25 stycznia 2017

Siedemdziesiąt dziewięć

Beatrycze
Cammy milczał, ale jej to nie przeszkadzało. Cisza wydawała się lepszą alternatywą, niż gdyby wciąż musiała tkwić z tamtym mężczyzną, instynktownie pragnąc znaleźć najszybszą drogę ucieczki. Mimo wszystko raz po raz przyłapywała się na tym, że nerwowo wodziła wzrokiem na prawo i lewo, podejrzewając, że nagle zauważy coś albo kogoś, kto wzbudzi w niej równie niechciane emocje, co i Demetri. Być może była przewrażliwiona, ale z jakiegoś powodu czuła się gotowa wręcz przysiąc, że temu jednemu osobnikowi nie można ufać. Z drugiej strony, skoro nie pomyliła się w przypadku Lawrence’a, może również w tej jednej kwestii miała słuszność.
– No… – Nieco nerwowy ton Camerona skutecznie sprowadził kobietę na ziemię, sprawiając, że chcąc nie chcąc przeniosła na chłopaka wzrok. – Jesteś tutaj sama? Nie żeby coś, ale nie sądziłem, że… Sama wiesz – dodał z wahaniem, wyraźnie nie chcąc powiedzieć czegoś, co mogłoby ją urazić.
Mimowolnie się uśmiechnęła, dochodząc do wniosku, że to całkiem miłe. Sam Cammy wyglądał na sympatycznego, choć nie znała go na tyle dobrze, by móc to ocenić. Być może miało to związek z jego wyglądem – jasnymi włosami, łagodnymi rysami twarzy i miłym uśmiechem – ale to w gruncie rzeczy nie miało dla Beatrycze znaczenia. Czuła się przy nim dobrze, a to chyba liczyło się najbardziej, przynajmniej z jej perspektywy.
– Przyszłam z Alice i Rosalie – wyjaśniła. Ledwo powstrzymała grymas, kiedy uprzytomniła sobie, że najpewniej całkiem je zgubiła, tym bardziej zaczynając doceniać to, że mogłaby wpaść na kogoś znajomego. Podejrzewała, że w innym wypadku mogłaby mieć poważny problem. – Miały mi pomóc z zakupami, ale… – Urwała, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Nie chcę pożyczać wszystkiego od Eleny. I chyba teraz nie będę musiała, bo kiedy ostatnim razem byłyśmy przy samochodzie, żeby zanieść dobry, bagażnik ledwo się domykał – stwierdziła, a Cameron parsknął śmiechem.
– O ile mi wiadomo, one tak mają – powiedział z przekonaniem, wymownie wywracając oczami. – Kiedy w domu pada hasło „zakupy”, większość od razu się ewakuuje. Chyba teraz rozumiesz dlaczego.
– Nie jest aż tak źle – obruszyła się, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że powoli zaczynała mieć serdecznie dość krążenia ze sklepu do sklepu. Początkowo była zafascynowana taką możliwością, ale z czasem doświadczenie okazało się… co najmniej męczące.
– Pomijając to, że chyba cię zgubiły – przypomniał usłużnie chłopak.
Westchnęła, aż nazbyt świadoma, że trafił w sedno. Bezwiednie raz jeszcze rozejrzała się dookoła, sama niepewna, czego tak naprawdę oczekiwała – nagłego olśnienia czy czegoś jeszcze innego. Jej myśli wciąż uciekały do Demetriego, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Coś w tym mężczyźnie nie dawało kobiecie spokoju, choć nie mogła zaprzeczyć, że był dla niej miły… A może raczej próbował, bo mimo wszystko dostrzegała w jego zachowaniu tylko i wyłącznie fałsz. Czuła, że to zdecydowanie nie było dobre, a jakby tego było mało…
Daj sobie spokój, warknęła na siebie w duchu. Przecież nic się nie dzieje, prawda? Znajdziesz Alice i Rose, i wszystko będzie w porządku.
– Beatrycze?
Zamrugała nieco nieprzytomnie, chcąc nie chcąc na powrót koncentrując się na chłopaku. Po wyrazie twarzy Camerona trudno było określić, co takiego sobie myślał, to zresztą wydawało się najmniej istotne.
– Zamyśliłam się – wyjaśniła pośpiesznie, mając nadzieję, że taka odpowiedź go usatysfakcjonuje. – Jestem zmęczona… Tkwimy tu chyba wieczność – dodała, chociaż czuła, że to jedno wielkie kłamstwo. Za jej samopoczuciem kryło się coś więcej, ale przynajmniej tymczasowo nie chciała się do tego przyznać.
– Na pewno? – Cammy obrzucił ją zaciekawionym, niemalże przenikliwym spojrzeniem. – Ten mężczyzna… Wiesz kto to? – zapytał nieoczekiwanie, sprawiając, że zamarła i spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Niekoniecznie… Miał na imię Demetri, ale… – zaczęła, jednak coś w spojrzeniu Camerona przekonało ją do tego, żeby zamilknąć.
Przez dłuższą chwilę oboje trwali w ciszy, co z wolna zaczynało dawać się kobiecie we znaki. Próbowała to ignorować, w duchu przekonując samą siebie, że nie ma powodów do niepokoju, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby się spodziewać. Po raz kolejny działo się coś, czego nie rozumiała, a jakby tego było mało, powoli zaczynała wątpić, czy zadawanie jakichkolwiek pytań ma sens, skoro nigdy nie otrzymywała choćby po części satysfakcjonujących odpowiedzi. Nic nie było takie, jak tego chciała, a to zdecydowanie nie ułatwiało jej zrozumienia tego, co działo się wokół niej. Jak w takim razie miała choćby próbować oswajać się z sytuacją, skoro nawet nie rozumiała w czym rzecz i gdzie znajdowało się ewentualne zagrożenie?
Wiesz, to nie są rozmowy, które można by prowadzić w miejscu publicznym, rozległo się bezpośrednio w jej umyśle. Zesztywniała, bo choć zdawała sobie sprawę z istnienia telepatów – Joce powiedziała i pokazała to i owo, zanim jeszcze wyjechali z Londynu – poczuła się co najmniej dziwnie, kiedy Cameron tak po prostu wtargnął do jej umysłu. Jeśli chcesz, mogę cię zabrać do domu i pogadamy, bo chyba jest o czym. Przynajmniej mam takie wrażenie…
– A co z Alice i Rosalie? – zapytała, próbując zignorować fakt, że serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, zdradzając narastające z każdą kolejną sekundą podekscytowanie.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, po czym wcisnęła je do kieszeni kurtki. Nie chciała robić sobie płonnych nadziei, skoro wcześniej Lawrence wielokrotnie zbywał ją za każdym razem, kiedy oczekiwała wyjaśnień. W zasadzie miała wrażenie, że wszyscy wokół specjalnie się zmówili, być może mając w planach już zawsze traktować ją jak dziecko – i to tylko dlatego, że niczego nie pamiętała. Może i była zdezorientowana, ale mimo wszystko potrafiła o siebie zadbać. Chciała przynajmniej wierzyć, że tak jest, a jedyny problem polegał na tym, że nikt nie dawał jej okazji po temu, by mogła się wykazać.
Cammy rzucił jej niemalże przenikliwe spojrzenie, tym razem powstrzymując się od jakichkolwiek komentarzy.
– Masz telefon? – zapytał w zamian. – Możemy do nich zadzwonić albo… – Urwał, kiedy bezradnie potrząsnęła głową. – Dobra, coś się załatwi. Sam dam im znać, o ile nie chcesz gdzieś poczekać, żeby się z nimi spotkać. Nie obraź się, ale nie wyglądasz na specjalnie chętną, by dalej chodzić po sklepach – dodał z bladym uśmiechem, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że marzyła o jak najszybszym opuszczeniu centrum.
– Dziękuję. – Nie sądziła, by jakiekolwiek dodatkowe wyjaśnienia były potrzebne. Cameron tylko skinął głową, po czym bez pośpiechu ruszył w odpowiednim kierunku, nie pozostawiając jej innego wyboru, jak tylko zdać się na jego znajomość budynku. – A ty? Nie chciałam przeszkadzać, jeśli miałeś swoje plany albo… – zaczęła nieco spiętym tonem, zażenowana, że nie zastanowiła się nad tym wcześniej.
– Hej, wyluzuj! Spaceruje sobie – wyjaśnił, po czym parsknął śmiechem na widok jej miny. – Albo raczej jestem tutaj ze specjalną… hm, misją – dodał, mrugając do niej porozumiewawczo. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, sama niepewna, jak powinna rozumieć jego słowa. Musiał wyczuć jej dezorientację, bo prawie natychmiast zreflektował się, śpiesząc z wyjaśnieniami: – Powiedzmy, że jedna z moich kuzynek jest trochę trudną osobą, zwłaszcza kiedy chodzi o jakiekolwiek wyjścia albo obsypywanie prezentami. Ja z kolei mam małe problemy z asertywnością, więc na tę chwilę… tak jakby udaję, że jestem w stanie wybrać dla niej sukienkę, żeby jej luby wyjątkowo się nie wkopał – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Obawiam się, że chłopak i tak jest w lesie, bo ja się na tym nie znam. Wiem tylko, czego ta dziewczyna na pewno nie założy, co w sumie trochę ułatwia sprawę, bo trzy czwarte asortymentu odpada.
– W tym momencie nie mówisz o Elenie, prawda? – rzuciła, chociaż to wydawało się aż nazbyt oczywiste.
Cammy tylko parsknął nieco nerwowym śmiechem.
– Elena nie potrzebuje zachęty do pójścia na studniówkę – zgodził się, po czym wywrócił oczami. – Teraz to i tak nieważne, a ja się poddaję. Zawsze mogę poprosić się, żebyś potwierdziła, że próbowałem.
W roztargnieniu skinęła głową, właściwie nie zastanawiając się nad jego słowami. Mimochodem pomyślała, że później mogła zasugerować mu coś z tego, co wybrały dla niej Alice i Rosalie, tym bardziej, że miała zdecydowanie za dużo ubrań – i to częściowo takich, które nie pasowały do garderoby Eleny, o ile dobrze zdążyła poznać gust dziewczyny. Chciała się jakoś przydać, nie tylko dlatego, że Cameron wydawał się wyjątkowo miły; po prostu sama myśl o tym, że choć raz mogłaby coś dać, zamiast prosić wszystkich wokół o pomoc, wydawała się przyjemna.
Wciąż miała wątpliwości, kiedy wraz z Cammy’m udali się na parking, żeby poszukać jego samochodu. Sama nie była pewna, jak się czuła, kiedy w końcu znalazła się w aucie, uważnie obserwując chłopaka, kiedy w pośpiechu wystukał kilka wiadomości na telefonie – więcej niż jedną, co naturalnie nie uszło jej uwadze, chociaż nie próbowała go o to pytać. Liczyła się z tym, że najpewniej nie zamierzał rozjaśnić żadnej z dręczących ją kwestii, niezależnie od tego, co mówił wcześniej. Wszyscy z uporem zbywali ją półsłówkami, w mniej lub bardziej subtelny sposób dając do zrozumienia, że nie powinna pytać, bo to ją nie dotyczy, choć to przecież nie była prawda. Nie rozumiała, dlaczego jako jedyna musiałaby trwać w niewiedzy, jeśli faktycznie działo się coś ważnego, a jakby tego było mało…
– Okej, po kolei – odezwał się niemalże pogodnym tonem Cameron, ledwo tylko zdołał wymanewrować samochód na jedną z bardziej zakorkowanych ulic. Nie była pewna, która godzina, ale czuła, że w towarzystwie Rosalie i Alice spędziła dość znaczącą część dnia. – Punkt pierwszy: wiesz, kim są Volturi? – zapytał, a Beatrycze uniosła brwi ku górze.
– Lawrence mówił, że wydaje im się, że rządzą, ale to nie do końca prawda… I że mogą być niebezpieczni, chociaż nie tak jak Isobel – powiedziała w końcu, niemalże recytując z pamięci słowa wampira.
– No… tak. Wiesz, w Mieście Nocy nieszczególnie się nimi przejmujemy, ale poza nim to inna bajka. – Cammy wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, wiem, że Cullenowie mieli z nimi trochę problemów. My zresztą całkiem niedawno też, ale to inna bajka – wyjaśnił i zawahał się na moment. – Wpadłaś na Demetriego, a więc ich najlepszego tropiciela. Nie na co dzień widuję członka Volturi, który przechadzałby się po centrum handlowym, na dodatek akurat w Seattle. Poza tym wypadł na ciebie, więc… Jak na moje, to trochę źle to wygląda – przyznał, wyraźnie usiłując załagodzić swoją wypowiedź, ale szło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
– Pomylił mnie z Eleną – powiedziała cicho, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Czuła, że chodzi o coś więcej, ale wciąż rozumiała o wiele za mało, by wyciągnąć jakiekolwiek konkretne wnioski. Oczywiście nie miała o to pretensji akurat do Camerona, w duch wdzięczna za to, że najwyraźniej faktycznie zamierzał porozmawiać z nią jak równy z równym. W oszołomieniu uprzytomniła sobie, że chyba jako jedyny się na to zdecydował, nie sprawiając wrażenia kogoś, kto widzi w niej co najwyżej nieporadne, nieznające sytuacji dziecko. Nie sądziła, że będzie do tego zdolny, więc satysfakcja płynąca z takiego stanu rzeczy, okazała się większa niż w chwili, w której obiecał jej rozmowę.
– Co nie zmienia faktu, że to zbyt podejrzane… Nawet bardzo – odezwał się ponownie Cammy, nie kryjąc podenerwowana. – Zwłaszcza po tym, co stało się w Volterze. Jakby Rafael go zobaczył, znowu byłoby piekło i to na dodatek w centrum handlowym, ale…
– A co takiego stało się w Volterze? – przerwała mu, spoglądając na chłopaka w niemalże błagalny sposób. Chciała, żeby jej odpowiedział, zamierzając korzystać z możliwości, które jej dawał, tak długo, jak tylko miało być to możliwe. – I z Eleną? Cały czas ktoś mówi, że coś jest nie tak, a jednak kiedy pytam…
– Cholera. – To jedno słowo wystarczyło, żeby zrozumiała, że Cameron również nie był zachwycony z takiego obrotu spraw. – Nic nie wiesz? Serio?
Jeszcze kiedy mówił, spojrzał na nią w niemalże błagalny sposób, jakby prosząc o to, żeby powiedziała mu, że mogłaby żartować. Zacisnęła usta, próbując powstrzymać jęk frustracji, coraz pewniejsza tego, że nie ma co liczyć na choćby po części satysfakcjonujące odpowiedzi.
– Nikt mi nic nie mówi – oznajmiła zgodnie z prawdą. – L. ciągle obiecuje, a potem znajduje powód, żeby milczeć. Carlisle zresztą też, a przynajmniej tak mi się wydaje… Mam wrażenie, że wszyscy robią mi to specjalnie, pewnie żeby mnie chronić, ale… – zaczęła, jednak chłopak nie pozwolił jej dokończyć.
– Och, moja mama powiedziałaby, że to głupota. Niewiedza to żadne rozwiązanie… Raczej prośba, żeby zginąć pierwszemu. – Zamilkł, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – To trochę wszystko komplikuje, wiesz? Znaczy… Niektóre rzeczy zabrzmią źle. Mogę ci o nich powiedzieć, ale to mimo wszystko trudne, poza tym… Hej, najważniejsze, że na tę chwilę wszystko wróciło do normy, prawda? – zauważył przytomnie, ale wcale nie poczuła się z tego powodu lepiej.
Zmusiła się do tego, żeby skinąć głową, na wszystkie możliwe sposoby próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto nie ma nic przeciwko usłyszenia prawdy – jakakolwiek by ona nie była. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, nie po raz pierwszy zaczynając mieć problemy z tym, żeby zapanować nad własnym ciałem. Próbowała, ale to wcale nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Była za to na siebie zła, ale nic nie była w stanie poradzić na to, że od samego początku niemalże na wszystko reagowała zdecydowanie zbyt emocjonalnie.
– Elena… – zaczęła i zaraz urwała, bo Cammy się skrzywił. – Kilka razy sugerowano mi, że… umarła – powiedziała w końcu, ostatnie słowo wypowiadając tak cicho, że gdyby nie miała do czynienia z wampirem, chłopak mógłby mieć problem ze zrozumieniem jej.
– Pytasz czy to prawda – stwierdził ze spokojem. Skinęła głową, w duchu próbując przygotować się na każde rozwiązanie. – Isobel zabiła ją na oczach wszystkich… Cóż, właśnie w Volterze, bo przez pewien czas wykorzystywała Volturi, żeby się ukryć i móc działać. To było… – Chłopak zamilkł, po czym spojrzał na nią z wyraźnym niepokojem. – Ale teraz jest w porządku, prawda? Nie mam pojęcia, jakim cudem Rafael tego dokonał, ale na tę chwilę Elena ma się dobrze i tego się trzymajmy.
Miał rację, to jednak nie zmieniało faktu, że poczuła się co najmniej oszołomiona. Sama nie była pewna, jakim cudem udawało jej się z przynajmniej względnym spokojem reagować na każdą kolejną rewelację, ale próbowała się nad tym nie zastanawiać. Być może to znaczyło, że kiedyś jej życie wyglądało właśnie w taki sposób – pełne rzeczy, które dla normalnego śmiertelnika nie byłyby czymś aż tak oczywistym. Próbowała to wszystko sensownie poukładać, ale również to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać. Jakby tego było mało, pomimo wyjaśnień Cammy’ego wcale nie czuła się lepiej, wręcz z każdym kolejnym słowem chłopaka, coraz bardziej gubiąc się w tym, co próbował jej wytłumaczyć.
Milczała, w duchu odliczając kolejne sekundy i próbując zebrać myśli. Było w porządku, tak? Tylko to się liczyło, tym bardziej, że nawet nie chciała sobie wyobrażać, co wszyscy wokół poczuli z chwilą, w której…
Nie, to było ponad jej siły.
Zamilkła, już tylko wpatrując się w drogę przed nimi i przemykające ulicą samochody. Cameron nie naciskał, co przyjęła z ulgą, po cichu licząc na to, że przez jej reakcję nagle nie uzna, że jednak powinien powstrzymać się przed zdradzeniem większej ilości szczegółów. Czuła, że powinna się tego dowiedzieć, by mieć szansę zacząć nadążać za rozmowami, w których chcąc nie chcąc uczestniczyła. Miała dość tego, że wszyscy z uporem decydowali się przemilczeć kolejne kwestie, spinając się za każdym razem, kiedy poruszała jakiś bardziej wrażliwy temat.
Inną ważną sprawą pozostawało to, że istniała jeszcze jedna rzecz, która przez cały ten czas nie dawała Beatrycze spokoju. Kobieta zawahała się, po czym z uwagą zmierzyła Cammy’ego wzrokiem, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy poruszenie tematu, który przyszedł jej do głowy, było dobrym pomysłem. Nie chciała go do siebie zrazić, ale z drugiej strony…
– A co ze mną? – zapytała wprost, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę.
Chłopak uniósł brwi, po czym rzucił jej pełne wątpliwości spojrzeniem.
– To znaczy? – mruknął jakby od niechcenia, ale wyczuła, że mimo wszystko się spiął.
– Znaliśmy się wcześniej? Mam na myśli… Lawrence dał mi do zrozumienia, że jestem… częścią rodziny, tak? I wyglądam jak Elena. – Nerwowo przygryzła dolną wargę, ledwo kontrolując siłę. Wiedziała, że powinna być ostrożna, zwłaszcza kiedy w grę wchodziła możliwość upuszczenia sobie krwi. – Joce wprost powiedziała mi, że już kiedyś się poznałyśmy. I na pewno mam znaczenie dla Lawrence’a, ale… – podjęła, jednak tym razem Cameron nie dał jej dokończyć.
– Och… Przepraszam cię, ale w tym wypadku nie pomogę – oznajmił z powagą, niemalże przepraszającym tonem. – Rozumiem, co masz na myśli, ale my akurat rozmawiamy po raz pierwszy… Ale nie przejmuj się. Lubię cię, Beatrycze – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością.
Skinęła głową, mając wrażenie, że w przypadku tej jednej kwestii jak najbardziej mogła mu zaufać. Chociaż nie poczuła się jakoś szczególnie pewnie zmyślą o tym, że nie wiedział niczego, mimo wszystko była mu wdzięczna za to, że powiedział o wiele więcej, niż L. podczas tych wszystkich prób wyciągnięcia informacji. Podobało jej się to, że przynajmniej Cammy zachowywał się tak, jakby była kimś równie zaradnym, co i wszyscy wokół. Nie potrzebowała taryfy ulgowej, a przynajmniej do tego próbowała przekonać samą siebie przez cały ten czas. To, że dość emocjonalnie reagowała na niektóre kwestie, nie znaczyło jeszcze, że była słaba.
– W porządku. – Wydała z siebie przeciągłe westchnienie, nie kryjąc frustracji. Wiedziała więcej, ale co tak naprawdę jej to dało? – Więc co z Volturi? Powiedziałeś, że to niedobrze, że któryś z nich mógłby się tutaj kręcić – zmieniła temat, woląc skupić się na czymś, czego zaakceptowanie, nie wymagało aż takiego wysiłku.
– Pewnie dam znać reszcie i będziemy ostrożni – stwierdził takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Nie wchodzimy im w paradę, więc oni też powinni trzymać się z daleka… Zresztą obawiają się nas bardziej niż powinni i w tym problem. Większość problemów, które mają Volturi, biorą się od nich samych – oznajmił z powagą, wzruszając ramionami. – Powiesz Lawrence’owi? Trochę trudno u nas z komunikacją, a dobrze by było, gdyby wiedział, że coś jest na rzeczy.
– Jasne.
Nie dodała niczego więcej, tym bardziej, że odniosła wrażenie, że są bardzo blisko apartamentowca. W głowie wciąż miała mętlik, chociaż ten przynajmniej nie dawał jej się we znaki w takim stopniu, jak do tej pory. Co więcej, miała pretekst, by spróbować porozmawiać z L, chociaż szczerze wątpiła, by wampir miał być z tego powodu zadowolony. Podejrzewała, że się zdenerwuje, nie wspominając o ewentualnej reakcji na to, że mogłaby znowu zacząć go o cokolwiek pytać. Z drugiej strony, może dzięki temu, że była bardziej świadoma niektórych faktów, miała być w stanie przynajmniej po części przekonać go do tego, że sobie poradzi – i to niezależnie od tego, co miał jej do zakomunikowania. Łatwo było radzić, by cierpliwie czekać na powrót wspomnień, ale to tak nie działało, a wątpliwości zbytnio dawały się Beatrycze we znaki, by mogła tak po prostu stosować się do wszystkich wskazówek.
Wiedziała już, że Elena jakimś cudem wróciła do życia po tym, jak umarła. Być może to nic nie znaczyło, ale co tak naprawdę powinna o tym myśleć?
Gdyby wiedziała, dlaczego Lawrence znalazł ją akurat na cmentarzu, być może wszystko stałoby się dużo prostsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa