
Beatrycze
Resztki snu zdążyły zniknąć z jej
umysłu jeszcze przed nadejściem świtu. Nie miała pojęcia, co takiego powinna
sądzić o dziwnym poczuciu pustki, którego doświadczyła po otwarciu oczy,
ostatecznie zrzucając taki stan rzeczy na fakt, że była w sypialni sama.
Nie zarejestrowała momentu, w którym Lawrence wyszedł, choć uprzedzał ją,
że zamierzał to zrobić,R zasłaniając się polowaniem. Chyba tak naprawdę wolała
nie wiedzieć, co takiego zamierzał robić podczas swojej nieobecności, próbując
przekonać samą siebie, że nie ma powodów do obaw. Liczyła się z tym, że ma
do czynienia z wampirem, a skoro tak… pewne rzeczy musiała
najzwyczajniej w świecie zaakceptować.
Och, gdyby
to było takie proste…
Sage’a
również nie było, najpewniej od chwili, w której zostawił ich samych,
niejako ulegając delikatnej sugestii
L. Choć nie znała tego mężczyzny zbyt dobrze, doszła do wniosku, że nie miałaby
nic przeciwko, gdyby przynajmniej jego zastała w apartamencie po
przebudzeniu. Nie przepadała za samotnością, a właśnie ta jej
towarzyszyła, kiedy próbowała samodzielnie poruszać się po jasnym, nagle wręcz
nienaturalnie dużym mieszkaniu. Nie żałowała co prawda, że ostatecznie wylądowała
tutaj – w kwestii tego, co powiedziała Lawrence’owi na temat wspólnego
mieszkania, nic się nie zmieniło – to jednak nie zmieniało faktu, że w panującej
dookoła ciszy, czuła się naprawdę nieswojo.
Nie
śpieszyła się z przebieraniem ani porannymi czynnościami, w pierwszej
kolejności próbując przywyknąć do wciąż obcego jej mieszkania. Nie miała
pewności, która jest godzina, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to
nie ma aż takiego znaczenia. Teraz i tak musiała poczekać na Alice,
dokładnie tak, jak się umówiły. Wolała nawet nie brać pod uwagę długiego
przesiadywania w samotności, raz po raz zapewniając samą siebie, że albo
wampirzyca wkrótce się pojawi, albo któryś z zamieszkujących apartamentowiec
panów jednak pofatyguje się do mieszkania. Była pewna, że to chwilowy stan
rzeczy, tym bardziej, że do tej pory L. właściwie nie zostawiał jej, jeśli nie
miał pewności, że mogła cieszyć się jakimkolwiek towarzystwem. Z drugiej
strony, być może powinna cieszyć się z takiego stanu rzeczy, bo to
oznaczało zaufanie – przynajmniej teoretycznie. W Mieście Nocy w każdej
chwili mogło spotkać ją coś niedobrego, ale tutaj… W tym miejscu nie
musiała się niczego obawiać, prawda?
Przestała
zamartwiać się niechcianymi kwestiami, w zamian z przesadną wręcz
uwagą koncentrując na tak mało istotnych kwestiach, jak przypomnienie sobie, w którym
miejscu znajdowała się łazienka. Wciąż miała kilka rzeczy, które zaoferowała
jej Elena i na które na dobry początek musiała się zdać, zwłaszcza, że w grę
wchodziło wyjście na miasto. Mimo wszystko czuła się dziwnie za każdym razem,
kiedy ubierała idealnie dopasowane do smukłej sylwetki jeansy, gotowa przysiąc,
że chodzenie w takich strojach nigdy nie należało do jej zwyczajów.
Beatrycze zdecydowanie bardziej podobały się wyszukane suknie, w których
chodziła Allegra, choć w ówczesnych czasach to zdecydowanie nie było
normalne. W przypadku kobiety, która zamieszkiwała Miasto Nocy, pełniąc
tam funkcję kapłanki, takie rozwiązanie być może wchodziło w grę, ale w Seattle
wszystko skutecznie się komplikowało. Rozumiała to, tak jak i zdawała
sobie sprawę z tego, że bardzo ważne było wtopienie się w tłum – i to
zwłaszcza dla osób, których bezpieczeństwo było dla niej bardzo ważne.
Z
powątpiewaniem spojrzała na swoje odbicie w lustrze, w zamyśleniu
przeczesując palcami długie, wciąż nieco zmierzwione włosy. Wyglądała… bez
wątpienia znajomo, mimo wszystko rozpoznając zarówno własne ciało, jak i rysy
twarzy. Tak było od pierwszego dnia po przebudzeniu – własne odbicie nie
stanowiło dla kobiety najmniejszego nawet zaskoczenia, będąc w zasadzie
jednym z nielicznych wspomnień, które przyszły do niej w tak
naturalny sposób. Żałowała, że w innych kwestiach to wcale nie było takie
proste, a ona nie doznawała żadnych przebłysków, choć tak bardzo na nie
czekała. Skoro Lawrence twierdził, że znali się wcześniej, nie powinna z czasem
doświadczyć konkretnego potwierdzenia takiego stanu rzeczy. Ufała mu,
oczywiście, ale przeczucia i ciepłe uczucia, którymi w naturalny
sposób zaczęła darzyć wampira, nie satysfakcjonowały jej w takim stopniu,
jak mogłaby tego oczekiwać. Wciąż była zagubiona, czując się trochę jak dziecko
we mgle, a to na dłuższą metę pozostawało aż nadto męczące.
Westchnęła,
po czym wycofała się z powrotem do sypialni, nie pierwszy raz decydując
się nie poświęcać szczególnej uwagi włosom. Jeśli miała być ze sobą szczera,
zdążyła przyzwyczaić się, że Lawrence robił to za nią, wydając się mieć o wiele
więcej cierpliwości do rozczesywania niesfornych loków niż ona. Co więcej, była
gotowa przysiąc, że robił to z zadziwiającą wręcz wprawą, a to
również o czymś świadczyło. Pomyślała, że to niedobrze, że chyba zaczynała
przywykać do tego aż do tego stopnia, by mieć problemy ze swobodnym poruszaniem
się, kiedy nie było go obok, ale szybko odrzuciła od siebie taką możliwość.
Och, nawet jeśli, to czy takie rozwiązanie byłoby aż takie złe? Czuła się przy
nim bezpieczna, a przecież właśnie o to chodziło.
No i co?, odezwał się cichy głosik w jej
głowie. Wątpliwości pojawiały się zdecydowanie zbyt często, by mogła tak po
prostu je ignorować. Wciąż nic ci nie
mówi, a ty przestajesz pytać… Teraz zawsze będzie wyglądać to w ten
sposób? Co zrobisz, jeśli nagle jednak zostaniesz sama i…?
Stanowczo
odrzuciła od siebie samą tylko perspektywę, zdecydowanie nie chcąc się nad tym
rozwodzić. Na tę chwilę nie miała konkretnego planu, jak na razie próbując dać
sobie czas. Wszyscy wokół wciąż powtarzali, że to najlepsze z możliwych
rozwiązań – to, żeby spróbowała skupić się na tym, co działo się wokół niej,
oswoiła z nową sytuacją i przywykła do tego, co działo się wokół
niej. Potrzebowała stabilizacji, a gdyby zdołała to osiągnąć, wtedy o wiele
prościej rozmawiałoby jej się z L. i wszystkimi innymi o tym, co
zapomniała. Może gdyby pokazała, że wcale nie jest aż tak zagubiona i nieporadna,
przestaliby spoglądać na nią jak na dziecko, w końcu decydując się na
jakąś konkretną rozmowę – i to niezależnie od tego, czy ewentualna prawda
faktycznie mogłaby okazać się problematyczna.
Och, mimo
wszystko nie potrafiła wyobrazić sobie, że mogłoby być aż tak źle. Po
przebudzeniu na cmentarzu już chyba nic nie miało się gorsze, może poza tymi
ciągłymi sugestiami na temat Eleny – o tym, że mogłaby umrzeć, chociaż
teraz przecież miała się dobrze. Beatrycze wiedziała już, że na świecie
istniały niebezpieczne istoty mroku oraz że z jakiegoś powodu wyglądała
jak najmłodsza Cullenówna. Wiedziała, że coś łączyło ją i Elenę – coś więcej,
aniżeli przypadek, bo całą sobą czuła, że aż tak wielkie zbiegi okoliczności
się nie zdarzały. Nie miała również wątpliwości co do tego, że musiała w jakimś
stopniu należeć do tej rodziny, a więc być bliska Lawrence’owi. Zwłaszcza
to drugie czuła, na dodatek nie tylko w jego przypadku, ale…
Problem
polegał na tym, że w żaden sposób nie potrafiła doszukać się konkretnych
związków, a tym bardziej ustalić, gdzie w całe to szaleństwo
wpasowywał się Carlisle. Nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle o nim myślała,
ale zwłaszcza od czasu ich ostatniej rozmowy nie była w stanie postępować
inaczej. Wrażenie było takie, jakby miała przed sobą poszczególne elementy w gruncie
rzeczy bardzo prostej układanki, ale za żadne skarby nie potrafiła ich do
siebie dopasować. To jedynie potęgowało odczuwaną przez kobietę frustrację, tym
samym sprawiając, że raz po raz wracała do punktu wyjścia – a więc do
pytań, wątpliwości i próby zrozumienia tego, co wszyscy wokół wydawali się
przed nią ukrywać.
Nie miała
pojęcia, jak długo siedziała w cichym, opustoszałym mieszkaniu, zanim w końcu
pojawiła się Alice. Nie była sama, ale jako jedyna weszła na górę, jak zwykle
trajkocząc radośnie dosłownie na każdy z możliwych tematów. Beatrycze
lubiła to, jak żywiołowa wydawała się być ta wampirzyca, przyjmując jej
obecność niemalże z entuzjazmem po kilku godzinach nieustępującej ciszy.
Jak zwykle zresztą próbowała słuchać, by łatwiej nadążyć za słowami kobiety,
jednak tym razem to okazało się wyjątkowo trudne, bo jej myśli raz po raz
uciekały do niechcianych przemyśleń oraz – co ją zaskoczyło – resztek
zapomnianego snu.
Cudownie.
Kolejna rzecz, której nie była w stanie sobie przypomnieć, chociaż z jakiegoś
powodu czuła, że ta mogła okazać się istotna. Pamiętała, że stała w jakimś
obcym, choć dobrze kojarzącym jej się miejscu, które…
–
Beatrycze, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – doszedł ją nieco
zniecierpliwiony, ale przede wszystkim zatroskany głos Alice.
Kiedy z opóźnieniem
przeniosła na wampirzycę wzrok, po wyrazie jej twarzy odniosła wrażenie, że ta
już od dłuższego czasu próbowała zwrócić na siebie uwagę. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, po czym uśmiechnęła się przepraszająco, próbując sprawiać
wrażenie skruszonej.
– Ja… W zasadzie,
to się zamyśliłam – przyznała zgodnie z prawdą, a Alice potrząsnęła z niedowierzaniem
głową. Przez drobniutką sylwetkę, uroczą twarzyczkę i ciemne, nastroszone
włosy, nie byłaby w stanie sprawiać wrażenia rozeźlonej, nawet jeśli faktycznie
zaczęłaby się denerwować. – Przepraszam.
–
Zauważyłam… – Wampirzyca przekrzywiła głowę, przez krótką chwilę sprawiając
chętną, żeby zapytać o coś, co niekoniecznie musiało przypaść Beatrycze do
gustu, ale ostatecznie tego nie zrobiła. – Pytałam, czy coś jadłaś, czy mamy
uwzględnić to, kiedy będziemy w centrum handlowym. Dawno nigdzie nie
wychodziłam z człowiekiem – podjęła pogodnym tonem – ale to nie znaczy, że
nie pamiętam, że masz swoje potrzeby.
– Szczerze
powiedziawszy… nie jestem głodna – przyznała zgodnie z prawdą. – Najwyżej
wam powiem, ale… Och, możemy po prostu jechać? Wiem, że Rosalie nie lubi czekać
– dodała, w pośpiechu biorąc ze sobą płaszcz.
To była
tylko wymówka, ale jak najbardziej uzasadniona, bo ta z sióstr Eleny
zdecydowanie nie należała do cierpliwych. Jakby tego było mało, Beatrycze
często miała wątpliwości co do tego, jak powinna się w towarzystwie tej z kobiet
czuć, chwilami niepewna, czy Rosalie w ogóle ją lubiła. Nie mogła
zaprzeczyć, że była miła, a przynajmniej się starała, ale coś w spojrzeniach,
które regularnie rzucała jej blondynka, momentalnie sprawiało, że Beatrycze nie
miała pojęcia, co takiego powinna powiedzieć albo w jaki sposób się
zachować. Być może wszystko sprowadzało się wyłącznie do jej przewrażliwienia,
ale zwłaszcza przy spojrzeniach Rose, czuła się niepokojąco wręcz świadoma
tego, że wszyscy wokół wiedzieli coś, czego ona sama co najwyżej mogła się
domyślać.
Zdecydowanie
musiała coś z tym zrobić – prędzej czy później, niezależnie od
konsekwencji. Zakupy wydawały się zaledwie początkiem, bo nade wszystko pragnęła
znaleźć kilka rzeczy, które z czystym sumieniem mogłaby określić mianem „swoich”.
Pragnęła odnaleźć swoje miejsce zarówno w tej rodzinie, jak i mieszkaniu,
które tymczasowo zamieszkiwali z Lawrence’m, a to wcale nie musiało
być takie proste. Dla kogoś, kto próbował doszukiwać się obrazu samego siebie
przez pryzmat spojrzeń innych, sytuacja zdecydowanie pozostawała skomplikowana –
i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Jak
uważasz. – Alice najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, żeby udać się
bezpośrednio do centrum. Raz jeszcze z zaciekawieniem rozejrzała się po
apartamentowcu, po czym uśmiechnęła się olśniewająco, jak zwykle pełna godnego
pozazdroszczenia entuzjazmu. Nawet jeśli miała jakieś uwagi, ostatecznie
postanowiła zachować je dla siebie, co jak najbardziej pozostawało Beatrycze na
rękę. – Och, swoją drogą, to mam pewien pomysł. Rose twierdzi, że całkiem już
zwariowałam, ale to przecież nie tak i… Powiem ci po drodze, w porządku? –
zaproponowała, bynajmniej nie czekając na odpowiedź. – Powiesz mi, co takiego o tym
wszystkim myślisz…
Trycze
tylko uśmiechnęła się blado, po czym skinęła głową, choć sama nie była pewna,
czy Alice w ogóle ten gest zauważyła. To i tak nie miało dla niej
znaczenia, tym bardziej, że myślami wciąż była gdzieś daleko. Co więcej, w słowach
wampirzycy mimo wszystko było coś, co wydało się kobiecie obiecujące – bowiem
to, że ktokolwiek pytał ją o zdanie, świadczyło o zaufaniu.
Skoro jej
opinia była ważna, może faktycznie tutaj przynależała.
W tamtej
chwili nie śmiała marzyć o niczym więcej.

Rafael
Wyczuł, że nie jest sam. To
było proste, chociaż tym razem wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie
do przeczucia. Żadnego bicia serca, cichych kroków ani oznak tego, że
ktokolwiek mógłby mu towarzyszyć. Nic z tych rzeczy, jednego Rafael był
przyzwyczajony również do takiego stanu rzeczy, aż nazbyt świadom, że prędzej
czy później musiało do tego dojść. W zasadzie wyczekiwał tego momentu od
chwili, w której uświadomił sobie, kim jest Elena i czego będzie
wymagało od niego to, by nadal móc być z nią.
Napiął
mięśnie, po czym w milczeniu rozejrzał się dookoła. Las wyglądał na
opustoszały, przynajmniej na pierwszy rzut oka; nawet zwierzęta, które
zazwyczaj sprawiały, że okolica wydawała się tętnić życiem, jakby na przekór
przypuszczeniom obdarzonych jakże przytępionymi, niedoskonałymi zmysłami
ludzie, teraz pozostawały niemalże niezauważalne. To było tak, jakby okolica
nagle zamarła w oczekiwaniu, wraz z pojawieniem się istoty, która zdecydowanie
nie mogła być dobra. Jakby tego było mało, tym razem nie chodziło o niego,
ale o kogoś gorszego – to z kolei mogło oznaczać tylko jedno.
Wyprostował
się, próbując sprawiać wrażenie w pełni rozluźnionego. Jeszcze jakiś czemu
nie zawahałby się przed spokojnym staniem i czekaniem, choć nie
przypominał sobie, kiedy ostatnim razem ojciec pofatygował się do niego
osobiście. To Ciemność wydawała rozkazy, dzierżąc pozycję wystarczająco
istotną, by mogła oczekiwać zarówno posłuszeństwa, jak pozwolić sobie na
wzywanie tych, których w danym momencie chciał widzieć. Jeśli tym razem
pofatygował się we własnej osobie, coś zdecydowanie było na rzeczy, Rafa zaś mimowolnie
pomyślał, że mogą spodziewać się z Eleną co najmniej poważnych kłopotów – i to
zwłaszcza w obliczu decyzji, którą podjął nie tak dawno temu i o której
ojciec najpewniej musiał wiedzieć.
Tak uważasz, Rafaelu?
Jego głos
go nie zaskoczył, bo Rafa przywykł do kontaktu telepatycznego. Mimowolnie
napiął mięśnie, choć nic nie wskazywało na to, by fizyczność na cokolwiek zdała
się w walce z Ciemnością. Nie wyobrażał sobie zresztą, że mógłby zaatakować
tego, któremu przez całe eony pozostawał lojalny, nie wspominając o możliwości,
w której ojciec by mu na to pozwolił. Prawda była taka, że pomimo wyraźnej
obecności, nieśmiertelny wciąż pozostawała obecny wyłącznie duchem – tylko tyle
i aż tyle, co w nawet najmniejszym stopniu serafina nie uspokoiło.
Ojcze, pomyślał, po czym z przyzwyczajenia
już skinął głową. Trudno było mu zapomnieć o odruchach, które pielęgnował w sobie
przez tyle czasu – o posłuszeństwie i skrupulatności w wykonywaniu
rozkazów, będących podstawą egzystencji przez wszystkie te wieki. Co więcej,
tylko głupiec postawiłby się Ciemności w otwarty sposób, a tym
bardziej nazwał ją swoim wrogiem. Miriam już i tak sądziła, że zwariował i –
jeśli miał być ze sobą szczery – pod tym jednym względem był skłonny przyznać
siostrze rację. Moment, w którym pozwolił sobie na ludzie uczucia (czy też
raczej został do tego zmuszony przez pewnego wyjątkowo upartego anioła),
zapoczątkował szaleństwo, w którym wszyscy trwali do tej pory. Miłość do
Eleny z kolei niosła ze sobą cenę, którą oboje prędzej czy później mieli
zrozumieć i zapłacić. Wiedział o tym doskonale, a jednak…
Zacisnął
usta, uparcie milcząc i próbując zachować spokój. Mimo wszystko był
zaskoczony tym, że Ciemność zdecydowała się zareagować po całych tygodniach,
chociaż – Rafael był tego pewien – dobrze wiedziała, co takiego działo się z jego
dziećmi. Ojciec miał kontrolę, a oszukanie go wydawało się graniczyć z cudem.
Jeśli do tej pory przymykał oko na to, co działo się między nim a Eleną,
to tylko i wyłącznie dlatego, że miał w tym jakiś cel albo – co
bardziej prawdopodobne – ważniejsze problemy. Dotychczas ważne pozostawało to,
żeby dziewczyna żyła, bo czekał na odpowiedni moment, żeby ją zabrać, jednak
teraz… Cóż, to oczywiste, że prędzej czy później zamierzał po nią sięgnąć – i właśnie
na to Rafael nie zamierzał tak po prostu się zgodzić.
Jestem… bardzo rozczarowany twoim tokiem
rozumowania, Rafaelu, odezwała się ponownie Ciemność. Nie po raz pierwszy
nieśmiertelny przemawiał w taki sposób, by jednoznaczne określenie jego
emocji okazało się niemożliwe. Beznamiętny, pozbawiony modulacji, bezcielesny
głos, który niejednego przyprawiłby o dreszcze, choć dla Serafina
pozostawał czymś absolutnie znajomym. Uważasz,
że byłbym w stanie skrzywić twoją żonę?, ciągnął dalej szept.
Wiem, kim jest Elena… Czy mylę się,
twierdząc, że to z tego powodu kazałeś mi ją chronić?
Rzadko
zadawał pytania, ale tym razem musiał to zrobić. Co więcej, wcale nie poczuł,
żeby Ciemność miała coś przeciwko akurat temu stwierdzeniu, ale również to nie
pozwoliło mu w pełni określić sytuacji. Niezależnie od wszystkiego musiał
pozostać czujny, aż nazbyt świadom tego, jakie konsekwencje mogła nieść ze sobą
choćby chwilowa nieuwaga. Ignorowanie kogoś tak potężnego było niczym prośba o szybką
śmierć, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
Brzmisz tak, jakby twoje zadanie dobiegło
końca… A to nieprawda, o ile nie zamierzasz mnie rozczarować,
oznajmiła z powagą Ciemność. Tym razem wypowiedziane przez nieśmiertelnego
słowa wystarczyły, żeby zaskoczyć Rafaela, bo zdecydowanie nie tego się
spodziewał. Wciąż chcę, żeby dziewczyna
była bezpieczna. Nie po to przyjąłem twoją ofiarę i osobiście
zainterweniowałem w decyzje Isobel, by teraz tak po prostu pozwolić jej
umrzeć. Ten jeden raz ty i Miriam zepsuliście wszystko, ale nie ma tego
złego… Sam stwierdziłeś, że trzymasz w ramionach anioła, dodał głos, a Rafa
zesztywniał. O tak, wiedział, że ojciec dowie się o wszystkim, a tych
kilka słów stanowiło idealne potwierdzenie takiego stanu rzeczy.
Demon nie
odpowiedział, bezskutecznie próbując uporządkować oczekiwania Ciemności w taki
sposób, by zrozumieć, czego powinien się spodziewać. Przez cały ten czas
wypatrywał jakichkolwiek oznak gniewu – rozmowy, która zmusiłaby go do jawnego
sprzeciwienia się temu, który przez całą wieczność pozostawał jego jedynym
ograniczeniem. Miał wrażenie, że zadecydował już z chwilą, w której
pokochał Elenę, tym samym wchodząc w pułapkę emocji, których poznania
ojciec zdecydowanie nie miał być w stanie zaakceptować. Jeden z jego
braci już kiedyś popełnił ten błąd, a wtedy…
Cichy,
melodyjny, a przy tym całkowicie wyprany z uczuć śmiech skutecznie
sprowadził go na ziemię. Niemożność określenia emocji, które targały jego
rozmówcą, od zawsze pozostawała problematyczna, ale nigdy dotąd nie czuł się z tego
powodu aż tak źle.
Och… Masz na myśli Razjela?, zapytał ze
spokojem ojciec, jednak po jego tonie słuchać było, że nie oczekiwał
odpowiedzi. To nie w emocjach leżał
problem… Nasze nieporozumienia sięgały dużo dalej, ale nie o tym teraz
mowa. Zauważ zresztą, że pozwoliłem mu żyć, a to ustępstwo z moje
strony. Wiesz dobrze, co takiego dzieje się z moimi wrogami… Prawda,
Rafaelu?
Nie
odpowiedział, aż nazbyt świadom, co takiego Ciemność miała na myśli. Co więcej,
nie miał wątpliwości, że to było swego rodzaju ostrzeżeniem, które chcąc nie
chcąc musiał wziąć pod uwagę.
Co w takim razie mam zrobić z Eleną?,
zapytał wprost, mimo obaw decydując się postawić sprawę jasno. I co z moją pozycją, skoro tak bardzo cię zawiodłem?
Nie ustaliliśmy przed chwilą, że twój
obowiązek wciąż nie jest spełniony? Moje słowa wciąż brzmią: chroń dziewczynę,
ponieważ nie po to pozwoliłem jej żyć, żeby teraz zginęła… Jeszcze nie,
sprostowała po chwili wahania Ciemność. Nie
bez powodu nazywam cię moim najwierniejszym… I lepiej dla ciebie, żeby to
nagle się nie zmieniło.
A potem
głos po prostu zniknął, Rafael zaś poczuł, że znowu jest sam. Bezwiednie
zacisnął dłonie w pięści, wciąż oszołomiony i podenerwowany, tym
bardziej, że słowa Ciemności sugerowały jedno – a więc to, że jak
najbardziej zamierzał się o Elenę upomnieć. Jak długo to nie następowało,
mógł dalej grać swoją rolę, ale później…
Cóż,
później mogło być tylko gorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz