24 stycznia 2017

Siedemdziesiąt osiem

Beatrycze
Centrum handlowe było dezorientujące. Tak przynajmniej pomyślała już z chwilą, w której po raz pierwszy przekroczyła próg tego, które wybrała Alice. Nie miała większego wyboru, jak tylko zdać się na entuzjastycznie nastawioną do wspólnego wyjścia, rozgadaną wampirzycę. Mimo wszystko nie miała nic przeciwko słuchaniu mniej lub bardziej złożonych wywodów wampirzycy na temat planów na wyjście, ubrań, które ewentualnie była skłonna wziąć pod uwagę w przypadku Beatrycze albo – co najbardziej przykuło jej uwagę – rozwodząc się nad pomysłem, który przyszedł jej do głowy. Początkowo sama nie była pewna, jak powinna odnieść się do tego ostatniego, a wymowne spojrzenia i przeciągające się milczenie Rosalie, jedynie potęgowały odczuwaną przez kobietę dezorientację, to jednak wydawało się w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadzać Alice.
– Nie chcę po raz kolejny przerabiać liceum – wyjaśniła nieco zniecierpliwionym tonem, uśmiechając się promiennie na widok pytającej miny Beatrycze. – To pomysł Carlisle’a, który praktykujemy od lat. Wiesz, wszyscy wyglądamy na dużo młodszych niż w rzeczywistości… Więc za każdym razem, kiedy wprowadzamy się do nowego miejsca, udajemy uczniów, bo wtedy możemy zabawić w mieście na dłużej. Ale z Seattle jest inaczej, bo jest tak duże, że nikt i tak nie będzie zwracał na nas uwagi – dodała z przekonaniem. – Dlatego wydaje mi się, że możemy spróbować czegoś innego. Nie mam nic przeciwko integracji z ludźmi, zresztą to do tego się sprowadza, więc…
– To brzmi jak szaleństwo – wtrąciła z nutką rezerwy Rose, wymownie wywracając oczami. – Jeśli brakuje ci atrakcji, możemy od razu wybrać studia. Nessie wybiera się na uczelnię, więc czemu nie.
Alice jedynie się uśmiechnęła.
– ASP to coś dla niej… Och, sama przyznaj. Nie wiem, jak możesz mieć wciąż pretensje o Gabriela, skoro dla niej jest cudowny – powiedziała z naciskiem, wymownie spoglądając na siostrę.
Sądząc po spojrzeniu, które w odpowiedzi posłała jej wampirzyca, to było jak najbardziej możliwe. Beatrycze nie miała pojęcia, o co tak naprawdę im chodziło, a tym bardziej jak powinna rozumieć wywody Alice, ale zdecydowała się o to nie pytać, cierpliwie czekając na wyjaśnienia. Jej spojrzenie raz po raz uciekało ku przedniej szybie samochodu, tym bardziej, że ostatecznie wylądowała na siedzeniu pasażera, mogąc cieszyć się dość sporą swobodą, w kwestii obserwowania sytuacji na drodze.
– Tak czy inaczej – podjęła ze spokojem Alice – mam ochotę na coś innego, zwłaszcza po tym, co działo się w ostatnim czasie… Wszyscy potrzebujemy czasu, żeby odetchnąć – zauważyła przytomnie.
– Tak. I z tego powodu weźmy sobie na głowę prowadzenie klubu – rzuciła z przekąsem Rosalie, nie szczędząc sobie złośliwości. – Tylko ty mogłaś uznać to za ciekawe doświadczenie, Alice – mruknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Twój entuzjazm wciąż mnie zadziwia, Rose – stwierdziła kobieta, bynajmniej nie sprawiając wrażenia urażonej brakiem wsparcia. – Ale sama przyznaj, że to wcale nie jest taki zły pomysł! Mam takie wrażenie, że to wypali, tym bardziej, że już widziałam dobre miejsce i… – zaczęła, ale tym razem Rosalie nie pozwoliła jej dokończyć.
Masz wrażenie, czyli pewnie już wszystko załatwiłaś, tak?
Alice jedynie uśmiechnęła się słodko, przez kilka następnych sekund wpatrując się przed siebie. Beatrycze wiedziała, że ze swoimi wyostrzonymi zmysłami wampiry nie musiały koncentrować się aż tak bardzo jak ludzie, więc jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że kobieta zrobiła to specjalnie, chcąc zyskać na czasie i – tylko odrobinę – zagrać na nerwach swojej rozmówczyni.
– W zasadzie to tak – powiedziała w końcu. – Trudno było coś zobaczyć przez Elenę i Rafaela… No i bliźniaków. Ale jakoś się udało – wyjaśniła, wyraźnie z siebie zadowolona. – Ostatnio jestem w stanie zobaczyć coraz więcej, wiecie? Mam chyba większa wprawę w pomijaniu tych, których nie widzę, więc moje wizje są trochę zakłamane, ale przynajmniej jestem w stanie coś przewidzieć. Albo…
– A może to dlatego, że Elena i Rafael mogą się wyprowadzić – posunęła Beatrycze, w tamtej chwili nie zastanawiając się nad doborem poszczególnych słów.
Zorientowała się, że mówienie o tym wcale nie musiało być takim dobrym pomysłem, zwłaszcza kiedy gdzieś za jej plecami Rosalie gwałtownie nabrała powietrza do płuc. Również Alice na dłuższą chwilę zamilkła, nerwowo zaciskając palce na kierownicy i koncentrując się na drodze, chociaż – czego Beatrycze była dziwnie pewna – niekoniecznie zdawała sobie sprawę z tego, co działo się tuż przed nią.
– Co masz na myśli? – zapytała w końcu i choć Trycze bardzo chciała się wycofać, zorientowała się, że niekoniecznie może mieć po temu okazję.
– To jest chyba normalne, prawda? Mam na myśli… Małżeństwa często mieszkają razem? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie, choć sądziła, że przynajmniej tej jednej kwestii może być pewna. Co prawda większość czasu spędzała na obserwowaniu i wyciąganiu wniosków, ale to akurat pozostawało rzeczą, której nikt nie musiał jej dodatkowo tłumaczyć. – L. powiedział mi, że może oddać im apartament, a dla nas poszukać czegoś innego. Chyba będą tego chcieli, poza tym wydaje mi się, że Rafaelowi może się to spodobać, skoro ma skrzydła… Blisko nieba – dodała po chwili zastanowienia.
Właściwie sama nie była pewna, dlaczego do głowy przyszło jej akurat takie stwierdzenie, to jednak wydawało się najmniej istotne. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek wcześniej miała jakiś związek z demonami, a tym bardziej czy powinna cokolwiek wiedzieć na ich temat, ale łatwo mogła wyobrazić sobie, że ktoś, kto potrafił latać, musiał być zadowolony z przestrzeni. Lawrence zresztą twierdził, że spędzali w mieszkaniu już i tak wystarczająco wiele czasu, by tam zamieszkać, więc…
– To jest chyba jakiś żart – wycedziła przez zaciśnięte zęby Rosalie, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– To, że Rafael mógłby ucieszyć się z bliskości nieba? – zapytała w roztargnieniu Beatrycze, próbując zrozumieć, co tak naprawdę mogłoby najbardziej wampirzycę wzburzyć.
Rose prychnęła, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie kogoś, kto nie ma pewności czy powinien się śmiać, czy może płakać.
– Ten cały ich ślub! Jak naprawdę nie myślałam, że Elena… – Zacisnęła usta, wyraźnie czymś poirytowana. Przez jej twarz przemknął cień, ale prawie natychmiast spróbowała nad sobą zapanować, chociaż widać było, że miała z tym wyraźny problem. – Zresztą nie o to chodzi. Nie wnikamwnikam, co on dla niej zrobił i co między nimi jest, ale – na litość Boską – naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby… Lawrence też powinien przestać się wtrącać – dodała z naciskiem, tym samym sprawiając, że Beatrycze mimowolnie napięła mięśnie, nagle zaniepokojona.
– Rose – rzuciła ostrzegawczym tonem Alice.
Wampirzyca nawet na nią nie spojrzała.
– Pojawia się i znika, kiedy tylko mu się to podoba. I tylko miesza, jak nie z człowieczeństwem, to znowu… – Nagle urwała, jakby w ostatniej chwili powstrzymując się przed powiedzeniem o słowa za dużo. Jej spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku Beatrycze, nim ta jednak zdążyła stwierdzić, co to tak naprawdę musiało oznaczać, Rosalie zwróciła się bezpośrednio do niej: – Nie rozumiem, dlaczego za nim poszłaś. To nie jest ktoś, komu można ufać i naprawdę nie sądzę…
– Poszłam tam, gdzie jest moje miejsce – odpowiedziała bez chwili wahania, nawet nie zastanawiając się nad doborem poszczególnych słów.
Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że bezwiednie zacisnęła palce na krawędzi fotela. Czuła się źle, nie tyle mając wrażenie, że niewiele brakuje, by wzięła udział w kłótni, co przez panującą w samochodzie atmosferę. Zamrugała energicznie, przez krótką chwilę bojąc się, że jej oczy nie po raz pierwszy się zaszklą, kiedy pozwoli sobie na zbyt wielką emocjonalną. Nie była zachwycona tym, że tak łatwo można było doprowadzić ją do płaczu, zresztą w ostatnim czasie nie raz słyszała, że okazywanie słabości nie jest dobrym pomysłem. Co prawda ta zasada obowiązywała przede wszystkim w Mieście Nocy, a więc miejscu, w którym bardzo łatwo można wpaść w kłopoty, ale Beatrycze miała wrażenie, że stosowanie jej również w innych sytuacjach, miało bardzo dużo sensu.
– W porządku… Hej, możemy wrócić do tematu? – rzuciła nieco spiętym tonem Alice, w pośpiechu próbując załagodzić sytuację. – Mój pomysł. Myślałam…
– Pytam po prostu o coś, co jest dla mnie nie do pojęcia – obruszyła się Rosalie. – Co jest z nim tak właściwie nie tak? Mam na myśli… Lawrence pojawił się znikąd i zwykle miesza. Co więcej, ma czerwone oczy, a chyba wiesz, co to oznacza – dodała z naciskiem, nie odrywając wzroku od Beatrycze. – Nie przeszkadza ci to? To, że on mógłby…?
– Mógłby co? – zniecierpliwiła się, nie będąc w stanie spokojnie słuchać kolejnych sugestii. – Skrzywdzić mnie? Nie zrobiłby tego – oznajmiła z naciskiem.
Rosalie tylko potrząsnęła głową.
– Carlisle też tak twierdzi… To, że jesteś bezpieczna, ale to wcale nie jest takie oczywiste. Wampiry potrafią łatwo… ulegać pokusom – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa.
– Co w związku z tym? – Beatrycze zacisnęła usta, próbując sprawiać wrażenie spokojniejszej niż w rzeczywistości. – Teraz jestem tylko z nim i jego stwórcą. Skoro tak możliwe jest, że każdy może z łatwością ulec, to czy nie jestem bezpieczniejsza z dwoma wampirami niż z całą rodziną? – zauważyła przytomnie, choć zdecydowanie nie chciała ciągnąć tej dyskusji w ten sposób.
Szybko pożałowała swoich słów, ale nie zamierzała ich wycofywać, zbyt zdeterminowana, by udowodnić, że robiła dokładnie to, czego naprawdę chciała. Jeśli istniał ktoś, przy kim mogła czuć się swobodnie i z kim faktycznie chciała być, to bez wątpienia był L. Nie potrafiła w żaden logiczny sposób tego wytłumaczyć, zresztą nie widziała powodu, dla którego miałaby przed kimkolwiek się spowiadać. Czuła, że chodzi o coś o wiele bardziej złożonego, czego nawet nie potrafiła opisać słowami, co na dodatek wydawało się zbyt intymne, by mogła pozwolić sobie na rozpowiadanie tego na prawo i lewo. Wiedziała jednie, że robiła to, czego chciała, a jak długo Lawrence nie miał nic przeciwko, zamierzała za nim podążać.
Rosalie spojrzała na nią w dziwny, bliżej nieokreślony sposób, ale przynajmniej zamilkła, co Beatrycze przyjęła z ulgą. Co prawda atmosfera w samochodzie wciąż pozostawała wiele do życzenia, ale cisza wydawała się o wiele lepszą alternatywą, niż konieczność bezsensownego szukania argumentów na zarzuty, które z jej perspektywy nie miały najmniejszego nawet sensu. Próbowała przekonać samą siebie, że jest w porządku i na dłuższą metę zaczynało jej to wychodzić. Co więcej, słowa wampirzycy uświadomiły jej to, że przynajmniej Carlisle wydawała się ufać ojcu – co prawda nie w takim stopniu, jak mogliby tego oczekiwać, niemniej myśl o tym i tak poprawiła jej nastrój. Chciała, żeby tych dwóch się porozumiało, bo miała wrażenie, że to dość istotne. Z drugiej strony, może w grę wchodziło jedno z jej egoistycznych pragnień, bo zdążyła polubić obu – każdego w inny, nie do końca zrozumiały dla niej sposób – ale… czy to było aż takie złe?
Alice odezwała się dopiero po kilku następnych minutach jazdy, na powrót poruszając temat klubu. Tym razem Rose już nawet nie próbowała tego komentować, pozwalając siostrze mówić i chyba nawet nie zwracając uwagi na kierunek, który przybrała rozmowa. Beatrycze sama nie była pewna, na czym tak naprawdę polegały plany siostry Eleny, ale po dłuższej chwili wahania doszła do wniosku, że to brzmi trochę jak kawiarnia, którą widziała w Mieście Nocy – z tym, że miejsce, o którym mówiła Alice, miałoby więcej wspólnego z zabawą i tańcem, co wydawało się w porządku. Co prawda jej doświadczenia z miejscami publicznymi nie były szczególnie dobre, skoro przy pierwszej okazji trafiła na nieprzyjemnego wilkołaka, który wkrótce po tym wywrócił lokal do góry nogami, ale nie sądziła, by coś podobnego mogło mieć miejsce w samym środku Seattle. Ludzie nie bywali aż tak niebezpieczni, choć równie dobrze mogła się pod tym względem mylić.
Poczuła ulgę, kiedy w końcu dotarły na miejsce, ostatecznie lądując w podziemnym parkingu wybranego przez Alice centrum. Wkrótce po tym wszystko zaczęło się kręcić wokół lawirowania w tłumie ludzi i przechodzenia z jednego sklepu do drugiego, co okazało się o wiele lepszą alternatywą, aniżeli dalsze ciągnięcie tematu Lawrence’a albo Eleny. Odpowiadało jej również to, że właściwie nie musiała myśleć, skupiając się przede wszystkim na dotrzymaniu obu wampirzycom kroku. Odniosła wrażenie, że również Rosalie zdołała się rozluźnić, tym bardziej, że kiedy odezwała się ponownie, brzmiała w niemalże normalny sposób, dość miło komplementując jedną z bluzek, które wypatrzyła Alice. Beatrycze czuła się co najmniej dziwnie, słuchając kolejnych uwag i zdecydowanie zbyt wiele razy lądując w kolejnych przymierzalniach z całym naręczem ubrań, ale po dłuższym zastanowieniu doszła do wniosku, że to byłoby jej potrzebne. Jakby tego było mało, obdarzona zdolnościami przewidywania przyszłości wampirzyca nie miała problemów, by dostrzec jej przyszłość, skoro przebywały w centrum tylko we trzy, dzięki czemu udawało jej się bezbłędnie dobierać rzeczy w taki sposób, by po którymś z kolei razie Trycze doszła do wniosku, że mierzenie jest zbędne.
Sama nie była pewna, jak długo błądziły po całym centrum, szukając czegoś, czego już nawet nie potrafiła określić. Od samego początku zależało jej przede wszystkim na tym, by wreszcie zapewnić sobie własne rzeczy, tak, by w końcu mogła przestać pożyczać od Eleny. Cóż, o to jedno zdecydowanie nie musiała obawiać, dla odmiany mając wrażenie, że Alice planowała w jeden dzień skompletować specjalnie dla niej garderobę najpewniej na kilka najbliższych lat. Co więcej, wcale nie była taka pewna tego, czy taki stan rzeczy był dobry, czy może wręcz przeciwnie – i czy nagle nie okaże się, że przestronny dotychczas apartamentowiec stanie się zdecydowanie zbyt ciasny, by pomieścić te wszystkie rzeczy.
Lawrence mnie zabije, pomyślała mimochodem, choć naturalnie nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Chyba zaczynała też rozumieć, dlaczego już na wstępie oznajmił, że zdecydowanie nie zamierza towarzyszyć jej podczas zakupów, skoro pomijając to, że nie byłby szczególnie mile widziany, samo przedsięwzięcie okazało się aż tak wyczerpujące. Z czasem straciła zarówno poczucie czasu, jak i cały entuzjazm, który towarzyszył jej przed wyjściem i który pozwalał na to, żeby ustała na nogach przez kilka następnych godzin. Szybko przekonała się, że próba dotrzymania kroku dwóm nieśmiertelnym, które w zatłoczonym centrum czuły się niemalże jak ryby w wodze i które nie musiały obawiać się zmęczenia, jest niemożliwe. W efekcie zaczęła marzyc o tym, by jak najszybciej wycofać się do samochodu, ale nic nie wskazywało na to, by Alice i Rosalie miały to w planach w najbliższym czasie.
Obie wampirzyce po raz kolejny zniknęły jej z oczu, rozmawiając o czymś i najwyraźniej nie zauważając, że ledwo była w stanie za nimi nadążyć. Przyśpieszyła, próbując wymijać poszczególnych ludzi i nie zwracać uwagi na to, że przebywanie w zmierzającym we wszystkie strony tłumie na dłuższą metę było dość dezorientujące. Nie miała wprawy w przebywaniu w tak tłocznym miejscu, a tym bardziej poruszaniu się po nim bez obaw, że przypadkiem na kogoś wpadnie. Jakby tego było mało, musiała przynajmniej próbować wypatrzeć Alice i Rosalie, a to wcale nie było takie proste, tym bardziej, że…
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym na kogoś wpadła. Z wrażenia aż zatoczyła się do tyłu, chyba jedynie cudem nie potykając o własne nogi. Dosłownie w ostatniej chwili czyjeś dłonie zacisnęły się na jej ramionach, zdecydowanym ruchem stawiając do pionu i sprawiając, że mimowolnie zesztywniała, czując bijący od ciała jej wybawcy chłód. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, w roztargnieniu spoglądając na stojącego przed nią mężczyznę – ciemnowłosego, uśmiechającego się w olśniewający sposób i dosłownie czarującego idealnymi rysami twarzy oraz bladością cery, co z miejsca skojarzyło jej się z wampirami. Jedynie oczy wydawały się zaprzeczać temu, że mógłby mieć z nimi jakikolwiek związek; te wydawały się wręcz nienaturalnie ciemne, swoim odcieniem przypominając błoto.
– Ja… przepraszam – wyrzuciła z siebie na wydechu. Instynktownie odsunęła się, tym samym zmuszając nieznajomego, żeby poluzował uścisk na jej ramionach i jednak zabrał ręce. Nie wydawał się tym urażony, wciąż uśmiechając się w całkiem przyjazny, nieco łobuzerski sposób. – Nie zauważyłam i po prostu…
– Przecież nic się nie stało – zapewnił pośpiesznie. Zaraz po tym zachęcająco wyciągnął rękę ku niej, wyglądając na chętnego, żeby ująć ją za dłoń. Pośpiesznie schowała obie ręce za plecami, woląc unikać jego dotyku, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Przez twarz nieznajomego przemknął cień, ale nie skomentował jej zachowania nawet słowem. – Elena, prawda? Nie mieliśmy okazji, ale nie ma tego złego – dodał, najwyraźniej obojętny na jej zdezorientowany wyraz twarzy.
Choć samo tylko pytanie powinno było choć trochę Beatrycze uspokoić, wcale nie poczuła się pewniej z myślą o tym, że mężczyzna mógłby znać Elenę. Coś w jego wyglądzie i sposobie, jaki na nią spoglądał – w przenikliwy, niemalże drapieżny sposób – niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze, sprawiając, że instynktownie miała ochotę wycofać się jak najdalej. To uczucie towarzyszyło kobiecie niemalże na każdym kroku, jedynie podsycając pragnienie ucieczki, choć to wydawało się pozbawione sensu – w końcu co złego mogłoby ją spotkać w samym środku centrum handlowego, kiedy dosłownie ze wszystkich stron otaczali ją ludzie?
Nie była w stanie odpowiedzieć, to jednak wydawało się najmniej istotne. Jedynym, czego pozostawała pewna, było to, że nie mogła ufać temu mężczyźnie – i to niezależnie od tego, co ten mógłby jej powiedzieć.
– Ja…
Urwała, po czym zacisnęła usta, sama niepewna, co takiego powinna mu powiedzieć. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, gotowa najzwyczajniej w świecie wyprowadzić go z błędu, ale ostatecznie się na to nie zdobyła. Zanim zresztą zdążyła chociaż zastanowić się nad dalszym postępowaniem, mężczyzna nagle wyprostował się, po czym nerwowo obejrzał przez ramię, podejrzliwie spoglądając na kogoś, kogo doszukał się w tłumie.
– Elena?! – rzucił zaskoczonym tonem jasnowłosy chłopak i chociaż Beatrycze nie znała go zbyt dobrze, momentalnie zorientowała się, że to jeden z dwóch kuzynów Cullenówny – Cameron, którego miała okazję kilkukrotnie widzieć.
Ulga, którą poczuła na jego widok, była wręcz nie do opisania. Wciąż była spięta, kiedy w pośpiechu przesunęła się w stronę miejsca, gdzie znajdował się Cammy, rzucając mu nieco błagalne spojrzenie, by czasem nie przyszło mu do głowy się oddalić. Zaraz po tym raz jeszcze spojrzała na swojego niechcianego towarzysza, tym samym przekonując się, że ten dosłownie nie odrywał od niej wzroku.
– Tak… Muszę już iść – rzuciła wyraźnie spiętym, wymijającym tonem. Nawet nie próbowała udawać, że czuła z tego powodu ulgę. – Raz jeszcze przepraszam – dodała, chociaż zdecydowanie nie było jej przykro.
– Oczywiście… – Mężczyzna uśmiechnął się olśniewająco, bynajmniej nie sprawiając wrażenia urażonego. – Jestem Demetri – rzucił jeszcze, mrugając do niej porozumiewawczo, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi.
Przyśpieszyła, skupiona przede wszystkim na tym, by jak najszybciej znaleźć się przy jedynej osobie, którą rozpoznawała w tłumie. W spojrzeniu Camerona doszukała się zrozumienia, kiedy znalazła się na tyle blisko, by mógł wyczuć jej zapach i usłyszeć bicie serca, ale zaczekał na nią, pozwalając, by się z nim zrównała. Choć to było głupie, przez krótką chwilę miała ochotę go uściskać i podziękować za pojawienie się, nawet jeśli nie zrobił tego specjalnie. Wiedziała jedynie, że nie miała ochoty przebywać z Demetrim, a skoro tak…
– Chodźmy stąd – poprosiła, mając nadzieję, że chłopak usłyszy ją pomimo panującego dookoła chaosu. – Proszę – dodała, chociaż coś podpowiadało jej, że to okaże się zbędne.
Cameron jedynie skinął głową. Jego spojrzenie jeszcze na moment powędrowało w stronę miejsca, gdzie dopiero co znajdował się Demetri, ale po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał.
Kiedy ostatecznie ruszyli przed siebie, Beatrycze nie miała odwagi, żeby się obejrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa