
Beatrycze
Centrum handlowe było dezorientujące. Tak przynajmniej pomyślała już z chwilą,
w której po raz pierwszy przekroczyła próg tego, które wybrała Alice. Nie
miała większego wyboru, jak tylko zdać się na entuzjastycznie nastawioną do
wspólnego wyjścia, rozgadaną wampirzycę. Mimo wszystko nie miała nic przeciwko
słuchaniu mniej lub bardziej złożonych wywodów wampirzycy na temat planów na
wyjście, ubrań, które ewentualnie była skłonna wziąć pod uwagę w przypadku
Beatrycze albo – co najbardziej przykuło jej uwagę – rozwodząc się nad
pomysłem, który przyszedł jej do głowy. Początkowo sama nie była pewna, jak
powinna odnieść się do tego ostatniego, a wymowne spojrzenia i przeciągające
się milczenie Rosalie, jedynie potęgowały odczuwaną przez kobietę
dezorientację, to jednak wydawało się w najmniejszym nawet stopniu nie
przeszkadzać Alice.
– Nie chcę po raz kolejny przerabiać liceum –
wyjaśniła nieco zniecierpliwionym tonem, uśmiechając się promiennie na widok
pytającej miny Beatrycze. – To pomysł Carlisle’a, który praktykujemy od lat.
Wiesz, wszyscy wyglądamy na dużo młodszych niż w rzeczywistości… Więc za
każdym razem, kiedy wprowadzamy się do nowego miejsca, udajemy uczniów, bo
wtedy możemy zabawić w mieście na dłużej. Ale z Seattle jest inaczej,
bo jest tak duże, że nikt i tak nie będzie zwracał na nas uwagi – dodała z przekonaniem.
– Dlatego wydaje mi się, że możemy spróbować czegoś innego. Nie mam nic
przeciwko integracji z ludźmi, zresztą to do tego się sprowadza, więc…
– To brzmi jak szaleństwo – wtrąciła z nutką
rezerwy Rose, wymownie wywracając oczami. – Jeśli brakuje ci atrakcji, możemy
od razu wybrać studia. Nessie wybiera się na uczelnię, więc czemu nie.
Alice jedynie się uśmiechnęła.
– ASP to coś dla niej… Och, sama przyznaj. Nie
wiem, jak możesz mieć wciąż pretensje o Gabriela, skoro dla niej jest
cudowny – powiedziała z naciskiem, wymownie spoglądając na siostrę.
Sądząc po spojrzeniu, które w odpowiedzi
posłała jej wampirzyca, to było jak najbardziej możliwe. Beatrycze nie miała
pojęcia, o co tak naprawdę im chodziło, a tym bardziej jak powinna rozumieć
wywody Alice, ale zdecydowała się o to nie pytać, cierpliwie czekając na
wyjaśnienia. Jej spojrzenie raz po raz uciekało ku przedniej szybie samochodu,
tym bardziej, że ostatecznie wylądowała na siedzeniu pasażera, mogąc cieszyć
się dość sporą swobodą, w kwestii obserwowania sytuacji na drodze.
– Tak czy inaczej – podjęła ze spokojem Alice –
mam ochotę na coś innego, zwłaszcza po tym, co działo się w ostatnim
czasie… Wszyscy potrzebujemy czasu, żeby odetchnąć – zauważyła przytomnie.
– Tak. I z tego powodu weźmy sobie na
głowę prowadzenie klubu – rzuciła z przekąsem Rosalie, nie szczędząc sobie
złośliwości. – Tylko ty mogłaś uznać to za ciekawe doświadczenie, Alice –
mruknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Twój entuzjazm wciąż mnie zadziwia, Rose –
stwierdziła kobieta, bynajmniej nie sprawiając wrażenia urażonej brakiem
wsparcia. – Ale sama przyznaj, że to wcale nie jest taki zły pomysł! Mam takie
wrażenie, że to wypali, tym bardziej, że już widziałam dobre miejsce i… –
zaczęła, ale tym razem Rosalie nie pozwoliła jej dokończyć.
– Masz
wrażenie, czyli pewnie już wszystko załatwiłaś, tak?
Alice jedynie uśmiechnęła się słodko, przez
kilka następnych sekund wpatrując się przed siebie. Beatrycze wiedziała, że ze
swoimi wyostrzonymi zmysłami wampiry nie musiały koncentrować się aż tak bardzo
jak ludzie, więc jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że kobieta zrobiła to
specjalnie, chcąc zyskać na czasie i – tylko odrobinę – zagrać na nerwach
swojej rozmówczyni.
– W zasadzie to tak – powiedziała w końcu.
– Trudno było coś zobaczyć przez Elenę i Rafaela… No i bliźniaków.
Ale jakoś się udało – wyjaśniła, wyraźnie z siebie zadowolona. – Ostatnio
jestem w stanie zobaczyć coraz więcej, wiecie? Mam chyba większa wprawę w pomijaniu
tych, których nie widzę, więc moje wizje są trochę zakłamane, ale przynajmniej
jestem w stanie coś przewidzieć. Albo…
– A może to dlatego, że Elena i Rafael
mogą się wyprowadzić – posunęła Beatrycze, w tamtej chwili nie
zastanawiając się nad doborem poszczególnych słów.
Zorientowała się, że mówienie o tym wcale
nie musiało być takim dobrym pomysłem, zwłaszcza kiedy gdzieś za jej plecami
Rosalie gwałtownie nabrała powietrza do płuc. Również Alice na dłuższą chwilę
zamilkła, nerwowo zaciskając palce na kierownicy i koncentrując się na
drodze, chociaż – czego Beatrycze była dziwnie pewna – niekoniecznie zdawała
sobie sprawę z tego, co działo się tuż przed nią.
– Co masz na myśli? – zapytała w końcu i choć
Trycze bardzo chciała się wycofać, zorientowała się, że niekoniecznie może mieć
po temu okazję.
– To jest chyba normalne, prawda? Mam na myśli…
Małżeństwa często mieszkają razem? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie,
choć sądziła, że przynajmniej tej jednej kwestii może być pewna. Co prawda
większość czasu spędzała na obserwowaniu i wyciąganiu wniosków, ale to
akurat pozostawało rzeczą, której nikt nie musiał jej dodatkowo tłumaczyć. – L.
powiedział mi, że może oddać im apartament, a dla nas poszukać czegoś
innego. Chyba będą tego chcieli, poza tym wydaje mi się, że Rafaelowi może się
to spodobać, skoro ma skrzydła… Blisko nieba – dodała po chwili zastanowienia.
Właściwie sama nie była pewna, dlaczego do głowy
przyszło jej akurat takie stwierdzenie, to jednak wydawało się najmniej
istotne. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek wcześniej miała jakiś związek z demonami,
a tym bardziej czy powinna cokolwiek wiedzieć na ich temat, ale łatwo
mogła wyobrazić sobie, że ktoś, kto potrafił latać, musiał być zadowolony z przestrzeni.
Lawrence zresztą twierdził, że spędzali w mieszkaniu już i tak
wystarczająco wiele czasu, by tam zamieszkać, więc…
– To jest chyba jakiś żart – wycedziła przez
zaciśnięte zęby Rosalie, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– To, że Rafael mógłby ucieszyć się z bliskości
nieba? – zapytała w roztargnieniu Beatrycze, próbując zrozumieć, co tak
naprawdę mogłoby najbardziej wampirzycę wzburzyć.
Rose prychnęła, przez krótką chwilę sprawiając
wrażenie kogoś, kto nie ma pewności czy powinien się śmiać, czy może płakać.
– Ten cały ich ślub! Jak naprawdę nie myślałam,
że Elena… – Zacisnęła usta, wyraźnie czymś poirytowana. Przez jej twarz przemknął
cień, ale prawie natychmiast spróbowała nad sobą zapanować, chociaż widać było,
że miała z tym wyraźny problem. – Zresztą nie o to chodzi. Nie wnikamwnikam, co on dla niej zrobił i co między nimi jest, ale – na litość Boską –
naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby… Lawrence też powinien przestać się wtrącać
– dodała z naciskiem, tym samym sprawiając, że Beatrycze mimowolnie
napięła mięśnie, nagle zaniepokojona.
– Rose – rzuciła ostrzegawczym tonem Alice.
Wampirzyca nawet na nią nie spojrzała.
– Pojawia się i znika, kiedy tylko mu się
to podoba. I tylko miesza, jak nie z człowieczeństwem, to znowu… –
Nagle urwała, jakby w ostatniej chwili powstrzymując się przed
powiedzeniem o słowa za dużo. Jej spojrzenie jak na zawołanie powędrowało
ku Beatrycze, nim ta jednak zdążyła stwierdzić, co to tak naprawdę musiało
oznaczać, Rosalie zwróciła się bezpośrednio do niej: – Nie rozumiem, dlaczego
za nim poszłaś. To nie jest ktoś, komu można ufać i naprawdę nie sądzę…
– Poszłam tam, gdzie jest moje miejsce –
odpowiedziała bez chwili wahania, nawet nie zastanawiając się nad doborem
poszczególnych słów.
Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że bezwiednie
zacisnęła palce na krawędzi fotela. Czuła się źle, nie tyle mając wrażenie, że
niewiele brakuje, by wzięła udział w kłótni, co przez panującą w samochodzie
atmosferę. Zamrugała energicznie, przez krótką chwilę bojąc się, że jej oczy
nie po raz pierwszy się zaszklą, kiedy pozwoli sobie na zbyt wielką
emocjonalną. Nie była zachwycona tym, że tak łatwo można było doprowadzić ją do
płaczu, zresztą w ostatnim czasie nie raz słyszała, że okazywanie słabości
nie jest dobrym pomysłem. Co prawda ta zasada obowiązywała przede wszystkim w Mieście
Nocy, a więc miejscu, w którym bardzo łatwo można wpaść w kłopoty,
ale Beatrycze miała wrażenie, że stosowanie jej również w innych
sytuacjach, miało bardzo dużo sensu.
– W porządku… Hej, możemy wrócić do
tematu? – rzuciła nieco spiętym tonem Alice, w pośpiechu próbując
załagodzić sytuację. – Mój pomysł. Myślałam…
– Pytam po prostu o coś, co jest dla mnie
nie do pojęcia – obruszyła się Rosalie. – Co jest z nim tak właściwie nie
tak? Mam na myśli… Lawrence pojawił się znikąd i zwykle miesza. Co więcej,
ma czerwone oczy, a chyba wiesz, co to oznacza – dodała z naciskiem,
nie odrywając wzroku od Beatrycze. – Nie przeszkadza ci to? To, że on mógłby…?
– Mógłby co? – zniecierpliwiła się, nie będąc w stanie
spokojnie słuchać kolejnych sugestii. – Skrzywdzić mnie? Nie zrobiłby tego –
oznajmiła z naciskiem.
Rosalie tylko potrząsnęła głową.
– Carlisle też tak twierdzi… To, że jesteś
bezpieczna, ale to wcale nie jest takie oczywiste. Wampiry potrafią łatwo…
ulegać pokusom – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa.
– Co w związku z tym? – Beatrycze zacisnęła
usta, próbując sprawiać wrażenie spokojniejszej niż w rzeczywistości. –
Teraz jestem tylko z nim i jego stwórcą. Skoro tak możliwe jest, że
każdy może z łatwością ulec, to czy nie jestem bezpieczniejsza z dwoma
wampirami niż z całą rodziną? – zauważyła przytomnie, choć zdecydowanie
nie chciała ciągnąć tej dyskusji w ten sposób.
Szybko pożałowała swoich słów, ale nie
zamierzała ich wycofywać, zbyt zdeterminowana, by udowodnić, że robiła
dokładnie to, czego naprawdę chciała. Jeśli istniał ktoś, przy kim mogła czuć
się swobodnie i z kim faktycznie chciała być, to bez wątpienia był L.
Nie potrafiła w żaden logiczny sposób tego wytłumaczyć, zresztą nie
widziała powodu, dla którego miałaby przed kimkolwiek się spowiadać. Czuła, że
chodzi o coś o wiele bardziej złożonego, czego nawet nie potrafiła
opisać słowami, co na dodatek wydawało się zbyt intymne, by mogła pozwolić
sobie na rozpowiadanie tego na prawo i lewo. Wiedziała jednie, że robiła
to, czego chciała, a jak długo Lawrence nie miał nic przeciwko, zamierzała
za nim podążać.
Rosalie spojrzała na nią w dziwny, bliżej
nieokreślony sposób, ale przynajmniej zamilkła, co Beatrycze przyjęła z ulgą.
Co prawda atmosfera w samochodzie wciąż pozostawała wiele do życzenia, ale
cisza wydawała się o wiele lepszą alternatywą, niż konieczność
bezsensownego szukania argumentów na zarzuty, które z jej perspektywy nie
miały najmniejszego nawet sensu. Próbowała przekonać samą siebie, że jest w porządku
i na dłuższą metę zaczynało jej to wychodzić. Co więcej, słowa wampirzycy
uświadomiły jej to, że przynajmniej Carlisle wydawała się ufać ojcu – co prawda
nie w takim stopniu, jak mogliby tego oczekiwać, niemniej myśl o tym i tak
poprawiła jej nastrój. Chciała, żeby tych dwóch się porozumiało, bo miała
wrażenie, że to dość istotne. Z drugiej strony, może w grę wchodziło
jedno z jej egoistycznych pragnień, bo zdążyła polubić obu – każdego w inny,
nie do końca zrozumiały dla niej sposób – ale… czy to było aż takie złe?
Alice odezwała się dopiero po kilku następnych
minutach jazdy, na powrót poruszając temat klubu. Tym razem Rose już nawet nie
próbowała tego komentować, pozwalając siostrze mówić i chyba nawet nie
zwracając uwagi na kierunek, który przybrała rozmowa. Beatrycze sama nie była
pewna, na czym tak naprawdę polegały plany siostry Eleny, ale po dłuższej
chwili wahania doszła do wniosku, że to brzmi trochę jak kawiarnia, którą
widziała w Mieście Nocy – z tym, że miejsce, o którym mówiła
Alice, miałoby więcej wspólnego z zabawą i tańcem, co wydawało się w porządku.
Co prawda jej doświadczenia z miejscami publicznymi nie były szczególnie
dobre, skoro przy pierwszej okazji trafiła na nieprzyjemnego wilkołaka, który
wkrótce po tym wywrócił lokal do góry nogami, ale nie sądziła, by coś podobnego
mogło mieć miejsce w samym środku Seattle. Ludzie nie bywali aż tak
niebezpieczni, choć równie dobrze mogła się pod tym względem mylić.
Poczuła ulgę, kiedy w końcu dotarły na
miejsce, ostatecznie lądując w podziemnym parkingu wybranego przez Alice
centrum. Wkrótce po tym wszystko zaczęło się kręcić wokół lawirowania w tłumie
ludzi i przechodzenia z jednego sklepu do drugiego, co okazało się o wiele
lepszą alternatywą, aniżeli dalsze ciągnięcie tematu Lawrence’a albo Eleny.
Odpowiadało jej również to, że właściwie nie musiała myśleć, skupiając się
przede wszystkim na dotrzymaniu obu wampirzycom kroku. Odniosła wrażenie, że
również Rosalie zdołała się rozluźnić, tym bardziej, że kiedy odezwała się
ponownie, brzmiała w niemalże normalny sposób, dość miło komplementując
jedną z bluzek, które wypatrzyła Alice. Beatrycze czuła się co najmniej
dziwnie, słuchając kolejnych uwag i zdecydowanie zbyt wiele razy lądując w kolejnych
przymierzalniach z całym naręczem ubrań, ale po dłuższym zastanowieniu
doszła do wniosku, że to byłoby jej potrzebne. Jakby tego było mało, obdarzona
zdolnościami przewidywania przyszłości wampirzyca nie miała problemów, by
dostrzec jej przyszłość, skoro przebywały w centrum tylko we trzy, dzięki
czemu udawało jej się bezbłędnie dobierać rzeczy w taki sposób, by po
którymś z kolei razie Trycze doszła do wniosku, że mierzenie jest zbędne.
Sama nie była pewna, jak długo błądziły po
całym centrum, szukając czegoś, czego już nawet nie potrafiła określić. Od
samego początku zależało jej przede wszystkim na tym, by wreszcie zapewnić
sobie własne rzeczy, tak, by w końcu mogła przestać pożyczać od Eleny.
Cóż, o to jedno zdecydowanie nie musiała obawiać, dla odmiany mając
wrażenie, że Alice planowała w jeden dzień skompletować specjalnie dla
niej garderobę najpewniej na kilka najbliższych lat. Co więcej, wcale nie była
taka pewna tego, czy taki stan rzeczy był dobry, czy może wręcz przeciwnie – i czy
nagle nie okaże się, że przestronny dotychczas apartamentowiec stanie się
zdecydowanie zbyt ciasny, by pomieścić te wszystkie rzeczy.
Lawrence
mnie zabije, pomyślała
mimochodem, choć naturalnie nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Chyba zaczynała
też rozumieć, dlaczego już na wstępie oznajmił, że zdecydowanie nie zamierza
towarzyszyć jej podczas zakupów, skoro pomijając to, że nie byłby szczególnie
mile widziany, samo przedsięwzięcie okazało się aż tak wyczerpujące. Z czasem
straciła zarówno poczucie czasu, jak i cały entuzjazm, który towarzyszył
jej przed wyjściem i który pozwalał na to, żeby ustała na nogach przez
kilka następnych godzin. Szybko przekonała się, że próba dotrzymania kroku dwóm
nieśmiertelnym, które w zatłoczonym centrum czuły się niemalże jak ryby w wodze
i które nie musiały obawiać się zmęczenia, jest niemożliwe. W efekcie
zaczęła marzyc o tym, by jak najszybciej wycofać się do samochodu, ale nic
nie wskazywało na to, by Alice i Rosalie miały to w planach w najbliższym
czasie.
Obie wampirzyce po raz kolejny zniknęły jej z oczu,
rozmawiając o czymś i najwyraźniej nie zauważając, że ledwo była w stanie
za nimi nadążyć. Przyśpieszyła, próbując wymijać poszczególnych ludzi i nie
zwracać uwagi na to, że przebywanie w zmierzającym we wszystkie strony
tłumie na dłuższą metę było dość dezorientujące. Nie miała wprawy w przebywaniu
w tak tłocznym miejscu, a tym bardziej poruszaniu się po nim bez
obaw, że przypadkiem na kogoś wpadnie. Jakby tego było mało, musiała
przynajmniej próbować wypatrzeć Alice i Rosalie, a to wcale nie było
takie proste, tym bardziej, że…
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym
na kogoś wpadła. Z wrażenia aż zatoczyła się do tyłu, chyba jedynie cudem
nie potykając o własne nogi. Dosłownie w ostatniej chwili czyjeś
dłonie zacisnęły się na jej ramionach, zdecydowanym ruchem stawiając do pionu i sprawiając,
że mimowolnie zesztywniała, czując bijący od ciała jej wybawcy chłód.
Natychmiast wyprostowała się niczym struna, w roztargnieniu spoglądając na
stojącego przed nią mężczyznę – ciemnowłosego, uśmiechającego się w olśniewający
sposób i dosłownie czarującego idealnymi rysami twarzy oraz bladością
cery, co z miejsca skojarzyło jej się z wampirami. Jedynie oczy
wydawały się zaprzeczać temu, że mógłby mieć z nimi jakikolwiek związek;
te wydawały się wręcz nienaturalnie ciemne, swoim odcieniem przypominając
błoto.
– Ja… przepraszam – wyrzuciła z siebie na
wydechu. Instynktownie odsunęła się, tym samym zmuszając nieznajomego, żeby
poluzował uścisk na jej ramionach i jednak zabrał ręce. Nie wydawał się
tym urażony, wciąż uśmiechając się w całkiem przyjazny, nieco łobuzerski
sposób. – Nie zauważyłam i po prostu…
– Przecież nic się nie stało – zapewnił pośpiesznie.
Zaraz po tym zachęcająco wyciągnął rękę ku niej, wyglądając na chętnego, żeby
ująć ją za dłoń. Pośpiesznie schowała obie ręce za plecami, woląc unikać jego
dotyku, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Przez twarz nieznajomego przemknął
cień, ale nie skomentował jej zachowania nawet słowem. – Elena, prawda? Nie
mieliśmy okazji, ale nie ma tego złego – dodał, najwyraźniej obojętny na jej
zdezorientowany wyraz twarzy.
Choć samo tylko pytanie powinno było choć
trochę Beatrycze uspokoić, wcale nie poczuła się pewniej z myślą o tym,
że mężczyzna mógłby znać Elenę. Coś w jego wyglądzie i sposobie, jaki
na nią spoglądał – w przenikliwy, niemalże drapieżny sposób – niezmiennie
przyprawiało ją o dreszcze, sprawiając, że instynktownie miała ochotę
wycofać się jak najdalej. To uczucie towarzyszyło kobiecie niemalże na każdym
kroku, jedynie podsycając pragnienie ucieczki, choć to wydawało się pozbawione
sensu – w końcu co złego mogłoby ją spotkać w samym środku centrum
handlowego, kiedy dosłownie ze wszystkich stron otaczali ją ludzie?
Nie była w stanie odpowiedzieć, to jednak
wydawało się najmniej istotne. Jedynym, czego pozostawała pewna, było to, że
nie mogła ufać temu mężczyźnie – i to niezależnie od tego, co ten mógłby
jej powiedzieć.
– Ja…
Urwała, po czym zacisnęła usta, sama niepewna,
co takiego powinna mu powiedzieć. W pierwszym odruchu chciała
zaprotestować, gotowa najzwyczajniej w świecie wyprowadzić go z błędu,
ale ostatecznie się na to nie zdobyła. Zanim zresztą zdążyła chociaż zastanowić
się nad dalszym postępowaniem, mężczyzna nagle wyprostował się, po czym nerwowo
obejrzał przez ramię, podejrzliwie spoglądając na kogoś, kogo doszukał się w tłumie.
– Elena?! – rzucił zaskoczonym tonem jasnowłosy
chłopak i chociaż Beatrycze nie znała go zbyt dobrze, momentalnie
zorientowała się, że to jeden z dwóch kuzynów Cullenówny – Cameron,
którego miała okazję kilkukrotnie widzieć.
Ulga, którą poczuła na jego widok, była wręcz
nie do opisania. Wciąż była spięta, kiedy w pośpiechu przesunęła się w stronę
miejsca, gdzie znajdował się Cammy, rzucając mu nieco błagalne spojrzenie, by
czasem nie przyszło mu do głowy się oddalić. Zaraz po tym raz jeszcze spojrzała
na swojego niechcianego towarzysza, tym samym przekonując się, że ten dosłownie
nie odrywał od niej wzroku.
– Tak… Muszę już iść – rzuciła wyraźnie
spiętym, wymijającym tonem. Nawet nie próbowała udawać, że czuła z tego
powodu ulgę. – Raz jeszcze przepraszam – dodała, chociaż zdecydowanie nie było
jej przykro.
– Oczywiście… – Mężczyzna uśmiechnął się
olśniewająco, bynajmniej nie sprawiając wrażenia urażonego. – Jestem Demetri –
rzucił jeszcze, mrugając do niej porozumiewawczo, ale właściwie nie zwróciła na
to uwagi.
Przyśpieszyła, skupiona przede wszystkim na
tym, by jak najszybciej znaleźć się przy jedynej osobie, którą rozpoznawała w tłumie.
W spojrzeniu Camerona doszukała się zrozumienia, kiedy znalazła się na
tyle blisko, by mógł wyczuć jej zapach i usłyszeć bicie serca, ale zaczekał
na nią, pozwalając, by się z nim zrównała. Choć to było głupie, przez
krótką chwilę miała ochotę go uściskać i podziękować za pojawienie się,
nawet jeśli nie zrobił tego specjalnie. Wiedziała jedynie, że nie miała ochoty
przebywać z Demetrim, a skoro tak…
– Chodźmy stąd – poprosiła, mając nadzieję, że
chłopak usłyszy ją pomimo panującego dookoła chaosu. – Proszę – dodała, chociaż
coś podpowiadało jej, że to okaże się zbędne.
Cameron jedynie skinął głową. Jego spojrzenie
jeszcze na moment powędrowało w stronę miejsca, gdzie dopiero co znajdował
się Demetri, ale po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego
sobie myślał.
Kiedy ostatecznie ruszyli przed siebie,
Beatrycze nie miała odwagi, żeby się obejrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz