
Beatrycze
Cammy milczał, ale jej to nie
przeszkadzało. Cisza wydawała się lepszą alternatywą, niż gdyby wciąż musiała
tkwić z tamtym mężczyzną, instynktownie pragnąc znaleźć najszybszą drogę
ucieczki. Mimo wszystko raz po raz przyłapywała się na tym, że nerwowo wodziła
wzrokiem na prawo i lewo, podejrzewając, że nagle zauważy coś albo kogoś,
kto wzbudzi w niej równie niechciane emocje, co i Demetri. Być może
była przewrażliwiona, ale z jakiegoś powodu czuła się gotowa wręcz
przysiąc, że temu jednemu osobnikowi nie można ufać. Z drugiej strony,
skoro nie pomyliła się w przypadku Lawrence’a, może również w tej
jednej kwestii miała słuszność.
– No… –
Nieco nerwowy ton Camerona skutecznie sprowadził kobietę na ziemię, sprawiając,
że chcąc nie chcąc przeniosła na chłopaka wzrok. – Jesteś tutaj sama? Nie żeby
coś, ale nie sądziłem, że… Sama wiesz – dodał z wahaniem, wyraźnie nie
chcąc powiedzieć czegoś, co mogłoby ją urazić.
Mimowolnie
się uśmiechnęła, dochodząc do wniosku, że to całkiem miłe. Sam Cammy wyglądał
na sympatycznego, choć nie znała go na tyle dobrze, by móc to ocenić. Być może
miało to związek z jego wyglądem – jasnymi włosami, łagodnymi rysami
twarzy i miłym uśmiechem – ale to w gruncie rzeczy nie miało dla
Beatrycze znaczenia. Czuła się przy nim dobrze, a to chyba liczyło się
najbardziej, przynajmniej z jej perspektywy.
– Przyszłam
z Alice i Rosalie – wyjaśniła. Ledwo powstrzymała grymas, kiedy
uprzytomniła sobie, że najpewniej całkiem je zgubiła, tym bardziej zaczynając
doceniać to, że mogłaby wpaść na kogoś znajomego. Podejrzewała, że w innym
wypadku mogłaby mieć poważny problem. – Miały mi pomóc z zakupami, ale… –
Urwała, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Nie chcę
pożyczać wszystkiego od Eleny. I chyba teraz nie będę musiała, bo kiedy
ostatnim razem byłyśmy przy samochodzie, żeby zanieść dobry, bagażnik ledwo się
domykał – stwierdziła, a Cameron parsknął śmiechem.
– O ile
mi wiadomo, one tak mają – powiedział z przekonaniem, wymownie wywracając
oczami. – Kiedy w domu pada hasło „zakupy”, większość od razu się
ewakuuje. Chyba teraz rozumiesz dlaczego.
– Nie jest
aż tak źle – obruszyła się, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że powoli zaczynała
mieć serdecznie dość krążenia ze sklepu do sklepu. Początkowo była
zafascynowana taką możliwością, ale z czasem doświadczenie okazało się… co
najmniej męczące.
– Pomijając
to, że chyba cię zgubiły – przypomniał usłużnie chłopak.
Westchnęła,
aż nazbyt świadoma, że trafił w sedno. Bezwiednie raz jeszcze rozejrzała
się dookoła, sama niepewna, czego tak naprawdę oczekiwała – nagłego olśnienia
czy czegoś jeszcze innego. Jej myśli wciąż uciekały do Demetriego, chociaż sama
nie była pewna dlaczego. Coś w tym mężczyźnie nie dawało kobiecie spokoju,
choć nie mogła zaprzeczyć, że był dla niej miły… A może raczej próbował,
bo mimo wszystko dostrzegała w jego zachowaniu tylko i wyłącznie fałsz.
Czuła, że to zdecydowanie nie było dobre, a jakby tego było mało…
Daj sobie spokój, warknęła na siebie w duchu.
Przecież nic się nie dzieje, prawda?
Znajdziesz Alice i Rose, i wszystko będzie w porządku.
–
Beatrycze?
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, chcąc nie chcąc na powrót koncentrując się na chłopaku. Po
wyrazie twarzy Camerona trudno było określić, co takiego sobie myślał, to
zresztą wydawało się najmniej istotne.
–
Zamyśliłam się – wyjaśniła pośpiesznie, mając nadzieję, że taka odpowiedź go
usatysfakcjonuje. – Jestem zmęczona… Tkwimy tu chyba wieczność – dodała,
chociaż czuła, że to jedno wielkie kłamstwo. Za jej samopoczuciem kryło się coś
więcej, ale przynajmniej tymczasowo nie chciała się do tego przyznać.
– Na pewno?
– Cammy obrzucił ją zaciekawionym, niemalże przenikliwym spojrzeniem. – Ten
mężczyzna… Wiesz kto to? – zapytał nieoczekiwanie, sprawiając, że zamarła i spojrzała
na niego z powątpiewaniem.
–
Niekoniecznie… Miał na imię Demetri, ale… – zaczęła, jednak coś w spojrzeniu
Camerona przekonało ją do tego, żeby zamilknąć.
Przez
dłuższą chwilę oboje trwali w ciszy, co z wolna zaczynało dawać się
kobiecie we znaki. Próbowała to ignorować, w duchu przekonując samą
siebie, że nie ma powodów do niepokoju, ale to okazało się o wiele
trudniejsze, niż mogłaby się spodziewać. Po raz kolejny działo się coś, czego
nie rozumiała, a jakby tego było mało, powoli zaczynała wątpić, czy
zadawanie jakichkolwiek pytań ma sens, skoro nigdy nie otrzymywała choćby po
części satysfakcjonujących odpowiedzi. Nic nie było takie, jak tego chciała, a to
zdecydowanie nie ułatwiało jej zrozumienia tego, co działo się wokół niej. Jak w takim
razie miała choćby próbować oswajać się z sytuacją, skoro nawet nie
rozumiała w czym rzecz i gdzie znajdowało się ewentualne zagrożenie?
Wiesz, to nie są rozmowy, które można by
prowadzić w miejscu publicznym, rozległo się bezpośrednio w jej
umyśle. Zesztywniała, bo choć zdawała sobie sprawę z istnienia telepatów –
Joce powiedziała i pokazała to i owo, zanim jeszcze wyjechali z Londynu
– poczuła się co najmniej dziwnie, kiedy Cameron tak po prostu wtargnął do jej
umysłu. Jeśli chcesz, mogę cię zabrać do
domu i pogadamy, bo chyba jest o czym. Przynajmniej mam takie
wrażenie…
– A co
z Alice i Rosalie? – zapytała, próbując zignorować fakt, że serce jak
na zawołanie zabiło jej szybciej, zdradzając narastające z każdą kolejną
sekundą podekscytowanie.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, po czym wcisnęła je do kieszeni kurtki. Nie
chciała robić sobie płonnych nadziei, skoro wcześniej Lawrence wielokrotnie
zbywał ją za każdym razem, kiedy oczekiwała wyjaśnień. W zasadzie miała
wrażenie, że wszyscy wokół specjalnie się zmówili, być może mając w planach
już zawsze traktować ją jak dziecko – i to tylko dlatego, że niczego nie
pamiętała. Może i była zdezorientowana, ale mimo wszystko potrafiła o siebie
zadbać. Chciała przynajmniej wierzyć, że tak jest, a jedyny problem
polegał na tym, że nikt nie dawał jej okazji po temu, by mogła się wykazać.
Cammy
rzucił jej niemalże przenikliwe spojrzenie, tym razem powstrzymując się od
jakichkolwiek komentarzy.
– Masz
telefon? – zapytał w zamian. – Możemy do nich zadzwonić albo… – Urwał,
kiedy bezradnie potrząsnęła głową. – Dobra, coś się załatwi. Sam dam im znać, o ile
nie chcesz gdzieś poczekać, żeby się z nimi spotkać. Nie obraź się, ale
nie wyglądasz na specjalnie chętną, by dalej chodzić po sklepach – dodał z bladym
uśmiechem, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że marzyła o jak
najszybszym opuszczeniu centrum.
– Dziękuję.
– Nie sądziła, by jakiekolwiek dodatkowe wyjaśnienia były potrzebne. Cameron tylko
skinął głową, po czym bez pośpiechu ruszył w odpowiednim kierunku, nie pozostawiając
jej innego wyboru, jak tylko zdać się na jego znajomość budynku. – A ty?
Nie chciałam przeszkadzać, jeśli miałeś swoje plany albo… – zaczęła nieco
spiętym tonem, zażenowana, że nie zastanowiła się nad tym wcześniej.
– Hej,
wyluzuj! Spaceruje sobie – wyjaśnił, po czym parsknął śmiechem na widok jej
miny. – Albo raczej jestem tutaj ze specjalną… hm, misją – dodał, mrugając do
niej porozumiewawczo. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, sama niepewna, jak powinna
rozumieć jego słowa. Musiał wyczuć jej dezorientację, bo prawie natychmiast
zreflektował się, śpiesząc z wyjaśnieniami: – Powiedzmy, że jedna z moich
kuzynek jest trochę trudną osobą, zwłaszcza kiedy chodzi o jakiekolwiek
wyjścia albo obsypywanie prezentami. Ja z kolei mam małe problemy z asertywnością,
więc na tę chwilę… tak jakby udaję, że jestem w stanie wybrać dla niej
sukienkę, żeby jej luby wyjątkowo się nie wkopał – przyznał, ostrożnie
dobierając słowa. – Obawiam się, że chłopak i tak jest w lesie, bo ja
się na tym nie znam. Wiem tylko, czego ta dziewczyna na pewno nie założy, co w sumie trochę
ułatwia sprawę, bo trzy czwarte asortymentu odpada.
– W tym
momencie nie mówisz o Elenie, prawda? – rzuciła, chociaż to wydawało się
aż nazbyt oczywiste.
Cammy tylko
parsknął nieco nerwowym śmiechem.
– Elena nie
potrzebuje zachęty do pójścia na studniówkę – zgodził się, po czym wywrócił oczami.
– Teraz to i tak nieważne, a ja się poddaję. Zawsze mogę poprosić
się, żebyś potwierdziła, że próbowałem.
W
roztargnieniu skinęła głową, właściwie nie zastanawiając się nad jego słowami.
Mimochodem pomyślała, że później mogła zasugerować mu coś z tego, co
wybrały dla niej Alice i Rosalie, tym bardziej, że miała zdecydowanie za
dużo ubrań – i to częściowo takich, które nie pasowały do garderoby Eleny,
o ile dobrze zdążyła poznać gust dziewczyny. Chciała się jakoś przydać,
nie tylko dlatego, że Cameron wydawał się wyjątkowo miły; po prostu sama myśl o tym,
że choć raz mogłaby coś dać, zamiast prosić wszystkich wokół o pomoc,
wydawała się przyjemna.
Wciąż miała
wątpliwości, kiedy wraz z Cammy’m udali się na parking, żeby poszukać jego
samochodu. Sama nie była pewna, jak się czuła, kiedy w końcu znalazła się w aucie,
uważnie obserwując chłopaka, kiedy w pośpiechu wystukał kilka wiadomości
na telefonie – więcej niż jedną, co naturalnie nie uszło jej uwadze, chociaż
nie próbowała go o to pytać. Liczyła się z tym, że najpewniej nie
zamierzał rozjaśnić żadnej z dręczących ją kwestii, niezależnie od tego,
co mówił wcześniej. Wszyscy z uporem zbywali ją półsłówkami, w mniej
lub bardziej subtelny sposób dając do zrozumienia, że nie powinna pytać, bo to
ją nie dotyczy, choć to przecież nie była prawda. Nie rozumiała, dlaczego jako
jedyna musiałaby trwać w niewiedzy, jeśli faktycznie działo się coś
ważnego, a jakby tego było mało…
– Okej, po
kolei – odezwał się niemalże pogodnym tonem Cameron, ledwo tylko zdołał
wymanewrować samochód na jedną z bardziej zakorkowanych ulic. Nie była
pewna, która godzina, ale czuła, że w towarzystwie Rosalie i Alice
spędziła dość znaczącą część dnia. – Punkt pierwszy: wiesz, kim są Volturi? –
zapytał, a Beatrycze uniosła brwi ku górze.
– Lawrence
mówił, że wydaje im się, że rządzą, ale to nie do końca prawda… I że mogą
być niebezpieczni, chociaż nie tak jak Isobel – powiedziała w końcu,
niemalże recytując z pamięci słowa wampira.
– No… tak.
Wiesz, w Mieście Nocy nieszczególnie się nimi przejmujemy, ale poza nim to
inna bajka. – Cammy wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, wiem, że Cullenowie
mieli z nimi trochę problemów. My zresztą całkiem niedawno też, ale to
inna bajka – wyjaśnił i zawahał się na moment. – Wpadłaś na Demetriego, a więc
ich najlepszego tropiciela. Nie na co dzień widuję członka Volturi, który
przechadzałby się po centrum handlowym, na dodatek akurat w Seattle. Poza tym
wypadł na ciebie, więc… Jak na moje, to trochę źle to wygląda – przyznał,
wyraźnie usiłując załagodzić swoją wypowiedź, ale szło mu to – najdelikatniej
rzecz ujmując – marnie.
– Pomylił
mnie z Eleną – powiedziała cicho, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
Czuła, że
chodzi o coś więcej, ale wciąż rozumiała o wiele za mało, by
wyciągnąć jakiekolwiek konkretne wnioski. Oczywiście nie miała o to
pretensji akurat do Camerona, w duch wdzięczna za to, że najwyraźniej
faktycznie zamierzał porozmawiać z nią jak równy z równym. W oszołomieniu
uprzytomniła sobie, że chyba jako jedyny się na to zdecydował, nie sprawiając wrażenia
kogoś, kto widzi w niej co najwyżej nieporadne, nieznające sytuacji
dziecko. Nie sądziła, że będzie do tego zdolny, więc satysfakcja płynąca z takiego
stanu rzeczy, okazała się większa niż w chwili, w której obiecał jej
rozmowę.
– Co nie
zmienia faktu, że to zbyt podejrzane… Nawet bardzo – odezwał się ponownie
Cammy, nie kryjąc podenerwowana. – Zwłaszcza po tym, co stało się w Volterze.
Jakby Rafael go zobaczył, znowu byłoby piekło i to na dodatek w centrum
handlowym, ale…
– A co
takiego stało się w Volterze? – przerwała mu, spoglądając na chłopaka w niemalże
błagalny sposób. Chciała, żeby jej odpowiedział, zamierzając korzystać z możliwości,
które jej dawał, tak długo, jak tylko miało być to możliwe. – I z Eleną?
Cały czas ktoś mówi, że coś jest nie tak, a jednak kiedy pytam…
– Cholera.
– To jedno słowo wystarczyło, żeby zrozumiała, że Cameron również nie był
zachwycony z takiego obrotu spraw. – Nic nie wiesz? Serio?
Jeszcze
kiedy mówił, spojrzał na nią w niemalże błagalny sposób, jakby prosząc o to,
żeby powiedziała mu, że mogłaby żartować. Zacisnęła usta, próbując powstrzymać
jęk frustracji, coraz pewniejsza tego, że nie ma co liczyć na choćby po części
satysfakcjonujące odpowiedzi.
– Nikt mi
nic nie mówi – oznajmiła zgodnie z prawdą. – L. ciągle obiecuje, a potem
znajduje powód, żeby milczeć. Carlisle zresztą też, a przynajmniej tak mi
się wydaje… Mam wrażenie, że wszyscy robią mi to specjalnie, pewnie żeby mnie
chronić, ale… – zaczęła, jednak chłopak nie pozwolił jej dokończyć.
– Och, moja
mama powiedziałaby, że to głupota. Niewiedza to żadne rozwiązanie… Raczej
prośba, żeby zginąć pierwszemu. – Zamilkł, wyraźnie się nad czymś
zastanawiając. – To trochę wszystko komplikuje, wiesz? Znaczy… Niektóre rzeczy
zabrzmią źle. Mogę ci o nich powiedzieć, ale to mimo wszystko trudne, poza
tym… Hej, najważniejsze, że na tę chwilę wszystko wróciło do normy, prawda? –
zauważył przytomnie, ale wcale nie poczuła się z tego powodu lepiej.
Zmusiła się
do tego, żeby skinąć głową, na wszystkie możliwe sposoby próbując sprawiać
wrażenie kogoś, kto nie ma nic przeciwko usłyszenia prawdy – jakakolwiek by ona
nie była. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, nie po raz pierwszy
zaczynając mieć problemy z tym, żeby zapanować nad własnym ciałem.
Próbowała, ale to wcale nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Była
za to na siebie zła, ale nic nie była w stanie poradzić na to, że od
samego początku niemalże na wszystko reagowała zdecydowanie zbyt emocjonalnie.
– Elena… –
zaczęła i zaraz urwała, bo Cammy się skrzywił. – Kilka razy sugerowano mi,
że… umarła – powiedziała w końcu, ostatnie słowo wypowiadając tak cicho,
że gdyby nie miała do czynienia z wampirem, chłopak mógłby mieć problem ze
zrozumieniem jej.
– Pytasz
czy to prawda – stwierdził ze spokojem. Skinęła głową, w duchu próbując
przygotować się na każde rozwiązanie. – Isobel zabiła ją na oczach wszystkich…
Cóż, właśnie w Volterze, bo przez pewien czas wykorzystywała Volturi, żeby
się ukryć i móc działać. To było… – Chłopak zamilkł, po czym spojrzał na
nią z wyraźnym niepokojem. – Ale teraz jest w porządku, prawda? Nie
mam pojęcia, jakim cudem Rafael tego dokonał, ale na tę chwilę Elena ma się
dobrze i tego się trzymajmy.
Miał rację,
to jednak nie zmieniało faktu, że poczuła się co najmniej oszołomiona. Sama nie
była pewna, jakim cudem udawało jej się z przynajmniej względnym spokojem
reagować na każdą kolejną rewelację, ale próbowała się nad tym nie zastanawiać.
Być może to znaczyło, że kiedyś jej życie wyglądało właśnie w taki sposób –
pełne rzeczy, które dla normalnego śmiertelnika nie byłyby czymś aż tak
oczywistym. Próbowała to wszystko sensownie poukładać, ale również to okazało
się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać. Jakby tego było mało,
pomimo wyjaśnień Cammy’ego wcale nie czuła się lepiej, wręcz z każdym
kolejnym słowem chłopaka, coraz bardziej gubiąc się w tym, co próbował jej
wytłumaczyć.
Milczała, w duchu
odliczając kolejne sekundy i próbując zebrać myśli. Było w porządku,
tak? Tylko to się liczyło, tym bardziej, że nawet nie chciała sobie wyobrażać,
co wszyscy wokół poczuli z chwilą, w której…
Nie, to
było ponad jej siły.
Zamilkła,
już tylko wpatrując się w drogę przed nimi i przemykające ulicą
samochody. Cameron nie naciskał, co przyjęła z ulgą, po cichu licząc na
to, że przez jej reakcję nagle nie uzna, że jednak powinien powstrzymać się
przed zdradzeniem większej ilości szczegółów. Czuła, że powinna się tego dowiedzieć,
by mieć szansę zacząć nadążać za rozmowami, w których chcąc nie chcąc
uczestniczyła. Miała dość tego, że wszyscy z uporem decydowali się
przemilczeć kolejne kwestie, spinając się za każdym razem, kiedy poruszała
jakiś bardziej wrażliwy temat.
Inną ważną
sprawą pozostawało to, że istniała jeszcze jedna rzecz, która przez cały ten
czas nie dawała Beatrycze spokoju. Kobieta zawahała się, po czym z uwagą
zmierzyła Cammy’ego wzrokiem, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy
poruszenie tematu, który przyszedł jej do głowy, było dobrym pomysłem. Nie
chciała go do siebie zrazić, ale z drugiej strony…
– A co
ze mną? – zapytała wprost, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę.
Chłopak
uniósł brwi, po czym rzucił jej pełne wątpliwości spojrzeniem.
– To
znaczy? – mruknął jakby od niechcenia, ale wyczuła, że mimo wszystko się spiął.
– Znaliśmy
się wcześniej? Mam na myśli… Lawrence dał mi do zrozumienia, że jestem… częścią
rodziny, tak? I wyglądam jak Elena. – Nerwowo przygryzła dolną wargę, ledwo
kontrolując siłę. Wiedziała, że powinna być ostrożna, zwłaszcza kiedy w grę
wchodziła możliwość upuszczenia sobie krwi. – Joce wprost powiedziała mi, że
już kiedyś się poznałyśmy. I na pewno mam znaczenie dla Lawrence’a, ale… –
podjęła, jednak tym razem Cameron nie dał jej dokończyć.
– Och…
Przepraszam cię, ale w tym wypadku nie pomogę – oznajmił z powagą,
niemalże przepraszającym tonem. – Rozumiem, co masz na myśli, ale my akurat
rozmawiamy po raz pierwszy… Ale nie przejmuj się. Lubię cię, Beatrycze –
oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością.
Skinęła
głową, mając wrażenie, że w przypadku tej jednej kwestii jak najbardziej
mogła mu zaufać. Chociaż nie poczuła się jakoś szczególnie pewnie zmyślą o tym,
że nie wiedział niczego, mimo wszystko była mu wdzięczna za to, że powiedział o wiele
więcej, niż L. podczas tych wszystkich prób wyciągnięcia informacji. Podobało
jej się to, że przynajmniej Cammy zachowywał się tak, jakby była kimś równie
zaradnym, co i wszyscy wokół. Nie potrzebowała taryfy ulgowej, a przynajmniej
do tego próbowała przekonać samą siebie przez cały ten czas. To, że dość
emocjonalnie reagowała na niektóre kwestie, nie znaczyło jeszcze, że była
słaba.
– W porządku.
– Wydała z siebie przeciągłe westchnienie, nie kryjąc frustracji. Wiedziała
więcej, ale co tak naprawdę jej to dało? – Więc co z Volturi?
Powiedziałeś, że to niedobrze, że któryś z nich mógłby się tutaj kręcić –
zmieniła temat, woląc skupić się na czymś, czego zaakceptowanie, nie wymagało
aż takiego wysiłku.
– Pewnie
dam znać reszcie i będziemy ostrożni – stwierdził takim tonem, jakby to
była najoczywistsza rzecz na świecie. – Nie wchodzimy im w paradę, więc
oni też powinni trzymać się z daleka… Zresztą obawiają się nas bardziej
niż powinni i w tym problem. Większość problemów, które mają Volturi,
biorą się od nich samych – oznajmił z powagą, wzruszając ramionami. –
Powiesz Lawrence’owi? Trochę trudno u nas z komunikacją, a dobrze
by było, gdyby wiedział, że coś jest na rzeczy.
– Jasne.
Nie dodała
niczego więcej, tym bardziej, że odniosła wrażenie, że są bardzo blisko
apartamentowca. W głowie wciąż miała mętlik, chociaż ten przynajmniej nie
dawał jej się we znaki w takim stopniu, jak do tej pory. Co więcej, miała
pretekst, by spróbować porozmawiać z L, chociaż szczerze wątpiła, by
wampir miał być z tego powodu zadowolony. Podejrzewała, że się zdenerwuje,
nie wspominając o ewentualnej reakcji na to, że mogłaby znowu zacząć go o cokolwiek
pytać. Z drugiej strony, może dzięki temu, że była bardziej świadoma niektórych
faktów, miała być w stanie przynajmniej po części przekonać go do tego, że
sobie poradzi – i to niezależnie od tego, co miał jej do zakomunikowania.
Łatwo było radzić, by cierpliwie czekać na powrót wspomnień, ale to tak nie
działało, a wątpliwości zbytnio dawały się Beatrycze we znaki, by mogła
tak po prostu stosować się do wszystkich wskazówek.
Wiedziała
już, że Elena jakimś cudem wróciła do życia po tym, jak umarła. Być może to nic
nie znaczyło, ale co tak naprawdę powinna o tym myśleć?
Gdyby
wiedziała, dlaczego Lawrence znalazł ją akurat na cmentarzu, być może wszystko
stałoby się dużo prostsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz