłanki, takie rozwiązanie być może wchodziło w grę, ale w Seattle wszystko skutecznie się komplikowało. Rozumiała to, tak jak i zdawała sobie sprawę z tego, że bardzo ważne było wtopienie się w tłum – i to zwłaszcza dla osób, których bezpieczeństwo było dla niej bardzo ważne.
Z powątpiewaniem spojrzała na swoje odbicie w lustrze, w zamyśleniu przeczesując palcami długie, wciąż nieco zmierzwione włosy. Wyglądała… bez wątpienia znajomo, mimo wszystko rozpoznając zarówno własne ciało, jak i rysy twarzy. Tak było od pierwszego dnia po przebudzeniu – własne odbicie nie stanowiło dla kobiety najmniejszego nawet zaskoczenia, będąc w zasadzie jednym z nielicznych wspomnień, które przyszły do niej w tak naturalny sposób. Żałowała, że w innych kwestiach to wcale nie było takie proste, a ona nie doznawała żadnych przebłysków, choć tak bardzo na nie czekała. Skoro Lawrence twierdził, że znali się wcześniej, nie powinna z czasem doświadczyć konkretnego potwierdzenia takiego stanu rzeczy. Ufała mu, oczywiście, ale przeczucia i ciepłe uczucia, którymi w naturalny sposób zaczęła darzyć wampira, nie satysfakcjonowały jej w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Wciąż była zagubiona, czując się trochę jak dziecko we mgle, a to na dłuższą metę pozostawało aż nadto męczące.
Westchnęła, po czym wycofała się z powrotem do sypialni, nie pierwszy raz decydując się nie poświęcać szczególnej uwagi włosom. Jeśli miała być ze sobą szczera, zdążyła przyzwyczaić się, że Lawrence robił to za nią, wydając się mieć o wiele więcej cierpliwości do rozczesywania niesfornych loków niż ona. Co więcej, była gotowa przysiąc, że robił to z zadziwiającą wręcz wprawą, a to również o czymś świadczyło. Pomyślała, że to niedobrze, że chyba zaczynała przywykać do tego aż do tego stopnia, by mieć problemy ze swobodnym poruszaniem się, kiedy nie było go obok, ale szybko odrzuciła od siebie taką możliwość. Och, nawet jeśli, to czy takie rozwiązanie byłoby aż takie złe? Czuła się przy nim bezpieczna, a przecież właśnie o to chodziło.
No i co?, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Wątpliwości pojawiały się zdecydowanie zbyt często, by mogła tak po prostu je ignorować. Wciąż nic ci nie mówi, a ty przestajesz pytać… Teraz zawsze będzie wyglądać to w ten sposób? Co zrobisz, jeśli nagle jednak zostaniesz sama i…?
Stanowczo odrzuciła od siebie samą tylko perspektywę, zdecydowanie nie chcąc się nad tym rozwodzić. Na tę chwilę nie miała konkretnego planu, jak na razie próbując dać sobie czas. Wszyscy wokół wciąż powtarzali, że to najlepsze z możliwych rozwiązań – to, żeby spróbowała skupić się na tym, co działo się wokół niej, oswoiła z nową sytuacją i przywykła do tego, co działo się wokół niej. Potrzebowała stabilizacji, a gdyby zdołała to osiągnąć, wtedy o wiele prościej rozmawiałoby jej się z L. i wszystkimi innymi o tym, co zapomniała. Może gdyby pokazała, że wcale nie jest aż tak zagubiona i nieporadna, przestaliby spoglądać na nią jak na dziecko, w końcu decydując się na jakąś konkretną rozmowę – i to niezależnie od tego, czy ewentualna prawda faktycznie mogłaby okazać się problematyczna.
Och, mimo wszystko nie potrafiła wyobrazić sobie, że mogłoby być aż tak źle. Po przebudzeniu na cmentarzu już chyba nic nie miało się gorsze, może poza tymi ciągłymi sugestiami na temat Eleny – o tym, że mogłaby umrzeć, chociaż teraz przecież miała się dobrze. Beatrycze wiedziała już, że na świecie istniały niebezpieczne istoty mroku oraz że z jakiegoś powodu wyglądała jak najmłodsza Cullenówna. Wiedziała, że coś łączyło ją i Elenę – coś więcej, aniżeli przypadek, bo całą sobą czuła, że aż tak wielkie zbiegi okoliczności się nie zdarzały. Nie miała również wątpliwości co do tego, że musiała w jakimś stopniu należeć do tej rodziny, a więc być bliska Lawrence’owi. Zwłaszcza to drugie czuła, na dodatek nie tylko w jego przypadku, ale…
Problem polegał na tym, że w żaden sposób nie potrafiła doszukać się konkretnych związków, a tym bardziej ustalić, gdzie w całe to szaleństwo wpasowywał się Carlisle. Nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle o nim myślała, ale zwłaszcza od czasu ich ostatniej rozmowy nie była w stanie postępować inaczej. Wrażenie było takie, jakby miała przed sobą poszczególne elementy w gruncie rzeczy bardzo prostej układanki, ale za żadne skarby nie potrafiła ich do siebie dopasować. To jedynie potęgowało odczuwaną przez kobietę frustrację, tym samym sprawiając, że raz po raz wracała do punktu wyjścia – a więc do pytań, wątpliwości i próby zrozumienia tego, co wszyscy wokół wydawali się przed nią ukrywać.
Nie miała pojęcia, jak długo siedziała w cichym, opustoszałym mieszkaniu, zanim w końcu pojawiła się Alice. Nie była sama, ale jako jedyna weszła na górę, jak zwykle trajkocząc radośnie dosłownie na każdy z możliwych tematów. Beatrycze lubiła to, jak żywiołowa wydawała się być ta wampirzyca, przyjmując jej obecność niemalże z entuzjazmem po kilku godzinach nieustępującej ciszy. Jak zwykle zresztą próbowała słuchać, by łatwiej nadążyć za słowami kobiety, jednak tym razem to okazało się wyjątkowo trudne, bo jej myśli raz po raz uciekały do niechcianych przemyśleń oraz – co ją zaskoczyło – resztek zapomnianego snu.
Cudownie. Kolejna rzecz, której nie była w stanie sobie przypomnieć, chociaż z jakiegoś powodu czuła, że ta mogła okazać się istotna. Pamiętała, że stała w jakimś obcym, choć dobrze kojarzącym jej się miejscu, które…
– Beatrycze, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – doszedł ją nieco zniecierpliwiony, ale przede wszystkim zatroskany głos Alice.
Kiedy z opóźnieniem przeniosła na wampirzycę wzrok, po wyrazie jej twarzy odniosła wrażenie, że ta już od dłuższego czasu próbowała zwrócić na siebie uwagę. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym uśmiechnęła się przepraszająco, próbując sprawiać wrażenie skruszonej.
– Ja… W zasadzie, to się zamyśliłam – przyznała zgodnie z prawdą, a Alice potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Przez drobniutką sylwetkę, uroczą twarzyczkę i ciemne, nastroszone włosy, nie byłaby w stanie sprawiać wrażenia rozeźlonej, nawet jeśli faktycznie zaczęłaby się denerwować. – Przepraszam.
– Zauważyłam… – Wampirzyca przekrzywiła głowę, przez krótką chwilę sprawiając chętną, żeby zapytać o coś, co niekoniecznie musiało przypaść Beatrycze do gustu, ale ostatecznie tego nie zrobiła. – Pytałam, czy coś jadłaś, czy mamy uwzględnić to, kiedy będziemy w centrum handlowym. Dawno nigdzie nie wychodziłam z człowiekiem – podjęła pogodnym tonem – ale to nie znaczy, że nie pamiętam, że masz swoje potrzeby.
– Szczerze powiedziawszy… nie jestem głodna – przyznała zgodnie z prawdą. – Najwyżej wam powiem, ale… Och, możemy po prostu jechać? Wiem, że Rosalie nie lubi czekać – dodała, w pośpiechu biorąc ze sobą płaszcz.
To była tylko wymówka, ale jak najbardziej uzasadniona, bo ta z sióstr Eleny zdecydowanie nie należała do cierpliwych. Jakby tego było mało, Beatrycze często miała wątpliwości co do tego, jak powinna się w towarzystwie tej z kobiet czuć, chwilami niepewna, czy Rosalie w ogóle ją lubiła. Nie mogła zaprzeczyć, że była miła, a przynajmniej się starała, ale coś w spojrzeniach, które regularnie rzucała jej blondynka, momentalnie sprawiało, że Beatrycze nie miała pojęcia, co takiego powinna powiedzieć albo w jaki sposób się zachować. Być może wszystko sprowadzało się wyłącznie do jej przewrażliwienia, ale zwłaszcza przy spojrzeniach Rose, czuła się niepokojąco wręcz świadoma tego, że wszyscy wokół wiedzieli coś, czego ona sama co najwyżej mogła się domyślać.
Zdecydowanie musiała coś z tym zrobić – prędzej czy później, niezależnie od konsekwencji. Zakupy wydawały się zaledwie początkiem, bo nade wszystko pragnęła znaleźć kilka rzeczy, które z czystym sumieniem mogłaby określić mianem „swoich”. Pragnęła odnaleźć swoje miejsce zarówno w tej rodzinie, jak i mieszkaniu, które tymczasowo zamieszkiwali z Lawrence’m, a to wcale nie musiało być takie proste. Dla kogoś, kto próbował doszukiwać się obrazu samego siebie przez pryzmat spojrzeń innych, sytuacja zdecydowanie pozostawała skomplikowana – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Jak uważasz. – Alice najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, żeby udać się bezpośrednio do centrum. Raz jeszcze z zaciekawieniem rozejrzała się po apartamentowcu, po czym uśmiechnęła się olśniewająco, jak zwykle pełna godnego pozazdroszczenia entuzjazmu. Nawet jeśli miała jakieś uwagi, ostatecznie postanowiła zachować je dla siebie, co jak najbardziej pozostawało Beatrycze na rękę. – Och, swoją drogą, to mam pewien pomysł. Rose twierdzi, że całkiem już zwariowałam, ale to przecież nie tak i… Powiem ci po drodze, w porządku? – zaproponowała, bynajmniej nie czekając na odpowiedź. – Powiesz mi, co takiego o tym wszystkim myślisz…
Trycze tylko uśmiechnęła się blado, po czym skinęła głową, choć sama nie była pewna, czy Alice w ogóle ten gest zauważyła. To i tak nie miało dla niej znaczenia, tym bardziej, że myślami wciąż była gdzieś daleko. Co więcej, w słowach wampirzycy mimo wszystko było coś, co wydało się kobiecie obiecujące – bowiem to, że ktokolwiek pytał ją o zdanie, świadczyło o zaufaniu.
Skoro jej opinia była ważna, może faktycznie tutaj przynależała.
W tamtej chwili nie śmiała marzyć o niczym więcej.
Rafael
Wyczuł, że nie jest sam. To było proste, chociaż tym razem wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie do przeczucia. Żadnego bicia serca, cichych kroków ani oznak tego, że ktokolwiek mógłby mu towarzyszyć. Nic z tych rzeczy, jednego Rafael był przyzwyczajony również do takiego stanu rzeczy, aż nazbyt świadom, że prędzej czy później musiało do tego dojść. W zasadzie wyczekiwał tego momentu od chwili, w której uświadomił sobie, kim jest Elena i czego będzie wymagało od niego to, by nadal móc być z nią.
Napiął mięśnie, po czym w milczeniu rozejrzał się dookoła. Las wyglądał na opustoszały, przynajmniej na pierwszy rzut oka; nawet zwierzęta, które zazwyczaj sprawiały, że okolica wydawała się tętnić życiem, jakby na przekór przypuszczeniom obdarzonych jakże przytępionymi, niedoskonałymi zmysłami ludzie, teraz pozostawały niemalże niezauważalne. To było tak, jakby okolica nagle zamarła w oczekiwaniu, wraz z pojawieniem się istoty, która zdecydowanie nie mogła być dobra. Jakby tego było mało, tym razem nie chodziło o niego, ale o kogoś gorszego – to z kolei mogło oznaczać tylko jedno.
Wyprostował się, próbując sprawiać wrażenie w pełni rozluźnionego. Jeszcze jakiś czemu nie zawahałby się przed spokojnym staniem i czekaniem, choć nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem ojciec pofatygował się do niego osobiście. To Ciemność wydawała rozkazy, dzierżąc pozycję wystarczająco istotną, by mogła oczekiwać zarówno posłuszeństwa, jak pozwolić sobie na wzywanie tych, których w danym momencie chciał widzieć. Jeśli tym razem pofatygował się we własnej osobie, coś zdecydowanie było na rzeczy, Rafa zaś mimowolnie pomyślał, że mogą spodziewać się z Eleną co najmniej poważnych kłopotów – i to zwłaszcza w obliczu decyzji, którą podjął nie tak dawno temu i o której ojciec najpewniej musiał wiedzieć.
Tak uważasz, Rafaelu?
Jego głos go nie zaskoczył, bo Rafa przywykł do kontaktu telepatycznego. Mimowolnie napiął mięśnie, choć nic nie wskazywało na to, by fizyczność na cokolwiek zdała się w walce z Ciemnością. Nie wyobrażał sobie zresztą, że mógłby zaatakować tego, któremu przez całe eony pozostawał lojalny, nie wspominając o możliwości, w której ojciec by mu na to pozwolił. Prawda była taka, że pomimo wyraźnej obecności, nieśmiertelny wciąż pozostawała obecny wyłącznie duchem – tylko tyle i aż tyle, co w nawet najmniejszym stopniu serafina nie uspokoiło.
Ojcze, pomyślał, po czym z przyzwyczajenia już skinął głową. Trudno było mu zapomnieć o odruchach, które pielęgnował w sobie przez tyle czasu – o posłuszeństwie i skrupulatności w wykonywaniu rozkazów, będących podstawą egzystencji przez wszystkie te wieki. Co więcej, tylko głupiec postawiłby się Ciemności w otwarty sposób, a tym bardziej nazwał ją swoim wrogiem. Miriam już i tak sądziła, że zwariował i – jeśli miał być ze sobą szczery – pod tym jednym względem był skłonny przyznać siostrze rację. Moment, w którym pozwolił sobie na ludzie uczucia (czy też raczej został do tego zmuszony przez pewnego wyjątkowo upartego anioła), zapoczątkował szaleństwo, w którym wszyscy trwali do tej pory. Miłość do Eleny z kolei niosła ze sobą cenę, którą oboje prędzej czy później mieli zrozumieć i zapłacić. Wiedział o tym doskonale, a jednak…
Zacisnął usta, uparcie milcząc i próbując zachować spokój. Mimo wszystko był zaskoczony tym, że Ciemność zdecydowała się zareagować po całych tygodniach, chociaż – Rafael był tego pewien – dobrze wiedziała, co takiego działo się z jego dziećmi. Ojciec miał kontrolę, a oszukanie go wydawało się graniczyć z cudem. Jeśli do tej pory przymykał oko na to, co działo się między nim a Eleną, to tylko i wyłącznie dlatego, że miał w tym jakiś cel albo – co bardziej prawdopodobne – ważniejsze problemy. Dotychczas ważne pozostawało to, żeby dziewczyna żyła, bo czekał na odpowiedni moment, żeby ją zabrać, jednak teraz… Cóż, to oczywiste, że prędzej czy później zamierzał po nią sięgnąć – i właśnie na to Rafael nie zamierzał tak po prostu się zgodzić.
Jestem… bardzo rozczarowany twoim tokiem rozumowania, Rafaelu, odezwała się ponownie Ciemność. Nie po raz pierwszy nieśmiertelny przemawiał w taki sposób, by jednoznaczne określenie jego emocji okazało się niemożliwe. Beznamiętny, pozbawiony modulacji, bezcielesny głos, który niejednego przyprawiłby o dreszcze, choć dla Serafina pozostawał czymś absolutnie znajomym. Uważasz, że byłbym w stanie skrzywić twoją żonę?, ciągnął dalej szept.
Wiem, kim jest Elena… Czy mylę się, twierdząc, że to z tego powodu kazałeś mi ją chronić?
Rzadko zadawał pytania, ale tym razem musiał to zrobić. Co więcej, wcale nie poczuł, żeby Ciemność miała coś przeciwko akurat temu stwierdzeniu, ale również to nie pozwoliło mu w pełni określić sytuacji. Niezależnie od wszystkiego musiał pozostać czujny, aż nazbyt świadom tego, jakie konsekwencje mogła nieść ze sobą choćby chwilowa nieuwaga. Ignorowanie kogoś tak potężnego było niczym prośba o szybką śmierć, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
Brzmisz tak, jakby twoje zadanie dobiegło końca… A to nieprawda, o ile nie zamierzasz mnie rozczarować, oznajmiła z powagą Ciemność. Tym razem wypowiedziane przez nieśmiertelnego słowa wystarczyły, żeby zaskoczyć Rafaela, bo zdecydowanie nie tego się spodziewał. Wciąż chcę, żeby dziewczyna była bezpieczna. Nie po to przyjąłem twoją ofiarę i osobiście zainterweniowałem w decyzje Isobel, by teraz tak po prostu pozwolić jej umrzeć. Ten jeden raz ty i Miriam zepsuliście wszystko, ale nie ma tego złego… Sam stwierdziłeś, że trzymasz w ramionach anioła, dodał głos, a Rafa zesztywniał. O tak, wiedział, że ojciec dowie się o wszystkim, a tych kilka słów stanowiło idealne potwierdzenie takiego stanu rzeczy.
Demon nie odpowiedział, bezskutecznie próbując uporządkować oczekiwania Ciemności w taki sposób, by zrozumieć, czego powinien się spodziewać. Przez cały ten czas wypatrywał jakichkolwiek oznak gniewu – rozmowy, która zmusiłaby go do jawnego sprzeciwienia się temu, który przez całą wieczność pozostawał jego jedynym ograniczeniem. Miał wrażenie, że zadecydował już z chwilą, w której pokochał Elenę, tym samym wchodząc w pułapkę emocji, których poznania ojciec zdecydowanie nie miał być w stanie zaakceptować. Jeden z jego braci już kiedyś popełnił ten błąd, a wtedy…
Cichy, melodyjny, a przy tym całkowicie wyprany z uczuć śmiech skutecznie sprowadził go na ziemię. Niemożność określenia emocji, które targały jego rozmówcą, od zawsze pozostawała problematyczna, ale nigdy dotąd nie czuł się z tego powodu aż tak źle.
Och… Masz na myśli Razjela?, zapytał ze spokojem ojciec, jednak po jego tonie słuchać było, że nie oczekiwał odpowiedzi. To nie w emocjach leżał problem… Nasze nieporozumienia sięgały dużo dalej, ale nie o tym teraz mowa. Zauważ zresztą, że pozwoliłem mu żyć, a to ustępstwo z moje strony. Wiesz dobrze, co takiego dzieje się z moimi wrogami… Prawda, Rafaelu?
Nie odpowiedział, aż nazbyt świadom, co takiego Ciemność miała na myśli. Co więcej, nie miał wątpliwości, że to było swego rodzaju ostrzeżeniem, które chcąc nie chcąc musiał wziąć pod uwagę.
Co w takim razie mam zrobić z Eleną?, zapytał wprost, mimo obaw decydując się postawić sprawę jasno. I co z moją pozycją, skoro tak bardzo cię zawiodłem?
Nie ustaliliśmy przed chwilą, że twój obowiązek wciąż nie jest spełniony? Moje słowa wciąż brzmią: chroń dziewczynę, ponieważ nie po to pozwoliłem jej żyć, żeby teraz zginęła… Jeszcze nie, sprostowała po chwili wahania Ciemność. Nie bez powodu nazywam cię moim najwierniejszym… I lepiej dla ciebie, żeby to nagle się nie zmieniło.
A potem głos po prostu zniknął, Rafael zaś poczuł, że znowu jest sam. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, wciąż oszołomiony i podenerwowany, tym bardziej, że słowa Ciemności sugerowały jedno – a więc to, że jak najbardziej zamierzał się o Elenę upomnieć. Jak długo to nie następowało, mógł dalej grać swoją rolę, ale później…
Cóż, później mogło być tylko gorzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa